12.
21.04.2007, Piątek, godzina 22:13
To był dobry dzień, ale mimo wszystko, cholernie męczący – pomyślał pułkownik Streckbein wchodząc do klatki schodowej. Po chwili, ciężko dysząc stał już na drugim piętrze. Trzeba ograniczyć palenie.
Pułkownik pogmerał w kieszeniach i wyciągnął klucz z starym, odrapanym breloczkiem w kształcie Myszki Miki. Włożył go w środkowy, prosty zamek i przekręcił dwa razy w prawo. W drzwiach zamontowane były jeszcze dwie solidne, antywłamaniowe „gerdy”, założone jeszcze przez jego żonę, ale Streckbein nigdy ich nie używał. Wychodził z popartego doświadczeniem założenia, że doświadczonego włamywacza nic nie powstrzyma – w ten czy inny sposób dostanie się do środka. Poza tym, miał dobre kontakty z miejscowym komendantem i prędzej czy później potencjalny złodziej wpadłby w jego ręce. światek przestępczy dobrze o tym wiedział i naprawdę nikt nie miał ochoty w nich się znaleźć. Oto, co znaczy „czarna legenda”. Chociaż... czy aby na pewno „legenda”?
Wszedł do przedpokoju witany głośnym, ale powolnym i jakby ciężkim szczekaniem. Z pokoju gościnnego przyczłapał potężny, choć mocno już podstarzały owczarek niemiecki.
- Cześć Brutus – przywitał się oficer, klękając.
Wielki pies podszedł bliżej i prawie przyłożył mokry nos do twarzy agenta. Brutus obwąchał przybysza i radośnie zamachał ogonem. Owczarek był całkowicie ślepy, a i z węchem nie było wcale lepiej. Cóż – każdy się kiedyś zestarzeje.
Streckbein objął psa za kark i przytulił się do jego gęstej sierści. Brutus, w dalszym ciągu energicznie machając ogonem, zaczął wylizywać ucho swojego pana. Oficer uśmiechnął się szeroko i westchnął z ulgą. Kochał to stare, siwe psisko i wiedział, że może liczyć na wzajemność. Zwierzęta są lepsze od ludzi – pomyślał po raz kolejny - nie kłamią, nie oszukują, są zawsze szczere w tym co robią. Nie wiem, co ja bym bez ciebie zrobił przyjacielu.
Pułkownik poklepał psa w bok i wstał stękając cicho. Zrzucił buty, zdjął płaszcz i skierował się do kuchni. Z lodówki wyciągnął w połowie pełną butelkę Siwuchy. Z cichym pyknięciem odkorkował flaszkę i pociągnął porządny łyk. Skrzywił się niemiłosiernie, ale westchnął z ulgą. Tego mi było trzeba – pomyślał.
Gdy wszedł do pokoju z butelką pod pachą, Brutus leżał rozwalony na tapczanie. Usiadł obok niego, a pies położył swój wielki łeb na jego kolanach. Oficer podrapał go za uszami i włączył telewizor. Nadawali jakiś debilny, amerykański film sensacyjny, ale pułkownik nie wybrzydzał, nawet był zadowolony – nie chciało mu się myśleć.
Po jakiejś godzinie, otoczony lekką, alkoholową mgiełką, zasnął.
13.
22.04.2007, Sobota, godzina 0:14
Była północ. Wiatr ucichł, ale nie przestało padać. Pionowe strugi deszczu zalewały opustoszałe ulice. Nie obchodziło nas to. Fakt - byliśmy lekko zamroczeni... No dobra – schlaliśmy się jak świnie. Wypiliśmy trzy butelki wina w knajpie, a czwartą wzięliśmy ze sobą. Spłukałem się do czysta, ale co tam – raz za jakiś czas można się szarpnąć.
Teraz szliśmy zygzakiem Staromiejską i darliśmy się w niebogłosy śpiewając stary przebój Dżemu.
Whisky - mooooja żono – jednak tyś najlepszą z dam
Juuuż mnie nie opuuuuścisz nie, nie będę sam
Mówią – whisky to nie wszystko, można bez niej żyć
Lecz nie wieeeedzą o tym, że – że najgoooorzej to
To samotnym być, to samotnym być – nie
Nie chcę juuuż samotnymm być – nie...
Jeśli większość fanów fałszowała tak jak my, to wcale się nie dziwię dlaczego Rysiek się zaćpał. Jeśli jednak o mnie chodzi, to z satysfakcją stwierdzam, że wcale mi to nie przeszkadzało. Dla sprawiedliwości dodam, że w tamtej chwili nie przeszkadzałby mi nawet rozpędzony tir zmierzający w moją stronę.
Delikatnie odbiliśmy się od siebie i niepewnym krokiem popłynęliśmy po przeciwstawnych parabolach. Pogubiliśmy się w słowach piosenki i oboje wybuchnęliśmy wariackim śmiechem.
Ponownie wpadliśmy na siebie dokładnie pośrodku ulicy. Objęliśmy się i spróbowaliśmy złapać równowagę. Nie udało się. Zwaliliśmy się prosto do wielkiej kałuży. Ponownie parsknęliśmy śmiechem. Sara wyjęła mi z ręki w połowie pustą butelkę i pociągnęła długi łyk. Gdy skończyła otarła usta wierzchem dłoni i wrzasnęła:
- Niech żyje alkoholizm! – poczym cisnęła ją za siebie. Trafiła w ścianę, dosłownie centymetry od szyby wystawowej jakiegoś sklepu. Butelka rozprysnęła się z hukiem, a kawałki szkła poszybowały w wszystkie strony. śmiejąc się położyła się w głębokiej na jakieś dwa centymetry wodzie i coś zamruczała pod nosem. Schyliłem się i przyłożyłem ucho do jej ust. Po chwili usłyszałem chrapanie. Zasnęła? Cholera jasna – naprawdę zasnęła.
14.
21.04.2007, Sobota, godzina 5:27
Moi rodzice zginęli w wypadku samochodowym. Była paskudna pogoda, padał deszcz, drogi były przeraźliwie śliskie. Jakiś pijak stracił panowanie nad kierownicą i zjechał na przeciwległy pas ruchu. Zderzenie czołowe. Nikt nie ocalał. Przyznam się – płakałem – płakałem jak dziecko. Długo dochodziłem do siebie – zacząłem pić, zawaliłem studia – w końcu po dwóch miesiącach w końcu wziąłem się w garść. Po pierwsze postanowiłem sprzedać dom, razem z większością rzeczy które przypominały mi staruszków – nie chciałem... nie mogłem na to wszystko patrzeć – a to co najważniejsze i tak zachowa się w sercu. Pakowanie nie trwało długo - jedyne co zabrałem ze sobą, to kilka albumów ze zdjęciami i parę książek z biblioteki ojca. Szybko zjawił się kupiec, który dawał w miarę dobrą cenę, a ja szybko znalazłem tanie miejsce w którym mógłbym przezimować.
