wulgaryzmy
Dalej zastanawiam się nad kompozycją. Aktualnie układ wygląda następująco: teraz - retrospekcja (którą właśnie czytacie) - teraz - kolejna retrospekcja - teraz. Plan B przewiduje włączenie do tego kolejnych retrospekcji (jedna na 96k jest już gotowa) i sklecenie czegoś podobnego formą do "Ostatniego życzenia" Sapkowskiego (mam na myśli cały tom) o wymiarze 300-400k.
Póki co - jedziemy:
Zrazu wyglądało to na sterczącą z morza, nieoznaczoną na mapach białą skałę. Mapa zdradzała jednak też, że głębokość przekraczała tu dwa tysiące sążni. A potem wątpliwości rozwiały się zupełnie, gdy ze “skały” wystrzeliła czerwona raca.
- Wrak, trzy rumby z lewej! - zameldował wachtowy.
- Zejść na pięćset. Silniki jedna czwarta naprzód - rozkazał Reckard - Górna platforma?
- Horyzont czysty - odparł po chwili Gued, odebrawszy meldunek przez telefon.
Reckard podszedł do zamocowanej na statywie lornety. Wyostrzył obraz. “Skała” była w rzeczywistości unoszącym się na wodzie fragmentem sterowca. Konkretnie, długim na sto kilkadziesiąt stóp ogryzkiem rufy wraz z pomalowanym na szkarłatny kolor usterzeniem. Sterowiec musiał widocznie się przełamać, zapewne w sztormie, a w oderwanym fragmencie znalazł się ktoś, kto pokierował owym jak balonem i w końcu wodował. Resztka gazu nośnego w balonetach utrzymywała konstrukcję w pionie i nie pozwalała - póki co - zatonąć.
- Wrak, trzy rumby z lewej! - zameldował wachtowy.
- Zejść na pięćset. Silniki jedna czwarta naprzód - rozkazał Reckard - Górna platforma?
- Horyzont czysty - odparł po chwili Gued, odebrawszy meldunek przez telefon.
Reckard podszedł do zamocowanej na statywie lornety. Wyostrzył obraz. “Skała” była w rzeczywistości unoszącym się na wodzie fragmentem sterowca. Konkretnie, długim na sto kilkadziesiąt stóp ogryzkiem rufy wraz z pomalowanym na szkarłatny kolor usterzeniem. Sterowiec musiał widocznie się przełamać, zapewne w sztormie, a w oderwanym fragmencie znalazł się ktoś, kto pokierował owym jak balonem i w końcu wodował. Resztka gazu nośnego w balonetach utrzymywała konstrukcję w pionie i nie pozwalała - póki co - zatonąć.
Księżniczka zbliżała się i kapitan zaczął powoli dostrzegać szczegóły. Ster dekorował czarnej barwy wizerunek trupiej czaszki, z wbitym w czerep ostrzem szabli. Liczne poszarpane otwory w powłoce i sterach świadczyły aż nadto, że to nie sztorm był przyczyną zagłady statku.
- Jakim cudem Strażnik go nie załatwił - zastanowił się głośno sternik - przecież konstrukcja siedzi w wodzie.
Miał na myśli dorastającego do czterystu stóp długości węża morskiego. Potwory te czasem atakowały drewniane statki, ale szczególnie reagowały na żelazo i rytmiczne dźwięki.
- Aluminium albo drewno - mruknął Reckard pod nosem, patrząc wciąż na ster wraku. Teraz już dostrzegał wymachujących rękami ludzi - na oko kilkunastu. Wciąż zastanawiał się, gdzie widział ten symbol - czaszkę z wbitą szablą.
- To Szermierz! - zawołał nagle wachtowy. W jego głosie brzmiało podekscytowanie i strach zarazem, jak u kogoś kto podchodzi do złapanego w paści, ale wciąż groźnego drapieżnika.
- Jakim cudem Strażnik go nie załatwił - zastanowił się głośno sternik - przecież konstrukcja siedzi w wodzie.
Miał na myśli dorastającego do czterystu stóp długości węża morskiego. Potwory te czasem atakowały drewniane statki, ale szczególnie reagowały na żelazo i rytmiczne dźwięki.
- Aluminium albo drewno - mruknął Reckard pod nosem, patrząc wciąż na ster wraku. Teraz już dostrzegał wymachujących rękami ludzi - na oko kilkunastu. Wciąż zastanawiał się, gdzie widział ten symbol - czaszkę z wbitą szablą.
- To Szermierz! - zawołał nagle wachtowy. W jego głosie brzmiało podekscytowanie i strach zarazem, jak u kogoś kto podchodzi do złapanego w paści, ale wciąż groźnego drapieżnika.
