Okrążenie III (wspomnienie) /opo, 2x poprawione

1
Podczas hitlerowskiej okupacji Janek też wstąpił do lokalnego oddziału Armii Krajowej, podobnie jak wielu innych, młodych chłopaków z okolicznych wsi. W okresie lata przeważnie przebywali w lesie, szkoląc się i przeprowadzając krótkie akcje zbrojne lub staczając potyczki z niemiecką żandarmerią oraz lokalnymi litewską policją i wojskiem podlegającymi władzom okupacyjnym. Na zimę dowódca oddziału rozpuszczał większość partyzantów do domów.
W czasie jednego z takich letnich pobytów rejon, w którym stacjonował oddział Janka, został otoczony przez oddziały niemieckie. Wysyłani zwiadowcy wszędzie napotykali hitlerowców. Partyzanci nie mogli ruszyć się z obozowiska w ostępie leśnym; zostali odcięci od wiosek, zaopatrzenia i informacji wywiadu. Blokada trwała dłuższy czas, zapasy żywności kończyły się. Jedynie wody nie brakowało; obóz, jak zwykle,założono przy strumyku z dobrą wodą.
Dowódca oddziału, porucznik, surowo zakazał też rozpalania ognisk, gdyż codziennie, co kilka godzin nad lasem przelatywał niemiecki samolot obserwacyjny „Storch”. Nie mogli ogrzać się w nocy ani zjeść porządnego, gorącego posiłku. Dodatkowo, wprowadzone polecenie zachowywania ciszy, a więc i całkowity zakaz używania broni palnej nie pozwalał zapolować na zwierzynę leśną czy ptactwo. Kucharz po kilku dniach okrążenia zaczął racjonować posiłki.
Któregoś poranka partyzanci dostali do menażek radykalnie zmniejszoną porcję strawy na śniadanie – tylko po grudce kaszy, „wielkiej” jak piąstka dziecka, do tego niedogotowanej. Obdarowani tak wykwintnym, gargantuicznym jadłem dłubali w nim łyżkami i burczeli pod nosem, rzucając kąśliwe uwagi pod adresem kucharza.
Jeden z nich, niski i barczysty, nagle wstał i energicznie odstawił menażkę na pieniek. Zwali go Ospą albo Ospowatym, gdyż na jego twarzy przebyta w dzieciństwie choroba pozostawiła widoczne ślady. Szybkim krokiem podszedł do wyższego od siebie parzygnata, chwycił go za bluzę pod szyją i nachylił ku sobie.
– Co jest, kurwa? – wysyczał mu w twarz. – Chcesz nas zagłodzić? Dzieciak się tym nie naje.
– Tak mi szef dziś kazał… – wykrztusił kucharzyna. – Puuść…
– Szef, szef. – Ospowaty jeszcze mocniej ścisnął mu kołnierzyk bluzy. – Sam pewnie wpierdalasz po nocy nasze mięso. I co, kazał ci też zimne jagły dawać?
– Jakie mięso? Puść, ty cholero! – Kucharz próbował oderwać jego palce, ale natura nie była dla niego łaskawa. Napastnik był znany z siły fizycznej, w swojej wiosce pracował wraz z ojcem w rodzinnej kuźni. Kowal, harował w robocie, to i jadł za dwóch; teraz musiał głód odczuwać bardziej dolegliwie niż inni.
– Ospa, zostaw. Co ci zrobił? – Janek wtrącił mitygująco, ale nie podnosił się z pniaka. Nie chciał zaogniać sytuacji. Był chyba jedynym w oddziale, który mógłby stanąć w szranki z kowalem, ale nie była to pora na szukanie zwady. – Kiedy jedliśmy mięso?
– No właśnie! – Ospowaty jeszcze bardziej się zaperzył. – Zżera nasze po nocach!
– Co jest?! Puścić go! – Usłyszeli w tym momencie groźny okrzyk. Ospa ledwie odwrócił głowę a natychmiast wykonał rozkaz; zrobił półobrót w miejscu i wyprężył się. Stał teraz przed dowódcą, który samą postawą potrafił przywołać podwładnego do porządku. Szeroko rozstawione nogi porucznika, ręce zaplecione z tyłu i zmarszczone brwi nie świadczyły o jego pogodnym nastroju. Znany był z troski o podwładnych, ale i z wymagalności; potrafił obsztorcować tak, że winowajca nie wiedział, w którą dziurę się schować.
– Co jest? – Porucznik powtórzył pytanie, już spokojniejszym tonem.