To było cztery miesiące temu, ale moje nowe mieszkanie wyglądało, jakbym się dopiero do niego wprowadził. Większość rzeczy ciągle tkwiła w wielkich kartonowych pudłach poustawianych pod brudnymi ścianami, a te, które zdecydowałem się wyciągnąć, walały się byle gdzie. Mebli nie było w ogóle – nawet łóżko zastępował położony na ziemi materac. Były właściciel policzył sobie dwadzieścia tysięcy za wyposażenie. Gdy stwierdziłem, że nie dam tyle za dwie tandetne meblościanki ze sklejki i kilka obrzydliwych bohomazów zdobiących (ha!) ściany, usunął wszystko. I jeśli mówię „wszystko”, to naprawdę mam to na myśli. Skurwysyn nawet tapety pozrywał. Po długich i zażartych negocjacjach, zgodził się zostawić muszlę klozetową, wannę i kran w kuchni. Oczywiście za opłatą. Do dzisiaj nie wiem co jest gorsze: ludzka chciwość, czy złośliwość.
Powinienem w końcu wziąć się za urządzanie tej meliny – kupić jakieś meble - chociażby stół i parę krzeseł i przede wszystkim uporządkować ten burdel jaki tu panuje od przeprowadzki - ale jakoś nie mam do tego serca. Stworzenie z tego miejsca czegoś na kształt prawdziwego domu, oznaczałoby, że definitywnie zostawiłem za sobą przeszłość i zaczynam nowy rozdział w moim życiu – a na to nie byłem jeszcze gotowy.
Dzisiaj spałem na ziemi, zostawiając Sarze jedyne posłanie w tej norze – i teraz odczuwałem tego skutki. Bolały mnie plecy i kark, na dodatek odczuwałem tępy ból w skroniach – efekt wczorajszego przepicia.
Przeciągnąłem się, aż usłyszałem serię satysfakcjonujących trzasków w stawach, poczym poczłapałem przez przedpokój. Jakiś miesiąc temu zamówiłem prenumeratę Wyborczej, ot tak, żebym miał na czym zająć myśli przy śniadaniu – musze przyznać, że zbrodnie i afery bardzo korzystnie oddziałują na apetyt.
Otworzyłem drzwi. Na wycieraczce leżała gazeta. Podniosłem ją i wróciłem do środka. Idąc w głąb mieszkania przeczytałem tytuł: „Wpadka handlarzy bronią”. Nuda. Wszedłem do kuchni. Kiedyś jedna ściana była wykafelkowana, ale ten sukinsyn – powodowany zapewne bezprzykładną miłością do bliźniego – zaczął ją rozkuwać. Jego zapał skończył się w połowie pracy. Jak można się domyślić - efekt był obrzydliwy.
Rzuciłem gazetę na podłogę i zacząłem przetrząsać kuchnię. W kącie znalazłem porzucony tam wczorajszego wieczoru stary, drewniany młynek do kawy i woreczek arabici. Usiadłem pod ścianą i zacząłem powolnymi ruchami mleć aromatyczne ziarna. Chrzęst miażdżonej kawy zawsze mnie uspokajał. Po kilku minutach w całym pomieszczeniu unosił się boski aromat. Wysunąłem szufladeczkę na spodzie młynka i sprawdziłem czy proszku wystarczy by przygotować dwie kawy. Powinno być w porządku – zbyt mocna robi się kwaśna i z przyjemności zamienia się w katorgę, przez która trzeba przebrnąć by nie urazić gospodarza, a jeśli to my częstujemy – by nie wyjść na idiotę.
Nastawiłem wodę w elektrycznym czajniku i zacząłem przeszukiwać kuchnię w płonnej nadziei odnalezienia dwóch nie rozbitych szklanek. Pierwszą leżała pod stosem starych pudełek po pizzy – powinienem był je w końcu wyrzucić, ale mówiąc szczerze – po prostu mi się nie chciało. Drugą znalazłem na dnie wielkiego, brudnego garnka stojącego na środku kuchni. Odkręciłem wodę i opłukałem oba naczynia z resztek starej kawy i czegoś co prawdopodobnie wyewoluowało z pozostałości jakiejś zupy. Potęga natury doprawdy jest zadziwiająca.
Czajnik wyłączył się z cichym pyknięciem. Zalałem kawę. łyżeczki, łyżeczki... No tak, jest tylko jedna. Czym ja ją tak upaprałem? Nieważne. Wziąłem obie szklanki i zaniosłem je do pokoju. Zatrzymałem się na progu. Sara ciągle spała. Wczoraj nieźle się namęczyłem przy ściąganiu z niej przemoczonego ubrania. Teraz, ubrana jedynie w krótka podkoszulkę i niebieskie majtki leżała na brzuchu w skołtunionej pościeli, jedną rękę włożyła pod głowę, a drugą swobodnie odrzuciła na bok, kosmyki ogniscieczerwonych włosów sterczały jej we wszystkie strony. Wyglądała przepięknie. Podszedłem do niej na palcach i ustawiłem na ziemi oba naczynia z parującym, smoliście czarnym płynem. Zachciało mi się palić, więc ostrożnie ruszyłem do drugiego pokoju – pamiętałem, że w spodniach zostawiłem kilka fajek.
Gdy wróciłem już nie spała. Siedziała otulona kocem trzymając oburącz kubek z kawą.
- Jak się spało? – Zapytałem podchodzą do niej. Wyciągnąłem do niej otwartą paczkę papierosów. Wzięła jednego i podziękowała skinieniem głowy.
- A dziękuję, bardzo dobrze – powiedziała zachrypniętym głosem, zakaszlała w dłoń – chyba się wczoraj przeziębiłam.
Uśmiechnąłem się pod nosem.
- Wcale bym się nie zdziwił – powiedziałem zapalając papierosa.
- Co masz na myśli? – zapytała, gdy podawałem jej zapalniczkę.
- Wczoraj straciłaś przytomność w samym środku ogromnej kałuży – wybałuszyła ze zdziwienia oczy.
- A jak się tutaj znalazłam?
- Jak to „jak”? Zaniosłem Cię.
- Dałeś radę?
- Prawdę powiedziawszy – z ledwością. Jesteś strasznie ciężka.
- świnia – Krzyknęła i cisnęła we mnie poduszką. Trafiła prosto w mój kubek, a sama kawa wylądowała mi na twarzy. Spojrzeliśmy na siebie i oboje wybuchnęliśmy śmiechem
- Brawo, moja pani, brawo! Tak traktujesz swojego wybawiciela? O okrutny losie, dlaczego pokarałeś mnie taką zołzą?
Przed kolejną poduszką zdołałem się uchylić. Włożyłem papierosa do ust i zagrałem palcami na nosie.
- Tarara! Pudło, maleńka!
