Wracasz zblazowany nad ranem. Wypluty z orbity zdrowego rozsądku starasz się jeszcze konweniować! I robisz to tak, jak płot, ławka, tynk na murach, świerszcze i ptaki. Czasem jak piana na morskiej fali, czy szum samochodów gdzieś na krajówce. Ulica rozkracza się jak Morze Czerwone, jak dziwka z ulicy św. Józefa. Latarnie się rozkraczają i mrok rozkracza się pod naporem chwili. Miasto pływa we mgle. Na czerwonym stajesz. Ścieżki przeplatają się jak warkocze niebrzydkiej dziewczyny. Zblazowany nad ranem, wypluty z ich orbity, ich miasteczek, kodeksu, dobrego imienia i interesów, o które walczą, dla których skłonni są do wielkich czynów, nieskończonych przemyśleń, ornamentów tego świata, miejskich basenów, wrzasku, impresjonizmu, szafotów, szczepionek, gazowych komór, granicy państwa, sosu beszamelowego, suszonej śliwki, chrustu i stosu i fermentacji soku winogronowego, i niewolnictwa, i gumy do żucia, i skoku w przepaść, i kocham cię i nigdy cię nie opuszczę, oto mój pistolet. Gdzie teraz wschodzi słońce?
Masz zielone oko, ruszasz dalej. Wszystko stoi we mgle.
Smętny, mglisty, deszczowy dzień. Minuty cykają jak sekundy, jak tyczki na trasie narciarza. W chłodnym powietrzu, w przypływie szaleństwa, w drobnej, zimnej mżawce, pojawia się twarz starego przyjaciela, więc robisz zwrot i skręcasz w stronę cmentarza. Morze krzyży sprowadza kilka pytań, na które nie ma odpowiedzi. Właściwie jesteś zdziwiony i bezradnie rozkładasz ręce. Odchodzisz powoli ze spuszczoną głową.
Wszystko we mgle, wszystko jak w bajce. Przestrzeń rozmywa się za plecami, przestrzeń rozmywa się przed tobą. Drzewa, płoty, ludzie, wieże i kwiaty zapadają się pod ziemię. Żadnych znaków szczególnych, żadnych znaków drogowych, tylko mgła, czysta mgła i droga. A później rozkład. Pozbawione tożsamości, pozbawione cech, beznamiętne, bez przyszłości, nieświadome rzeczowniki uprawiają seks w duchowym niebie. Wszystko jest z ognia, który wypala się na twoich oczach.
I to cię upaja.
Kiedy wracasz pod adres, za oknem wciąż pada. Deszcz płynie ulicami, przecieka przez chmury, dachy, podłogi, przez wszystkie szpary świata.
A potem zawisa nad miastem noc: jest gwiaździsta, niebieska i przypomina kobietę, o której nie możesz przestać myśleć.
I pierwszy piękny poranek; słońce za kominem energociepłowni wygląda jak rozpalona twarz z długim, wystającym ponad głowę chujem, z którego wiecznie się dymi. I myślisz, że w ten piękny poranek, w jakiejś mrocznej, głębokiej dolinie, musi skonać ostatni cierpiący płatek śniegu. I że wszystko i tak musi spaść do oceanu. Do oceanu przeszłości i tego, co jeszcze nadejdzie. Oceanu, który z miną obojętną nigdy nikomu nie odmówi. I wszystko wita z szeroko otwartymi ramionami niczym wielka kosmiczna pizda; pochłaniaczka jestestwa. Każda przeżyta chwila, zapamiętana myśl, wszelkie istnienie, wszystko ma tu swoje ujście, swój koniec.
A na dnie tego oceanu, wśród wodorostów, czai się wariat, szaleniec bez twarzy o milionach imion i natrętnie podlicza wszystkie grzeszki, wszystkie dobre i złe uczynki; waży, mierzy i szlifuje niby jakiś jubiler, niby jakiś aptekarz.
