Kosmiczne gówna

1
KOSMICZNE GÓWNA

Włodek inaczej wyobrażał sobie karierę w leśnictwie. Wybierając kierunek studiów widział siebie na ciepłej posadce w zarządzie jednego z parków narodowych. Zakończył naukę z jedną z najwyższych średnich ocen na roku. Życie kieruje się jednak swoimi prawami, co nie powinno go zdziwić, a jednak zdziwiło. Wysyłane aplikacje i życiorysy trafiły w próżnię, z której nie otrzymał żadnej odpowiedzi.
Po upływie pół roku, zmotywowany sarkastycznymi wypowiedziami rodziców, zaczął się starać o bardziej poślednie stanowisko.
Wylądował w lasach, będących własnością Gminy Oborniki.
Do tej pory zagorzały zwolennik życia w zgodzie z naturą, po roku pracy przy zmiennej aurze zaczął tęsknić za konsumpcyjnym stylem życia. Przeciekająca w listopadowe noce leśniczówka wprowadziła go w lekki stan psychozy. Gdyby zobrazować tok jego rozmyślań z czasów pierwszej jesieni, spędzonej w lesie, za pomocą filmu, wszyscy, nawet zwolennicy horrorów, uciekliby z kina, w którym by go wyświetlano.
Świat jednak nie wiedział o Włodku i jego rozmyślaniach, więc raczej nie groziło mu, że zainteresuje swoją osobą jakiegoś wścibskiego scenarzystę.
Łączność ze światem zapewniał mu telefon stacjonarny, ale tylko w rzadkich momentach walki z lokalnymi kłusownikami, którzy po naukę dywersji jeździli chyba do Libii. Przez większość roku telefon nie działał. W lesie nie było zasięgu i telefon komórkowy był bezużyteczny.
Antena telewizora (nie opłacał abonamentu) wyłapywała tylko sygnały telewizji publicznej.
Dziewczyna Włodka uciekła przy pierwszym potopie w leśniczówce, do którego przyczynił się zwykły (nie żadna ulewa) deszcz oraz odziedziczony po wyluzowanych poprzednikach przeciekający dach.
Przy panującej wszechobecnie wilgoci Włodek odkrył w swojej sypialni nowe, nieznane nikomu gatunki grzybów, ale, rozgoryczony kolejami swojego losu, nie pałał zbytnio chęcią, aby podzielić się tym odkryciem z nauką.
Przez rok mieszkania w tym budynku Włodek przechodził przez różne przemiany osobowości i nastrojów. Najpierw była nerwica, która przemieniła się w psychotyczne otępienie socjopaty, aby zakończyć się lokalną, obornikową odmianą depresji.
Na tym etapie kłusownicy polowali w pobliżu leśniczówki, pozostawiając czynny telefon stacjonarny i nie musieli się obawiać jakiejkolwiek reakcji leśniczego.
Włodek był pewien, że już nic gorszego go nie spotka. Ułożył własną filozofię życiową, bazującą na treści szkolnej gazetki z podstawówki. Filozofię tę można było streścić w ośmiu punktach.
1) I tak ci nic nie wyjdzie, więc nie masz się po co starać.
2) Nawet jak ci coś wyjdzie, to później będzie już tylko gorzej.
3) Nie ciesz się z tego, co masz, bo inni mają więcej.
4) Martw się na zapas, nie będziesz zdziwiony, jak coś ci nie wyjdzie.
5) Psuj humor innym – będzie ci raźniej.
6) Zazdrość innym tego, co mają – dłużej będziesz chodził smutny.
7) Im gorzej ci się wiedzie, tym bardziej lubią cię znajomi.
8) Im wyżej zajdziesz, tym dłużej będziesz spadać w dół. A jeśli zajdziesz za wysoko, to spadając połamiesz sobie nogi.
Włodek początkowo planował podzielić się swoją filozofią na Facebooku, nie miał jednak w leśniczówce Internetu.
Mógł skorzystać z kafejki w bibliotece, ale bibliotekarka była żoną jednego z kłusowników i resztki dumy nie pozwoliły mu udać się do tego przybytku.
Po kilku tygodniach do ośmiopunktowej filozofii Włodek dołączył punkt 9.
„Życie jest do dupy, skoro nie możesz wymyśleć punktu 9”.
Po kilku dniach letnich podtopów, które nawiedziły w tym czasie leśniczówkę, a który to czas wolał spędzać na zewnątrz, nie miał już żadnych problemów ze sformułowaniem punktu 10 swojego nihilistycznego dekalogu. Brzmiał on następująco: „Zawsze może być gorzej”.
Do tej refleksji przyczyniły się fioletowe gówna w kształcie świderków, które odkrył w szkółce leśnej, a które spaliły całą uprawę.