– Panie poruczniku, ten łajza daje coraz mniej do żarcia. – Ospowaty lekko odetchnął. Mogło być gorzej. Zebrał się na odwagę i kontynuował: – Brzuchy nam do krzyża przyrastają. Do tego dzisiaj dał samą kaszę i prawie surową.
– Niestety, zapasy nam się kończą. To ja wydałem polecenie szefowi oddziału, aby zmniejszyć posiłki. – Oficer odwrócił się do podwładnych, którzy wcześniej podnieśli się na jego widok, i dokończył głośniej: – Musimy przetrwać, chłopcy. Szukamy luki, znajdziemy, to odbijemy sobie. Obiecuję.
Przerwał i popatrzył na kucharza, który rozcierał dłonią szyję. Odezwał się do niego, a lodowaty ton głosu mógł zmrozić najodważniejszego:
– Dlaczego dałeś zimną kaszę?
– Ppa… panie poruczniku, szef pozwolił mi tylko na mały ogień, to i długo trwa. Ledwie rozpaliłem, a Storcha usłyszałem. Cholera lata dziś od rana. Musiałem zagasić, a ci – wskazał głową na partyzantów – dawaj i dawaj szybciej. Nie chcieli czekać.
Dowódca rozejrzał się, uniósł brwi w niemym zapytaniu. Nie doczekał się odpowiedzi. Pokręcił głową.
– Nno tak...
Znowu zwrócił się do Ospowatego:
– W innym czasie dostałbyś trzy dni ścisłego, ale teraz wszyscy taki mamy. Tym razem upiekło ci się. – Podniósł głos i spojrzał po innych. – Nie czas na burdy. Zrozumiano?!
– Taa jee…! – odpowiedział mu zgodny głos partyzantów.
Odwrócił się i chciał odejść, ale wstał starszy już wiekiem sierżant, który w zwykłym życiu był gajowym. Podszedł do dowódcy i cicho powiedział:
– Panie poruczniku, znam stary sposób. Może uda się coś upolować bez wystrzału. Potrzebuję tylko trochę zachachmęcić ze spiżarni.
– Sierżancie, przecież tam już prawie nic nie ma. – Porucznik odpowiedział mu szeptem, tak, żeby usłyszał tylko rozmówca. Wyraźnie nie chciał ludzi jeszcze bardziej rozdrażnić. – Na resztkach ciągniemy.
– Wiem, co zostało, kucharza się pytałem. Na polowanie się nada. Jak nie wyjdzie, prowiant oddam. Nie zmarnuję.
Dowódca popatrzył na podwładnego. Co on wykombinował? Ach, pewnie...
– Dobrze, idź do kwatermistrza i weź, co potrzebujesz. Gorzej i tak już nie będzie. Albo niedługo się wymkniemy, albo...
Nie dokończył i nawet dalej nie pytał. Nie metoda, tylko efekt się liczył. Żarcie. Żarcie dla żołnierzy! Zresztą domyślał się – kiedyś, przy brydżu, słyszał opowieść o tym, w jaki sposób ludzie ze wsi polowali na dzikie ptactwo tak, aby nie wpaść w łapy leśniczemu. Pewnie dawniej gajowy sam ich ścigał za to, a teraz będzie uprawiał kłusownictwo. Taki czas nastał, wojna wywraca wiele spraw do góry nogami.
Staremu podoficerowi nie trzeba było dwa razy powtarzać. Musiał jeszcze tylko chwilę powykłócać się z kwatermistrzem, ale to była drobnostka. Kiedy ten udał się do dowódcy, a później wrócił z miną jak gradowa burza, sierżant tylko uśmiechnął się. Wiedział, że dostanie to, co chciał.
– Wezmę wieczorem. – Nachylił się nad kwatermistrzem i poufale poklepał go po ramieniu.
– Bierz teraz i daj mi spokój! – Ten gniewnie strącił rękę. – Co ja pojutrze kucharzowi do kotła włożę?
– To mnóstwo czasu. Jutro dopiero jest jutro. – Gajowy próbował go udobruchać. Rozumiał jego zachowanie, musiało mu się przecież serce krajać. To na kwatermistrza spadną wszystkie gromy chłopaków, a nie na niego, jeżeli tamten wyda resztkę żywności, a dobrego efektu to nie przyniesie. Sierżant obiecał dowódcy, że jej nie zmarnuje, ale teraz nie był tego taki pewny. Ryzykował dużo, ale już nie mógł się cofnąć.
– Przyjdę wieczorem – powtórzył. – Nie dałbym rady przypilnować. Za dużo chętnych. Zaleję i do rana przetrzymasz u siebie pod kluczem. Oka bym nie zmrużył.
