Jajka znów wyszły na miękko. Nienawidzę takich jajek.
Marzyło mi się, żeby przenieść się do czasów dzieciństwa i cofnąć ten moment, gdy mama próbowała mnie nakarmić płynnym żółtkiem, a ja się broniłem tak zaciekle, że umazała mi nim usta, policzki i ubranko. To wtedy zyskałem traumę na całe życie, a przecież wcale tak nie musiało być. Wiem, że jajka na miękko są zdrowe i tak też chciałbym je jadać. Powstrzymuje mnie to cholerne wspomnienie kapiącej, lepkiej mazi.
Pies zadzierał głowę i patrzył na mnie błagalnie. O, nie mój drogi. Masz własną karmę, tego nie dostaniesz.
Pomyślałem o czekającym kolokwium. Dawniej uważałem to za dorosły problem, z którym bardzo chciałem się zmierzyć. Dziś myślę, że wolę trudy i znoje z zerówki, gdy najtrudniej było równo pokolorować obrazek.
Jako jedyny w rodzinie poszedłem na studia.
Wszyscy byli ze mnie dumni. Rodzice, dziadkowie, a nawet siostra w przedszkolu. Kto wie, może i ona w przyszłości pójdzie tą samą drogą. Na razie biedaczka ciągle powtarza, że jest głupia, a to naprawdę straszne, gdy kilkulatka mówi o sobie takie rzeczy. Chyba ktoś jej powiedział coś niemiłego.
Nikt jednak nie jest ze mnie dumny tak, jak ja sam. Bo nikt nie wierzy, jak wiele osiągnąłem.
Podróżuję w czasie.
Naturalnie, wszyscy odnieśli się do tego sceptycznie. Najbardziej nie wierzył mój przyjaciel, Antoni. Powiedziałem mu o tym ostatnio na ławce przed uczelnią, gdzie obaj, w słoneczku, zakuwaliśmy zagadnienia fizyki teoretycznej. Bardzo trudny przedmiot. Prowadził go profesor Kłopot, którego osobiście ubóstwiałem, lecz większość studentów uważała za szaleńca.
- Głupstwa - skrytykował przyjaciel. - Jeśli tak, to udowodnij.
- Niby jak? - zapytałem.
- Najprościej. Przyjdź tu we własnej osobie i zmień bieg zdarzeń.
- Jesteś idiotą. Nic nie wiesz o teorii podróży w czasie.
Geniusze jednak mają ciężko w życiu. Każdemu z osobna musiałem serwować dawkę oczywistej wiedzy.
- Wiesz, dlaczego nikt nie przyszedł na imprezę Stephena Hawkinga? Bo nie mógł. Bo jeśli podróż w czasie się udała, to żaden pieprzony magiczny wehikuł nie przeniósł pasażerów prosto pod drzwi sali, której czekał gospodarz. A dlaczego? - zapytałem. I nie było to pytanie tylko retoryczne.
Kiedyś zadałem tę zagadkę w gronie przyjaciół. Każdy musiał coś wymyślić. No i usłyszałem takie odpowiedzi:
- Bo tunele czasoprzestrzenne są rozrzucone w takim bałaganie i tak przeplatają się w świecie, że nie jest możliwe, aby podróżnik trafił dokładnie w to miejsce, które chce.
- Bo to jest tak zaawansowana umiejętność, że nie można jej podarować ludzkości, zanim jest na nią gotowa. To spowoduje naukowy wyścig szczurów i wojny technologiczne. Trzeba do tego dojść we własnym czasie, nawet jeśli to zajmie miliony lat.
- Bo ktoś, kto zobaczy samego siebie, z przestrachu rąbnie go w głowę i zabije.
Serio? Każdy powód jest głupi, ale ostatni przebił wszystko. Szkoda, że wypowiedziała go moja śliczna koleżanka, Zuza, z którą kiedyś zbuduję dom i założę rodzinę. Oczywiście, gdy już cofnę się w czasie i zastosuję lepszy podryw niż ten z aniołami spadającymi z nieba.
