Miłego czytania

Część pierwsza.
Rubieże
WWWOtworzył oczy, wokół panowała ciemność. Ręka sama odnalazła miecz leżący obok, a ciało przygotowało się do odparcia ataku, czekał chwilę, nic się nie stało. To tylko sen pomyślał. Po raz kolejny zbudziła go wizja, która nie dawała mu spokoju od kilku nocy. Widział jak roztrzaskuje kamienny stół, za każdym razem wykonywał zamach potężnym dwuręcznym młotem, i w chwili gdy cios miał rozbić kamień z nieba spadał ognisty pocisk powalając go na ziemię, w tym momencie budził się. Przez chwilę patrzył w mrok, czuł iż pora by wstać jednak ciemność sama zamykała mu oczy wciągając w dalszy sen, gdy nagle ponownie rozbudziły go otwierane drzwi izby i czyjś głos.
– Panie kapitanie. – Mężczyzna mrużąc oczy spojrzał na chłopca z pochodnią, który wszedł do izby. – Stworki.
Kapitan wstał patrząc w ostrze, które nadal trzymał w dłoni. Wypolerowana powierzchnia odbiła smugę ognia przypominając o wizji.
– Bujda – szepnął i podniósł pochwę chowając miecz. Chłopiec, który nie dosłyszał kapitana dodał:
– Przy lesie cała masa, wartownik kazał zawołać.
Teraz kapitan skupił wzrok na młodzieńcu, który niepewnie spoglądał na niego czekając na odpowiedź.
– To pewnie te szczury co łażą po okolicy. – Spojrzał w sufit nad czymś rozmyślając. Sen uleciał z niego całkiem, pozostała tylko wojskowa czujność. – Leć budzić sołtysa. – Młodzik wybiegł na zewnątrz.
WWWKapitan ziewnął drapiąc się po całym ciele, tutejsze pchły nie były najmilszym towarzystwem do snu pomyślał. Rozejrzał się po niewielkiej sali, gdzie pod ścianami na drewnianych deskach rozrzucono słomę, która służyła oddziałowi straży za łóżka. Ci udawali naprawdę twardy sen, a co niektóry chrapał ze świstem.
– Wstawać lenie! Wiem, że wszystko słyszeliście więc nie udawać! – krzyknął do dziesiątki żołnierzy. Mężczyźni zbierali się przeklinając na wszystko co można, za tak wczesny zryw z ciepłych posłań. Mieli na sobie spodnie i grube koszule, nakładali na to kolczugi, ciężkie kurtki, lub kawałki zbroi płytowych przykrywające wrażliwsze miejsca na ciele, a na głowy wciskali hełmy o przeróżnych kształtach.
WWWWojacy owi ochraniali graniczne tereny królestwa. Zbieranina bandytów i podejrzanych typów, którzy by nie iść na stryczek zgłaszani byli do służby wojskowej. Zwano ich przewrotnie wolnymi strażnikami. Do wojska kierowano nielicznych, resztę wysyłano do kopalni lub na galery co równało się z bliższym lub dalszym wyrokiem śmierci.
WWWPo krótkim szkoleniu, które głównie polegało na czyszczeniu latryn i korytarzy koszar, składali przysięgę słowną, oznajmiającą mniej więcej tyle: w zamian za jedzenie, ubranie i dach nad głową, będę strzegł królestwo Szron przed wszelkimi wrogami. Jednak dla przypieczętowania przysięgi na prawym ramieniu, piersi i poliku złoczyńcy wyciskano magiczny tatuaż, który znikał po trzydziestu latach. Miało to odróżniać ich od zwykłych żołnierzy, którzy odbywali służbę przez dziesięć lat. Po tym czasie, jeśli złoczyńca nadal żył, mógł odejść jako wolny człowiek. Za dezercję karą była śmierć. Więźniowie woleli wojsko niż ciągłe ukrywanie się, więc ucieczki choć zdarzały się były bardzo rzadkie.
