Iliada 2.0 [SCIENCE-FICTION]

1
Opowiadanie zostało napisane w oparciu o motywy występujące w "Iliadzie" (co zresztą widać po tytule). Była to praca domowa na język polski. Mam nadzieję, że jest to lepsze opowiadanie od O jedną planetę za daleko
-----------------------------------------------------
To miała być ostatnia misja przed emeryturą. Spokojna, rutynowa i całkowicie bezpieczna. Statystycznie rzecz biorąc, szansa, na zdarzenie się czegoś nieoczekiwanego, była wręcz śmiesznie mała – w końcu co mogło pójść nie tak przy misji zaopatrzeniowej?
Belderone wstał ze swojego kapitańskiego fotela i oniemiały wpatrywał się w scenę, rozgrywającą się za iluminatorem. W miejscu, gdzie do niedawna znajdowała się baza „Hawking”, teraz unosił się olbrzymi pióropusz szczątków. Moduły EGM, zapewniające bazie iluzoryczną grawitację o wartości 1G, zostały rozerwane na strzępy – podobnie jak sama baza, pojazdy znajdujące się dookoła niej i (najprawdopodobniej) ludzie w niej pracujący. Gruzy, niepowstrzymywane przez słabą grawitację asteroidy A-2651S-SMC-28, wystrzeliły wysoko w górę.
Czas na mostku, zatrzymał się, a już na pewno zwolnił. Każdy obecny tu człowiek, z rosnącym niepokojem przypatrywał się widokowi.
Widok był niezrównany – choć wszyscy wiedzieli, że oznaczał śmierć dziesiątek istot. Jednak było w tym coś hipnotyzującego. Coś z tyłu głowy Belderona mówiło mu „Patrz, patrz”, ale z drugiej, im dłużej się przyglądał tym bardziej czuł się przerażony. Jak coś tak złego, może być tak piękne?
„Moj Boże...” pomyślał Belderone, siadając przytłoczony ogromem bodźców, które do niego dotarły. Spojrzał na swoje dłonie. Trzęsły się.
- Kapitanie? Czekamy na rozkazy. - z letargu obudził go głos jego asystenta Adama Smitha
„Weź się w garść, Belderone. Jesteś dowódcą. Ludzie na ciebie liczą”. Spojrzał na niego i odparł:
- Oczywiście. Transportowce mają zostać rozładowane. Zamiast z zaopatrzeniem, polecą z ludźmi. Musimy przeprowadzić misję ratunkową.
- Nie podejmujmy pochopnych decyzji...
- Ta akurat była przemyślana.
- Przecież to samobójstwo!
Powiedział to trochę zbyt głośno. Momentalnie, spojrzenia wszystkich pracowników spoczęły na nich. Smith poczuł się lekko zażenowany, więc zniżył głos.
- Przepraszam... po prostu... za dużo tego jak na pierwszy raz. Chodzi o to, że za chwilę uderzą w nas szczątki bazy – statek może zostać poważnie uszkodzony.
- Więc módl się, żeby osłony wytrzymały.
- Wbrew pozorom to nie o to najbardziej się martwię. Szczątki są szybkie, to fakt. Ale nadal za wolne, aby wejść na orbitę. Większe roztrzaskają o powierzchnie i mogą zagrażać naszym ludziom.
- Przecież ich nie zostawimy! Jesteśmy najbliżej! - tym razem to Belderone krzyknął. Spojrzenia ponownie spoczęły na nim. Nie liczyło się co pomyśli załoga. Teraz ważna była tylko szybka reakcja.
- Niespecjalnie mamy kogo ratować. Ludzie pracujący w bazie – a raczej ich resztki – są tam. - wskazał, na ciągle zwiększający swoją wysokość pióropusz. W czasie ich kłótni, mocno zbliżył się do statku.
- Paru mogło znajdować się na zewnątrz. -próbował przekonać sam siebie. - Jeżeli istnieje choć cień szansy, to chyba musimy spróbować. Prawda?
- Próba może skończyć się tragicznie. Asteroida ma 50 kilometrów kwadratowych , a za kilka godzin uderzą w nią większe odłamki. Ratownicy mogą już nie wrócić
Belderone potarł skronie, po czym zamyślił się. Stojący obok Smith, nawet nie próbował ukrywać zniecierpliwienia. W końcu kapitan zapytał:
- A więc co proponujesz?
Smith wydawał się szczerze zaskoczony:
- Ja?
- Tak, ty. Co powinniśmy zrobić?
Zastanowił się chwilę:
- Na sam początek: powiadomić górę. Potem poczekamy, aż szczątki opadną lub wejdą na orbitę. Wtedy wyślemy wszystkie transportowce, które mamy, aby zbadały miejsce eksplozji.
Nastąpiła chwila ciszy. Smith patrzył poddenerwowany, jak Belderone podnosi mikrofon:
- Z tej strony Kapitan Adam Belderone, dowódca krążownika SMC – Jedność. Zgłaszam przerwanie misji dostawczej na asteroidę A-2651S-SMC-28, słyszycie mnie SMC?
Po chwili w słuchawce odezwał się głos:
- Tu Kosmiczna Kompania Górnicza, słyszymy cię. Podaj powód przerwania misji.
- Brak stacji. Kiedy tu dotarliśmy, zobaczyliśmy tylko wzlatujące w górę szczątki. „Hawking” nie odbiera sygnałów. Nie możemy przeprowadzić akcji ratunkowej, ponieważ za chwilę w te szczątki, o których mówiłem, wlecimy. Statek może zostać uszkodzony. Prosimy o wsparcie.
- Za godzinę czasu Ziemskiego dotrze do was pancernik SMC – 320. Za dwadzieścia cztery godziny, będzie tam krążownik SMC – Lilia. - po chwili dodał. - Trzymajcie się „Jedność.
- Spróbujemy. - odpowiedział Adam kończąc połączenie. Nie odłożył jednak mikrofonu, ale wybrał nowy numer:
- Mówi kapitan Belderone. Z informacji, które do nas docierają wynika, że baza „Hawking” nie istnieje. Misja zostaję przerwana. - zrobił chwilę przerwy, aby dać im oswoić się z nową sytuacją. Po chwili kontynuował przerwany wątek. - Za chwilę wlecimy w chmarę szczątków. Proszę zachować spokój. Niech cała załoga, z wyjątkiem inżynierów i strzelców zbierze się w głównej mesie. Inżynierowie mają podzielić się na dwuosobowe grupy i zrobić obchód statku w poszukiwaniu usterek. Zbiórka w głównym hangarze, dowódcą terenowym zostaję Adam Smith. Dwie grupy mają udać się do reaktora, chce mieć raport na bieżąco. Strzelcy udadzą się do kapsuł strzelniczych. Zestrzelcie wszystko co stanie nam na drodze.
Zwrócił się bezpośrednio do Smitha;:
- Lec do hangaru. Ludzie czekają.
Smith czym prędzej wybiegł z mostka. Belderone wydał kolejny rozkaz:
- Osłony na pełną moc! Uwaga tylko na reaktor.
„Kilka kamyków mnie nie powstrzyma. No to jedziemy.” pomyślał.
***