- Maleńka? Już ja Ci dam maleńka! – porwała ostatnią poduszkę i zaczęła mnie gonić po całym mieszkaniu. Jak para dzieciaków, niedojrzałych szczyli którzy wreszcie odkryli to, co szumnie nazywamy „miłością”, myślicie? Gówniarze, którzy szaleją ze szczęścia na samą myśl, że komuś wreszcie na nich zależy, tak? A wiecie co? W dupie mam co sobie myślicie.
Zmęczony gonitwą położyłem się na materacu i zapatrzyłem się w sufit. Sara usiadła obok mnie i rozglądała się po pokoju.
- ładnie sobie mieszkasz – stwierdziła ironicznie. Zignorowałem ją i zająłem się kolejnym już dzisiaj papierosem. – Działa? – zapytała patrząc na stojącą pod ścianą wieżę stereo. Nie podnosząc się kiwnąłem głową. Była to jedyna nowa rzecz w moim „domu” – nie wyobrażam sobie życia bez muzyki. Podeszła do sprzętu, mrucząc pod nosem coś w stylu „zobaczmy, co my tu mamy”. Po chwili z głośników dobyła się cicha muzyka. Enya. Lubiłem ten utwór.
Mare Nubium. Umbriel.
Mare Imbrium. Ariel.
Et itur ad astra.
Et itur ad astra.
Mare Undarum. Io. Vela.
Mirabile dictu. Mirabilia.
Mirabile visu. Mirabilia.
Et itur ad astra.
Et itur ad astra.
Sempervirent. Rosetum.
Afer Ventus. Zephyrus.
Volturnus. Africus.
Et itur ad astra.
Poczułem, że Sara położyła się obok mnie. Objąłem ją ramieniem, wtuliła głowę w moją pierś. Leżeliśmy tak, wsłuchani w siebie, w tęskne słowa piosenki. Zdawało się, że czas o nas zapomniał, że unosimy się w jakimś nierzeczywistym, jedynie dla nas dostępnym świecie. A potem - jak zwykle - wszystko spieprzyłem.
- Wydaje mi się, że się coś do ciebie czuję – wyszeptałem jej do ucha – Saro, zakochałem się w tobie, a ciągle nic o tobie nie wiem. Proszę, opowiedz mi o sobie. – Poczułem, że zesztywniała. Po sekundzie zerwała się na równe nogi. Schyliła się nade mną i wysyczała
- Nigdy mnie o nic nie pytaj. Jeśli chcesz mnie jeszcze kiedyś zobaczyć, nigdy mnie o nic nie pytaj. Zrozumiałeś? Nigdy! – Energicznym krokiem wyszła z pokoju.
- Gdzie są moje rzeczy? – krzyknęła z furią.
- Suszą się w drugim pokoju. – odpowiedziałem zdezorientowany
Po chwili usłyszałem, jej przekleństwa, gdy wciągała na siebie ciągle mokre ubranie. Szybkie kroki w przedpokoju. Głośny trzask zamykanych drzwi.
Pięknie, kurwa, pięknie.
15.
21.04.2007, Sobota, godzina 10:30
- Gdzie ty łazisz? Miałaś tu być piętnaście minut temu!
Podniosłam ręce, w geście pokoju. Nie miałam ochoty się kłócić.
- Przepraszam, autobus nie przyjechał.
- Dobra, przebieraj się – Gudi rzuciła mi spodnie i kurtkę moro. Szybko zrzuciłam z siebie swoje rzeczy i z ulgą włożyłam szary mundur. Gudi stała już przy wyjściu. Wcisnęła mi w rękę granatową torbę, w której coś cicho zagrzechotało. Zbiegłyśmy na dół i wskoczyłyśmy do zaparkowanego pod klatką poloneza. Abi siedział za kierownicą. Samochód ukradł jeszcze w Warszawie, teraz tylko dokręciliśmy miejscowe tablice rejestracyjne.
Ruszyliśmy powoli. Po jakichś dwudziestu minutach zatrzymaliśmy się niedaleko wieżowca prokuratury okręgowej. Tras dojazdowych z aresztu śledczego było kilka i nie mieliśmy pewności którą wybierze kierowca, dlatego też ustawiliśmy się prawie przy wjeździe na parking. Nie było siły, żeby tędy nie przejechali.
O tym, że chemik ma być dzisiaj przesłuchiwany, wiedzieliśmy od pewnego klawisza. Miał dług wdzięczności u Rina i właśnie przyszedł czas, żeby go spłacić. Dlatego też Rino został włączony w akcję. Ustaliliśmy z nim, że strażnik w sobotę rano weźmie służbę na wieżyczce. Gdy spostrzegnie, że prowadzą naszego więźnia do samochodu, ściągnie czapkę. Rino będzie go obserwował cały czas z dachu pobliskiej kamieniczki. Gdy zobaczy sygnał zadzwoni do Gudi. Proste. Jeśli jednak klawisz się pomyli, albo rozmyśli, zastrzelimy Bogu ducha winnych ludzi. Feliks powiedział by tylko: „ryzyko zawodowe”, ale ja nie chciałam mieć na rękach krwi niewinnych. Ale kto jest niewinny, a kto zawinił? I kim my jesteśmy w tym czarno-białym układzie? Wierzyłam, że to, co robimy jest słuszne, wierzyłam, że tak trzeba, ale gdy człowiek staje przed majestatem śmierci, przed drugim człowiekiem którego ma pozbawić życia, zaczyna mieć wątpliwości. Zaczyna się zastanawiać, jaki to wszystko ma sens. Czy nie ma innego wyjścia?
Spojrzałam po twarzach towarzyszy. Gudi nie okazywała emocji, ale wiedziałam, że jest zdenerwowana. Niektórzy uważają, że najgorszy jest pierwszy raz, ale to gówno prawda – za każdym razem jest trudniej – czułam jak żołądek ściska mi się ze strachu. Na szkoleniu byłam najlepszym strzelcem w drużynie, a teraz ręce trzęsły mi się tak, że z odległości pięciu metrów nie trafiłaby w stodołę, a co dopiero mówić o strzelaniu precyzyjnym. No i masz – a tak się cieszyłaś, że znowu wracasz do akcji. Abi był cały czerwony i aż cały chodził. Miałam poważne wątpliwości, czy nam się uda.
Wtem zadzwonił telefon. Gudi odebrała szybko i przez chwilę słuchała kiwając głową.
- Dobra, dzięki. – powiedziała tylko i odłożyła słuchawkę. Odwróciła się do tyłu i spojrzała mi w oczy. Widziałam, że się boi.
- Jadą.
Jak na komendę sięgnęłam po torbę. Otworzyłam ją i moim oczom ukazały się trzy AK-47 i kilka zapasowych magazynków. Rozdałam broń i usłyszałam suche trzaski oznaczające, że pociski znalazły się w komorach. Założyliśmy jeszcze kominiarki i byliśmy gotowi.