Swoje podejrzenia, całkiem słusznie, po roku rozmaitych doświadczeń, Włodek skierował ku kłusownikom. Stwierdził, iż są upierdliwi ponad normatywną miarę i wkurzył się.
Były to pierwsze poważne emocje po długim okresie otępienia.
Do gniewu dołączył lęk przed zwierzchnikami, którym będzie musiał zdać raport z uszkodzenia całej szkółki.
Przez kilka dni ślęczał przy komputerze, produkując zwięzłą relację (miał problemy z pisaniem od szkoły podstawowej), w której jako główny czynnik szkód podał fioletowe gówna.
Dbając o statystyczny wymiar raportu udał się po kilku dniach do szkółki, aby policzyć odchody.
Niestety, w tym czasie natura zrobiła swoje i gówna uległy rozkładowi.
Włodek doznał kolejnych emocji – ogarnęła go rozpacz. Cały dzień spędził w toalecie, cierpiąc na biegunkę. Przy piętnastym sraniu udowodnił prawdziwość powiedzenia, iż potrzeba jest matką wynalazków. Postanowił obarczyć winą nowe gatunki grzybów, których kolonie ozdabiały ściany jego sypialni. Podtarłszy tyłek pobiegł do komputera, by stworzyć nowa wersje raportu. Niestety, zauważył że skończył mu się papier w drukarce. Postanowił napisać pismo następnego dnia, po czym udać się po papier do sklepu. Podbudowany swoją genialnością poszedł spać.
Nazajutrz obudził się z pustką w głowie. Pamiętał tylko, że wymyślił coś przekonującego, ale nie mógł sobie przypomnieć, co to było.
Licząc na kolejne przebłyski geniuszu tłumaczenia się, postanowił mimo wszystko zaopatrzyć się w papier do drukarki. Zapakował przezornie trzy rolki papieru toaletowego do plecaka (gdyż biegunka wciąż o nim pamiętała) i udał się do szopy po rower.
Była to samoróbka i łup wojenny z czasów walki z kłusownikami. Świadomość posiadania tego pojazdu podbudowywała jego ego: „Może jednak nie jest kompletnym nieudacznikiem?”
Okazało się jednak, że jest. Kłusownicy postawili krzyżyk na rowerze – był zbyt charakterystyczny, by go odbić i dalej używać. Postanowili jednak uniemożliwić Włodkowi korzystanie z niego i zwichrowali koła pod nieobecność leśniczego.
Włodek doznał uczucia gniewu i natychmiast pobiegł do toalety, aby wypróżnić kiszki, paskudząc przy tym całą muszlę klozetową. Wkurzyło go to jeszcze bardziej. Postanowił udać się do Oborników na piechotę.
Jego szlak prowadził głównie torami kolejowymi. Trzeba było odbić z nich w pewnym miejscu i już tylko kilka kilometrów dzieliło go od obornikowej cywilizacji.
Włodek zawzięcie dreptał torami, schodząc z nich gdy szyny zaczynały dzwonić, zwiastując nadciągający pociąg, albo kiedy dopadał go atak biegunki. Jakoś nie chciał zginąć w trakcie srania na torach.
 Czyżby depresja minęła? - Zastanawiał się, analizując te oznaki zapobiegliwości. W trakcie jednego z posiedzeń pod krzakiem minęła go szybka lokomotywa.
Włodek doznał nagłej gnozy.
- Co się dzieje? - Zastanawiał się. - Przecież w Polsce nic tak szybkiego nie jeździ. Czyżby kłusownicy dostali prezent z Libii za opowieści o jego porażkach?
Nie wiedział, iż właśnie minął go kosmita o swojskim imieniu X – 442. Został on wydalony ze swojej planety za złą grę w piłkę nożną. Władca jego planety wysłał go na Ziemię, gdzie pozbywali się nadmiaru śmieci, umieszczając je w pojazdach, zwanych przez ludzi „latającymi talerzami”. Doradcy srogiego kibica – Władcy Y – ZXD wytypowali kraj z najgorszą kadrą piłkarską jako miejsce zsyłki i tym sposobem X – 442 trafił do Polski.
Już w jednym z pierwszych dni pobytu na Ziemi skomplikował życie kilkunastu urzędnikom z wrzodami żołądka ze skarbówki oraz ocalił od sromotnej klęski w szkołach kilkudziesięciu uczniów (był to czas zaliczeń) poprzez porwanie pociągu odchodzącego ze stacji Oborniki o 6.55.