WWWKapitana straży, oraz chorążych wybierano spośród uboższych rodów, aby wypracować sobie imię pośród znanych już dowódców. Takie przewodnictwo dla większości, było karą, a nie zaszczytem. Kapitan Hubert Rum, który objął dowództwo w północnej strażnicy rok temu, był wyjątkiem, taka służba podobała mu się. Jako najmłodszy, z dwanaścioro rodzeństwa, ubogi syn ziemianina nie mógł liczyć na nic więcej, a życie na granicy nie było trudniejsze niż w domu na wsi, więc wolał państwowy wikt niż rolnictwo.
WWWRum wraz z dziesiątką żołnierzy wracał z miasta Stara Kuźnia, w którym uzupełniał zapasy. Otrzymał tam rozkaz sprawdzenia pogłosek o bandzie stworków na wschodnich terenach, i tak lekko okrężną drogą wojacy trafili do wioski Rubieże. Tutaj również mieli czekać na czarodzieja, który udał się do samej stolicy z ważnym, jak to mówił zadaniem. Choć jak wszyscy znali maga misją tą były burdele i karczmy w pierwszym miasteczku gdzie go jeszcze nie znano. Przez co pobyt wojaków we wsi przedłużył się, co nie było na rękę ani chłopom, ani kapitanowi, który myślał o pozostawieniu wiadomości dla czarodzieja i udania się do strażnicy. Jednak dzisiejszy ranek wszystko zmienił.
WWWŻołnierze ubierając popychali się łokciami, klnąc przy tym ile się dało.
– Osady nie zaatakują? – zapytał młody żołnierz z wyłupiastymi oczami.
– Koszmary miałeś Oko? – zaśmiał się dowódca. Reszta oddziału zawtórowała rubasznie. – Niech spróbują, posiekamy draństwo na kawałki i będzie spokój.
– Spokoju to raczej nie będzie – dodał rudowłosy wojak przypinając pas z mieczem – podobno kolejna wojna na północy, pewnie chcą do pobratymców dołączyć.
– Niech idą, dla mnie wszystkie się mogą nawzajem powybijać. Będzie spokój na granicy, jak dawniej. – odparł kapitan.
– A jak się znajdzie jaki mądry co ich znowu na południe będzie prowadził?
– Ty Imbir lepiej nie mędrkuj. Sprawdźmy lepiej co tam się dzieje – powiedział Rum wychodząc z izby.
Niebo na wschodzie powoli jaśniało, nadchodził świt. Poranek był parny i mglisty. Przez ostatnie kilka dni padał deszcz jednak dziś czuć było w powietrzu cieplejszy powiew. Kapitan obrzucił wzrokiem budzącą się osadę, gdzie między chatami biegał młodzieniec, który waląc w drzwi wołał – Stworki!
WWWRubieże było ostatnim miejscem, w którym można spotkać ludzi na wschodnich granicach królestwa. Z początku był to obóz drwali, lecz z czasem osadnicy przestali wracać na zimę do domów i przeprowadzili się na te odludzie wraz z rodzinami. Teren wokół był pagórkowaty porośnięty gdzieniegdzie trawą, a w większości lasem. Dalej na wschód, znajdowały się góry, wyznaczające naturalną granicę królestwa królestwa. Wysokie i wiecznie ośnieżone, ciężkie do przebycia dla jakiejkolwiek istoty.
WWWWieś leżała na wzniesieniu, z trzech stron opadającym do rzeki, którą to w sezonie drwale używali do spławiania drzew w okolice miast. Jednak teraz rzeka huczała odbijającymi się kamieniami, przerzucanymi nadmiarem wody spływającej z gór po obfitych deszczach. Dom żołnierzy stał w najwyższym punkcie osady, stamtąd był najlepszy widok na okolicę, więc tuż obok postawiono wieżę strażniczą, a wokół niej blisko siebie wybudowano kilkanaście drewnianych chałup i zabudowań gospodarczych przykrytych strzechą. Wioskę otaczała palisada, a dodatkowo w najniższym miejscu pomiędzy zakolami rzeki wykopano rów wypełniony wodą i ostrymi palami. W spokojniejszych okolicach wioski nie były tak strzeżone, jednak na granicy pięć dni pieszej wędrówki od najbliższego miasta mieszkańcy musieli bronić się sami, przed wszelkimi stworami, rabusiami, bądź innymi niebezpieczeństwami.