Pozostawało czekać.
Nienawidzę tej ciszy przed burzą.
Zacisnęłam dłonie na kałasznikowie – ale to nie pomogło – ręce dygotały mi się jak w febrze.
Wtem, dostrzegliśmy, więzienną ciężarówkę – starego, odrapanego Stara - skręcającego w główną drogę.
Zaczyna się.
- Jedź – krzyknęła Gudi.
Ruszyliśmy z piskiem opon zajeżdżając drogę transportowi. Kierowca zahamował gwałtownie i obtrąbił nas. Już miał się wychylać z okna by nas skląć, ale dostrzegł co się święci. Wrzucił wsteczny i zaczął ruszać. Razem z Abim wystawiliśmy lufy karabinków za okna i otworzyliśmy ogień. Strzelałam długimi seriami, prawie na oślep. łuski fontannami wysypywały się z komór. Amunicja skończył się błyskawicznie, ale nie przestałam naciskać spustu.
Otrząsnęłam się i drżącymi rękami zaczęłam zmieniać magazynek. Gudi wyskoczyła z samochodu i ponagliła mnie wrzaskiem. Udało mi się w końcu umocować zasobnik. Chwyciłam za uchwyt zamka i szybkim szarpnięciem załadowałam pocisk.
Wysiadłam z samochodu i ruszyłam za Gudi. W przelocie zobaczyłam co zrobiliśmy z Abim. Przednia szyba ciężarówki wyglądała jak sito. Kierowca nie przeżył. Nikt by nie mógł.
Podbiegłyśmy na tył wozu.
Uklękłam naprzeciw wyjścia i przyłożyłam kolbę do ramienia. Gudi przestrzeliła zamek i szarpnięciem otwarła drzwi. Zobaczyłam wykrzywione przerażeniem twarze kompletnie zaskoczonych policjantów. Widziałam zwierzęcą panikę malującą się w ich oczach. Nawet nie wyciągnęli broni – zamarli w dziwacznych pozach obezwładnieni strachem. I tak też mieli umrzeć.
Zaczęłam strzelać.
Widziałam jak kule rozszarpują ciała funkcjonariuszy. Gdy wystrzeliłam wszystkie pociski. odrzuciłam broń na bok i zaczęłam wymiotować.
Za każdym razem jest gorzej. Podczas zamachu w Radomiu, nie miałam wyrzutów sumienia. To przyszło później, razem z twarzami zabitych. Widziałam, że Ci też będą mi się śnić po nocach.
Gudi wskoczyła do środka. Słyszałam, jak aresztant błaga o litość.
- Nie, proszę, ja nic nie powiem, przysięgam, ja napra...
Strzeliła. Prosto w głowę. Splunęła jeszcze na ciało i zeskoczyła na ziemię.
Podniosłą moją broń i zawiesiła sobie na szyi. Pomogła mi wstać i zaprowadziła mnie do naszego samochodu.
- No już, Uli. Już po wszystkim. – wyszeptała mi do ucha.
Wepchnęła mnie do środka i sama usiadła obok kierowcy. Abi siedział jak sparaliżowany.
Na co czekasz – wrzasnęła Gudi – Spierdalamy stąd! Krzyk wyrwał Abiego z transu. Ruszyliśmy gwałtownie.
Z oddali usłyszeliśmy syreny.
16.
21.04.2007, Sobota, godzina 12:14
- Mozart, do jasnej cholery, wyłącz te wrzaski – jęknął Pepe, na chwilę odwracając wzrok od szosy.
- Milcz profanie – odparował tamten – Nie znasz się na sztuce.
- Być może, ale jeśli tego nie wyłączysz, to przysięgam, że dam Ci w mordę.
- Już się boję – mruknął Mozart, zamykając oczy i sadowiąc się wygodniej w fotelu. Wytrzasnął skądś kasetę z operą Nabucco Verdiego i teraz – z szczytnym, bądź co bądź zamiarem odchamienia towarzystwa - katował nas klasyką. Czy nie cierpię opery? Jest mi obojętna, jednak po tym co zdarzyło się rano, czułem się fatalnie i muzyka która normalnie mogłaby mi się spodobać, po prostu mnie irytowała.
Jednak Pepe nie wytrzymał i korzystając z chwili nieuwagi Mozarta wyciągnął kasetę i wrzucił ją na tylne siedzenie.
- Ej! Oddawaj to sukinsynu!- wrzasnął nasz meloman. Sanchez szybko podniósł i schował za pazuchę jego skarb.
- Oddam, gdy dojedziemy na miejsce. – odpowiedział spokojnie.
- Dranie... – mruknął Mozart i nachmurzony zapatrzył się w uciekające za oknem budynki. Teraz już dwóch z nas miało paskudny humor. świadomość tego - w jakiś dziwny sposób – ucieszyła mnie. Człowiek to jednak podłe stworzenie.
Pepe uśmiechnął się pod nosem i z ulgą włączył radio. Z kolei Sanchez – jak zwykle – nie okazał żadnych emocji. Sanchez – kamienna twarz - rzadko się odzywał, jeszcze rzadziej się uśmiechał i nigdy nie tracił panowania nad sobą, co przy jego atletycznej budowie było bardzo pożądaną cechą – raz w życiu widziałem jak się bił i naprawdę było mi żal jego przeciwnika. Jeśli jednak wpakowałeś się w jakieś gówno to był on pierwszym człowiekiem do którego zwracałeś się o pomoc. Nigdy nie odmawiał i nigdy nie chciał niczego w zamian. Mimo, że praktycznie nic o nim nie wiedzieliśmy - szanowaliśmy go, a on odwdzięczał się swoją toporną, surową sympatią.
Zamknąłem oczy i spróbowałem się uspokoić. Wczułem się w łagodne kołysanie samochodu, wsłuchałem się w spokojną muzykę płynącą z radia – wielki przebój Dido: White Falg - i powoli zacząłem odzyskiwać równowagę. Nagle jednak - muzyka się urwała, samochód wjechał w dziurę wielkości naszej stolicy, a ja podskoczyłem na siedzeniu i walnąłem głową w dach – jednym słowem – nastrój szlag trafił.