Kapitan przypomniał sobie w sekundę. Okręt Alonzo Calavery, zwanego Baronem - najpewniej dlatego, że przed zabraniem się za pirackie rzemiosło w istocie baronem był. Na liście celów aglajskiego lotnictwa znajdował się dość wysoko. Bynajmniej nie z powodu odrażających zbrodni - napadał dla rabunku, nie zabijał dla samej przyjemności zabijania, acz oczywiście na swoim szlaku pozostawił niejedną wdowę i sierotę. Zadrą w tyłku admirała Krizgana było to, że pięć lat wcześniej Calavera był jego podwładnym. Konkretnie, pierwszym oficerem fregaty JXMości Ametyst.
Jeśli wierzyć plotkom, w rzeczywistości był jej dowódcą, gdyż kapitan Desoutter swoje funkcje ograniczał do pobierania gaży i żłopania winiaku. W końcu kapitan wygrał ze swoją wątrobą zawody w piciu i odszedł w stan spoczynku, z przyczyn zdrowotnych. Zasłużony w akcji i uwielbiany przez załogę Alonzo spodziewał się objęcia dowództwa. Musiał jednak przełknąć gorzką pigułkę, gdy stanowisko otrzymał zamiast niego inny oficer, świeżo mianowany kapitan de Puyol. Liczący sobie chyba osiemnaście lat ważny synalek ważnego hrabiego.
Co się stało później, dokładnie nie było wiadomo. Ametyst odbył pod nowym dowódcą trzy patrole, po których łącznie jedenastu ludzi ze zdecydowanie zdyscyplinowanej załogi trafiło pod sąd wojskowy, sam Calavera zaś stanął do raportu u dowódcy dywizjonu. Z czwartego patrolu fregata nie powróciła. A niedługo później na niebie pojawił się piracki okręt Szermierz.
Reckard przypomniał sobie też, że niedługo później jeden z kapitanów opowiedział mu, jak to pięć dni po “zaginięciu” fregaty nocnym lotem przewiózł do Gardachu szlachciankę, podróżującą incognito z trojgiem dzieci. Domyślił się, kogo wiózł, gdy później był w tej sprawie przesłuchiwany przez wywiad książęcego lotnictwa.
Co się stało później, dokładnie nie było wiadomo. Ametyst odbył pod nowym dowódcą trzy patrole, po których łącznie jedenastu ludzi ze zdecydowanie zdyscyplinowanej załogi trafiło pod sąd wojskowy, sam Calavera zaś stanął do raportu u dowódcy dywizjonu. Z czwartego patrolu fregata nie powróciła. A niedługo później na niebie pojawił się piracki okręt Szermierz.
Reckard przypomniał sobie też, że niedługo później jeden z kapitanów opowiedział mu, jak to pięć dni po “zaginięciu” fregaty nocnym lotem przewiózł do Gardachu szlachciankę, podróżującą incognito z trojgiem dzieci. Domyślił się, kogo wiózł, gdy później był w tej sprawie przesłuchiwany przez wywiad książęcego lotnictwa.
Księżniczka zbliżała się do wraka. Reckard poszukał wzrokiem stanowisk broni. Widział dwa - na grzbiecie przed płetwą statecznika oraz z tyłu, pod sterem. Byli tam ludzie, ale żaden nie próbował wspiąć się do kaemu.
- Znieść z platformy kaem do dolnego luku - rozkazał - dać tam ośmiu ludzi i przygotować harpuny.
- Odległość dwa tysiące stóp.
- Dziękuję. Panie pierwszy, przejmuje pan statek. Proszę wykonać zawis nad nimi na dwustu stopach - polecił i wyszedł ze sterówki.
Wspiął się po drabince i podążył wąskim metalowym chodnikiem wzdłuż kilu Księżniczki do luku ładunkowego. Przez otwarte już klapy wdzierał się wiatr. Poczekał, aż Gued podprowadzi sterowiec nad cel.
- Tubę - zażądał.
Na wraku wszczął się ruch. Olbrzymiego wzrostu człowiek - albo grol - zamachał chorągiewkami.
M A M Y R A N N Y C H
- Dwóch pierwszych zabiera broń na górę! - zagrzmiał Reckard przez tubę - potem spuścimy siatkę po rannych. Zdrowi na końcu.
Sygnalista z dołu zamachał potwierdzenie. Huknęło działko harpunnicze, linka z kotwiczką pomknęła w dół i wbiła się w powłokę. Gdy ją uwiązano, zjechała po niej druga lina z pętlicą. Gavdos Gued zmniejszył moc silników do minimum i czekał, aż Księżniczka obróci się dziobem do wiatru.