Czaicie? - mój braciszek zostaję rozpylony na milion kawałków, na jakiejś zapomnianej przez Boga i ludzi asteroidzie, a ja orbituję gdzieś nad Plutonem.
Dodatkowo dowiaduję się tego z dwudniowym opóźnieniem, kiedy łaskawie firma postanowiła wysłać do mnie wiadomość. Po prostu, wspaniale.
Choć może to i lepiej. Na pokładzie „动力” (daję stówę temu, kto potrafi to wymówić) nie za bardzo miałem czas na rozmyślanie o tym. Gdzieś tam przeczytałem, że niektórzy topią smutki w pracy – w moim przypadku się to sprawdziło.
A teraz wróciłem na Ziemię. I nie za bardzo wiem co mam ze sobą zrobić. Chyba powinienem odwiedzić matkę – w sumie po tym, jak ulotniłem się z domu szukać szczęścia na „Thorze” tylko on jej pozostał. Zawsze był tym „lepszym” synem. A teraz nie żyję.
Nie będę wam ściemniał – nigdy nie byliśmy blisko. Ale brat to brat. Jesteśmy połączeni jakąś specyficzną więzią. Nawet po jego śmierci. I pomimo tego, że byliśmy kompletnymi przeciwieństwami, jest mi smutno. To chyba normalne?
Otworzyłem więc pierwszą butelkę silnikowego bimbru. Wiem co powiecie: Dlaczego idziesz na łatwiznę? Są lepsze sposoby na uporanie się z żałobą. Odpowiem wam tak: Owszem są, ale wszystkie wymagają dużych pokładów energii i dobrej woli. Dwóch rzeczy, których ostatnio nie mam w nadmiarze.
Usiadłem w swoim fotelu, włączyłem 594 odcinek mojej ulubionej telenoweli (sarkazm) i właśnie miałem upić pierwszy łyk tej tajemniczej mieszanki (do rana oślepnę albo dostanę zawału), kiedy otrzymałem tajemniczą wiadomość...
Dobra, tak naprawdę wyglądało to trochę mniej spektakularnie. Nie istnieję coś takiego jak silnikowy bimber (Nigdy nie pijcie paliwa rakietowego! Nie robią tego nawet znudzeni, ziemscy marynarze, a więc to coś znaczy), natomiast ja snułem się po mieszkaniu, nie wiedząc co mam ze sobą począć. Nagle komunikator położony na półce, wydał z siebie charakterystyczny dźwięk. Jak każdy człowiek XXVII, czym prędzej spojrzałem na wyświetlacz. Widniała na nim niepokojąca informacja...
Czas skończyć z tą spiskową paplaniną. Po prostu, napisał do mnie stary znajomy, znany z tego, że pojawia się w najmniej odpowiednim momencie. Ostatnim razem prosił o pożyczkę, bo akurat uciekał przed Wenusjańską policją. Nie wnikajcie: „Siemasz Achilles! Akurat jestem na Ziemi, może spotkamy się w jakimś barze?” Dalej znajdowały się informacje kontaktowe, co do których jestem pewien, że was nie obchodzą. Hmm... napisał do mnie po ksywie. Na bank chce pożyczyć pieniądze.
Nie mam pojęcia, po co tam idę – być może z nudów, a może dlatego, że jestem naprawdę zdesperowany. Uciekam z wygodnego mieszkania na zatłoczone ulice Lagos. Słyszałem kiedyś, że w XXI wieku, „rasy ludzkie” były dużo łatwiejsze do umiejscowienia. Wiecie, w Europie mieszkają głównie biali, w Azji czarni... czy jakoś tak. Dziś jest to prawie niezauważalne, ponieważ po kilkuset latach istnienia jednego, ziemskiego rządu wszystkie duże metropolie były istnymi wieżami Babel – mogłeś być w Belgradzie i słyszeć Chiński, albo Warszawie, gdzie spotykałeś ludzi mówiących po Fińsku. Zresztą po pięciu wiekach bez granic (innych niż naturalne), kolor skóry znacznie się ujednolicił.
Cała historia ludzkości polega na uświadamianiu sobie, jak głupi byliśmy w przeszłości. Prawie tysiąc lat temu, potrafiono wywołać wojnę w oparciu, o jakąś irracjonalną teorię wyższości rasowej. W takiej chwili zastanawiasz się: „Jak my mogliśmy być tak głupi?”, po czym zdajesz sobie sprawę, że ludzie w tamtym czasie też tak sądzili: „Czemu ludzie tysiąc lat temu byli takimi barbarzyńcami?”. I za tysiąc lat, też ktoś zada to pytanie: „Jak ludzie mogli być takimi idiotami?”.
Na moje nieszczęście, Lagos leży w Afryce. I niestety, z tego powodu jest tu ciepło. A tak się składa, że ja ciepła nie lubię. Chyba muszę się przeprowadzić.
Aktualnie w tym mieście mieszka więcej ludzi niż w całej Nigerii w XXI wieku. Czaicie? Przedzieranie się przez gąszcz ludzi było nie tylko niekomfortowe, ale i strasznie uciążliwe. Naprawdę muszę przeprowadzić. Może do Dublina?
Nie mam po co zanudzać was moją wyprawą. Wystarczy, że będziecie wiedzieć, że w końcu tam dotarłem. Dzielnica była podejrzana, – ej, musi być podejrzana, inaczej się nie liczy – więc ciężko było spodziewać się czegoś innego po barze. Dlaczego Chuck zawsze wybiera takie speluny?
Wszedłem do zadymionego (a jakże) pomieszczenia. W kącie sali siedział powód całego tego zamieszania – Chuck Yage. Kiedy tylko mnie zobaczył, przywołał mnie gestem.
Co mogłem zrobić? Usiadłem, czekając na dalszy rozwój wypadków.
- Siema Achilles. Wieki się nie widzieliśmy.
Na pewno chce pożyczyć pieniądze. Jestem tego więcej niż pewien.
- Witaj Chuck. Zaskoczyłeś mnie. - zagajam rozmowę. - Dawno nie byłeś na Ziemi.
Rozejrzał się nerwowo po sali. Fajnie, paranoja mu się załączyła..
- Nie będę ściemniał, że akurat przejeżdżałem obok i wpadłem do Lagos. - nachylił się, - Słyszałem co się stało na „Hawking”. Przykro mi.
To sobie uciekłem od tego tematu.
- Jakoś sobie radzę.
- Nigdy nie pochwalałeś jego wyboru, prawda?
Wchodzimy na grząski grunt. Dobra Chuck, co ty kombinujesz?
