Wystrzałowe Przedstawienie - ciąg dalszy.

1
Kłaniam się nisko. Wiem, że masę czasu minęło od wrzucania pierwszej części tekstu, jednak przez pracę i sytuację rodzinną nie miałem zbyt wiele możliwości by zająć się swoim hobby. Cóż, dzisiaj prezentuję dalszą część tego co napisałem, i obiecuję iż kolejne powinny się pojawiać w niedużych, mniej lub bardziej regularnych odstępach czasowych. Trzecia część powinna się ukazać najpóźniej w połowie marca. Tyle tytułem wstępu. Zapraszam do lektury.

Pozdrawiam, Mateusz Morawiec


Link do części pierwszej: http://weryfikatorium.pl/forum/viewtopi ... 93&t=18336




Colin kierował się w stronę Coffe & Cookie. Otwarta całkiem niedawno kawiarnia, w kilka miesięcy stała się najpopularniejsza w mieście. Jej właściciele serwowali kawy nie mające sobie równych, zarówno pod względem smaku jak i ceny. Colin z czystym sumieniem poleciłby Coffie & Cookie największym koneserom małej czarnej.
Dziś chłopak spotka się ze swoją siostrą. Od ich ostatniej rozmowy, bez pośrednictwa telefonów czy internetu, minęło trzy miesiące.
Dotarłszy do lokalu, wszedł do środka. Zwyczajowo powitał go dźwięk zawieszonego nad drzwiami metalowego dzwonka. Powietrze wypełniał wspaniały zapach świeżo mielonej kawy. Po prawej stronie od wejścia stała długa przeszklona lodówka, wypełniona ciastami. Ich ilość zaskakiwała wszystkich, zaglądających tu po raz pierwszy. Niektórzy potrafili przez dłuższa chwilę wpatrywać się w słodkości, nie potrafiąc dokonać wyboru. Colin miał swój ulubiony zestaw. Właściciel uśmiechnął się, gdy tylko go zobaczył:
- Co tam chłopcze? Podajemy to samo?
Colin zaglądał tu przynajmniej raz w tygodniu, od kiedy kawiarnia została otwarta. Nieraz prosił właścicieli, żeby przestali zwracać się do niego „chłopcze”. Albo do tej pory nie zapamiętali jego imienia, albo droczenie się z klientami sprawiało im satysfakcję.
- Colin - powiedział z naciskiem.
Młody, czarnowłosy mężczyzna w eleganckiej, równo wyprasowanej koszuli wyszczerzył się, odsłaniając białe zęby.
- Wybacz. Podajemy to co zwykle?
- Tak. - Odwzajemnił uśmiech.
W szkole nie uchodził za lubianego. Wielokrotnie zastanawiał się, co odpowiada za taki stan rzeczy. Niedawno skończył siedemnaście lat, mimo to jego twarz nadal miała chłopięce rysy. Starannie ułożone blond włosy i zielone oczy, stawiały jego urodę o wiele bliżej słowa ładny niż przystojny. Zawsze nosił czyste i eleganckie ubrania. Matka wychowywała go samotnie. Utrzymywali się jedynie z renty, oraz pieniędzy zarobionych przez Colina przy drobnych, sąsiedzkich pracach. Uchodził za bardzo uczynną osobę. Wszyscy znali go jako cichego, spokojnego chłopca o dużych ambicjach. Uczył się ponad przeciętnie, co odzwierciedlały jego stopnie. Możliwe, że wszystkie te czynniki, składały się na postrzeganie go przez rówieśników. Nie miał w szkole żadnych przyjaciół, rówieśnicy nie chcieli mieć z nim nic wspólnego. Na zajęciach zawsze siedział sam, a podczas rozgrywek na wuefie nikt nie chciał go w drużynie. Od jakiegoś czasu stał się obiektem drwin innych uczniów. Z początku szeptali jedynie między sobą, jednak przez ostatnie miesiące jawnie nazywali go jebaną pizdą, lub pieprzoną ciotą. Czasem znajdywali bardziej wyrafinowane epitety. Zwykle starał się tym nie przejmować. Dwa razy musiał uciekać, bo kilku gości chciało go pobić. Dziś na szczęście miał spokój ze szkołą.
Colin lubił obserwować proces przyrządzania kawy. Kilka sprawnych ruchów baristy i na blacie stanęła karmelowa latte, oprószona cynamonem i wiórkami mlecznej czekolady. Obok niej wylądowało ciasto brzoskwiniowe.
Ruszył w głąb lokalu, przechodząc pod ceglanym łukiem. W obszernym pomieszczeniu ustawiono okrągłe stoliki. Każdemu towarzyszyły cztery krzesła. Przy ścianach, obwieszonych obrazami oraz wszechobecną roślinnością, stały regały wypełnione książkami. Colin zazwyczaj gdy tu przychodził, brał jedną z nich i oddawał się lekturze. Dziś postanowił sobie odpuścić. Zajął miejsce przy swoim ulubionym stoliku, nad którym górował obraz, przedstawiający ogromną paczkę kawy z wysypującymi się z niej ziarnami. Zrobił łyk. Cieszyło go spotkanie z siostrą.
Minęło około dziesięć minut, gdy w kawiarni rozbrzmiał dźwięk dzwonka, oznajmiający przybycie kolejnego gościa. Colin, wyrwany z rozmyślań, spojrzał w stronę wejścia. Ogarnęło go lekkie rozczarowanie, gdy przy ladzie zobaczył parę starszych ludzi. Wyciągnął telefon, okrzyknięty w szkole antykiem. Dziewiąta czterdzieści jeden. Jedenaście minut spóźnienia. Zaczął myśleć, że siostrze znów mogło coś "Wypaść". Ostatnim razem gdy mieli się spotkać, jej mąż wyjechał w delegację, a ona musiała zostać z dziećmi. W duchu prosił, by tym razem nie odwołała spotkania. Miał zamiar powiedzieć jej o tajemnicy, skrywanej od kilku lat. Nie chciałby tego odkładać.
Drzwi otwarły się po raz kolejny. Chłopak wygiął się na krześle, by zobaczyć kto wszedł. Uśmiechnął się.
Anna, wysoka blondynka o świetnej figurze, dostrzegłszy go, pomachała radośnie. Ubrana w jeansy i jasną elegancką koszulę, aż promieniała tandetnym, plastikowym pięknem. Z małej czarnej torebki wyciągnęła futerkowy portfel w panterkę. Zapłaciła za kawę i skierowała kroki w stronę stolika zajętego przez brata. Usiadła naprzeciwko, uśmiechając się pociągniętymi szminką ustami. Przy lewym kąciku miała niewielką bliznę, ciągnącą się w kierunku brody. Anna znała ich ojca. Stary skurczybyk zmarł kilka tygodni po narodzinach Collina. Jego siostra mająca wtedy jedenaście lat, przyjęła to z ogromną ulga.
- Jak leci? U mamy wszystko dobrze? - Usiadła naprzeciw niego. Zamówiła dużą czarną bez cukru.
- Wszystko w porządku. U mamy świetnie - odpowiedział i pociągnął łyk ze swojej szklanki.
Rozmawiali przez niemal godzinę. On opowiadał jej o problemach w szkole, o tym co dzieje się w domu. Ona mówiła o dzieciach, pracy, swoim mężu. W końcu Anna skierowała rozmowę na najważniejszy dziś temat.
- Chciałeś mi o czymś powiedzieć.
Zmieszał się, a głos uwiązł mu w gardle. W wielokrotnie odbywał tą rozmowę sam ze sobą. Zapewniał się, że jest do niej świetnie przygotowany. Gówno prawda. Przełknął ślinę i zaczął mówić, starając się trzymać ułożonego w głowie planu. Głos mu drżał.
- Słuchaj, to nie takie proste. Nie mówi się o czymś takim każdemu. Nie chcę, żebyś miała mnie za jakiegoś dziwaka.
- Colin - powiedziała, nakrywając jego dłoń swoją. - Domyślałam się od dawna. Nie ma w tym nic złego.
Chłopak poczuł zalewającą go falę gorąca. Wiedziała? Skąd? Czyżby poznała już kogoś takiego. Poczuł jak wzbiera w nim radość, zdruzgotana kilkoma kolejnymi słowami siostry.
- W byciu gejem nie ma niczego złego. Na pewno jakoś sobie z tym poradzimy. Mama już...
- Gejem? - Wytrzeszczył oczy. Rozbawienie walczyło w nim z wściekłością. Jak mogła w ogóle tak pomyśleć. - To... to nie o to chodzi. Nie jestem ciotą.
Poczuł bezsilność. Gdy w szkole śmiali się z niego, starał się nie zwracać na to uwagi. Jednak nawet jego własna siostra myślała o nim tak, jak ci kretyni. W uszach niemal słyszał wyzwiska, rzucane na korytarzach pod jego adresem. Oczyma wyobraźni zobaczył wykrzywioną w szyderczym uśmiechu twarz. Słyszał jak cedzi przez zęby „Takim ciotom jak ty, należy się wpierdol”. Do oczu napłynęły mu łzy, jednak szybko się opanował. Nie miał zamiaru okazywać słabości. Wiele razy czuł się bezradny i opuszczony. Nigdy nie płakał. Teraz też nie będzie. Spojrzał siostrze prosto w oczy:
- Nie jestem gejem. I nie o tym chciałem ci powiedzieć.
- Przepraszam braciszku – Anna, wyraźnie zmieszana, zatrzepotała wydłużonymi rzęsami. - Naprawdę przepraszam. Myślałam że ty...
- Muszę już iść. Wybacz. - Starał się to powiedzieć najspokojniej jak potrafił.
- Nie idź. Proszę cię usiądź. Nie bądź na mnie zły.
Collin nie słuchał jej. Odniósł zastawę i opuścił kawiarnię nie odzywając się słowem. Ruszył w kierunku domu. W jego głowie ciągle rozbrzmiewały słowa siostry. Ogarniała go wściekłość zmieszana z bezradnością. Nienawidził szkoły, siostry. całego świata, a najbardziej nienawidził siebie. Za to kim jest. Skręcił w zaułek, pusty poza dwoma wielkimi, stalowymi koszami na śmieci,. Z jednego odpadki wysypywały się na ziemię. Wszedł za kontenery, tam nikt go nie widział. Osunął się po ceglastej ścianie budynku siadając na ziemi.
