POMARAńCZOWA
Czyli monologi w biurze
Pakułówna przeczesała rude włosy, poprawiła kontur ust jaskrawo pomarańczową szminką a rzęsy do-datkową warstwą niebieskiego tuszu. Uśmiechnęła się do własnego odbicia i wrzuciła lusterko do przegródki przepastnej torby – co, jak co, ale lusterko zginąć nie powinno. Duży dekolt białej bluzki uwypuklał i tak wydatny biust, rozporek czarnej spódnicy idealnie leżał po środku. Była gotowa do pierwszego ważnego eg-zaminu w życiu.
– Pani Pakuła, proszona do dyrektora – sekretarka w popielatej dobrze skrojonej garsonce popatrzyła na petentkę lakonicznie, skrzywiła się dyskretnie na widok pomarańczowych koturnów, apaszki i wypchanej torby w tym samym kolorze.
Marcela niezrażona krytycznym spojrzeniem, zadarła głowę, wypięła biust i kręcąc tyłkiem wyminęła kobietę w średnim wieku.
„Kto jak kto, ale najlepiej znam się na mężczyznach. Trudno się dziwić, że niektórym kobietom brak po-wodzenia, skoro nawet nie potrafią się ubrać i zamiast uwydatniać, raczej ukrywają własne atuty.”
Gdyby w tym momencie szepnięto, że sekretarka dotychczas jest samotna, zapewne przyjęłaby tę infor-mację bez zdziwienia, ale z odrobiną kpiny w oczach pewnej siebie panienki. Nie można było jednak rzec o Marcelce złego słowa, przy całej postawie bywała urocza i współczująca, co czasem mogło drażnić wrażliw-sze osoby.
Panna Józefina wróciła za biurko, twarz wyrażała nie tylko dezaprobatę i politowanie, a wręcz pewność co do przyszłej decyzji szefa. Przez dziesięć lat współpracy zdążyła poznać dyrektorskie upodobania. Za jego przyczyną zmieniła styl, gdyż w pierwszej fazie dawał do zrozumienia, że w biurze potrzebna osoba kompe-tentna i stateczna, nie zaś lalka do podziwiania. Zadaniem sekretarki nie było wyłącznie parzenie kawy i umizgi do klientów, lecz fachowe prowadzenie dokumentacji, rzeczowość konsultacji i umiejętne pozbywa-nie się natrętów. Niebawem stała się niezastąpiona i choć pomijała głęboko ukryte poczucie krzywdy, to jed-nak ambicje podpowiadały, że stać ją na więcej, po pięciu latach mogła awansować przynajmniej na kierow-nika, nie zaś załatwiać wszystkie sprawy za zwierzchnika. Znała się na administracji i zarządzaniu zasobami ludzkimi nie mniej niż Dziewoński, a mimo to nie posunęła się o krok w karierze zawodowej. Chociaż kole-żanki i tak zazdrościły stanowiska, co więcej podejrzewały o romans z pracodawcą, ona jednak wiedziała swoje – przy innym przełożonym zaszłaby naprawdę daleko.
Z kwaśną miną przerzuciła kilka dokumentów, próbując przeanalizować – co właściwie spowodowało podenerwowanie? Czyżby to, że dla tej pracy i przez tego mężczyznę zrezygnowała z własnego stylu, życia osobistego i rodzinnego szczęścia? Kiedy inni wychodzili z pracy, zostawiając po sobie nieład i niedokoń-czone zajęcia, ona ślęczała godzinami, a przychodziła następnego dnia jako pierwsza… W dodatku, za co? Za marne parę groszy, premię od czasu do czasu i zero możliwości rozwoju, awansu? Owszem, to mężczyźni byli hołubieni jak kury znoszące złote jaja, pan dyrektor obchodził się z nimi jak z cennym nabytkiem i przymykał oczy na potknięcia – zapił, nie dokończył, spartolił robotę, to nic nie znaczyło – byli przede wszystkim mężczyznami i fachowcami przez duże F.
„Phi! I tak nie dostanie tej pracy” – wzruszyła ramionami i zagłębiła się w statystyki dochodów i rozcho-dów z ubiegłego miesiąca.
Pochłonięta analizą zareagowała dopiero na podniesiony głos Dziewońskiego:
– Panno Malizno, mówię do pani! – nad wysokim czołem pod resztkami siwiejącej grzywki ukazały się pionowe zmarszczki niezadowolenia.
– Tak? Słucham, panie dyrektorze! – aż podniosła się z obrotowego krzesła, bo dotychczas nie słyszała tak poirytowanego głosu chlebodawcy.
– Proszę poczynić odpowiednie starania, przestawić tę szafkę – wskazał regał – zakupić biurko, fotel i odpowiednie wyposażenie. Ma pani czas do jutra. Pani Marcelina zainstaluje się za dwa dni.
– Dobrze, proszę pana. Natychmiast skontaktuję się z administratorem.
Stukając obcasami wężowych pantofli, przemknęła obok niskiego mężczyzny z wystającym brzuchem. śledził ją twardym spojrzeniem. Szła długim korytarzem, mrucząc pod nosem i przypominając sobie nielicz-ne momenty, gdy Dziewoński z jowialnym uśmiechem podchmielonego jegomościa kładł rękę na jej kolanie i prosił, by nie zwracała się do niego protekcjonalnie: „– Józefikno, mów mi po prostu Krzysztof.” Jednak już następnego dnia po wyjazdowym bankiecie jego poufałość nie pozostawiała nawet cienia, a stosunki powra-cały do chłodnej służbowej wymiany zdań.
W dziale gospodarczym wydała stosowne dyspozycje, zaszła do warsztatu. Konserwatorzy, jak zwykle grali, w karty. Wychodzili z założenia: „Nie warto pokazywać, że umie się więcej, bo potem trzeba wszystko robić, a pieniędzy z tego żadnych i niech tam se dyro najmuje fachowców. Im nawet pół ceny nie da co fa-chowcom, więc po co się wysilać?” Toteż nie wysilali się, od oka przesunęli szafkę, pomalowali drzwi, do-kręcili śrubę, wbili gwóźdź, a reszta mogła się sypać. W razie perturbacji twierdzili, że nie wyrabiają normy i kilka napraw musowo przesunąć na następny miesiąc.
Tym razem wysłuchali, podrapali się po głowach, majster aż musiał przesunąć beret do tyłu, by ułatwić sobie gest dalece związany z procesem myślenia. Naciągnął go z powrotem głęboko na czoło i zręcznie prze-sunął językiem pogryzioną zapałkę z jednego kącika ust w drugi.
„Zawsze przerywają, kiedy karta idzie najlepiej” – niezadowolony Miecio wymienił spojrzenie z równie niezadowolonym Wackiem.
– Ech, jesteśmy zawaleni robotą, ale jak szef każe, to się zrobi – chrypnął niewyraźnie.
– A kiedy się zrobi? – zapytała z niepokojem sekretarka.
– A na kiedy trzeba? – majster odpowiedział pytaniem na pytanie.
– Na jutro, panie Mieciu.
– Nu, ja nie wiem, czy damy radę, ale jak trza, to trza…
– Dziś można by przesunąć półki i zrobić miejsce, jakby tak panowie mieli czas. A resztę rano, sprzęt dowiozą dopiero popołudniu, więc… – Józefina niepewna w tej sytuacji spurpurowiała i zawiesiła głos.
Starszy mężczyzna i pomocnik sprawiali wrażenie, jakby zamierzali właśnie Józefinie wyrządzić nie tyl-ko przysługę, ale nawet łaskę. Zacisnęła pięści pod pachami.
„Najlepiej byłoby huknąć, stuknąć ręką w stół i klnąc, na czym świat stoi, zmusić tych osiłków do pracy, za którą biorą pieniądze. Tymczasem płaszczę się przed nimi i proszę uniżenie, żeby raczyli wykonać pole-cenie szefa” – pomyślała ze złością.
Z kanciapy konserwatorów wyszła jeszcze bardziej podminowana, ale na korytarzu przybrała służbową minę nie tracąc opanowania, tylko silne rumieńce mogły świadczyć o wzburzeniu. Idąc wykonała dziesięć głębokich wdechów, tym razem technika relaksacyjna nie zadziałała. W socjalnym opróżniła kolejno dwa kubki zimnej wody z dystrybutora „źródło życia”. Ze złością ścisnęła plastikowy kubeczek i z rozmachem wrzuciła do kosza.
„E, nie pomogło. Muszę się jeszcze napić. A dzień zapowiadał się miło i spokojnie.” – pomyślała sfru-strowana i napełniła kolejny pojemnik.
W sekretariacie czekała kolejna przykra niespodzianka. Rozsierdzony dyrektor wychodził zza biurka.
– Gdzie pani spaceruje? Nie za to pani płacę i nie po to zatrudniam, żebym sam odbierał telefony!
„Odciąć się, czy nie?” – lotem błyskawicy przeleciała myśl przez udręczony umysł Józefiny.
– Ależ, panie dyrektorze, byłam w administracji w sprawie wyposażenia dla nowej sekretarki, potem…
– żadnej sekretarki, to będzie moja osobista asystentka. Brak pani kompetencji. Do administracji można zadzwonić – powiedział bardziej ugodowo.
– Tak, ale zaszłam do konserwatorów. Wie pan, że ich trzeba osobiście i z uśmiechem zachęty, i ładnie poprosić…
– Dosyć, pani Malizno. Wiedzą, co mają robić. Chyba nie będzie pani ich pouczać, jak mają wykonywać swój zawód? – lewa brew podjechała na czoło w pytającym i kpiarskim tiku.
