Askocka Bajka
(nieznana opowieść datowana na 3235 rok przed Wyjściem.)
"Gdybym szedł przed sobą, to szedłbym przed sobą, czy za sobą?"
(najbardziej zbliżone do oryginału tłumaczenie na askocki pojęcia "paradoks")
(tekst zaskakuje małą ilością elementów religijnych w tekście. Oprócz samej osoby Wiedźmy-Kapłanki i wzmianki o głosie bogów nie mamy tu ani jednego bezpośredniego nawiązania do religii Ad-naho. Czyżby tekst pochodził sprzed nie udowodnionej dotąd ekspansji religii na wszystkie poziomy Skatii?)
żył niegdyś młody wódz wioski imieniem Guimrod. Dzielny wojownik i mądry władca. Był jednak bardzo młody i porywczy, czasem aż nazbyt odważny, i czasem aż nazbyt uparty. Poprowadził on swoich podwładnych w głąb Skatii szukając lepszego miejsca do życia.
Pewnego czasu natrafili na piękną jaskinię. Dwie czyste rzeki rozcinały skałę na całej długości półki. ściany zdawały się być doskonałe do upraw grzybów plekku i Guimrod patrząc na nie pomyślał, że wychodowane na nich tevie będą tłuste i smaczne. Osiedli więc tam i nadali swojej ziemi nazwę, nadając najpierw rzekom, a potem skałom. Szybko znaleźli bogatą żyłę metali i zaczęli pracę.
Guimrod patrzył przez rok jak jego ludzie kują domy i korytarze i był zadowolony.
A potem askoci zaczęli szeptać między sobą.
"Bogowie szepczą" mówili.
"Ziemia śpiewa" mówili.
"Wiatr opowiada historię świata w tej jaskini" mówili.
Bo wszyscy w czas snu poczęli słyszeć zaśpiew, jakby odwieczny, cichy i oddalony, który wypełniał ciemności. A Guimrod nie słyszał, w swoim wysokim, małym pałacu. Spał dobrze, wsparty na swoim wiernym T'bnarze.
A jego ludzie poczęli słyszeć ów zaśpiew i w dzień. Nie dlatego, że zrobił się głośniejszy, ale dlatego że kiedy raz się go usłyszało, to słyszało się go już coraz wyraźniej. I zaczął się bać lud askocki z jaskini. Nie mogli oni zasnąć, a co dziwniejsze, nie czuli, że musieli. Ich ruchy zwolniły, ale ich praca stała się natchniona magią. Kowale wolno wykuwali w swych dosztach najpiękniejsze widreny, najdelikatniejsze hełmy i cudowne korony. Przestali wszyscy czuć ból, a ich rany goiły się szybko.
Obudził się Guimrod, usłyszawszy odgłosy pracy jego ludu i wyjrzał z pałacu.
Askoci, przemienieni przez pieśń kamieni żyli nieśpiąc, nie cierpiąc i nie umierając. W swojej mądrości władca przeraził się, że ktoś z jego ludu ukradł słowa bogów. Ich to domeną była nieśmiertelność i magia. A kiedy usłyszał pieśń kamieni sam poczuł się jak zaczarowany.
Wrócił do swej wieży i porwał swój tebnar. Założył też na głowę hełm swego ojca, z żelaznym, czerwonym rogiem grożacym sklepieniu, i przepaskę na biodra i poszedł kamiennym tunelem, którym nikt nie chodził, zostawiając za sobą swoich zaklętych, milczących poddanych.
* * *
Szedł za głosem kamieni. Czas za czasem, przebijał się przez żyły lodu rozcinające skały. Przez mosty nad nieskończonymi przepaściami, gdzie leakumy miały swoje gniazda. Guimrod złapał jednego za ogon, i przyświecając nim sobie jak lampą szedł dalej, czas za czasem, nie potrzebując snu ni pożywienia.