- Gdy tu wejdą, w pęta, ale uprzejmie - uprzedził Vissir swoich ludzi. Jeden stał przy wciągarce, dwóch przy karabinie maszynowym. Pozostała piątka, uzbrojona, czekała na rozbitków.
Na linę wszedł pierwszy z nich. Lotnicy zawsze chwalili się, że pokonanie stu kilkudziesięciu stóp liny oznaczało dla nich tyle wysiłku, co splunięcie od niechcenia. Ten wspinał się wcale chwacko, nawet obciążony przewieszonym przez plecy karabinem maszynowym. Dotarł do luku, nieco zziajany oparł łokcie o zrębnicę i spojrzał prosto w pięć luf. Dwie należały do strzelby i trzymane były pewnie, pozostałe trzy, pistoletu, nieco drżały.
- Ręce do góry! - krzyknął jeden z lotników Reckarda, imieniem Poryblin.
- Bardzo, kurwa, śmieszne - odparł przybysz bez strachu, dyndając nogami nad przepaścią. Wgramolił się na pokład. Zaraz dwie pary silnych dłoni chwyciły go pod pachy i wykręciły ręce za plecy.
- Co się wyrabia? Jesteśmy w ręku piratów? Toż to zbrodnia! Jesteś panie, jak sądzę - zwrócił się do kapitana - dowódcą tego pięknego okrętu. Jakże wytłumaczysz ten rapt? Nie wiesz snadź, do kogo statek nasz należy...
Reckard westchnął głęboko.
- Bogowie, oby to była prawda, że najbardziej wyszczekanego przodem wysłali. Bo jeszcze trzy takie oracje, a przetniemy linę i poprawimy z działa - nachylił się nad jeńcem, którego w tym czasie związano i odebrano karabin - kim jesteśmy, dobry człowieku, zależy od tego jak bardzo będziecie uprzejmi nas zirytować. W najgorszym razie okażemy się kaprami Jego Książęcej Mości. A teraz grzecznie zapytam: ilu was tam jest?
- Dwadzieścia trzy sztuki.
- Tedy sam rozumiesz, że dwadzieścia trzy razy języka strzępił nie będę. Będę miał komplecik w ładowni, to do was przemówię.
- Znieść z platformy kaem do dolnego luku - rozkazał - dać tam ośmiu ludzi i przygotować harpuny.
- Odległość dwa tysiące stóp.
- Dziękuję. Panie pierwszy, przejmuje pan statek. Proszę wykonać zawis nad nimi na dwustu stopach - polecił i wyszedł ze sterówki.
Wspiął się po drabince i podążył wąskim metalowym chodnikiem wzdłuż kilu Księżniczki do luku ładunkowego. Przez otwarte już klapy wdzierał się wiatr. Poczekał, aż Gued podprowadzi sterowiec nad cel.
- Tubę - zażądał.
Na wraku wszczął się ruch. Olbrzymiego wzrostu człowiek - albo grol - zamachał chorągiewkami.
M A M Y R A N N Y C H
- Dwóch pierwszych zabiera broń na górę! - zagrzmiał Reckard przez tubę - potem spuścimy siatkę po rannych. Zdrowi na końcu.
Sygnalista z dołu zamachał potwierdzenie. Huknęło działko harpunnicze, linka z kotwiczką pomknęła w dół i wbiła się w powłokę. Gdy ją uwiązano, zjechała po niej druga lina z pętlicą. Gavdos Gued zmniejszył moc silników do minimum i czekał, aż Księżniczka obróci się dziobem do wiatru.
- Gdy tu wejdą, w pęta, ale uprzejmie - uprzedził Vissir swoich ludzi. Jeden stał przy wciągarce, dwóch przy karabinie maszynowym. Pozostała piątka, uzbrojona, czekała na rozbitków.
Na linę wszedł pierwszy z nich. Lotnicy zawsze chwalili się, że pokonanie stu kilkudziesięciu stóp liny oznaczało dla nich tyle wysiłku, co splunięcie od niechcenia. Ten wspinał się wcale chwacko, nawet obciążony przewieszonym przez plecy karabinem maszynowym. Dotarł do luku, nieco zziajany oparł łokcie o zrębnicę i spojrzał prosto w pięć luf. Dwie należały do strzelby i trzymane były pewnie, pozostałe trzy, pistoletu, nieco drżały.
- Ręce do góry! - krzyknął jeden z lotników Reckarda, imieniem Poryblin.
- Bardzo, kurwa, śmieszne - odparł przybysz bez strachu, dyndając nogami nad przepaścią. Wgramolił się na pokład. Zaraz dwie pary silnych dłoni chwyciły go pod pachy i wykręciły ręce za plecy.