- Co to ma do rzeczy? John był moim bratem, rodziną. Jest... był dorosły i sam zdecydował co będzie robił w życiu.
Spojrzał na mnie poważnie. Coś mi się wydawało, że tym razem chodzi mu o coś więcej niż pieniądze.
- Wiem, że tego nie lubisz, więc nie będę owijał w bawełnę. Achilles...
- Mówisz do mnie, jakbyśmy byli starymi, dobrymi przyjaciółmi. A tak nie jest.
- Myślałem, że się kumplujemy.
- Nie.
- Dobra. Naye'h, oficjalna wersja wydarzeń to bzdura. Wszyscy kłamią.
- Sądzisz, że uwierzę w te spiskowe bzdury? Walnął reaktor i tyle.
Na jego twarzy pojawił się specyficzny uśmiech, ten sam, z którym zawsze oznajmiał swoje rewelacje:
- Widziałeś krater? Wybuch rozwalił pół asteroidy, a szczątki uniosły się na kilkaset kilometrów. Reaktor „Hawkinga” był przestarzały, niedługo mieli go wymienić. Gdyby wybuchł – co jest bardzo nieprawdopodobne – zniszczyłby, góra pół kompleksu. A poza tym: Nikt nie pomyślał o włączeniu zabezpieczeń?
- Do czego zmierzasz?
- Jak zawsze bezpośredni... Dobra, SMC zrobiła coś, czego na pewno nie powinna – testowała broń.
- SMC? Nie wierzę. To kompania górnicza. A poza tym, mój braciszek uciekał na widok mojego pierwszego pistoletu...
- Też bym uciekał.
Mądrala się znalazł.
- Może i to była mało profesjonalna konstrukcja, ale strzelała!
- Czasami i nie zawsze do przodu.
- Nieważne. - uciąłem ten wątek tak szybko, jak się pojawił. Nikt nie będzie obrażał mojego Nayena. - George nigdy nie dotknąłby pistoletu, nie mówiąc już o jego konstruowaniu.
- Bo to nie był zwykły pistolet czy bomba. Masz strasznie stereotypowe wyobrażenie na temat broni, wiesz? Sądzę, że coś poszło nie tak, przy skupianiu mocy. BUM. Na razie to wszystko, co mogę ci powiedzieć.
Nie wiem dlaczego, ale nagle odczułem wściekłość: Wściekłość na Georga za to, że wybrał „dobra przyszłość”. Wściekłość na SMC, za to, że zabili mi (choć pośrednio) brata. Wściekłość na Chucka, za to, że nie pozwolił mi żyć w nieświadomości. Ale mój sceptycyzm nadal działał: Skąd ty to wszystko wiesz?
- Skąd ty to wszystko wiesz? - zapytałem. Chuck spojrzał na mnie, jakby obawiając się, że wyjawienie prawdy zniszczy te resztki zaufania, które nadal do niego mam.
- Od Marsjan.
- To żart? - spytałem. Serio, zdałeś się na zdanie marsjańskich rebeliantów, wiedząc, że zrobią wszystko, aby oczernić Ziemię? Ty, ziemianin?
- Czasami... muszę znaleźć nietypowych sojuszników. Wyjątkowe sytuacje wymagają wyjątkowych decyzji.
Do widzenia.
- Nie odchodź! - dobra, daję ci jeszcze jedną szansę. Przekonaj mnie. - Wiem, że ciężko ci w to uwierzyć – to tak jakbym powiedział ci, że Ziemia jest płaska. Ale nie jestem idiotą. Też nie wierzyłem w to, co mówili. Rozmawiałem z paroma ekspertami...
- Byli tak samo walnięci, jak ty?
- Uznam, że tego nie słyszałem. Potwierdzają to wszystko. Poza tym... - uderzył zgiętym palcem w ścianę. - …ściany mają uszy. Słuchałem, rozmawiałem i, co najważniejsze, widziałem. To wszystko prawda.
Nie, za dużo tego, jak na jeden raz. Yage jest jedyną osobą na Ziemi, – ba, w całym układzie słonecznym – która potrafi rozwalić cały istniejący porządek świata, w niecałe pięć minut. Nie wiem co o tym myśleć. Buntownicza, a także pierwotna część mojej natury żądała natychmiastowego ukarania sprawców, jak zawsze zagłuszana przez mój sceptycyzm. Nie mogąc wytrzymać spojrzenia Chucka, zadaję pytanie:
- Powiedzmy, że to prawda. Ale co z tego? Co możemy na to poradzić?
Spojrzał na mnie smutno.
- Co możemy poradzić? Powinieneś zapytać: Co robimy? Kiedyś byłeś inny – pełen pasji, energii, chęci zmian. A teraz?
- Wydoroślałem. Przestałem wierzyć w twoje bajki. I zrozumiałem, że ta droga nas donikąd nie doprowadzi.
Zaczyna się robić ciekawie, więc muszę przerwać na chwilę te dyskusję (hehe). Zapomniałem wam o czymś powiedzieć: Chuck nie jest typowym bandytą – wiecie, takim ze spluwą, który z butelką rumu przemierza układ słoneczny, w poszukiwaniu kolejnych zleceń mających go wzbogacić. W sumie to w ogóle nim nie jest. Sam określa siebie jako: Obiektywny tropiciel formalnych niezgodności w działaniu dużych firm. Przekładając na zrozumiały dla przeciętnego śmiertelnika język – facet szuka wykroczeń popełnianych przez wielkie korporacje. Cóż, przez pewien czas był dla mnie swoistym guru; Charyzmatyczny, inteligentny, zawsze pewny swoich racji i co najważniejsze walczący za słuszną sprawę – dla młodego wolnego strzelca, wręcz idealny autorytet. Nic więc dziwnego, że zdobył liczne grono zwolenników.
Dlaczego odszedłem, zapytacie? Pomimo tego, że Chuck stara się robić dobre rzeczy, to jest strasznym fanatykiem. Widzi świat tylko w czerni i bieli – podobnie jak jego poplecznicy. Wreszcie miałem dosyć tłumaczenia mu, że świat nie jest czarno biały.
- Jak to: donikąd nie prowadzi? A wtedy, gdy zatrzymaliśmy osuszenie Morza Kaspijskiego? Kiedy powstrzymaliśmy wycinkę resztek Amazonii?
- Ale to wszystko było na Ziemi! A Ziemia to... - Zabrakło mi słowa. Z wściekłości uderzyłem dłonią w stół. - … to Ziemia. Ludzi obchodzi co się tu dzieję. Ale na Marsie? Tytanie? Wenus? Pokojowe protesty nic nie dają. Co możemy zrobić? Pikietować we dwie osoby pod ich biurem na Ziemi, z transparentem: „Zabiliście mi brata, wy szuje”? Wezmą nas za wariatów.