Minął salę, w której pod sklepieniem toczyła się gwiazda, która niegdyś przed końcem świata dostała się pod ziemię. Gwiazda oślepiała go, ale wyczuwając drogę swoim gamnem udało mu się przejść. Podwójne korytarze doprowadziły go do pięknych kryształowych tuneli, gdzie muzyka kamieni zwalniała jeszcze bardziej. Guimrod czuł jak jego puls zwalnia. Aż był tak wolny iż wojownik mógł wypowiedzieć imiona wszystkich swoich ojców między dwoma uderzeniami serca. Trwało to dla niego wiele, wiele dni, ale udało mu się przekroczyć i tę salę.
W chwilach, kiedy jego puls zwalniał najbardziej, Guimrod zamykał oczy i marzył o wiedźmie-kapłance grającej na stafylkonie tak wielkim, jak pół Skatii. Długie korytarze akustyczne ciągnęły się dziesiątkami kilometrów. Jedne wielkie i długie, z westchnień czyniące basowe dudnienie, które wstrząsało ziemią. Inne cienkie jak igły ze srebra, dające głos niczym chór dziecięcych szeptów. Kapłanka-wiedźma stała na podwyższeniu w zagłębieniu w stalagnacie, a wokół niej zbierały się wszystkie wejścia do akustycznych korytarzy stafylkonu. Guimrod od razu wiedział, że to wiedźma. Miała białe gamno, zamiast czarnego jak wszyscy askoci, i stała w wiedźmich koralach z korzeni Drzew. Na czole miała wypisane znaki nieznanego boga i śpiewała do stafylkonu, od miesięcy już dręcząc wioskę wojownika.
Guimrod marszczył brwi, podchodził do kapłanki i gniewnie łapał ją za ramię. Ona próbowała śpiewem zawładnąć nad nim, on bronił się niechętnie, aż pochylał się i całował i kochał wiedźmę. Przestawała wtedy na chwilę śpiewać, a on leżał z nią. A kiedy wiedźma zasypiała, podnosił T'bnar i przebijał jej ciało.
Gdy jej żebra przestawały się otwierać, wstawał i oddychając szeroko, rozkładał ramiona i zakrwawiony T'bnar i śpiewał o zabitej, pięknej kapłance, która musiała umrzeć, by jego lud także mógł znowu umierać.
Wtedy Gimrod budził się, i orientował, że wciąż jest w sali, gdzie formacje kryształów spowalniały pieśń i czas, i że spał między kolejnymi uderzeniami serca, śniąc o wiedźmie-kapłance.
* * *
Potem minął kilka wyjść stafylkonu. Wielkie drżały od ciężkich dźwięków, cienkie poruszały jego włosami, gdy ściągnął hełm, aby lepiej słyszeć. Ktokolwiek grał na tym boskim stafylkonie, musiał być największym z mistrzów, i Guimrod wiedział, iż musi to być kobieta z jego snów. Kapłanka ubrana w korale z korzeni Drzew.
Szedł, aż minął grające, stalowe kolumny wyjące głosami bogów. Ale ich głosy nie były nawet w połowie tak mocne, jak pieśń za którą podążał Guimrod. Doszedł do ciągu i zręcznie opadł na sufit jaskini. Stalaktyty zamieniły się miejscami ze stalagmitami, a Guimrod czuł, że zbliża się do sali, gdzie jego wiedźma gra na starożytnym instrumencie.
I rzeczywiście, za kolejnym zakrętem wszedł do niewielkiej sali, w kształcie muszli. Zobaczył tunele stafylkonu zbierające i otwierające się w zagłębieniu w wielkiej kolumnie na środku sali.
Podszedł do tego miejsca, z pochyloną głową, i hełmem pod pachą.
Wiedźmy-kapłanki nie było. Guimrod przesunął dłonią w powietrzu wokół siebie. Poczuł resztki jej ciepła, może nutę jej zapachu. Ale nie było jej tu już od ponad stu lat... Stafylkon grał przez cały ten czas, ożywiony jednym jej tchnieniem, samą jej obecnością. Milczał przez chwilę Guimrod, a na jego skroni pojawiły się białe pasma. Potem podniósł dłoń i zakrył otwory.
Koniec
"Bajka Askocka" [archeologiczne odkrycie] arch inv
1
Ostatnio zmieniony pn 21 sty 2008, 18:04 przez Ninetongues, łącznie zmieniany 1 raz.