WWWŻołnierze po wyjściu z chaty zwrócili się w stronę lasu, który zaczynał się tuż za łąką. I pomimo mroku wyraźnie widzieli poruszające się sylwetki przy drzewach.
– Dużo ich – powiedział kapitan. – Brać łuki i na palisadę.
WWWChoć w wiosce znajdowało się sporo kamiennych ścieżek, to żołnierze po przejściu kilkudziesięciu kroków zdążyli się ubrudzić w błocie po kolana. Wojacy stanęli w rzędzie na palisadzie. W wiosce za nimi robiło się coraz głośniej. Ktoś wykrzykiwał rozkazy. Zwierzęta wydzierały się w zagrodach, których nikt dziś nie otwierał. Słychać było nawet niespokojne rżenie koni. Rum stanął obok wartownika wpatrującego się w las, który za pasem miał wsuniętą lunetę.
– Popsuta? – zapytał wskazując niewielki teleskop.
– Nie – odparł patrząc na kapitana, lub próbując to robić bo równie dobrze można było stwierdzić iż obserwuje las i wioskę w tym samym momencie. – Proszę – wartownik wyciągnął przyrząd mniej więcej w stronę Ruma. Ten odebrał go ciężko wzdychając.
Rum przyłożył do oka lunetę, próbując dostrzec wyraźniej sylwetki stworków.
– Nie dobrze - powiedział. - Mężczyźni spojrzeli na niego.
– Co jest? – zapytał Imbir
– Olbrzymki są.
– Czarodziej? – rzucił Oko.
– Nie wyczuwam. – Rum jak każdy dowódca posiadał kilka amuletów, które otrzymał wraz ze stanowiskiem, jeden z nich stawał się ciepły gdy w pobliżu ktoś używał magi. Jednak nic takie się nie działo. – Cztery tylko, zresztą osada dobrze broniona, któremu by się tam chciało nas atakować. – dodał pewnie. Mimo zapewnień kapitana żołnierzom nie spodobało się to co usłyszeli, kilka razy walczyli z olbrzymkami i nie była to lekka potyczka.
WWWW tej chwili pojawiło się dwudziestu chłopów, w sile wieku, pod wodzą wąsatego starszego sołtysa, na którego wołano Siwiec. Wszyscy mieli na sobie długie pikowane kurtki, nabijane ćwiekami, do tego czapki, spodnie oraz wysokie buty. Większość miała miecze i tarcze ale było też kilka dwuręcznych siekier. Stanęli przed wałem. Za nimi ustawiło się kilka kobiet i młodzików. Starcy i dzieci ukryli się w ziemiance, w której przechowywano warzywa.
– Co tam się dzieje? – zapytał sołtys.
Rum spojrzał na nich z góry z lekkim zdziwieniem, bo uzbrojeni i w jednakowych ubraniach, w dodatku nie upapranych błotem, wyglądali jak mała armia, lepsza niż jego własny oddział. Wiedział, że Siwiec to były wojak, który otrzymał okoliczne ziemie za zasługi i we wszystkim widać było żołnierską rękę.
– Stworki przy lesie, ale gorzej bo są i olbrzymki. – Chłopi zaszemrali niespokojnie.
– Ścierwa tak blisko wioski? – odparł zdziwiony mężczyzna wdrapując się na wał – może tylko przechodzą. W tym momencie kilka stworów odłączyło się od reszty i ruszyło w stronę wioski.
– Będą atakować – szepnął Oko.
– Przestań krakać – odparł rudzielec. Po chwili stanęły głośno warcząc na siebie i nagle mniejsze stworki zawróciły. – Widzisz, spieprzają. – Jednak cztery potężne sylwetki zostały i radziły coś między sobą.
– No właśnie nie widzę.
– Przestań, bo będzie nieszczęście. - warknął Imbir.
– Co będzie? – odparł zdziwiony Oko. – Jak one tutaj przyjdą to będzie nieszczęście. – Wojak wskazał ręką na bestie, a te jak na komendę, ruszyły w stronę wioski.
– Widzisz – sapnął rudowłosy – To przez ciebie. – Oko spojrzał ozięble na kamrata.