Leżałem na wyrku i wyobrażałem sobie mapę, na której znajdę jakiś drogowskaz, który zaprowadzi mnie do ciebie. Przypominałem sobie rysy twojej twarzy, kształt i kolor oczu, słodki zapach słów płynących z twoich ust. Prześladował mnie i zabijał grymas warg, kiedy snujesz te swoje kłamliwe opowieści. Odtwarzałem strzępy rozmów, sytuacje, miejsca, w których przystawaliśmy, żeby się pocałować, żeby spojrzeć sobie w oczy. Pod murami zamku krzyżackiego wybuchnęłaś śmiechem. I wszystko się skończyło, umarło następnego dnia.
Teraz jednak czuję twoją obecność, twoją bliskość. Być może jesteś kilka przecznic stąd. Przyciągam cię myślami.
Kiedy tak leżę, coś we mnie pęka. Muszę stąd wyjść, chwycić za płaszcz, trzasnąć drzwiami i iść. Iść gdziekolwiek. Stanąć nad brzegiem rzeki, wystawić twarz na szalony wiatr, wbić wzrok w szaro-burą taflę wody, zobaczyć pełnię życia. I ogarnąć wzrokiem obrazy odbijające się w wodzie, zobaczyć wszystkie wiry istnienia i wszystko, co jest ponad nią, ponad rzeką, ponad brzegami, ponad konarami, ponad wirującymi w otchłani, zataczającymi kolejny krąg swojego istnienia - gołębiami. I zobaczyć wszelką, wszelką dal, głębie, cokolwiek, co przypomni prawdę, jakąkolwiek prawdę.
Więc chwytam ten pieprzony płaszcz i wychodzę z domu. I już jestem na zewnątrz, na ulicy. Jest naprawdę piękny dzień. Wtorek. Kwiecień. Wiosna.
W dzielnicy domków jednorodzinnych widzę dzieci; idą parami i śpiewają. Śpiew wypływa z ich płuc i wypełnia wszechświat. W ogrodowych krzatynach harcują wróble. Wiosna. Czuję ją każdym porem ciała. Czuję, że żyję i idę na spotkanie z tą, dla której zdobędę i stracę każdy szczyt. A kiedy tak idę lekki podmuch wlecze przed sobą tuman pyłów. Sponiewiera własność tej ziemi.
Na wysokości psychiatryka odpalam papierosa. Słońce odbija się w szybach tak intensywnie, że nie widzę niczego prócz światła. Bóg kocha szaleńców. Szaleję z miłości, bez pamięci, bez niczego. W twarzy garbiącego się nad kierownicą rowerzysty widzę twoją twarz. Co za widok, co za widok! Zaciągam się dymem, zaciągam się słońcem, zaciągam się pyłem. Jestem szczęśliwy, szczęśliwy, szczęśliwy!
Na wiadukcie, pochylony nad barierką, podziwiam nasyp z brunatnych kamieni. Szyny lśnią w słońcu; tory, cała rzeczywistość, załamują się na horyzoncie. Przepaść. Powietrze drga, jakby dźwigało na barkach jakiegoś olbrzyma, ciężar życia. Za plecami mam gotyckie wieże, dzwonnice, w których mieszkają jaskółki, czerwone dachy starówki i ciebie; żyjesz tam, wśród stęchłych murów, oddychasz, być może właśnie się czeszesz.
Kiedy tam docieram, na starówkę, jest już południe. Czuję się jak startujący samolot. Przed dziobem mam raj i przeczucie, że zaraz cię spotkam. Odrywam się od ziemi niczym pyłek unoszony podmuchem twoich ruchów. Z wysokości splotu słonecznego podziwiam widoki. Wokół dostatek. Ludzie, koty i psy. Słonko beztrosko przygrzewa ich czupryny. Czy to możliwe, że żyję w tej pięknej, opływającej w dostatek krainie? W raju na Nizinie Środkowoeuropejskiej, w pradolinie Eberswaldzkiej, gdzie ludzie są dla siebie życzliwi, ich serca wypełnia miłość, współczucie, w żyłach płynie tolerancja, a czyny są mądre i przemyślane. Słyszę kroki mieszkańców tego kraju, tłum wypływa na ulicę, by żyć i cieszyć się życiem. Sprawy nabierają wyższego, słodszego smaku. Rzeczywistość jest dobra, pogodna, szczera i spokojna. Jej piersi wypełnia karma. Płynie sobie zaułkami świata świadoma wszystkiego, nawet śmierci.
