Kerkoliac Vol. 2

1
Fragment tej samej historii: http://www.weryfikatorium.pl/forum/view ... 93&t=18683, tylko krótszy. Może być niezrozumiały, ale co tam ;)

WWWPierwszy samotny wieczór ze szpadą w zatęchłym pokoju wynajmowanym na poddaszu. Ściana nad tapczanem ozdobiona tandetnym obrazkiem z żaglówką. Przez chodnik rozłożony na podłodze czuć zimno ciągnące od gołego betonu. Za brudnym oknem nie świeci żaden księżyc, nawet fałszywy. Kieszenie wiszącej na krześle marynarki wypychają sztućce wyniesione z restauracji hotelu Continental. Z tamtym miejscem marszand również pożegnał się na wieczność.
WWWKoniec z rozlewaniem wina do nadstawionych kieliszków, zamiataniem ulic i stukaniem halabardą o scenę. Nadchodził czas wymyślania siebie na nowo.
WWWNastępnego ranka marszand wyrusza na pchli targ odegrać swoją pierwszą rolę w nowym życiu. Wygląd ma jeszcze wciąż niepoważny: rozciągnięta koszulka pod kamizelką, poprzecierane na kolanach workowate spodnie i zdarte kamasze o podeszwach cienkich jak papier. Nędzny obraz dopełnia stara marynarka obciążona hotelowymi sztućcami, brzęczącymi przy każdym kroku.
WWWPrzyszły marszand doskonale rozumie znaczenie właściwego kostiumu, przecież jeszcze nie tak dawno bywał halabardnikiem, posłańcem i przywołanym świadkiem. W drodze na targ wymyśla więc dla siebie rolę: zabiedzony student szukający pieniędzy na randkę z dziewczyną, być może zubożały aktor z bagażem wszystkich możliwych problemów życiowych, za niską cenę chce pozbyć się pamiątek z lepszych czasów. Albo syntetyczny służący wyrzucony z domu za kradzież, który przyszedł odsprzedać zrabowane srebra.
WWWGłowa pochylona, jasne włosy w nieładzie, chude ręce wystają z mankietów na długość kilku palców, tyczkowaty krok i buty szurające po chodniku. Oto młody wilk wyrusza na swoje pierwsze, w pełni świadome polowanie. Na pchlim targu przemyka między płatami folii, przeróżnymi kocami i rozkładanymi stolikami, na których zapobiegliwi handlarze wystawiają swój towar: mosiężne lampy, czajniki i miski emaliowane, zbiory monet w foliowych kieszonkach, stare radia zamknięte w drewnianych skrzynkach, znów lampy, tylko bez abażurów, obtłuczone porcelanowe figurki i krucyfiksy na okrągłych podstawkach. Komplety porcelany: chińskiej, francuskiej i włoskiej, wszystkie okryte szlachetną siatką pęknięć, każdy komplet ze śladami wielu lat użytkowania. Tuż obok zaśniedziałe kolczyki, bransoletki i łańcuszki, w tym kilka przerwanych, wiele broszek z oczkami oprawnymi w srebro, piękne spinki do krawatów wraz z identycznymi spinkami do mankietów.
WWWWszystkie te rzeczy leżą przed Kerkoliacem, za godziwą opłatą gotowe w każdej chwili do opuszczenia tego miejsca. Uczynni handlarze zachwalają swoje skarby. Przyszły marszand wypatrzył leżącą na uboczu starą zapalniczkę benzynową. Obraca ją w palcach pod czujnym spojrzeniem handlarza. Kerkoliac identyczną zapalniczkę widział w rekwizytorium i wie doskonale, że po rozebraniu na wewnętrznej stronie obudowy powinien odnaleźć sygnaturę znanego cechu rzemieślniczego i datę: tysiąc osiemset dziewięćdziesiąt cztery. W pamięci przywołuje listy skryte w biurku starego Minaca, gdzie przy pozycji Zapalniczka numer jedenaście jest dopisek z jej szacunkową wartością.