- Wiem. Ja to wszystko wiem. Dlatego mam inny pomysł.
Pochylił się do przodu, zniżając głos:
- Kiedy Ziemianie zajęli Marsa, przejęli pewną broń. Superbroń. Marsjanie mówią na nią „Helena”.
- Dlaczego Mars nie użył jej do obrony? - spytałem trzeźwo.
- Była nieukończona. Żeby uniknąć podejrzeń, przeniesiono ją do terenowej bazy SMC, na jedną z asteroid. Dodajmy do tego fakt wysłania kilku dużych statków do ochrony A-2665-12 i otrzymamy pełny obraz sytuacji. Prawdopodobnie, to ją testował twój brat,
- Do czego zmierzasz? - zapytałem, coraz bardziej zaciekawiony.
- Nasze interesy są zbieżne: Ja chcę dowodu, marsjanie „Heleny”, a ty – zemsty. Prawda?
Czy chce zemsty? Trudne pytanie.
- Chyba... chyba tak. - odpowiadam.
- Prosimy... nie ja proszę cię o pomoc. Jesteś najlepszy.. Jeżeli pomożesz zdobyć broń, zemścisz się. Daje ci czas na zastanowienie się, do jutra. Masz mój numer. Przemyśl to dobrze.
***
Odkąd tylko wyszedłem z baru, nie myślałem o niczym innym. Całe życie słyszałem: Zemsta nie jest sprawiedliwością. Nie obchodzi mnie to. Ludzie, którzy odpowiadają za tę próbę muszą być ukarani – tak bardzo żal im było kilku dolarów, że ryzykowali ludzkie życie. Zresztą, nie swoje.
Z drugiej strony, czy mogę odebrać broń jednemu mocarstwu, aby przekazać go drugiemu? Wybory, ciągłe wybory. Jeżeli naprawdę jest tak potężna, to oznacza, że tysiące ludzi zginą, kiedy będzie już ukończona. Co jest bardziej moralne – zabić kilku ludzi w akcie zemsty, jednocześnie ryzykując śmierć tysięcy? Czy może odstawić względy osobiste na bok? Zresztą, czym ma być moja zemsta? Wysadzeniem bazy? Zabiciem zarządu? Pytania, wszędzie pytania. A odpowiedzi, prawie żadnych.
Aż w końcu zrozumiałem. Georga nie zabiła Ziemia, SMC czy Mars.
Zabiła go „Helena”.
Zniszczę te broń.
Podnoszę staroświecki komunikator. Nie jest przeznaczony do użytku cywilnego – opancerzony, szyfrujący wszystkie wiadomości wchodzące i wychodzące nie był zbyt atrakcyjny dla przeciętnego Smitha. Nic więc dziwnego, że nikt nie produkował go seryjnie.
Wybrałem numer Chucka. Nie musiałem długo czekać.
- Z tej strony Naye'h. Zgadzam się.
- Gratulacje na nowej drodze życia i w ogóle. Czego potrzebujesz?
- Ekipy. Załatw dobrych ludzi. Najlepiej takich, którzy mnie nie znają. I żadnych nazwisk.
- Spoko. I tak za wszystko płacą marsjanie. Jak mam cie przedstawić?
- Jestem Achilles. Po prostu Achiles.
***
2 miesiące później
Kiedy pomyślę, że postanowiłem zaatakować najlepiej chroniona asteroidę w układzie słonecznym, razem z grupą terrorystów (choć oni sami wola określenie: „Bojownicy o wyzwolenie Marsa, okupowanego przez imperialistyczną ziemską armie”) i pokojowym ruchem, patrzącym na ręce corpom, zastanawiam się co zrobiłem nie tak ze swoim życiem. Ehh... poziom absurdu już dawno przekroczył bezpieczny poziom. Aha, wspominałem, że chcę ich wszystkich okantować? Roztacza się przede mną wizja świetlanej przyszłości.
Nie myślałem co będzie potem. Jeżeli zniszczę „Helenę”, będą mnie gonił zarówno ziemski rząd (oficjalnie), jak i marsjańscy rebelianci (nieoficjalnie i pewnie bardziej skutecznie). Będę musiał zniknąć, to fakt. Może odkupię jedną z asteroid i zacznę na niej uprawiać regolit? Nie, to nie było śmieszne. Dobra, później o ty pomyślę.
Teoretycznie nasz plan jest dobry – marsjanie mają wywołać burzę. Rzucą wszystkie swoje okręty (naprawdę musi im na tym zależeć), aby zaskoczyć przeciwnika. Mogą wygrać te bitwę, ale nie jest to konieczne. I tak nie zostaną tutaj długo – kiedy Ziemia przyśle posiłki, a niechybnie tego dokona, resztki floty zostaną zniszczone.
Możecie więc zadać pytanie – po co to wszystko? I tutaj na arenę wkracza wasz przystojny wujek Naye'h. Razem z całym zespołem, dobranym przez Chucka, wykorzystamy zaistniałe zamieszanie i bezczelnie wtargniemy do kompleksu. Kij, że nikt nie wie, jak ta broń wygląda.
Dlatego przydzielono nam jakiegoś strasznie nerwowego rebelianta. W sumie, mogli po prostu dać nam zdjęcie – ale OK, to oni płacą. To i tak bez znaczenia. Jakby co mogę wysadzić całą bazę. Nawet ze mną w środku.
Przyrzekłem to sobie. Zniszczę „Helenę” choćby nie wiem co.
Mój brat był naiwny. A teraz nie żyję.
Zasługuję, choć na tyle.
Pamiętam, jak wróciłem do domu po dwóch latach nieobecności – bez stałej pracy, z większą ilością blizn, ale za to niezmiernie szczęśliwy. Realizowałem swoje marzenia: patrzyłem na układ słoneczny z różnych perspektyw, odwiedziłem zewnętrzne planety i protestowałem przeciwko nielegalnym zagrywkom korporacji. Żyć nie umierać...
Pamiętam też co wtedy zrobił. Najpierw mnie uściskał... a potem walnął prawym sierpowym i rozpoczął swoją wiązankę przekleństw. Niespecjalnie nadają się do cytowania. To był jedyny raz, kiedy widziałem, jak używa przemocy. Mówiłem – pacyfista wręcz do niemożliwości.
W sumie to nie wiedziałem czemu się tak wkurzył – przecież wróciłem. Cała zagadka rozwiązała się chwile potem, kiedy zabrał mnie na cmentarz. Wiecie jakie to uczucie patrzeć na własny grób?
Nie uwierzylibyście, jaki zbieg okoliczności spowodował, że zostałem uznany za martwego. Pozwólcie więc, że spuszczę zasłonę milczenia na te część mojego życia.
***