Rozmowa z siostrą nie potoczyła się tak jak tego chciał, lecz teraz to już nie ważne. Wszystko przestało mieć znaczenie. Rzucił okiem na rozrzucone wokół kontenera śmieci. Wyciągnął dłoń przed siebie i rozszerzył palce, jakby chciał sięgnąć po opróżnioną puszkę coli. Ta, po kilku sekundach uniosła się nad ziemię. drżąc lekko. Zawisła w powietrzu, niczym na niewidzialnym sznurku, opadając i unosząc się delikatnie. Cofnął rękę, puszka upadała z lekkim brzdękiem. Chłopak rozpłakał się. Miał dość swojego życia. Podkulił kolana i oplótł je ramionami. Coś w nim pękło. Nie potrafił dłużej powstrzymywać łez.
- Ej, gnojku! - Usłyszał. Momentalnie wstał ocierając twarz dłońmi.
Spodziewał się zobaczyć kogoś ze szkoły. Zorientowawszy się kto przed nim stoi, poczuł jak ogarnia go strach. Dwóch wysokich, potężnie zbudowanych mężczyzn w czarnych, motocyklowych kurtkach i spodniach bojówkach, patrzyło na niego złowrogo. Obaj mieli gęste brody.
- Nieładnie bawić się w śmieciach - syknął jeden z nich. Zrobił krok w stronę chłopaka. - Z którego klanu jesteś?
- Co proszę? - Colin zamrugał oczyma. Przez głowę przemknęła mu myśl o pomyłce. To na pewno błąd, szukają kogoś innego. Wystarczyło jednak spojrzeć na twarze mężczyzn by wiedział, że chodzi im właśnie o niego. Nie miał gdzie uciekać. Ogarniał go coraz większy strach.
- Nie zgrywaj idioty gnojku. Lupus? Corvus? - zaczął wydzierać się jeden z nich.
- Czy to ważne? - zapytał ten drugi. - Na pewno nie jest z nami.
Colin zaczął panikować. Zabiją go. Wiedział to. Nie miał pojęcia skąd ale jeżeli zaraz czegoś nie wymyśli skończy martwy najpewniej w jednym z kontenerów na śmieci.
- Mowę ci odjęło? - Usłyszał syknięcie. - Zadałem ci proste pytanie.
- A ja się zastanawiam, co wy tu robicie kochaniutcy. - Damski głos rozbrzmiał za plecami mężczyzn. Colin spojrzał nad śmietnikiem i zauważył młodą, na oko osiemnastoletnią dziewczynę, w luźnych dresowych spodniach i nieco za dużej męskiej bluzie. Stała ze skrzyżowanymi na piersi rękami, lekko przechylając głowę. Blond włosy od połowy zmieniające kolor na błękitny sięgały jej do pasa i opadały na połowę twarzy. - I bez ekscytacji mi tu. Nie rwać się do odpowiedzi.
Jeden z mężczyzn zreflektował się szybciej. Odwrócił się w stronę dziewczyny i sięgnął ręką za plecy, odsłaniając ukryty pod kurtką pistolet. Colin chciał krzyknąć. Nie zdążył.
Mężczyzna wyrwał broń zza pasa. Już miał wycelować w dziewczynę, gdy ta wyrzuciła dłoń przed siebie, pstrykając palcami. Na sekundę rozbłysły płomienie. Mężczyzna upuścił pistolet, łapiąc się za dłoń:
- Ty kurwo. - Syknął cicho.
- Natchniona - powiedział drugi również sięgając po broń. - Czeka nas trochę zabawy.
- Przynudzacie. - Dziewczyna przewróciła oczyma. Obaj mężczyźni byli zwróceni w jej stronę. Za nimi w rozbłysku błękitnego światła pojawiła się kolejna postać. Błyskawicznie doskoczyła do Colina i złapała go za rękę. Ledwo zdążył na nią spojrzeć, gdy jego umysł wypełnił błękit. Całe ciało na chwilę przestało należeć do niego. Pojawiło się uczucie spadania. Zmysły przestały normalnie funkcjonować. Nie istniało nic poza dziwnym światłem. W końcu wszystko ustało a on stał teraz w wejściu do zaułka, patrząc zza pleców niebieskowłosej, na zaskoczonych obrotem sytuacji napastników. Wytrzeszczali oczy, nie do końca pojmując co się właśnie stało. W końcu jeden z nich ryknął:
- Cholerny skoczek!
Colin przeżył szok. W jednej chwili stał za kontenerami, a zaraz potem bezpieczny poza zasięgiem bandytów. Dotarło do niego, że ktoś ściska jego ramię. Jeszcze przed chwilą to uczucie zdawało się strasznie odległe. Jakby ręka nie należało do niego. Piękna czarnowłosa obdarzyła go delikatnym, niepewnym uśmiechem, zalewając się rumieńcem. Uwadze Colina nie umknął brązowy kolor jej oczu.
- Dobra kończmy to – sapnęła stojąca przed nimi dziewczyna, wyciągając przed siebie ręce. W uliczce buchnęły płomienie, odcinając nieszczędzących przekleństw mężczyzn gorejącą ścianą.
- Spadamy! - krzyknęła niebieskowłosa. Dziewczyny rzuciły się do ucieczki. Colin stał jak wryty obserwując płomienie. Nie wierzył w to co się działo. Czuł się jak w realistycznym śnie. Zaraz się obudzi. Na pewno zaraz to wszystko się skończy.
- Rusz się debilu! - Poczuł mocne szarpnięcie. Biegł tak szybko jak umiał, nie do końca mając świadomość tego dokąd i z kim biegnie. Wpatrywał się tępo przed siebie i przebierał nogami. W końcu dziewczyny zatrzymały się. Dopiero teraz do Colin zaczęło docierać, co właściwie się wydarzyło.
- Wy... kim jesteście? - zapytał, starając poukładać sobie wszystko w głowie.
- Samantha. Mów mi Sam. - Dziewczyna o niebieskich włosach podeszła do niego i podała mu dłoń. Niepewnie ją uścisnął. Skinęła głową na stojącą obok dziewczynę i przedstawiła ją krótko - Jess.
Ta uśmiechnęła się. Gdy napotkała spojrzenie Colina, uciekła wzrokiem. Szkarłat zalewający jej twarz, stanowił kontrast dla jasnej cery. Teraz Colin mógł przyjrzeć się dziewczynie dokładniej. Miała ładne, delikatne rysy, lekko pociągłą twarz i mały zadarty nos. Przeniósł wzrok na powrót na Sam, bawiącą się błękitnym kosmykiem.
- Ale to wszystko... ten ogień... - Zaczął. - Przepraszam. Jestem Colin. To wszystko jest jakieś niepojęte. - Odzyskał trzeźwość myślenia. Wybuchy, błękitne światło, płomienie z znikąd. Może w kawiarni dorzucili mu coś do kawy i ma halucynacje.
- Ty nie wiesz? - zapytała Sam unosząc brwi.
- O czym nie wiem?
- Co za gość. Myślałeś, że co? Bawisz się telekinezą i nikt tego nie zauważy. Miałeś szczęście, że ich śledziłyśmy.
Collina zaszokowanego wydarzeniami sprzed kilku chwil, niespecjalnie zaskoczyła wzmianka o skrywanym przez niego sekrecie. Umiejętność przenoszenia przedmiotów siłą umysłu i wiedza dziewczyny na ten temat, wydawały mu się teraz całkiem normalne.
- Jesteś Natchnionym. Tak samo jak my. - Sam roześmiała się.
- Czym jestem?
- Natchnieni, to osoby z pewnymi nietypowymi zdolnościami. - Wyjaśniła Sam wzdychając. - Istnieją różne rodzaje natchnienia. Na przykład ja posiadam moc płomienia, Jess potrafi się teleportować, a ty możesz rzucać w ludzi samochodami.
- Naprawdę? - Przed oczyma Colina pojawił się obraz samego siebie, ciskającego o ściany osiłkami ze szkoły, oraz wszystkimi mającymi czelność naśmiewać się z niego.
- Nie ma szans. - Sam pokręciła głową szczerząc się.
W głowie Colina zaczęło rodzić się jedyne, logiczne wyjaśnienie całej sytuacji. Wkręcają go. Cholerni dranie ze szkoły. Nie pierwszy raz usiłują zrobić z niego idiotę. Na pewno wszystko zostało ustawione i zaraz wyskoczą z kamerami ciesząc się z udanego żartu.
- Naprawdę świetne. Boki zrywać. Sporo musiały was kosztować te wszystkie płomienie i inne efekty. - Powiedział ze złością w głosie. Prawie dał im się nabrać. Na szczęście w miarę szybko udało mu się to rozgryźć. Jeszcze wyjdzie z tego z twarzą. - Dobra wychodźcie z tymi kamerami. Udało wam się. Macie mni...
Sam i Jess popatrzywszy na siebie, wybuchły szczerym śmiechem. Chłopak nie do końca rozumiał, czy śmieją się z powodu udanego żartu, czy może z niego. W końcu Sam opanowała się i otarła wierzchem dłoni kącik oka. Od śmiechu zebrała się w nim łza.
- Wkręcany? - Stwierdziła. - To ciekawe jak wytłumaczysz twoją zabawę puszką. To też ci się wkręciło?
Logika i niepodważalność tego argumentu uderzyły go z ogromną siłą. Rzeczywiście, dwa lata temu zaobserwował u siebie zdolność przemieszczania przedmiotów za pomocą siły woli.
- Słuchaj no młody. - Sam podeszła do niego. Nie wiadomo skąd, w jej ustach pojawiła się guma do żucia. - Nie mamy czasu gadać cały dzień, robota czeka, więc albo zabierasz się z nami, albo...
- Gdzie miałbym z wami iść? - zapytał zbity z tropu.
- No... do siedziby klanu. A no tak, zapomniałam, ty nic nie wiesz.
- Daleko?
- Kilkanaście kilometrów. Samochodem kilka minut.
Collin uśmiechnął się do siebie w duchu. W końcu nadarzyła się okazja, o której myślał od zawsze. Może zacząć całkiem nowe życie. Może stać się kimś ważnym i szanowanym. Kto wie co mógłby zrobić wzmacniając swoje zdolności. Widział dla siebie wiele perspektyw. I wtedy przypomniał sobie o swojej Matce. Została by sama. Nie przeżyła by gdyby ją opuścił.
- Nie mogę. Moja mama. - Powiedział i poczuł jak ogarnia go smutek.
- Oj maminsynku. Masz. - Podała mu wciągniętą z kieszeni spodni, poskładaną kilkakrotnie kartkę. - Jakby coś to dzwoń. Ktoś się do ciebie odezwie. My spadamy. Brak czasu, dużo roboty, rozumiesz.
Colin starał się ułożyć w głowie jakieś sensowne pytanie. zanim jednak zdążył wykrztusić cokolwiek, Sam złapała Jessice za rękę i obie zniknęły w błękitnym błysku. Chłopak jeszcze przez chwilę stał, wpatrując się w miejsce, w którym przed chwilą stały dziewczyny, po czym ruszył w kierunku domu, chowając poskładany papier do kieszeni. Głowę wypełniały mu pytania i wątpliwości.