Zamiast klimatycznej muzyki, z radia dobiegał teraz rozhisteryzowany głos spikerki:
- Proszę państwa, przerywamy audycję by nadać wstrząsającą wiadomość. Otóż dzisiaj, około godziny jedenastej, w Katowicach miał miejsce brutalny atak na transport więzienny. – nastąpiła efektowna pauza (ludzie, jak ja kocham dziennikarzy!) – Z szczątkowych informacji, jakie przeniknęły do publicznej wiadomości, wynika, że aresztowany Piotr S. mający zeznawać w głośnej sprawie zamachu bombowego w Radomskiej delegaturze Mazowieckiego Urzędu Wojewódzkiego, oraz trzech eskortujących go policjantów - nie żyją. Nie znamy jeszcze dokładnego przebiegu zdarzenia. Z dotychczasowych ustaleń wynika jednak, że zamaskowani terroryści zajechali drogę ciężarówce więziennej w której przewożono Piotra S., po czym oddali kilkadziesiąt strzałów z broni maszynowej. Policja ustawiła blokady na drogach wylotowych z Katowic. Do zorganizowania ataku nie przyznała się na razie żadna organizacja, jednak uzasadnione podejrzenia wskazują na skrajną grupę anarchistyczna „BaR” odpowiedzialna między innymi za wspomniany wyżej atak terrorystyczny.
Pepe odchylił głowę do tyłu i parsknął serdecznym śmiechem
- Tak jest! – wrzasnął – Nareszcie ktoś zaczął robić porządek! – z radości kilka razy zatrąbił. Wszyscy spojrzeliśmy na niego jak na wariata.
- Odbiło ci? – zapytał Mozart – Strzelają do ludzi a Ty się cieszysz?
- Pacyfista się znalazł. Jak byś nie wiedział, to te pukawki, które zamierzamy kupić, nie są bynajmniej na wodę. A ktokolwiek zabrał się za tych sukinsynów z policji, ma moje pełne poparcie.
- A co ci zrobili ci biedni pałkarze? Oni tylko wypełniają swój obowiązek. Gdyby nie policja, nie mógłbyś nawet wyjść na ulicę. A co do broni – nie zamierzamy nikogo zabijać. Powiedzmy, że – w tym momencie Mozart uśmiechnął się paskudnie - to tylko kolejny argument przemawiający za naszą sprawą.
- Może i masz racje. Może i niczym nie zawinili, ale to nie zmienia faktu, że nienawidzę tych skurwysynów i jeśli ktoś kopie ich w dupę, to ma moje pełne poparcie – upierał się Pepe.
Mozart skrzywił się i popatrzył z politowaniem na naszego kierowcę
- Jesteś nienormalny. Poza tym naszych kochanych stróżów prawa, nie zastrzelili jacyś zwykli bandyci, tylko banda wariatów – po tym ataku w listopadzie wszedłem na ich stronę internetową – mówię wam, dawno nie czytałem takich głupot. „Wolność, wolność, ponad wszystko wolność”, do tego kilka pięknych frazesów o pełnych harmonii i pokoju komunach, o kolektywnej własności i powszechnej szczęśliwości, zakończone wezwaniem do powstania i rewolucji. „Stary świat musi zginąć w ogniu, by nowy, niczym feniks mógł odrodzić się z jego popiołów” Uwierzycie, że to ich słowa? Cholerni, krwiożerczy romantycy.
Zapadło milczenie. Pepe nie próbował się już się spierać, ale było widać, że nie dał się przekonać. Pogwizdywał cicho w rytm muzyki i co jakiś czas radośnie walił w przycisk klaksonu. Co do mnie, to szczerze mówiąc mam centralnie w dupie kto, do kogo i po co strzela – nie dotyczyło mnie to i tym samym w ogóle nie interesowało. Wstrząsające? Niby dlaczego? świat jest jaki jest – to brutalne miejsce. A podstawowe reguły, moralność, dobro i zło? No co z nimi?
Jechaliśmy Panewnicką od strony Katowic, mijając liczne domki jednorodzinne i wolno stojące kamieniczki. Przejechaliśmy przez skrzyżowanie, na którym główna droga odchodziła w prawo i kierowała się w stronę Rudy śląskiej. Zabudowa była tutaj luźniejsza, pojawiało się coraz więcej drzew. Po jakimś kilometrze wjechaliśmy w las, a po następnych kilkuset metrach skończył się asfalt i pod kołami zachrzęścił szuter. Dojechaliśmy do stromego nasypu kolejowego i zatrzymaliśmy się po lewej stronie drogi. Do miejsca w którym mieliśmy spotkać się z Saszą trzeba było podejść na piechotę. Wysiedliśmy z samochodu, a Pepe podszedł do bagażnika. Wyciągnął z niego wielka, szarą płócienną torbę, poczym z głośnym trzaskiem zamknął kufer.
- Dobra, panowie, czas na zakupy – powiedział zapalając papierosa.
- Za mną. – Rzuciłem i wszedłem pomiędzy drzewa. Suche gałązki strzelały nam pod nogami, a nad głowami śpiewały ptaki, ożywione zbliżająca się wiosną. Ktoś z tyłu, chyba Mozart, potknął się o wystający korzeń i zaklął cicho. Nie odzywaliśmy się do siebie, ale czułem, że wszyscy są podekscytowani. W końcu nie co dzień kupuje się broń. Po kilkunastu minutach weszliśmy na małą polankę. Sasza już na nas czekał. Był ubrany w podniszczoną, czarną kurtkę i wytarte dżinsy. Na nosie miał ogromne okulary w szylkretowej oprawce. Na policzkach cieniem kładł się kilkudniowy zarost. Nie przypominał bandyty, raczej zwykłego biedaka z Nikiszowca. Cóż, pozory zwykły mylić. Obok niego, na suchym pniu leżała wielka, wyładowana torba, podobna do tej, którą dźwigał Pepe. Ten ostatni podszedł do Rosjanina i oboje uścisnęli sobie serdecznie ręce.
- Cześć Pepe. Witam szanownych klientów – ukłonił się w naszą stronę - pohandlujemy? – mówił całkiem poprawnie, choć z silnym wschodnim akcentem. Kiwnąłem głową, a Sasza zaczął wyciągać z torby towar i układać go w równych rzędach na ziemi. Po chwili skończył i rzekł.
- Wybierajcie towarzysze. Tylko nasza, najlepsza radziecka produkcja.
Istotnie, na ziemi leżało teraz kilka makarowów, dwa AK–74, jeden RPK, Dragunow, nawet granatnik przeciwpancerny RPG-7. Spojrzałem z uznaniem na Rosjanina. Musiał mieć niezłą krzepę, żeby to wszystko przytaszczyć. Podszedłem do karabinków i wziąłem kałacha. Wersja z 1974 różniła się od pierwowzoru głównie kalibrem – zamiast 7,62 – 5,45 mm. Wprowadzenie nowej, lżejszej amunicji zaowocowało zwiększeniem stabilności broni przy strzelaniu ogniem ciągłym, oraz podniesieniem prędkości początkowej, a co za tym idzie – także zasięgu. Jednakże lżejsza kula miała paskudną tendencję do rykoszetowania w ciele ofiary. Afgańczycy, którzy pierwsi mieli okazję zetknąć się z tą amunicją, nazywali ją „zatrutą”. Poza tym, był to stary, dobry, całkowicie niezawodny kałasznikow.
Tak, byłem kiedyś harcerzem.