- Co się wyrabia? Jesteśmy w ręku piratów? Toż to zbrodnia! Jesteś panie, jak sądzę - zwrócił się do kapitana - dowódcą tego pięknego okrętu. Jakże wytłumaczysz ten rapt? Nie wiesz snadź, do kogo statek nasz należy...
Reckard westchnął głęboko.
- Bogowie, oby to była prawda, że najbardziej wyszczekanego przodem wysłali. Bo jeszcze trzy takie oracje, a przetniemy linę i poprawimy z działa - nachylił się nad jeńcem, którego w tym czasie związano i odebrano karabin - kim jesteśmy, dobry człowieku, zależy od tego jak bardzo będziecie uprzejmi nas zirytować. W najgorszym razie okażemy się kaprami Jego Książęcej Mości. A teraz grzecznie zapytam: ilu was tam jest?
- Dwadzieścia trzy sztuki.
- Tedy sam rozumiesz, że dwadzieścia trzy razy języka strzępił nie będę. Będę miał komplecik w ładowni, to do was przemówię.
Komplecik wjeżdżał na pokład Księżniczki długo. Dwudziestu chłopa, w tym trzech rannych, dwie kobiety i jeden grol. Po kolei obezwładniano ich, obszukiwano, wiązano i odprowadzano do ładowni. W tym czasie na pokładzie urósł spory stosik posiadanej przez nich broni palnej i siecznej. Jako ostatni wspiął się łysy, krępy mężczyzna w wieku Reckarda. Spokojnie dał sobie związać ręce.
- Mości kapitanie, jestem Zeglej, zbrojmistrz i trzeci oficer okrętu Szermierz. Rozumiem podjęte środki ostrożności i pomimo tych - uniósł spętane nadgarstki - chcę wyrazić naszą wdzięczność za ratunek. Jeśli w istocie zmierzacie do Gardachu, jedna nam droga.
Reckard nie pytał, skąd zbrojmistrz zna destynację. W tym miejscu i idąc tym kursem nie mógł lecieć nigdzie indziej.
- Rozumiem że jesteście najstarszym rangą - stwierdził Vissir. - chodźmy więc do ładowni. Pierwszy, którego wysłaliście na górę, życzył sobie wyjaśnień. Obiecałem udzielić ich, gdy będziecie w komplecie.
- A tak, Traganek…. - Zeglej wypowiedział jego imię, jakby to było wystarczające wyjaśnienie.
W ładowni powitało ich dziewiętnaście par oczu. Załoga Szermierza siedziała pod ścianami, pilnowana przez czterech ludzi Reckarda. Trzech rannych zabrano do lazaretu. Pokładowy felczer twierdził, że dwóch z nich - jeden z udem rozharatanym odłamkiem, a drugi ze złamanym obojczykiem - niedługo dołączy do reszty po opatrzeniu. Trzeci, z rozwaloną głową i nieprzytomny - w jego sprawie mieli wypowiedzieć się bogowie.
Kapitan obrzucił wzrokiem gości.
- Jestem Reckard Vissir, kapitan sterowca Księżniczka. Tyle tytułem prezentacji. Co do waszej sytuacji - jeśli sądzicie, że uwierzę, że na kawałku pirackiego sterowca dziwnym figlem znalazła się dwudziestka zupełnie niewinnych, przypadkowych przechodniów, tedy albo mnie macie za idiotę, albo sami idiotami jesteście - obserwował ich reakcję. Większość pokiwała głowami, w sumie powiedział coś oczywistego. Kilkoro uśmiechnęło się, zwłaszcza jedna z dziewczyn, z wygoloną połową głowy i czaszką wytatuowaną na twarzy i czerepie po tej stronie. Ta wyszczerzyła się od ucha do ucha
- Jedno mamy tedy załatwione - podszedł i zatrzymał się przed grolem. Ów miał dobre siedem stóp wzrostu. Nawet siedząc, sięgał Reckardowi do podbródka. Odchylił głowę do tyłu, by dobrze widzieć kapitana swymi nieruchomymi oczyma o poziomej źrenicy - twoje imię?
- Mavlud, kapitanie.
- Kto i kiedy was zestrzelił?
- Dwa dni temu. Fregata książęca i sześć samolotów. Musieli mieć krążownik niedaleko.
Reckard założył ręce na piersi i kiwnął głową. Grole nigdy nie kłamały. Po prostu nie umiały. Mogły co najwyżej milczeć.
- Co z kapitanem Calavera, zwanym Baronem?
Grol obrócił głowę w kierunku Zegleja, który przyzwalająco skinął.