Musiałem więc sam wyjaśniać zagadkę.
- Otóż każda zmiana biegu zdarzeń skutkuje utworzeniem nowej linii czasowej. - Tu zazwyczaj rysowałem oś i strzałki. - Nie mogę siebie spotkać, bo jestem gdzie indziej. W równoległym świecie. Samo wyrażenie „podróż w czasie” jest błędne, bowiem mamy tu na myśli poruszanie się w czasoprzestrzeni. Tak, linia to jest jeden wymiar, tak, próbuję narysować coś, co jest wymiarem czwartym. Jak widać, mam tylko kartkę i ołówek. Przypuśćmy jednak, że dla mniej lotnych umysłów trzeba stosować pewne uproszczenia, dlatego wyobraźmy sobie wehikuł czasu. Może być w kształcie ferrari, czemu nie. Wyrzuca nas do momentu, który chcemy zmienić. Na przykład zaznaczenie poprawnej odpowiedzi na egzaminie.
- A co potem?
- Potem żyjemy dalej. Niestety, jeśli chcemy nadal podróżować, to tworzymy nowe linie czasowe. Może być ich nieskończenie wiele. Jak gigantyczne, wciąż rosnące drzewo z mnóstwem gałęzi. I nie dajmy się zabić, bo nigdy nam się nie uda wrócić.
- Jak to?
- Bo jesteśmy trupami! Trup nie może dotrzeć do ferrari i cofnąć własnej śmierci!
Nic nie poradzę na to, że takie idiotyczne pytania zwyczajnie mnie frustrują, lecz naprawdę nie musiałem krzyczeć - do tego momentu wykładu potrafiła dotrwać jedynie moja pięcioletnia siostra. Kiedy jej to tłumaczyłem, akurat wcinała moje jajka na miękko, ponieważ sam zrobiłem sobie nowe. Pies nadal kręcił się po kuchni, ale opuścił głowę z poczuciem winy. Pewnie pomyślał, że to na niego podniosłem głos.
- Aha - skwitowała siostra.
Wyobraziłem sobie, jak opowiada te zawiłe sprawy dzieciom w piaskownicy oraz jak na to reagują. Zaczynałem rozumieć, czemu ktoś jej powiedział, że jest głupia.
Wracając do momentu rozmowy z Antonim… Cóż, nie każdy od razu musiał wierzyć, ale on nie wierzył tak intensywnie i tak inteligentnie podburzał moją teorię, że wtedy i sam zwątpiłem. Nie mogłem jednak tego dać po sobie poznać.
- Gdzie są te wszystkie wehikuły czasu? - zapytał.
- Może w pracowni profesora Kłopota? Gdy już skończę wydział fizyki, zostanę jego doktorantem, asystentem i prawą ręką. Wykradnę mu klucz, przejrzę notatki, sam zbuduję wehikuł i przeniosę się do dnia dzisiejszego, do właśnie tej sekundy, tylko po to, by zrobić to. - Trzepnąłem go w ucho.
Antek, jak to Antek, próbował oddać. Zrobił powolny zamach ręką. Z łatwością go powstrzymałem, łapiąc za nadgarstek i, ku własnemu zaskoczeniu, poczułem ból w kostce. Łajdak w tym samym momencie kopnął mnie ciężkim glanem.
- Nie spodziewałeś się tego - rzekł z triumfem.
- Jestem podróżnikiem, nie jasnowidzem! Obroniłem się w zupełnie innej linii czasowej. To znaczy mógłbym, gdybym chciał. Szkoda marnować taki potencjał, żeby tylko udowadniać swoją rację niedowiarkom.
- Ty wcale nie podróżujesz. Ty jedynie tworzysz masę nowych światów i kopii wszystkiego, nawet własnych sobowtórów.