* * *

Drzwi białego BMW otworzyły się. Wysiadając, siwy mężczyzna poprawił krawat dopasowany do garnituru. Podjechał przed opuszczony budynek, o ścianach ozdobionych odpadającą farbą, licznymi graffiti i współgrającymi z całym wizerunkiem powybijanymi oknami. Pozostałe resztki szyb sterczały z ram niczym zęby bestii.
Wnętrze pełne było gruzu zmieszanego z kawałkami szkła, pustymi butelkami i niezliczoną ilością petów. Stąpał ostrożnie, nie chcąc zaprzepaścić godziny polerowania butów. Przeszedł dwa korytarze, mijając po drodze kilka obszernych pomieszczeń, jeszcze do niedawna zajmowanych przez bezdomnych. Świadczyły o tym materace oraz sterty przesiąkniętych ludzkimi wydzielinami koców. Wzdrygnął się i przyspieszył kroku. Przez myśl przemknęło mu pytanie, jak w ogóle ktoś może żyć w takich warunkach. Stanął przed wejściem do piwnicy. Potężne stalowe drzwi z szczeliną na wysokości oczu, zamkniętą od wewnątrz zasuwą, wyróżniały się na tle reszty pustostanu. Zapukał z lekkim obrzydzeniem. Z kieszeni wyciągnął jednorazową chusteczkę, przetarłszy rękę, zmiął ją i wyrzucił.
- Kogo niesie? - odezwał się głos za drzwiami.
- Otwieraj. - Odruchowo poprawił krawat. W wizjerze pojawiła się para oczu.
- A, to ty Snake. Czekaj.
Szczeknęło kilka zamków i gdy stalowe skrzydło uchyliło się, wszedł do środka. Stanął przed niskim, barczystym mężczyzną. Krótka czarna szczecina na jego głowie była pokryta pyłem. Snake odruchowo spojrzał na sufit. Znów będzie musiał oddać garnitur do czyszczenia.
- Jest u siebie. Trafisz? - zapytał strażnik.
Nie odpowiedział. Ruszył po starannie zamiecionych schodach. Przynajmniej tutaj starali się utrzymać porządek. Gdy zestawił nogę z ostatniego stopnia, znalazł się w obszernej sali wraz z kilkunastoma innymi osobami. Niemal wszyscy mieli na sobie skórzane kurtki i spodnie bojówki. Jak na komendę jednocześnie spojrzeli na przybysza. Szybko stracili jednak zainteresowanie i wrócili do swoich zajęć. Ruszył do znajdującego się naprzeciw schodów korytarza. Stanął przed drzwiami, znajdującymi się na samym jego końcu. Głośno zapukał. Nie doczekawszy się odpowiedzi, nacisnął klamkę i wszedł do środka.
W pokoju, wokół prowizorycznego stołu stworzonego z pozbijanych ze sobą desek, ułożonych na drewnianych kozłach, rozstawiono kilka krzeseł. Metalowe półki pod ścianami, zawalono masą narzędzi i sprzętu elektronicznego. Jedyne światło w pomieszczeniu rzucała wisząca na haku pod sufitem żarówka.
U szczytu stołu, pochylony nad starym laptopem, siedział wysoki i dobrze zbudowany mężczyzna. W gęstej brodzie utkwiły okruchy niedawno spożywanego posiłku. Pośrodku wygolonej głowy, ciągnął się szeroki pas długich włosów, splecionych w gruby warkocz. Słysząc skrzypnięcie drzwi, podniósł wzrok, zamykając laptopa.
- Snake! Co cię sprowadza w nasze skromne progi? - Pogładził się po brodzie, zrzucając okruchy na klawiaturę. Jego rozmówca skrzywił się z niesmakiem.
- Twoi ludzie napadli dziś młodego chłopaka. Wiesz coś na ten temat?
Brodacz wstał i podszedł do półek. Zdjął szeroki nóż. Usiadłszy na stole, zaczął polerować ostrze kawałkiem brudnego materiału.
- Mieliśmy rekrutować, to rekrutujemy. Co ja się będę sprzeczał. Za malutki jestem.
- Posłuchaj mnie Grivius. Baron nie będzie tolerował takiego zachowania. Dopóki wszystkie tryby naszego planu nie zaczną działać jak należy, siedzimy w ukryciu. Kazano ci rekrutować, owszem. Jednak jeżeli dalej tak pójdzie, niebawem wszystko się posypie. I będzie to twoja wina.
Brodacz spojrzał na Snake'a i odłożył ostrze. Zeskoczywszy ze stołu, podszedł do mężczyzny. Niemal zetknęli się nosami. Oddech Griviusa pachniał tytoniem i alkoholem.
- Wiesz gdzie mam Barona? - wycedził przez zaciśnięte zęby. - Myślę, że się domyślasz. Przyjmuję rozkazy od ważniejszych od niego, więc z łaski swojej nie wpierdalajcie mi się w robotę.
- Zapominasz z kim rozmawiasz. - Źrenice Snakea zwężyły się i wydłużyły. Przez moment Grivius miał wrażenie, że spogląda w oczy węża.
- Dobra zluzuj. Tylko się droczę. - Roześmiał się. Usiadłszy na stole wrócił do czyszczenia noża. - Ogarnę temat. Będziemy uważać. Ale sam powiedz, skąd mogli wiedzieć, że te dwie dziwki ich śledzą?
- Postaraj się aby następnym razem nie śledziły. - Oczy Snake'a wróciły do normy. - White wystawia dziś przedstawienie. Podeślij paru swoich chłopaków do ochrony.
- Nie ma sprawy. - Brodacz nie odrywał wzroku od polerowanego ostrza.
- Raduje mnie twoja postawa.
Snake wyszedł z pomieszczenia pozostawiając Grivusa siedzącego na stole. Tym razem gdy przechodził przez główne pomieszczenie, nikt nawet nie podniósł wzroku. Wyszedł z piwnicy, nie zwracając uwagi na odźwiernego i pospiesznie opuścił budynek. Im mniej czasu spędzi w tym chlewie tym lepiej. Po plecach przechodziły mu ciarki, gdy pomyślał o całym nagromadzonym tam syfie.
Podszedł do samochodu i wyciągnął telefon. Zadzwonił. Po trzecim sygnale zapanowała cisza. Ktoś odebrał, jednak najwyraźniej ani myślał się odezwać.
- Załatwione - powiedział krótko Snake.
Rozbrzmiał dźwięk przerwanego połączenia. Snake wrzucił telefon na siedzenie pasażera i wsiadł do samochodu.