Pozostałe godziny letniego dnia, aż do wieczora, zeszły mu na nicnierobieniu. Przed zmierzchem udał się do kwatermistrza. Zamknęli za sobą drzwi magazynu-ziemianki od wewnątrz, aby nie kusić losu, a właściwie głodomorów; wielu z nich krążyło wokół jak psy gończe, które wyniuchały z daleka żarło. Gajowy wsypał otrzymany groch do wiadra i zalał go całkowicie.
– Do jutra. – Uścisnął dłoń magazynierowi i wyszedł z ziemianki, rzucając na odchodne: – Śpij i pilnuj na zewnątrz. Tak będzie lepiej. Nie kuś siebie i losu.
Przed ziemianką stała jeszcze grupka młodzieńców, wśród nich Janek i Ospowaty. Wszyscy wyciągali szyje w stronę magazynu i mocno pociągali nosami. Sierżant skrzywił się. Czego oni tak niuchają? Katar ich dopadł w środku lata?!
– Co tu robicie? Żarcie dopiero rano będzie. A o brzasku jeszcze robota, sam was obudzę. No, już was nie ma. – Pogonił ich ruchem ręki, a do siebie mruknął: – Co to za żarcie. Resztka kaszy.
Od razu udał się na spoczynek. Podniósł się z posłania wraz z pierwszymi promieniami słońca. Kwatermistrz drzemał przed ziemianką na płaszcz-pałatce jak zając pod miedzą – na odgłos jego kroków momentalnie otworzył oczy. Bez słowa wstał, otworzył drzwi i wszedł do magazynu. Gajowy wziął od niego wiadro z grochem i podszedł do śpiących partyzantów; trącił Janka i kilku z tych chłopaków, którzy wieczorem krążyli jak ogary przy ziemiance.
– Podnoście tyłki. Dawaj, dawaj. Idziemy.
Obudzeni, ledwie ziewnęli, przetarli oczy i spojrzeli na wiadro, a już im zaświeciły się one jak u wilków w nocy.
– Nie dla was, pacany. – Sierżant burknął i żartobliwie pogroził palcem. – Byśta chcieli. No już, idziemy.
Ruszył ścieżką, nie oglądając się nawet. Doszedł do małej polanki i rozsypał na niej nasączony już groch. Rozglądnął się i strach go trochę obleciał – jak wyzbierają ziarna, gdyby się nie udało? Ledwie je widać wśród źdźbeł trawy. Jeśli pogna młokosów do pracy, to może połowę zbiorą, ale resztę zeżrą i legną. Przecież wszystkich nie przypilnuje, żarłoków. Z wiadra grochu dziecięce wiaderko mu zostanie i jeszcze sam będzie wracał. Co powie dowódcy?
Przestał o tym rozmyślać, już było za późno. Zaległ w lesie na samym skraju polanki, nakazując pozostałym partyzantom zrobić to samo.
– Chłopaki, tylko cicho leżta, co by nie spłoszyć.
– Wiemy, wiemy – odezwali się Janek i Ospowaty.
– Co spłoszyć? – zapytał ktoś leżący najbliżej.
Janek, zdziwiony, spojrzał w jego kierunku. Ach, to ten dzieciak, co mleko ma jeszcze pod nosem. Mówił, że ma już siedemnaście lat, ale kto go tam wie. Ledwie miesiąc temu przyjął go porucznik do oddziału, na próbę.
– Ot, głupi – zaśmiał się cicho. – Gęsi. Dzikich gęsi.
– Aaa...
– Cicho już! – nakazał im gajowy i z niepokojem spojrzał w niebo.
Miał doświadczenie. Górą przeleciał jeden klucz gęsi, potem drugi, trzeci. Żaden nie wylądował na polanie. Leżący już dłuższy czas chłopcy zaczęli się niecierpliwić, co chwila rozpoczynali rozmowy między sobą. Gajowy nie odpuścił:
– Cholera, uspokójta się. Aby mieć, trza czekać.
W końcu cierpliwość została wynagrodzona. Przelatywał nad polaną kolejny klucz; prowadzący gąsior zaczął się zniżać, a po kilku sekundach wszystkie gęsi. Przewodnik wyraźnie obrał polankę na miejsce odpoczynku. Kiedy tylko stado usiadło, jeden z ptaków dojrzał jadło i z głośnym krzykiem rzucił się na nie, a za nim pozostałe gęsi. Połykały rozsypany groch tak łapczywie, że w niecały kwadrans wszystek pożarły, do ostatniego ziarna. Zalegający w krzakach partyzanci już chcieli wyskoczyć na polanę, ale gajowy ich wstrzymał:
– Poczekajta, jeszcze chwila.