Miałem dość dyskusji tamtego dnia. Ani się dogadać, ani nauczyć na fizykę. Spakowałem notatki do plecaka, a na odchodne rzuciłem:
- Mów sobie co chcesz. Może jeszcze nie wiem, jak to zrobić i zostałem uwięziony akurat w tej linii czasowej. Przynajmniej jednak mam świadomość, że gdzieś tam jest linia oryginalna, w której tego dokonałem, udowodniłem i zostałem należycie doceniony.
Poszedłem uczyć się w samotności.
Przez jakiś czas darowałem sobie rozmowy na ten temat. Wystarczyło mi to, co sam dobrze wiedziałem. Dostałem miliony dolarów. Może nagrodę Nobla? Nie, na pewno wymyślono już o wiele bardziej prestiżową, przy której nagroda Nobla to zaledwie upominek. I tak zresztą jej nie odebrałem. Na głowie miałem ważniejsze sprawy, jak likwidowanie śmiertelnych chorób i zmienianie przebiegu wojen. Trzeba wskoczyć do przyszłości, zobaczyć, co jest nie tak i napisać idealną historię od nowa. Tyle jest do zrobienia, że wracanie do źle napisanego egzaminu jest tylko kaprysem.
Żyłem tak, jak żyją ludzie, którzy dobrze wypełnili swoje zadanie. Ja wypełniłem. Gdzieś tam… wtedy…
I byłem z tego dumny!
Pewnego dnia, gdy wróciłem do domu, przybiegła do mnie siostra. Uradowana krzyknęła:
- Napisałam list do ciebie! Przeczytałeś?
- Nie. Jaki list?
- Napiszę go w przyszłości!
- To jak miałem przeczytać?
- Wtedy, kiedy się przeniosłeś w czasie!
Zdumiewające. Aż musiałem się schylić i popatrzeć w oczy mojej słodkiej siostrzyczce.
- Gdzieś tam jestem i właśnie czytam twój list.
- Wiesz, co napisałam?
- Same miłe rzeczy.
- Tak! - ucieszyła się. - A ja?
- A ty trochę się wstydzisz i niecierpliwisz. Czekasz na moją reakcję.
- To fajnie, że już go masz, bo chciałam, żebyś przeczytał jak najszybciej. A ja nawet jeszcze nie umiem pisać!
Pobiegła do swojego pokoju, zostawiając mnie osłupiałego.
Ona już to potrafi. Ona już podróżuje.
Kilka dni później pewne tragiczne zdarzenie uświadomiło mi, że żyję w jednej z bardziej pechowych wersji linii czasowych.
Zaczęło się od tego, że mój pies nie chciał jeść i był bardziej osowiały. Potem zaczął wymiotować, a my zbagatelizowaliśmy te pierwsze objawy. Gdy się zorientowaliśmy i zabraliśmy go do weterynarza, było już za późno. Konieczna była operacja, której nie przeżył.
Pieprzony foliowy worek. Powystrzelałbym tych wszystkich gówniarzy, którzy po zjedzeniu chipsów nie umieją wyrzucić śmieci do kosza.
Pozwolono mi chwilę pobyć z sierściuchem. Mimo że jego serce już nie biło, ja głaskałem go i powtarzałem, że przecież właśnie jesteśmy na spacerze w parku, bawimy się piłką i jest wciąż tym samym radosnym psiakiem.
Dlaczego nie żyję w wersji, w której lepiej pilnuję, co zwierzak znajduje w krzakach na spacerze? Dlaczego nie jestem w tej najszczęśliwszej?
Może właśnie jestem? Co, jeśli każda jest tylko gorsza?
Nie zamierzałem mówić o tym Antoniemu.
Wkrótce zdarzyła się okazja do świętowania z grupą przyjaciół udanego kolokwium. Wszyscy zdaliśmy, a wcale łatwo nie było. Zorganizowaliśmy spotkanie w barze przy piwie. Gadaliśmy, śmialiśmy się, a Zuza przez cały wieczór wręcz błyszczała.
W moim przypadku spożywanie alkoholu owocuje tym, że czasem powiem coś, czego nie chcę. Komuś, komu w zasadzie nie powinienem.
