Szymon stał przy oknie, obserwując życie miasta przez szybę. Czynił tak zawsze, kiedy nie mógł już znieść siedzenia przy komputerze, kiedy dopadało go pragnienie ucieczki. Gapienie się w postrzępiony sylwetkami bloków i anten horyzont było dla Szymona namiastką wyjścia z domu. Stał tak i sprawdzał, czy odezwie się w nim potrzeba opuszczenia mieszkania. Wiedział jednak, że paradoksalnie, tam na zewnątrz czeka to samo. To samo poczucie pustki i beznadziei, tyle tylko że będzie włóczył się samotnie po chodnikach, ze słuchawkami w uszach i papierosem w zębach. Była w tym jakaś oklepana poetyckość, nie można zaprzeczyć, ale na dłuższą metę nic to nie dawało. Choćby się przeszło Ziemię dookoła, niemożliwym jest uciec od samego siebie.
Sznur samochodów bezustannie sunął jedną z głównych arterii miasta, światła na skrzyżowaniu zmieniały się regularnym rytmem, rzeki ludzi kursowały przez przejścia dla pieszych. Afisze i banery kipiały nachalną ekspresją, zachęcając do działania i konsumowania. Promienie słońca połyskiwały w oknach wieżowca. Całkiem ładny wiosenny dzień.
Miasto tętniło życiem. Każdy z setek ludzi tam na dole zdawał się gdzieś spieszyć, dokądś zmierzać. Ci, którzy akurat się nie przemieszczali, rozmawiali przez telefon albo wystukiwali wiadomości na klawiaturach ekranowych. Wszyscy mieli swoją historię do opowiedzenia, własny życiorys do napisania, osobiste bitwy do stoczenia. Tylko on jeden tkwił samotnie na dziesiątym piętrze bloku, wpatrzony w codzienny chaos betonowej dżungli. Nieruchomy jak posąg.
"Tragedia przegranych tego świata rozgrywa się w ciszy", pomyślał Szymon. "Jesteśmy najbardziej niemą grupą. Wszystkie inne mniejszości dorobiły się już swoich praw i obrońców, tylko nie my. Nikt nas nie broni, nikt i nic. Każdy powie tylko, że sami sobie jesteśmy winni i że powinniśmy wziąć się za siebie. Łatwo im mówić, jak sami tego nie przeżyli".
Czego mu tak naprawdę brakowało? Nie wiedział. Nie był przystojny, ale nie odznaczał się też przesadną brzydotą. Swój iloraz inteligencji szacował na nieco powyżej przeciętnej, choć bez rewelacji. Bez większego problemu zdał maturę i dostał się na studia, ale wyleciał z powodu braku motywacji do nauki. Zresztą z fobią społeczną i tak nie znalazłby pracy w zawodzie.
Nigdy nie potrafił z nikim nawiązać choćby nici porozumienia. W liceum był klasowym wyrzutkiem. Szkołę co prawda dawno skończył, ale kto raz wypadnie ze społeczeństwa, nie tak łatwo wraca na jego łono. Szymon nie zdobył określonych umiejętności i znajomości, kiedy był na to najlepszy czas. Teraz już za późno. Pod względem życiowym i uczuciowym przypominał czternastolatka. Nawet to głupie całowanie. Przez wszystkie te lata nie zdołał zbliżyć się do dziewczyny choćby przelotnie. Dużo brzydsi, głupsi i gorsi od niego mieli już w tym wieku żony i dzieci, a on?
Jeżeli człowiek jest bezrobotny i sam jak palec, to tak, jakby go w rzeczywistości nie było. Świat nie odczuje jego zniknięcia, nikt nie będzie tęsknił. Nie zostanie po nim nawet ślad, zupełnie, jakby nigdy nie istniał. No dobra, jeszcze matka. Ale nawet ona po początkowym smutku poczuje ulgę. Dorosły syn na utrzymaniu rodziców to przecież niemały balast.
Gdyby tylko mógł zacząć swoje życie od nowa. Zrozumieć, co jest w nim nie tak i spróbować jeszcze raz. To się jednak nigdy nie stanie, czas nie biegnie wstecz. W obecnej sytuacji niewiele dało się zrobić. Psychiatra przepisał jakieś leki, ale sama chemia nie wystarczyła, by wyrwać Szymona z marazmu. Do terapii się zraził, gardził psychologią, terapeutów nazywał szarlatanami XXI wieku.
Czasem zdawało mu się, że to wszystko było tylko jakimś koszmarnie nudnym snem. Może on tak naprawdę już nie żył, może znajdował się w czyśćcu albo innym alternatywnym wszechświecie, gdzie zsyła się dusze, by pokutowały za grzechy poprzedniego żywota?
Codziennie wstawał z łóżka, serce pompowało krew, przed snem słyszał czasem jego głuche uderzenia w piersi. Biedna pompka, nie miała pojęcia, że bije na próżno. Była więźniem w jego klatce piersiowej, tak jak on był więźniem swojego strachu.
Zamknięty w pułapce własnego umysłu, Szymon nie tyle żył, ile wegetował. Mimo to uparcie trzymał się nadziei, że kiedyś wszystko się odmieni, że przyjdzie jakiś impuls, który wyrwie go z letargu, pozwoli przełamać lęk.
Skoro nadzieja umiera ostatnia, to nie będzie jej na siłę wyprzedzał.
Więzień
1An artist can't tell you what the hell they're up to. They don't know. They can maybe guess. What they're actually doing when they're producing a piece of art is figuring out what they're up to. And that's when you know they're actually artists. They're moving beyond themselves.
Jordan Peterson
Jordan Peterson