[W]Mikrokosmos (fantasy, opowiadanie/rozdział)

1
Dzisiaj prawdziwy specjał, istny szał kreatywności. Pierwszy rozdział powieści fantasy o kolesiu z mieczem i karczmie, do której przychodzi. Choć jest to rozdział czegoś większego(co nie istnieje), to chyba wystarczająco zamknięty, by uznać go za opowiadanie. Mam nadzieje, że oryginalna tematyka nie odrzuci wszystkich i ktoś się skusi. A i w związku z tym, że tekst jest długi, to go podzieliłem na mini-rozdziały, coby zachęcić do przeczytania na raty, zamiast w ogóle :D

Parę wulgaryzmów i trochę przemocy w środku.
Mikrokosmos
I

WWWDwa donośne szczeknięcia wtargnęły w bezkresną ciszę spowijającą Wysokotrawie. Niczym kamyki rzucone w niewzruszoną taflę jeziora, zakłóciły wątłą harmonię zastygłej natury. Helid westchnął z ulgą, zatrzymał się i spojrzał ku swemu boku, gdzie przy nodze przywarował mu jego wierny kompan. Stworzenie nieobecnym wzrokiem spoglądało w dal pozornie nieskończonego, trawiastego tunelu, który przemierzali razem od samego brzasku. Ślepia zwierza błyszczały jak oszlifowane rubiny, a wiadomość z nich płynąca nie pozostawiała żadnych złudzeń – ich podróż dobiegała końca. Kolejne szczeknięcie rozbrzmiało.
WWW– Cicho, Too – wycedził, a Too posłuchał i pomerdał ogonem.
WWWZłapał za sznurek na ramieniu i zdjął z pleców skórzany wór. Pogrzebał w środku i wyjął zakorkowaną glinianą butelkę z ostatkami wody oraz miskę. Pociągnął kilka skromnych łyków, a resztę odstąpił czworonożnemu towarzyszowi.
WWWSłabnące światło słoneczne przedzierało się przez górujące nad nimi, zwątlałe i nienaturalnie wielkie źdźbła okolicznej trawy. Wysoka była na czterech przeciętnych chłopów, o kolorze spłowiałej zieleni i z mizernymi łodygami, które po dziesiątkach lat walki z grawitacją skończyły zgarbione niczym chylący się ku niebytowi starzec. Składające pokłony pędy tworzyły nad przywąską drogą dziurawe sklepienie, a w prześwitach między nimi widniało niebo, które swą pomarańczową poświatą rokowało nadchodzący mrok.
WWWGdy ostatnie krople wody przelały się przez gardło Too, Helid zebrał naczynia i zarzucił wór z powrotem na plecy. Ruszył przed siebie, nieco nawodniony, ale ciągle głodny i zmęczony. Kilkadziesiąt kilometrów żwawego marszu doszczętnie wymęczyło jego organizm, a skromny prowiant, którego resztki pół dnia temu pożarł Too, tylko spotęgował tempo upływu sił. Głód niczym chochlik tańczył w jego jelicie i nie dawał o sobie zapomnieć nawet na chwilę, z godziny na godzinę bawiąc się z coraz większą ikrą. Pluł sobie w brodę, bo mógł przecież temu zapobiec. Leżałby teraz w łóżku, najedzony i bez suchoty w gardle, z poszukiwaniem dawno zwieńczonym.
WWW– Po cholerę wypuszczałem tego konia… – skarcił się któryś już raz.
WWWMijały kolejne kwadranse, a ich tempo nie zwalniało. Chęć jak najszybszego zwieńczenia podróży była silniejsza niż odmawiające posłuszeństwa mięśnie i zamykające się w obliczu pomroki oczy. W którymś momencie, tuż przy linii horyzontu, dostrzegli kontrastujące z ciemniejącym niebem żółtawe światło. Usta wygięły się w uśmiech, a ogon zachybotał jak opętany. Co było źródłem tej malutkiej łuny, Helid doskonale wiedział.
WWWWyszli w końcu z ciasnawego przejścia wprost na ogrodzoną trawą polanę. Owalna w kształcie, mieściła w swym centrum drewniany budynek, któremu sławy bynajmniej nie brakowało. Oto było, znane na całe królestwo Oko Wysokotrawia, a raczej jego skromna źrenica – legendarna Karczma Niczyja. Niezwykła o tyle, że od setek lat bez właściciela; rządziła się prawem uprzejmości i kilkoma organicznie powstałymi na przestrzeni lat zasadami.
WWWHelid poczuł mrowienie na plecach. Wreszcie dotarł do miejsca, gdzie balans wiedzie prym, a rola każdego jest arbitralna i elastyczna. Do pałacu lepszych czasów, przetrzebionego z uprzywilejowanych; kolebki bezpiecznej solidarności, z której nikt się nie wychyli, bo nie ma takiej potrzeby. Do karczmy niczyjej i karczmy wszystkich, gdzie liczył się każdy i nie liczył się nikt.
WWWBudynek otoczony był polami uprawnymi zbóż, krzewami z chmielem i owocami oraz trzciną cukrową. Nie zabrakło także chlewu z ogrodzonym wybiegiem, po którym łaziły knury i maciory, zatłoczonego kurnika oraz skromnej stajni ze stadkiem koni w środku. Sama karczma prezentowała się nad wyraz archaicznie, wykonaniem granicząc z tworami prymitywnej ręki. Niechlujnie ułożone, zbutwiałe bale, których nigdy nie poddano obróbce, zdawały się ledwo utrzymywać całą konstrukcję przed rozpadem. Wątpliwa stabilność była jednak tylko wrażeniem, gdyż od dziesiątek lat ściany karczmy nieugięcie chroniły przejezdnych gości od wszelakich zjawisk natury i utrzymywały strzechę nad ich głowami. Surowość budynku straszyła każdego nowoprzybyłego podróżnika, lecz chwiejne opinie szybko zmieniały swój wyraz, bo kto raz w środku karczmy zagościł, już nigdy przez zewnętrzną powłokę jej nie oceniał.
WWWHelid poczuł się oczarowany. Nie. Chciał tego zaznać. Pragnął spojrzeć w te błyszczące złocistym światłem okna i na chwilę zapomnieć, po co tutaj zawędrował; na własne oczy ujrzeć, jak legenda staje się faktem.
WWWRuszył w kierunku wejścia i gdy postawił stopę na prowadzącym doń schodku, coś stuknęło i drzwi otworzyły się z hukiem. W progu stanął barczysty, wygolony na głowie z wszelakiego owłosienia mężczyzna, kołysząc ciałem, jakby przemierzał właśnie łodzią niespokojne morze. Spojrzał na Helida, kątem oka na Too, zmrużył oczy, czknął, wsadził rękę w spodnie i wyjął przyrodzenie. Zrobił krok w przód, obrócił się na pięcie, ledwo utrzymując równowagę, i wypuścił strugę moczu w rosnące obok chaszcze.
WWW– Bydle… to wstępu tu nie ma! – oznajmił pijacko-zawadiackim tonem i wymownie stęknął, nie ukrywając ulgi, jaką przynosiło mu oddawanie płynów naturze. Czknął.
WWW– Wydawało mi się, że każdy jest tu mile widziany.
WWW– Człowiek. Nie zwierz. – Czknął. – Takie zasady. Jak nie pasuje, to ten. Szerokiej drogi życzę… – Zastanowił się chwilę. Czknął. – Serdecznie – dodał i niezdarnie posłał uśmiech w stronę rozmówcy. Zamilkł, ale dalej poruszał niemo ustami, jakby ktoś go nagle wyciszył. Helid wziął wdech.
WWW– Widzicie – pijak przemówił pierwszy. I czknął. – Jeszcze ze dwa lata temu to wpuszczali tu wszystko. Jak leci! Psy, koty, lisy, króliki, psy. A raz to nawet małą tą. Klacz! Ale było! A może to osioł był? Nie pamiętam. – Czknął. – W każdym razie… Ten… No srały bestie gdzie im się podobało. A ich ci, no, yyy… Właściciele! Nie chcieli sprzątać. No to się zdenerwowałem i mówię tam do Zbyszka na boku. Narada? No i narada! Wszyscy na naradę! – Czknął. – No i było głosowanie. Sprawiedliwie. Wszyscy dobrze głosowali. Tylko ta, kurwa, menda jedna… A, szkoda gadać. No, ale wygraliśmy. I żaden ten, pies i kot i inne te. No nie mogą wejść, no. I tyle. – Czknął, skończył sikać i, chowając przyrodzenie, złożył pokłon jak na zakończenie występu. Niełatwo było stwierdzić, czy zrobił to celowo, czy po prostu się zatoczył.
WWWW tym momencie w drzwiach stanęła kolejna osoba, bliźniaczo łysa i z zakręconym, czarnym wąsem.
WWW– Ronald, co ty odwalasz? Wracaj do picia, a nie wycieczki sobie robisz! – Złapał go za ramię i wepchnął do środka.
WWW– Jak to co? Lać byłem! Gdzieś to, no. Odprowadzić trzeba! Bo ten! No! Yyy… Miejsca zabraknie na więcej! – zarechotał i poklepał towarzysza po ramieniu. Po chwili zniknął za drzwiami.
WWW– No, no. Czyżbyśmy mieli nowego gościa? – przemówił do Helida, lecz wzrokiem szybko powędrował bliżej ziemi. Skrzywił usta i ściągnął brwi. – A cóż to za potwór?
WWWToo pomerdał ogonem i zaszczekał. Wydawał się wiedzieć, że mężczyzna mówi o nim, ale kontekst wypowiedzi był mu obcy.
WWW– To mój pies – oznajmił.
WWW– Pies? Nie chcę być niemiły, ale na psa to to nie wygląda. Ma cztery łapy, ogon i szczeka, ale… – urwał zdanie. – Ach, no nie ważne. I tak wejść do środka nie może. Ty, za to, jak najbardziej. No, to jak cię zwą? Mnie wołają Szary.
WWW– Helid – odpowiedział. – Tak, jestem tu pierwszy raz, ale tylko na chwilę.
WWW– No to dobrze się składa, bo chwila to wszystko, czego potrzebujesz! Jesteśmy jak dobry bank, zainwestuj parę minut, a damy ci godziny dobrej zabawy! Mamy tu wszystko, alkohol, strawa, towarzystwo… No, dobra, może nie brzmi jak wszystko, ale nikomu niczego nie brakuje. Chociaż nie, czekaj, brakuje nam tu jednej rzeczy. Nieszanujących się dziewek. – Głupi uśmiech ozdobił mu twarz. – Ale wszystkiego mieć nie można, nie?
WWW– Nie martw się, znajdę tu wszystko, czego potrzebuję.
WWW– I to jest dobre nastawienie! – Wyszczerzył zęby. – Właź i dołącz do nas! – Usunął się z progu i wymownym gestem dłoni zaprosił do środka.
WWWPijackie eskapady były ostatnią rzeczą, na jaką Helid miał teraz ochotę. W końcu przyszedł tutaj w konkretnym celu i nie miał zamiaru odkładać go na później.
WWW– Tym razem odpuszczę – odmówił. – Muszę zająć się swoimi sprawami.
WWWSzary opuścił rękę i zdjął uśmiech z twarzy.
WWW– Jak sobie życzysz – głos przybrał niższy ton. – A można wiedzieć, co to za sprawy masz do załatwienia w takim miejscu jak to?
WWW– Nic poważnego – wyminął odpowiedzi. – Jak chcesz pomóc, to możesz powiedzieć czy zaszedł tu kto nowy w ciągu ostatnich dwudziestu minut.
WWW– Nie zaszedł – odparł sucho. – Ostatni goście przybyli ze dwie godziny temu. Szukasz kogoś?
WWW– Możliwe. Rozejrzę się w środku, jeśli nie masz nic przeciwko.
WWW– No nie mam, bo mieć nie mogę. Tutaj wszyscy jesteśmy tylko gośćmi. Głosy jednostek nie mają znaczenia, dlatego mam nadzieje, że też uszanujesz tę niezapisaną zasadę i przesadnie wojować nie będziesz. – Wskazał palcem na pochwę przypiętą do pasa Helida.
WWW– To tylko do obrony własnej. Przecież wiesz.
Szary przejechał po swoim pasie, zahaczając o swobodnie zwisającą szablę.
WWW– Wiem.
WWWDrzwi się za nim zatrzasnęły. Helid wymienił spojrzenie z Too, który swe położenie rozumiał aż za dobrze. Zawsze z dala od ludzi, lecz ciągle ich wypatrujący, taki był już jego wartowniczy los. Zaszczekał dwa razy, wpatrując się w karczmę.
WWWHelid przytaknął.
WWW– Pilnuj. – Pogłaskał zwierza po obślizgłej głowie i ruszył do wejścia, po drodze wycierając rękę w kaftan. Too odpowiedział raz.
WWWWnętrze karczmy biło przewidywalnym niewyszukaniem. Zawiśnięte pod stropem i na ścianach oraz postawione na stołach świeczniki emanowały ciepłym światłem, klepisko wyłożone było kilkoma postrzępionymi dywanami o kolorze brudnej czerwieni, a dwa kominki umieszczone w rogach pomieszczenia ogrzewały i pomagały nastrojowo rozjaśnić wnętrze. Delikatny swąd gorzały z domieszką kilkudniowego potu drażnił nozdrza od samego progu, a roznoszący się pijacki gwar zagęszczał atmosferę swobodą, odwracając uwagę od nowoprzybyłych i pozwalając im poczuć się jak każdy stały gość. Czar, jednak, dalej był nieobecny.
WWWJedną z rzeczy, która szczególnie zwróciła uwagę Helida, była kolekcja trofeów myśliwskich przymocowana do drewnianej palety nad szynkwasem. Rządek kilku wypchanych głów jeleni i baranów z wyrzutem spoglądał na hulających niżej gości. Helid wejrzał w jedną z par martwych oczu i zatracił się w pustce, która z nich biła. Dostrzegł w niej coś znajomego, wszechobecny ślad plagi, która powoli trawiła świat. To tylko drobna skaza, pocieszał się, nieuniknione piętno cywilizacji.
WWW– Ładne, prawda? – nieznajomy, ochrypły głos przebił się przez pijacką kakofonię. Helid dopiero teraz dostrzegł stojącego za ladą karczmarza.
WWW– Raczej przykre – podszedł bliżej i zrzucił wór z pleców.
WWW– Niby czemu? Do niczego im te głowy potrzebne nie będą, a na ładną ozdobę jak znalazł. Lepiej tak, niż wyrzucić na zgnicie.
WWW– Lepiej w ogóle nie ucinać. – Zasiadł naprzeciw. – Stłamsić zachłanność i zostawić w spokoju.
WWW– Wtedy się zmarnują.
WWW– Zatem nie zabijajmy, wówczas marnować nie będzie czego.
WWW– A co z…
WWW– Można żyć bez tego – uciął.
WWWKarczmarz pokręcił pogardliwie głową.
WWW– Ja znam takich jak pan. Upierdliwi ludzie jesteście, nie dacie innym cieszyć się tym, co oferuje świat. A Matka Natura przecież jasno sprawę postawiła, słabszy służy przetrwaniu silniejszego. Tak było od zawsze.
WWWHelid nie krył mimowolnego uśmiechu. Zawsze bawiło go szukanie wymówek dla egoizmu, zwłaszcza w zasadach, których nikt nie spisał i zwyczajach, które każdy bez refleksji przyjął. Zabiłem zwierza, bo muszę jeść. Zniewoliłem wieśniaka, bo potrzebuję służby. Zgwałciłem złodziejkę, bo prawo samosądu nie zabrania. Moralny kompas zawsze przegrywał z napędzanym chciwością oportunizmem.
WWW– Kiedyś tak było, ale dziś już nie musi – tłumaczył. – Świat się zmienia, a Natura to matka jak każda inna. Jej potomstwo dorasta, zaczyna myśleć za siebie i odkrywać, że ustalone przez nią reguły bynajmniej światem nie rządzą. Dojrzeliśmy już na tyle, żeby zdać sobie z tego sprawę, a mimo to dalej uporczywie trzymamy się matczynej piersi, jak nieporadne, rozpieszczone dzieci. Posiedliśmy intelekt, który pozwolił nam podważyć normy zrodzone z instynktów, ale i tak dalej świadomie tkwimy w ich sidłach. To smutne.
WWWKarczmarz niepewnie podrapał podbródek.
WWW– Nie rozumiem. Weź mów pan jaśniej.
WWW– Chodzi o to, że nie zawsze musimy poddawać się Naturze i temu, czego nas nauczyła. To, co kiedyś było konieczne, dziś jest już tylko kaprysem.
WWW– Ach… – Pokiwał głową. – Rozumiem. No ale wie pan jak to jest, ludzie za bardzo przywykli do pewnych rzeczy, żeby teraz z nich zrezygnować. I jeśli mam być szczery, to nie widzę, co w tym złego.
WWW– To samo, co w byciu dzieckiem, które nigdy nie dorasta.
WWW– Jak nie trzeba… Natura przecież nie umrze, po co więc dorastać? Nie ma takiej potrzeby… – Zmrużył niepewnie oczy. – Prawda?
WWW– Więc wolałbyś wiecznie być dzieckiem?
WWW– Nie wiem, może… – Zastanawiał się przez chwilę. – Ale nawet jeśli, to co z tego? Wielu chciałoby wrócić do lat beztroski. Zresztą, panie, o czym my tu rozmawiamy? To tylko zwierzęta, a pan tu filozofuje, aż się gubić powoli zaczynam.
WWW– Zapytam więc inaczej – nie ustępował. – Jak myślisz, jak wyglądałby świat, gdyby wszyscy ludzie byli dziećmi?
WWWKarczmarz zmarszczył niepewnie czoło.
WWW– No… – Myślał. – Jak wielkie pole zabaw?
WWW– Powiedzmy. – Przytaknął. – A teraz słuchaj. Wiesz na czym polega dojrzałość? Na tym, że chcesz być dzieckiem, ale wiesz, że nie możesz, bo nosisz na barkach ciężar odpowiedzialności. Poważaj tych, których los jesteś w stanie zmienić. To najważniejszy krok na ścieżce do wyrwania się ze szponów infantylizmu. Odebrać życie dla własnych korzyści jest łatwo, a łatwość jest domeną dzieci nigdy nie nauczonych, że świat nie kręci się wokół nich. Pełno takich na każdym kroku, zwłaszcza wśród panów dostojnych, co władzę mają nad całymi prowincjami. To oni rządzą światem, chowani przez pierwotne instynkty, i tylko kwestią czasu jest zanim odbije nam się to czkawką. Ci ludzie nie zdają sobie sprawy, że nieświadomie kopią nam grób, który w końcu stanie się zbyt głęboki, byśmy mogli z niego wyjść. Naszym przodkom zabijanie łatwo nie przychodziło, bo ich najpotężniejszym orężem był kamień. Dzisiaj z pomocą czarnego prochu całą wieś wyrżniesz w pół godziny. A co będzie dalej? Co jeśli za tysiąc lat stworzymy broń, która zdolna będzie zniszczyć całe królestwo w chwilę? Co wtedy? Wiesz kto będzie decydował kiedy i na czym jej użyć? Bo ja wiem. Ci, którzy mówią „to tylko zwierzęta”. Rozumiesz? Dlatego ludzie muszą dojrzeć, i to szybko, a zacząć powinni od zrozumienia wartości najwyższej, jaką jest życie. Każda głowa to skarb, dlatego musimy przestać je ścinać.
WWW– Hm… – Podrapał się po policzku i wzruszył ramionami. – Może i masz pan rację. Tylko kogo obchodzi co będzie kiedyś? Ludzie żyją z dnia na dzień z własnymi problemami. Nikt nie ma czasu i ochoty myśleć jak pan, a co dopiero zmieniać swe życie bo kiedyś ktoś coś może zrobić.
WWWHelid odpowiedział mu krzywym uśmiechem. Karczmarz miał rację. Ludzie nie zmienią się z własnej woli, nie odtrącą łatwiejszego i wygodniejszego życia, bo nie są w stanie dostrzec konsekwencji podążania dziecięcym paradygmatem.
WWW– Wiem… – przyznał niechętnie i westchnął.
WWWDlatego trzeba ich zmusić.