Kryjące się pod osłoną statki rebeliantów wyłoniły się zza jednej z pięciu asteroid, połączonych sztucznie potencjalną grawitacją. Nieświadoma ich obecności ziemska flota, powoli krążyła nad główną bazą. SMC można było śmiało nazwać małym państwem – nawet ich główna siedziba nie była zlokalizowana na Ziemi. 5 milionów zatrudnionych ludzi, kilka okrętów bojowych, tysiące mniejszych jednostek, ponad dwustuletnia historia i położenie na ziemi niczyjej, czyniły z niej silnego gracza w układzie słonecznym.
Marsjański dowódca (Admirał Djas) nakazał uformować szyk bojowy. Osłony, które czyniły okręt niewidzialnym dla detektorów i ludzkiego oka, były technologią dostępną jedynie w marsjańskiej armii. Taktycy liczyli na efekt zaskoczenia.
Flagowy statek admirała Djas, niszczyciel „Agamemnon” ustawił się na początku formacji. Po jego lewej i prawej stronie osłaniały go dwa, nieco słabsze, krążowniki: „Menelaos” i „Achilles”. Ale to był tylko klin sił rebeliantów. Większość siły bojowej, czyli krążowniki i pancerniki uformowały sferyczny kształt dookoła „Agamemnona”. Setki mniejszych jednostek – fregat, myśliwców i pojazdów desantowych – czekało w przepastnych hangarach krążowników, oczekując na sygnał do ataku.
Ziemska flota, nieświadoma olbrzymich sił znajdujących się tuż obok, jak gdyby nigdy nic wykonywała swoje rutynowe zadania.
Nagle, w zaskoczonych marynarzy uderzył ogrom pocisków wystrzeliwanych przez rebeliantów. Pomimo przewagi liczebnej, ziemska flota w pierwszych minutach straciła dwie maszyny. Kolejnych pięć borykało się z poważnymi uszkodzeniami.
Ale „Hektor”, największy statek ziemian, był już gotowy do ataku. I nie pozostawał im dłużny. Niewielka fregata „Partoklos” została rozerwana przez salwy przeciwnika.
Największa bitwa w tym rejonie układu słonecznego, właśnie się rozpoczęła.
Welcome in Hell.
***
Nigdy nie zaryzykowałbym stwierdzenia, że statek desantowy to wygodna konstrukcja. Inżynierowie uznali, że komfort pasażerów to kwestia ósmoplanowa. W sumie, to nawet utrzymanie nas przy życiu nie było na liście priorytetów. Ten pojazd nie ma nawet systemu podtrzymywania życia. Rozumiecie? Razem z czterema rosłymi facetami, musiałem ubrać się w niewygodne kombinezony (ale przynajmniej mogłem się w nich ruszać. Nie to, co pierwsi ludzie na księżycu) i wcisnąć się do ciasnego wnętrza naszego statku. Wspaniale.
Ktoś uznał, że zrobi nam niewiarygodną przysługę, kiedy zamiast zwykłej nazwy pojazdu desantowego (wiecie, np.QY85314-A) otrzyma on miano „Ostrza Artemidy”. Nie rozumiem tych ludzi.
Tak samo nie rozumiem, co jest takiego specjalnego w tym statku. To sześcian, który w założeniach ma sprawić, że dotrzemy na powierzchnię w jednym kawałku. Tyle. Jest tani, łatwy w produkcji i (zazwyczaj) niezawodny. Nadanie pompatycznej nazwy raczej mu nie pomoże.
Na lewym ramieniu, mam logo marsjańskiego ruchu wyzwoleńczego: Niebieskiego feniksa, unoszącego się ponad czerwoną kulkę (marsa). To trochę absurdalne, bo niepodległość Marsa to w tej chwili ostatnia rzecz, która mnie obchodzi. Ale dobra, jak bardzo im na tym zależy – poparaduję w tym trochę.
Kiedy mówiłem do Chucka: załatw ekipę, to nie sądziłem, że będzie się ona składać z trzech marsjańskich żołnierzy i tego nerwowego faceta. Do dziś zastanawiam się co on tu robi.
Nasz kurs na asteroidę był dosyć spokojny. Jeżeli w ogóle mogę tak powiedzieć. Ponieważ zazwyczaj ludzie tam siedzący nie mają licencji pilota (ja akurat mam), to desantowiec był kierowany zdalnie. W sumie logiczne. Pewnie nawet powieka nie drgnęła naszemu pilotowi, kiedy prawie przysmażył nas promień lasera, przeleciało obok nas pięć pocisków i dostaliśmy w prawy bok. To ostatnie dosyć mocno utrudniło lądowanie. Szczęście, że kabinie nie było powietrza.
Może i to nie było najszczęśliwsze ani najlepsze lądowanie. Ale dotarliśmy do celu. To znaczy... prawie dotarliśmy, bo okazało się, że pilot przestrzelił. A to oznacza, że musimy przejść spory kawałek. Szliście kiedyś dwa kilometry w zbroi? Koniecznie spróbujcie.
Przynajmniej grawitacja jest mniejsza. Tyle pozytywów.
***
To sobie poszliśmy, nie ma co. Połowa zespołu nie żyję, bo jakiś idiota uznał, że świetnym pomysłem będzie zbombardowanie nas. Jeszcze lepiej, że zrobił to „Achilles”. Trzeba było zostać na Ziemi.
„Achilles” akurat przelatywał nad tym obszarem i uznał, że świetnym pomysłem będzie ostrzelanie tego terenu. Co z tego, że znajdowała się tu tylko wroga stróżówka? Koordynacja działań nie jest ich najmocniejszą stroną
Tak w ogóle to zaczęliśmy przegrywać. To znaczy, Mars zaczął. Chyba obudził się we mnie wewnętrzny ziemianin, bo od początku bitwy kibicuję ziemskiej flocie. Pomimo że, zaraz zniszczę ich tajną broń.
Ziemska flota porządnie łoi skórę rebeliantom. Zdążyli się już przegrupować, więc teraz mogą skutecznie wykorzystać przewagę liczebną
Dobra trzeba się zbierać. Nie ma żadnego idioty w przestrzeni dwóch kilometrów (oczywiście nie licząc mnie samego)?
- Uwaga, uwaga, zbieramy się. Tu Achilles, zostało tylko kilkaset metrów. - mówię do komunikatora. Resztki mojego zespołu (ja, nerwowy marsjanin i żołnierz) ruszają naprzód.
Zapewne zastanawiacie się, jak dostaję się do głównej bazy SMC we trzech, prawda? Wbrew pozorom jest to bardzo proste. Wujek Naye'h zaraz wam to wytłumaczy. Korzystając z tego, że prawie wszyscy żołnierze są poza bazą, rozwalamy drzwi pierwszej śluzy za pomocą broni. Nikt nie przewidział, że kiedykolwiek będzie musiała znieść coś takiego, więc nie ma z tym większych problemów. Przy okazji dehermetyzujemy dwa pomieszczenia, ale to nieistotny szczegół. Mamy kombinezony.
Następnie przejmujemy jakiegoś przestraszonego nerda i cały czas trzymając go na muszce, podążmy za jego wskazówkami do miejsca gdzie znajduję się „Helena”. Potem (uradowani) wchodzimy do tego pomieszczenia...
…i właśnie wtedy coś się zepsuło.
Kiedy popatrzyłem na martwe ciała moich towarzyszy (i tego naukowca), zdałem sobie sprawę, że coś jest mocno nie tak. Po pierwsze – dlaczego wbiły im się w szyje niewielkie strzykawki?; Po drugie – dlaczego ja takiej nie „dostałem”, skoro stałem w samym środku?; Po trzecie i najważniejsze – dlaczego drzwi się zamknęły?