* * *

Grivius obserwował na ekranie laptopa jak białe BMW odjeżdża. Uśmiechnął się do siebie. Monitoring nie był jednak takim złym pomysłem. Wypolerowany nóż leżał po drugiej stronie stołu.
Drzwi otworzyły się. Stanęło w nich dwóch brodatych mężczyzn. Grivius gestem zaprosił ich aby usiedli. Nie skorzystali.
- Wiecie dlaczego tu jesteście? - zapytał. Obaj mężczyźni pokręcili głowami. Kontynuował. - Dziś rano mieliście do czynienia z Natchnionymi z klanu Lupus.
- Panie te... - odezwał się jeden z mężczyzn, jednak Grivus uciszył go gestem.
- Wali mnie jak do tego doszło. Baron twierdzi, że naraziliście cały jego plan na niepowodzenie. Nie będę karał was obu. Wiecie, potrzebujemy ludzi. Sami zadecydujcie kto z was za to odpowie.
Przez ułamek sekundy obaj mężczyźni spoglądali na swojego przywódcę. Jeden z nich zreflektował się i złapał za leżący na stole nóż. Jednym płynnym cięciem zaznaczył krwawą ranę na szyi towarzysza. Szkarłatna posoka trysnęła na stół oraz atakującego. Ręce mężczyzny powędrowały do szyi, próbując zatrzymać wypływającą z ciała posokę. Z jego gardła wydobyło się żałosne gulgotanie. Usta wypełniły się krwią. Upadł, wierzgnął dwa razy w konwulsjach i znieruchomiał.
- No to sprawa rozwiązana. Posprzątaj tu i wracaj do reszty. - Powiedział Grivius znów przenosząc wzrok na ekran laptopa.

* * *

Samantha i Jessica wpadły do pokoju, wyrywając z drzemki siedzącego na dużym obrotowym fotelu Thomasa.
- Co jest do cholery?! - Zapytał zrywając się na nogi. - Na łeb wam padło? Prawie zawału dostałem.
Thomas, aktualny przywódca ich klanu przed chwilą zasnął. Jego głowę zdobił szeroki, czerwony irokez, przebiegający między krótkimi włosami. Linię żuchwy znaczył równo przycięty zarost. Wpatrywał się w niespodziewanych gości rozespanym wzrokiem, znad biurka zawalonego stertą papierów. Kilka z nich przykrywało klawiaturę. Na ścianie za nim wisiała biała tablica, pełna zapisków poczynionych zmywalnym markerem.
Thomas Kashnia przejął stanowisko przewodniczącego stosunkowo niedawno. Nie czuł się do końca dobrze pełniąc tę funkcję, jednak w mniemaniu wszystkich on najlepiej się do tego nadawał.
- Słuchaj szefie. - Powiedziała Sam uśmiechając się – Znaleźliśmy telekinetyka. Te dwie pokraki od Drakonów chciały go najprawdopodobniej zwerbować.
Samantha uśmiechnęła się wyraźnie dumna z siebie. Thomas pokręcił głową, podchodząc do okna. Na sporym placu przed budynkiem właśnie odbywał się popołudniowy trening. Dziewczyny też powinny brać w nim udział
- I gdzie on jest? Przyprowadziłyście go?
Dziewczyny wyraźnie się zmieszały. Thomas westchnął, z tylnej kieszeni spodni wyciągając małą piersiówkę. Pociągnął spory łyk, krzywiąc się lekko. Spojrzał na Sam.
- Czyli poszedł sobie do domu. Drakoni go znajdą tak czy siak.
- To nie tak! - wykrzyknęła Jessica. Thomas obdarzył ją pytającym spojrzeniem. Dziewczyna zreflektowała się, spuściła wzrok a jej twarz zalała się szkarłatnym rumieńcem. - Thomas... bo to nie tak... my próbowałyśmy... ale on... chłopak nie chciał z nami iść.
Zapanowała chwila ciszy przerywana jedynie odgłosami treningu dobiegającymi z zewnątrz.
- Już widzę jak próbowałyście. Powiedział że nigdzie nie pójdzie, to go zostawiłyście samemu sobie. Dobrze. Dziękuję za tą informację. Niezwłocznie przekażę ją Tishowi i Mike'owi gdy tylko wrócą.
Dziewczyny popatrzyły po sobie. Spodziewały się zastać w siedzibie wszystkich trzech mistrzów. Informacja o nieobecności dwójki z nich wyraźnie je zainteresowała. Wiedziały jednak, że Thomas zbyje je, jeżeli tylko spróbują zapytać. Twierdził, że im mniej osób o czymś wie tym lepiej. Miał w tym trochę racji. Kilkakrotnie już informacje dotyczące poczynań Lupusów wyciekały i dostawały się w niepowołane ręce.
Thomas wyciągnął telefon. Odszukał na liście kontaktów Mathew i wybrał numer. Sam i Jess znów wymieniły spojrzenia. Może jednak uda im się czegoś dowiedzieć.
- No siemka Tish. Słuchaj... aha, dobra, to oddzwoń do mnie później. - Rzucił Thomas do słuchawki. Spojrzał na telefon i rozłączył się. - Nie mogą teraz rozmawiać - powiedział do dziewczyn i opadł na fotel.
Dziewczyny ukłoniły się, co zostało skwitowane krótkim parsknięciem. W ich siedzibie odeszła w niepamięć etykieta obowiązująca w innych klanach. Była to pierwsza rzecz, zmieniona przez Thomasa, gdy tylko objął stanowisko przywódcy. Zawsze nienawidził tych wszystkich formalnych ukłonów, tytułowania się nawzajem i masy innych zupełnie niepotrzebnych pierdół. Od razu poinformował pozostałych o zmianach, które wprowadzi po objęciu urzędu i teraz wszystkie spotkania odbywały się o wiele mniej formalnie. Dlatego też ukłon będący pozostałością dawnych przyzwyczajeń rozbawił mistrza. Dziewczyny również się uśmiechnęły i wyszły z pokoju zamykając drzwi.
Thomas zarzucił nogi na biurko strącając przy tym stertę dokumentów. Spojrzał na leżące na ziemi papiery i westchnął. Zamknął oczy. Żywił szczerą nadzieję, że tym razem nikt mu nie przeszkodzi. Dokumenty pozbiera jak odpocznie. Nigdzie nie uciekną.

* * *

- Myślisz? Odezwie się do nas? - zapytała Jess, schodząc po schodach prowadzących do Holu.
- Tak mi się wydaje. A tobie co tak nagle zależy na werbowaniu nowych?
Jessica zaczerwieniła się, wlepiając wzrok w swoje stopy, zsuwające się z kolejnych stopni. Nie odzywała się przez dłużą chwilę, co natychmiast naprowadziło myśli Sam na właściwy tor.
- Podoba ci się?! Taki leszcz?
- Nie mów tak o nim. Fajny jest.
- Błagam cię. Naprawdę tak sądzisz? Zresztą, twoja sprawa. Tylko uważaj, ktoś może być zazdrosny.
- Przestań! - krzyknęła Jessica czerwieniąc się jeszcze bardziej.
- Dobra, dobra. Nic już nie mówię.
Zszedłszy ze schodów ruszyły w stronę dziedzińca.