Po następnym kwadransie gęsi zaczęły się chwiać i jedna po drugiej przewracać. Kiedy ostatni z ptaków także utracił równowagę, gajowy z cicha krzyknął:
– Teraz! Za łby i ukręcać!
Ruszyła biegiem partyzancka wiara. Nie mieli dużo roboty; już po kilku minutach mogli wracać z przytroczoną do pasów zdobyczą. Janek nie lenił się, sam „upolował” sześć dorodnych ptaków.
Kiedy tylko weszli do obozowiska i triumfalnie podnieśli trofea do góry, zbiegli się wszyscy odpoczywający partyzanci z dowódcą na czele. Biorący udział w wyprawie błyskawicznie ustawili się w króciutki dwuszereg i zamarli w bezruchu. Sierżant sprężyście wybił trzy kroki w stronę oficera, wyprężył pierś jak na defiladzie, zasalutował i służbiście zameldował:
– Panie poruczniku, melduję wykonanie bojowego zadania! Straty przeciwnika dwudziestu pięciu. Jeńców nie braliśmy. Straty własne zero. Zużycie amunicji zero.
– Przyjąłem. Dziękuję – odpowiedział dowódca, próbując również zachować pozory powagi. – Dajcie spocznij.
– Spocznij! – powtórzył gajowy w stronę dwuszeregu podwładnych.
– Kucharz! – Dowódca nie musiał nawet go wołać, gdyż ten już stał przed nim. Przygotowany był do wykonania fachowego zadania – na wojskowy mundur założył biały, chociaż przybrudzony fartuch, na głowie podobnego koloru czapka kucharska, w ręku dzierżył krótki nóż. Jedynie wpadnięty brzuch odróżniał go od podobnych jemu w regularnej armii.
– Na rozkaz! – Szef jednoosobowej obsady kuchni przyjął postawę najbardziej służbistą ze służbistych. Nawet rękę z nożem zgiął po wojskowemu w łokciu, kierując jego ostry czubek w górę jak nałożony na karabin bagnet.
Porucznik zlustrował go spojrzeniem. Już chciał zrugać za niepierwszej świeżości fartuch, ale wstrzymał się. Warunki frontowe to nie koszary, nie sprzyjają przestrzeganiu regulaminów i czystości oporządzenia w każdym calu. Ważne, że osobista broń w ręku kucharza lśniła wypolerowana do połysku. Wydał tylko rozkaz:
– Wasze zadanie. Zdobycz oczyścić, oporządzić, upiec. Nie jest to niedźwiedź, ale nie będziemy narzekać. Jedno ognisko, drewno tylko suche, bezdymne, czas zakończenia przed zmierzchem słońca. Szef oddziału dopilnuje równego podziału prowiantu. Pytania?
– Panie poruczniku, sam nie zdążę wszystkich ptaków. Potrzebuję kilku chłopaków do pomocy, co by oskubali i pomogli patroszyć.
– Szef przydzieli wam tylu, ilu potrzebujecie. Czuję, że sami będą się pchać na ochotnika. Coś jeszcze?
– Pan porucznik wybiera udka czy piersi?
– Powiedziałem, po równo, bez wyjątków. Jak przypadnie. Wykonać.
– Taa jee…!
Dowódca wiedział, co mówi; szef oddziału nie musiał wyznaczać pomocników kucharza, ochotników do oporządzania gęsi nie zabrakło, na czele z Ospowatym i Jankiem. Prawie wszyscy z partyzanckiej braci pochodzili ze wsi i małych, okolicznych miasteczek, znali się na przygotowaniu ptactwa do pieczenia. Ich entuzjazm wynikał bardziej z prozaicznej chęci zajęcia pierwszych miejsc w kolejce do tak dawno wyczekiwanego, porządnego posiłku, ale to zrozumiałe. Na wojnie jedzenie dla żołnierza jest równie ważne jak amunicja.
Kucharz i tak uwijał się jak w ukropie poganiany przez wygłodniałych akowców. Pomocnicy nadziewali wypatroszone gęsi na metalowe szpikulce i bagnety, opiekali nad jednym ogniskiem. Podział „pieczystego” odbywał się pod czujnym okiem szefa oddziału. Gdyby nie on, Ospowaty mógłby na chwilę zapomnieć o rozkazie dowódcy. Dla kowala „równy podział żarcia” nie zawsze oznaczał „wszystkim po równo”.