– Tak, dobrze panie dyrektorze.
Zeszła z drogi, kiedy wymijał ją zmierzając do gabinetu, w głębi za uchylonymi drzwiami kokieteryjnie fikał pomarańczowy bucik na wysokim koturnie.
„Już nie cierpię tej baby. Tylko przyszła, a wszystko staje do góry nogami” – siłą opanowała twarz, która zaczynała drgać nerwowo.
Wróciła do statystyk, naniosła nowe dane do rubryk Excela i świadomie pozostawiła konstrukcję wykre-sów dla Dziewońskiego, z myślą, że przecież nie musi za niego robić wszystkiego. Z fachową wprawą ode-brała dwa telefony, przy jednym zanotowała krótką informację, drugi przełączyła do gabinetu i zajęła się harmonogramem na przyszły tydzień. Nie pozwalała sobie na uczucie ulgi, że do końca pozostały tylko dwie godziny i będzie mogła opuścić biurowiec, a za dwa dni weekend. I tak pewnie zostanie po godzinach.
Skrzypnęły drzwi, nie unosząc głowy zerknęła znad uporządkowanego biurka i zmierzyła kosym spoj-rzeniem zgrabne długie do sufitu nogi na koturnach, opiętą spódnicę z rozporkiem nie pozostawiającym mar-ginesu dla wyobraźni, wdzięcznie wyginającą się talię osy i wypchaną torbę niedbale obijającą się o łydkę. Marcelka podawała wolną lewą rękę dyrektorowi na pożegnanie.
„Ble, ależ ona słodziutka. A on zaraz połknie rękę z czerwonymi paznokciami. Niech się udławi” – przemknęło Józefinie.
Dziewoński w podskokach przemierzył sekretariat i gnąc się w ukłonach otworzył drzwi przed wycho-dzącą. Coś do niego jeszcze szczebiotała, nie zwracając uwagi na pracownicę. Objął ją poufale i zadowolony z siebie wyprowadził na zewnątrz. Zawrócił i mimowolnie zatarł dłonie, jego spojrzenie zderzyło się z ka-miennym wzrokiem sekretarki, szeroki uśmiech zamienił na służbowo zaciśnięte usta.
– Co znowu?
– Dzwoniła pańska żona. Kubuś uciekł dziś ze szkoły na wagary.
– A tam! – kiwnął zdawkowo prawicą. – Wszyscy źle interpretują jego zachowanie, niech się chłopak wyszumi póki młody.
– Jest dodatkowa ważna sprawa, ale pani Dziewońska przekaże w domu.
Dyrektor zrobił kwaśną minę, ale nie dał nic więcej po sobie poznać, wchodząc do gabinetu rzucił na za-kończenie:
– Nie łącz już żadnych rozmów. Wychodzę za pół godziny.
„Takiemu to dobrze” – pomyślała Józefina. „Przychodzi i wychodzi, kiedy chce. Robi, co chce… Pewnie znowu ma randkę. Morderowa nie na darmo dzwoniła, że niby nowa dostawa przyszła, że niby koniecznie z dyrektorem w tej sprawie. Akurat, wiadomo – w czym rzecz. Już z niejedną dostawą dzwoniła, a potem żad-nej nie było, nawet dyrektor nie pamiętał i mylił z zamówieniem: „– Pani Józiu, proszę z Morderową w sprawie tamtego zamówienia. E, no… tego ostatniego.” – O tak, wtedy bez zająknięcia mówi: „Pani Józiu” i „Proszę”, a jaki słodki przy tym… Ble, niedobrze się robi. Dobrze, że nie mam męża, jakby takie chocki klocki wyprawiał, dopiero bym mu pokazała, gdzie raki zimują. Ech, młode najlepsze lata zmarnowałam, najpierw szkoła, potem studia, jedna praca, druga i wreszcie ta firma obiecująca złote góry… Niedługo czter-dziestka na karku, może trochę przesadzam, a tu nic przez duże N. Ani życia prywatnego, ani męża, ani dzie-ci. Co mi po tej karierze? Wielka kariera? Też coś. Dobra, Józka nie marudź, za mocno się rozkleisz, weź się w garść i do roboty. A może by tak wyjść dziś o szesnastej? Ale po co? Znowu wrócę do czterech pustych ścian, nawet gęby nie ma do kogo otworzyć. Jeśli mam być kobietą sukcesu, to muszę się postarać. A Milusia zaraz po tygodniu oddałam, bo sąsiedzi narzekali, że całymi dniami miauczy. Kot, to kot, czego się spodzie-wali? że będzie szczekał? Szkoda mi go, jakoś zdziczał i przestał się łasić. Tak, wrócę wieczorem, wezmę ze sobą zaległą korespondencję i książkę windykacji. Najpierw wskoczę do wanny – świece, lampka wina (z wczorajszego wieczoru pół Toski zostało), a potem dokończę.”
Sekretarka uruchomiła monitor i po chwili poczuła, że zbędne myśli odchodzą, rozpraszają się, powraca spokój i satysfakcja z dobrze wypełnionego zadania. Ledwie zauważyła, że dyrektor wyszedł. Dopiero kon-serwatorzy oderwali ją od zajęcia.
– He, paniusiu droga, my tu już po pracy przyszli. Pani tam zapisze nadgodziny i powie szefowi… no… e…, żeby doliczył podwójną stawkę.
– Wcześniej nie mogli panowie?
– No nie, paniusiu – majster ponownie zsunął wełniany beret na potylicę i poskrobał się po głowie, aż pod zgrubiałymi paznokciami zachrzęściły sztywne włosy sterczące w różnych kierunkach. – My nie mieli zupełnie czasu, a gdzie tam, ale jutro rano już normalnie to wszystko tu załadujemy.
„Pewnie za dobrze szła karta i żal było się odrywać” – pomyślała zgryźliwie Józefina.
– Dobrze panowie. Nie przeszkadzajcie sobie. Tamtą szafkę trzeba przestawić w kąt – wskazała ręką i ponownie zajrzała do tabeli danych.
Zazgrzytało, chrupnęło i runęło, aż huk poniósł się po korytarzu.
– Co też panowie wyprawiają? – kobieta zerwała się na równe nogi i złapała za głowę na widok przewró-conej szafki.
Oberwane drzwiczki leżały pod przeciwległą ścianą, teczki z aktami walały się po podłodze, a półka smętnie ukazywała tylną ściankę, majster obmacywał naderwaną nogę.
– To się przybije. Co się pani martwi? Nie takie rzeczy się robiło.
– Ależ, panowie! Trzeba było przesunąć jakoś powoli, ostrożnie. Co teraz zrobię z tym całym bałaga-nem?
– Wacek, leć po młotek i gwoździe. Aha, weź no deszczułkę, to się tu przybije dla wzmocnienia, będzie jak nowe.
– Panie majster, a może by tak jeszcze wiertarkę i wkrętaki?
– świetny pomysł, leć w te pędy, szkoda czasu – brodaty mężczyzna ponownie poprawił czapkę i męt-nym wzrokiem obrzucił stertę makulatury.
„Szkoda papirów, ile się tego marnuje w biurach. Kotłowy to chociaż dorobi na tej makulaturze, ale po co tyle tego?”
Nachylił się i zajrzał do naderwanej teczki.
– Proszę to natychmiast zostawić! – wykrzyknęła poirytowana kobieta, zdążyła ochłonąć i próbowała za-stosować technikę odcięcia od całego zamieszania, a ten znowu wytrącił ją z równowagi.
„Muszę nabrać dystansu, nic mnie to nie dotyczy. Jeśli według dyrektora są fachowcami, wiedzą, co ro-bią” – wydedukowała nową formułkę na potrzebę chwili, zaczerpnęła dziesięć wdechów i ostatni zatrzymała. Pomogło.
– To ściśle tajne, proszę tego nie dotykać – podbiegła do mężczyzny i wyszarpnęła teczkę.
– Jak ściśle tajne, to czego nie w sejfie? – zagadnął rezolutnie Miecio.
– Zechce pan zauważyć, że akta były zamknięte na klucz. A teraz drzwi wyrwaliście, to wypadło.
„Moment, dlaczego się tłumaczę?” – przemknęło Józefinie.
– Ja pana nie pouczam, jak pan ma pracować.
– W porządku – Miecio uniósł rozłożone ręce w geście pojednania i cofnął się o krok – tylko tak się py-tam. A teraz pani sama musi posprzątać, bo szafkę zabieramy na korytarz.
– Dlaczego na korytarz?
– A no tak. Drzwi trzeba przykręcić, nogę poprawić, trochę się nabrudzi i hałasu będzie – wcisnął Miecio ręce do kieszeni i niedbale zagryzł zapałkę.
„Moja stara tak się wścieka, jak trudne dni mają nadejść” – pomyślał filozoficznie, obserwując miotającą się sekretarkę.
Józefina przeniosła teki na biurko, trochę zmęczyła się przy tym, ale nie poprosiła o pomoc. Złożyła ostatnią i niechętnie spojrzała na majstra.
„Mam chyba zespół napięcia przedmiesiączkowego, wkurza mnie ten facet. I co on z tą zapałką?”
– Pan, zawsze tak tę zapałkę?