II

WWWŻołądek Helida głośno zaburczał, przerywając rozmowę.
WWW– Chyba pora przestać gawędzić i wziąć się do roboty. Co podać? – zapytał. – Mamy warzywa, owoce, trochę pieczywa… Jajka mogą być?
WWWHelid wyciągnął z kieszeni kilka złotych monet i rzucił na blat.
WWW– Wolę mięso, ze świni najlepiej.
WWWKarczmarz spojrzał na niego zawahany, jakby chciał się upewnić, czy nie żartuje. Pokręcił bezradnie głową, widząc niewzruszoną twarz.
WWW– Hahahaha! – zarechotał i zniknął za drzwiami do kuchni.
WWWCentrum karczmy okupowane było przez Szarego i Ronalda, którzy razem z siódemką mocno podchmielonych już kompanów pławili się w beztroskiej rozkoszy napędzanej alkoholem. Niedaleko nich tęgi brodacz w kapeluszu z chytrym uśmieszkiem przerzucał sakiewki ze złotem z lewej kupki na prawą, do cna wciągnięty w matematyczny wir zliczania swego majątku. Pod oknem zaś siedziała kobieta z rodziną, ubrana w bogato zdobioną, plisowaną suknię o błękitnym kolorze i szerokich rękawach. Przysypiający chłopiec wtulony w jej kolana oraz siedzący u boku zafrasowany mężczyzna trwali przy niej w podejrzanie smętnej atmosferze, wystrojeni niemniej nobliwie. Pod ich stołem Helid dostrzegł walające się toboły, na których wydziergano sylwetkę człowieka o długich, spiczastych uszach – jednego z pięciu symboli królewskich. Wątpliwości nie było; jakiekolwiek problemy ich nie dręczyły, bieda do niech nie należała.
WWWObrazek karczmy nie zaskakiwał. Żaden z gości nie wzbudzał podejrzeń, nie odstawał w sposób, który zaalarmowałby instynkt Helida. Każdy pasował do karczemnej układanki, choć nie każdy był jej częścią. Poszukiwany stał się nikim, co osiągnąć mógł dwojako; umiejętnościami, którymi wyższa klasa społeczeństwa nigdy nie grzeszyła, lub złotem, które było jej domeną. Wicehrabię Grafneuna znano z tego, że bogactwa nigdy na siebie nie szczędził, a za odpowiednio ciężki mieszek mógł zostać każdym. Nawet pijanym kolegą Ronaldem.
WWWZawiesił spojrzenie na dostatnio ubranym mężczyźnie. Może to on, rozważał. Zaszantażował samotną matkę, by udawała jego żonę. Wystarczyłoby pogrozić dziecku i miałby ją w garści, a i szansa, że ktoś go wyda żadna, jeśli zbiegiem okoliczności spotkali się przed wejściem. Uchwycił wzrokiem mowę ich ciał, chcąc dostrzec między nimi dysonans. Ona drgała nerwowo, pustym spojrzeniem badała nicość, on w oczach szkło zgubił, bladością twarz zalał; ich ręce złączone wspólną niedolą. Cierpieli razem, dzieląc się bólem. Nie, to nie mógł być on.
WWWCoś zadudniło. Odwrócił się.
WWW– No, to co pan powie? – Dzbanek z wodą uderzył o blat. – Jak wrażenia z pierwszej wizyty w legendarnej Karczmie Niczyjej?
WWW– Dość zwyczajne. – Sięgnął po jeden z kufli ustawionych obok i polał sobie do pełna. – Gdyby nie renoma, to nawet bym nie pomyślał, że się czymś wyróżnia. Właściciela niby brak, a jednak ktoś za ladą stoi. To twoja karczma? – Przechylił naczynie i zaczął ciągnąć łyk za łykiem.
WWW– Karczma jest niczyja, jak sama nazwa wskazuje. Za ladą może stanąć każdy, kto zechce. Dla ochotnika jadło i napitek za darmo, oczywiście w granicach rozsądku, więc interes niezgorszy. Jak chętnych nie ma, to się pan sam obsługujesz. Ceny wyryte są na drzwiach. – Wskazał palcem za siebie. – Teraz śmiesznie niskie, bo czasy inne, a cennika zmieniać nie ma komu, bo i po co, skoro nikt na tym nie zarabia.
WWWHelid odstawił kufel i sapnął przeciągle.
WWW– Brzmi idealnie – poczuł wewnętrzną potrzebę wypowiedzenia tych słów. Wziął dolewkę i nie ustępował w walce z pragnieniem.
WWW– I tylko brzmi – kontynuował – bo ludzie, jak to z nimi bywa, w poważaniu mieli niezapisane zasady i często brali wszystko garściami, nie zostawiając nic w zamian. Są tacy, którzy legendę karczmy szanują i to oni pilnują porządku w towarzystwie, ale wie pan jak to jest, tutaj piwko, tam samogon i nikt już nie wie co się dzieje dookoła. Dlatego powstała pozycja karczmarza. Postaw trzeźwego za ladą i od razu kraść się wszystkim odechciewa, bo zwołać wypitych obrońców zwyczajów to żaden problem, a dla drobniaków i paru porcji żarła nikt życia na szali stawiać nie będzie. Co prawda chętnych do takiej charytatywnej roboty czasami brak, więc nadal się zdarza, że jacy goście pójdą w zmowę i przetrzebią karczmę z góry na dół, ale to rzadki incydent, bo wiele zachęty tu nie ma. Ot, trochę mięsa, jaj, owoców, chleba i alkoholu. Jest też złoto, ale zazwyczaj szybko kończy w rękach przejezdnych handlarzy, więc nie ma jak kusić.
WWWHelid odłożył kufel i pokręcił głową.
WWW– Więc złodzieje dalej się panoszą. – Westchnął. – Półśrodek w postaci dorywczego karczmarza daje tylko pół-efekty.
WWW– Cóż, Karczma Niczyja to również karczma wszystkich, a jak coś jest wszystkich, to nikomu na tym nie zależy. Żeby zapanował tu stały porządek, ktoś musiałby wziąć to na siebie, a żeby do tego doszło, konieczne są stosowne korzyści. Krótko mówiąc, potrzeba właściciela.
WWWHelid niechętnie przytaknął. Zdał sobie sprawę, że był zbyt naiwny. Przecież wiedział, jak działa świat. Rozumiał, że człowiek musi dominować i być dominowany, by móc funkcjonować w harmonii z innymi. Władza była nieodzownym elementem ludzkiej egzystencji, fundamentem współczesnego świata, i nawet legendarna Karczma Niczyja nie mogła przed tym uciec.
WWW– Tyle dobrze – mówił dalej – że większość zapasów jest miejscowego wyrobu, więc jak już raz na jakiś czas jaki złodziejski incydent się zdarzy, to wielkiej tragedii nie ma, bo przychodzą gnomy i…
WWW– Gnomy? – przerwał z nutką pogardy w głosie. – Te małe, cudaczne istoty z bajek dla dzieci? Przecież to fikcja…
WWW– A gdzie tam, one naprawdę istnieją. – Splótł ręce na piersi, jakby trochę oburzony. – Tu jest ich dom, w tej wysokiej trawie, gdzie ludzkie oko ich nie dostrzega. To one opiekują się karczmą, kiedy nikt nie patrzy. No pomyśl pan, stoi tu od setek lat i dalej funkcjonuje? Zwierząt nigdy nikt nie powyrzynał? Uprawy nie zniszczył? Pożar nie spalił wszystkiego w pierony? Nawałnica nie rozniosła w drobny mak? O zimie nawet nie chce wspominać. To jest dopiero bajka, a jednak prawdziwa. Zdarza się, że karczma tygodniami stoi pusta. Jak pan myśli, kto się tym wszystkim wtedy zajmuje?
WWWHelid nie pokładał zbyt wielkiej wiary w ludzkość, ale na pewno wierzył w nią bardziej niż w historyjki opowiadane dzieciom do poduszki.
WWW– Ludzie, a kto inny – parsknął. – Skąd możesz wiedzieć, że stoi pusta, skoro nie ma nikogo, kto mógłby to poświadczyć? Przejezdni zawsze się znajdą, tym bardziej, że najkrótsza droga na południe wiedzie przez Wysokotrawie. Obok tak znanego miejsca nikt obojętnie nie przejdzie, a nie wszyscy ludzie to złodzieje i degeneraci.
WWW– Bzdura – ton głosu przyprawił nutką agresji. – Może i znajdzie się garstka dobrodziejów, w których tak wierzysz, ale to za mało. Zdecydowana większość przyjeżdża, żre, pije, śpi za darmo i zabiera dupę w troki bez chwili refleksji, bo co tam jakiegoś przejezdnego obchodzi, czy za dwa lata będzie mógł przekimać się na spróchniałym drewnie i zaoszczędzić parę monet na taniej gorzale. Nikt nie ma tu żadnego interesu.
WWW– Tu nie chodzi o interes, a o zwykłe, ludzkie odruchy.
WWW– Niby jakie? – prychnął. – Jeszcze chwilę temu jojczyłeś na ludzi, a teraz co? Na widok starej chałupy nagle gołębiego serca dostają?
WWW– W każdym ogóle istnieją wyjątki. – Nie tracił spokoju. – Wszyscy lubimy wierzyć w rzeczy niesamowite, w legendy. Ty w magiczne stworzenia opiekujące się karczmą, ja w przejaw ludzkiego potencjału. Możemy mieć różne wyobrażenia o karczmie, ale co łączy nas i innych, to chęć sprowadzenia ich do poziomu faktu. Wszyscy chcemy zawitać do środka i poczuć… – zachwiał się – …ten czar.
WWW– Czar? – Zmarszczył brwi. – Mnie zarzucasz wiarę w bajki, kiedy sam nasłuchałeś się dyrdymałów o karczmie i masz o niej niepojęte wyobrażenia. A ludzkie odruchy są, jakie są. Zachłanne. Za dużą wiarę pokładasz w ludzi.
WWW– Możliwe, ale czy nie lepiej wierzyć w ludzi, zamiast w bajki?
WWW– Wolę wierzyć w fakty.
WWW– Fakt to mocne słowo, zwłaszcza w rozmowie o bajkach.
WWW– I używam go z pełną świadomością.
WWW– Więc gnoma na oczy pewnie widziałeś?
WWW– Nie widziałem. – Pokręcił nosem. – Ale inni tak.
WWW– Ktoś z nich? – Rozejrzał się dookoła.
WWWKarczmarz zacisnął wargi.
WWW– Tak przypuszczałem. – Uśmiechnął się. – Widzisz, ja też żadnego nie widziałem, ale na ludzkie dobro już od czasu do czasu trafię. O, na przykład tutaj. – Skinął na niego głową. – Niby coś z tego masz, ale to nadal robota po części charytatywna.
WWWKrzywiące się usta karczmarza jasno sygnalizowały, że nie jest zadowolony z toku, jaki obrała rozmowa.
WWW– Jeszcze zobaczysz – cedził z uwagą każde słowo. – Gdy nadejdzie Czas Fantazji…
WWWHelid znowu się uśmiechnął. Nie chciał dolewać oliwy do ognia, ale reakcja była mimowolna. Wiedział, że już tego nie odwróci, więc postanowił nie hamować myśli.
WWW– Czas Fantazji, mówisz… Wielka migracja stworzeń magicznych i ras nieludzkich, które powrócą z wygnania i odnowią stary koloryt świata. Nadzieja na lepsze jutro i dobrobyt dla każdego… – Pokręcił głową i wziął kolejnego łyka. – Przypomnij mi, skąd one mają wrócić? Gdzie zostały wygnane? Bajkę znam, ale z tego co pamiętam, nie uszczegóławiała tych informacji. Ach, czekaj, no tak. Siedzą w trawie razem z gnomami i bawią się w posługaczy ludzkości. To ma sens.
WWWKarczmarz był niczym ostatnia róża w publicznym ogrodzie. Pięknie czerwony, lecz samotny w kolorowym świecie, z którego zaraz miał zostać wyrwany. Choć gotów boleśnie ukłuć każdego, kto podejdzie, nie mógł powstrzymać zbliżającej się przeprawy w ramy szarej rzeczywistości.
WWW– A o tym dobrobycie to nawet nie chcę zaczynać. Jak miałoby to działać? Przecież to tylko kolejne gęby do wyżywienia i może ręce do roboty. A czegokolwiek by ze sobą nie przynieśli, król i tak wszystko skonfiskuje. I tyle z tego będziesz miał. Nie wiem jak ktokolwiek może w to wierzyć, a co dopiero wyczekiwać. Nie mam nawet siły by się nad tym zastanawiać, bo z której strony bym nie spojrzał, to cały ten Czas Fantazji to nic więcej jak wierutna i pozbawiona logiki bzdura.
WWWRóża więdła w sine kolory. Karczmarz miał dość.
WWW– Kpij sobie dalej – wydusił z siebie i zasapany wymaszerował w stronę kuchni. – Jeszcze wyplujesz te słowa…
WWW– Oczywiście… – Westchnął, obserwując zamykające się drzwi. – Jak zawsze.
WWWCzekając na posiłek, Helid postanowił powęszyć po karczmie. Poszedł schodami na górę, gdzie zastał obszerne pomieszczenie obłożone poszarpanymi szmatami i prześcieradłami, którym świeżości bynajmniej zarzucić nie mógł. Z nieszczelnych okiennic, jedynego źródła niemrawego światła, powiewał nieprzyjemny chłód, dziwem więc nie było, że za nocleg nikt monety brać się nie ważył. Żywej duszy na piętrze nie zastał, zrozumiale, bo przy takich warunkach lepiej było upić się na parterze i zasnąć przy stole lub pod nim.
WWWWrócił na dół i ruszył w stronę kuchni. Za drzwiami zastał szykującego mu jadło karczmarza. Zignorowali się nawzajem. Na jednej z półek dostrzegł miskę ze złotem, a nad nią przybitą drewnianą tabliczkę z napisem „INO SZUMOWINA PŁACIĆ ZAPOMINA. CENY NA DRZWIACH”. Z ciekawości zajrzał do naczynia. Trochę monet, parę cekinów, kolorowe guziki, ludzkie zęby i mały toporek. Każdy dał, ile miał. Rozejrzał się po kątach w niezręcznej ciszy, upewniając się, że nie ma nigdzie zejścia do piwnicy, po czym wyszedł.
WWWZasiadł przy ladzie i ponownie przeleciał wzrokiem po gościach. Obrazek karczmy powoli zaczynał dręczyć jego podświadomość. Brakowało w nim szemranych spojrzeń, podejrzanych ruchów, niepotrzebnych zaczepek czy jakiegokolwiek zachowania, które zwróciłoby na siebie choćby cień uwagi. Takiego, które w każdej innej oberży było normą. Miał nieodparte wrażenie, że wszyscy są w zmowie i tylko czekają na jego ruch.
WWWUsłyszał za sobą trzask drzwi.
WWW– Masz – syknął karczmarz, kładąc na ladzie talerz z kawałem pieczonej wieprzowiny i nielichą piętką chleba.
WWWPo wielu godzinach głodu, Helid wreszcie mógł uspokoić swój żołądek. Nic nie działało na niego tak dobrze, jak solidna porcja mięsa. Ze wszystkich smaków właśnie ten uwielbiał najbardziej. Wziął pierwszy gryz i znowu poczuł, że żyje. Jadł powoli, delektując się każdym potarciem języka, ale pamiętając przy tym, że posiłek nie należał tylko do niego. Spożył połowę tego, co dostał i odsunął talerz.
WWW– Wchodził tu ktoś przede mną? – zapytał. – Do godziny czasu.
WWWKarczmarz spojrzał na niego spode łba, pucując półmisek.
WWW– Nie.
WWW– Jesteś pewny?
WWW– Tak, jestem pewny – burzył się. – Ślepota mi nie doskwiera. Gdyby ktoś nowy tu zawitał, zauważyłbym.
WWW– Hm… – Zmarszczył czoło. – Więc wszyscy to stali goście?
WWW– A tobie co do tego? – Niezręcznie odwrócił wzrok. – Może są, może nie są. Nie twój interes.
WWW– Po prostu kogoś szukam.
WWW– No to sobie szukaj. Nie moja sprawa.
WWWHelid mlasnął obcesowo. Żałował, że zaszedł mu za skórę zanim zdołał wypytać o najistotniejsze informacje. Teraz mógł już tylko upewnić się, że nie jest tym, kogo szuka.
WWW– Mógłbyś to zanieść mojemu psu? – zapytał wskazując swój talerz. – Kręci się gdzieś przy karczmie. I miskę wody.
WWWKarczmarz wyłupił na niego oczy, unosząc kąciki ust.
WWW– Dopłacę – dodał szybko.
WWWSpojrzenie nagle przygasło, a usta zaczęły się wiercić. Odwieczna walka godności z monetą streszczona na twarzy jednego człowieka. Złamał się szybko i już po chwili wymaszerował na zewnątrz z talerzem i miską w ręku. Helid przycisnął dłonie do uszu i wyczekiwał w skupieniu. Too, jednak, nie zareagował. Karczmarz wrócił po chwili i przytaknął z lekkim przerażeniem w oczach. To nie jego Helid szukał.