Ten, który nam to wszystko zrobił, musiał mieć porządny ubaw. A potem odszedł tak, jak odchodzą gatunki, tak jak topnieją lodowce.
Pierwszy pąk bzu wystrzelił właśnie z wiwatem w kosmicznym lesie pełnym gwiazd; kolejny dobry znak. Jeszcze jedno skrzyżowanie, jeszcze jeden tunel...
Na starówce jest kocioł. Jak zwykle o tej porze życie nabiera szalonego tempa, wszyscy gdzieś gonią, wpadają na siebie. Spokój zachowują jedynie żebracy i skrzypek wygrywający melodię pod empikiem; w futerale lśni kilka monet niby wyrzucone na brzeg rybie łuski. Uliczki pochylają się w stronę rzeki. Zapach morza, zapach perfum, zapach pośpiesznie wsuwanego żarcia unoszą się i mieszają ze sobą na Mostowej. Kiedy podchodzę do ratusza, zegar wybija kolejną pełnię. Wchodzę do baru i zamawiam piwo. Po jakiejś godzinie spływam w stronę bulwaru, zataczam krąg i wracam do domu. Na miejscu wita mnie Michailov. Patrzę na niego spod łba. Jest ożywiony jak noworodek. Szczerzy się bardziej niż zwykle. Powoli wyciąga przed siebie dłoń.
To od niej – mówi. I wręcza liścik.
Ze szczęścia omal nie rozrywasz kartki. Była tu! Nie możesz w to uwierzyć. Odczytujesz krótki wiersz, w oczach masz słońce. Serce bije jak pneumatyczny młot. Jest też numer telefonu i prośba: "Zadzwoń koniecznie"
Młodzieniaszek
2Trochę wyliczanka, drugie "zblazowany" niepotrzebne i chyba wulgaryzmy też, chociaż pewnie miało być dosadnie. Przyjemnie się czyta, lubię taki styl i treść. I z happy endem w sumie. Dobra robota.
Pozdrawiam.
Pozdrawiam.
Młodzieniaszek
4Gdyś złapał siebie za kołnierz i zdrowo wytarmosił na brak dyscypliny, masz szansę na dobry, ciekawy tekst. Teraz - to jest jazda po pijaku
Granice mego języka bedeuten die Grenzen meiner Welt.(Wittgenstein w połowie rozumiany)
Młodzieniaszek
5Nie jestem pewien, czy to słowo jest właściwie użyte.Josef Hosek pisze:Wypluty z orbity zdrowego rozsądku starasz się jeszcze konweniować!
Myślę, że nadużywasz słowa "jak". Trochę mi to przeszkadzało.Josef Hosek pisze: I robisz to tak, jak płot, ławka, tynk na murach, świerszcze i ptaki. Czasem jak piana na morskiej fali, czy szum samochodów gdzieś na krajówce. Ulica rozkracza się jak Morze Czerwone, jak dziwka z ulicy św. Józefa. Latarnie się rozkraczają i mrok rozkracza się pod naporem chwili. Miasto pływa we mgle. Na czerwonym stajesz. Ścieżki przeplatają się jak warkocze niebrzydkiej dziewczyny.