– Ano, zawsze. Już taki nawyk, lubię mieć zajęcie – mężczyzna zauważył niechętne spojrzenie, ale nie przejmując się tym nadal memłał drewienko, z wprawą przygryzł końcówkę i dyskretnie wypluł drzazgę na podłogę.
„I ta się jeszcze czepia? Zupełnie jak moja stara. Przedtem przeszkadzało, że palę, a teraz przeszkadza, że zapałkę żuję.”
Kobieta z westchnieniem uniosła oczy i wróciła na miejsce, kącik ust pana majstra zadrgał lekko i wy-krzywił kpiąco. Drzwi otworzyły się z hukiem.
– No, Wacuś, chyba aż do żeleźniaka żeś chodził po te gwoździe!
– Co się będę śpieszyć, kiedy płacą za nadgodziny.
– Odstaw skrzynkę, łap półkę. Wynosimy na korytarz.
Pomocnik poprawił zapinkę przy szelkach roboczego kombinezonu, zrzucił kurtkę na skrzynkę z dużą wprawą i szarpnął za półkę, aż coś chrupnęło.
– Tylko spokojnie Wacuś, pomału, bo co jeszcze odleci i będziemy mieć dodatkową robotę. Trzymasz? To… Raz! A teraz bokiem ją, o tak, dobrze.
Wytaszczyli mebel na zewnątrz, młody konserwator wrócił po skrzynkę narzędziową i kurtkę.
– Pani Józiu, my to zaraz nareperujemy, niech się pani nic nie boi.
„Kicha wyszła jak sto pięćdziesiąt. Wstyd jak diabli” – dumał Wacuś nawiercając otwory.
Za drzwiami rozległo się nieustające stukanie, wiercenie i piłowanie. Zirytowana sekretarka zatkała uszy, ale nie pomogło.
„Co to za warunki? że też człowiek nie może nigdzie spokojnie pracować. W domu też tego nie zrobię, bo ten dupek z góry znowu będzie ćwiczył na pianinie. Północ mnie zastanie jak zwykle.”
Podminowana do granic możliwości z impetem otworzyła drzwi i chociaż chciała łagodnie i po dobroci, to jednak skumulowane napięcie dnia i niepowodzenia znalazły sobie ujście i spłynęły w jedno opryskliwe zdanie:
– Skończcie wreszcie, do cholery!
Mężczyźni jak na komendę stanęli na baczność i spojrzeli na spokojną i dotychczas opanowaną pannę Józefę. Popatrzyli po sobie, Miecio wyłączył pracującą wiertarkę, którą trzymał w dłoni, a Wacuś upuścił młotek. Stukot narzędzia o kamienną posadzkę rozległ się jak wybuch po pustych ścianach.
– Nareszcie cisza! Panowie, proszę wszystko poprzesuwać i dość na dziś.
– Już się robi, kierowniczko! Chodź, Wacuś. Szkoda czasu. Pani powie, gdzie to ma być i zaraz się zmy-wamy.
Po półgodzinie wszystko stało na nowych miejscach, teczki uporządkowane alfabetycznie w półkach i zamknięte na klucz.
„Tymi chłopami trzeba zwyczajnie potrząsnąć” – Józefina dokonała niecodziennego odkrycia. „A ja zaw-sze z nimi łagodnie i ładnie jak z dziećmi. I co mi z tego przyszło?”
Jakiś nowy błogi spokój rozlał się i zagościł na jej twarzy, rysy nabrały pewności i zdecydowania, ale to był dopiero początek przemian Józefiny Malizny. Jeszcze większe zmiany miały dopiero nadejść w niedale-kiej przyszłości. Usłyszała pukanie do drzwi, zdumiona odłożyła plik faktur, odgarnęła jasne kosmyki, które wymknęły się z ciasno upiętego koka i powiedziała:
– Proszę wejść!
W progu stał pan Miecio z nieodłączną zapałką i czapką nisko nasuniętą na oczy, za nim miętosząc czap-kę z daszkiem krył się pomocnik. Po raz pierwszy wykazał zdenerwowanie, zapałka trzasnęła i kawałek spadł na wyjściową marynarkę majstra w ciemną jodełkę.
– Tak? Słucham? – zagadnęła Józefina.
– E, bo my… – zaczął niepewnie Mieczysław i odwracając się do kolegi szepnął. – Przestań mnie, Wa-cuś, szturchać, bo zaraz sam będziesz gadał. – No my chcieliśmy przeprosić panią za ten cały ambaras, no i w ramach rekompensaty – starszy mężczyzna spurpurowiał pod czarnym zarostem i zawiesił głos.
– Chcieliśmy zaprosić panią na drinka do restauracji – dokończył za niego młodszy, robiąc krok do przo-du.
Józefina ledwie go poznała, ciemne włosy zaczesał do tyłu, skórzana kurtka dobrze leżała na barczystych ramionach, a czarne dżinsy nie dawały się porównać z workowatymi spodniami roboczego kombinezonu.
„Dawno nikt mnie nie zapraszał, ale… Ja sama, ich dwóch?” – kalkulowała w myślach. „Ja po studiach, oni robotnicy fizyczni? Trochę nie bardzo mi się to widzi, o czym będziemy rozmawiać? A jak mnie zapro-wadzą do podrzędnej knajpy?”
– Panowie, dziękuję za zaproszenie, ale mam jeszcze dużo pracy – dyplomatycznie wybrnęła z niezręcz-nej sytuacji.
– Szkoda, może innym razem? – nalegał Miecio.
– No, nie wiem. Niczego nie obiecuję – wykręcała się nadal.
– Cóż, do widzenia. życzymy miłej pracy – powiedział Wacuś i wycofał się, pociągając upartego maj-stra.
Sekretarka z niechęcią popatrzyła na monitor, oparła brodę na ręku i bezmyślnie przesuwała suwak myszki.
„Cyfry, tabelki, nudne wykresy i samotność. Tyle oferowały liczne wieczory. Czemu właściwie odmówi-łam? Czy życie kończy się na pracy? Tamta na pewno umie korzystać z życia” – pomyślała z niechęcią, bo nagle przyszło wspomnienie pomarańczowego widma młodej atrakcyjnej kobiety. „Zawsze mam tu siedzieć i pracować w długie samotne wieczory? Ale za co? Co dają pieniądze? I jakie to pieniądze? Jaka znowu karie-ra?”
Wstała pośpiesznie z fotela i strącając na podłogę stertę formularzy ajencyjnych, wybiegła z sekretariatu. Mężczyźni stali przy windach, czasami się zacinały i trzeba było długo czekać. Wyrównała oddech i pode-szła spokojnym krokiem.
– Pomyślałam, że do domu wezmę trochę roboty i dołączę do panów – posłała im niewyraźny uśmiech, karcąc się w duchu za niewielkie kłamstwo.
„Nie muszą wiedzieć, że zwykle zostaję do późna, a potem i tak biorę pracę na wynos, i ślęczę nad nią godzinami.”
– świetnie! – ucieszył się Wacuś.
– Poczekamy tu na panią i przytrzymamy windę – dodał stateczny Miecio.
„Co mam robić? Co robić? Zaraz, gdzieś mam kawałek pomadki i grzebień, ale ostrożnie, nie muszą od razu wiedzieć, że na ostatniej randce byłam w ubiegłym wieku i że specjalne poprawiłam wygląd. Wiem, poluzuję szpilki, kok sam się rozpadnie. Nic prostszego, powiem, że upinanie jest zbyt żmudne. Dobrze, a pomadki tylko trochę, ot tak, żeby coś błyszczało. A jeśli się rozczaruję? Co tam, już wiele rozczarowań przeżyłam, jedno więcej nie robi różnicy.”
Józefina kalkulując na zimno, przed lustrem w przebieralni rozczesała włosy i upięła jedną szpilką. Wargi pociągnięte cienką warstwą lekko błyszczały. Zarzuciła płaszcz na ramiona, w sekretariacie wrzuciła do ak-tówki pierwsze dokumenty z brzegu, wyłączyła urządzenia i zamknęła drzwi na klucz. Denerwowała się, z przyjemnością poczuła mrowienie na karku, dawno odwykła od załamującego się od emocji głosu i drżących spotniałych dłoni.
„Przecież to tylko fachowcy, znajomi z pracy. Dlaczego tak się denerwuję?”
Obrzuciła mężczyzn bacznym spojrzeniem i weszła do windy. Mieczysław z kurtuazją przytrzymał drzwi i włączył guzik parteru.
– Poniosę aktówkę – zaproponował Wacuś – pewnie ciężka.
„Założę się, że poprawiała makijaż, wygląda trochę inaczej” – zauważył Mieczysław ze znawstwem i ką-tem oka śledził twarz kobiety. „Jakoś tak złagodniała, ale chyba zdenerwowana? Ja mam to za sobą, ale mło-dy prosił. Czego się nie robi dla kolegi.”
Józefinie pozostała do dyspozycji torebka na cienkim pasku, który skubała nerwowo. Kupiła ją u Prady, idealnie pasowała do butów na kaczuszce i popielatej garsonki od Tiffaniego.
„O, kurka!” – oprzytomniała gwałtownie i mocno wciągnęła powietrze. „Zapomniałam spryskać się Cha-nell 5, no i cały humor diabli wzięli. Czy aby na pewno mam perfumy w torebce? Zaraz, zaraz brałam je czy nie?” – analizowała przebieg dnia. „W pracy nie używam, więc mogłam nie wziąć, perfumuję się przed wyj-ściem. Zanim dotrę do biura, ulatnia się pierwsza warstwa esencji eterycznych, pozostaje druga bardziej trwała. O, nie, teraz pozostała ostatnia, wyczuwalna dopiero przy zwilżeniu i potarciu.”