Żaden ze statystycznych studentów, jeżdżących tym pociągiem, nie pojawił się tego dnia na peronie, co można wytłumaczyć kosmicznym wyczuciem sytuacji, charakteryzującym większość osobników, którym udało się przeżyć kilkanaście lat w roli adeptów polskiego szkolnictwa.
K – 442 był głodny. Kilka dni temu wylądował w obornikowych lasach. Z powodu migracyjnego stresu dostał rozwolnienia, które uwięziło go w sferze leśnego chaosu. Jego „spodek” uległ samounicestwieniu i nic materialnego nie łączyło go już z odległą cywilizacją, w której się wychował.
Okazał się podatny na fluidy obornikowej melancholii, ale jako nowy w tym depresyjnym ekosystemie, wciąż miał wolę walki. Niestety melancholia obniża sprawność psychofizyczną i X – 442 okazał się marnym maszynistą, polskie tory również nie były przyzwyczajone do kogoś bardziej aktywnego, niż apatyczni pracownicy PKP.
Pociąg wykoleił się kilkaset metrów po minięciu Włodka. Do katastrofy mógł się przyczynić fakt, iż potrzeba zagnała X – 442 do toalety, a ciuchcia nie była wyposażona w zdalne sterowanie myślami.
X – 442 przeżył katastrofę w nienaruszonym stanie. Opuścił pojazd i znowu zmuszony był skonfrontować się z chaosem natury. Tym razem trafił na ślad ludzkiej cywilizacji w postaci leśniczówki Włodka. Swoim ósmym zmysłem wyczuł, że w środku nie ma nikogo. Postanowił poszukać czegoś do jedzenia. Nie znał się na ziemskich pokarmach, ale w trakcie pobytu w lesie polubił grzyby, dlatego nie pogardził naroślami ze ścian sypialni leśniczego. Przykry zapach dochodzący z toalety szybko wykurzył go z budynku. Wychodząc zabrał ze sobą sportowy łuk Włodka – pamiątkę po beztroskim, studenckim życiu i aktywności w AZSie.
Tymczasem Włodek w trakcie swojej wędrówki postanowił zostać optymistą i przekształcił nieco swój dekalog. Po spojrzeniu nań przez różowe okulary, wyglądał on następująco:
1) I tak ci nic nie wyjdzie, więc nie masz się po co starać, ale czymś trzeba zająć czas.
2) Nawet jak ci coś wyjdzie, to później będzie już tylko gorzej, ale przynajmniej coś się dzieje.
3) Nie ciesz się z tego co masz, bo inni mają więcej, ale przynajmniej nie masz takich problemów jak oni przy przeprowadzce.
4) Martw się na zapas, nie będziesz zdziwiony jak coś ci nie wyjdzie, a za to odkryjesz w sobie dar proroka.
5) Psuj humor innym – będzie ci raźniej (punkt piąty pozostawił bez zmian, uznając go za wyjątkowo optymistyczny). Zaczął chichotać, wyobrażając sobie własne zjadliwe żarciki, ale protest zwieraczy przywrócił go do rzeczywistości. Właśnie wyszedł z lasu.
Przed nim rozpościerała się otwarta przestrzeń pól, usiana postaciami kłusowników, zasiadających za kierownicami traktorów.
Włodek czuł, iż nadchodzi kolejny atak biegunki, ale już poczuł na sobie wzrok wrogów i nie mógł tak po prostu zawrócić na pięcie i pobiec z powrotem do lasu. Przeszedł niepewnie kilka kroków, wbijając wzrok w asfalt, który oznaczał początek cywilizacji.
Coś szarego pojawiło się w polu jego widzenia i uparcie wwiercało się w siatkówkę oka. Mimowolnie spojrzał w lewo i na jego twarzy pojawił się pierwszy od wielu miesięcy uśmiech.
Wzdłuż szosy przebiegał nienaturalnie pogłębiony rów. Świeżo rozkopana ziemia o gliniastej konsystencji rodziła współczucie gleboznawców dla wysiłków tutejszych rolników i zrozumienie dla ich dodatkowej działalności w postaci kłusownictwa. Dla Włodka wyglądało to jak zapobiegliwość szaleńca, który wykopał okopy w związku z mającym nastąpić atakiem atomowym i potężną falą uderzeniową.
Szaleńcem był wójt. Zbliżały się wybory, a asfalt na szosach trzymał się uparcie kilka lat, co było ewenementem na skalę kraju, więc musiał w inny sposób dać świadectwo swojej aktywności.
Włodek zsunął się do rowu, zsunął spodnie, przykucnął i zaczął rozmyślać nad swoim dekalogiem. Po chwili powstało optymistyczne przykazanie numer 6:
6) Zazdrość innym tego co mają, dłużej będziesz chodził smutny, ale przynajmniej przeżyjesz jakieś emocje.