Nikt nie narzekał na brak przypraw; ptaki smakowały wszystkim wybornie, jakby były najwykwintniej przyrządzonymi bażantami z wielkopańskiego stołu. Zapach rozchodzący się znad ogniska tak oszałamiał niektórych partyzantów, że nie czekali na dopieczenie gęsiny i łapczywie wgryzali zęby w jeszcze półsurowe mięso. Głód potrafił przesunąć wskaźnik na skali smaczne – niesmaczne w jedną, skrajną pozycję – wszystko smaczne, co nadaje się do zjedzenia. Do tego „chłopcy z lasu” zaspokajali ssanie w żołądkach nie zwykłymi burakami czy ziemniakami, a delikatnym mięsem; było ono jak wisienka na świątecznym torcie.
Dowódca oblizał palce, z zadowoleniem przymknął oczy, beknął głośno. Nie zwracał uwagi, ze naokoło siedzą podwładni; raz pozwolił sobie na rozluźnienie konwenansów, wymaganych od oficera. Kiwnął palcem na gajowego, aby podszedł.
– Powiedzcie, sierżancie. Gęsi faszerowaliście grochem przed, czy po patroszeniu? Odbija mi się po nim.
– Same się nafaszerowały, panie poruczniku. – Podoficer głośno się roześmiał.
– Nie stój tak, siadaj. – Dowódca wskazał mu miejsce obok siebie. – A ten aromat, którym przesiąkły… podlały też się same, czy im pomogłeś?
– Jakby to skazać… jedno i drugie.
Porucznik na takie dictum też się roześmiał. Pokiwał z zadowoleniem głową i dokończył:
– Tak myślałem. Świetnie się sprawiłeś. Może zrobię cię kwatermistrzem? – Spojrzał z ukosa na gajowego. Mówił niby poważnie, ale w kąciku ust tlił się uśmieszek. – Wyjdziemy z okrążenia, przeżyjemy, będziesz załatwiał prowiant, kałdun przy okazji napchasz. Ten nasz – wskazał głową w kierunku ziemianki – nawet brzucha nie ma. Co z niego za kwatermistrz? Jeszcze wczoraj rabanu narobił, że chcesz ostatki zabrać. Musiałem porządnie go zrugać i rozkazać. Głośno było?
– Co? – W pierwszej chwili gajowy nie zrozumiał, o co dowódca pyta. Szybko jednak zmiarkował.
– E tam, kilka słów po cichu wymieniliśmy. Po przyjacielsku, niech będzie dalej kwatermistrzem.
– Po cichu?! Rozkaz złamaliście, tak wrzeszczeliście, że do mnie dochodziło. No dobrze, nie chcesz, to nie zostaniesz. Dalej będziesz biegał po lasach, zamiast, jak panisko, wozem po wsiach za prowiantem jeździć. A za ucztę jeszcze raz dziękuję. Jesteście wolni.
Podał mu rękę, wyciągnął ciało na trawie i przykrył twarz czapką. Gajowy po kilku minutach poszedł w ślady dowódcy, podobnie i inni. Tylko wartownicy, na posterunkach daleko od obozowiska wysuniętych, nie mogli przymknąć oczu. Jednak nie burczało już im w brzuchach; dzięki temu nie łamali, nawet mimowolnie, rozkazu dowódcy o zachowywania ciszy.
* * *
Ten prawdziwy posiłek, pierwszy po długim okresie postu, pozwolił im przetrwać najgorszy okres. Po kilku dniach rozpoznawania terenu zwiadowcy znaleźli wreszcie lukę w okrążeniu. Cały oddział, pod nosem Niemców, przemknął przez nią w nocy i przeniósł się w inny kompleks lasów. „Gęsią ucztę” każdy z partyzantów jeszcze długo wspominał. W pełni zasłużyła na taką nazwę i pamięć.
Gajowy długo chodził w glorii najlepszego zaopatrzeniowca. Przydało się jego wieloletnie obcowanie z naturą. Groch, namoczony w bimbrze, nie tylko okazał się skuteczną przynętą. Pieczysta gęsina, nafaszerowana ziarnem, „podlana” od wewnątrz alkoholem – w warunkach okrążenia była jak podarowana gwiazdka z nieba.
W czasie wojny i okupacji mogło wszystkiego zabraknąć, oprócz jednego – samogonu. Był podstawowym produktem, na wsiach łatwym do produkcji i powszechnie dostępnym. Używano go nie tylko do „umilania życia i rozpędzania trosk”, ale również jako zastępczą walutę wymienną. W partyzanckiej potrzebie znaleziono dla niego nowe zastosowanie, a dodatkowo mięso nabrało... charakterystycznego aromatu.
Piszę. Wspomnienia. Miniaturki. Satyriady. Drabble. Fraszki. Facecje. Podobne. Wystarczy.