– Zamknijcie się, nie czas na spory – zbeształ ich Room. – Lepiej ustawcie katapultę.
– My? – odparli patrząc na siebie. Kapitan w złości zamiast osadzić wojaków dodał:
– Nie, do cholery, on – wskazując na wartownika, który jednym uchem podsłuchiwał rozmowę.
– Ja? – W zdumieniu spojrzeli na odpowiadającego. – No, dobrze – odparł zakłopotany po czym zeskoczył z wału i pobiegł otwierać wrota stodoły.
– Co z wami jest – zwrócił się ostro do żołdaków. Ci wyprostowali się podnosząc prawą rękę ku sercu. Reszta oddziału zawzięcie patrzyła poza palisadę udając całkowitą niewiedzę, za to chłopi nerwowo przyglądali się rozmowie znając reputację strażników i czekając na bójkę.
– Panie kapitanie – odparli razem.
– Oko, pomóż mu. – Wojak bez sprzeciwu ruszył za chłopem, wypychał machinę z pobliskiej stodoły. Katapulta nie była duża i nie miała wielkiej nośności, za to doskonale sprawdzała się przy obronie przed mniejszymi istotami. Takie małe machiny bojowe były częstym wyposażeniem granicznych wiosek, lub strażnic. Łatwe do montażu i obsługi dawały dodatkową ochronę przed napadami.
– Kilka bydlaków chce się z nami pobawić - powiedział głośno do wszystkich – więc przygotujmy im miłe powitanie – dodał. Żołnierze przytaknęli.
WWWW tym momencie jeden ze stworów podniósł spory kamień i rzucił nim w stronę wioski. Bryła wielkości głowy spadł tuż przy palisadzie.
– Psie syny – warknął Siwiec. Poczwary nie zmieniły kierunku i szły prosto w stronę wsi. Jednak żaden z mniejszych potworów nie ruszył razem z nimi, te zaczęły z powrotem znikać między drzewami. Kapitan z ukosa spojrzał na sołtysa, który pod nosem mełł przekleństwa.
– Siwiec znasz swoich, który umie strzelać, na wał. Poślij ludzi by rzucili kładkę i wzmocnili bramę. – Wy - wskazał na kobiety i młodzików. – Naszykujcie dzbanki z oliwą i strzały zapalające, jeśli zaatakują postraszymy je ogniem, może zawrócą. – Szybko – dodał, lecz nie potrzebnie, bo wszyscy biegiem wzięli się do pracy.
WWWSołtys podzielił ludzi i dziesięciu najlepiej strzelających wśród, których był on sam po chwili dołączyło do łuczników stojących na wale. Największe chłopisko podeszło pomagać przy katapulcie. Dwóch wybiegło przed bramę i zaczęli ciągnąć sznury, które usuwały kładkę z rowu. Wrócili po chwili by razem z innymi spychać fury w stronę wrót, jednak już po chwili cztery wozy zamiast zabarykadować bramę zderzyły się obok niej.
– Bogowie dajcie mi siły abym przeżył ten poranek - kapitan wzdychnął do siebie, wznosząc oczy ku niebu.
WWWSkupił się na stworach. Każdy z nich miał prawie trzy metry wzrostu, trochę mniej niż wysokość wału i palisady razem. Więc jak do nich dojdą będzie nielichy problem, pomyślał. Dostrzegł również, że za ubiór służyły im jakieś szmaty, jednak to wiele nie zmieniało bo olbrzymki miały grubą skórę, a mimo powolności odznaczały się żywotnością i siłą. W ręce każdy dzierżył wielką maczugę.
WWWZwano je różnie. Olbrzymki, ponieważ najczęściej były to samice, choć nie zawsze, a zastanawianie się czy atakuje cię on czy ona nie dawało większych szans na przeżycie. Zarazy, bo roznosiły różne paskudne choróbska oraz wszelkiej maści wszy, pchły i inne karaluchy. Kanibale, gdyż ze smakiem zjadały wszystko, co dało się wepchnąć do gęby nawet poległych towarzyszy. Używano również wszystkich znanych siarczystych wyzwisk. Jedne z niebezpieczniejszych bestii żyjących poza północną granicą, jednak niezbyt rozgarniętych, a nawet mówiąc dosadnie głupich.