- Dziób sterowca poszedł pod wodę. Był na mostku. Raczej nie przeżył.
- A nie ścigali was?
- Rufa poszła na dobre szesnaście tysięcy, ponad chmury, dopóki Wilczypieprz z panem Zeglejem nie upuścili gazu. Pewnie książęcy szukali ciał na miejscu.
- To chyba wyjaśnia sprawę. Co was pewnie ciekawi, w istocie zmierzam do Gardachu. Jeśli którekolwiek z was jest poszukiwane przez tamtejsze prawo, będzie wydane. Resztę zwolnię. Do tego czasu pozostaniecie spętani i pod strażą. Zaraz każę dać wam wodę i żywność.
Pokiwali głowami jak jeden mąż.
- Mości kapitanie, jestem Zeglej, zbrojmistrz i trzeci oficer okrętu Szermierz. Rozumiem podjęte środki ostrożności i pomimo tych - uniósł spętane nadgarstki - chcę wyrazić naszą wdzięczność za ratunek. Jeśli w istocie zmierzacie do Gardachu, jedna nam droga.
Reckard nie pytał, skąd zbrojmistrz zna destynację. W tym miejscu i idąc tym kursem nie mógł lecieć nigdzie indziej.
- Rozumiem że jesteście najstarszym rangą - stwierdził Vissir. - chodźmy więc do ładowni. Pierwszy, którego wysłaliście na górę, życzył sobie wyjaśnień. Obiecałem udzielić ich, gdy będziecie w komplecie.
- A tak, Traganek…. - Zeglej wypowiedział jego imię, jakby to było wystarczające wyjaśnienie.
W ładowni powitało ich dziewiętnaście par oczu. Załoga Szermierza siedziała pod ścianami, pilnowana przez czterech ludzi Reckarda. Trzech rannych zabrano do lazaretu. Pokładowy felczer twierdził, że dwóch z nich - jeden z udem rozharatanym odłamkiem, a drugi ze złamanym obojczykiem - niedługo dołączy do reszty po opatrzeniu. Trzeci, z rozwaloną głową i nieprzytomny - w jego sprawie mieli wypowiedzieć się bogowie.
Kapitan obrzucił wzrokiem gości.
- Jestem Reckard Vissir, kapitan sterowca Księżniczka. Tyle tytułem prezentacji. Co do waszej sytuacji - jeśli sądzicie, że uwierzę, że na kawałku pirackiego sterowca dziwnym figlem znalazła się dwudziestka zupełnie niewinnych, przypadkowych przechodniów, tedy albo mnie macie za idiotę, albo sami idiotami jesteście - obserwował ich reakcję. Większość pokiwała głowami, w sumie powiedział coś oczywistego. Kilkoro uśmiechnęło się, zwłaszcza jedna z dziewczyn, z wygoloną połową głowy i czaszką wytatuowaną na twarzy i czerepie po tej stronie. Ta wyszczerzyła się od ucha do ucha
- Jedno mamy tedy załatwione - podszedł i zatrzymał się przed grolem. Ów miał dobre siedem stóp wzrostu. Nawet siedząc, sięgał Reckardowi do podbródka. Odchylił głowę do tyłu, by dobrze widzieć kapitana swymi nieruchomymi oczyma o poziomej źrenicy - twoje imię?
- Mavlud, kapitanie.
- Kto i kiedy was zestrzelił?
- Dwa dni temu. Fregata książęca i sześć samolotów. Musieli mieć krążownik niedaleko.
Reckard założył ręce na piersi i kiwnął głową. Grole nigdy nie kłamały. Po prostu nie umiały. Mogły co najwyżej milczeć.
- Co z kapitanem Calavera, zwanym Baronem?
Grol obrócił głowę w kierunku Zegleja, który przyzwalająco skinął.
- Dziób sterowca poszedł pod wodę. Był na mostku. Raczej nie przeżył.
- A nie ścigali was?
- Rufa poszła na dobre szesnaście tysięcy, ponad chmury, dopóki Wilczypieprz z panem Zeglejem nie upuścili gazu. Pewnie książęcy szukali ciał na miejscu.
- To chyba wyjaśnia sprawę. Co was pewnie ciekawi, w istocie zmierzam do Gardachu. Jeśli którekolwiek z was jest poszukiwane przez tamtejsze prawo, będzie wydane. Resztę zwolnię. Do tego czasu pozostaniecie spętani i pod strażą. Zaraz każę dać wam wodę i żywność.
Pokiwali głowami jak jeden mąż.