- Wiesz… - Nachyliłem się do Antka, gdy reszta znajomych akurat ruszyła do baru po następne kufle. - Żyjąc tam i wtedy, wiedząc o tym wszystkim i mając wszelakie możliwości, jestem dupkiem.
- Nie tylko tam.
- Wielkich rzeczy już dokonałem. Ale nie tu i teraz. To ktoś inny będzie bohaterem. Muszę ustąpić.
- Czyli koniec z tym wymysłem?
- O, nie, to nie wymysł. Teoretycznie w pracowni profesora Kłopota znajduje się wehikuł czasu, a ja jestem geniuszem. Gdzieś i kiedyś jestem szczęśliwy. Z tego powodu jestem także tutaj.
- Teoretyczne szczęście daje także praktyczne?
- Poniekąd. Ale nadal mogę podróżować. Tyle że w przyszłość.
- Jak każdy, z każdą sekundą.
- Nie tylko. Wyobrażam sobie resztę życia. I planuję. I zmieniam.
- Banał. Tym bardziej, że ty zupełnie nic nie zmieniasz.
Denerwowała mnie jego niewiara. Musiałem wymyślić coś, co udowodniłoby moją rację.
Gdy spotkanie dobiegło końca i wszyscy się rozchodzili, zaoferowałem, że odprowadzę Zuzę do mieszkania. Nie chciała, ale się uparłem. Milczeliśmy, jej dzisiejsze gadulstwo wypaliło się zupełnie, kiedy zostaliśmy sami.
Pod bramą kamienicy odezwałem się:
- Teoretycznie cofnąłem się w czasie i zastosowałem ten jeden idealny tekst na podryw. Już jesteśmy parą. Zatem praktycznie możemy iść do twojego pokoiku na stancji.
Zuza stała zaskoczona, patrząc na mnie, jakbym zwariował.
- Teoretycznie tak… - bąknęła.
I bardzo praktycznie walnęła mnie w twarz.
Cóż, przynajmniej nikt mi nie zarzuci, że nie próbowałem zmienić biegu historii. Przynajmniej w swojej linii czasowej.
Pechowa linia czasowa
2Dlaczego nie patrzy na zegarek? Jajka na miękko gotuje się przez trzy minuty, na twardo – osiem. Bohater to idiota? Nie poczułam się zachęcona do poznawania dalszych jego losów.
„To wtedy zyskałem traumę na całe życie (...)”. Wyraz „zyskać” niezbyt tu pasuje, bo używamy go w odniesieniu do czegoś pozytywnego.
„Pomyślałem o czekającym kolokwium. Dawniej uważałem to za dorosły problem, z którym bardzo chciałem się zmierzyć. Dziś myślę, że wolę trudy i znoje z zerówki, gdy najtrudniej (...)”. Dlaczego tyle powtórzeń? Pomyślałem, myślę, trudy, najtrudniej...
„To wtedy zyskałem traumę na całe życie (...)”. Wyraz „zyskać” niezbyt tu pasuje, bo używamy go w odniesieniu do czegoś pozytywnego.
„Pomyślałem o czekającym kolokwium. Dawniej uważałem to za dorosły problem, z którym bardzo chciałem się zmierzyć. Dziś myślę, że wolę trudy i znoje z zerówki, gdy najtrudniej (...)”. Dlaczego tyle powtórzeń? Pomyślałem, myślę, trudy, najtrudniej...
Pechowa linia czasowa
3Może lepiej: najmniej wierzył
Dla mnie to zbyt pompatycznie brzmi. Tego typu zdania.
No i jajko na miękko na samym początku nie jest zbyt interesującą kliszą.
Ale generalnie opowiadanie jest przyjemne. Fajnie wyszły dialogi. Rozumiem że bohater wykorzystuje teorię równoległych wszechświatów do fantazjowania o podróżach w czasie? Bo teoria nieoznaczoności (i wynikająca z niej powyższa) to nie jest stricte podróż w czasie. Ale pomysł i tak mi się podoba.