III

WWWW następnej kolejności postanowił przepytać obłowionego złotem brodacza. Podszedł do stołu pewnym krokiem, lecz nie wywołał reakcji.
WWW– Masz chwilę? – zapytał, nie bacząc na skupienie mężczyzny.
WWW– Dwieście osiemdziesiąt… – Zachwiał się. – Nosz kurwa! – Rąbnął pięścią w stół, aż piwo w kuflu zakotłowało, a monety delikatnie podskoczyły.
WWWHelid zrobił profilaktyczny krok w tył i zbliżył rękę do pasa.
WWW– Czego chcesz, do cholery!? – ryknął ponownie i zerwał się na nogi.
WWW– Tylko porozmawiać.
WWW– Nie mam czasu na pogawędki! Nie widzisz, że jestem zajęty!?
WWW– Widzę. – Spojrzał na stół obłożony sakiewkami ze złotem. – Gdzie się tak obłowiłeś? Okolica raczej nie kwitnie robotą.
WWW– Nie twój zasrany interes. – klapną na krzesło. – A teraz spieprzaj!
WWWHelid westchnął. Nie zdążył nawet zacząć właściwej rozmowy, a już mu podpadł. Awantura wisiała w powietrzu, więc mielić języka nie zamierzał, ale jednym pytaniem postanowił zaryzykować.
WWW– Odejdę. – Przytaknął i odsunął rękę od miecza. – Powiedz tylko, czy zawitał tu ktoś w ciągu ostatniej godziny?
WWW– Nie – syknął groźnie i zabrał się ponownie za liczenie.
WWWKolejny, który nic nie widział. Zbieg okoliczności czy zmowa? Helid nie był pewny, ale miał przeczucie, że stoi za tym coś więcej niż przypadek. Zanim skierował kroki gdzie indziej, kątem oka dostrzegł znajomy symbol długouchej istoty na jednej z sakiewek przy łokciu brodacza. Nie wiedział, jak znalazła się w jego posiadaniu, ale przeczuwał, że stały za tym machloje lub najzwyklejszy w świecie bandytyzm. Wykonał gwałtowny zwrot i kopnął w stół z udawaną przypadkowością. Kilka monet i woreczków odskoczyło na ziemię.
WWWTwarz mężczyzny zamarzła, a razem z nią umysł. Wszystkie procesy myślowe stanęły w miejscu, a mentalna tama zablokowała emocje w obawie o ich fizyczną manifestację. Helid przykucnął i zaczął zbierać, co rozsypał.
WWW– Przepraszam, nie chciałem. – Trzymał go na granicy szału.
WWWFuriat sapał ciężko, zalany pąsem. Jego pięści drgały groźnie, jakby ciągle nie wiedział, czy lepszym rozwiązaniem będą słowa, czy czyny.
WWW– Zostaw to… – wycedził. – Odejdź… Zanim wydłubie ci oczy!
WWW– Wybacz – skłamał ponownie.
WWWZgarnął z klepiska oznakowaną sakiewkę i zręcznie schował w rękawie. Uniósł się i pochylił delikatnie głowę w ramach przeprosin, tak na wszelki wypadek, po czym odszedł w milczeniu, odprowadzony rozpalonym, pełnym gniewu wzrokiem.
WWWGdy po kilku krokach nie usłyszał za sobą szczęku metalu, odetchnął z ulgą i podszedł do stołu pod oknem. Zasiadł plecami do brodatego furiata i skrzętnie wyjął woreczek z rękawa.
WWW– Wasze złoto. – Wystawił rękę.
WWWKobieta i jej luby wymienili zmieszane spojrzenia. Mężczyzna niepewnie chwycił podarunek.
WWW– D-Dziękujemy… – mruknął, jakby nie był pewny, czy to dobra odpowiedź.
WWWIch smutne twarze pozostały niewzruszone. Odzyskane złoto w żadnym stopniu nie wpłynęło na panujący przy stole przybity nastrój, więc problem musiał leżeć gdzieś indziej. Helid postanowił siedzieć cicho, ciekaw ich reakcji. Spodziewał się prośby o pomoc, ale ani jedno słowo nie uleciało z ich ust. Pływali wzrokiem przez morze milczenia, krążąc wokół niego, wplątani w bój z chęcią spojrzenia mu w oczy.
WWWZaczynał rozumieć ich problem.
WWW– Mam pytanie – przerwał w końcu niezręczną ciszę. – Zawitał tu ktoś w ciągu ostatniej godziny?
WWWZnów spojrzeli na siebie, szukając wspólnej odpowiedzi. Mężczyzna otworzył usta.
WWW– Nie – zatrzymała go, drżącą ręką gładząc śpiącego w jej nogach chłopca.
WWWReakcje wiodły w jednoznaczną konkluzję. Byli zastraszeni. Helid wiedział, że nie powiedzą mu nic, jeśli nie zacznie ich tyranizować. Wpadli w pułapkę i zostali zmuszeni do milczenia, toteż nie żywił nadziei, że dobrowolnie powierzą życie syna w ręce przypadkowego człowieka.
WWWZnaczenia jednak nie miało to żadnego, bo w końcu wiedział, na czym stoi. Obnażył paletę barw legendarnej karczmy i tak jak przypuszczał, dominowały na niej kolory przenikliwie zimne. Świat ponownie okazał się boleśnie przewidywalny.
WWW– Panie… – Mężczyzna wtargnął w ciąg jego myśli. – Chcieliśmy zapytać… Czy mógłby pan podarować nam jakieś ostrze? Nie mamy się czym bronić… A sytuacja…
WWWHelid wstał i wyjął z pochwy przerdzewiały sztylet. Momentalnie dostrzegł jak nadzieja zaiskrzyła w ich oczach. Prostym gestem mógł podsycić ten lichy żar, rozdmuchać go w potężny wir ognia i…
WWW– Nie mogę wam go dać – odpowiedział chłodno.
WWWIskry opadły na gołym kamieniu, zniknęły nim choćby płomyk zdołał się wykrzesać.
WWW– Proszę… – Desperacja prawie złamała mu głos. – Oddamy za niego całe złoto…
WWW– Przykro mi . – Odwrócił się.
WWW– Dlaczego!? – Kobieta krzyknęła, ale nie na tyle głośno, by zwrócić uwagę gości. – Jak mamy się bronić w tym podłym świecie… – Zaczęła szlochać. – Pomogłeś nam ze złotem… Myślałam, że jesteś dobrym człowiekiem…
WWWNie odwrócił się. Oczami wyobraźni widział promieniujące z ich twarzy rozczarowanie. Czuł strach przed czekającymi na niego spojrzeniami, bo dobrze wiedział jak głęboko dotknie go malujący się w wilgotnych oczach zawód. Tyle razy już przez to przechodził, zawsze pełny nadziei, że tym razem obojętność ukoi sumienie. I nigdy nie było łatwiej. Zawsze boleśnie przypominano mu, kim naprawdę jest. Dobrym człowiekiem… Pamiętał czasy, kiedy granica między tym, co prawe, a tym, co nikczemne była tak wyraźnie zarysowana. Gdy wszystkie decyzje podejmowane w kontekście moralności prowadziły do jednoznacznych rezultatów. Jak dobrze byłoby tam wrócić, podarować im sztylet z przyjacielskim uśmiechem i radować się kiełkującą nadzieją. Jak dobrze byłoby być…
WWWDlaczego świat… jest tak skomplikowany…?
WWWWestchnął.
WWW– Nie miejcie złudnych wyobrażeń – przemówił. – Ja tylko oddałem, co niesprawiedliwie wam odebrano. Przywróciłem równowagę, ale szali na waszą korzyść przechylać nie zamierzam. Nie mogę. Jesteście bogaci, macie pozycję i możliwości. Popełniliście błąd podróżując przez świat bez środków do obrony, więc teraz naprawcie go sami. Mogliście zrobić wiele, żeby tego uniknąć i wiele nadal zrobić możecie. Ale nie robicie. Sami jesteście sobie winni.
WWW– Ale my chcemy coś zrobić! – krzyknął mężczyzna. – Dlatego prosimy o pomoc! Nawet nie! O zwykły handel!
WWWHelid odwrócił się gwałtownie i stanął oko w oko z przykrą rzeczywistością.
WWW– Nie! Wy nie chcecie pomocy! Chcecie kogoś, kto uratuje was z bagna, w które sami weszliście! Odzyskać, co stracone, a może i wynieść więcej! Bez bólu i wyrzutów sumienia! Bez konsekwencji! Teraz prosicie tylko o broń, ale dobrze wiem, że krew zostanie przelana i będziecie wołać mnie o pomoc! Tak jest zawsze! Najpierw palec, a potem cała ręka! Zrozumcie, że nie mogę naprawiać waszych błędów! Ani ja, ani nikt inny! Nie czekajcie z opuszczonymi głowami, aż bohater na białym koniu przybędzie wam na ratunek! Spójrzcie na siebie! Weźcie odpowiedzialność! Dorośnijcie!
WWWZnów się odwrócił. Wzrok zawiesił na Szarym i towarzystwie, na zwisających przy pasach szablach, rozrzuconych po stole otłuszczonych sztyletach i, przede wszystkim, na nikczemnych twarzach ich właścicieli. Zacisnął zęby i przetarł nerwowo usta. Odwrócił się. Ponownie. Wziął zamach i wbił sztylet w stół, zgarnął złoto i odszedł naprędce. Nie czekał na otrząśnięcie i słowa. Wiedział, że spróbują mu podziękować, a do tego dopuścić nie chciał. Jak mógłby przyjąć podziękę, kiedy jedyne co zrobił, to wyrządził im krzywdę?