Okrążenie III (wspomnienie) /opo, 2x poprawione

2
Hardy pisze: Blokada trwała dłuższy czas, zapasy żywności kończyły się. Jedynie wody nie brakowało; obóz, jak zwykle,założono przy strumyku z dobrą wodą.
O, to mi się podoba! Czytelnik nieobeznany z partyzanckimi realiami nie będzie się zastanawiał, skąd bohaterowie brali wodę.
Hardy pisze: Któregoś poranka partyzanci dostali do menażek radykalnie zmniejszoną porcję strawy na śniadanie – tylko po grudce kaszy, „wielkiej” jak piąstka dziecka, do tego niedogotowanej. Obdarowani tak wykwintnym, gargantuicznym jadłem dłubali w nim łyżkami i burczeli pod nosem, rzucając kąśliwe uwagi pod adresem kucharza.
Teraz czytelnik czuje, że partyzanci byli wygłodniali. Podziwiam Twoją zdolność do robienia poprawek. Ta wersja jest o wiele lepsza od poprzednich. :)

Okrążenie III (wspomnienie) /opo, 2x poprawione

4
Kamienna, korzystam z tych uwag, które uważam za uzasadnione. Mogą nawet pochodzić od zaciekłego przeciwnika - takie nawet są najlepsze, gdyż antagonista próbuje znaleźć naprawdę miejsca do poprawy. Kiep, kto nie korzysta.

Brat_ruina - uważam, że na portalu literackim nie powinieneś tak prostacko reklamować swoich sponsorów takimi wpisami. Wysil łepetynę i zrób to subtelniej lub... zrealizuj to, co zapowiadasz. Po co masz ciągle bić się z myślami... nie lepiej skrócić swoje męki?
:P
Piszę. Wspomnienia. Miniaturki. Satyriady. Drabble. Fraszki. Facecje. Podobne. Wystarczy.

Okrążenie III (wspomnienie) /opo, 2x poprawione

5
brat_ruina pisze:
Hardy pisze: obóz, jak zwykle, założono przy strumyku z dobrą wodą.
Hardy, wyślij opowiadanie do MPWiK, albo do koncernu Nestle - przyślą Ci kilka zgrzewek:)

Pięścią można się zatłuc czytając takie rzeczy...
Oj, pięści, tam zaraz. No, wiesz ty co, nerwowcu jeden. Dla mnie to piękny usypiacz, idealny wręcz. Pach, i po kilku minutach czytania śpisz.