Kilka godzin później, po zmroku, Reckard siedział w wyplatanym fotelu w swojej kajucie i czytał. Wolnymi łykami pociągał wino z kieliszka. Zdał sobie właśnie sprawę, że od wylotu z Kandalu co wieczór brata się z butelką, gdy zapukano do drzwi.
- Wejść! - rozkazał
- Upraszam wybaczenia, że przeszkadzam - usłyszał kobiecy głos.
W drzwiach stała owa piratka, na którą zwrócił uwagę wcześniej tego dnia. Ta z wytatuowaną połową głowy. Nie ukrył zaskoczenia, szybko rozejrzał się za bronią. Pałasz, którym posługiwał się wcale sprawnie, ale rzadko nosił, wisiał na ścianie poza jego zasięgiem. Na biurku leżał nóż do papieru. Powstrzymał się przed sięgnięciem po niego. Jeśli była tutaj, to oznaczało że zapewne cały statek…
- Pana chłopakom nic nie jest. Dwóch śpi, pozostali dwaj myślą, że widzą wszystkich, szkoda że w ładowni nie ma światła. Reszta naszych też siedzi grzecznie.
- Więc o co…?
- Nie chcąc obrazić, kapitana chłopaki to dobrzy lotnicy, ale na klawiszy się nie nadają. Ale nie po to Zeglej mnie wysłał. Chciałam kapitanowi jedno przekazać. Żadnego z nas nie ściga gardaskie prawo. Nasz kapitan nigdy nie rabował ich statków, ani posiadłości nie łupił.
Sama jej obecność mówiła drugie: gdyby chcieli, to Księżniczka byłaby w ich mocy. Nie powiedziała tego na głos, i był to chyba dowód szacunku.
- I, kapitanie… pożegnaliśmy siedemdziesięciu towarzyszy i przetrwaliśmy dwa dni na falach. Jeśli chcemy pomsty, to nie na was. Wdzięczni jesteśmy za strawę, napitek i opiekę nad naszymi rannymi.
Kapitan skłonił głowę.
- To ja już pójdę do ładowni. I za pozwoleniem, spokojnej nocy kapitanowi.
Obróciła się. Gdy przez sekundę stała doń lewym profilem, nie ukazując wytatuowanej czaszki, Reckard skonstatował, że jest bardzo ładna.
- Twoje imię? - zapytał
- Wilżyna, kapitanie.
- Wejść! - rozkazał
- Upraszam wybaczenia, że przeszkadzam - usłyszał kobiecy głos.
W drzwiach stała owa piratka, na którą zwrócił uwagę wcześniej tego dnia. Ta z wytatuowaną połową głowy. Nie ukrył zaskoczenia, szybko rozejrzał się za bronią. Pałasz, którym posługiwał się wcale sprawnie, ale rzadko nosił, wisiał na ścianie poza jego zasięgiem. Na biurku leżał nóż do papieru. Powstrzymał się przed sięgnięciem po niego. Jeśli była tutaj, to oznaczało że zapewne cały statek…
- Pana chłopakom nic nie jest. Dwóch śpi, pozostali dwaj myślą, że widzą wszystkich, szkoda że w ładowni nie ma światła. Reszta naszych też siedzi grzecznie.
- Więc o co…?
- Nie chcąc obrazić, kapitana chłopaki to dobrzy lotnicy, ale na klawiszy się nie nadają. Ale nie po to Zeglej mnie wysłał. Chciałam kapitanowi jedno przekazać. Żadnego z nas nie ściga gardaskie prawo. Nasz kapitan nigdy nie rabował ich statków, ani posiadłości nie łupił.
Sama jej obecność mówiła drugie: gdyby chcieli, to Księżniczka byłaby w ich mocy. Nie powiedziała tego na głos, i był to chyba dowód szacunku.
- I, kapitanie… pożegnaliśmy siedemdziesięciu towarzyszy i przetrwaliśmy dwa dni na falach. Jeśli chcemy pomsty, to nie na was. Wdzięczni jesteśmy za strawę, napitek i opiekę nad naszymi rannymi.
Kapitan skłonił głowę.
- To ja już pójdę do ładowni. I za pozwoleniem, spokojnej nocy kapitanowi.
Obróciła się. Gdy przez sekundę stała doń lewym profilem, nie ukazując wytatuowanej czaszki, Reckard skonstatował, że jest bardzo ładna.
- Twoje imię? - zapytał
- Wilżyna, kapitanie.
Kobiety na sterowcach widywało się, owszem, ale rzadko. Nawet nie była to kwestia przebywania w męskim towarzystwie przez długi czas - loty trwały najwyżej cztery-pięć dni. Raczej trudno było im zdobyć odpowiednie wykształcenie i doświadczenie. A na mniej wymagających stanowiskach liczyła się jednak siła.