Misery loves company for a little bit of sympathy
KMFDM
KMFDM
Pechowa linia czasowa
4Czytając odniosłam wrażenie, że tekst jest chaotyczny i nieuporządkowany. Do tego nie trafiają do mnie bohaterowie - Antoni zachowuje się nierealnie. Kumpel mówi mu, że podróżuje w czasie, a on to przyjmuje na chłodno i analizuje ze stoickim spokojem, zamiast wybuchnąć śmiechem i wykpić kolegę. Do tego sam główny bohater zachowuje się jakby miał urojenia - przyznaje, że nie potrafi jeszcze podróżować w czasie, bo dokona tego w przyszłości, ale i tak już wie co się w jego życiu stanie. Błąd logiczny?
Jeszcze raz przemyślałabym całe założenie podróży w czasie. Nie wiem czy Twoim zamysłem było napisanie tekstu z przymrużeniem oka, co do fantazji bohatera o swojej przyszłości i konsekwencji różnych wyborów na kanwie pomysłu podróży w czasie czy też opowieść o młodym geniuszu, który świadomy był swojego talentu, ale był niezrozumiany przez świat. W pierwszym przypadku - techniczne szczegóły, filozofowanie i wywody na temat linii czasowych są zupełnie zbędne. W drugim - mnóstwo błędów logicznych.
Dla przykładu już na samym początku rzuca się w oczy uwaga o powrocie do dzieciństwa i momentu karmienia. Idąc tropem logiki podróży w czasie przedstawionej w opowiadaniu, bohater powinien rozumieć, że powrót do tamtej chwili nie za wiele zmieni jego życiową "traumę", bo aby tak się stało bohater musiałby podjąć jakąś akcję, zmienić swoje zachowanie. Cofając się w czasie stanąłby znowu w tej samej chwili i tu byłyby dwie opcje - albo stałby się na powrót dzieckiem (świadomość kilkulatka raczej nie pozwalałaby na zmianę przeszłości) albo byłby w wieku studenckim i jak tłumaczy nam bohater - jego przeszłe ja zniknęłoby (nie może spotkać swojego kilkuletniego ja) a pojawiłby się on zamiast dziecka w krzesełku dziecięcym? Jak miałby summa summarum "cofnąć" ten moment? Trochę to wszystko poplątane.
Z kwestii technicznych:
Pozdrawiam
Jeszcze raz przemyślałabym całe założenie podróży w czasie. Nie wiem czy Twoim zamysłem było napisanie tekstu z przymrużeniem oka, co do fantazji bohatera o swojej przyszłości i konsekwencji różnych wyborów na kanwie pomysłu podróży w czasie czy też opowieść o młodym geniuszu, który świadomy był swojego talentu, ale był niezrozumiany przez świat. W pierwszym przypadku - techniczne szczegóły, filozofowanie i wywody na temat linii czasowych są zupełnie zbędne. W drugim - mnóstwo błędów logicznych.
Dla przykładu już na samym początku rzuca się w oczy uwaga o powrocie do dzieciństwa i momentu karmienia. Idąc tropem logiki podróży w czasie przedstawionej w opowiadaniu, bohater powinien rozumieć, że powrót do tamtej chwili nie za wiele zmieni jego życiową "traumę", bo aby tak się stało bohater musiałby podjąć jakąś akcję, zmienić swoje zachowanie. Cofając się w czasie stanąłby znowu w tej samej chwili i tu byłyby dwie opcje - albo stałby się na powrót dzieckiem (świadomość kilkulatka raczej nie pozwalałaby na zmianę przeszłości) albo byłby w wieku studenckim i jak tłumaczy nam bohater - jego przeszłe ja zniknęłoby (nie może spotkać swojego kilkuletniego ja) a pojawiłby się on zamiast dziecka w krzesełku dziecięcym? Jak miałby summa summarum "cofnąć" ten moment? Trochę to wszystko poplątane.