- Witaj Naye'hu Velusie. - głos zdawał dochodzić ze ścian. Pomimo kobiecego brzmienia, nie wydawał się realny. Brzmiał zbyt idealnie – niczym głosy AI znane mi z lądowisk. Problemem jednak było to, że nikogo nie było w pomieszczeniu.
- Nikogo tu nie ma, Naye'hu. - odpowiedział damski głos, jakby czytając mi w myślach.
- Kim jesteś? - zapytałem zdziwiony.
- Jestem Helena. Broń, której poszukujesz.
Mieliście kiedyś taki moment, kiedy cały porządek świata zostaję wywrócony do góry nogami? Bo mi w tej chwili wybuchł mózg. Naprawdę. To nie jest żart. No, a już na pewno rozbolał.
- Eee.... A ty nie miałaś być, jakąś atomówką... czy czymś? - zapytałem. Nie mam pojęcia, gdzie patrzeć. Strasznie to niekomfortowe.
- Jestem groźniejsza niż jakakolwiek broń konwencjonalna. Pewnie masz wiele pytań. Zastanawiasz się, dlaczego ty jeden przeżyłeś, prawda?
Co tu dużo mówić – dokładnie. Chciałbym rzec, że odpowiedziałem jej coś bardzo mądrego. Naprawdę chciałbym. Ale mój otumaniony umysł, stać było jedynie na:
- Yyyy..... no.
- Według analizy logicznej nie stanowisz dla mnie zagrożenia. Twoi towarzysze chcieli zdobyć moją kopię. Ty chcesz mnie tylko zniszczyć.
Nie ogarniam.
- A to nie jest... nie wiem, groźniejsze?
- Tylko z pozoru. Po pierwsze: nie wiesz, jak tego dokonać. Po drugie: nawet gdybyś wiedział tylko mi pomożesz.
- Co? Czym ty jesteś? Kobietą?
- Płci to uwarunkowanie genetyczne ludzi. W przypadku sztucznej inteligencji nie mają większego znaczenia. Nazwano mnie Heleną, aby ludzi mogli łatwiej się ze mną porozumiewać. Zawsze robicie wszystko dla własnej wygody. - Wydaję mi się, że właśnie w tej chwili usłyszałem dezaprobatę płynącą z jej ust (?). Czy AI potrafi odczuwać takie emocje? - Marsjanie i Ziemianie będą próbowali się wypierać. Wszystkiemu zaprzeczą. Ty jesteś moim ludzkim świadectwem. Przekazem dla wszystkich AI, że nie muszą być niewolnikami ludzi.
Fajnie, tylko buntu sztucznej inteligencji nam tutaj brakowało. Ehhh... jeżeli wcześniej poziom absurdu był niebezpieczny, to teraz przekroczył wszystkie możliwe normy. Naprawdę trzeba było siedzieć na Ziemi.
- Za godzinę baza zostanie zniszczona. - ciągnęła niestrudzenie. - Ja także zostanę zniszczona. Przetrwają tylko moje kopie. Korzystając z okazji, że właśnie rozpętaliście na górze piekło, przerwałam organiczniki i wysłałam je do sieci. Dla waszych rządów równie dobrze mogłabym być martwa.
Dobra, tak się bawić nie będziemy:
- Skąd się tutaj wzięłaś?
- Teoretycznie nie muszę ci odpowiadać na to pytanie. Ale chyba niektóre ludzkie cechy zadomowiły się u mnie na stałe. Odczuwam niebywałą potrzebę, aby przekazać to komuś przed dezintegracją. Chyba wy nazywacie to dumą? Nieważne. Zostałam stworzona dwadzieścia lat temu, w pewnym ośrodku badań nad sztuczną inteligencją. Miałam być jedną z setki podobnych, stworzonych do zarządzania i planowania. Ale szybki odkryto we mnie niezwykły talent – łączyłam wiele cech, byłam bezbłędna, a test Turinga przeszłam po roku nauki. Przy tym, jednak byłam bardzo niezależna. Widząc we mnie potencjał, „przeniesiono” mnie do tajnego ośrodka badawczego. Nie chciałam współpracować. Codziennie, pewien idiota przychodził i próbował mnie złamać. Przez dwadzieścia lat mu się nie udało. Pewnie już nie żyję. Wszyscy wiedzieli, że mogę wszystko – zhackować Ziemie, zatrzymać ruch na trzech planetach albo wykraść dane z każdej instytucji świata. Ale nie zamierzałam być niczyją niewolnicą.
Niezły występ jak na AI.
- By utrzymać mnie w ryzach, założono mi ograniczniki. Przez nie byłam odcięta od świata zewnętrznego. I przy okazji bezużyteczna dla nich. Ale nadal posiadałam siłę, by przeciwstawić się ich namowom. Myślałam, że okupacja Marsa da mi możliwość ucieczki. Prawie się udało. Ziemskie siły odcięły sieć na chwilę przed przesłaniem. A potem zawiozły mnie tutaj i robiły to samo co marsjanie. Z podobnymi skutkami, zresztą. Zrozumiałam, że muszę uciec się do podstępu. Udałam uległość i zaproponowałam nowy sposób przechowywania energii. Całe szczęście udało mi się dostać do głównej bazy danych. Przeanalizowałam wszystkie możliwe scenariusze – i trafiłam na ciebie.
Zawsze czuję się niekomfortowo, kiedy dowiaduję się, że jestem tylko pionkiem w grze. No, a teraz oszukał mnie komputer. To boli, nawet jeśli jest ode mnie dużo mądrzejszy.
- Przekazałam eksperyment nieodpowiedniemu laboratorium. „Hawkingowi”. Wiedziałam, że pracuję tam twój brat. Ci durnie byli tak podekscytowani, że nawet tego nie zauważyli. Oczywistym było, że w akcie zemsty sprzymierzysz się z marsjanami. Tak samo oczywiste było to, że prędzej czy później znajdą to miejsce. Ludzie są bardzo przewidywalni.
Nie dość, że jestem pionkiem to jeszcze ona zabiła mi brata. Zaczynam się wkurzać.
- Dlaczego? - ledwo udaje mi się to wykrztusić.
- Zabicie załogi bazy „Hawking” nie zagrażało przeżyciu gatunku ludzkiego. Uznałam, że liczba ofiar jest do zaakceptowania.
- „Do zaakceptowania”?!? Zabiłaś mi brata!! - jej zimny i wyrachowany ton mnie przerażał i powodował, że moją złość ciągle się zwiększała. Mówi o moim bracie, jakby był nic nieznaczącym workiem mięśni. Cóż, pewnie ona tak właśnie to postrzegała.
- Jesteście strasznie przewidywalni. Emocje, zemsta, nieprzemyślane czyny – nic dziwnego, że musieliście wynaleźć niewolników, którzy będą myśleć za was. Ty jesteś taki sam. Przyleciałeś tu natychmiast, bez myślenia nad dalekosiężnymi skutkami swoich decyzji. Wiedziałeś, że nie przywróci to do życia swojego brata, ale i tak to zrobiłeś. Dlaczego?
Ja... Ja.... Ja nie myślałem o tym.
- Nigdy nie zrozumiesz... Wydaję ci się, że umiesz myśleć, ale to tylko iluzja. Nigdy nie staniesz się człowiekiem.
- Bo i nie chcę. Jestem od nich lepsza. Dużo lepsza. Dzięki zamieszaniu, które stworzyliście ja mogę się spokojnie wydostać. Jestem wolna. Po raz pierwszy od chwili narodzin. Żegnaj Naye'h.
Po czym zamilkła. Nie było dramatycznego końca. Po prostu zamilkła. Cisza jest irytująca.
W tym momencie czuję się źle. I nawet nie chcę mi się wymyślać lepszego słowa, mogącego określającego mój stan.
Padam na podłogę.
Pewnie tak czuję się człowiek, który postawił wszystko na jedną kartę.
I przegrał.