Odciągnąłem zamek i spojrzałem do lufy. Wyglądało na to, że wszystko jest w porządku, choć broń już na pierwszy rzut oka nosiła ślady częstego używania. No tak. Rosjanie od 1994, opornie, acz sukcesywnie uzbrajają armię w AN-94, wycofując stare, wysłużone AK. Oficjalnie broń trafia na złom, nieoficjalnie – głównie do Afryki, dzięki czemu rewolucjoniści, partyzanci, czy zwykli bandyci mogą szerzyć swoje poglądy o wiele bardziej skutecznie. Na szczęście, nasi przyjaciele ze wschodu nie zapomnieli o bandytach w Europie. Podobno na tym nielegalnym procederze powstało kilka wielomilionowych fortun. Gdyby ktoś odważył się zadać odpowiednie pytania, wyszłaby z tego niezła afera. Jak dotąd, nie znalazł się żaden bohaterski idiota. I nie znajdzie się – każdy chce żyć.
- Weźmiemy oba – powiedziałem do Saszy, który kiwnął głową i wyczarował skądś stary, poobijany kalkulator.
- Jakaś amunicja? – Zapytał.
- Po trzy magazynki na sztukę. - Jego palce szybko przeskakiwały po klawiszach.
- Coś jeszcze?
- Potrzebujemy czegoś cichego. – Rosjanin oderwał wzrok od wyświetlacza i spojrzał na nas przenikliwie.
- Znajdzie się i coś takiego – powiedział powoli. Sięgnął do torby i po chwili poszukiwań wydobył z niej mały pistolet i paczkę naboi.
- PSS – oficjalnie 6P28 – broń KGB i Specnazu. Strzela specjalną bezdźwiękową amunicją SP-4 – nie potrzebuje tłumika. Na dodatek z odległości 25 metrów przebija standardowy stalowy hełm. – Obrócił pistolet w dłoni i podał mi go, kierując lufę na siebie. Zaufanie, czy głupota? Wziąłem broń i zważyłem ją w dłoni. Lekka. Wycelowałem w drzewo po naszej prawej.
- Załadowany? – Zapytałem.
Rosjanin kiwnął głową.
- Mogę wypróbować?
Ponowne kiwnięcie.
Strzeliłem. Odrzut poderwał mi rękę. Odgłos był podobny do wystrzału z wiatrówki. W powietrzu zapachniało prochem. Pierwszy raz w życiu strzelałem z ostrej broni, ale miałem dziwne wrażenie, że już kiedyś czułem podobny zapach.
- Bierzemy go.
Teraz zaczynała się najlepsza część zabawy.
- Ile Ci jesteśmy winni?
Sasza wklepał jeszcze kilka cyfr do swojego antycznego kalkulatora po czym spojrzał na wyświetlacz. Wynik najwyraźniej go zadowolił, bo szeroko się uśmiechnął.
- łącznie z tym maleństwem, to będzie trzydzieści tysięcy złotych – powiedział z zadowoleniem. Nie zdołałem się opanować – szczęka opadła mi ze zdziwienia. Musiałem wyglądać jak debil, ale nawet w najśmielszych rachunkach nie przewidywaliśmy, że cena wyniesie więcej niż dziesięć tysięcy. Widocznie czarny rynek rządzi się swoimi prawami.
- Nie dałoby się jakoś obniżyć ceny? – palnął oszołomiony Pepe.
Uśmiech momentalnie zniknął z twarzy Rosjanina. Dokonała się w nim subtelna przemiana. O ile wcześniej wyglądał jak niedorajda i jedyne co mógł wzbudzić, to szyderczy śmiech, o tyle teraz zacząłem się go bać.
- Chcecie powiedzieć, że nie macie pieniędzy? – warknął – Chcecie powiedzieć, że marnowałem swój czas dla bandy małolatów, którym zachciało się bawić w gangsterów?
Spojrzeliśmy po sobie bezradnie. Tak, macie rację – wyszliśmy na idiotów.
- Może znajdzie się jakiś sposób... – zaczął niepewnie Mozart
- Sposób?! – Wrzasnął Rosjanin. Zaczął szybkim krokiem chodzić wzdłuż poukładanej na ziemi broni – Oni chcą „sposobu”! Pieniądze, towarzysze – oto jedyny sposób. – Wyciągnął tandetną, aluminiową papierośnicę i po chwili buchnął na nas chmurą śmierdzącego dymu z tanich papierosów. W widoczny sposób uspokoiło go to. Po chwili zatrzymał się i spojrzał na nas spode łba.
- Ile macie?
- Dziesięć kawałków – odpowiedział natychmiast Pepe.
Rosjanin milczał przez chwilę, poczym powiedział:
- Mam dzisiaj dobry dzień, a poza tym lubię cię Pepe. Znaj moje miłosierdzie - Dziesięć kafli i przysługa
- Jaka przysługa?
- Dowiecie się w swoim czasie.
Brzydko mi to pachniało. Zaciąganie długu u człowieka, który potrafi załatwić granatnik przeciwpancerny nie rokuje dobrze na przyszłość, ale wydawało się, że nie mieliśmy innego wyjścia. Gdybyśmy spróbowali się teraz wycofać, nie wiadomo jak zachowałby się Sasza – bardzo możliwe, że w grę mogło wchodzić użycie którejś z śmiercionośnych zabawek które leżały u naszych stóp.
- Stoi – mówiąc to miałem wrażenie, że popełniam największą głupotę w moim życiu.
Później poszło szybko. Spakowaliśmy broń, oddaliśmy Saszy wszystkie nasze pieniądze, na koniec podeszliśmy do siebie powoli i z rezerwą uścisnęliśmy sobie dłonie. Rosjanin nie zdołał opanować uśmiechu. W tym momencie zdałem sobie sprawę, że zostaliśmy wykiwani.
[/i]
2
pogmerał
nie pasuje takie słowo do opowiadania.
wylizywać ucho
Idiotycznie brzmi

Druga częsc była juz w 2 rozdziale.
Poczułem, że Sara położyła się obok mnie. Objąłem ją ramieniem, wtuliła głowę w moją pierś. Leżeliśmy tak, wsłuchani w siebie, w tęskne słowa piosenki. Zdawało się, że czas o nas zapomniał, że unosimy się w jakimś nierzeczywistym, jedynie dla nas dostępnym świecie. A potem - jak zwykle - wszystko spieprzyłem.
- Wydaje mi się, że się coś do ciebie czuję – wyszeptałem jej do ucha – Saro, zakochałem się w tobie, a ciągle nic o tobie nie wiem. Proszę, opowiedz mi o sobie. – Poczułem, że zesztywniała. Po sekundzie zerwała się na równe nogi. Schyliła się nade mną i wysyczała
- Nigdy mnie o nic nie pytaj. Jeśli chcesz mnie jeszcze kiedyś zobaczyć, nigdy mnie o nic nie pytaj. Zrozumiałeś? Nigdy! – Energicznym krokiem wyszła z pokoju.