Z kwestii technicznych:
"na słoneczku"cru pisze: w słoneczku
Raczej nie stopniowalne. Albo wierzył, albo nie wierzył.cru pisze:Najbardziej nie wierzył
- raczej hipoteza, argument, wytłumaczenie. Powód, jak się potem dowiadujemy zna tylko bohater.cru pisze: Każdy powód jest głupi, ale ostatni przebił wszystko
O czym?cru pisze:Nie zamierzałem mówić o tym Antoniemu
błąd językowy - praktyczny znaczy tyle co "oparty na praktyce" a nie "rzeczywisty"cru pisze:Teoretyczne szczęście daje także praktyczne?
Podobnie, z tym że partykuła "praktycznie" znaczy "prawie, w zasadzie, właściwie" albo "zgodnie z praktyką, mając na względzie korzyści praktyczne"
Pozdrawiam
Radość pisania.
Możność utrwalania.
Zemsta ręki śmiertelnej.
W. Szymborska
Możność utrwalania.
Zemsta ręki śmiertelnej.
W. Szymborska
Pechowa linia czasowa
5Hej!

Podobno najlepszy przyjaciel to ktoś taki, kto widząc, że upadasz, najpierw cię wyśmiewa, a potem zbiera z ziemi. No to ten już się pośmiał poza kulisami, ale to, że nie wierzy, nie przeszkadza mu w dyskusji.
Rozumiem, o co chodzi z błędami logicznymi. Z jakichś powodów nie napisałam, że bohater ma tą świadomość od dzieciństwa i jest niezbicie pewien, że w każdej wersji również by ją miał. Ale przypuszczam, że to niewiele zmieni.
No i przyznam się, że nieszczęsną scenę z jajkiem pisałam na końcu i chciałam się pospieszyć, a nie wydawała mi się zbyt ważna. Czujni czytelnicy wszystko zauważą!
Dzięki wam, zwłaszcza Tobie Panno Lawendo
pozdrawiam!
Chyba chciałam z tego zrobić jakąś grę językową w rodzaju "nikt nie wierzył, a najbardziej on nie wierzył".
Skłoniła go głównie megalomania, więc wykorzystałby każdą pasującą teorię

Bo zawsze przyjaciele głównych bohaterów muszą być dupkami.
Podobno najlepszy przyjaciel to ktoś taki, kto widząc, że upadasz, najpierw cię wyśmiewa, a potem zbiera z ziemi. No to ten już się pośmiał poza kulisami, ale to, że nie wierzy, nie przeszkadza mu w dyskusji.
Tak, z przymrużeniem oka i o fantazjach, natomiast gdyby nie "techniczne szczegóły, filozofowanie i wywody na temat linii czasowych", to co niby miałabym pisać? Jak się przenosi do starożytności, razi ludzi latarką ze smartfona, a oni uważają go za boga? To nuda i wszędzie już było. Interesowało mnie dokładnie to, co wytknęłaś.PannaLawenda pisze: Nie wiem czy Twoim zamysłem było napisanie tekstu z przymrużeniem oka, co do fantazji bohatera o swojej przyszłości i konsekwencji różnych wyborów na kanwie pomysłu podróży w czasie czy też opowieść o młodym geniuszu, który świadomy był swojego talentu, ale był niezrozumiany przez świat. W pierwszym przypadku - techniczne szczegóły, filozofowanie i wywody na temat linii czasowych są zupełnie zbędne. W drugim - mnóstwo błędów logicznych.
Rozumiem, o co chodzi z błędami logicznymi. Z jakichś powodów nie napisałam, że bohater ma tą świadomość od dzieciństwa i jest niezbicie pewien, że w każdej wersji również by ją miał. Ale przypuszczam, że to niewiele zmieni.
No i przyznam się, że nieszczęsną scenę z jajkiem pisałam na końcu i chciałam się pospieszyć, a nie wydawała mi się zbyt ważna. Czujni czytelnicy wszystko zauważą!