Przy punkcie 7 Włodek stwierdził, iż musiał popełnić jakiś błąd logiczny, gdyż zazwyczaj ci, którym się źle wiedzie, żyją w osamotnieniu i nikt o nich nie pamięta. Nie miał więc problemów z przeformułowaniem:
7) Im gorzej ci się wiedzie, tym mniej masz znajomych, a przez to więcej czasu dla siebie.
Zmiana punktu ósmego była fraszką:
Nie awansując społecznie, nie spadniesz z wysoka.
Punkt 9 poszedł łatwo, zwłaszcza że wciąż miał zapas papieru toaletowego:
9) Życie jest piękne, skoro potrafisz przeformułować wszystkie punkty.
Nagle biegunka skończyła się i Włodek oddał stolec w postaci kilku kozich bobków. Wpłynęło to na afirmację życia w punkcie 10:
10) Zawsze może być gorzej, ale największe gówno może zamienić się w bajkę.
Z drugim uśmiechem wydrapał się z rowu, tylko po to, by, uderzony potężnym podmuchem wiatru, spaść tam z powrotem, paskudząc ubranko leśniczego obornikową glinianką.
Spojrzał w niebo i zmarkotniał. Było koloru granatowego i właśnie zaczęła się z niego lać woda.
Klnąc paskudnie – jego przekleństwa został podsłuchane przez obornikową telefonistkę i w formie maszynopisu krążyły wśród kłusowników wywołując u nich rumieńce wstydu – wydostał się ponownie z okopów wójta.
Rozejrzał się wokół i stwierdził, iż mimo pozorów tragizmu, jego prywatna bajka wciąż trwa.
Traktory kłusowników kreśliły esy floresy w polach. Silniki rzęziły, a buksujące koła pogrążały pojazdy w błocie.
Włodek napawał się tym widokiem przez chwilę, po czym triumfalnie przedefilował obok swoich ciemiężców asfaltową drogą, posyłając im spojrzenie bazyliszka, nabyte w ciągu ostatnich miesięcy pobytu w leśnych ostępach.
Wzrok ten został uwieczniony na zdjęciu do wizy amerykańskiej i wpłynął na odmowną decyzję o jej wydaniu. Przyczynić się do tego mogło także płomienne wyznanie o umiłowaniu przyrody i pragnieniu ujrzenia cudów natury na terenie USA.
Wyjazd do ambasady był jedyną wycieczką do miasta od czasu objęcia stanowiska w Obornikach.
Ukoronowaniem jego „zwycięstwa” było to, iż potknął się i upadł po drugiej stronie górki, poza zasięgiem wzroku amatorów dziczyzny.
- Może dla wszystkich jestem przegrany – pomyślał, kontemplując purchawkę przed swoim nosem – ale za bardzo lubię wygrywać, żeby przegrać. Grzyby!!!! – Olśniło go.
Pod czujnym okiem bibliotekarki stworzył szczegółowy raport, opowiadając o nowym gatunku grzybów, który przyczynił się do unicestwienia szkółki leśnej. Postanowił wysłać go mailem. Nie ufał tutejszym paniom na poczcie.
Sprawdził też stan swojego konta, czego nie robił od dobrych kilkunastu miesięcy. Pieniądze wydawał tylko na jedzenie i środki higieny osobistej, dlatego uzbierała mu się na koncie niezła sumka.
Biegunka minęła. Deszcz przestał padać. Życie na moment stało się znośne.
Dopóki nie wrócił do swojej chatki i nie odkrył, że grzyby zniknęły ze ścian. Nagły atak złości sprawił, że postanowił chwycić za łuk sportowy i postrzelać do zdjęć swoich wrogów. Lecz łuku też nie było.
Czyżby planowali wrobić go w jakiś niecny uczynek? Co jak co, ale zaginięcie „broni” trzeba zgłosić. Telefon oczywiście nie działał. Zanim dodrepcze do miejscowości, posterunek będzie już dawno zamknięty.
Miał już tego wszystkiego dosyć. Tych ciągłych deszczy, które sprzysięgły się padać nad jego leśniczówką, tych tępych twarzy okolicznych, podpatrujących, co, gdzie i kiedy robi, aby kłusować do woli. Nie! Nie zostanie tutaj ani chwili dłużej!
Chwycił za niewielką torbę podróżną. Wrzucił do niej trochę bielizny, ubranie i paszport oraz dowód osobisty. Nikt nie zauważy jego zniknięcia na kilka dni. Poleci na Teneryfę. Przecież mówi trochę po hiszpańsku i angielsku. Może znajdzie pracę jako kelner i będzie krążyć w słońcu między stolikami przez najbliższe kilka lat, dopóki nie awansuje albo nie zarobi na własny lokal. A jak nie znajdzie pracy, to przynajmniej odpocznie.