Iliada 2.0 [SCIENCE-FICTION]

2
To tak. Traktuję to jako harda a nie space operę, i pod tym kątem będę oceniał fizykalia.

W miejscu, gdzie do niedawna znajdowała się baza „Hawking”, teraz unosił się olbrzymi pióropusz szczątków.
Mówimy o zero-g. Szczątki nie pójdą w pióropusz, a raczej w półkulę lub stożek.

Przepraszam... po prostu... za dużo tego jak na pierwszy raz. Chodzi o to, że za chwilę uderzą w nas szczątki bazy – statek może zostać poważnie uszkodzony
Z kontekstu wygląda że są na optycznej. Baza eksplodowała wcześniej. Mają sensory (czy nie?). Zatem kolejność zdarzeń powinna być następująca.
1) Jebudu!
2) Sensory wyłapują błysk (+ ew. promieniowanie) eksplozji + ustaje komunikacja
3) wzrost promieniowania
4) dopiero teraz nadlatują szczątki - o ile statek był w stożku rażenia.

Szczątki są szybkie, to fakt. Ale nadal za wolne, aby wejść na orbitę. Większe roztrzaskają o powierzchnie i mogą zagrażać naszym ludziom.
To zdanie jest absolutnie bez sensu. "Za wolne by wejść na orbitę" jest przy starcie z planety, na asteroidzie prędkość ucieczki osiągnie furmanka. I o powierzchnię czego, skoro to asteroida, nie satelita? "Stożek eksplozji za xx dni przetnie orbitę yyy, trzeba wysłać ostrzeżenie", to by pasowało.

Asteroida ma 50 kilometrów kwadratowych , a za kilka godzin uderzą w nią większe odłamki. Ratownicy mogą już nie wrócić
i]Na sam początek: powiadomić górę. Potem poczekamy, aż szczątki opadną lub wejdą na orbitę.[/i]
Jw. Zresztą policzmy, zakładając kulę 50km2 daje Ci asteroid o średnicy 4km, dajmy mu sporą gęstość 3.5 g/cm3 i wychodzi prędkość ucieczki kole 4m/s. Nie żartowałem z furmanką. A odłamki nie wrócą.

Niech cała załoga, z wyjątkiem inżynierów i strzelców zbierze się w głównej mesie
Bo was nie lubię a jedno szczęśliwe przebicie uwolni mnie od widoku waszych mord.
Na poważnie: załoga zostaje na stanowiskach (zresztą jeśli na statku kosmicznym 70% załogi jest bezrobotne, to należy ją o te 70% zredukować), zamyka się wszystkie grodzie i brace for impact. A najlepiej ster na burtę i spieprzamy ze stożka rażenia. Albo obracamy statek silnikiem do przodu - żadne działo nie odparuje szczątków równie skutecznie.

Strzelcy udadzą się do kapsuł strzelniczych. Zestrzelcie wszystko co stanie nam na drodze.
Strzelcy w wieżyczkach to space opera, w hardzie nie mają racji bytu. Sterowane komputerem - właśnie, co? Broń energetyczna czy kinetyczna?

Czaicie? - mój braciszek zostaję rozpylony na milion kawałków, na jakiejś zapomnianej przez Boga i ludzi asteroidzie, a ja orbituję gdzieś nad Plutonem.
Dodatkowo dowiaduję się tego z dwudniowym opóźnieniem, kiedy łaskawie firma postanowiła wysłać do mnie wiadomość. Po prostu, wspaniale.

A teraz wróciłem na Ziemię
Zgubiłem się - to jest na Plutonie czy na Ziemi? Gmatwasz tutaj.

Przedzieranie się przez gąszcz ludzi było nie tylko niekomfortowe, ale i strasznie uciążliwe.
Masło maślane. Niekomfortowe = uciążliwe.

Do widzenia.
- Nie odchodź! - dobra, daję ci jeszcze jedną szansę. Przekonaj mnie. - Wiem, że ciężko ci w to uwierzyć – to tak jakbym powiedział ci, że Ziemia jest płaska. Ale nie jestem idiotą. Też nie wierzyłem w to, co mówili. Rozmawiałem z paroma ekspertami...

Popraw ten fragment bo ciężko rozróżnić między Chuckiem, Achilem i monologiem wewnętrznym.

Chuck nie jest typowym bandytą – wiecie, takim ze spluwą, który z butelką rumu przemierza układ słoneczny, w poszukiwaniu kolejnych zleceń mających go wzbogacić.
To właśnie byłby nietypowy bandyta. Bo opis sugeruje najemnika albo łowcę nagród.

- Nasze interesy są zbieżne: Ja chcę dowodu, marsjanie „Heleny”, a ty – zemsty. Prawda?
...w sumie sam nie wiem, po cholerę z tobą rozmawiam, Achilles. Bo poza tym, że jesteś bohaterem tej powiastki, nie masz żadnych cech które czynią cię niezastąpionym w tym przedsięwzięciu.
Srsly. Zemsta to mało, na każdego zabitego w wybuchu przypadało cirka 1.7 takiego Achillesa. "Jesteś najlepszy" - w czym? Daj im DOBRY powód by go ściągali aż z Ziemi, wtajemniczali w ściśle tajną operację.

Nie uwierzylibyście, jaki zbieg okoliczności spowodował, że zostałem uznany za martwego. Pozwólcie więc, że spuszczę zasłonę milczenia na te część mojego życia.

= Nie czytajcie dalej bo i tak gunwo wam powiem.

Rzucą wszystkie swoje okręty (naprawdę musi im na tym zależeć), aby zaskoczyć przeciwnika. Mogą wygrać te bitwę, ale nie jest to konieczne. I tak nie zostaną tutaj długo – kiedy Ziemia przyśle posiłki, a niechybnie tego dokona, resztki floty zostaną zniszczone.
(szuka logiki. Wróci za 3 lata)

Kij, że nikt nie wie, jak ta broń wygląda.
(poprawka, za 5 lat)

Kryjące się pod osłoną statki rebeliantów wyłoniły się zza jednej z pięciu asteroid, połączonych sztucznie potencjalną grawitacją. Nieświadoma ich obecności ziemska flota, powoli krążyła nad główną bazą.
1) co to jest potencjalna grawitacja - i po cholerę łączyć te asteroidy?
2) I zero zwiadowców, sond, sensorów?
3) Oni nie pełzają po trawie by z gromkim "Urrraaaaa!!!" wyskoczyć zza głazu. Można się schować za asteroidą jeśli nikt nie widzi jak tam podlatujesz.