– Słucham?
– Pytałem, czy zechciałaby pani wybrać lokal – zagadnął Miecio.
– Muszę się zastanowić – odparła zdumiona Józefina.
”Ciekawe, czy Wacusia stać na takie zastanawianie?” – zadumał się majster.
„Coś takiego, on mnie pyta o lokal? Już dawno temu uznałam, że tego typu mamuty wyginęły. Spora-dyczni faceci, z którymi się umawiałam, sami wybierali. Ha, w miarę najtańszą restaurację. Ale co ja mam wybrać? Czy stać ich na rozrzutność? Ciekawe, czyj to był pomysł? A jeśli im nie starczy, to głupio tak do-kładać. Poza tym wszędzie nie wejdą tak ubrani, mogą się krępować. Mariot odpada definitywnie. Ups, mam poważny problem.”
– I jak, zastanowiła się pani? – tym razem zapytał młodszy mężczyzna.
– Tak. Myślę, że można na Bankowym u Fuschera albo na Starówce Irisch Pub lub Pszczelarska, może Prohibicja?
– Dobre pomysły, co ty Wacuś na to?
– Ja chciałbym wiedzieć, gdzie pani chciałaby pójść najbardziej? – odparł szarmancko.
Zapiszczało, zaiskrzyło, zgrzytnęło i zatrzymało się…
„No nie, tylko tego brakowało – w ciemnej windzie z obcymi mężczyznami, zawieszona między piętrem a parterem.”
– Pani Józefino, proszę się nie bać, my to zaraz naprawimy. Nie, Wacuś?
W ciemnościach zgrzytnął kamień zapalniczki i nikły płomyk oświetlił klapę instalacji i srebrny brzesz-czot scyzoryka.
– Pan pali, panie Mieczysławie?
– Paliło się, ale pomyślałem – rzucę. Kiedy sobie coś postanowię, to tak też zrobię. Na mnie nie ma moc-nych. Tylko tę zapałkę muszę gryźć. Wacuś, streszczaj się, bo północ wybije.
– To zwarcie, trzeba odgiąć i zaizolować przewody – ocenił fachowo pomocnik majstra. – Odegnę tylko i tak nie ma czym zaizolować.
– Taśma samoklejąca może być? Noszę zawsze w aktówce.
– Pewnie, na jakiś czas wystarczy.
Podłoga drgnęła, zaiskrzyło, zamigotało i ponownie zgasło.
– Wacuś, nie guzdraj się, bo se palce poparzę.
– Zaraz kończę. O, już działa.
Młody mężczyzna zamknął osłonę i nacisnął przycisk, winda płynnie zjechała na parter.
Siedzieli u Fuschera na balkonie, z góry mieli dobry widok na niższą salę, atmosfera była przytulna choć towarzystwo milczało. Józefina zamówiła lazagnię, zaś panowie standardowo po kotlecie schabowym, bo oni to niczym innym się nie najedzą, jak stwierdził Miecio. Co tradycyjne danie, to tradycyjne.
– Panowie, pewnie spoza Warszawy? – ni to stwierdziła, ni zapytała Józefina, chcąc nadać temat rozmo-wie i ruszyć atmosferę towarzyską kulejącą w martwym punkcie.
– Skądże znowu! Z czego pani tak wnosi?
– Nie chciałabym nikogo urazić, ale ze sposobu wypowiedzi, słownictwa.
– Pani Józiu, jestem stary prosty chłop, a w moim fachu każdy tak mówi. Gdzie by się tam kto bawił, owijał wełnę w bawełnę, w pracy liczy się czas i precyzja, no fachowe, mówię słownictwo. A Wacuś to się przy mnie tak nauczył, bo on, wie pani, na początku inaczej gadał.
Kobieta pytająco spojrzała na pomocnika majstra, który wzbudził jej zainteresowanie. Lekki drink zaczy-nał działać, rozluźniła się i swobodnie podparła głowę na ręku, włosy łaskotały w szyję i złotą kaskadą spły-wały na ramię.
– Mieczysław, jak zwykle, przesadza – powiedział speszony Wacuś i pociągnął łyk bursztynowego pły-nu.
– Nic nie przesadzam. Ty się lepiej pochwal, żeś filozofię studiował na UW.
– Naprawdę? – zdumienie Józefiny wzrosło jeszcze bardziej.
– I co z tego studiowania i filozofowania, jak z tego pieniędzy nie było. Musiałem przypomnieć sobie wiadomości z budowlanki i pracuję jako konserwator. Tak to jest, kiedy człowiek idzie w odwrotnym kie-runku.
– Pochwal się, że teraz studiujesz zaocznie architekturę na Politechnice.
*
„Jakich ciekawych ludzi można poznać między robotnikami. Nie przypuszczałam, że ktoś mając taką wiedzę, pracuje jako zwykły konserwator” – myśli Józefiny lekko zmącone zaczepiały o różne tematy. Woda przyjemnie rozgrzewała ciało, eteryczne olejki miło pobudzały zmysł węchu. „Miecio jest realistą i twardo stąpa po ziemi, pięć lat starszy. Można powiedzieć „solidna firma”, ale co z tego, ma żonę i dwójkę dzieci. Za to Wacuś, ho, ho… Chwileczkę, o czym to ja myślałam? Aha, Wacław ma trzydzieści dwa lata, młodszy ode mnie całe cztery lata. Zdecydowanie wolę starszych, są bardziej dojrzali. Dojrzali? Momencik, niech pomyślę… Hm, Waldek był dziesięć lat starszy, ale czy dojrzalszy? A Maciek? O siedem i pół, a powiedział mi, powiedział… Nie chcę do tego wracać, to przykre. Właściwie, od czego to zależy? Dlaczego nagle zaczę-łam myśleć o facetach? Co się ze mną dzieje? Józka, ty się nie wygłupiaj, prześpij się z tym, jutro normalny dzień, praca cię czeka, nowe dyspozycje i parę zmian. O rany, ta cała pańcia, to wszystko przez nią.”
Z poczuciem błogostanu, wywołanego tym razem nowymi wrażeniami nie zaś alkoholem, Józefina od-rzuciła aktówkę pod drzwi wejściowe i zapadła w sen.
*
„I to jestem ja?” – krytycznie spojrzała na odbicie w zaparowanym lustrze. „Właśnie kończę trzydzieści sześć lat, jestem samotną starą kobietą, której nikt nie chce. A może to tylko para?” – wytarła lustro ścierecz-ką z mikrofibry. „Zacznę jeszcze raz. Jak to było z tą całą afirmacją? A w co jestem w stanie uwierzyć? Je-stem młoda i piękna, wróć – jestem piękna. Nie, coś nie tak. Mam trzydzieści sześć lat – ni stara, ni młoda, można powiedzieć – w kwiecie wieku. Mam duże zielone oczy, tlenione blond włosy, cienkie, ale kształtne usta, mały zgrabny nos, wystające kości policzkowe, no, ale te szczęki… Czy jestem piękna, co jest właści-wie moim największym atutem?”
Józefina zrzuciła szlafrok i przeszła do przedpokoju, nago stanęła przed tremo sięgającym od podłogi do sufitu. Uniosła się na palcach, jak ją uczono w szkole baletowej i obróciła raz w prawo, raz w lewo spraw-dzając jędrność pośladków, ud i piersi. Dłonie zatrzymała na lekko wypukłym brzuchu.
„Starzejesz się Józefa. Oj, Starzejesz! Powinnam ćwiczyć, chodzić na basen. Co ja właściwie robię dla siebie i swojego ciała? Na starą babę nikt nie poleci, tyle dookoła pięknych młodych kobiet. Niby mam jesz-cze dziewczęcą figurę, bo nie rodziłam, ale bez biustonosza się nie da, a te nogi, o całą odległość do sufitu za krótkie, które zawsze trzeba chować pod spodniami. Czy naprawdę czuję, że się starzeję? Czuję, że czas ucieka, zegar biologiczny tyka: tik tak, tik tak…”
Józefina mimo woli do taktu przechyliła głowę w prawo i lewo. Roześmiała się do pozbawionej makijażu twarzy znanej od lat, ze śmiesznie bujającymi się włosami. Potrząsnęła głową i nastroszyła fryzurę.
„Chyba obetnę? Krótkie włosy odejmą mi z dziesięć lat, ale co z moją kobiecością? Ponoć sekret piękna i kobiecości kryje się w długich włosach.”
Jeszcze raz uważnie zmierzyła odbicie swojej postaci i zrezygnowana podeszła do szafy.
”Przez te wygłupy teraz muszę się spieszyć. Co mi przyszło do głowy?”
Pośpiesznie wciągnęła figi, pończochy samonośne, usztywniający biustonosz i chwilę zawahała się nad odzieniem wierzchnim. Zawsze z góry wiedziała, w co ma się ubrać, podczas weekendu zazwyczaj komple-towała zestawy na każdy dzień tygodnia. Teraz z niechęcią popatrzyła na granatową marynarkę i proste spodnie, błękitna koszula miała dopełniać wizerunku. Z głuchym westchnieniem założyła przygotowany strój i zerkając na zegarek wybiegła z mieszkania.