Okrążenie III (wspomnienie) /opo, 2x poprawione

6
Gruszka pisze:
brat_ruina pisze:
Hardy pisze: obóz, jak zwykle, założono przy strumyku z dobrą wodą.
Hardy, wyślij opowiadanie do MPWiK, albo do koncernu Nestle - przyślą Ci kilka zgrzewek:)

Pięścią można się zatłuc czytając takie rzeczy...
Oj, pięści, tam zaraz. No, wiesz ty co, nerwowcu jeden. Dla mnie to piękny usypiacz, idealny wręcz. Pach, i po kilku minutach czytania śpisz.
No. Jest efekt? Jest :) Jedni zasypiają po kilku minutach (jak Gruszka), inni narzekają, że zaspali do pracy po nieprzespanej nocy (kto? O imiona nie pytajcie. Ogólnie - mój target :P)
Piszę. Wspomnienia. Miniaturki. Satyriady. Drabble. Fraszki. Facecje. Podobne. Wystarczy.

Okrążenie III (wspomnienie) /opo, 2x poprawione

7
W okresie lata przeważnie przebywali w lesie, szkoląc się i przeprowadzając krótkie akcje zbrojne lub staczając potyczki z niemiecką żandarmerią oraz lokalnymi litewską policją i wojskiem podlegającymi władzom okupacyjnym.

Hardy, stary, jak się nie znam, piszę wyłącznie o moich subiektywnych odczuciach. Szpece i fachmistrze są od reszty. Komuś może podobać się taki zarys historii, mi nie. Moim zdaniem powinieneś troszkę ukoloryzować, ożywić, nadać odcieni. Np: ...staczając nierzadko krwawe potyczki z niemiecką... śmiertelne, nagłe, z zasadzki ?
Opisać, że chłopaki tam żyli w niedoli, umierali., bla, bla, bla.

Okrążenie III (wspomnienie) /opo, 2x poprawione

13
tylko chleba brakuje, bo igrzyska już są - lubię te forumowe hece, gdy długo długo nic, a potem ktoś daje sygnał do ataku i zlatują się sępy.

przypominam jednocześnie że na mocy pkt 5 paragraf 4 regulaminu działu można po 30 dniach od wstawienia textu poprosić weryfikatora o weryfikację - warto skorzystać z tego w tym przypadku, zwłaszcza, że z wersji na wersję nie ubywa, ale przybywa błędów i wypaczeń - sam chętnie przeczytam obszerną i wnikliwą weryfkę :)

Okrążenie III (wspomnienie) /opo, 2x poprawione

15
Smoke pisze: z wersji na wersję nie ubywa, ale przybywa błędów i wypaczeń
Mógłbyś dać przynajmniej jeden przykład zdania, które w pierwszej wersji brzmiało lepiej niż w trzeciej?
Hardy pisze: Podczas hitlerowskiej okupacji Janek też wstąpił do lokalnego oddziału Armii Krajowej, podobnie jak wielu innych, młodych chłopaków z okolicznych wsi.
Zdanie do przebudowy, bo trzeba wyrzucić albo „też”, albo „podobnie jak wielu innych”. Proponuję poprawić w ten sposób: „Janek, podobnie jak wielu innych chłopaków, wstąpił do lokalnego oddziału Armii Krajowej”.
Hardy pisze: W okresie lata przeważnie przebywali w lesie, szkoląc się i przeprowadzając krótkie akcje zbrojne lub staczając potyczki z niemiecką żandarmerią oraz lokalnymi litewską policją i wojskiem podlegającymi władzom okupacyjnym. Na zimę dowódca oddziału rozpuszczał większość partyzantów do domów.
W czasie jednego z takich letnich pobytów rejon,
A co powiedziałbyś na skrócenie tego fragmentu? Można by napisać tak: „Na zimę niemal wszyscy partyzanci wracali do domów. Latem zaś przebywali w lesie. Pewnego razu...” – i tu rozpocząłbyś opowieść o okrążeniu. :)
ODPOWIEDZ

Wróć do „Opowiadania i fragmenty powieści”