* * *

Colin wszedł do swojego pokoju. Rozejrzał się. Na ścianie wisiał wielki plakat, przedstawiający słynne zdjęcie Marlin Monroe na kratce wentylacyjnej. Rzucając plecak w kąt pokoju, opadł plecami łóżko.
W szkole nie umiał się na niczym skupić. Raz za razem odtwarzał rozgrywające się w zaułku wydarzenia. Wczoraj zresztą też nie spał zbyt dobrze. Wszystko wydawało mu się niesamowicie odległe. Jakby wydarzyło się kilka tygodni temu. Oczywiście w kilka osób go zaczepiało, ale dziś bardziej niż zwykle miał to gdzieś. Usiadł na łóżku i wyciągnął z kieszeni zwitek papieru, otrzymany od Sam. Rozłożył go powoli, jakby rozbrajał bombę. Na kartce zapisano numer telefonu. Z pod niego uśmiechało się narysowane serce. Kilkakrotnie zastanawiał się nad tym, czy nie zadzwonić. Co mu szkodzi. Przecież może zapytać, porozmawiać.
- Synuuuś. Chodź na obiad. Odgrzałam ci zapiekankę. - Usłyszał głos swojej rodzicielki.
- Już idę.
- Pospiesz się bo wystygnie.
I miałby tak wszystko zostawić? Dom. Mamę. Szkołę. Przecież to nie miało sensu. Musi się uczyć. Nie był jeszcze pełnoletni. Nie mógł od tak, po prostu rzucić szkoły. Czym by się wytłumaczył. „Panie dyrektorze nie mogę uczęszczać na zajęcia. Teraz mam nową szkołę, w której uczą mnie czarów.” Nawet w jego głowie zabrzmiało to zabawnie. Mimo wszystko jednak chciał zadzwonić. Chociażby po to, żeby jeszcze raz spotkać te niesamowite dziewczyny. Dowiedzieć się czegoś więcej o sobie, o swoich zdolnościach. Poznać sobie podobnych.
- Słoneczko. Wystygnie ci obiad.
- Już idę!
Raz kozie śmierć. Najwyżej się zbłaźni. Nie przepuści jednak takiej okazji. Miał dość swojego życia, a w ręce trzymał skrawek papieru, mogący raz na zawsze odmienić jego los. Złapał za telefon i wybrał numer. Zawahał się jeszcze przez chwilę, nim wcisnął na klawiaturze zieloną słuchawkę.
(Dzień dobry. Tu samoobsługowa pralnia u Johna. Czym możemy służyć.)
Rozłączył się. Tego właśnie się spodziewał. Nie ma żadnych czarów. To wszystko albo było wytworem jego wyobraźni, albo mu się przyśniło. A może nie. Wszak miał kartkę z numerem. Skądś musiała się wziąć. Może po prostu przy zapisywaniu numeru zaistniała pomyłka.
- Słońce!
- Idę mamo. Idę. - Wstał z łóżka zrezygnowany i wyszedł z pokoju. Przechodząc przez korytarz, wszedł do wąskiej kuchni. Jego matka, starsza, siwa kobieta krzątała się przy zlewie. Jak zwykle przyodziała granatowy fartuch w drobne kwiatki. Element ten stanowił nieodłączną część jej wizerunku. Odwróciła się i uśmiechnęła szeroko.
- Siadaj, siadaj. Drugi raz nie będę odgrzewać.
Zająwszy miejsce przy stole zaczął jeść. Po wczorajszych wydarzeniach, przez cały dzień nie był w stanie niczego przełknąć. Głód zaczął doskwierać mu dopiero dziś rano. Matka skończyła zmywać naczynia i dosiadła się do niego.
- I jak tam w szkole słońce?
- Dobrze mamo - odpowiedział jak zwykle. Jego serce chciało się wydrzeć z piersi i wykrzyczeć, że nie jest dobrze, nienawidzi szkoły, wszyscy mu dokuczają, ma dość siebie i swojego życia. Zdobył się tylko na sztuczny uśmiech. - Bardzo dobrze.
- To świetnie. - Pogładziła syna po ramieniu. - Dobrze sobie radzisz, nauczyciele są z ciebie zadowoleni. Zobaczysz, za kilka lat nauka przyniesie owoce.
Przez jakiś czas, po skończonym posiłku, siedzieli jeszcze przy stole i rozmawiali. Później Collin zmył swój talerz i poszedł do pokoju. Z salonu rozbrzmiał cichy głos prowadzącego telewizyjny teleturniej. Chłopak położył się na łóżku i wlepił wzrok w sufit. Zapadł w niespokojny sen.

* * *

- Na pewno tutaj? - zapytał Mathew zaciągając się papierosem. - Cholera, przecież to jakaś pierdolona melina.
- Stąd wyszło połączenie, tego jestem pewien. - Idący obok Tisha szczupły czarnoskóry chłopak o krótkich mocno kręconych włosach podrapał się po nosie. Twarz miał lekko okrągłą, odznaczały się na niej wydatne usta. Duże, głęboko osadzone oczy nadawały jego obliczu wiecznie przestraszony wygląd. - Zresztą Mistrzu....
- Masz ochotę wylecieć z czwartego piętra?
- Dobra. Mathew, po co te pytania? Czy kiedyś się pomyliłem.
- Nie. Nie pomyliłeś się Simon. Dlatego jesteś naszym mózgowcem. - Czarnoskóry chłopak zmarszczył brwi. Nie lubił tego określenia. - Ale błagam cię, jak już wrócimy poszukaj sobie w tych swoich mądrych książkach, definicji wyrażenia „pytanie retoryczne”.
- Bardzo śmieszne. Jesteśmy na miejscu.
Stanęli przed starymi, jednak w porównaniu do pozostałych znajdujących się w budynku, zadbanymi drzwiami. Tish nacisnął na dzwonek. Chwilę ciszy przerwał dźwięk przekręcanego klucza. Drzwi, nadal zabezpieczone od wewnątrz łańcuszkiem, uchyliły się. Zobaczyli twarz starszej kobiety, okraszoną nieufnym spojrzeniem.
- Dzień dobry droga pani. Nazywam się Mathew Morkatish. A mój kolega to Simon Mallory. - Chłopak stojący obok Tisha uśmiechnął się i skłonił nieznacznie. - Zamawiała pani transport odzieży do samoobsługowej pralni Johna. Mam rację?
Kobieta otworzyła szerzej oczy. Pierwsze o czym pomyślała - Bandyci, chcą mnie okraść. Szybko odtworzyła w pamięci rozmowę z policjantem dzielnicowym. Opowiadał różne historie o ludziach, chcących wyłudzić pieniądze od seniorów. Tacy zawsze podają się za kogoś z zaufanej instytucji. Tylko dlaczego oni podawali się akurat za pracowników pralni? Przecież to głupie. Nie miała jednak najmniejszego zamiaru ryzykować.
- Nie. Zaszła jakaś pomyłka.
- W takim wypadku przepraszamy panią za najście i życzymy... - Zaczął Tish. Już miał się ukłonić gdy odezwał się Simon.
- Czy ktoś jeszcze oprócz pani jest w domu?
- Osz ty mój mózgowcu. - Mathew uśmiechnął się szeroko.
- Tak, jest jeszcze... - Już miała odpowiedzieć gdy przypomniała sobie kolejne ostrzeżenia policjanta. Nigdy nie podawać podejrzanym osobom żadnych informacji. Gdy dowiedzą się, że w mieszkaniu jest tylko starsza kobieta i jej nastoletni syn, mogą władować się do środka siłą. O nie, nie da się tak łatwo. - Ktoś jeszcze jest. Mój mąż i troje synów. Trenują Judo, wiedzą panowie. I chyba przez przypadek zamknęłam nasze rottweilery w łazience i...
- Niech pani zapyta męża i synów czy oni czasem nie dzwonili. Jeżeli oczywiście nie stanowi to problemu. - Malory wszedł jej w zdanie.
- Zapytam. Proszę tu poczekać. - Kobieta zamknęła drzwi. Rozbrzmiał dźwięk przekręcanego klucza. Odsunęli się nieco od drzwi. Tish oparł się o przeciwległą ścianę korytarza. Zapalił.
- Rottweilery? Trochę przesadziła. - powiedział.
- Nieufna kobieta. Dobrze postępuje. To rzadkość w dzisiejszych czasach.
- Uważam, że bardziej pasowały by do niej mopsy. - Wyszczerzył się Tish.
Czekali.

* * *

Drzwi do jego pokoju otwarły się gwałtownie. Mama wyglądała jednocześnie na zdziwioną i lekko przerażoną. Rozespany usiadł na łóżku i spojrzał na nią z pytającym wyrazem twarzy.
- Colin. Kochanie. Dzwoniłeś do jakiejś pralni? - Starała się mówić spokojnie, mimo to w jej głosie wyczuł zdenerwowanie. Dopiero wyrwany z drzemki chłopak, pokręcił głową przecząco.
- Wiedziałam. Złodzieje! - Oczy kobiety rozszerzyły się. - Myślisz, że powinnam zadzwonić na policję? Ten dzielnicowy mówił....
Ale Colin już jej nie słuchał. Pralnia. Pralnia u Johna. Kiedy dzwonił pod numer zapisany na kartce, odezwała się właśnie pralnia. Nie podawał adresu. To nie mógł być zbieg okoliczności. Aż takie się nie zdarzają.
- Mamo to nie złodzieje. Muszę z nimi porozmawiać.
- Zamawiałeś przewóz prania? - zapytała nagle wyrwana ze swoich rozważań kobieta.
- Nie... później ci to wyjaśnię. - Chłopak zeskakoczył z łóżka. Niemal przebiegł obok zaskoczonej kobiety i dopadł do drzwi wyjściowych. Otworzył zamki i odbezpieczył łańcuszek. Wychodząc na korytarz, zobaczył dwóch mężczyzn. Nagle podniecenie zaczęło opadać. Jeżeli się pomylił, stoją przed nim ci, których nie chciał spotkać. Wczoraj w zaułku otarł się co najmniej o śmierć. Zrobiło mu się gorąco. Przełknął ślinę, nie potrafiąc wykrztusić z siebie słowa.