Może to moje własne upodobania, ale dziwka na ulicy świętego... Trochę mi się to gryzie. Nie mogłaby być to ulica Mickiewicza, Kościuszki lub Kwiatowa?Josef Hosek pisze: jak dziwka z ulicy św. Józefa
Być może powtórzenie zamierzone, ale nie brzmi zbyt dobrze.Josef Hosek pisze:Latarnie się rozkraczają i mrok rozkracza się pod naporem chwili
Jakbym czytał listę zakupów. Pofolguj waść.Josef Hosek pisze:z ich orbity, ich miasteczek, kodeksu, dobrego imienia i interesów, o które walczą, dla których skłonni są do wielkich czynów, nieskończonych przemyśleń, ornamentów tego świata, miejskich basenów, wrzasku, impresjonizmu, szafotów, szczepionek, gazowych komór, granicy państwa, sosu beszamelowego, suszonej śliwki, chrustu i stosu i fermentacji soku winogronowego, i niewolnictwa, i gumy do żucia, i skoku w przepaść
Nie nazwałbym odgłosu tyczek "cykaniem".Josef Hosek pisze:Minuty cykają jak sekundy, jak tyczki na trasie narciarza
Te powtórzenia mnie bolą.Josef Hosek pisze:Wszystko we mgle, wszystko jak w bajce. Przestrzeń rozmywa się za plecami, przestrzeń rozmywa się przed tobą.
Czy ogień się wypala? Sam siebie? Raczej coś trawi.Josef Hosek pisze:Wszystko jest z ognia, który wypala się na twoich oczach.
Podkreślone zdanie, nie wiem dlaczego, mi się podobaJosef Hosek pisze:jak rozpalona twarz z długim, wystającym ponad głowę chujem, z którego wiecznie się dymi. I myślisz, że w ten piękny poranek, w jakiejś mrocznej, głębokiej dolinie, musi skonać ostatni cierpiący płatek śniegu. I że wszystko i tak musi spaść do oceanu. Do oceanu przeszłości i tego, co jeszcze nadejdzie. Oceanu, który z miną obojętną nigdy nikomu nie odmówi. I wszystko wita z szeroko otwartymi ramionami

Zwróć jednakże uwagę na to, ile zdań w tym fragmencie zaczyna się od "I". Mnie to razi.
Słowa "jakiś" i jego wariacji raczej powinno się unikać. No i to powtórzenie.Josef Hosek pisze:mierzy i szlifuje niby jakiś jubiler, niby jakiś aptekarz.
O gościu, literówka? Pasem w tyłek.Josef Hosek pisze:I zobaczyć wszelką, wszelką dal, głębie, cokolwiek
Raczej nazwa własna.Josef Hosek pisze:skrzypek wygrywający melodię pod empikiem
Reasumując:
Nie znoszę takiego pisania, ale tym się nie przejmuj. Nie piszesz tylko i wyłącznie dla mnie

Jak już wspomniała Natasza, jest nad czym pracować.
Podobało mi się tempo czytania pomimo zgrzytów gdzieniegdzie.
Styl na swój sposób oryginalny, prawdopodobnie coś w tym jest. Niektóre fragmenty nawet przypadły mi do gustu, choć osobiście pewnie bym czegoś takiego nie napisał. Mam zbyt prosty i nieskomplikowany rozumek

Szkoda, że Natasza nie napisała, jaką dokładnie pracę powinieneś wykonać. Sam chętnie bym się dowiedział.
Emocje podmiotu lirycznego... Nie powiem, troszkę poczułem, aczkolwiek sądzę, że tak ze 25% słów mogłoby spokojnie znaleźć się w śmietniku i tekst niewiele by na tym stracił.