Dzięki wam, zwłaszcza Tobie Panno Lawendo

Pechowa linia czasowa
6Ja klasycznie nie będę wytykał błędów, ale napisze krótkie wrażenia jakie wywarło na mnie to opowiadanko. Ogólnie tekst mi się podobał, choć nie do końca (o tym później). Faktycznie zaciekawiłem się historią bohatera, uśmiechnąłem się pod nosem, kiedy podirytowany tłumaczył innym podróże w czasie, a kiedy okazało się, że jego siostra również potrafi podróżować w czasie na chwilę mnie zamurowało. Nie do końca podoba mi się zakończenie. Właściwie dlaczego główny bohater zrezygnował z podróżowania w czasie i po co nam właściwie była informacja o podróżującej w czasie siostrze bohatera? Liczyłem, że to się trochę ciekawiej zakończy 

Pechowa linia czasowa
7Z mojego doświadczenia wynika, że nie da się ugotować jajek na miękko, więc w pewien sposób rozumiem bohatera

Ogólnie czytało mi się dobrze i odniosłem wrażenie, że całość jest napisana dosyć lekko i sprawnie. Wciągnąłem się mimochodem. Jedyne, co mnie drażniło to sam temat, który jest chyba dość mocno wyeksploatowany. Ogólnie odniosłem wrażenie, że to jakieś takie ćwiczenie typu "opisz bohatera, któremu wydaje się, że wędruje w czasie i próbuje przekonać swojego kumpla, że tak właśnie jest".
Pechowa linia czasowa
8Niekonieczniecru pisze: Tak, z przymrużeniem oka i o fantazjach, natomiast gdyby nie "techniczne szczegóły, filozofowanie i wywody na temat linii czasowych", to co niby miałabym pisać? Jak się przenosi do starożytności, razi ludzi latarką ze smartfona, a oni uważają go za boga? To nuda i wszędzie już było. Interesowało mnie dokładnie to, co wytknęłaś.

Ok, tyle że musisz pamiętać, że cokolwiek dzieje się "za kulisami" musi zostać wspomniane w tekście, bo inaczej albo on staje się niezrozumiały, albo traci na wiarygodności, jak tu.
Tak na marginesie, z tego fragmentu wynika, że to jest pierwsza rozmowa przyjaciół na ten temat. Gdzie tu miejsce na kulisy?
cru pisze: . Najbardziej nie wierzył mój przyjaciel, Antoni. Powiedziałem mu o tym ostatnio na ławce przed uczelnią, gdzie obaj, w słoneczku, zakuwaliśmy zagadnienia fizyki teoretycznej. Bardzo trudny przedmiot. Prowadził go profesor Kłopot, którego osobiście ubóstwiałem, lecz większość studentów uważała za szaleńca.
- Głupstwa - skrytykował przyjaciel. - Jeśli tak, to udowodnij.
Radość pisania.
Możność utrwalania.
Zemsta ręki śmiertelnej.
W. Szymborska
Możność utrwalania.
Zemsta ręki śmiertelnej.
W. Szymborska
Pechowa linia czasowa
9Sprostowanie: zignoruj mój wcześniejszy post - nie zrozumiałem do końca tekstu, jakiś zamulony byłem i myślałem, że kolo faktycznie podróżuje w czasie. Teraz tekst bardziej mi się podoba i chętnie przeczytałbym coś jeszcze 

Pechowa linia czasowa
10a co mnie obchodzi czego podmiot nienawidzi, a już najmniej na samym początku czytania, nie interesuje.
Nie ma rzeczy bardziej niewiarygodnej od rzeczywistości.
Pechowa linia czasowa
11Dobre

Pechowa linia czasowa
12Ja się zastanawiam dla jakiej grupy wiekowej jest ten tekst. Bo fabuła jest chyba dla wyższej podstawówki. Temat maszyn czasu i tuneli jest chyba przewałkowany na maksa. Tu trzeba czegoś nowego ale to nie mój klimat więc nie pomogę.