To oczywiście na statkach kurierskich i frachtowcach. Wśród piratów - cóż, zapewne umiała się bić. I ewidentnie wyswobodzić się z więzów. Reckard zastanawiał się przez chwilę, jakie to koleje losu rzuciły ją na pokład Szermierza. A potem położył się i usnął, dziwnie spokojny o Księżniczkę i piratów w jej ładowni.
To oczywiście na statkach kurierskich i frachtowcach. Wśród piratów - cóż, zapewne umiała się bić. I ewidentnie wyswobodzić się z więzów. Reckard zastanawiał się przez chwilę, jakie to koleje losu rzuciły ją na pokład Szermierza. A potem położył się i usnął, dziwnie spokojny o Księżniczkę i piratów w jej ładowni.
Gdy zacumował w gardaskim porcie, zgodnie z obietnicą przekazał wszystkich rozbitków, łącznie z wciąż nieprzytomnym rannym, policji. I z dziwną dla samego siebie satysfakcją przyjął fakt, iż co do jednego wszystkich rychło wypuszczono.
A po dwóch dniach odwiedził go Zeglej. Nie był sam, przyprowadził ze sobą szczupłego, czarnowłosego mężczyznę o złamanym nosie.
- Czcigodny Reckard Vissir, kapitan sterowca Księżniczka. Urodzony Eckred Camden-Brix, pierwszy oficer Szermierza. - Zeglej dokonał prezentacji.
Reckard przywitał się i zaprosił gości do środka. Przetrząsnął szybko zakamarki pamięci. Nazwisko Eckreda coś mu mówiło, skandal w Engganie sprzed kilku lat...
- Nie było pana na pokładzie - stwierdził oczywiste.
- Nie - brzmiała sucha odpowiedź. Pierwszy oficer najwyraźniej nie chciał rozwijać tematu.
- W czym mogę pomóc?
Zeglej nie odzywał sie już; Camden-Brix przejął pałeczkę.
- Nie wiem, czy wieści dotarły, ale jest kapitan oskarżony przed aglajskim sądem książęcym o piractwo.
Reckard zmierzył gościa wzrokiem. Jeśli Eckred kłamał, był z niego doskonały aktor. Ale kłamać nie mógł, gdyż...
- Nie dotarły - sam skłamał, siląc się na spokój. Radiogram otrzymał rano. Wzburzenia nie musiał udawać, ochłodził je haustem wina. Ciekaw był, jak szczegółowe informacje posiada pirat.
- Trzy dni temu kapitan był łaskaw zaatakować sterowiec Szlachar, należący do kompanii Visquis i synowie. Załoga bohatersko obroniła się przed napadem, szczęśliwymi trafieniami niszcząc jeden z silników Księżniczki i dziurawiąc balonety. Piracki sterowiec uszedł w kierunku Gardachu. Pomienione zdarzenia potwierdzili pod przysięgą przed sądem.
Kapitan myślał chwilę.
- Teraz to już zupełnie bez sensu…
- W rzeczy samej, jeśli mogę zauważyć. Teraz ów Visquis nie położy ręki na Księżniczce, nawet gdyby ją zatrzymano. Będzie wtedy skonfiskowana przez flotę.
- Skąd macie tak dokładne informacje, mości Camden?
- Mości kapitanie, Baron przez te kilka lat stworzył niezłą siatkę, nie wszyscy dawni znajomi potępili go w czambuł, gdy został piratem. Żeby pochwalić się, jak dobre mamy informacje, uchylę rąbka tajemnicy w kwestii tak radykalnego a pochopnego kroku Nordima Visquisa. Otóż jego bratanek, opuszczając w pośpiechu alkowę pewnej niewiernej żony, złamał nogę tak nieszczęśliwie, że właśnie trzy dni temu mu ją odjęto.
Obaj piraci przeczekali drugi atak wzburzenia Reckarda
- Tedy i o kapitanie wiemy tyle, że gdyby potrzebował załogi, nasi ludzie radzi złożyć przysięgę na wierność.
A po dwóch dniach odwiedził go Zeglej. Nie był sam, przyprowadził ze sobą szczupłego, czarnowłosego mężczyznę o złamanym nosie.
- Czcigodny Reckard Vissir, kapitan sterowca Księżniczka. Urodzony Eckred Camden-Brix, pierwszy oficer Szermierza. - Zeglej dokonał prezentacji.
Reckard przywitał się i zaprosił gości do środka. Przetrząsnął szybko zakamarki pamięci. Nazwisko Eckreda coś mu mówiło, skandal w Engganie sprzed kilku lat...
- Nie było pana na pokładzie - stwierdził oczywiste.