* * *

Usłyszeli szczęk zamka i spojrzeli na nieco niższego od Tisha, szczupłego chłopaka o blond włosach. Z początku uśmiechał się, jednak jego twarz powoli zaczęła przybierać przestraszony wyraz. Zrobił się też niesamowicie blady.
- Młody. Zaraz się przewrócisz. Lepiej usiądź - powiedział Tish zaciągając się fajką.
- Cześć. - Czarnoskóry wyciągnął rękę. - Jestem Simon Mallory.
Chłopak, po trwającym dłuższą chwilę milczeniu, zdołał w końcu wykrztusić z siebie:
- Je... jestem Colin. Colin Cord.
- Super - stwierdził Mathew wyprztykując peta w głąb korytarza. - A ja Święty Mikołaj. To jak już się wszyscy znamy, po co dzwoniłeś na ten numer? Skąd go miałeś?
Simon spojrzał na Tisha i pokręcił głową. Postanowił jednak jemu zostawić tą rozmowę. Wszak będzie decydował o ewentualnym przyjęciu chłopaka.
- Ja... ja spotkałem dwie dziewczyny... i one dały... dały mi ten numer. Mówiły że jestem tym... no napełnionym. - Mathew słysząc przekręcone słowo parsknął śmiechem. Chłopak nerwowo przebierał nogami i patrzał w podłogę. Cała ta sytuacja musiała być dla niego stresująca. Wyglądał jak wyrośnięte dziecko, recytujące swój pierwszy wierszyk na oczach całej szkoły.
- Natchnionym. - Poprawił go odruchowo Simon.
- No tak.
- Dobra młody. Jesteś Natchnionym. - Tish splótł ręce z tyłu i zaczął krążyć wokół chłopaka niczym sęp, przyglądając mu się uważnie. W mniemaniu Simona to nie pomagało.
- One... one mówiły... one mówiły o miejscu gdzie są tacy... tacy jak ja...
- No i fajnie. Czyli zbierasz swoje rzeczy i jedziemy do nas. Prosta sprawa. Czekamy przy... - Tish już miał się zbierać. Dla niego sprawa była najwyraźniej zamknięta.
- Cholera jasna Mathew! - Niemal krzyknął Simon, na chwilę zapominając że mówi do swojego Mistrza, nawet jeżeli ten zwrot był nieaktualny. - Przecież chłopakowi należą się wyjaśnienia i trochę szacunku. To jeden z nas!
- Wyluzuj, tylko się droczę.
Drzwi otwarły się ponownie. Tym razem z hukiem. Wybiegła z nich matka Collina i zamachnęła się miotłą uderzając Simona z całej siły. Krzyknęła przy tym ile sił w płucach:
- Zostawcie mojego syna!
Mathew przewrócił oczyma, natomiast Collin i jego rodzicielka stali jak wryci z otwartymi ustami, wlepiając spojrzenie w Simona, który tuż przed uderzeniem stał się jakby przejrzysty, niematerialny. Miotła przeniknęła go niczym powietrze, delikatnie rozmywając sylwetkę. Teraz stał przed nimi z lekkim rozbawieniem malującym się na twarzy.
- Może wejdziemy do środka i na spokojnie porozmawiamy - zaproponował Simon.
- Noooo... napił bym się kawy. Tylko niech pani najpierw zamknie te rottweilery. - Tish uśmiechnął się szeroko, widząc jak kobieta, wciąż ściskając mocno miotłę, zaprosiła ich gestem do mieszkania. Collin wszedł jako ostatni zamykając drzwi.

* * *

- Zgodzi się - skwitował Mathew wsiadając do samochodu. - W sensie, jego matka. Jakby to od młodego zależało to już dawno go tu nie ma.
- Oczywiście, że się zgodzi. -Simon włożył kluczyk do stacyjki i przekręcił. - Widziała wszystko na własne oczy. Taka sama procedura jak ostatnio?
- Tak, prywatna zagraniczna szkoła, lewe papiery... wiesz co i jak.
Simon nie odpowiedział. Wiedział.

Wystrzałowe Przedstawienie - ciąg dalszy.

2
Hej,
Na początek przyznam się, że nie doczytałem do końca, przeleciałem tylko potem pobieżnie. Pytanie, dlaczego? Już służę odpowiedzią.
(1) Po części oczywiście wina tego, że tekst nie jest kierowany dla mnie. Wygląda to na taki efekt fascynacji anime czy guardianami galaxy, czy jak to tam się nazywa. Innymi słowy, nie widzę czegoś nowego.
(2) "zwyczajowo powitał go dzwonek", "zrobił łyk" - dużo niezręczności stylistycznych. Brak płynności przy czytaniu wielu zdań.
Kuleje czasami także interpunkcja, np: - I jak tam w szkole słońce? - matka pyta się o słońce znajdujące się w szkole?, albo:
- Natchnieni, to osoby z pewnymi nietypowymi zdolnościami. - Wyjaśniła Sam wzdychając. - bez kropki, wyjaśniła z małej litery.

Na plus: nieraz widziałem o wiele więcej błędów, tutaj językowo jest zwykle poprawnie.
(3) Chłopak przenosi siłą woli puszkę, ale jest tak tępy, że nie wie, że ma zdolności telekinezy. Oj, oj. Tym bardziej, ze zdaje się chciał powiedzieć o tym wcześniej siostrze.

A teraz kilka przykładowych błędów:
Powtórzenia:
Chłopak jeszcze przez chwilę stał, wpatrując się w miejsce, w którym przed chwilą stały dziewczyny, po czym ruszył w kierunku domu, chowając poskładany papier do kieszeni.
Zawsze nienawidził tych wszystkich formalnych ukłonów, tytułowania się nawzajem i masy innych zupełnie niepotrzebnych pierdół. Od razu poinformował pozostałych o zmianach, które wprowadzi po objęciu urzędu i teraz wszystkie spotkania odbywały się o wiele mniej formalnie. Dlatego też
ukłon
będący pozostałością dawnych przyzwyczajeń rozbawił mistrza.
(do tego informował-formalnie też jest bliskie brzmieniowo, a "tytułowanie się nawzajem" jest jakoś tak brzydkie.

Opisywanie bohatera powinno być jak najczęściej przez akcję, a nie przez długaśne akapity.
W szkole nie uchodził za lubianego. ..... Uczył się ponad przeciętnie, co odzwierciedlały jego stopnie
http://radomirdarmila.pl

Wystrzałowe Przedstawienie - ciąg dalszy.

3
Bardzo dziękuję za szybką odpowiedź.
Rzeczywiście, powtórzenia są moją Piętą Ahillesową, ale staram się jak mogę by je wyeliminować. Widzę jednak, że jeszcze naprawdę dużo pracy przede mną, ale kto nie pracuje ten... coś tam.
Oczywiście, mam świadomość tego, że podawanie suchych faktów na temat bohatera jest beznadziejne i gówno warte, jednak chciałem tutaj w miarę możliwości przybliżyć sytuację Colina w szkole, gdyż akcja zaczyna się w momencie gdy już nie będzie okazji żeby pokazać jego relacją z rówieśnikami, chociaż po tym co napisałeś... Może faktycznie to błąd i powinienem poświęcić tego typu fragmentom większą uwagę. Wezmę to na warsztat :)

Chłopak wiedział, że jest telekinetykiem, ale nie wiedział że jest Natchnionym, że istnieje w ogóle coś takiego. Teraz wiem, że ten fragment rozmowy był chyba zbyt chaotyczny i gdzieś umknął sens.

Niemniej, jeszcze raz dziękuję za odpowiedź.

Wystrzałowe Przedstawienie - ciąg dalszy.

4
Jej właściciele serwowali kawy nie mające sobie równych, zarówno pod względem smaku jak i ceny.
„niemające”
...smaku, jak i ceny.
Dziś chłopak spotka się ze swoją siostrą.
Dookoła czas przeszły - a tu nagle przyszły. Napisałbym: Dzisiaj miał spotkać się ze swoją siostrą.
Od ich ostatniej rozmowy, bez pośrednictwa telefonów czy internetu, minęło trzy miesiące.
„bez pośrednictwa telefonów czy internetu,” - czy ta uwaga jest konieczna?
Niektórzy potrafili przez dłuższa chwilę wpatrywać się w słodkości, nie potrafiąc dokonać wyboru.
„dłuższą”
Wybacz. Podajemy to co zwykle?
- Wybacz. Podajemy to, co zwykle?
Utrzymywali się jedynie z renty, oraz pieniędzy zarobionych przez Colina przy drobnych, sąsiedzkich pracach.
Utrzymywali się jedynie z renty oraz pieniędzy zarobionych przez Colina przy drobnych, sąsiedzkich pracach.
Możliwe, że wszystkie te czynniki, składały się na postrzeganie go przez rówieśników. Nie miał w szkole żadnych przyjaciół, rówieśnicy nie chcieli mieć z nim nic wspólnego.
„rówieśników” - „rówieśnicy”: powtórzenie
Colin zazwyczaj gdy tu przychodził, brał jedną z nich i oddawał się lekturze.
Colin zazwyczaj, gdy tu przychodził, brał jedną z nich i oddawał się lekturze.
Zrobił łyk.