„Swoją drogą, Wacek ładnie się zachował. Odprowadził do drzwi, ale grzecznie odmówił odwiedzin o tak późnej porze. Zna się na bon tonie, ostatecznie filozof. Ale czy to dobrze? Może nie jestem dla niego atrakcyjna. Nawet nie próbował mnie pocałować” – dumała Józefina zapatrzona w przemykający widok za oknem tramwaju. „Po co mu stare próchno? Trochę samokrytycyzmu, pani Józefino, jakby powiedział pan Dziewoński: „– Jak można się tak ubrać do poważnej pracy? Czy pani gustu nie ma za grosz i samokrytyki?” A teraz stary cap obskakuje półnagą pomarańczową panienkę. „– Panie Dziewoński, czy pan za grosz dobre-go smaku nie ma i odrobiny autokrytyki, żeby w pracy kobiety podrywać? Stary piernik, żonaty, dzieciaty, a pomarańczowej mu się zachciewa!” – Józefina uśmiechnęła się do własnych myśli.
Poprawiła lok nad czołem, starannie pokręcone i wyszczotkowane włosy opadały za uszy i łaskotały w nieprzyzwyczajony kark. Mimowolnie złowiła spojrzenie mężczyzny kurczowo uwieszonego drążka w po-łowie wagonu. Kołysał się smętnie uczepiony tej podpory i bezczelnie lustrował jadące kobiety.
„Chyba nie jest ze mną najgorzej? Jeszcze ktoś zwraca na mnie uwagę” – odwróciła zmienioną twarz do szyby, uparty mężczyzna lustrował ją niespołecznym spojrzeniem, odruchowo zapięła pod szyją guzik płasz-cza. „Co on sobie myśli? Czego się tak gapi? żony nie ma? Czy zboczeniec? Wszyscy faceci tacy sami, zaraz by wzrokiem rozebrali kobietę.”
„Ta kobieta pod oknem kogoś mi przypomina. Gdzie ją widziałem?” – mężczyzna uczepiony drążka spo-glądał na znajomą twarz i myślał intensywnie, potem bezmyślnie zerknął na inne kobiety. „Ha, już wiem! Wygląda identycznie ja Michel Peiper.”
„Co się ta tyka rozpycha? Nie dość, że pół nocy nie spałam, to jeszcze i usiąść nie ma gdzie. Mam już do-syć tego stania, jeśli nie ze względu na tuszę, chociaż przez wzgląd na ciążę ktoś mógłby ustąpić miejsca” – z bolesną miną dumała pulchna szatynka.
„Gdyby pod wpływem wzroku tego mężczyzny ze wszystkich pań w tramwaju spadło ubranie” – Józefi-na rozejrzała się po współpasażerach i zdusiła chichot na absurdalny pomysł, który wpadł nieoczekiwanie. „Ta chuda, to jeszcze nic, ale tamta puszysta pańcia jakby wyglądała? Chyba nie jestem taka do niczego, jest na czym oko położyć, ale chyba nie ma sensu porównywać się z innymi kobietami. Różnie z tym bywa.”
Jakby na potwierdzenie koncepcji wyrosło zgrabne, wysokie widmo brunetki.
„O tej to można powiedzieć: IDEAł, w dodatku przystojna. Ech, zresztą, nie to ładne, co ładne, tylko to, co się komu podoba. Wczoraj chociażby Wacuś przekonywał mnie, że z filozoficznego punktu widzenia, zwłaszcza w obecnych czasach, coś takiego jak pojęcie ideału idealnego nie ma racji bytu, to tylko komer-cjonizm. Biorąc pod uwagę zmienne tendencje pojęcia doskonałości oraz następujące trendy w modzie, nie istnieje stała wytyczna piękna czy doskonałości. Nie są wartościami stałymi, ich składniki zmieniają się zgodnie z duchem czasu i postępu, wraz z myślą ludzką. Mądry ten Wacuś…”
„Czego ta tleniona blondyna tak się na mnie gapi? Czy samoopalacz jest aż tak widoczny? Może źle roz-smarowałam? Powinnam zmienić firmę. I znowu mam te mysie odrosty, dobrze, że tydzień temu zaklepałam wizytę u fryzjera. A może jednak zrezygnować z granatowej czerni? Mam za bladą cerę. Och, czy ja zawsze muszę stać? Od tego stania dostaję już płaskostopia i garbu. O, fajny facet, ale za niski dla mnie, ach…”
Ledwie zdążyła wysiąść na właściwym przystanku. Szła marszowym krokiem. Nigdy nie lubiła się śpie-szyć, a tym razem sama do tego doprowadziła. Dookoła kłębił się tłum śpieszących w różnych kierunkach, potrącali się, przepychali, byli dla siebie anonimowi. W biurze od progu dyrektor zmierzył ją zaskoczonym spojrzeniem, przyszedł wyjątkowo wcześnie, lecz nie skomentował widocznej zmiany. Józefina na taką ewentualność przygotowała kontrę, ale okazała się zbędna. W pierwszej kolejności wykonała polecenie Dziewońskiego, przygotowała czarną mocną kawę i zaniosła do gabinetu.
„Oho, ma zaczerwienione, podkrążone oczy. Wyraźnie jest zmęczony, pewnie dlatego pominął milcze-niem mój wygląd.”
Przełożony stukał w klawiaturę i nieco bezmyślnie patrzył na monitor, okulary w ciemnej plastykowej oprawce zjechały na czubek nosa.
„Co tak mi się przygląda?”– pomyślał nachmurzony. „Też stara baba fryzurę sobie wymyśliła, na co li-czy? Swoją drogą, nawet miło, że właśnie dla mnie… Może wyczuwa konkurencję?” – obrzucił kobietę ostatnim badawczym spojrzeniem, kiedy cicho zamykała za sobą drzwi.
Józefina już po chwili odebrała telefoniczne polecenie od zwierzchnika, żeby nie łączyć żadnych rozmów i żeby ogólnie mu nie przeszkadzano.
Punkt dziesiąta przyszedł Miecio z Wacusiem, jeden przez drugiego zasypali sekretarkę komplementami:
– Bardzo ładnie pani wygląda, pani Józefino – pochwalił majster i zmrużył porozumiewawcze oko.
– Dziękuję, to tylko fryzura.
– Bardzo twarzowa, bardzo! Czy wypoczęła pani? Nie chcieliśmy wczoraj przedłużać spotkania, ale było tak miło, sama pani rozumie – dodał pomocnik.
– Nic nie szkodzi, mi również było miło. Chyba dziś i tak będzie spokojniej. A panowie, zapewne w sprawie…
Mieczysław wszedł jej w słowo:
– Przyszedł transport. Pod drzwiami postawiliśmy meble biurowe i sprzęt. To są faktury – na biurku po-łożył druki – wszystko powinno się zgadzać.
– Chętnie bym panów zaprosiła, ale dyrektorowi będzie przeszkadzać hałas, może nic się nie stanie, jeśli zrobimy to po godzinach, doliczę nadliczbówki – Józefina znacząco podniosła palec wskazujący i zajrzała do gabinetu przełożonego.
– Przepraszam, panie dyrektorze, jest dostawa sprzętu. Panowie mogą hałasować, więc może lepiej póź-niej…
– Tak, oczywiście. Nie chcę harmideru. Dopisz nadliczbówki – zniechęcony Dziewoński dał sekretarce znak, że może odejść.
– Załatwione, panowie. Zapraszam o piętnastej.
– Do zobaczenia – odparł ucieszony Miecio i pośpiesznie wycofali się z sekretariatu.
„Pewnie miał imprezę albo awanturę, jedno z dwojga” – zastanawiała się praktycznie Józefina. „A co mi tam, przynajmniej będzie trochę spokoju.”
Godziny pracy minęły niepostrzeżenie, dyrektor ani razu nie opuścił gabinetu, dopiero przed piętnastą zabrał walizkę i płaszcz, pożegnał się zdawkowo:
– Do widzenia. Aha, dlaczego jeszcze nie ma urządzeń?
– Pan mówił, żeby popołudniu.
– Dobrze, dobrze… Na jutro ma być wszystko gotowe. Pani Marcelka rozpoczyna pracę.
– Rano poproszę technika, żeby uruchomił sprzęt.
– W porządku. Do widzenia.
„Nareszcie sobie poszedł, mam trochę luzu. Idę po chłopaków, niech zrobią tu porządek. Nie zamierzam się dziś przepracowywać, skoro od jutra będzie miał kto przejąć część obowiązków.”
Józefina nie zastała konserwatorów w warsztacie, zaszła do administracji i obeszła resztę pomieszczeń firmowych. Po konserwatorach nie było ani śladu. Zdezorientowana wróciła do gabinetu i zaczęła segrego-wać dokumentację, nieoczekiwanie wpadła jej w ręce aplikacja panny Marceliny. Przejrzała ją uważnie i aż uniosła brwi ze zdumienia.
„Ta, chociaż umie się pochwalić. Może jest taka dobra, jak nawypisywała, ale to i tak wyjdzie w prakty-ce” – pokiwała głową z politowaniem i przeszła do działu kadr.
– Krysiu, proszę to CV dołączyć do pozostałych akt personalnych.
Kobieta uniosła cienkie brwi i otarła serwetką okruch ciasta z kącika ust.
– Dyro przyjmuje kogoś nowego?
– Tak, od jutra będzie miał osobistą asystentkę.
– Asystentkę? – wykrzyknęła zdziwiona kadrowa. – Przecież ma ciebie. Jedna sekretarka mu nie wystar-cza?