Tak właśnie rozmyślał, śpiesząc się na ostatni pociąg do Wrocławia.
Nie wiedział, że jego wizyta w bibliotece i skorzystanie z Internetu wywołały falę niepokoju wśród kłusowników. Postanowili sprawdzić, cóż też dzieje się u ich ofiary, tej ciamajdy leśniczego. Aby akcja była udana, wypili kilka litrów porzeczkówki od Stefana.
Skradając się pod leśniczówką nie przewidzieli jednego. Kosmici byli bardzo zaborczy, jeśli chodzi o źródło ich jedzenia. Wygłodniały kosmita właśnie wracał do leśniczówki, po licznych leśnych perypetiach, sądząc, iż jest to źródło jedzenia odnawialne i nasyci swój głód.
Pan Mietek, jeden z bardziej śmiałych kłusowników właśnie próbował zerknąć, co się dzieje w leśniczówce (Włodek zostawił zapalone światło, sugerując, że jest w środku, lub zaraz wróci), gdy strzała z łuku przeszyła jego gardło. Kłusownicy zastygli na swoich pozycjach w bezruchu.
O to tego ciamajdy nie podejrzewali.
Pan Mietek charcząc wykrwawiał się pod oknem, ale nikt nie ruszył na pomoc.
Wtedy ujrzeli kosmitę. Każdy z nich pomyślał, że to wina porzeczkówki i ma jakieś dziwne halucynacje. To na pewno leśniczy, któremu odbiło, krąży w jakimś dziwnym przebraniu. Stefan poczuł, że ciąży na nim pewna odpowiedzialność. To on był twórcą porzeczkówki. Cichutko uniósł swą strzelbę i wycelował w zgagę, która zabiła jego kumpla. Kosmita akurat pochylał się nad ciałem Mietka. Strzał pozbawił go głowy. Z opadającego odwłoku wypłynął kwas, zraszając ciało Mietka i rozpuszczając je, jeszcze za życia właściciela. Mietek stracił przytomność z bólu, a po kilku minutach jego ciało przestało istnieć, tak jak i ciało przybysza z odległej galaktyki.
Kłusownicy, sparaliżowani ze strachu, przyglądali się tej scenie. Po kilku minutach paraliż minął i wszyscy, jak jeden mąż, uciekli.
Gnali przez leśne ostępy. Gałęzie drzew smagały ich po twarzy. Ten i ów zderzył się z drzewem. Stefan zwichnął kostkę.
A to u niego mieli się spotkać po tej akcji. Przybywali pod chałupę jeden po drugim, czekając, aż pojawi się właściciel i otworzy im drzwi. Stefan przywlókł się po półtorej godzinie, podpierając na kiju, aby oszczędzić sobie bólu.
Nastąpiła burzliwa debata. Stefan wyciągnął agrestówkę, ale nikt nie kwapił się do picia.
- Na policję go zgłosić! Trup jest! Nie ma trupa! To morderca! – Przekrzykiwali się jeden przez drugiego.
Bladym świtem trzech śmiałków postanowiło udać się pod leśniczówkę. Znaleźli jedynie czarne gluty na miejscu podwójnej zbrodni.
Debata ciągnęła się dalej. Trzeba było coś powiedzieć wdowie. A może lepiej nic nie mówić? Przecież nie uwierzy w ich opowieść. I gdzie jest leśniczy? Czy to on był tym stworem?
O tych zajściach nie wiedział Włodek, pławiąc się w słońcu podczas nadzorowania plażowych leżaków i kąpiących się osób. Miał farta. Dostał pracę.
Wystosował po tygodniu krótkiego maila do zwierzchników, informując o swojej długiej depresji i walce z kłusownikami.
Jego następcy nie mogli w to uwierzyć. W trakcie swojej pracy nigdy nie spotkali żywej duszy w lesie. Nikt nie chodził na grzyby, nie zbierał jagód. Gdy przybywali po zakupy do pobliskiej miejscowości, milkły wszelkie rozmowy i wszyscy się im przyglądali. Było to lekko stresujące. Dodatkowo nie dało się nikogo zatrudnić do prac leśnych. Ta ciężka atmosfera sprawiała, że mało kto spędził na tej posadzie dłużej niż trzy miesiące. Wśród adeptów leśnictwa zaczęły krążyć początkowo plotki a później legendy o zesłaniu na tę posadę. Myśl o prawdopodobieństwie otrzymania tam pracy sprawiła, ze wszyscy studenci zakuwali ponad miarę, osiągając rekordowe średnie ocen. Najniższa średnia oscylowała wokół 4,3.
Włodek nigdy nie dowiedział się o swoim przyczynku do uprzykrzenia życia studentów.