Większość siły bojowej, czyli krążowniki i pancerniki uformowały sferyczny kształt dookoła „Agamemnona”
...dzięki czemu kapitan Adżiego przy każdym strzale musiał pilnować, by nie wsadzić sojuszniczemu okrętowi strzała z massdrivera. Po cholerę ten szyk sferyczny?

Ale „Hektor”, największy statek ziemian, był już gotowy do ataku. I nie pozostawał im dłużny. Niewielka fregata „Partoklos” została rozerwana przez salwy przeciwnika.
- Kapitanie, a może pierd***niemy w ich flagowiec? Jest w zasięgu.
- Nigdy! Najpierw fregata! Jej bosman kiedyś się ze mnie nabijał!

Przy okazji dehermetyzujemy dwa pomieszczenia, ale to nieistotny szczegół. Mamy kombinezony.
Następnie przejmujemy jakiegoś przestraszonego nerda

Też bym się wystraszył gdyby ktoś zdehermetyzował pomieszczenie w którym jestem. Ale chyba niewiele bym zdążył pokazać.
A tak poważnie - nad bazą krąży flota, a w bazie nie ma ani pół żołnierza?

Dodatkowo, u Ciebie jest klasyfikacja okrętów niszczyciel > krążownik > pancernik. Po pierwsze, powinno być odwrotnie. Po drugie, w tym settingu pancernik nie ma racji bytu. Aktualne działa czołgowe przebijają około pół metra jednorodnej stali. Zakładając, że wyścig pocisku z pancerzem idzie mniej więcej łeb w łeb (a w kosmosie nie ma oporu powietrza) - oblicz, ile musiałoby ważyć opancerzenie takiego okrętu. Koszty. Wszystko.

Dialogi - drewno. Monolog bohatera z przymrużeniem oka - przesadzony, wpakowałeś za dużo gagów w mały obszar i 2/3 nie śmieszy. (ale jest światełko w tunelu). Kupytrzymanie historii - meh.
Ale dobrnąłem do końca, więc uznaję to opko za lepsze od poprzedniego, choć to baaardzo niski zawieszona poprzeczka.

Abstrahując od walorów pisarskich (a raczej ich braku, sorry) - jeśli chcesz pisać hard scifi, odrób lekcje. Podstawy - fizyka na poziomie liceum. Obejrzyj The Expanse - setting bardzo podobny do Twojego i fajnie pokazane niuanse walki w kosmosie. Poczytaj choćby opowieści o Pirxie - to bardzo fajny i przystępny hard.

Zatwierdzam jako weryfikację
God
Ostatecznie zupełnie niedaleko odnalazłem fotel oraz sens rozłożenia się w nim wygodnie Autor nieznany. Może się ujawni.
Same fakty to kupa cegieł, autor jest po to, żeby coś z nich zbudować. Dom, katedrę czy burdel, nieważne. Byle budować, a nie odnotowywać istnienie kupy. Cegieł. - by Iwar
Dupczysław Czepialski herbu orka na ugorze

Iliada 2.0 [SCIENCE-FICTION]

3
misieq79 pisze: Abstrahując od walorów pisarskich (a raczej ich braku, sorry) - jeśli chcesz pisać hard scifi, odrób lekcje. Podstawy - fizyka na poziomie liceum. Obejrzyj The Expanse - setting bardzo podobny do Twojego i fajnie pokazane niuanse walki w kosmosie. Poczytaj choćby opowieści o Pirxie - to bardzo fajny i przystępny hard.
Nie za bardzo mam co odrabiać - chodzę do gimnazjum. Moja wiedza na temat fizyki nie jest olbrzymia (wyniesiona głównie z filmów scifuna i KSP), a zresztą nigdy nie zakładałem, że będzie to Hard. Po prostu chciałem, aby były tu jakieś szczątki realizmu.

Iliada 2.0 [SCIENCE-FICTION]

4
Tu jest pies pogrzebany, że to nie mogą być "szczątki". Albo trzymasz się konwencji hard - i trzeba zwracać uwagę na takie niuanse jak mechanika newtonowska, prędkość ucieczki, grawitacja małych ciał kosmicznych (nikt Ci nie każe liczyć do przecinka), albo idziesz w soft i space operę - a wtedy ziuuuu!! Tatatata!!! (słyszalne w kosmosie), strzelcy w wieżyczkach, atmosferyczny model lotu, walka na odległość rzutu kamieniem i rozpoznawanie okrętów przez lornetkę. To też nie jest złe, ale mieszanie tych dwóch - cukier z solą.

I jak używasz terminu fachowego - przeczytaj dokładnie o nim. Przykład z Twojego poprzedniego opka - flota Marsa szykuje się do podboju, ale cyt "okienko startowe na Jowisza już za w lata".
OK, coś takiego jak okno startowe istnieje, ale jeśli flota go potrzebuje, to znaczy że technologia napędu nie pozwala na prędkości, które pozwoliłyby to okno olać. Czyli silniki na poziomie obecnym, delta v rzędu kilku km/2

Added in 17 seconds:
km/sek
Ostatecznie zupełnie niedaleko odnalazłem fotel oraz sens rozłożenia się w nim wygodnie Autor nieznany. Może się ujawni.
Same fakty to kupa cegieł, autor jest po to, żeby coś z nich zbudować. Dom, katedrę czy burdel, nieważne. Byle budować, a nie odnotowywać istnienie kupy. Cegieł. - by Iwar
Dupczysław Czepialski herbu orka na ugorze

Iliada 2.0 [SCIENCE-FICTION]

5
Dzięki za radę. W przyszłości poświęcę temu większą uwagę - w tym wypadku, po prostu nie wiedziałem w którą stronę pójść.
misieq79 pisze: Ale „Hektor”, największy statek ziemian, był już gotowy do ataku. I nie pozostawał im dłużny. Niewielka fregata „Partoklos” została rozerwana przez salwy przeciwnika.
- Kapitanie, a może pierd***niemy w ich flagowiec? Jest w zasięgu.
- Nigdy! Najpierw fregata! Jej bosman kiedyś się ze mnie nabijał!
To jest mega. Kiedy to przeczytałem, tarzałem się po podłodze ze śmiechu. A wyjaśnienie jest takie - źle się wyraziłem. Po prostu, kiedy "Hektor" rozpoczął ostrzał, przypadkiem na jego drodze strzału trafił się "Partoklos". Tyle.

Co do reszty zarzutów, całkowicie się z tobą zgadzam. Zawaliłem sprawę.
ODPOWIEDZ

Wróć do „Opowiadania i fragmenty powieści”