– Słuchaj, nie mam ochoty rozmawiać na temat decyzji dyrektora – wzruszyła ramionami i cofnęła się ku drzwiom. – To jego firma i jego decyzja.
„Czy ona naprawdę nie widzi, że zmarnowała kupę lat w firmie, a ten palant nie dość, że nie awansował jej do tej pory, to nawet nie dał solidnej podwyżki?” – dumała kadrowa, uważnie obserwując reakcje sekre-tarki.
– Muszę iść – Józefina pożegnała się, stanowczo ucinając dalszą rozmowę.
„Czy ta Krysia nie ma odrobiny wyczucia i taktu? Nie mam ochoty nawet o tym myśleć. świadomie czy nie poruszyła moją czułą strunę. Wolałabym, żeby jutra nie było.”
Szła ze schyloną głową, patrząc na energicznie poruszające się czubki butów. Uniosła głowę dopiero sły-sząc radosny okrzyk pana Miecia:
– Dobrze, że pani już jest. Wrzucimy szybko te mebelki i lecimy. Idę do Wacusia, bo moja kobita to nie da spokojnie obejrzeć meczu.
– E, tam. Panie Mieciu – Józefina zabawnie zmrużyła oko – wiadomo, chodzi o to, że mężczyźni przy meczu muszą sobie wypić piwko.
– Cha, cha, cha! – zaśmiał się rubasznie konserwator. – To nas pani przyłapała. Nie powiem, że nie, coś tam się chlapnie przy okazji.
„Ma nosa, nie ma co…” – powiedział sobie w duchu Miecio. „Zupełnie jak moja stara. Zawsze wyczuje pismo nosem. Kobiety, to chyba wszystkie tak mają.”
Speszony pomocnik uśmiechnął się pod nosem i zerknął na sekretarkę z wyraźnym zainteresowaniem.
„Całkiem miła ta Józefina i ma ładne dołeczki w policzkach, kiedy się uśmiecha.”
– To my się pośpieszymy, żeby pani nie przeszkadzać. Proszę tylko powiedzieć, gdzie ustawić biurko i pozostałe meble.
Zadowolona Józefina obserwowała, jak sprawnie wnoszą i ustawiają sprzęt, a Wacuś fachowo podłącza urządzenia do zasilania. Po chwili wszystko było gotowe do użytku.
– Chętnie uruchomiłbym komputer, ale nie należy to do zakresu moich obowiązków – powiedział młody mężczyzna.
– Dziękuję, panowie. Wystarczy, że wszystko jest na miejscu, jutro rano przyjdzie informatyk i uruchomi system. Pewnie się spieszycie, nie będę dłużej zatrzymywać, życzę miłego oglądania meczu – Józefina poda-ła im rękę na pożegnanie, dziękując jeszcze raz za pomoc. – Dopiszę nadliczbówki. Do widzenia.
Mężczyźni opuścili gabinet, a Józefina stojąc na środku pomieszczenia, rozejrzała się dookoła.
„Jest mniej miejsca, ale jakby przytulniej. Ciekawe, jaka też ta Marcelina jest naprawdę?” – kobieta po raz pierwszy zadała sobie refleksyjne pytanie. „Jak będzie układać się nasza współpraca? Brr, ale ten jej styl! Nie wiem, czy się do niego przyzwyczaję.”
Jednym ruchem ręki zgarnęła dokumenty do szuflady, wyłączyła urządzenia i z poczuciem – pierwszy raz od niepamiętnych czasów – że wykonała do końca sumiennie obowiązki na ten dzień i może wyjść z pra-cy jak każdy inny człowiek, zamknęła sekretariat.
„To by było na tyle” – pomyślała z uśmiechem.
Poprawiła płaszcz przewieszony na ramieniu. Winda spisała się tym razem bez zarzutów, bez usterki zje-chała na parter.
„Zrobię sobie dzisiaj jakąś przyjemność. Czego dawno nie robiłam? Wiem, pojadę na Starówkę i pospa-ceruję jak za dawnych dobrych czasów, usiądę gdzieś na świeżym powietrzu i będę się napawać pięknym popołudniem.”
Na Placu Bankowym powróciło wspomnienie poprzedniego wieczoru miło spędzonego z dwoma męż-czyznami i u Fuschera. Wolnym krokiem ruszyła na Stare Miasto, czuła się swobodna i wolna, aktówka tym razem była pusta, nikt przecież nie płacił za nadgodziny. Dyrektor nie doceniał jej wysiłków, aby biuro funk-cjonowało sprawnie, dokumentacja prowadzona na bieżąco bez przestojów. Co innego w pozostałych, tam zawsze należało czekać i dopominać się załatwienia najdrobniejszych spraw.
Józefina w pierwszym roku pracy w firmie zetknęła się z opinią, że zawyża poziom. Taka ocena z jednej strony zmartwiła ją, zaś z drugiej pochlebiła. Nie zamierzała jednak zniżać poziomu i dostosowywać się do innych pracowników. Dla niej kompetencje, profesjonalizm i odpowiedzialność za wykonywane zadania stanowiły priorytet. Dążyła do perfekcji, nikt i nic nie mogło odwieść jej od jasno i stanowczo wytyczonych celów. Z rozrzewnieniem pomyślała o rodzicach, których odwiedzała zbyt rzadko. Co kilka tygodni jeździła do Józefowa i spędzała weekend, ale nigdy nie zapomniała wziąć ze sobą zaległych wykazów czy statystyk. Matka nie ingerowała w sprawy córki, ale zmartwiona powtarzała, że się przepracowuje, powinna więcej myśleć o sobie i życiu osobistym.
„Ach, ta moja mamcia” – westchnęła Józefina z rozczuleniem. „Co poradzę, że do tej pory nie spotkałam odpowiedniego mężczyzny. A ci, których spotkałam? Nie wyszło, po co wspominać. Może powinnam pójść do psychologa? Ale cóż mi pomoże, jeśli sama wiem, co naprawdę stoi na przeszkodzie. Zależy mi na męż-czyźnie czułym, wrażliwym i silnym jednocześnie, takim, który mnie zrozumie. Szkoda czasu na związki bez przyszłości i popełnianie błędów. Wolę być sama, niż ulegać kolejnym rozczarowaniom i zranieniom. Wiem, na czym mi zależy, czego chcę i czego nie chcę. Mama nie zawsze mnie rozumie i tłumaczy, że mój zegar biologiczny tyka, nie powinnam być wybredna i przebierać, a ona chce mieć wreszcie wnuki. Rozumiem, ale nie znoszę nacisków z zewnątrz. A może taki mój los? Przecież nikt nie ma wpływu na przeznaczeni, nie przeżyje za mnie życia.”
Twarz Józefiny posmutniała, miłe popołudnie straciło część ze swego uroku. Zamyślona stanęła na wprost Kolumny Zygmunta. Dookoła spacerowały zakochane pary, grupki przyjaciół, dzieci z rodzicami.
„Jestem samotna!” – krzyczało coś w głębi serca, oczy się zaszkliły i mgła przesłoniła obraz. „Dokąd właściwie mam iść? A przyjaciele? Gdzież są teraz? Straciłam kontakt ze wszystkimi, bo liczyła się dla mnie tylko praca. Nie, to nieprawda, oni już od kilku a nawet kilkunastu lat mają rodziny, własne sprawy. Nikomu niepotrzebna samotna stara panna. Nie lubię się narzucać, powinnam mieć własną rodzinę. Kobiety źle po-strzegają single żeńskie, czują zagrożenie i boją się o swoich mężczyzn. Trudno się dziwić.”
Zawróciła i powolnym krokiem ruszyła w głąb Starego Miasta. Weszła do Galerii Rękodzielnictwa, od-nalazła spokój, zachwycona oglądała ręcznie zdobione talerzyki i dzbanuszki, rzeźbione w drewnie figurki i witrażowe anioły.
– Poproszę tego seledynowego anioła ze skrzypcami – powiedziała Józefina do sprzedawcy.
– Bardzo proszę. Może jest pani zainteresowana innymi wyrobami tego typu? W południe przyszła nowa dostawa od pani Kańkowskiej. Są nowe wzory.
– Chętnie obejrzę – Józefina z wdzięcznością uśmiechnęła się do siwiejącego starszego pana.
Mężczyzna z tekturowego pudełka spod lady wyjął kilka nietypowych przedmiotów. Witrażową lampę w stylu Tiffaniego, prostokątne i kwadratowe witraże, rozety i jedną różę.
– O, jakie to piękne! – zachwyciła się Józefina. – Chętnie wezmę tę lampę.
– A może chciałaby pani różę? Na pewno przyniesie szczęście – staruszek uśmiechnął się ciepło i poka-zał różę pod światło.
„Chce mnie naciągnąć, robi świetną reklamę. Nie wiem, po co mi róża?” – kalkulowała trzeźwo Józefina. „Zresztą, czemu nie, będę miała komplet.”
– Do kompletu dodam gratis bordowego aniołka z trąbką, on właściwie nie powinien być oddzielany od drugiego – powiedział sprzedawca z tajemniczą miną.
Zadowolona z zakupu wyszła z galerii, wstąpiła do księgarni i kupiła „Alchemika” Paula Coelha.
„Zawsze chciałam go przeczytać” – przekonywała samą siebie. „Większość zachwyca się tą powieścią, a inni mówią, że jest przereklamowanym poradnikiem moralistycznym. Lubię wyrobić sobie własne zdanie. Teraz będę miała na pewno więcej czasu.”