IV

WWWPodział ról w teatrzyku zwanym Karczmą Niczyją stał się oczywisty. Odgrywany przed Helidem spektakl nie odbiegał znacząco od tego, co spotykał na nieskalanych królewską ręką scenach rozsianych po ustroniach świata. Choć od początku przeczuwał, że legenda nie idzie w zgodzie z prawdą, osobliwość miejsca zdołała go na chwilę zmylić. W przeciwieństwie do doświadczeń przeszłości, tutaj akcji nie odgrywano na pierwszym planie. Przed oczami nowego widza prezentowane były jedynie pozory, które swą złożoną formą odwracały uwagę od wyświechtanej treści. Skryte dno scenariusza okazało się jednak boleśnie płytkie, a wszelkie oczekiwania zbudowane głosem przypadkowych ludzi życiowo rozmyły się w nicość. Helid nie spoglądał już na grupkę pijaków, nierozsądnego karczmarza, znerwicowanego bogacza i rodzinę z problemami. Teraz widział tylko czyhających zbirów, doświadczonego oszusta, zadufanego łupieżcę oraz rozpaczające ofiary. Choć zawód przeszył go na wskroś, wątpliwości nie miał żadnych. Karczma Niczyja była siedliskiem bandytów, a otaczająca ją legenda zwykłą fasadą, wabikiem na nieświadomych podróżników i bolesnym przypomnieniem o bladości otaczającego go świata.
WWWKoniec. Dość już podchodów. Dość już tej karczmy. Znów dał się ponieść zwykłej fantazji, poszybować bliżej nieba, choć trochę ponad padół, i tylko po to, by skończyć jak zawsze, żałośnie upadając. Nigdy więcej, przyrzekał sobie. Już nigdy więcej nie popełni tego błędu. Nie da się przekonać naiwności. Nigdy więcej. Nigdy.
WWWChciał już tylko zrobić swoje i wyjść, jak najszybciej uciec od kolejnej porażki własnych przekonań. Stanął przy ladzie, gdzie karczmarz z poważną miną opowiadał coś Szaremu.
WWWSpojrzeli na niego, kątem oka na siebie nawzajem.
WWW– Nie wyglądasz na zadowolonego, może…
WWW– Po prostu mi go wskażcie – przerwał Szaremu przez zaciśnięte zęby. – Zrobię, co muszę i każdy pójdzie w swoją stronę. Niczego więcej od was nie chcę.
WWW– Wskazać kogo? – Szary wyprostował plecy. – Frustracja przyćmiewa ci rozsądek, Helidzie. Nie wiemy o czym mówisz.
WWW– Dość! – rzucił oschle i dobył broni.
WWWKarczmarz szybko odstąpił pod drzwi do kuchni.
WWW– Chłopaki! – wrzasnął ze wszystkich sił, przebijając się przez pijaczy rozgwar.
WWWHałas stopniowo milkną, a spojrzenia niechętnie lądowały na Helidzie. Zmieniały wyrazy z beztroskich w rozczarowane, jakby okazja na mord bynajmniej nie była radosną nowiną. Zsunęli się z siedzeń i złapali za broń, bez werwy, leniwie. Wszyscy zakołysani alkoholem, Ronald pod stołem przez niego pokonany. Helid cofnął się w kierunku rodziny i uniósł w gotowości miecz.
WWW– Przecież ci mówiłem, żebyś nie wojował. – Szary zachowywał spokój, wychodząc przed swoich towarzyszy. WWW– Chyba zdążyłeś już poznać panujące tu zasady. Nie rób nic głupiego, bo wszyscy będziemy musieli cię naprostować.
WWW– Nie wątpię – parsknął. – Skończmy już z tą zabawą. Między wami jest człowiek, którego szukam, przybył tu najwyżej godzinę temu. Po prostu mi go wskażcie, to jedyne czego oczekuję.
WWW– Nie jesteś w pozycji do stawiania żądań, nie uważasz?
WWW– To nie żądanie – wyjął z kieszeni obhaftowany woreczek ze złotem i potrząsnął nim przed wszystkimi. – To zlecenie.
WWWWierzył, że kogoś przełamie. Chociaż jednego, na pewno. Cudze życie za bezlik złota to układ, o którym marzył każdy. Wielki zysk za ból sumienia, którego i tak żaden z nich nie posiadał. Wśród bandy degeneratów nikt miałby się nie skusić? Dobre sobie. A mimo to stali niewzruszeni, bez zawahania w oczach, chwiejnych słów, zdradliwych westchnień, sugestywnych chrząknięć czy niepewnych kroków. Milczeli w gotowości, próbując mierzyć szable w jego stronę.
WWW– Cóż… – Szary pokręcił głową. – Wygląda na to, że się mylisz. Nie ma między nami twojej zguby. Nikt się do nas nie przyłączał od wielu tygodni. Kusiło mnie, by wskazać przypadkową osobę, bo twój cel ewidentnie jest ci obcy, ale nie jestem bandytą. Chce mieć czyste sum…
WWWŚwiat przed Helidem nagle zamilkł, rozpadł na moment i stracił kolor. Ryknął, czując, rozlewający się w lewym ramieniu przenikliwy. Obrócił głowę i zahaczył policzkiem o wystającą z ciała rękojeść ostrza. Przerdzewiały sztylet.
WWW– Przepraszam! – usłyszał za plecami. Odwrócił się i ujrzał płaczącego męża. – Proszę, wybacz mi, nie chciałem! Ja tylko… – załkał i padł na kolana. – Wziąłem odpowiedzialność…
WWWMiecz Helida z katowską gracją powędrował w górę, jakby sam z siebie. Rana boleśnie zapulsowała, przerzedzając mgłę dezorientacji. Uświadomił sobie, że to jego dłonie pewnym chwytem trzymały broń nad głową. Wola ustąpiła pamięci mięśniowej i nawet nie zauważył, kiedy stał gotowy do ścięcia.
WWW– Nie! Proszę! – Kobieta wrzasnęła histerycznie i strąciła chłopca ze swoich nóg.
WWW– Opuść ten miecz! – krzyknął Szary, krzyknęli wszyscy.
WWWAle on nie słyszał, bo pochłonięty był przez myśli. Dlaczego go zaatakował? Czy to Grafneun? Oczywiście, że tak. A reszta go kryje. Na pewno? Klęczał przed nim i przepraszał, zalany łzami. Dlaczego? Czemu dźgnął w ramię, jeśli chciał zabić? Bez sensu. Strumień myśli mącił mu w głowie. Instynkty krzyczały, by posłał miecz w dół, lecz mięśnie zmieniły zdanie. Dlaczego? Przez jej histerię. Tak szczerą i bolesną. To tylko ofiary. Na pewno? Na pewno. Bronili syna, dziecko, może trzynastoletnie. Chłopak stał obok i oglądał egzekucję ojca. Opuść miecz, Helid! Dopuścić się ojcobójstwa na oczach niewinnego dziecka? Jak chciałbyś to usprawiedliwić? Jak mógłbyś po tym spojrzeć w te oczy… Te spokojne, suche oczy, osadzone na twarzy pełnej kolorów…
WWW– Ty… – wydusił Helid.
WWWIch spojrzenia spotkały się na moment. Wiedzieli już wszystko.
WWW– Zabijcie go!!! – wrzasnął chłopiec i zerwał się w kierunku drzwi.
WWWHelid opuścił miecz, w ułamku sekundy odzyskał klarowność umysłu. Wolną ręką złapał za sztylet wbity w ramię, obserwując jak rozpłakana kobieta wpada w ramiona bezsilnego męża. Drzwi trzasnęły. Zamknął oczy, wziął głęboki wdech i pewnym ruchem wydobył z siebie ostrze. Ból znów uderzył, lecz krew nie trysnęła. Odetchnął z ulgą. Ruszył.
WWW– Stój! – Szary biegł odciąć mu drogę. Zaszarżował dziko i rzucił się na Helida, nie dając mu czasu na reakcję. Wleciał jak pocisk wystrzelony z trebusza i obaj wyrżnęli o ziemię.
WWW– Cholera… – jęknął Helid, oszołomiony bólem pleców i ramienia. Spróbował odeprzeć się od ziemi, lecz nagle poczuł ścisk gardła.
WWW– Nie walcz! – warkną Szary, siadając na nim. Podduszał jedną ręką, a drugą próbował wytrącić kurczowo trzymany w dłoni oponenta miecz. Spojrzał na swoich. – Pomóżcie, kretyni!
WWWKarczmarz oprzytomniał i wbiegł naprędce do kuchni. Reszta pijaków postawiła pierwszy krok. Coś zawyło. Potężne, przerażające zawodzenie rozległo się na zewnątrz. Uderzyło jak fala podczas sztormu i zmiotło wszystkich z nóg. Szyby w oknach jedna po drugiej niemo roztrzaskiwały się na kawałeczki. Rozmiecione po całym pomieszczeniu drobiny szkła zdobiły krwistymi rysami twarze i dłonie wszystkich zgromadzonych. Miski, talerze i kufle wibrowały na stołach, sunąc po nich powoli i spadając po napotkaniu krawędzi. Cały świat wydawał się drgać w oczach Helida. On sam drgał w oczach świata, czując, jak rezonujące bębenki były o krok od rozerwania. Puścił w końcu miecz i przytkał uszy najmocniej jak mógł. Poczuł, jak Szary spełza na ziemię i spojrzał w bok. Przepełnione cierpieniem krzyki pijaków niknęły w skowycie jeszcze zanim zdążyły opuścić gardła. Nic nie było wstanie przebić się przez potworny hałas, dźwięk, który sprawiał wrażenie jednocześnie najwyższego i najniższego, jaki człowiek mógł usłyszeć. Wnikał prosto do głowy, która płakała boleśnie pulsującymi sygnałami, jakby ktoś czaszkę rzeźbił dłutem od środka, z każdą chwilą w coraz większej frustracji.
WWWI nagle ustało. Gdzieś w oddali echo powoli cichło, a przewlekłe jęki i dzwonienie w uszach wychodziły na pierwszy plan. Przyzwyczajenie zrobiło swoje, szybko sprowadzając ból i dezorientację Helida do znośnego poziomu. Wstał jako pierwszy i zachwiał się nieznacznie. Spojrzał na leżące towarzystwo, kompletnie otumanione od wycia i alkoholu.
WWW– Helid… – Szary zaczął wstawać na nogi.
WWWNie zareagował. Mrugnął intensywnie kilka razy, próbując uspokoić falujący przed oczami świat. Pchnął drzwi i wyszedł.
WWW– Nie wasz się go tknąć! – usłyszał za sobą.
WWWStanął na schodkach. kilkadziesiąt metrów dalej, przy drodze, którą przybył, ujrzał zwijającego się na ziemi chłopca i siedzącego obok Too, który radośnie merdał ogonem. Poszedł do nich chwiejnym krokiem.
WWW– Pomocy… – wymamrotał młodzieniec. Gdy tylko spostrzegł Helida wpadł w niemrawą panikę. Próbował się podnieść, bełkocząc coś pod nosem, ale ciało odmawiało mu posłuszeństwa.
WWW– Helid! – W drzwiach stanął Szary, ledwo utrzymując równowagę. – Zostaw go! Ty i ten cholerny potwór!
WWW– Przykro mi – przemówił ze spokojem w głosie, stanąwszy nad bezradną ofiarą. – Dziecko czy nie, odpowie za swoje zbrodnie.
WWW– Zostaw… mnie… – W końcu podciągnął się na kolana i zaczął chwiejnie raczkować.
WWW– Zwariowałeś!? Zostaw go w spokoju! Nie chcę zgnić w lochu tylko dlatego, że nie dałem rady uratować syna hrabiego przed jakimś maniakiem! To tylko dzieciak! Dorośnie to zmądrzeje!
