Podróżny - rozdział czwarty powieści fantasy

1
Tym razem rozdział krótki, bez inwersji i "groszowej powieści".

Tekst zawiera wulgaryzmy!

G.
Już jestem w drodze. Jak tylko dotrę do Ge. porozmawiam z M. Oby na dobre wyszła strata Twojego czasu. Nadrabiam uczynkiem dla obu stron i za obie trzymam kciuki. Opowiem się wkrótce.
O.


●Rozdział 4


{langockie zapiski pracy wywiadowczej przy Bielanym Wąwozie pozyskane dzięki Fibuli, a przechwycone po wojnie i przetłumaczone na robdanski}

- Kocham cię – wymruczał Zygfryd całując swoją żonę.
Leżeli razem na posłaniu ze skór niedźwiedzich, na środku namiotu płonęło ognisko. Widać było gwiazdy przez otwarty szczyt namiotu.
- Kocham cię – powtórzył głównodowodzący pogranicznym garnizonem i Przydziałem Celników – kocham twoje pachy. Podparł łokieć na poduszce, całował górną część ciała, tam gdzie kończy się ramię a zaczyna tułów.
- Kocham twoje piersi. I sutki – gryzł i masował, nie przestając dotykać językiem co raz niżej.
- I pęciny - wyliczał dalej, liżąc srebrny kolczyk wkłuty w pępek. Gładził kolana i uda.
- Pęciny? Jak do konia, mój drogi. Wyobraź sobie, że ja mam pęcinki! Zapamiętaj to sobie wreszcie – droczyła się Daria, małżonka Prefekta Pogranicza dowodzącego I Chorągwią.
- Pęciny czy pęcinki, śliczne bez dwóch zdań.
W końcu zadała pytanie z uśmiechem, oczekując uczciwej odpowiedzi.
- Co zrobisz jak cię zdradzę, mój miły?
- Nigdy mnie nie zdradzisz. Wiem to. Miałaś ku temu wiele okazji, nadal wchodząc do namiotu nie muszę się schylać.
- Ja bym obcięła ci kuśkę. Odgryzła. Podczas uciech cielesnych.
Wzdrygnął się mąż, na okrutną tak karę był nieprzygotowany.
- Nigdy tego nie uczynisz. Po pierwsze za bardzo kochasz mojego kutasa. Po drugie zawsze będę ci wierny.
- Wiem, mój miły. Może czas na kolejne dziecko? Teraz, kochaj mnie. Długo i ostro. Teraz.
Zrobili to z nadzieją na kolejne życie, które się zrodzi. Los nie da im tej szansy, już poczynania wprowadzono w życie, już plan się wypełniał.



Pobudkę zgotowały dzieci, w chłodny ranek, zimowy. Domagały się uciech, znudzone ciągłą szermierką. Gustaw jako młodzik jeszcze, z dziesiątką wiosen, na słowa starszego brata zważał: „Langota - hołota, trza z daleka ubić - rąk robdanskich nie brudzić”.
- Natychmiast hartować się śniegiem! - zdrowo Zygfryd chował pociechy – Dziś urodziny waszej mamy!
- Wiemy! - chórem wykrzyczało rodzeństwo.
- Migiem na zewnątrz! I wetrzeć pastę w zęby!
Wybiegła dziatwa na figle, małżeństwo mogło się ubrać. Daria z domu Leszczyńska założyła obcisłe skórzane spodnie, buty z czubkiem i wywiniętymi cholewami. Piersi przepasała jedwabną chustą, przez głowę przełożyła lśniący i pręgowany kubrak. Kasztanowe włosy związała w kucyk, uszy przyozdobiła kolczykami z szafirem. Przywiązała kordzik i założyła futro.
Wierny mąż już stał w tunice, z wyszytym herbem. Na nogach buty miał ciężkie, miecz z boku mu zwisał. Na ramiona korzno kożuchem obszyte zarzucił, spięte naszą Fibulą. Zacną miał postawę, chód mocny, a wzrokiem niczym orzeł kłuł. Rycerskie życie sylwetce rzeźbę nadało. A druhny małżonki wciąż były zazdrosne.
- Domyśliłaś jaki mam dla ciebie prezent? – spytał dowódca, barczystym ramieniem żonę objął, za pośladek chwycił.
- Tak. W końcu razem postrzelamy!
- Zgadłaś! – roześmiał się Zygfryd - szykuję mojej rodzinie turniej!
Całując się jeszcze, wyszli przed namiot. Konrad z Gustawem rzucali śnieżkami cali na twarzy czerwoni. Zmieniano ranne warty, celnicy szykowali się do pracy. W powietrzu czuć było zapach smażonej szynki, śpiewano piosenki i grano w karty. Przy Bielanym Wąwozie obozowała I Chorągiew Zygfryda, szlachcica z rodu Walecznych.
- Do mnie! Dzisiaj nie ćwiczymy miecza. Mam prezent dla waszej matki, zawsze chciała zobaczyć mnie z kuszą. Robię to dla niej, drogie maluchy – sprawił rycerz rodzeństwu radość..
- Proszę – wyjął jabłko z dumą młodszy brat – cienko obrałem.
- Dla ciebie, mamo – uśmiechnął się starszy – w prezencie. A ode mnie pudełko pudru. Z pieniędzy co dałaś na targ w Zabrzeżu, na słodkie bułki, lizaki i lukrowane rurki. Nie gniewaj się, musiałem coś ci kupić.
Daria objęła synów i wyszeptała każdemu do ucha – Dziękuję moi mali rycerze. Wstając dodała głośno – Kto mnie dzisiaj pokona w strzelaniu?
- Ja! - roześmiał się Gustaw.
- I ja! - dodał Konrad.