KONIEC
https://pisarzdowynajecia.com

Kosmiczne gówna

4
katamorion pisze: Dlaczego jest w zweryfikowanych, jak nie zostało zweryfikowane?
Ze względu na datę.
Przeniosłam, skoro jest oficjalna prośba do Weryfikatorów.
gosia

„Szczęście nie polega na tym, że możesz robić, co chcesz, ale na tym, że chcesz tego, co robisz.” (Lew Tołstoj).

Obrazek

Kosmiczne gówna

5
Łączność ze światem zapewniał mu telefon stacjonarny, ale tylko w rzadkich momentach walki z lokalnymi kłusownikami, którzy po naukę dywersji jeździli chyba do Libii. Przez większość roku telefon nie działał

Ale o co tu biega? Telefon był taki sprytny że zaczynał działać jak na horyzoncie pojawiało się niebezpieczeństwo (kłusownicy)? A szkoleni w chyba Libii kłusownicy nie wpadli na to, że się tnie kable telefoniczne?

Już w jednym z pierwszych dni pobytu na Ziemi skomplikował życie kilkunastu urzędnikom z wrzodami żołądka ze skarbówki oraz ocalił od sromotnej klęski w szkołach kilkudziesięciu uczniów (był to czas zaliczeń) poprzez porwanie pociągu odchodzącego ze stacji Oborniki o 6.55.

W jaki sposób porwanie pociągu wiąże się ze skarbówką?

Szaleńcem był wójt. Zbliżały się wybory, a asfalt na szosach trzymał się uparcie kilka lat, co było ewenementem na skalę kraju, więc musiał w inny sposób dać świadectwo swojej aktywności.

Kopiąc rowy przeciwatomowe?

Ogólnie - miejscami zdania zdecydowanie za długie i ciężko się czyta.
Strach herbu Cztery Patyki, książę na Miedzy, Ugorze etc. do usług

Kosmiczne gówna

6
Strach na wróble pisze: A szkoleni w chyba Libii kłusownicy nie wpadli na to, że się tnie kable telefoniczne?
Wpadli i dlatego przez większą część roku telefon nie działał.
Strach na wróble pisze: W jaki sposób porwanie pociągu wiąże się ze skarbówką?
Pracownicy skarbówki czekali na ten pociąg.
Strach na wróble pisze: Kopiąc rowy przeciwatomowe?
katamorion pisze: Dla Włodka wyglądało to jak zapobiegliwość szaleńca, który wykopał okopy w związku z mającym nastąpić atakiem atomowym i potężną falą uderzeniową.
Użycie sarkazmu i absurdu jest podobno dozwolone :)
https://pisarzdowynajecia.com

Kosmiczne gówna

7
Wpadli i dlatego przez większą część roku telefon nie działał.

Chodzi mi o to, że logiczne byłoby uzupełnianie się: albo działa telefon, albo kłusownicy. A z tego kawałka wynika, że telefon nie działał wtedy, kiedy kłusownicy siedzieli w domach, a gdy szli na łów (i - na logikę - powinni ciąć kable) telefon akurat działał.

Pracownicy skarbówki czekali na ten pociąg.

No ale czytelnik imho niespecjalnie może się tego domyślić.

Użycie sarkazmu i absurdu jest podobno dozwolone

Jest - ale ten absurd musi znajdować jakieś uzasadnienie. I nie powinien zaciemniać akcji. Bo ja nadal nie wiem, na co były tak głębokie rowy?
Strach herbu Cztery Patyki, książę na Miedzy, Ugorze etc. do usług

Kosmiczne gówna

8
Strach na wróble pisze: A z tego kawałka wynika, że telefon nie działał wtedy, kiedy kłusownicy siedzieli w domach, a gdy szli na łów (i - na logikę - powinni ciąć kable) telefon akurat działał.
katamorion pisze: ale tylko w rzadkich momentach walki z lokalnymi kłusownikami,
Walka była stała, na okrągło, przez cały okres pobytu. Telefon działał tylko czasami.
Strach na wróble pisze: Bo ja nadal nie wiem, na co były tak głębokie rowy?
Żeby wójt mógł zaznaczyć swoją obecność i wygrać kolejne wybory.
https://pisarzdowynajecia.com