Zobaczymy, co dalej wyniknie z Twojej twórczości. Mam nadzieję, że coś dobrego

„Racja jest jak dupa - każdy ma swoją” - Józef Piłsudski
„Jest ktoś dwa razy głupszy od Ciebie, kto zarabia dwa razy więcej hajsu niż Ty, bo jest zbyt głupi, żeby w siebie wątpić”.
https://internetoweportfolio.pl
https://kasia-gotuje.pl
https://wybierz-ubezpieczenie.pl
https://dbest-content.com
„Jest ktoś dwa razy głupszy od Ciebie, kto zarabia dwa razy więcej hajsu niż Ty, bo jest zbyt głupi, żeby w siebie wątpić”.
https://internetoweportfolio.pl
https://kasia-gotuje.pl
https://wybierz-ubezpieczenie.pl
https://dbest-content.com
Młodzieniaszek
6Twoje zdrowie, Nataszo! Dzięki za wizytę.
Tobie, Bartuś, również dziękuję: Twoje uwagi są dla mnie niezwykle cenne. Szczególnie odgłos cykających tyczek przypadł mi do gustu.
Kłaniam się!
Tobie, Bartuś, również dziękuję: Twoje uwagi są dla mnie niezwykle cenne. Szczególnie odgłos cykających tyczek przypadł mi do gustu.
Kłaniam się!
Młodzieniaszek
7Rób powtórzenia, Hosek! Rób!
Powtórzenia to rytm, rytm to muzyka tekstu.
Bacz tylko, CO powtarzasz. Żadne z tych, które wytknął Ci Bartosh nie jest błędne, ale "wypluty z orbity" w dwóch kontekstach jest do dupy.
Dyscypliny brak, to prawda. Lecz jest wyobraźnia, jest sporo dobrego słowa, jest fantazja i jakiś rodzaj płynięcia pod prąd.
A przydałoby się mniej patosu. I trochę stali na szkielet.
Patrzę z sympatią.
Powtórzenia to rytm, rytm to muzyka tekstu.
Bacz tylko, CO powtarzasz. Żadne z tych, które wytknął Ci Bartosh nie jest błędne, ale "wypluty z orbity" w dwóch kontekstach jest do dupy.
Dyscypliny brak, to prawda. Lecz jest wyobraźnia, jest sporo dobrego słowa, jest fantazja i jakiś rodzaj płynięcia pod prąd.
A przydałoby się mniej patosu. I trochę stali na szkielet.
Patrzę z sympatią.
Młodzieniaszek
8Zaraz wpiszę sobie w google - DYSCYPLINA - żeby się dowiedzieć, co to takiego.
Dzięki, Leszek, za wizytę.
Dzięki, Leszek, za wizytę.
Młodzieniaszek
9Spoko to jest. Taki Żulczyk skrzyżowany z Pilchem. Fajnie się to czyta. Może nie jest to świetny tekst, a bardziej taka pisarska wprawka, ale jest w tym coś dobrego. Właściwie to jest tak, że ten styl nie jest jeszcze tak za***isty, żeby tekst o niczym, taka deliryczna impresja był za***sty, ale gdyby był w tym jeszcze jakiś temat, pomysł, element fabuły, który ma znaczenie i jest ciekawy, to całkiem, całkiem. Wiesz, Żulczyk pisze bardzo podobnie. Niektórzy uważają, że to grafoman, a inni się zaczytują, ale ja mam wrażenie, że gdyby w "Ślepnąc od świateł" nie było całej tej narkotykowej intrygi, tylko gość by po prostu szlajał się po mieście, a nie z jakimś celem, to nikt by na to nie spojrzał. Tu też tak jest, jako wprawka spoko. Powodzenia!
proszę gwiazdkować wulgaryzmy.
mod
proszę gwiazdkować wulgaryzmy.
mod
Młodzieniaszek
10Cóż. Aktualnie znajduję się w takiej formie pisarskiej, że jedynie wprawki wychodzą mi spod pióra.
Dziękuję!
Dziękuję!
Młodzieniaszek
11Cześć! Podobało mi się. Opisy robisz tak sprawnie i lekko, że zazdroszczę, cały tekst płynie i nawet to, że generalnie nic się nie dzieje nie zdążyło mnie znudzić. Jest rytm w tym pisaniu, jest tempo.
Pozdrawiam!
Pozdrawiam!