Rodzina szła środkiem obozu. Knechci pozdrawiali Zygfryda ukłonem, słychać było stuk młota o kowadło. Oddział strzelniczy już stał w szyku, w rozstawionych tarczach tkwiły bełty.
Na bok kapitana wziął prefekt, palcem wskazał słomiany stojak.
- Wyciągnąć strzały. Farbą cel poprawić. Broń nam przynieście, wiadro z zapasem, najlepszego żołnierza przyprowadzić. I ćwiczyć dalej. Ćwiczyć!
Wykonując rozkaz, pojawił się kubeł a cel odmalowano. Naciągało rodzeństwo samostrzały, pomagał im doborowy żołdak.
Rozpromieniona Daria wciąż trzymała ogryzek, nie chciała się pozbyć podarunku. Cieszyła się bardzo.
Spróbował szybko Waleczny, chcąc mieć to za sobą, zmrużył lewe oko i położył palec na spuście. Pocisk poszybował w powietrze, nie trafił w tarczę, wylądował w śniegu.
- Chyba ostatnie miejsce zajmę, to nie broń dla rycerstwa. Dla nas koń, miecz i zbroja. Toczyć pojedynki, kopią z siodła wysadzić.
- A ja uważam inaczej, mój drogi mężu. Gdybyście kusze mieli bądź łuki, i przeciwnika z odległości ubijali, to i z okiem przebitym śmierć byłaby szybsza. Zbroję byście po przeciwniku całe mieli, mniej byście się utrudzili. Mniej zawziętości, zwady i porachunku.
- Głupiaś. Ty rycerzem nie jesteś. I do tego kobietą. Ty takich spraw nie rozumiesz. Tu chodzi o honor. I waleczność. I męstwo. Ty moje nazwisko nosisz, teraz z Walecznych jesteś.
Strzelił Konrad i trafił w czerwone koło, w sam środek. Po nim Gustaw, a kusza mu ciążyła, na kolano przykląkł i wycelował. Bełt przeleciał wysoko, odbił od celu, koziołkiem spadł w błoto.
- Za ciężkie to dla mnie mamo, i celować trudno. Ale w tarczę ojcze trafiłem.
Przygotowała się Daria i stojąc w rozkroku, puściła strzałę. Grot wbił się przy krawędzi. Następnie Zygfryd broń w górę podniósł, pofrunął pocisk, zawadził o obręcz. Serię kolejną wykonały smyki. Ze skutkiem tym samym. A na końcu Daria w dziesiątkę trafiła.
- To jak wojowanie dzieci drogie, pamiętajcie że Langota sam sztywno w polu stać nie będzie – pouczyła ich matka, rzecz przypomniała.
Nie odzywał się prefekt, długo wpatrywał przed siebie. W końcu podniósł samostrzał, nie celując w ogóle. Trafił. Słomiany stojak przewrócił się. Kusznicy przerwali ćwiczenia, przydzielony im strzelec podniósł cel, postawił z powrotem.
- Chyba już mamy zwycięzce – przeczuwał Waleczny schyłek rycerstwa.
Oczy miał stalowe i zimne. W końcu się uśmiechnął, oddał broń.
- Konrad! W nagrodę miecz. Ja idę się przespać, w góry wyruszam po obiedzie.
Turniej zakończył się.