WWW– Nie, nie zmądrzeje! – krzyknął. – Spójrz na niego! Ile ma? Trzynaście lat? Czternaście? On już jest uformowany, nie zmieni się!
WWW– Niby skąd to możesz wiedzieć!? Nie wrzucaj wszystkich do jednego wora! Ludzie zmieniają się cały czas! Sam jestem żywym przykładem! Ja…
WWW– Nie zmieni się! – nie dał mu kontynuować. – Nie zmieni się, bo nie ma jak się zmienić! Nie ma wzorców do naśladowania! Jeśli go wypuszczę, wiesz co zrobi? Wróci do swojego ojca i dostanie na pocieszenie kolejnego niewolnika! Czternaście lat czy czterdzieści, to nie ma znaczenia! Oni wszyscy są tacy sami, tu leży problem! Nie da się z tego wyrosnąć, bo to błędne koło bez wyjścia! Trzeba je przerwać, po prostu, a nie próbować naprawiać i wierzyć, że przy następnym okrążeniu coś się zmieni!
WWW– I dlatego go zabijesz!? Bo nigdy nie miał okazji stać się kimś innym!? On od dziecka był…
WWW– Skończ z wymówkami! – przerwał mu wściekle. – Zawsze i dla każdego te cholerne wymówki! Choćby całe królestwo spalił na popiół, winy szukać będziecie tam, gdzie niczego nie da się zmienić! Przez takich ludzi jak ty ten świat jest w rozsypce! Bo nikt nie ma odwagi, by poświęcić własne sumienie! Wszyscy szukają kompromisów, nikt nie chce brudzić sobie rąk! Komplikujecie rzeczywistość, tworząc świat pełen odcieni szarości! Świat, który gwałcony jest przez zło, bo tylko ono umie być radykalne! Ktoś musi im w końcu pokazać, że to działa w obie strony! To jedyne wyjście! – Poderwał miecz nad głowę, pewnym dwuręcznym chwytem.
WWW– Co ty wyprawiasz, do diabła!? – wrzasnął.
WWWZ drzwi nagle wyleciał karczmarz, dzierżąc w ręce toporek.
WWW– Zostaw go! – krzyknął i rzucił się kulawo w jego stronę. Szary ruszył za nim, ale Too wybiegł za plecy pana i wyszczerzył poczwarne zębiska. Obaj stanęli jak wryci. Strach przed kolejnym zawyciem sparaliżował ich całkowicie. Mieli jeszcze ze czterdzieści metrów do pokonania. Wiedzieli, że nie mogą zrobić już nic.
WWW– Too! – zawołał towarzysza.
WWWToo podszedł do rozpaczliwie czołgającego się na czworaka chłopca i złapał zgięcie prawej ręki w pysk.
WWW– Pomocy… – wyłkał, kompletnie bezsilny i unieruchomiony.
WWWSzary i karczmarz odwrócili wzrok.
WWWMiecz runął w dół, a razem z nim łzy. Najpierw skóra, delikatnie i miękko otworzyła się na ostrze, jak drzwi ciepłego domu uchylone przed fałszywym gościem. Cieniutkie nerwy, przerwane jak wątłe życia najmłodszych, wybuchły bólem serca rodzica, który nim być przestawał. Stal mknęła przez wzburzoną rzekę krwi, topiąc w karmazynowych czeluściach bezsilnych świadków jej morderczej szarży, by w końcu złamać w pół skryte w głębi wapienne spoiwo życia; ukruszyć ducha na rozwiany w nicość pył. Ostrze zdołało się przebić, i tylko one. Głowa zadudniła o ziemię, potoczyła się przez chwilę i zatrzymała, jak trzy wskazówki na steranym zegarze życia.
WWWI już po wszystkim. Zrobił, co musiało zostać zrobione. Wyrównał szalę, zabił szkodnika, pomścił niewinnych i zagroził podobnym. Śmierć wicehrabiego wyjdzie światu na lepsze, nie miał wątpliwości. Od dziś mieszkańcy Czarnej Wsi będą mogli spać spokojniej, a niewolnicy na dworze hrabiego odetchną z ulgą. Taki obrót spraw był obiektywnie najlepszym, jaki mógł osiągnąć. Czuł spełnienie, ale też frustrację, bo choć wiedział, że postąpił słusznie, po twarzy niezrozumiale i tak spływały mu łzy.
Przetarł oczy i policzki.
WWW– Coś ty najlepszego zrobił… – Szary wpatrywał się w wesoło tryskającą z tętnicy krew. Chciał krzyczeć, ale wiedział, że to bezcelowe.
WWWHelid ruszył w ich stronę.
WWW– Królowie czy wieśniacy, ludzie czy zwierzęta, dorośli czy dzieci – przemówił ze spokojem. – Wszyscy powinniśmy stać na równi, gdyż każde życie ma jednakową wartość. Smuci mnie, że ludzie nie są gotowi by dojrzeć do zaakceptowania tej prawdy, ale wierzę też, że odpowiednie czyny mogą ich do tego przekonać. Dlatego też wszyscy ci, którzy spróbują wychylić się ponad resztę, wystawić swą głowę z tłumu, by móc spoglądać i pluć z góry, muszą tę głowę stracić i zostać zrównani do poziomu innych. To jedyne wyjście.
WWW– Dlaczego… – Szary podszedł i targnął go za kaftan. – Dlaczego, do diabła!?
WWW– Czemu cię to dziwi? – Zbił jego ręce i odstąpił do tyłu. – Myślisz, że jesteś lepszy? Wy, bandyci, będziecie potępiać moje czyny? A ty, karczmarzu? – Wskazał na niego palcem. – Stoisz za ladą i budujesz fałszywą iluzję, legendę Karczmy Niczyjej, która jest zwykłym siedliskiem oprychów. Kto z nas jest gorszy!?
WWW– O czym ty do diabła mówisz!? – Szary zanurzył twarz w dłoniach, po czym powoli je zsunął. – My? Bandytami? Postradałeś zmysły!
WWW– Skończ łgać! – warknął. – Chcesz mi powiedzieć, że Ronald nie był obecny, gdy dwa lata temu wprowadzono zasadę zabraniającą wstępu zwierzętom? Że karczmarz błędnie określił wszystkich jako stałych gości? A co z tą parą, która straciła całe złoto? Oddała je wam dobrowolnie!? Teraz jak o tym myślę, to ten furiat też zbyt dyskretny nie był. Kto normalny żonglowałby górą złota w takim miejscu, bez gwarancji, że nikt go nie okradnie? Co!? Obrazek układa się sam! Okupujecie karczmę, napadacie na przejezdnych, zabijacie, zbieracie łupy, a zwłoki pewnie rzucacie w trawę, tak by nikt złego słowa o karczmie nie rozniósł, a legendę rozpowiadacie sami!
WWWObaj marszczyli czoła, słuchając jego wywodu.
WWW– Jesteś głupcem. – Karczmarz pokręcił głową. – Ja, Szary i nasi kompani jesteśmy najemnikami i pół roku temu obraliśmy sobie Karczmę Niczyją za nasz dom. Ronald mieszka tutaj od zawsze. Znalazł w karczmie swój kąt, gdy jego rodzina wraz z całym dobytkiem spłonęła w pożarze lata temu. Masz nam to za złe? Czy to nie jest ten czar, którego tak szukałeś? Karczmy, w której każdy znajdzie swoje miejsce, bez względu na to, kim jest? Przestrzegamy nawet panujących tu od wieków zasad.
WWW– Od wieków, rozumiesz? – wtrącił się Szary. – Jak mogliśmy rozpowiedzieć legendę, która istnieje od setek lat?
WWW– A co do tej kobiety – kontynuował – straciła złoto grając w karty z tym cwaniakiem w kapeluszu, zresztą jak my wszyscy. Potem przyszedł dzieciak i zaczął nam grozić wysłaniem na ścięcie, jeśli mu nie pomożemy. To ukryliśmy go najlepiej jak się dało, a ciebie próbowaliśmy spławić, bo nie lubimy niepotrzebnie przelewać krwi. Nie przewidzieliśmy tylko, że ten mazgaj zdoła wybłagać od ciebie sztylet.
WWW– Łżesz! – Helid krzywił ustna. – Dlaczego miałbym wam wierzyć!?
WWW– Wierz, w co chcesz, Helidzie. – Szary odpowiedział z obojętnością. – I tak nie ma to już znaczenia. Podejrzewałem, że tak się to wszystko skończy, zważywszy na to kim jesteś, ale miałem złudną nadzieję, że tym razem ci nie wyjdzie. W każdym razie, śmierć dzieciaka prędzej czy później sprowadzi na to miejsce gniew hrabiego, więc musimy się stąd wynieść. Kto wie, czy pościg już za tobą nie ruszył. Cóż, czas znaleźć sobie nowy dom. – Westchnął i ruszył w kierunku karczmy. – Dzięki, Helid. Dzięki, Głowobójco.
WWWUsłyszawszy słowa Szarego, Karczmarz wyłupił oczy w zdziwieniu.
WWW– Co…? – Przez chwilę łączył wątki i nagle go olśniło. – No tak! Jak mogłem nie zauważyć! Czekaj, stój! – krzyknął do odchodzącego Helida.
WWW– Zostaw mnie!
WWW– Daj mi chwilę! – nie ustępował. – W zamian pomogę ci opatrzyć ranę!
WWWHelid stanął i myślał przez chwilę. Chciał zostawić ich już za sobą, ale na opatrywaniu ran nie znał się w ogóle. Wolał nie ryzykować.
WWW– Niech będzie. – Przystał niechętnie. – Mów.
WWW– Bo widzisz, twe czyny z ostatnich miesięcy znane są już na całej wyspie. Wielu wysoko postawionych ludzi straciło głowę z twojej ręki i prawdziwym cudem jest, że królewska armia cię jeszcze nie dopadła. Tylko szczęście utrzymuje cię teraz przy życiu, dlatego zastanawiam się, czy ty naprawdę wiesz co robisz? Mam wrażenie, że jesteś bardzo niespójnym człowiekiem. Bo najpierw opowiadasz, że każda głowa to skarb, a potem… Widzisz do czego piję? Nie rozumiem cię.
WWW– To, w co wierzysz nie zawsze będzie pokrywać się z tym, co musisz zrobić. Tylko w przepaści między czynem a sprzeczną mu wiarą znajdziesz odpowiedź na najcięższe pytania.
WWWKarczmarz nadął policzki i powoli wypuścił z nich powietrze.
WWW– Tak jak mówiłem, nie rozumiem cię. – Pokręcił głową. – Nie rozumiem też, dlaczego uwziąłeś się na możnowładców, kiedy gorsze typy łażą po świecie.
WWW– Dlatego. – Wskazał palcem na karczmę. – Sam wcześniej zauważyłeś, nawet tutaj potrzeba właściciela. Ale zobacz, co się stało, kiedy ktoś spróbował tę rolę obrać i zaczął rządzić. – Spojrzał na zwłoki. – Ruina.
WWW– Kłóciłbym się o to, kto tę ruinę sprowadził.
WWW– Nie bądź głupi, karczmarzu. Dzieciak groził wam śmiercią i zwykły kaprys wystarczył, żeby do niej doprowadzić. Powinieneś mi dziękować.
WWW– Kaprys…? – Przypomniał sobie ich pierwszą rozmowę. – Więc chcesz powiedzieć…
WWW– Tak, karczmarzu. – Przytaknął. – Światem nie mogą rządzić dzieci.
WWW– Hahahaha! – zarechotał, gdyż w końcu zrozumiał, gdzie wiedzie ścieżka obrana przez Helida. – Zdajesz sobie sprawę, kim jest nasz król?
WWW– Zdaję.
WWW– I jego też zabijesz?
WWW– Jeśli będzie trzeba.
WWW– Jesteś szaleńcem. Zginiesz szybciej, niż ci się wydaje. Zabić króla? Marzenia! A ze mnie się śmiałeś, że w gnomy wierzę!
WWWHelid westchnął i ruszył w kierunku karczmy.
WWW– Więc może masz rację, karczmarzu.
WWW– Rację?
WWW– Może nadchodzi Czas Fantazji.