WWWTym bardziej było to wszystko dziwne, rozmyślał dalej, że znajdowały się na południu, a raczej nie powinny. Granica obłożona była magią, która powinna wielkoludy odstraszać. Choć czasami północni magowie tworzyli amulety, które mogły zniwelować czar, jednak nie starczały one na długo. Kilkudniowa wycieczka w głąb kraju mogła zapowiadać czarodzieja, który ładował amulety na bieżąco, a jeśli tak było atak olbrzymek mógł być tylko początkiem.
WWWObrońcy byli przygotowani, na granicy życie nie było lekkie, więc przezorność i planowanie były tutaj na porządku dziennym. Na łące leżały sporej wielkości głazy pomalowane na biało, były to znaczniki odległości dla katapulty, mniejsze i sprytniejsze stworki wiedziały czym one są więc najczęściej omijały takie osady szerokim łukiem. Jednak wielkoludy nie przejmowały się niczym i powoli szły kierując się na jeden z nich.
– Idą prosto na pierwszy. – Sołtys krzyknął w kierunku obsady katapulty. – Od lewej! Dziesięć kroków! – Załoga szybko ustawiła maszynę według kamieni ułożonych przy stanowisku strzelniczym.
– Pięć! Cztery! – Ramię wyrzutni zgrzytnęło i głaz wielkości małej beczułki przeleciał nad głowami żołnierzy.
– Trzy. – Wszyscy w skupieniu obserwowali lecąca bryłę. – Dwa.
– Jeden – wyszeptał i nie mógł uwierzyć w to, co się stało. Pocisk przewrócił jednego z idących. – Trafiony! – krzyknął.
WWWStwór idący obok spojrzał na kamień leżący na towarzyszu i z zapałem zaczął go okładać, jakby to on był przyczyną problemów leżącego, a że ciosy padały znad głowy maczugą nie mniejszą niż sam głaz, to w niczym mu nie pomagał. Kolejna, największa gadzina, zakrzyknęła coś do niego w swoim gardłowym języku, ten przestał wgniatać kompana w ziemię i razem z pozostałą dwójką szybkim krokiem ruszył w stronę osady. Były bliżej niż dwieście kroków. Katapulta wystrzeliła jeszcze dwa razy, mniejszymi ostrymi kamieniami, które miały spowolnić atak. Cześć z nich dotarła do celu bowiem poczwary unosiły wielkie ramiona osłaniając głowy. Gigant krzyknął po raz kolejny i olbrzymki ponownie przyśpieszyły.
– Przygotować łuki. – Kapitan uniósł łuk, a pozostali za nim. – Jeszcze chwila, niech podejdą bliżej. Mierzyć w tego wielkiego, wygląda na dowódcę tej bandy.
– Zapalić! – dwaj chłopcy szybko przebiegli przed łucznikami podpalając szmaty nasączone oliwą nawinięte tuż za grotami strzał. Jeden z chłopów naciągnął łuk czekając na rozkaz od kapitana, który wpatrywał się w zbliżające się stwory. Nagle zwolnił chwyt wymachując poparzoną ręką, płonący pocisk z furkotem przeleciał nad palisadą i ugodził stopę siepacza, który przedtem z zapałem okładał kamień. Stwór zatrzymał się i patrzył w płonącą strzałę nie wiedząc co z nią zrobić. Jednak pozostała dwójka była coraz bliżej.
WWWKapitan spojrzał na chłopa groźnie i krzyknął:
– Teraz! – Wszyscy naciągnęli łuki i dziewiętnaście ognistych smug pomknęło w stronę dowódcy atakujących, tylko jedna spadła na ziemię, reszta trafiła w cel, pomimo ognia i bólu stwór nie zatrzymał się, tylko ryknął i przyspieszył.
– Strzelać! – i sam naciągał łuk raz za razem. Rozdrażniony stwór wpadł do rowu wymachując bronią i łamiąc ostre pale jak cienkie gałązki i już po chwili był po drugiej stronie. Cięciwy brzęczały raz za razem. Tuż za nim zniszczeń dokładał jego kompan. Rycząc groźnie za każdym razem gdy grot wbijał mu się w ciało. Trzeci z atakujących ugasił i wyciągnął z nogi grot ale najwidoczniej nie spodobało mu się to co widział bo nadal stał w miejscu i tylko patrzył na pozostałą dwójkę.