Zwiadowcy z prefektem szykowali się na wypad, zabrano liny i czekany. Gdy wyruszono, słońce było w zenicie, oślepiał śnieg.
Łagodne podejście zamieniło się w kamienisty szlak, doszli do stromej grani. Wąwóz po lewej był niewidoczny, zaczął się trud wspinaczki. Zdobyli szczyt, w czwórkę położyli na odgarniętym śniegu, przy samej brzozie. Odezwał się zwiadowca Waruch, tropiciel i przepatrywacz.
- Po staremu panie Prefekcie. Sami kupcy i ochrona. Aż się błyszczy od tych szpad. Szykowni skurwiele.
- Nie klnijcie przy mnie Waruch, tylko przed siebie patrzcie - upomniał Waleczny.
- Pusto. Ale...Ale...
- Kurwa, Waruch! Czkawkę macie?! Jąkałą na starość zostaliście?!
- Z daleka ledwie widoczna, szła awangarda żołnierzy.
- Mówcie co widzicie!
- Armia Langocka.
- Już widzicie, że Langoci? Nie najemna? Nie sojusznicy? Nie Wielki Mór?
- To nie Zwid Wielki, żadne duchy, mary i omamy – odezwał się spokojnie Joachim, wypluł tytoń – Langoci.
- No to chyba panie rycerzu idziemy się przywitać? - spytał Fabian, najmłodszy z całej trójki zwiadowców – gołowąs, bardzo wyrywny i śmiały. W rękach trzymał wisiorek od matki, kurczowo go ściskał w ręku. Śmiałością do szlachcica tłumił uczucie strachu, przeczuwał nieuchronną wojnę.
- Nie tym tonem, Fabian. Dzisiaj całą noc na warcie jesteś. Czy nadal będziesz zwiadowcą zależy od Warucha. Schodzimy na dół – dokończył rozkazem Zygfryd Waleczny.

Straż przepuściła tropicieli przez wąwóz, pozdrawiano dowódcę na granicy. Mijali skrzynie i worki z tytoniem, celników przy pracy.
Nadjeżdżała konno postać. Z szeregu przybyłego wojska wyjechał dowódca VII Armii Królewskiej, generał Fryderic de Quverte. Pogładził krótką, równo przystrzyżoną brodę, śliną podwinął wąsa i dumał tak zapewne: {tego nie tłumaczymy, to domysły - dop. Karol Praska} „Quivre banda boccus. V'sed. Sed qot. Boccus. Ou at alautmone. Boccus. Nay net Martuas. Boccus”.Zjawiła się banda obszarptusów. Z hakiem. Z hakiem długim. Obszarptusy. I jeszcze tu idą. Obszarptusy. Nie wiedzieli, że przybędziemy. Obszarptusy.
Okrążał całą czwórkę na rumaku, a pewnie i myślał dalej: „eX y qot. eX. eX. eX frau Lang. Langoue. Nay jutte. Ne gyeg. Langoue. Dovodca Chorongyev. Valecny”.Ten z hakiem to chłop. Ten drugi też. I trzeci. Ten ma herb. Szlachcic. Bez konia. Bez tarczy. Szlachcic rodowy. Dowódca Chorągwi. Waleczny.
Prefekt stanął, poczekał na jeźdźca i przedstawił się:
- Zygfryd Waleczny, Dowódca I Chorągwi.
- W polu czerwonym na czarnym rosochaczu trzy róże barwy pierwszej, żabi pysk stalowy, otwarty i w prawo zwrócony. Zwieńczony labrami, żółto-niebieskim zawojem. Cymer, Wywerna szara pospolita. Dewiza: „Walcz, Nigdy o Miłość” – zblazonował de Quverte – Waleczny jesteś. Porozmawiamy.
- Nie mamy tu armii, harcownika żadnego. Pokój jest przecież. Granicą dowodzę i chorągwią, mam celników na służbie.
- Ano jeszcze pokój. Bez honoru i tak jesteście. Z chłopami ramię w ramię walczycie – zauważył Fryderic.
- Rycerski honor mam. To ludzie w pieczy mojej, nie bratam się z nimi.
- Pospólstwo. Odpraw ich. Jestem Atege Fryderic de Quverte – przedstawił się w końcu oficer – Prowadź do obozu.
Dojechały straże z przełęczy, na koń wzięły zwiadowców. Wierzchowca dostał prefekt. Dowódca VII Armii Królewskiej spiął rumaka i ruszył z Walecznym.