- Nie - brzmiała sucha odpowiedź. Pierwszy oficer najwyraźniej nie chciał rozwijać tematu.
- W czym mogę pomóc?
Zeglej nie odzywał sie już; Camden-Brix przejął pałeczkę.
- Nie wiem, czy wieści dotarły, ale jest kapitan oskarżony przed aglajskim sądem książęcym o piractwo.
Reckard zmierzył gościa wzrokiem. Jeśli Eckred kłamał, był z niego doskonały aktor. Ale kłamać nie mógł, gdyż...
- Nie dotarły - sam skłamał, siląc się na spokój. Radiogram otrzymał rano. Wzburzenia nie musiał udawać, ochłodził je haustem wina. Ciekaw był, jak szczegółowe informacje posiada pirat.
- Trzy dni temu kapitan był łaskaw zaatakować sterowiec Szlachar, należący do kompanii Visquis i synowie. Załoga bohatersko obroniła się przed napadem, szczęśliwymi trafieniami niszcząc jeden z silników Księżniczki i dziurawiąc balonety. Piracki sterowiec uszedł w kierunku Gardachu. Pomienione zdarzenia potwierdzili pod przysięgą przed sądem.
Kapitan myślał chwilę.
- Teraz to już zupełnie bez sensu…
- W rzeczy samej, jeśli mogę zauważyć. Teraz ów Visquis nie położy ręki na Księżniczce, nawet gdyby ją zatrzymano. Będzie wtedy skonfiskowana przez flotę.
- Skąd macie tak dokładne informacje, mości Camden?
- Mości kapitanie, Baron przez te kilka lat stworzył niezłą siatkę, nie wszyscy dawni znajomi potępili go w czambuł, gdy został piratem. Żeby pochwalić się, jak dobre mamy informacje, uchylę rąbka tajemnicy w kwestii tak radykalnego a pochopnego kroku Nordima Visquisa. Otóż jego bratanek, opuszczając w pośpiechu alkowę pewnej niewiernej żony, złamał nogę tak nieszczęśliwie, że właśnie trzy dni temu mu ją odjęto.
Obaj piraci przeczekali drugi atak wzburzenia Reckarda
- Tedy i o kapitanie wiemy tyle, że gdyby potrzebował załogi, nasi ludzie radzi złożyć przysięgę na wierność.
Kolejne dwa dni później Reckard wisiał w ochronnej uprzęży na powłoce Księżniczki. Obejrzał się przez ramię, by kolejny raz popatrzeć na żagle klipra, którym Gavdos Gued z piątką załogi odpływał do Chabaru. By uniknąć oskarżenia o piractwo, musieli pojawić się w miejscu gdzie Księżniczkę widziano ostatni raz i iść w zaparte, że właśnie tam kilka dni wstecz zeszli z pokładu.
Reckard wysłał też listy, raczej brzmiące jak testament, do syna i córki. Razem z nimi część weksli na okaziciela, które jeszcze mu zostały.
Kapitan wrócił wzrokiem do sterowca. Wisiał na samym dziobie, na wysokości mierzącego sześć stóp galionu, przedstawiającego twarz kobiety. Towotnicą luzował zapieczone nieco śruby i odkręcał je kluczem. Ostatnia nie chciała puścić. Sięgnął do przewieszonej przez ramię torby i wydobył stamtąd młotek. Uderzał raz po razie w klucz, którym uchwycił upartą śrubę. Niby cały czas wiedział, ale jakby dopiero teraz przypomniał sobie, czyje rysy ma galion.
Ostatni raz spojrzał w twarz Aidy. Spuścił młot jeszcze raz, śruba pękła wreszcie i wizerunek runął do wody.
Nadaję ci imię Chciwość - powiedział.
Reckard wysłał też listy, raczej brzmiące jak testament, do syna i córki. Razem z nimi część weksli na okaziciela, które jeszcze mu zostały.
Kapitan wrócił wzrokiem do sterowca. Wisiał na samym dziobie, na wysokości mierzącego sześć stóp galionu, przedstawiającego twarz kobiety. Towotnicą luzował zapieczone nieco śruby i odkręcał je kluczem. Ostatnia nie chciała puścić. Sięgnął do przewieszonej przez ramię torby i wydobył stamtąd młotek. Uderzał raz po razie w klucz, którym uchwycił upartą śrubę. Niby cały czas wiedział, ale jakby dopiero teraz przypomniał sobie, czyje rysy ma galion.
Ostatni raz spojrzał w twarz Aidy. Spuścił młot jeszcze raz, śruba pękła wreszcie i wizerunek runął do wody.
Nadaję ci imię Chciwość - powiedział.
c.d.n.