– Dawać oliwę! – krzyknął kapitan. Bestie zaczęły atakować palisadę, wyłamując belki maczugami i rękami. Kobiety podawały żołnierzom małe dzbanki, a ci rzucali w atakujących. Dowódca wielkoludów, na którym nadal płonęło kilka strzał od razu zajął się ogniem, a płonąca oliwa z łatwością podpaliła drugiego stwora. Ogień rozlał się na ich ciałach. Wielkolud wpadł w furię, drugi zaczął tarzać się po ziemi próbując ugasić ogień. Nagłe potężne uderzenie maczugi zmiotło sporą część bariery.
– Do tyłu – kapitan machnął na żołnierzy, na szczęście potwory w amoku nie atakowały bramy, ale ludzi których widzieli, i aby dostać się do osady musiały przeskoczyć wał oraz resztki wystających pali. To dało krótką chwilę na ucieczkę.
WWWW czasie gdy olbrzymki zaczęły atak, chłopi nie próżnowali, wyciągnęli cztery drzewce, grube jak ręka i dłuższe niż dwóch rosłych mężczyzn, szybkimi ciosami siekiery zaostrzyli końce i każdy dzierżąc prymitywną lance czekał na stwora. Kolejnych dwóch sprawnie wiązało ze sobą kilka sznurów.
WWWDowódca potworów pojawił się na wale, i z rykiem, nadal płonąc, skoczył na ziemię. Chłopi z okrzykiem pobiegli i zarzucili prymitywną sieć, wielkolud przez chwilę plątał się próbując rozerwać pęta. W tym momencie kolejni obrońcy z żerdziami ostro ruszyli na poczwarę, dwie tyki wbiły się w brzuch, jedna złamała odbijając biegnącego, który upadł na ziemię, a trzecia została odtrącona przypadkiem ręką stwora. Stwór zakrzyknął donośnie i osunął się na kolana. Rzucił maczugę i próbował wyciągnąć drągi z brzucha. Od razu doskoczyli do niego zbrojni z mieczami, tnąc go z każdej strony, nie dając mu chwili wytchnienia. Mężczyźni nie odpuścili i mimo że stwór był tuż obok dopchnęli żerdzi, które przeszły na wylot. Po chwili poczwara z jękiem, umierając, zwaliła się na ziemię.
WWWBestia za palisadą znów była ostrzeliwana przez łuczników, którzy stanęli z boku wyrwy. Poczwara straciła wolę walki. Uciekając rzuciła w stronę strzelających maczugą, która zmiotła czapkę z głowy jednego z łuczników i spadła gdzieś między budynkami. Trzeci z atakujących odszedł wcześniej nawet nie włączając się do walki.
Nad wioską zaświecił pierwszy promień wschodzącego słońca, a wszyscy wstrzymując oddech patrzyli za uciekającym stworem. Nagle ktoś krzyknął:
– Zwycięstwo! – chłopi z radością zaczęli klepać się po plecach, a żołnierze obrzucali wyzwiskami uciekającego wielkoluda.
WWWJednak kapitan nie przyłączył się do ogólnej radości wypatrywał miejsca gdzie katapulta powaliła pierwszą poczwarę, lecz nie było jej tam. Widocznie nie dostał, aż tak mocno pomyślał. Spojrzał na pobojowisko i nie mógł uwierzyć, że nikt nie zginął a nawet nie został ranny. Prawie uśmiechnął się gdy z lasu poniósł się dziki ryk. Wszyscy zamarli z przerażeniem wpatrując się w knieję, z której zaczęły wyłaniać się dziesiątki stworków i kilkanaście olbrzymek.
– Bogowie – szepnął Room. – Jesteśmy zgubieni.
Koniec, choć podobno będzie c.d.n…
P.S. Akapity zrobiłem z kodem WWW[/color/ bo indent mi strasznie akapity rozwalał, robiło ekstra odstęp pomiędzy akapitami, może coś sknociłem ale tak mam szybciej