WWWTego dnia Karczma Niczyja opustoszała. Wieść o brutalnym zabójstwie wicehrabiego rozniosła się po królestwie i na długie miesiące zniechęciła podróżników od postawienia stopy w Oku Wysokotrawia. Dopiero pół roku później, gdy sprawa morderstwa przycichła, a królewska armia zaprzestała patrolować okolicę karczmy, znany poeta Joachim Iskierka odwiedził legendarne miejsce w poszukiwaniu inspiracji dla swego literackiego talentu.
WWWStanąwszy przed karczmą był niemal pewny, że ktoś zawitał do niej przed nim. Okna błyszczały złocistym światłem, a świnie i kury radośnie włóczyły się po wybiegach przy tętniących życiem polach uprawnych. Joachim wszedł do środka i, ku wielkiemu zaskoczeniu, nie zastał żywej duszy. Równomiernie okurzone dywany zdradzały, że od dawna nikt nogi tu nie postawił, choć rozpalone świece i kominki oraz uzupełnione zapasy w kuchni jednoznacznie temu zaprzeczały.
WWWJednak to, co najbardziej rzuciło się w oczy Joachimowi, wisiało tuż nad szynkwasem. Ujrzawszy ten niecodzienny obrazek zrozumiał, że w Karczmie Niczyjej każdy, bez wyjątku, był tylko zwykłym gościem. Natchniony poeta opisał co zobaczył i rzucił swe dzieło w ręce świata. Od tego momentu każdy wiedział, że podróżnicy, którzy odwiedzą Karczmę Niczyją, zobaczą w rządku trofeów myśliwskich, jak głowa młodego chłopca z wyrzutem spogląda na bawiących się niżej gości.