Na alarm już bito, wysłano wici, przeleciał pocztowy gołąb. Langoci!
Daria Leszczyńska czekała na męża, dzieci zaciskały pięści. Tępo patrzyły na ordery z Cempe Vangocya8. Zygfyd bez słowa rodzinę odprawił, jedną ręką gest czyniąc. Drugą zaprosił gościa.
- Z konia zsiądźcie mości Frydericu, zapraszam. Porozmawiamy.
Zeskoczył jenerał i wszedł do namiotu. Od razu usiadł na zydlu.
- Bitwy nie będzie. Śnieg jeszcze leży – zaczął rozmowę de Quverte. Zapalił papierosa z langockiej mieszanki i zaciągnął się. Dym powoli wypuścił.
- Nie palę. Bitwy i wojny chcecie? Jaki powód macie?
- Tytoń. Wpuścicie ich. Wojny nie będzie. Tytoń. Dobry tytoń.
Wstając z taboretu Zygfryd uśmiechnął się. Wszystko zrozumiał. Podszedł do pochylonej ściany, sznurowanym pętlami się bawił.
- Wszystko pojąłem panie generale. Powiedźcie mi czy macie żonę?
- Nie.
- A dzieci?
- Nie.
Waleczny odwrócił się, przyjrzał postaci siedzącej przy stole. Generał nadal palił, z lekkim uśmiechem patrzył jak żarzy się tutka i dopala filtr.
- Przekażcie moje słowa – Langota dwoma palcami zgasił papierosa. Wstał, pogładził wąs, na konia wychodząc cmoknął. Bez pożegnania ruszył w stronę ognisk rozstawionej armii, odprowadzał go wzrok prefekta.


Wrócił do namiotu Zygfryd, rozmyślał, nie mógł pojąć czemu wroga armia przybyła. Niemocą było toczenie walk w śniegu.
Opadły sznurki i rozsupłały węzły, odchyliły zakosy materiału. Wszedł nowy hetman królewski, Albrecht herbu Górka i wręczył rycerzowi pismo.
- Czytajcie.

Podróżny - rozdział czwarty powieści fantasy

3
RebelMac pisze: - Kocham cię – powtórzył głównodowodzący pogranicznym garnizonem i Przydziałem Celników
ehc, ona się tak zwraca do niego, czy on tak o sobie myśli?
RebelMac pisze: całował górną część ciała, tam gdzie kończy się ramię a zaczyna tułów.
nie! tak nie można tworzyć erotyki, to jest antyerotyczne.
RebelMac pisze: Daria, małżonka Prefekta Pogranicza dowodzącego I Chorągwią.
aaa - to jest do pary z głównodowodzącym pogranicznym garnizonem i Przydziałem Celników

Pierwszą scenę wywal prędziutko! Albo piszesz erotykę, albo głównodowodzący pogranicznym garnizonem i Przydziałem Celników całuje w górną część ciała małżonkę Prefekta Pogranicza dowodzącego I Chorągwią.
Granice mego języka bedeuten die Grenzen meiner Welt.(Wittgenstein w połowie rozumiany)

Podróżny - rozdział czwarty powieści fantasy

4
RebelMac pisze: Wrócił do namiotu Zygfryd, rozmyślał, nie mógł pojąć czemu wroga armia przybyła. Niemocą było toczenie walk w śniegu.
Opadły sznurki i rozsupłały węzły, odchyliły zakosy materiału. Wszedł nowy hetman królewski, Albrecht herbu Górka i wręczył rycerzowi pismo.
Miałem zamiar zrobić weryfkę całości, ale zanim zacząłem czytać, mój wzrok padł na tą końcówkę. Ojojoj.

Po kolei:
Wrócił do namiotu Zygfryd

Dlaczego przestawny szyk zdania? Brzmi jak zdanie z Thietmara.

, rozmyślał, nie mógł pojąć czemu wroga armia przybyła.
Brak przecinka. Ponadto, zdanie nie trzyma się kupy: są dwie osobne myśli, złączone w jedno zdanie. Podzielić na dwa, albo stawić jakiś łącznik. Ponadto, to jest suche.