WWW– W pełni sprawna – mruczy handlarz. – Możesz pan ją mieć za trzydzieści euro.
WWW– A za połowę?
WWWHandlarz wygina pogardliwie usta.
WWW– Panie, odłóż pan tę zapalniczkę.
WWWKerkoliac nie potrafi jeszcze się targować, więc posłusznie odkłada zapalniczkę. Być może wróci tu za kilka dni, bogatszy o nowe umiejętności. Na razie musi przeczekać. Przywarować. Dotyka brzęczących kieszeni marynarki.
WWW– Nie chce pan kupić sztućców?
WWWHandlarz spogląda podejrzliwie na przyszłego marszanda.
WWW– Masz pan je przy sobie?
WWW– Mam.
WWW– To pokaż.
WWWNa wolnym kawałku folii Kerkoliac układa siedem widelców, pięć noży i dwie malutkie łyżeczki do herbaty.
WWW– To wszystko?
WWW– Tak.
WWW– To zabieraj pan to z powrotem. Wróć pan z tym, jak będą kompletne. Przynajmniej po sześć sztuk.
WWWKerkoliac odchodzi z opuszczoną głową. Każdy zaczepiony handlarz powtarza te same słowa: wróć pan z kompletem, wtedy pogadamy. Przyszły marszand powtarza sobie w myślach, że początki zawsze bywają trudne. Dlatego uparcie kluczy pomiędzy handlarzami z nadzieją wypatrzenia przedmiotów, które będzie mógł kupić za swoje skromne oszczędności. Lata spędzone w teatrze nauczyły przyszłego marszanda, że każda historia musi mieć swój początek, nawet skromny i pozornie pozbawiony znaczenia.
WWWDlatego Kerkoliac wraca do miejsca, gdzie na zakurzonej foli leży Zapalniczka numer jedenaście.
WWW– Mogę dać dwadzieścia euro.
WWW– A co pan żeś się taki hardy zrobił?
WWW– Podoba mi się ta zapalniczka.
WWW– Pytałem o głos. Przed chwilą wyglądałeś pan jak siedem nieszczęść, a teraz podnosisz pan na mnie głos? Trzydzieści i ani centa mniej.
WWW– Dwadzieścia pięć. Płacę od ręki.
WWWHandlarz wzdycha przeciągle, bardzo teatralnie.
WWW– Niech będzie moja strata. Żona mnie przeklnie jak wrócę do domu, ale niech będzie. A musisz pan wiedzieć, że nie wolno jej się denerwować. Syn mi się niedługo urodzi! Ale znaj pan dobre serce starego Azdavooda...
WWWW ten sposób Kerkoliac stał się tylko chwilowym właścicielem Zapalniczki numer jedenaście, gdyż półgodziny później sprzedał ją przy bramie targu za podwójną cenę. Stojący przed lustrem marszand ze wzruszeniem wspomina ten pierwszy skarb noszony w zaciśniętej dłoni i własną radość, gdy udało się go w końcu puścić w świat. Być może nadal dobrze służy kolejnym właścicielom. Tego dnia Kerkoliac zdołał jeszcze kupić i następnie odsprzedać z zyskiem Lusterko numer dwadzieścia, kompletną Podartą mapę numer pięć oraz Książkę z obrazkami numer trzy, która okazała się być pięknie ilustrowanymi Bajkami dla zniewieściałych Buffa. Gdy przed południem dawny halabardnik opuszczał pchli targ, w chudym portfelu miał już schowane pierwsze zarobione pieniądze. Hotelowe sztućce wciąż wypychały kieszenie marynarki, więc przyszły marszand zakupił za grosze podniszczoną walizkę z metalowymi okuciami na rogach. Wychodzi z pchlego targu lekko przechylony pod ciężarem brzęczącej sztućcami walizki.
WWWSamotne wieczory już nie są tak smutne jak wcześniej. Na ścianie zaznaczona czarna kropka, idealna by trafiać ją puntą włoszki. Sztućce rozłożone na tapczanie, obok otwarta walizka. Skromny wachlarz z pierwszych zarobionych pieniędzy. Łagodny uśmiech na twarzy przyszłego marszanda.
Coś tam było? Człowiek! Może dostał? Może!