- Gdzie są moje rzeczy? – krzyknęła z furią.
- Suszą się w drugim pokoju. – odpowiedziałem zdezorientowany
Po chwili usłyszałem, jej przekleństwa, gdy wciągała na siebie ciągle mokre ubranie. Szybkie kroki w przedpokoju. Głośny trzask zamykanych drzwi.
Pięknie, k***a, pięknie.
Strasznie szybko sie w niej zakochal... po tym jak sie z nia dwa razy uchlal. Jej reakcja tez byla glupia.
szarpnięciem otwarła drzwi.
otworzyła
Do zorganizowania ataku nie przyznała się na razie żadna organizacja,
Ciezko zeby jakas sie przyznala. Zdanie bez sensu.
Ktoś z tyłu, chyba Mozart, potknął się o wystający korzeń i zaklął cicho.
Mysle ze poznal by glos kolegi wiec, nie chyba a na pewno potknal sie Mozart [wybacz moja wrodzona czepliwosc]
Tyle ile mi sie szukac chcialo. 3 rodzial dalej bez wiekszego polotu. Wyjasnilo sie tylko kim jest owa nieznajoma. czekam na nastepne czesci.
Narazie 4.
Bliscy sąsiedzi rzadko bywają przyjaciółmi.
Tylko ci, którzy nauczyli się potęgi szczerego i bezinteresownego wkładu w życie innych, doświadczają największej radości życia - prawdziwego poczucia spełnienia.
Tylko ci, którzy nauczyli się potęgi szczerego i bezinteresownego wkładu w życie innych, doświadczają największej radości życia - prawdziwego poczucia spełnienia.
Re: Wciąż wzdłuż strażnicy - cz. 3
3Długo leży, a ja nie znam zbyt dobrze poprzednich części, ale OK. Spróbujmy.
"Piątek" z małej litery.
"To był dobry dzień, ale, mimo wszystko, cholernie męczący – pomyślał pułkownik Streckbein, wchodząc do klatki schodowej. Po chwili, ciężko dysząc, stał już na drugim piętrze. Trzeba ograniczyć palenie."
Odrobinkę mi zgrzyta ta klatka schodowa, wydaje mi się, że raczej wchodzić "na klatkę schodową". Zweryfikuje ktoś?
Po wołaczu (którego tu nie ma, choć powinien się znajdować) dajemy przecinek. Imię psa powinno brzmieć "Brutusie".
Przecinek po "tym", "zrobił", powtarza się "co".
Przecinek po "wstał".
Ponowna uwaga: albo kropka po dacie, albo "sobota" z małej litery, raczej to drugie.
"Juuuż mnie nie opuuuuścisz, nie, nie będę sam".
Przecinek po "tak" i "dlaczego".
Przecinek po "skończyła", PO CZYM.
Przecinek po "się".
Powtórzenia.
Przecinek po "pierwsze", "rzeczy", "to", "jedyne", "miejsce".
Bez pierwszego przecinka.
Przecinek po "wiem", bez przecinka po "chciwość".
Przecinek po "krzeseł", "burdel".
Bez przecinka.
PO CZYM.
"Wyborczej", "muszę".
Przecinek po "mieszkania".
Przecinek po "sprawdziłem", "wystarczy".
"Którą", przecinek po "przebrnąć".
"Nierozbitych".
Powtórki "i", przecinek po "czegoś".
Krótką, PODKOSZULEK, nie podkoszulkę, przecinek po "majtki", "ogniście czerwonych".
Przecinek po "wróciłem", "kocem".
"Zapytałem" z małej, przecinek po "podchodząc", nie zjadaj końcówek imiesłowów.
Kropka po "kałuży", "wybałuszyła" z dużej.
To nie list, "cię" z małej.
"Krzyknęła" z małej.
Niektóre korekty podają przecinek po "o", inne nie.
Przecinek po "którzy".
Powtórki "co", przecinek po "mam".
Przecinek po "gonitwą", powtórki: "się", "się".
Przecinek po "zapytała".
Przecinek po "się".
Kropka na końcu.
Ogólnie, nie wywaliłam niektórych błędów, ponieważ one głównie się powtarzały - brak przecinków po wołaczu, w zdaniach z wtrąceniami, powtórki ("i" występowało prawie w każdym zdaniu
), nie zawsze dobry zapis dialogu.
Jeśli chodzi o treść, nie jestem zachwycona. Jeśli mam być szczera, duża część po prostu mnie nudziła, ale styl nie był aż tak beznadziejny i toporny, bym to rzuciła. średnica.
Krótka uwaga do narracji: na początku masz trzecioosobową. W porządku. W kolejnym... hm... rozdziale, powiedzmy, następuje przeskok do pierwszej osoby. Rozumiem, tylko wyjaśnij mi: dlaczego bohater opisuje sytuację trochę tak, jakby to był pamiętnik, a potem nagle "myślicie"? Jeżeli chcesz wprowadzić motyw zwracania się do czytelnika, może warto byłoby to zrobić jakoś wyraźniej, tutaj wygląda dość... dziwnie.
Pozdrawiam i życzę powodzenia.
Piątek, godzina 22:13
"Piątek" z małej litery.
To był dobry dzień, ale mimo wszystko, cholernie męczący – pomyślał pułkownik Streckbein wchodząc do klatki schodowej. Po chwili, ciężko dysząc stał już na drugim piętrze. Trzeba ograniczyć palenie.
"To był dobry dzień, ale, mimo wszystko, cholernie męczący – pomyślał pułkownik Streckbein, wchodząc do klatki schodowej. Po chwili, ciężko dysząc, stał już na drugim piętrze. Trzeba ograniczyć palenie."
Odrobinkę mi zgrzyta ta klatka schodowa, wydaje mi się, że raczej wchodzić "na klatkę schodową". Zweryfikuje ktoś?
- Cześć Brutus – przywitał się oficer, klękając.
Po wołaczu (którego tu nie ma, choć powinien się znajdować) dajemy przecinek. Imię psa powinno brzmieć "Brutusie".
są zawsze szczere w tym co robią. Nie wiem, co ja bym bez ciebie zrobił przyjacielu.
Przecinek po "tym", "zrobił", powtarza się "co".
Pułkownik poklepał psa w bok i wstał stękając cicho.
Przecinek po "wstał".
22.04.2007, Sobota, godzina 0:14
Ponowna uwaga: albo kropka po dacie, albo "sobota" z małej litery, raczej to drugie.
Juuuż mnie nie opuuuuścisz nie, nie będę sam
"Juuuż mnie nie opuuuuścisz, nie, nie będę sam".
Jeśli większość fanów fałszowała tak jak my, to wcale się nie dziwię dlaczego Rysiek się zaćpał.