Niemocą było toczenie walk w śniegu.
Niemocą (piękne, staropolskie słowo) można być porażonym. Może nas ogarnąć niemoc. Toczenie walki w śniegu mogłoby być niemożliwością (chociaż, rzecz jasna, jak najbardziej da się toczyć walki w śniegu.

Opadły sznurki i rozsupłały węzły, odchyliły zakosy materiału.
To zdanie brzmi bardzo dziwnie. Zakosy materiały mogą odchylić SIĘ, albo zostać odchylone przez kogoś. Węzły mogą rozsupłać SIĘ albo ktoś je może rozsupłać. W tym wypadku jednakże, czy to był jakiś magiczny namiot, że zakosy materiału same się odchylają?

Nie pisz powieści. Nie masz warsztatu odpowiedniego na powieść. Zacznij od krótkich tekstów, podszlifuj technikę, potem napisz opowiadanie, a dopiero potem zabierz się za dłuższą formę. Cofnąłem się do Twoich poprzednich wpisów, przejrzałem poprzednie rozdziały i komentarze innych. Niestety, nie widzę znaczącej poprawy.
http://radomirdarmila.pl

Podróżny - rozdział czwarty powieści fantasy

5
RebelMac pisze: całował górną część ciała, tam gdzie kończy się ramię a zaczyna tułów.
nie! tak nie można tworzyć erotyki, to jest antyerotyczne. [/quote]

Zgadza się, do poprawy. Ale sceny wywalać nie chcę, ważna jest w późniejszych rozdziałach.

szopen pisze:


Po kolei:
Wrócił do namiotu Zygfryd
To fakt, do zmiany.
szopen pisze:
Niemocą było toczenie walk w śniegu.
Niemocą (piękne, staropolskie słowo) można być porażonym. Może nas ogarnąć niemoc. Toczenie walki w śniegu mogłoby być niemożliwością (chociaż, rzecz jasna, jak najbardziej da się toczyć walki w śniegu.
Wyszedłem z założenia, że w średniowieczu nie toczono bitew w zimie.

Opadły sznurki i rozsupłały węzły, odchyliły zakosy materiału.
To zdanie brzmi bardzo dziwnie. Zakosy materiały mogą odchylić SIĘ, albo zostać odchylone przez kogoś. Węzły mogą rozsupłać SIĘ albo ktoś je może rozsupłać. W tym wypadku jednakże, czy to był jakiś magiczny namiot, że zakosy materiału same się odchylają? [/quote]

Czyli do poprawy :)

Dzięki za rady. WEryfka jak najbardziej na miejscu Szopen. I tak czekam na weryfkę pozostałych dwóch[/quote] rozdziałów. :)

Podróżny - rozdział czwarty powieści fantasy

6
Uff. Widzę, że to rozdział czwarty, więc z pewnością plus dla Ciebie, że jesteś wytrwały i cały czas piszesz. Z pewnością będzie lepiej, bo cóż mam głębokie przekonanie, że powyższy tekst nie jest szczytem Twoich możliwości. Takie opowiadanie nie ma prawa być szczytem niczyich możliwości. Przejdę do meritum. Czyta się ciężko. Dziwny szyk zdań-rozumiem, że to ma być stylizacja na język średniowieczny? Nie czuję się na siłach by ocenić to merytorycznie, aczkolwiek intuicyjnie, z punktu widzenia czytelnika-laika zdecydowanie nie buduje to klimatu. Już w pierwszym akapicie odrzuca mnie fatalny dialog i dość niezgrabny erotyzm. Potem miałem przebłysk, że być może całość jest ciekawym, powichrowanym pastiszem o szeroko uśmiechniętej rodzince 2+2 rodem z reklamy Ikei czy Nutelli która funkcjonuje sobie sielsko w brutalnym quasi średniowiecznym świecie. Niestety, nadzieja ta szybko prysła, brutalnie rozbita kolejnymi dialogami, postaciami które definiuje tylko nazwisko, szeregiem dziwnych nazw, kompletnie nie absorbującą fabułą(albo przerastającą mnie intelektualnie, nie wiem) kolejnymi zdarzeniami z dupy które nie wywołują żadnych emocji. Jest narazie kicha, ciężko mi wskazać w pracy jakikolwiek pozytyw, ale pisz dalej RebelMacu. Ten zbiór liter nadaje się raczej do kosza.
ODPOWIEDZ

Wróć do „Opowiadania i fragmenty powieści”