Kosmiczne gówna

9
Niestety, nie dobrnęłam do końca tego opowiadania. I to n ie ze względu na specyficzny temat. Tekst jest przede wszystkim przegadany, rozwleczony i niezborny. Na dobrą sprawę, powinien zaczynać się w chwili, kiedy Włodek odkrywa fioletowe gówna:
katamorion pisze: fioletowe gówna w kształcie świderków, które odkrył w szkółce leśnej, a które spaliły całą uprawę.
Swoje podejrzenia, całkiem słusznie, po roku rozmaitych doświadczeń, Włodek skierował ku kłusownikom. Stwierdził, iż są upierdliwi ponad normatywną miarę i wkurzył się.
W dalszą akcję wystarczyłoby wpleść ze dwa zdania o tym, jak to młody leśniczy jest sfrustrowany pracą poniżej własnych ambicji i możliwości.
Ale i tutaj od razu jest ZONK.
Spalona cała uprawa w szkółce? Przecież tych gówien musiałyby być tysiące. Po tym lesie krąży cały pułk kłusowników, i oni wszyscy, tak karnie, na rozkaz - na fioletowo? Dlaczego leśniczy nie wpadł na pomysł, że to jakieś wielkie stado zwierząt?
Absurd, żeby zadziałał, też musi mieć solidne osadzenie w rzeczywistości.
Poza tym, jest to napisane tak, jakby Włodek przez rok przeprowadzał doświadczenia z tym łajnem, a potem stwierdził, że to kłusownicy.
katamorion pisze: Włodek doznał kolejnych emocji – ogarnęła go rozpacz. Cały dzień spędził w toalecie, cierpiąc na biegunkę. Przy piętnastym sraniu udowodnił prawdziwość powiedzenia, iż potrzeba jest matką wynalazków.
Nie na darmo ludowa mądrość głosi, że dwa grzyby w barszcz to za wiele. Łączenie motywu przewodniego, czyli fioletowego łajna, z biegunką bohatera jest pomysłem dość niefortunnym, oględnie mówiąc. To jest poziom żartów koszarowych. Co kto lubi, ale długotrwałe ich eksploatowanie (a tak jest u Ciebie) to pomysł mizerny.
Co do przemyśleń i refleksji Włodka, starannie przez niego spisywanych - wystarczyłyby na początek dwie, góra trzy, do których potem mógłby dopisać kolejną. W tym przypadku - mniej oznacza zdecydowanie lepiej.
Od momentu, kiedy na pierwszy plan wysunęły się grzyby na ścianach, akcja przestała mnie interesować. Niestety, przykro mi.
Ja to wszystko biorę z głowy. Czyli z niczego.

Kosmiczne gówna

10
Rubia pisze: Po tym lesie krąży cały pułk kłusowników, i oni wszyscy, tak karnie, na rozkaz - na fioletowo? Dlaczego leśniczy nie wpadł na pomysł, że to jakieś wielkie stado zwierząt?
Absurd, żeby zadziałał, też musi mieć solidne osadzenie w rzeczywistości.
Sprawcą jest ktoś inny (kosmita).
Rubia pisze: Niestety, przykro mi.
Nie ma sprawy.
https://pisarzdowynajecia.com

Kosmiczne gówna

11
Będę wredna i czepnę się trochę. :twisted:
katamorion pisze: Przeciekająca w listopadowe noce leśniczówka wprowadziła go w lekki stan psychozy.
- w stan lekkiej psychozy
katamorion pisze: Łączność ze światem zapewniał mu telefon stacjonarny, ale tylko w rzadkich momentach walki z lokalnymi kłusownikami, którzy po naukę dywersji jeździli chyba do Libii. Przez większość roku telefon nie działał. W lesie nie było zasięgu i telefon komórkowy był bezużyteczny.
- nie rozumiem zdania. Że niby telefon włączał się jak zawołanie w momencie, kiedy Włodek walczył z kłusownikami, a potem aparat mówił: "Sorry, psuję się."?
katamorion pisze: Stwierdził, iż są upierdliwi ponad normatywną miarę i wkurzył się.
- "ponad normę/ponad miarę"

Doczytałam do końca, chociaż nie porwało mnie. Coś w tym jest takiego, co mnie drażni. Może sposób narracji, albo sama historia - nie wiem. Niby wszystko poprawnie opisane, a nie wciąga...
Istnieje cel, ale nie ma drogi: to, co nazywamy drogą, jest wahaniem.
F. K.