Przysiadła pod parasolem jednej z kawiarni na deptaku, ciepła połowa września pozwalała wystawiać sto-liki i obsługiwać klientów na zewnątrz. Zamówiła gin z tonikiem z dodatkiem lodu i cytryną. Otworzyła książkę na chybił trafił, z przyjemnością wciągnęła zapach papieru i świeżej farby drukarskiej. Książka pachniała nowością i tajemnicą.
„Tak, właśnie o to chodziło. Bardzo mi tego brakowało, od kilku lat nie miałam czasu na dobrą lekturę. Pora to zmienić.”
Przeczytała kilka linijek, fragment zafrapował ją tak bardzo, że zapomniała o miejscu, w jakim się znaj-duje, przeniosła się gdzie indziej. Poczuła, że osoba ukryta w stronicach książki przemawia w specyficzny sposób, mówi językiem trafiającym do najskrytszych pokładów duszy, że rozpoczyna się intymny dialog z duszą książki.
Zaznaczyła miejsce starym biletem MPK, przymknęła oczy i zamyśliła się nad własnymi dążeniami.
„Czego ja właściwie chcę? Czego poszukuję? Co jest dla mnie najważniejsze w życiu? O, ta praca i cały mój profesjonalizm – nie o to chodzi. Przecież zawsze pragnęłam miłości” – poczuła, że pod powiekami zbierają się łzy. „Czy ja też mam udział w Duszy świata? Czy potrafię zrozumieć Język Wszechświata? Oprócz pracy niczym innym się nie zajmuję, nawet dla zabicia czasu urlopy spędzam na szkoleniach i po-rządkowaniu zaległych spraw. Tak wygląda moje życie.”
Po omacku odnalazła paczkę chusteczek higienicznych i dyskretnie otarła twarz. Nikt niczego nie zauwa-żył, wszyscy byli zajęci swoimi sprawami i myślami. Naprzeciwko siedział mężczyzna średniego wieku za-czytany w gazecie, odruchowo sięgnął
2
przecinek przed "a" zaś dodatkową pisze się łącznie (bez myślnika...)anakuk pisze: Pakułówna przeczesała rude włosy, poprawiła kontur ust jaskrawo pomarańczową szminką a rzęsy do-datkową
??? Nie wiem skąd takie błędy. To się pisze razemanakuk pisze: eg-zaminu
Kropka po "dyrektora", potem sekretarka z dużej litery - to są dwa osobne zdania.anakuk pisze: – Pani Pakuła, proszona do dyrektora – sekretarka w popielatej dobrze skrojonej garsonce popatrzyła na (...)
Hm... powodzenia razem, zaś uwydatniać jakoś szczypie w oczy, ponieważ wcześniej była mowa o "wydatnym biuście". Nie wiem dlaczego, ale wkurzyło mnie owe powtórzenie.anakuk pisze: (...) po-wodzenia, skoro nawet nie potrafią się ubrać i zamiast uwydatniać (...)
Zapisz to razem.anakuk pisze: (...) infor-mację (...)
Więcej tego typu błędów nie będę zaznaczać, bo się zmasakruję fizycznie. Nie wiem dlaczego w ten sposób budujesz takie słowa. Błąd podczas kopiowania tekstu, czy jak??anakuk pisze: (...) wrażliw-sze (...)
Przecinek przed "co".anakuk pisze: (...) pewność co do przyszłej decyzji szefa.
Przecinek przed "ukazały".anakuk pisze: (...) pod resztkami siwiejącej grzywki ukazały się pionowe zmarszczki niezadowolenia.
Okropnie sztucznie to brzmi.anakuk pisze: „E, nie pomogło. Muszę się jeszcze napić. A dzień zapowiadał się miło i spokojnie.”
"Ble - zacharczał topielec, wystawiający głowę z kanału". Do czego piję? Do tego, że owa myśl brzmi idiotycznie.anakuk pisze: Ble, ależ ona słodziutka. A on zaraz połknie rękę z czerwonymi paznokciami. Niech się udławi” – przemknęło Józefinie.
Mi również, gdy to czytamanakuk pisze: Ble, niedobrze się robi.
Po pierwsze: Kobieta z dużej - tu zaczyna się osobne zdanie. Po drugie: gimnastyka na widok przeeeewróóóó--------cooooneeeej szafki? Skacze na równe nogi, łapie się baba za głowę, jakby flaki na lampie zobaczyła.anakuk pisze: – Co też panowie wyprawiają? – kobieta zerwała się na równe nogi i złapała za głowę na widok przewró-conej szafki.
Mój kochany Microsoft Word podkreśla owe słówko na czerwono, dopóki się nie rozdzieli myślnikiem. Hm, jak będę miał czas sprawdzę jak powinno być.anakuk pisze: „Mam chyba zespół napięcia przedmiesiączkowego (...)
Mężczyzna z dużej litery - tu zaczyna się osobne zdanie.anakuk pisze: Ano, zawsze. Już taki nawyk, lubię mieć zajęcie – mężczyzna zauważył niechętne spojrzenie (...)
Wow. Aż tak głośno? Ja rozumiem, że jak się narzędziem jakimś rypnie o kamienną posadzkę to się robi hałas, ale że od razu porównywać to do wybuchu?... muahhaanakuk pisze: Stukot narzędzia o kamienną posadzkę rozległ się jak wybuch po pustych ścianach.
Na razie muszę odsapnąć. Ten tekst czyta się bardzo ciężko :( Jak dotąd, to była męka, wybacz, ale takie jest moje zdanie. Wszystko to pachnie "babskim pisaniem" i ja do takowego nic nie mam pod warunkiem, że jest dobre warsztatowo. W tym wypadku z warsztatem kuso. Ni tu klimatu, ni tu jakiejś porywającej fabuły. Nijakie, nudne, w ogóle mnie nie wciągało. Wziąłem się za poprawkę tego tekstu, ponieważ cały czas leży niezauważony. Postaram się dotrwać do końca, ale dziś muszę odpocząć.
Pozdrawiam.
Dodane po 57 sekundach:
Cholera, wszędzie nie używałem cudzysłowu i dupa, cytatów mi nie zrobiło. Wybaczcie
Poprawiłem - Testudos
Piszę dla CD-Action i Wojny Idei. Wróciłem również do opowiadań. Można być z tym na bieżąco, zaglądając tutaj:
https://www.facebook.com/jakniebyczombie
https://www.facebook.com/jakniebyczombie
3
Miło, że uroczy intelektualista zauważył moje mierne, babskie wypociny. Jestem niezmiernie za to wdzięczna.
Wszystko byłoby dobrze, gdyby nie błędy w korekcie. Tego sie nie da przełkność - czy ja naprawdę muszę coś napisanego poprawnie poprawić na błąd, żeby Tobie się podobało?
Postaram się w przyszłości!
Pozdro! :-)
Wszystko byłoby dobrze, gdyby nie błędy w korekcie. Tego sie nie da przełkność - czy ja naprawdę muszę coś napisanego poprawnie poprawić na błąd, żeby Tobie się podobało?
Postaram się w przyszłości!
Pozdro! :-)
4
Anakuś, skoro już do czegoś pijesz to podaj konkretnie, po to chyba wrzuciłaś swoje "wypociny" na forum?
Piszę dla CD-Action i Wojny Idei. Wróciłem również do opowiadań. Można być z tym na bieżąco, zaglądając tutaj:
https://www.facebook.com/jakniebyczombie
https://www.facebook.com/jakniebyczombie
6
Dobrze. Ale tutaj po myślniku jest coś, co wskazuje na wypowiedzenie kwestii.- Cześ, Sam! Co robisz? - wykrzyknął Mati.
Jeśli to jest np.
- Odczepcie się ode mnie! - Edward wstał i wyszedł.l
To wielką literą.
A jeśli...
- Odczepcie się ode mnie! - wykrzyknął Edward.
To małą.
Nie masz się czego czepiać, Anakuku, bo Sky ma rację.
Are you man enough to hold the gun?
7
Edward to imię, więc siłą rzeczy - WIELKą LITERą.
Wg mnie
ale chyba nie tylko
Pozdrawiam
Dodane po 4 minutach:
„Spoglądała na nich niepewnie, wahała się chwilę, ale potem twarz jej się rozjaśniła.
– Naprawdę?
– Oczywiście! – potwierdziła Taran.”
[Margit Sandemo „Bezbronni”]
To autentyczny fragment z powieści.
Joł
Wg mnie
ale chyba nie tylko
Pozdrawiam
Dodane po 4 minutach:
„Spoglądała na nich niepewnie, wahała się chwilę, ale potem twarz jej się rozjaśniła.
– Naprawdę?
– Oczywiście! – potwierdziła Taran.”
[Margit Sandemo „Bezbronni”]
To autentyczny fragment z powieści.
Joł
8
Mhm. Bo to jest wyraz sugerujący mówienie. Jakby było... "Skinęła głową" to już wielką literą.– Oczywiście! – potwierdziła Taran.”
No dobrze...Edward to imię, więc siłą rzeczy - WIELKą LITERą.
- Nienawidzę cię! - Chłopiec ostrzelał kolegę z CKM-u.
Już?
Ostatnio zmieniony pt 18 sty 2008, 18:49 przez Testudos, łącznie zmieniany 1 raz.
Are you man enough to hold the gun?