Nie brzmi najlepiej. Abo błąd, albo kolokwializm. Może: Wypił łyk.
Minęło około dziesięć minut,
Minęło około dziesięciu minut,
Zaczął myśleć, że siostrze znów mogło coś "Wypaść".
Dlaczego „Wypaść” dużą literą?
Ostatnim razem gdy mieli się spotkać, jej mąż wyjechał w delegację, a ona musiała zostać z dziećmi.
Ostatnim razem, gdy mieli się spotkać, jej mąż wyjechał w delegację, a ona musiała zostać z dziećmi.
Chłopak wygiął się na krześle, by zobaczyć kto wszedł.
Chłopak wygiął się na krześle, by zobaczyć, kto wszedł.
Jego siostra mająca wtedy jedenaście lat, przyjęła to z ogromną ulga.
„ulgą”
Zamówiła dużą czarną bez cukru.
Zdaje się, że już przedtem za nią zapłaciła.
On opowiadał jej o problemach w szkole, o tym co dzieje się w domu.
On opowiadał jej o problemach w szkole, o tym, co dzieje się w domu.
W wielokrotnie odbywał tą rozmowę sam ze sobą.
„tę”
Poczuł jak wzbiera w nim radość, zdruzgotana kilkoma kolejnymi słowami siostry.
Poczuł, jak wzbiera w nim radość, zdruzgotana kilkoma kolejnymi słowami siostry.
Słyszał jak cedzi przez zęby „Takim ciotom jak ty, należy się wpierdol”.
Słyszał, jak cedzi przez zęby „takim ciotom jak ty, należy się wpierdol”.
Myślałam że ty...
- Muszę już iść. Wybacz. - Starał się to powiedzieć najspokojniej jak potrafił.
- Nie idź. Proszę cię usiądź. Nie bądź na mnie zły.
Collin nie słuchał jej. Odniósł zastawę i opuścił kawiarnię nie odzywając się słowem.
Myślałam, że ty...
- Muszę już iść. Wybacz. - Starał się to powiedzieć najspokojniej, jak potrafił.
- Nie idź. Proszę cię, usiądź. Nie bądź na mnie zły.
Collin nie słuchał jej. Odniósł zastawę i opuścił kawiarnię, nie odzywając się słowem.
Nienawidził szkoły, siostry. całego świata, a najbardziej nienawidził siebie. Za to kim jest.
Nienawidził szkoły, siostry, całego świata, a najbardziej nienawidził siebie. Za to, kim jest.
Osunął się po ceglastej ścianie budynku siadając na ziemi.
Rozmowa z siostrą nie potoczyła się tak jak tego chciał, lecz teraz to już nie ważne.
Osunął się po ceglastej ścianie budynku, siadając na ziemi.
Rozmowa z siostrą nie potoczyła się tak, jak tego chciał, lecz teraz to już nieważne.
Ta, po kilku sekundach uniosła się nad ziemię. drżąc lekko.
Ta, po kilku sekundach uniosła się nad ziemię, drżąc lekko.
Zawisła w powietrzu, niczym na niewidzialnym sznurku, opadając i unosząc się delikatnie.
Usunąłbym „się”. Za dużo ich w okolicy.
Cofnął rękę, puszka upadała z lekkim brzdękiem. Chłopak rozpłakał się. Miał dość swojego życia.
Jego reakcja wydaje się tutaj niezrozumiała.
Momentalnie wstał ocierając twarz dłońmi.
Momentalnie wstał, ocierając twarz dłońmi.
Zorientowawszy się kto przed nim stoi, poczuł jak ogarnia go strach.
Zorientowawszy się kto przed nim stoi, poczuł, jak ogarnia go strach.
Wystarczyło jednak spojrzeć na twarze mężczyzn by wiedział, że chodzi im właśnie o niego.
Wystarczyło jednak spojrzeć na twarze mężczyzn, by wiedzieć, że chodzi im właśnie o niego.
Nie miał pojęcia skąd ale jeżeli zaraz czegoś nie wymyśli skończy martwy najpewniej w jednym z kontenerów na śmieci.
Nie miał pojęcia skąd, ale jeżeli zaraz czegoś nie wymyśli, skończy martwy najpewniej w jednym z kontenerów na śmieci.
- Ty kurwo. - Syknął cicho.
- Ty kurwo - syknął cicho.
Natchniona - powiedział drugi również sięgając po broń.
Natchniona - powiedział drugi, również sięgając po broń.
(tak ogólnie: jeśli w zdaniu są dwa czasowniki, to należy je rozdzielić przecinkiem/lub spójnikiem/)
W końcu wszystko ustało a on stał teraz w wejściu do zaułka,
W końcu wszystko ustało, a on stał teraz w wejściu do zaułka,
Wytrzeszczali oczy, nie do końca pojmując co się właśnie stało.
Wytrzeszczali oczy, nie do końca pojmując, co się właśnie stało.
Przed chwilą było „ustało”. „stało” - „ustało”: brzmi jak powtórzenie.
Colin stał jak wryty obserwując płomienie. Nie wierzył w to co się działo.
Colin stał jak wryty, obserwując płomienie. Nie wierzył w to, co się działo.
Biegł tak szybko jak umiał, nie do końca mając świadomość tego dokąd i z kim biegnie.
Biegł tak szybko, jak umiał, nie do końca mając świadomość tego, dokąd i z kim biegnie.
Dopiero teraz do Colin zaczęło docierać, co właściwie się wydarzyło.
Colina.
Wy... kim jesteście? - zapytał, starając poukładać sobie wszystko w głowie.
Formalnie rzecz biorąc, jest to czasownik zwrotny, więc „starając się”.
- Ale to wszystko... ten ogień... - Zaczął.
- Ale to wszystko... ten ogień... - zaczął.
Wybuchy, błękitne światło, płomienie z znikąd.
Wybuchy, błękitne światło, płomienie znikąd.
Ty nie wiesz? - zapytała Sam unosząc brwi.
Ty nie wiesz? - zapytała Sam, unosząc brwi.
Tak samo jak my.
Tak samo, jak my.
Natchnieni, to osoby z pewnymi nietypowymi zdolnościami. - Wyjaśniła Sam wzdychając.
- Natchnieni, to osoby z pewnymi nietypowymi zdolnościami - wyjaśniła Sam, wzdychając.
Sam pokręciła głową szczerząc się.
Sam pokręciła głową, szczerząc się.
Na pewno wszystko zostało ustawione i zaraz wyskoczą z kamerami ciesząc się z udanego żartu.
Na pewno wszystko zostało ustawione i zaraz wyskoczą z kamerami, ciesząc się z udanego żartu.
Sporo musiały was kosztować te wszystkie płomienie i inne efekty. - Powiedział ze złością w głosie.
Sporo musiały was kosztować te wszystkie płomienie i inne efekty - powiedział ze złością w głosie.
Macie mni...
Rozumiem, że chciałeś pokazać, że urwał wypowiedź w środku sowa, ale to nie brzmi – przeczytaj na głos, co wyszło: „mni”. Nie mówi się mni – e. Napisałbym: Macie mnie...
Chłopak nie do końca rozumiał, czy śmieją się z powodu udanego żartu, czy może z niego. W końcu Sam opanowała się i otarła wierzchem dłoni kącik oka. Od śmiechu zebrała się w nim łza.
- Wkręcany? - Stwierdziła. - To ciekawe jak wytłumaczysz twoją zabawę puszką. To też ci się wkręciło?
Za dużo „się”.
- Wkręcany? - stwierdziła.