Kerkoliac Vol. 2

2
Filip pisze: Pierwszy samotny wieczór ze szpadą w zatęchłym pokoju wynajmowanym na poddaszu. Ściana nad tapczanem ozdobiona tandetnym obrazkiem z żaglówką.
za dużo równoważników - staje się nieliterackie i sztuczne
Filip pisze: Pierwszy samotny wieczór ze szpadą w zatęchłym pokoju wynajmowanym na poddaszu. Ściana nad tapczanem ozdobiona tandetnym obrazkiem z żaglówką. Przez chodnik rozłożony na podłodze czuć zimno ciągnące od gołego betonu. Za brudnym oknem nie świeci żaden księżyc, nawet fałszywy. Kieszenie wiszącej na krześle marynarki wypychają sztućce wyniesione z restauracji hotelu Continental. Z tamtym miejscem marszand również pożegnał się na wieczność.
myslę, ze cały akapit do wymiany
popatrz na opis: jest bardzo chaotyczny: smród ( w zatęchłym pokoju), obrazek nad tapczanem, chodnik + zimno betonu, potem wywalasz za okno i księżyce, a właściwie ich brak :D, i hop do kieszeni

Filip pisze: Głowa pochylona, jasne włosy w nieładzie, chude ręce wystają z mankietów na długość kilku palców, tyczkowaty krok i buty szurające po chodniku. Oto młody wilk wyrusza na swoje pierwsze, w pełni świadome polowanie. Na pchlim targu przemyka między płatami folii, przeróżnymi kocami i rozkładanymi stolikami, // tu bym skończyła zdanie i do wycięcia:// - na których zapobiegliwi handlarze wystawiają swój towar: mosiężne lampy, czajniki i miski emaliowane, zbiory monet w foliowych kieszonkach, stare radia zamknięte w drewnianych skrzynkach, znów lampy, tylko bez abażurów, obtłuczone porcelanowe figurki i krucyfiksy na okrągłych podstawkach. Komplety porcelany: chińskiej, francuskiej i włoskiej, wszystkie okryte szlachetną siatką pęknięć, każdy komplet ze śladami wielu lat użytkowania. Tuż obok zaśniedziałe kolczyki, bransoletki i łańcuszki, w tym kilka przerwanych, wiele broszek z oczkami oprawnymi w srebro, piękne spinki do krawatów wraz z identycznymi spinkami do mankietów.
Akapit zaczyna wyliczenie (opis postaci). Potem jest opis targu - tu bym jednak powiązała z postacią obserwacje: niech znajdzie coś dla siebie - jakiś gadżet, ktorym uzupełnia image. Bo tak, to wyliczenie staje się "puste" i nachalne
Granice mego języka bedeuten die Grenzen meiner Welt.(Wittgenstein w połowie rozumiany)

Kerkoliac Vol. 2

3
Natasza pisze: popatrz na opis: jest bardzo chaotyczny: smród ( w zatęchłym pokoju), obrazek nad tapczanem, chodnik + zimno betonu, potem wywalasz za okno i księżyce, a właściwie ich brak :D, i hop do kieszeni
Ten smród, obrazek i księżyc wynika z wcześniejszego fragmentu. Leci to tak: Poza nieśmiałym uśmiechem nie przynosi ze sobą nic więcej. Żadnych kwiatów czy prezentów skrytych w pluszowych puzderkach. Pomimo tego dziewczyna wpuszcza Kerkoliaca do świata zamkniętego w czterech ścianach garderoby, odbarwionego światłem ulicznej latarni świecącej w oknie jak księżyc. Jak fałszywy skurwysyn, szepcze dziewczyna. Ten księżyc.


Taki urok kawałków :)
Coś tam było? Człowiek! Może dostał? Może!

Kerkoliac Vol. 2

4
ale opis pozostaje niefajny, rwie się na szwach

Added in 1 hour 21 minutes 4 seconds:
Filip pisze: Handlarz spogląda podejrzliwie na przyszłego marszanda.
tu niedobrze! Narracja idzie lekko od "handlarza", nie? Inne trzeba zastępniki tu


– W pełni sprawna – mruczy handlarz. – Możesz pan ją mieć za trzydzieści euro.[/quote]
aha - dlaczego handlarz mruczy? Nie powinien wołać? zachwalać?