9
Tes, kochany mój
dziękuję za obronę mego zdania. Odnośnie dialogów:
Dragi Ananuku, zajrzyj sobie tu
http://www.piszmy.pl/regulamin.php?ask=9
poczytaj i zapamiętaj. Sam popełniałem liczne błędy w zapisie dialogów i Tes podrzucił mi ów sznurek. Teraz wiem już co nieco i jestem w stanie wytykać błędy innym
Dodane po 1 minutach:
Odnośnie cytatu z "Bezbronnych"... rozbawił mnie
Nijak ma się do Twojej argumentacji. Z resztą Test już to skorygował.
Pozdrawiam!
Dodane po 22 minutach:
Sorka za błędne użycie nicka - anakuk.
Dragi Ananuku, zajrzyj sobie tu
http://www.piszmy.pl/regulamin.php?ask=9
poczytaj i zapamiętaj. Sam popełniałem liczne błędy w zapisie dialogów i Tes podrzucił mi ów sznurek. Teraz wiem już co nieco i jestem w stanie wytykać błędy innym
Dodane po 1 minutach:
Odnośnie cytatu z "Bezbronnych"... rozbawił mnie
Nijak ma się do Twojej argumentacji. Z resztą Test już to skorygował.
Pozdrawiam!
Dodane po 22 minutach:
Sorka za błędne użycie nicka - anakuk.
Piszę dla CD-Action i Wojny Idei. Wróciłem również do opowiadań. Można być z tym na bieżąco, zaglądając tutaj:
https://www.facebook.com/jakniebyczombie
https://www.facebook.com/jakniebyczombie
11
To znaczy, że wszyskie dotychczas wydane powieści zaiwerają błędy.
Zaryzykuję stwierdzenie, że żadna nie zawiera, podaj jakiś konkretny przykład tego błędu.
Kluczem jest zrozumienie, co oznacza ten wyraz "sugerujący mówienie", różnie to można interpretować, ja to robię na czuja i jakoś nie mam z tym problemów.
12
To już jest chamstwo. Pomylił się, przeprosił - czego chcesz jeszcze?Drogi SleyterSerze
Posłużyłem się własną kreatywnością?"Chłopiec ostrzelał (...)"
Hmm... Nie?To znaczy, że wszyskie dotychczas wydane powieści zaiwerają błędy.
Tam masz taki link. Sky go podał. Przeczytaj, przemiel to w myślach i wypowiedz się jeszcze raz...
Czyżbyś nie chciała przyznać się do błędu? Bo innego wytłumaczenia nie widzę. Twoje wypowiedzi wprost ociekają sarkazmem i złośliwością...
Are you man enough to hold the gun?
13
Po pierwsze - trochę kultury. Jeśli ktoś stara się ci coś udowodnić, to oznacza, że robi to dla Twojego dobra, że chce Ci pomóc. Zwracam się do ciebie z dużej litery, cała ta dyskusja na temat tekstów w Weryfikatorium ma postać dobrowolnej pomocy od strony osoby oceniającej - szanuj to i daruj sobie dziecinne zagrywki typu "SleyterSera", ponieważ są godne smarkacza. Jesteś smarkaczem? Mniejsza o to.
Po drugie.
" - Nowa robota. Prowincjał chce, żebym zaraz w to wszedł. - Wzruszył ramionami. - Spotkamy się w mieście. " cytat z "Tyranii nocy" Glena Cook'a.
" - Nie uśmiechaj się głupkowato. - Kapłanka wstała, wzięła z komody torbę z opatrunkami. (...) " cytat z "Ostatniego życzenia" Andrzeja Sapkowskiego
" - Doznał pęknięcia czaszki. -Oczy lekarza wciąż wwiercały się we mnie jak świdry i błyszczały niczym latarnie. (...) " cytat z "Dolores Claiborne" Stephen'a Kinga.
" - Sprawdzimy... gdzie to jest. Aha, mam. - Pokazał jej rozkładówkę, na której widniało wielkie zdjęcie mężczyzny w kajdankach (...) " cytat z "Maga" Jefferey'a Deavera.
a teraz
Bez urazy, ale prędzej źle interpretujesz fragmenty, które później używasz jako "dowody" błędnych stwierdzeń, niż są to błędy w książkach.
Przemyśl to sobie i nie reaguj tak impulsywnie, wręcz głupio, bo to kiepsko wygląda. Pamiętaj, że od Ciebie zależy to jak będziesz oceniana w oczach innych.
Pozdrawiam
SkySlayer
No właśnie, anakuk. Sky i Testudos mają rację. Więc albo nie rozumiesz pewnych zasad, które mówią, gdzie ma być wielka, a gdzie mała litera, albo najzwyczajniej nie potrafisz przyznać się do błędu.
I czasem przeginasz, jeśli chodzi o brak szacunku wobec innych użytkowników. A przeginać nie warto. - Obywatelka
Po drugie.
" - Nowa robota. Prowincjał chce, żebym zaraz w to wszedł. - Wzruszył ramionami. - Spotkamy się w mieście. " cytat z "Tyranii nocy" Glena Cook'a.
" - Nie uśmiechaj się głupkowato. - Kapłanka wstała, wzięła z komody torbę z opatrunkami. (...) " cytat z "Ostatniego życzenia" Andrzeja Sapkowskiego
" - Doznał pęknięcia czaszki. -Oczy lekarza wciąż wwiercały się we mnie jak świdry i błyszczały niczym latarnie. (...) " cytat z "Dolores Claiborne" Stephen'a Kinga.
" - Sprawdzimy... gdzie to jest. Aha, mam. - Pokazał jej rozkładówkę, na której widniało wielkie zdjęcie mężczyzny w kajdankach (...) " cytat z "Maga" Jefferey'a Deavera.
a teraz
– Co też panowie wyprawiają? – Kobieta zerwała się na równe nogi i złapała za głowę na widok przewró-conej szafki.
anakuk pisze: Drogi SleyterSerze
To znaczy, że wszyskie dotychczas wydane powieści zaiwerają błędy.
Bez urazy, ale prędzej źle interpretujesz fragmenty, które później używasz jako "dowody" błędnych stwierdzeń, niż są to błędy w książkach.
Przemyśl to sobie i nie reaguj tak impulsywnie, wręcz głupio, bo to kiepsko wygląda. Pamiętaj, że od Ciebie zależy to jak będziesz oceniana w oczach innych.
Pozdrawiam
SkySlayer
No właśnie, anakuk. Sky i Testudos mają rację. Więc albo nie rozumiesz pewnych zasad, które mówią, gdzie ma być wielka, a gdzie mała litera, albo najzwyczajniej nie potrafisz przyznać się do błędu.
I czasem przeginasz, jeśli chodzi o brak szacunku wobec innych użytkowników. A przeginać nie warto. - Obywatelka
Piszę dla CD-Action i Wojny Idei. Wróciłem również do opowiadań. Można być z tym na bieżąco, zaglądając tutaj:
https://www.facebook.com/jakniebyczombie
https://www.facebook.com/jakniebyczombie
14
"Dragi Ananuku, zajrzyj sobie tu "
" Sorka za błędne użycie nicka - anakuk.[/quote]"
To, nie było chamstwo, tylko forma żartu.
Owszem, zmieniając mój nik po raz drugi, na koniec przeprosił.
Nie pozostało mi nic innego, jako odebrać to jako żart i również zażartować.
Nie chcę się czepiać, zwyczajnie polemizuję. Chyba mam do tego prawo?
A może nie? Jeśli nie, to nie będę odpisywać na posty.
Proszę zaznaczyć wyraźnie - DO CZEGO MAM PRAWO?
Pozdrawiam
" Sorka za błędne użycie nicka - anakuk.[/quote]"
To, nie było chamstwo, tylko forma żartu.
Owszem, zmieniając mój nik po raz drugi, na koniec przeprosił.
Nie pozostało mi nic innego, jako odebrać to jako żart i również zażartować.
Nie chcę się czepiać, zwyczajnie polemizuję. Chyba mam do tego prawo?
A może nie? Jeśli nie, to nie będę odpisywać na posty.
Proszę zaznaczyć wyraźnie - DO CZEGO MAM PRAWO?
Pozdrawiam
15
Odnośnie nicków, nie odebrałem tego jak żartu (tak samo jak Tes), bardziej poczułem się potraktowany jak głupek ale... DAJMY SOBIE Z TYM SPOKóJ:D, bo to zamienia się w obrzydliwy offtop (a przyrzekałem sobie, że będę się pilnować, patrz ---> ostrzeżenie pod moim avatarem).
Spokojnie, "bez nerw". Prawa zabraniają wulgarności, plagiatów, offtopowania (uśmiecham się, gdy to piszę), narzucania się i tak dalej, tak dalej.
Po prostu przeglądnij link, który ci udostępniłem. Dla mnie najważniejsze jest pomóc Ci. Reszta się nie liczy
KONIEC DYSKUSJI moi Drodzy, rozmawiajmy tu na temat tekstu, jeśli już
Nie bulwersuj się takanakuk pisze:Proszę zaznaczyć wyraźnie - DO CZEGO MAM PRAWO?
Po prostu przeglądnij link, który ci udostępniłem. Dla mnie najważniejsze jest pomóc Ci. Reszta się nie liczy
KONIEC DYSKUSJI moi Drodzy, rozmawiajmy tu na temat tekstu, jeśli już
Piszę dla CD-Action i Wojny Idei. Wróciłem również do opowiadań. Można być z tym na bieżąco, zaglądając tutaj:
https://www.facebook.com/jakniebyczombie
https://www.facebook.com/jakniebyczombie