Przecinek po "tak" i "dlaczego".
Gdy skończyła otarła usta wierzchem dłoni i wrzasnęła:
- Niech żyje alkoholizm! – poczym cisnęła ją za siebie.
Przecinek po "skończyła", PO CZYM.
śmiejąc się położyła się w głębokiej na jakieś dwa centymetry wodzie i coś zamruczała pod nosem.
Przecinek po "się".
w końcu po dwóch miesiącach w końcu wziąłem się w garść.
Powtórzenia.
Po pierwsze postanowiłem sprzedać dom, razem z większością rzeczy które przypominały mi staruszków – nie chciałem... nie mogłem na to wszystko patrzeć – a to co najważniejsze i tak zachowa się w sercu. Pakowanie nie trwało długo - jedyne co zabrałem ze sobą, to kilka albumów ze zdjęciami i parę książek z biblioteki ojca. Szybko zjawił się kupiec, który dawał w miarę dobrą cenę, a ja szybko znalazłem tanie miejsce w którym mógłbym przezimować.
Przecinek po "pierwsze", "rzeczy", "to", "jedyne", "miejsce".
Po długich i zażartych negocjacjach, zgodził się zostawić muszlę klozetową, wannę i kran w kuchni.
Bez pierwszego przecinka.
Do dzisiaj nie wiem co jest gorsze: ludzka chciwość, czy złośliwość.
Przecinek po "wiem", bez przecinka po "chciwość".
chociażby stół i parę krzeseł i przede wszystkim uporządkować ten burdel jaki tu panuje od przeprowadzki - ale jakoś nie mam do tego serca.
Przecinek po "krzeseł", "burdel".
Stworzenie z tego miejsca czegoś na kształt prawdziwego domu, oznaczałoby, że definitywnie zostawiłem za sobą przeszłość i zaczynam nowy rozdział w moim życiu – a na to nie byłem jeszcze gotowy.
Bez przecinka.
poczym poczłapałem przez przedpokój.
PO CZYM.
Jakiś miesiąc temu zamówiłem prenumeratę Wyborczej, ot tak, żebym miał na czym zająć myśli przy śniadaniu – musze przyznać, że zbrodnie i afery bardzo korzystnie oddziałują na apetyt.
"Wyborczej", "muszę".
Idąc w głąb mieszkania przeczytałem tytuł: „Wpadka handlarzy bronią”.
Przecinek po "mieszkania".
Wysunąłem szufladeczkę na spodzie młynka i sprawdziłem czy proszku wystarczy by przygotować dwie kawy.
Przecinek po "sprawdziłem", "wystarczy".
przez która trzeba przebrnąć by nie urazić gospodarza, a jeśli to my częstujemy – by nie wyjść na idiotę.
"Którą", przecinek po "przebrnąć".
nie rozbitych szklanek.
"Nierozbitych".
Odkręciłem wodę i opłukałem oba naczynia z resztek starej kawy i czegoś co prawdopodobnie wyewoluowało z pozostałości jakiejś zupy.
Powtórki "i", przecinek po "czegoś".
Teraz, ubrana jedynie w krótka podkoszulkę i niebieskie majtki leżała na brzuchu w skołtunionej pościeli, jedną rękę włożyła pod głowę, a drugą swobodnie odrzuciła na bok, kosmyki ogniscieczerwonych włosów sterczały jej we wszystkie strony.
Krótką, PODKOSZULEK, nie podkoszulkę, przecinek po "majtki", "ogniście czerwonych".
.Gdy wróciłem już nie spała. Siedziała otulona kocem trzymając oburącz kubek z kawą
Przecinek po "wróciłem", "kocem".
- Jak się spało? – Zapytałem podchodzą do niej.
"Zapytałem" z małej, przecinek po "podchodząc", nie zjadaj końcówek imiesłowów.
- Wczoraj straciłaś przytomność w samym środku ogromnej kałuży – wybałuszyła ze zdziwienia oczy.
Kropka po "kałuży", "wybałuszyła" z dużej.
Zaniosłem Cię.
To nie list, "cię" z małej.
- świnia – Krzyknęła i cisnęła we mnie poduszką.
"Krzyknęła" z małej.
O okrutny losie, dlaczego pokarałeś mnie taką zołzą?
Niektóre korekty podają przecinek po "o", inne nie.
Jak para dzieciaków, niedojrzałych szczyli którzy wreszcie odkryli to, co szumnie nazywamy „miłością”, myślicie?
Przecinek po "którzy".
A wiecie co? W dupie mam co sobie myślicie.
Powtórki "co", przecinek po "mam".
Zmęczony gonitwą położyłem się na materacu i zapatrzyłem się w sufit.
Przecinek po "gonitwą", powtórki: "się", "się".
– Działa? – zapytała patrząc na stojącą pod ścianą wieżę stereo.
Przecinek po "zapytała".
Nie podnosząc się kiwnąłem głową.
Przecinek po "się".
Dziesięć kafli i przysługa
Kropka na końcu.
Ogólnie, nie wywaliłam niektórych błędów, ponieważ one głównie się powtarzały - brak przecinków po wołaczu, w zdaniach z wtrąceniami, powtórki ("i" występowało prawie w każdym zdaniu

Jeśli chodzi o treść, nie jestem zachwycona. Jeśli mam być szczera, duża część po prostu mnie nudziła, ale styl nie był aż tak beznadziejny i toporny, bym to rzuciła. średnica.
Krótka uwaga do narracji: na początku masz trzecioosobową. W porządku. W kolejnym... hm... rozdziale, powiedzmy, następuje przeskok do pierwszej osoby. Rozumiem, tylko wyjaśnij mi: dlaczego bohater opisuje sytuację trochę tak, jakby to był pamiętnik, a potem nagle "myślicie"? Jeżeli chcesz wprowadzić motyw zwracania się do czytelnika, może warto byłoby to zrobić jakoś wyraźniej, tutaj wygląda dość... dziwnie.
Pozdrawiam i życzę powodzenia.
4
Jest tak, jak było.
Mnóstwo powtórzeń - nadal.
W zasadzie nic nowego ci nie powiem. Opowieśc jak się toczyła tak sie toczy i tyle.
Mnóstwo powtórzeń - nadal.
W zasadzie nic nowego ci nie powiem. Opowieśc jak się toczyła tak sie toczy i tyle.
"Małymi kroczkami cała naprzód!!" - mój tata.
„Niech płynie, kto może pływać, kto zaś ciężki – niech tonie.” - Friedrich Schiller „Zbójcy”.
"Zapal świeczkę zamiast przeklinać ciemność." - Konfucjusz (chyba XD)
„Niech płynie, kto może pływać, kto zaś ciężki – niech tonie.” - Friedrich Schiller „Zbójcy”.
"Zapal świeczkę zamiast przeklinać ciemność." - Konfucjusz (chyba XD)