Uwaga, ogłaszam wielkie przenosiny!
Można mnie od teraz znaleźć
o tu: https://mastodon.social/invite/48Eo9wjZ
oraz o tutaj: https://ewasalwin.wordpress.com/

Kosmiczne gówna

13
Sposób pisania dobry. Chętnie przeczytam inny tekst spod Twojej klawiatury.

Co złego: jak pisałą Rubia, przegadane. Zły bohater. Zły temat.

Przegadanie:
S. King w "Poradniku rzemieślnika" pisał, że pierwsza część pracy to pisanie. Druga to SKREŚLANIE. Skróć to do 1/4, usuwając wszystko, co niczego nie wnosi (zaczynając od wizy do USA), zostanie thriller sf o morderstwie (dokonanym przez) obcego.

Bohater:
Bardzo mi się nie podoba wprowadzenie bohatera - w długim wstępie pokazujesz, jaka to nudna postać. Początek tekstu ma zachęcić do czytania dalej. Ty udowadniasz, że nie warto. Długo też trzeba czekać na przygodę tego potwornie nudnego człowieka, czytelnik może do tego momentu nie dotrzeć.

Temat:
Z odchodów (glutów, obrzydlistw) zaśmiewają się dzieci. Im jesteśmy starsi, tym bardziej taki temat wydaje się żałosny. I tym bardziej wypieramy z myśli, że nas to kiedykolwiek śmieszyło.
Co więcej, nawet w tym tekście to dodatek na siłę. Jeśli usuniesz dokładnie wszystko co o tym napisałeś - czy tekst cokolwiek straci? Jak wyżej, zostanie po prostu thriller.
Pisanie o tym, że nic nie ma sensu oraz śmierć opisana nie jako tragedia, z powodu której ktoś cierpi, ale jako kolejna fascynacja czymś obrzydliwym - to z kolei domena nastolatków. Wyrwij się z takich skojarzeń, Twoje teksty dojrzeją.
“So, if you are too tired to speak, sit next to me for I, too, am fluent in silence.”
(Zatem, jeśli od znużenia milkniesz, siądź przy mnie, bom i ja biegły w ciszę.)

R. Arnold

Kosmiczne gówna

14
Eldil pisze: Chętnie przeczytam inny tekst spod Twojej klawiatury.
Fragment "Architekta" czeka, az ktoś się nad nim popastwi :)
Eldil pisze: pierwsza część pracy to pisanie. Druga to SKREŚLANIE.
Nauczę się tego na obecnie pisanej powieści, która ma już 537k znaków. Niektózy pisarze radzą, aby zakladać osobny folder na usunięte zdania, sceny, czy rozdziały. Będzie tego co najmniej 1MB :)

Added in 1 minute 4 seconds:
Niektórzy - moja klawiatura nadaje się do muzeum :)
https://pisarzdowynajecia.com

Kosmiczne gówna

15
Rubia pisze: Nie na darmo ludowa mądrość głosi, że dwa grzyby w barszcz to za wiele. Łączenie motywu przewodniego, czyli fioletowego łajna, z biegunką bohatera jest pomysłem dość niefortunnym, oględnie mówiąc. To jest poziom żartów koszarowych. Co kto lubi, ale długotrwałe ich eksploatowanie (a tak jest u Ciebie) to pomysł mizerny.
Zgadzam się z Rubia, wszechobecne fekalia są męczące ;)

Tak moim zdaniem zbyt ogólnikowo, zwłaszcza gdy się coś dzieje (ucieczka, pościg).
Nawet te grzyby, które rosły w domostwie leśniczego. Jakoś wyglądały. W mojej wersji napisałabym: Popielato-zielone grzyby od kilku dni porastały skrawek wilgotnej ściany. Tuż przy samym tapczanie, gdzie ich natrętna woń, co noc drażniła nozdrza leśniczego. Był to rodzaj grzyba, który dotąd nie był mu znany. Gdyby doniósł o swym odkryciu, na pewno wywołałby poruszenie w świecie nauki, ale nie chciał dzielić się swoim odkryciem. Bał się. Bał się, że jego odludne miejsce najedzie ekipa naukowa. Jego spokojne życie zamieni się... (tak na szybko, żeby oddać o co mi mniej więcej chodzi.)

Jeszcze jednego się uczepię - nadużywanie słów, np. kosmita też mnie rozprasza. Marsjanin, obcy, inna forma życia, galaktyczny wojownik, ufoludek, przybysz z innej planety... Cokolwiek :D
ODPOWIEDZ

Wróć do „Opowiadania i fragmenty powieści”