Mikrokosmos (fantasy, opowiadanie/rozdział)

4
spojrzał ku swemu boku, gdzie przy nodze przywarował mu jego wierny kompan

1. Ku swemu bokowi
2. swemu – mu – jego... A może jeszcze z pięć zaimków w tym zdaniu się upchnie?

Kolejne szczeknięcie rozbrzmiało

Yoda tako Mędrzec rzecze: „przestawny Ciemna Storna szyk stosuje”. A po ludzku: „rozbrzmiało kolejne szczeknięcie”.

nieco nawodniony, ale ciągle głodny i zmęczony

Nawadnia się ziemię.

doszczętnie wymęczyło

Doszczętnie to się zwykle bywa wyczerpanym.

skromny prowiant, którego resztki pół dnia temu pożarł Too, tylko spotęgował tempo upływu sił

Jaki rodzaj pożywienia, choćby i skromnego, może w efekcie spowodować utratę sił? Biegunki po nim dostał, ze tak osłabł?

Głód niczym chochlik tańczył w jego jelicie i nie dawał o sobie zapomnieć nawet na chwilę, z godziny na godzinę bawiąc się z coraz większą ikrą.

Borze! Cienisty i szumiący! Co Podmiot Epicki ma tu na myśli?!

Leżałby teraz w łóżku, najedzony i bez suchoty w gardle, z poszukiwaniem dawno zwieńczonym.

Na suchoty to można umrzeć a nie mieć w gardle. A poszukiwanie byłoby zwieńczone czym? Klęską? Sukcesem?

Mijały kolejne kwadranse, a ich tempo nie zwalniało.

A to tempo upływu czasu może ulec zmianie? Nosz qrde, dylatacja czasu pełną gębą. Relatywistka wielkich prędkości, a to podobno fantasy jest...

Sory, ale dalej tego teksu nie zdzierżyłem...
Strach herbu Cztery Patyki, książę na Miedzy, Ugorze etc. do usług

Mikrokosmos (fantasy, opowiadanie/rozdział)

5
Strach na wróble pisze: Jaki rodzaj pożywienia, choćby i skromnego, może w efekcie spowodować utratę sił? Biegunki po nim dostał, ze tak osłabł?
chodziło o to, że było go za mało i byli bardziej zmęczeni, niż w przypadku gdyby zjedli pełnoprawny posiłek
Strach na wróble pisze: A to tempo upływu czasu może ulec zmianie?
chodziło o tempo przemieszczania się postaci
Strach na wróble pisze: Co Podmiot Epicki ma tu na myśli?!
że bohater jest głodny :P?
Strach na wróble pisze: Sory, ale dalej tego teksu nie zdzierżyłem...
Szkoda, bo Twoje uwagi są w większości pomocne i otwarły mi oczy na wiele durnot popełnionych w pierwszych akapitach. Dziękuję za wypunktowanie.

Mikrokosmos (fantasy, opowiadanie/rozdział)

6
chodziło o to, że było go za mało i byli bardziej zmęczeni, niż w przypadku gdyby zjedli pełnoprawny posiłek (Dhaka)

To i parę kolejnych odpowiedzi - a nie dałoby się tego napisać po ludzki, tak żeby było zrozumiałe?

że bohater jest głodny :P? (Dahaka)

Ja, Panie Dzieju, strach na wróble jestem i siano mam we łbie, ale aż tak nierozgarnięty to nie jestem. Chodzi mi o coś innego:

Gniew Achilla, bogini, głoś, obfity w szkody,
Który ściągnął klęsk tyle na greckie narody,
Mnóstwo dusz mężnych wcześnie wtrącił do Erebu
A na pastwę dał sępom i psom bez pogrzebu
Walające się trupy rycerskie wśród pola:
Tak Zeusa wielkiego spełniała się wola
Odtąd, gdy się zjątrzyli sporem niebezpiecznym
Agamemnon, król mężów, z Achillem walecznym.
(Homer, Iliada)

Achilles był wściekły. Wściekły od paru dni, odkąd Agamemnon podjął swą nierozważną decyzję. Nierozważną? Głupią i podlą, wynikającą z pychy tego królika. Uroiło mu się, że skoro obrali go wodzem wyprawy, to może rozkazywać jemu, Achillesowi!
No i dobra! Zobaczymy, komu to jeszcze wyjdzie bokiem.
Płótno u wejścia do namiotu poruszyło się i do środka zajrzał Patrokles. Achilles uśmiechnął się do przyjaciela i zasalutował na wpół wypitym pucharem.
- Wracam waśnie z narady... – powiedział przybyły z wahaniem.
- I co, znowu w potyczce dostali po dupie? – zachichotał gospodarz.
- Kilkunastu zabitych, kilkudziesięciu rannych. Części ciał nie zdołali zabrać z pola, bo Trojanie ich spędzili.
- Oby pies ich jebał i zeżarł ścierwa, co mnie to obchodzi? Taka wola Zeusa...
(Strach na wróble, Iliada)


Osobiście kocham Homera, ale jak biorę do ręki prozę to oczekuję, ze to będzie proza, a nie konglomerat pięciokrotnie złożonych przenośni, które bardziej pasują do liryki.

Szkoda, bo Twoje uwagi są w większości pomocne i otwarły mi oczy na wiele durnot popełnionych w pierwszych akapitach. Dziękuję za wypunktowanie. (Dahaka)

Zacząłem czytać, ale wymiękłem. Odpaliłem w drugim oknie worda, czytałem i kopiowałem do niego co ciekawsze kawałki, ale w końcu też wymiękłem. Poza tym, mimo że wakacje to ja mam co robić.
Strach herbu Cztery Patyki, książę na Miedzy, Ugorze etc. do usług

Mikrokosmos (fantasy, opowiadanie/rozdział)

7
Dahaka pisze: Wreszcie dotarł do miejsca, gdzie balans wiedzie prym, a rola każdego jest arbitralna i elastyczna.
Przepraszam, że co?
Dahaka pisze: Szary opuścił rękę i zdjął uśmiech z twarzy.
Odłożył go na parapet...
Dahaka pisze: Karczmarz spojrzał na niego zawahany, jakby chciał się upewnić, czy nie żartuje. Pokręcił bezradnie głową, widząc niewzruszoną twarz.
Nie ma takiego słowa jak zawahany.
Dahaka pisze: Głosy jednostek nie mają znaczenia, dlatego mam nadzieje, że też uszanujesz tę niezapisaną zasadę i przesadnie wojować nie będziesz.
Czemu ten pijak nagle zaczął gadać, jakby przedawkował bibliotekę?
Dahaka pisze: – To tylko do obrony własnej. Przecież wiesz.
Skąd ma wiedzieć? Są sobie obcy.
Dahaka pisze: – Nic poważnego – wyminął odpowiedzi.
Uważając by w nią nie wdepnąć.
Dahaka pisze: – W każdym ogóle istnieją wyjątki.
Wyjątek od ogółu?
Dahaka pisze: Ci ludzie nie zdają sobie sprawy, że nieświadomie kopią nam grób
A masło jest maślane
Dahaka pisze: – No, to co pan powie? – Dzbanek z wodą uderzył o blat.
Aaa! Gadający dzbanek.
Dahaka pisze: W– Nie wasz się go tknąć! – usłyszał za sobą.
Chyba "waż"?
Dahaka pisze: Zostaw… mnie… – W końcu podciągnął się na kolana i zaczął chwiejnie raczkować.
Może trzynastolatek to jeszcze dziecko, ale etap raczkowania powinien mieć już chyba za sobą?
Dahaka pisze: WMiecz runął w dół, a razem z nim łzy.
Skąd taka synchronizacja i czyje te łzy?
Dahaka pisze: WWWMiecz runął w dół, a razem z nim łzy. Najpierw skóra, delikatnie i miękko otworzyła się na ostrze, jak drzwi ciepłego domu uchylone przed fałszywym gościem. Cieniutkie nerwy, przerwane jak wątłe życia najmłodszych, wybuchły bólem serca rodzica, który nim być przestawał. Stal mknęła przez wzburzoną rzekę krwi, topiąc w karmazynowych czeluściach bezsilnych świadków jej morderczej szarży, by w końcu złamać w pół skryte w głębi wapienne spoiwo życia; ukruszyć ducha na rozwiany w nicość pył. Ostrze zdołało się przebić, i tylko one. Głowa zadudniła o ziemię, potoczyła się przez chwilę i zatrzymała, jak trzy wskazówki na steranym zegarze życia.
Po namyśle przytaczam cały fragment, bo świetnie obrazuje problem całego tekstu. Dajrze sobie spokój z tymi metaforami.
Dahaka pisze: Dzięki, Helid. Dzięki, Głowobójco.
Czym się zajmuje głowobójca? Zabija tylko głowy rodziny?
Dahaka pisze: WUsłyszawszy słowa Szarego, Karczmarz wyłupił oczy w zdziwieniu.
Czyjeś czy własne? Dość gwałtowna reakcja.
Dahaka pisze: WWW– To, w co wierzysz nie zawsze będzie pokrywać się z tym, co musisz zrobić. Tylko w przepaści między czynem a sprzeczną mu wiarą znajdziesz odpowiedź na najcięższe pytania.
To kompletnie nie ma sensu.
Tak jak wiele innych rzeczy, język jest tak dziwnie poskręcany, że utrudnia zrozumienie tekstu. Mam też wrażenie, że za bardzo się śpieszysz i nie dbasz o porządne przedstawienie wydarzeń.

1.Co ma zakaz wpuszczania zwierząt do tego czy stali goście mordują, czy nie mordują przyjezdnych? Brzmi to jakby drugie wynikało z pierwszego, ale nie wiem jak. W ogóle nie wiem w końcu czy ich mordują czy nie. Z przedstawionych dowodów wynika tylko, że są tam jacyś stali goście.
2. Na co tym ludziom był zardzewiały sztylet? Do obrony przed całą bandą rabusiów? Jeśli to nie są Fae bojące się żelaza, to słabo to widzę. To już nie logiczniej by było, gdyby znaleźli kogoś, kto za obietnicę większej nagrody odprowadzi ich do domu? Po co facet wbijał mu go w ramię też nie pojmuję.
3. Jak on planował znaleźć winnego, o którym nic nie wiedział? Gdyby chłopak nie był tak głupi, żeby samemu się ujawnić, to by go nie dorwał. Zamierzał chodzić i sprawdzać im dowody osobiste?
4. Rany, główny bohater jest wędrąwnym kaznodzieją, czy kimś takim? Przecież on im całe przemowy wygłasza, chyba ze cztery łącznie.
Strasznie łopatologicznie wykłada swoje poglądy, jakby nie mógł się doczekać, żeby się nimi podzielić ze światem. I te poglądy są nawet ciekawe. Tylko że przedstawiasz je w takiej formie jakby, to miał być traktat filozoficzny, a nie utwór literacki. Raczej byłabym zainteresowana poczytaniem o tym co z nich wynika w praktyce.