Trochę za szybko zmienił zdanie, co do intencji dziewczyn - brak uzasadnienia.
Kto wieco mógłby zrobić wzmacniając swoje zdolności.
Kto wie, co mógłby zrobić, wzmacniając swoje zdolności.
I wtedy przypomniał sobie o swojej Matce.
„matce” - to rzeczownik pospolity i nie jest to bezpośrednie zwrócenie się do niej – wtedy można podkreślić w ten sposób okazywany szacunek czy miłość.
Została by sama. Nie przeżyła by gdyby ją opuścił.
Zostałaby sama. Nie przeżyłaby gdyby ją opuścił.
Nie mogę. Moja mama. - Powiedział i poczuł jak ogarnia go smutek.
- Nie mogę. Moja mama - powiedział i poczuł, jak ogarnia go smutek.
zanim jednak zdążył wykrztusić cokolwiek, Sam złapała Jessice za rękę i obie zniknęły w błękitnym błysku.
Zanim.
Chłopak jeszcze przez chwilę stał, wpatrując się w miejsce, w którym przed chwilą stały dziewczyny, po czym ruszył w kierunku domu, chowając poskładany papier do kieszeni.
Dokładnie wiadomo o kogo chodzi i że chłopak. Lepiej: Stał jeszcze przez chwilę, wpatrując...
Potężne stalowe drzwi z szczeliną na wysokości oczu, zamkniętą od wewnątrz zasuwą, wyróżniały się na tle reszty pustostanu.
„ze szczeliną”
Zapominasz z kim rozmawiasz.
Zapominasz, z kim rozmawiasz.
Usiadłszy na stole wrócił do czyszczenia noża.
Usiadłszy na stole, wrócił do czyszczenia noża.
Postaraj się aby następnym razem nie śledziły.
- Postaraj się, aby następnym razem nie śledziły.
Snake wyszedł z pomieszczenia pozostawiając Grivusa siedzącego na stole. Tym razem gdy przechodził przez główne pomieszczenie, nikt nawet nie podniósł wzroku.
Snake wyszedł z pomieszczenia, pozostawiając Grivusa siedzącego na stole. Tym razem, gdy przechodził przez główne pomieszczenie, nikt nawet nie podniósł wzroku.
Grivius obserwował na ekranie laptopa jak białe BMW odjeżdża.
Grivius obserwował na ekranie laptopa, jak białe BMW odjeżdża.
Grivius gestem zaprosił ich aby usiedli.
Grivius gestem zaprosił, ich aby usiedli.
Wiecie dlaczego tu jesteście?
Wiecie, dlaczego tu jesteście?
Sami zadecydujcie kto z was za to odpowie.
Sami zadecydujcie, kto z was za to odpowie.
Powiedział Grivius znów przenosząc wzrok na ekran laptopa.
Powiedział Grivius, znów przenosząc wzrok na ekran laptopa.
Co jest do cholery?! - Zapytał zrywając się na nogi.
Co jest do cholery?! - zapytał, zrywając się na nogi.
Nie czuł się do końca dobrze pełniąc tę funkcję, jednak w mniemaniu wszystkich on najlepiej się do tego nadawał.
Nie czuł się do końca dobrze, pełniąc tę funkcję, jednak w mniemaniu wszystkich on najlepiej się do tego nadawał.
Słuchaj szefie. - Powiedziała Sam uśmiechając się – Znaleźliśmy telekinetyka.
Słuchaj szefie - powiedziała Sam uśmiechając się – znaleźliśmy telekinetyka.
Dziewczyny też powinny brać w nim udział
Kropka.
Dziewczyna zreflektowała się, spuściła wzrok a jej twarz zalała się szkarłatnym rumieńcem.
Dziewczyna zreflektowała się, spuściła wzrok, a jej twarz zalała się szkarłatnym rumieńcem.
Już widzę jak próbowałyście. Powiedział że nigdzie nie pójdzie, to go zostawiłyście samemu sobie.
Już widzę, jak próbowałyście. Powiedział, że nigdzie nie pójdzie, to go zostawiłyście samemu sobie.
Dziękuję za tą informację. Niezwłocznie przekażę ją Tishowi i Mike'owi gdy tylko wrócą.
Dziękuję za tą informację. Niezwłocznie przekażę ją Tishowi i Mike'owi, gdy tylko wrócą.
Dziewczyny również się uśmiechnęły i wyszły z pokoju zamykając drzwi.
Thomas zarzucił nogi na biurko strącając przy tym stertę dokumentów.
Dziewczyny również się uśmiechnęły i wyszły z pokoju zamykając drzwi.
Thomas zarzucił nogi na biurko, strącając przy tym stertę dokumentów.
Dokumenty pozbiera jak odpocznie.
Dokumenty pozbiera, jak odpocznie.
Nie odzywała się przez dłużą chwilę, co natychmiast naprowadziło myśli Sam na właściwy tor.
„dłuższą”
Przestań! - krzyknęła Jessica czerwieniąc się jeszcze bardziej.
- Przestań! - krzyknęła Jessica, czerwieniąc się jeszcze bardziej.
Zszedłszy ze schodów ruszyły w stronę dziedzińca.
Zszedłszy ze schodów, ruszyły w stronę dziedzińca.
Oczywiście w kilka osób go zaczepiało, ale dziś bardziej niż zwykle miał to gdzieś.
„w” - zbędne.
Z pod niego uśmiechało się narysowane serce.
Spod niego uśmiechało się narysowane serce.
Pospiesz się bo wystygnie.
Pospiesz się, bo wystygnie.
Nie mógł od tak, po prostu rzucić szkoły.
Nie mógł ot tak, po prostu rzucić szkoły.
Zająwszy miejsce przy stole zaczął jeść.
Zająwszy miejsce przy stole, zaczął jeść.
Na pewno tutaj? - zapytał Mathew zaciągając się papierosem.
Na pewno tutaj? - zapytał Mathew, zaciągając się papierosem.
Czy kiedyś się pomyliłem.
Czy kiedyś się pomyliłem?
Ale błagam cię, jak już wrócimy, poszukaj sobie w tych swoich mądrych książkach, definicji wyrażenia „pytanie retoryczne”.
Ale błagam cię, jak już wrócimy poszukaj sobie w tych swoich mądrych książkach, definicji wyrażenia „pytanie retoryczne”.
Pierwsze o czym pomyślała - Bandyci, chcą mnie okraść.
Pierwsze o czym pomyślała - bandyci, chcą mnie okraść.
Już miał się ukłonić gdy odezwał się Simon.
Już miał się ukłonić, gdy odezwał się Simon.
Już miała odpowiedzieć gdy przypomniała sobie kolejne ostrzeżenia policjanta.
Już miała odpowiedzieć, gdy przypomniała sobie kolejne ostrzeżenia policjanta.
Uważam, że bardziej pasowały by do niej mopsy.
Uważam, że bardziej pasowałyby do niej mopsy.
Chłopak zeskakoczył z łóżka.
Chłopak zeskoczył z łóżka.
Młody. Zaraz się przewrócisz. Lepiej usiądź - powiedział Tish zaciągając się fajką.
Młody. Zaraz się przewrócisz. Lepiej usiądź - powiedział Tish, zaciągając się fajką.
Super - stwierdził Mathew wyprztykując peta w głąb korytarza.
Super - stwierdził Mathew, wyprztykując peta w głąb korytarza.
Postanowił jednak jemu zostawić tą rozmowę.
„tę”
Mówiły że jestem tym... no napełnionym. - Mathew słysząc przekręcone słowo parsknął śmiechem.
Mówiły, że jestem tym... no napełnionym. - Mathew słysząc przekręcone słowo, parsknął śmiechem.
Natchnionym. - Poprawił go odruchowo Simon.
Natchnionym - poprawił go odruchowo Simon.
One... one mówiły... one mówiły o miejscu gdzie są tacy... tacy jak ja...
One... one mówiły... one mówiły o miejscu, gdzie są tacy... tacy jak ja...
Niemal krzyknął Simon, na chwilę zapominając że mówi do swojego Mistrza, nawet jeżeli ten zwrot był nieaktualny.
Niemal krzyknął Simon, na chwilę zapominając, że mówi do swojego Mistrza, nawet jeżeli ten zwrot był nieaktualny.
Wybiegła z nich matka Collina i zamachnęła się miotłą uderzając Simona z całej siły.
Wybiegła z nich matka Collina i zamachnęła się miotłą, uderzając Simona z całej siły.
Noooo... napił bym się kawy.
- Noooo... napiłbym się kawy.
Collin wszedł jako ostatni zamykając drzwi.
Collin wszedł jako ostatni, zamykając drzwi.
Zgodzi się - skwitował Mathew wsiadając do samochodu.
Zgodzi się - skwitował Mathew, wsiadając do samochodu.
Jakby to od młodego zależało to już dawno go tu nie ma.
Jakby to od młodego zależało, to już dawno go tu nie ma.

No cóż, błędów trochę się nazbierało. Ogólnie da się czytać, choć trochę nazbyt rozwlekle, dużo słów, niekoniecznych uwag, akcja rozkręca się powoli. I tak jakoś nierówno, są partie lepsze (środkowa część i po części końcowa) i gorsze (początkowa). Wiele zależy od tego, co i jak nastąpi dalej.

Wystrzałowe Przedstawienie - ciąg dalszy.

5
Dziękuję serdecznie za weryfikację. Cały czas pracuję nad interpunkcją, jednak jak widać na wyżej załączonym obrazku, wyniki są raczej średnie. Nie pozostaje mi nic innego jak dalej ćwiczyć. Postaram się by w następnej części nie było aż tylu błędów.
Dziękuję również za wszystkie rady.
ODPOWIEDZ

Wróć do „Opowiadania i fragmenty powieści”