Added in 21 minutes 59 seconds:
I po całości:
to targowisko u Ciebie jest jakieś półmartwe, niemrawe - nie słychać gwaru, tętna, życia
Granice mego języka bedeuten die Grenzen meiner Welt.(Wittgenstein w połowie rozumiany)

Kerkoliac Vol. 2

5
Przyszły marszand doskonale rozumie znaczenie właściwego kostiumu,
„marszand” po raz trzeci; trochę za dużo, wiemy o kogo chodzi. I dalej też powtarza się nazbyt często.
Kerkoliac odchodzi z opuszczoną głową.
Kerkoliac również powtarza się zbyt często, W tym zdaniu można go spokojnie usunąć; w innych miejscach sugeruję pokombinować.
Pytałem o głos. Przed chwilą wyglądałeś pan jak siedem nieszczęść, a teraz podnosisz pan na mnie głos?
Czytelnik też nie wie skąd ta zmiana; wypadałoby uzasadnić
Żona mnie przeklnie jak wrócę do domu, ale niech będzie.
Żona mnie przeklnie, jak wrócę do domu, ale niech będzie.
A musisz pan wiedzieć, że nie wolno jej się denerwować. Syn mi się niedługo urodzi!
Dwa „się” blisko siebie. Pierwsze bym usunął.
Na ścianie zaznaczona czarna kropka, idealna by trafiać ją puntą włoszki.
Przed „by” dałbym przecinek.
Tego dnia Kerkoliac zdołał jeszcze kupić i następnie odsprzedać z zyskiem Lusterko numer dwadzieścia, kompletną Podartą mapę numer pięć oraz Książkę z obrazkami numer trzy, która okazała się być pięknie ilustrowanymi Bajkami dla zniewieściałych Buffa.
O ile początkowa wyliczanka mnie nie razi, to ta – już tak; szczególnie przytaczane liczby.
Wychodzi z pchlego targu lekko przechylony pod ciężarem brzęczącej sztućcami walizki.
Czternaście sztućców ma taki ciężar, że przechyla się (niechby i lekko) pod nim dorosły mężczyzna?!
Samotne wieczory już nie są tak smutne jak wcześniej.
Samotne wieczory już nie są tak smutne, jak wcześniej.
I zamiast „wcześniej”, napisałbym „dawniej”.

Ogólnie podobało się. Fragment jest jednak zbyt krótki, aby wypowiadać się na temat treści. I rzeczywiście, tak jak piszesz - trochę niezrozumiały.

Kerkoliac Vol. 2

6
fisiek, wieczór ze szpadą zabrzmiał, jakby szpada randką była :twisted: kobietą.
i nat ma rację, ze akapit prosi o odklatkowanie ujęć i pociagnięcie ich jakimś continuum fabularnym.

i pchli targ też - wypoleruj mosiężną lampę wspomnieniem albo projekcją przeszłości.

a tak na dobra sprawę czyta sie dobrze i płynnie. wery sie czepia ( :-P ), bo to dobre jest.

tu na odwyrtkę, bo nie gra:
Żona mnie przeklnie jak wrócę do domu, ale niech będzie. A musisz pan wiedzieć, że nie wolno jej się denerwować.
->Niech będzie, ale żona mnie przeklnie, jak wrócę do domu. A musisz pan wiedzieć, że nie wolno jej się denerwować.


i - jak zwykle - czasy skaczą, ale widac taki twój urok :-)
Serwus, siostrzyczko moja najmilsza, no jak tam wam?
Zima zapewne drogi do domu już zawiała.
A gwiazdy spadają nad Kandaharem w łunie zorzy,
Ty tylko mamie, żem ja w Afganie, nie mów o tym.
(...)Gdy ktoś się spyta, o czym piszę ja, to coś wymyśl,
Ty tylko mamie, żem ja w Afganie, nie zdradź nigdy.