5.
Dahaka pisze: WWW– Ja znam takich jak pan. Upierdliwi ludzie jesteście, nie dacie innym cieszyć się tym, co oferuje świat. A Matka Natura przecież jasno sprawę postawiła, słabszy służy przetrwaniu silniejszego. Tak było od zawsze.
W tym świecie istnieją hipisi, albo wegetarianie? Który to wiek? Do tego żeby mógł się upowszechnić wegetarianizm musi istnieć:
- łatwy dostęp do szerokiej gamy produktów roślinnych(dobrze rozwinięty transport i techniki uprawiania roślin)
- odpowiednia świadomość społeczna( jeszcze do niedawna wątpiono w to czy zwierzęta są czymś więcej niż automatami)
- bezpieczeństwo które pozwala troszczyć się o takie rzeczy(cena życia zależy od tego jak łatwo można je stracić, współczesny człowiek który spodziewa się dorzyć osiemdziesiątki może być przerażony nawet na myśl o zabiciu baranka. Średniowieczny chłop który dożyje najwyżej trzydziestki, conajmniej dwójka jego rodzeństwa umarła w dzieciństwie, a on sam w ramach sobotniej rozrywki ogląda egzekucje, nie będzie raczej o tym myślał.)



Powiem tak: Jako czytelnikowi podoba mi się ten tekst, chciałabym zobaczyć co będzie dalej, zaciekawiła mnie para głównych bohaterów.
Jednak jako krytyk widzę w nim sporo niedoróbek, niezręcznie użytych słów i niedopracowanych koncepcji. Myśłę jednak że warto by go dopracować.

Uf, strasznie długi komentarz mi wyszedł. W dodatku coś mi się popsuła autokorekta, mam nadzieję że wszystko ręcznie wyłapałam.
"Strasznie mnie wkurza gdy się pytają:
Jak tam roboty się posuwają
A w budownictwie przecież pracuję
Co mnie obchodzą robotów ruje!?"
Autor nieznany(przynajmniej mnie)

Jajko to bardzo świeży kurczak.

Mikrokosmos (fantasy, opowiadanie/rozdział)

8
Wreszcie dotarł do miejsca, gdzie balans wiedzie prym, a rola każdego jest arbitralna i elastyczna. (Dahaka)

Przepraszam, że co? (Licho)


Dobrze trafiłoś, bo właśnie w tem miejscu siły mnię opuściły i padłem w nierównej walce z wrażą nawałą...
Jeszcze jeden tylko passus między moim końcem a Twoim początkiem wymienię:

Usta wygięły się w uśmiech, a ogon zachybotał jak opętany.

I tutaj zacząłem się zastanawiać, do jakiej rasy należy Główny Hiroł, skoro ma opętany ogon...
Strach herbu Cztery Patyki, książę na Miedzy, Ugorze etc. do usług

Mikrokosmos (fantasy, opowiadanie/rozdział)

9
Licho pisze: Po namyśle przytaczam cały fragment, bo świetnie obrazuje problem całego tekstu. Dajrze sobie spokój z tymi metaforami.
Postaram się. Metafory w przytoczonym fragmencie to akurat opis zbrodni dzieciaka, za którą Helid go ściga, i moment ścięcia w jednym. Miało wyjść fajnie, ale chyba nie wyszło w ogóle :P Inna sprawa, że zapomniałem jednej scenki dopisać, która miała rzucić trochę światła na ten fragment.

ad.1. Nie bardzo rozumiem, skąd takie zestawienie i dlaczego sądzisz, że jedno jest bezpośrednio powiązane z drugim :P
ad.2. Dzieciak rozkazał im by się pozbyli helida, ale nie mieli żadnej broni pod ręką. Zdaję sobie sprawę, że nie przekazałem tej informacji dostatecznie dobrze.
ad.3. Too mógł go z łatwością wywęszyć, więc jakoś by sobie poradził.

Bardzo dziękuję za komentarz, a rady biorę sobie do serca :)

Mikrokosmos (fantasy, opowiadanie/rozdział)

10
no, jest i kolejna karczma :mrgreen:

ja tylko w jednej kwestii:
Dahaka pisze: zmrużył oczy, czknął, wsadził rękę w spodnie i wyjął przyrodzenie. Zrobił krok w przód, obrócił się na pięcie, ledwo utrzymując równowagę, i wypuścił strugę moczu w rosnące obok chaszcze.
WWW– Bydle… to wstępu tu nie ma! – oznajmił pijacko-zawadiackim tonem i wymownie stęknął, nie ukrywając ulgi, jaką przynosiło mu oddawanie płynów naturze. Czknął.
WWW– Wydawało mi się, że każdy jest tu mile widziany.
WWW– Człowiek. Nie zwierz. – Czknął. – Takie zasady. Jak nie pasuje, to ten. Szerokiej drogi życzę… – Zastanowił się chwilę. Czknął. – Serdecznie – dodał i niezdarnie posłał uśmiech w stronę rozmówcy. Zamilkł, ale dalej poruszał niemo ustami, jakby ktoś go nagle wyciszył. Helid wziął wdech.
WWW– Widzicie – pijak przemówił pierwszy. I czknął. – Jeszcze ze dwa lata temu to wpuszczali tu wszystko. Jak leci! Psy, koty, lisy, króliki, psy. A raz to nawet małą tą. Klacz! Ale było! A może to osioł był? Nie pamiętam. – Czknął. – W każdym razie… Ten… No srały bestie gdzie im się podobało. A ich ci, no, yyy… Właściciele! Nie chcieli sprzątać. No to się zdenerwowałem i mówię tam do Zbyszka na boku. Narada? No i narada! Wszyscy na naradę! – Czknął. – No i było głosowanie. Sprawiedliwie. Wszyscy dobrze głosowali. Tylko ta, kurwa, menda jedna… A, szkoda gadać. No, ale wygraliśmy. I żaden ten, pies i kot i inne te. No nie mogą wejść, no. I tyle. – Czknął,
to 'czknął' jest epickie. ale puste. ani to nie wspiera obrazu prymitywa, zwłaszcza, że maniery są już pokazane, ani nie wspomaga didaskaliów, ani nie jest do niczego potrzebne. dlatego wypadałoby zaprzęgnąć owo 'czknął' w jakąś misję. niech ono po prostu tam nie stoi jak pasztet na dyskotece, ale czemuś służy.

np. niech każde czknięcie wyprowadza czkacza z równowagi, albo niech Helid powstrzymuje się przed wybuchem śmiechu albo rąbnięciem go w łeb, tamten z kolei może tego nie dostrzegać, albo dostrzegać i brać tłumiony uśmiech za dobrą monetę- niech się nakręca, albo może mu się agresor włączyć, albo parę innych opcji.

możliwości jest dużo, bo takie scenki, niby niepozorne, najbardziej zapadają w pamięć, bo samego 'czknął' nikt nie zapamięta, ale jeśli to 'czknął' będzie zalążkiem np. mordobicia, to i owszem :D

Mikrokosmos (fantasy, opowiadanie/rozdział)

12
Dahaka pisze: Pierwszy rozdział powieści fantasy
Przyznam się bez bicia, że jestem uprzedzony do pierwszych rozdziałów powieści fantasy wrzucanych przez nowych użytkowników forum. Z tego uprzedzenia wynikać mogą moje dalsze uwagi.
Dahaka pisze: Dwa donośne szczeknięcia wtargnęły w bezkresną ciszę spowijającą Wysokotrawie
Nie.
Znowu, piszę teraz o swoim guście; nie traktuj tego proszę jako mądrzenie się krytyka z Psiej Wólki, ale jako opis mojego odbioru Twojego tekstu.

Może w poezji by coś takiego uszło, ale to ma byc fantasy, literatura prosta i dosłowna. Opisy są fajne, ale moim zdaniem co za dużo, to nie zdrowo. Nie wiem, czy mi się uda to wytłumaczyć, ale zobacz różnicę między: "Spojrzałem w jej oczy" a "Żałośnie spojrzałem w jej zielone, załzawione oczy". W pierwszym jest prosto, w drugim mamy przeładowanie przymiotnikami. Moim zdaniem - ale znowu, to kwestia mojego gustu - nie ma po co wstawiać zbyt wielu przymiotników.

Jeszcze wyraźniej to widać tutaj:
Dahaka pisze: Niczym kamyki rzucone w niewzruszoną taflę jeziora, zakłóciły wątłą harmonię zastygłej natury.
I znowu, moim zdaniem porównanie nietrafione, nie budzące żadnych emocji poza lekką irytacją.
Dahaka pisze: niczym chylący się ku niebytowi starzec.
Fantasy. Prosta literatura. Dlaczego ten starzec musi się chylić ku
niebytowi
? Dlaczego w pierwszych kilku akapitach masz tak wiele wyszukanych porównań, zupełnie jakby Twoim celem było zadziwienie czytelnika swoim kunsztem, zamiast dostarczenie mu rozrywki i przyjemności z czytania?

To samo jest dalej:
Dahaka pisze: Gdy ostatnie krople wody przelały się przez gardło Too, Helid zebrał naczynia i zarzucił wór z powrotem na plecy. Ruszył przed siebie, nieco nawodniony, ale ciągle głodny i zmęczony. Kilkadziesiąt kilometrów żwawego marszu doszczętnie wymęczyło jego organizm, a skromny prowiant, którego resztki pół dnia temu pożarł Too, tylko spotęgował tempo upływu sił. Głód niczym chochlik tańczył w jego jelicie i nie dawał o sobie zapomnieć nawet na chwilę, z godziny na godzinę bawiąc się z coraz większą ikrą. Pluł sobie w brodę, bo mógł przecież temu zapobiec. Leżałby teraz w łóżku, najedzony i bez suchoty w gardle, z poszukiwaniem dawno zwieńczonym.
Wiadomo, że wodą głodu nie zaspokoił, więc dlaczego "ciągle głodny"? Dlaczego "krople wody przelały się przez gardło" (na wylot?!) zamiast "napił się"? Dlaczego jest głodny, a potem piszesz, że głód "tańczył niczym chochlik"?

Dlaczego nie po prostu skrócić do czegoś takiego jak:

"Helid poczekał, aż Too zaspokoi pragnienie i zebrał naczynia. Z worem na plecach ruszył dalej, głodny i zmęczony. Jeszcze bardziej od bólu zmęczonych mięśni doskwierała mu myśl, że przecież mógł teraz spokojnie leżeć w łóżku. Dawno mógł zakończyć poszukiwania."


I właściwie tyle - po poprzednich pierwszych rozdziałach powieści fantasy mniej więcej spodziewałem się, czego się spodziewać, chociaż bywało gorzej. Nie czytałem do końca; kilka pierwszych akapitów mnie nie zaciekawiły, wszystkie miały ten sam problem ze stylem. Nadużywasz porównań, budujesz nadmiernie kunsztowny tekst. Musisz się nauczyć prostoty.

Added in 4 minutes 44 seconds:
Ech, sam walnąłem dwa powtórzenia - tak to jest, jak się nie czyta tego, co się pisze.

Rada od kolegi raczej starszego: napisz, odłóż na tydzień, wróć dopiero wtedy do tekstu i poprawiaj. Odłóż, wróć, poprawiaj. Zwykle dopiero po trzecim poprawianiu tekst nadaje się do pokazywania innym.
http://radomirdarmila.pl
ODPOWIEDZ

Wróć do „Opowiadania i fragmenty powieści”