Kerkoliac Vol. 2

7
Coś mi tu nie gra sytuacyjnie:
Filip pisze: Z tamtym miejscem marszand również pożegnał się na wieczność.
WWWKoniec z rozlewaniem wina do nadstawionych kieliszków, zamiataniem ulic i stukaniem halabardą o scenę. Nadchodził czas wymyślania siebie na nowo.
WWWNastępnego ranka marszand wyrusza na pchli targ odegrać swoją pierwszą rolę w nowym życiu.
Filip pisze: Przyszły marszand doskonale rozumie znaczenie właściwego kostiumu,
Z pierwszego fragmentu wynika, że Twój bohater marszandem po prostu jest, z drugiego natomiast - że dopiero zamierza nim zostać, co potwierdza się w dalszej części tekstu. Nawet jeśli wcześniej (czyli poza tym fragmentem, który czytamy) wymyślił siebie właśnie jako marszanda i usilnie przekonuje siebie samego, że nim jest, to z punktu widzenia obiektywnego narratora, skoro jeszcze tej działalności nie prowadzi, powinien występować jako "przyszły" albo "potencjalny" marszand, ewentualnie jako "kandydat na marszanda". Ewentualnie możesz używać po prostu nazwiska.
A właśnie: jak ono się wymawia? Bo jeśli na końcu pozostaje dźwięczne "c", to odmiana Kerkoliac - Kerkoliacem jest prawidłowa, gdyby jednak następowało ubezdźwięcznienie (tak z francuska, jak np. w de Montagnac), to pozostaje tylko zapis Kerkoliakiem, gdyż inne wersje odmiany i zapisu będą nieprawidłowe. Takie tu mamy pułapki ortografii i fleksji :D
Filip pisze: Przyszły marszand doskonale rozumie znaczenie właściwego kostiumu, przecież jeszcze nie tak dawno bywał halabardnikiem, posłańcem i przywołanym świadkiem. W drodze na targ wymyśla więc dla siebie rolę: zabiedzony student szukający pieniędzy na randkę z dziewczyną, być może zubożały aktor z bagażem wszystkich możliwych problemów życiowych, za niską cenę chce pozbyć się pamiątek z lepszych czasów. Albo syntetyczny służący wyrzucony z domu za kradzież, który przyszedł odsprzedać zrabowane srebra.
Ech. Marszand to zawód, profesja ściśle określona, jeśli w Twoim świecie wiąże się z jakimiś cechami charakterystycznymi, to Kerkoliac może je sobie wyobrażać: szara marynarka, biała koszula, krawat, włosy krótko przystrzyżone, albo cokolwiek innego, co przekonuje o profesjonalizmie typowego marszanda. Student, aktor i służący marszandami nie są, mogą być natomiast okazjonalnymi sprzedawcami dóbr rozmaitych, więc to jest obmyślanie sobie kostiumu/wyglądu na ten jednorazowy występ, różny od zachowań profesjonalnych. Nawiasem mówiąc, rola/wygląd/wrażenie służącego wyrzuconego za kradzież wydają mi się w przypadku sprzedawcy kradzionych sreber dość nieszczęśliwie wybrane, choć najbardziej zgodne ze stanem faktycznym :D
I jeszcze jedno: targowisko nazywasz pchlim targiem, a wszystkie opisy to potwierdzają. Zawodowi marszandzi, wlaściciele antykwariatów, to wyższa kasta sprzedawców, mają swoje własne imprezy (w Niemczech np. jest wyraźne rozróżnienie między Flohmarkt i Antikmarkt, podobnie w Anglii), albo przynajmniej odrębne sektory na targowisku (częste we Francji). Nawet jeśli przywożą tanią drobnicę, to zwykle mają też parę sztuk cenniejszych, żeby przyciągnąć uwagę zamożniejszych klientów, z którymi umawiają się indywidualnie. To tak na marginesie, gdyż ja ciągle nie bardzo potrafię uchwycić, do jakiej kategorii należy albo będzie należał Twój sprzedawca. W każdym razie - marszand to jest określenie, które zobowiązuje.
Filip pisze: przyszły marszand zakupił za grosze podniszczoną walizkę z metalowymi okuciami na rogach. Wychodzi z pchlego targu lekko przechylony pod ciężarem brzęczącej sztućcami walizki.
Zdecyduj się na jeden czas. Tzn. możesz go zmieniać, ale nie tak ze zdania na zdanie, w obrębie opisu tej samej sytuacji.

A poza tym - podobało mi się.

Aha: w hotelu, gdzie goście jadają srebrnymi sztućcami, każda sztuka powinna mieć wygrawerowany znak wlasnościowy. Właśnie po to, żeby nie trafiła do kieszeni :D
Ja to wszystko biorę z głowy. Czyli z niczego.

Kerkoliac Vol. 2

8
Wróciłam do poprzedniego fragmentu i z przyjemnością przeczytałam oba.
Po prześledzeniu poprzednich komentarzy nie jestem w stanie chyba wytknąć nic więcej (a i większości tych wytknięć sama bym nie zauważyła )
Klimat i tematyka bardzo interesujące.
Szukając minusów, to według mnie czasem można się zgubić w opisach. No i troszkę ciężko się połapać w tym, kim w końcu jest ten bohater. Ale może to i ciekawiej, a może przy przeczytaniu całej powieści będzie łatwiej.
ODPOWIEDZ

Wróć do „Opowiadania i fragmenty powieści”