Żalki (opowiadanie)

1
Ostrzeżenie o wulgaryzmach [+18]

Osiedle nowych domków. Po drugiej stronie błotnisto-żwirowej uliczki nieprzycięte chaszcze. Za płotem u sąsiada tuje brabant i polbruk. Każdy chciałby ładnie. Ładnie mieć. Ładnie żyć.

Wyglądasz za okno. Na podjeździe stoi tylko jeden samochód. Coś mówiła, że starzy wyjechali na tydzień. Egipt? Chyba zbyt polacki kierunek. Tunezja?

Maroko, przypominasz sobie.

Rozglądasz się po pokoju. Twoje spodnie przerzucone przez oparcie krzesła. Nie spodziewasz się takiej porządności po sobie we wczorajszym stanie. Musiała to zrobić ona. Dopiero teraz uświadamiasz sobie jej istnienie w tym skrawku czasoprzestrzeni. Wychodzisz z pokoju, a ona siedzi na pierwszym stopniu drewnianych schodów na parter. Na gołe ciało ma narzucony czarny sweter w białe grochy. Szybko stuka kciukami w ekran telefonu. Nie odwraca się, nie słyszy twoich bosych stóp na drewnianych panelach.

- Hej – mówisz.

- Hej. – Odwraca się, zaskoczona. Mimowolnie odwraca od ciebie ekran telefonu, kładzie go jabłkiem do góry na bladym udzie. Pisze komuś o tobie? Patrzysz jej w oczy, a ona uświadamia sobie, że zdradziła się, cokolwiek robiła. Głupi odruch. I tak nie przeczytałbyś nic z takiej odległości.


Ostatni piątkowy autokar do Cegliny przez Ruszkowo, Żalki i Mały Młyn jest prawie pusty. Przeważająca część wiejskiej młodzieży obrała kierunek przeciwny – do miasta. Koszałka mieszka nieopodal przystanku, w połowie piętrowego poniemieckiego domu, oddzielonego od poszerzonej do granic możliwości drogi wojewódzkiej tylko strzępem chodnika i stalową barierą energochłonną. Ty jednak kierujesz się w przeciwną stronę, do sieciowego dyskontu rzuconego w środek pegeerowskiego osiedla niskich bloków. Nie do końca wiesz, gdzie on jest, ale jak na zamówienie dostrzegasz billboard reklamujący ofertę na pierś z kurczaka. Za 300 m skręć w lewo – to kurs na najniższe ceny, głosi.

Zwykła impreza. Podawanie rąk nowym znajomym, których imiona zapomnisz jeszcze przed pierwszym kieliszkiem wódki. Opowieści o tym, co się odjebało na lepszych melanżach. Pary powstające tylko na ten jeden wieczór. Siadanie na kolanach. Skończy się może śmierdzącym, pijanym, oślinionym pocałunkiem, albo co najwyżej szybkim lodem w zamkniętym pokoju, gdy wszyscy będą spać.

Z połówką Finlandii w plecaku przebijasz się przez tłum palących mentole dziewczyn, gorąco dyskutujących o tym, co powiedział którejś z nich przystojny piłkarz lokalnej drużyny juniorów. Z domu dobiega jakiś imprezowy hit, ale wątpisz, żeby w środku ktoś tańczył. Wchodzisz drzwiami od podwórka prowadzącymi bezpośrednio do kuchni. Przednie dawno zamurowano, bo szerokość chodnika ledwo pozwalała na to, by je otworzyć do końca. Koszałkę dostrzegasz od razu. Jest wysoki i chudy, a w jego czarne włosy wrzynają się, stanowczo zbyt głęboko jak na niecałe osiemnaście lat, zakola. Stoi w rogu kuchni i polewa wódkę roześmianej blondynce, ta zaś dotyka jego napiętego brzucha. Na całą scenę patrzy ze smutnym uśmiechem niski chłopak w koszulce w serek. Kojarzysz go, chodziliście do równoległych klas w gimnazjum. Oby tylko nie chciał wyżalić się tobie, gdy napędzone alkoholem poczucie samotności będzie szukać ujścia, a on, zmęczony i przygnębiony siądzie na jakiejś kanapie i ukryje twarz w dłoniach. Na razie jednak łudzi się, że jego koleżanka tylko wymienia uprzejmości z gospodarzem. Podaje mu swój kieliszek.

- Za siłownię u Romana! – śmieje się Koszałka i cała trójka unosi do ust alkohol. Najwyżej znalazł z blondynką wspólny temat, nić porozumienia, inside joke.

- Też… - Zaczyna Serek, ale zaraz robi przerwę na długi łyk soku pomarańczowego. – Też kiedyś chodziłem do Romana. Trener mi zabronił, ponoć to źle wpływa na szybkość. Ale byłem niezły. Roman mi powiedział, że nigdy nie widział, żeby taki dzieciak tyle brał na klatę.

Co za desperacka próba wniesienia czegoś do rozmowy, myślisz. Blondynka nawet nie udaje, że go słucha. Gospodarz uśmiecha się do niego, ale tak, jak można się uśmiechać do psa, który szczeka na włączony wentylator. Ktoś przejmuje sprzęt audio, przerywa w połowie taneczny hit i puszcza rap.

Koszałka dostrzega cię i domyślając się, że słyszałeś choć ostatnie zdanie, najpierw wskazuje wzrokiem na nudziarza, a następnie wywraca oczami. Podchodzisz do towarzystwa. Dziewczyna ma na imię Karolina i podaje ci bez przekonania zimną, słabą dłoń. Serek chyba cię nie poznaje – dzięki Bogu – bo przedstawia się. Jako Tomasz. (Kto, kurwa, mówi na siebie Tomasz?)

Wreszcie witasz się z gospodarzem. Prawymi dłońmi sklejacie, aż miło plask, a lewymi przyjacielsko klepiecie się po plecach. Dawno się nie widzieliście, choć często gracie ze sobą w Counter Strike’a.

- Idę na papierosa. – Tomasz najwyraźniej poczuł, że w tej rozmowie jest raczej niepotrzebny, i postanowił wykorzystać najwygodniejszą wymówkę. Spogląda na Karolinę, jakby oczekiwał, że z nim pójdzie. Ona kręci głową. Bez słowa chwyta więc kurtkę i kieruje się na podwórko drzwiami, którymi tu wszedłeś parę minut temu.

Czas płynie, płynie, a ty wyje-wyjebane masz.

Postanawiasz nie być piątym kołem u wozu. Idziesz do salonu, gdzie trwa właśnie emocjonująca runda beer-ponga. Rozglądasz się po towarzystwie. Sporo znajomych twarzy. Trochę za wielu chłopaków wyglądających na uczniów zawodówki, albo i nawet na rdzenną ludność Żalek. Każdy popala elektronicznego papierosa. Niektórzy wymieniają się nawet pojemnościami baterii, rodzajami grzałek, własnymi mieszankami liquidów.

Pośrodku salonu gruba dziewczyna zbiera kawałki szklanki i wyciera rozlaną colę, zużywając stanowczo za wiele listków papierowego ręcznika.
Jeden z e-fajkowych chłopców próbuje sprzedać ci zioło. Takiego gównianego chemika nie wziąłbyś nawet za darmo.

- Może później – mówisz mimo tego.

Morze wódki później kupujesz od niego gram. Chowasz się w sypialni państwa Koszałków, potrzebujesz paru chwil spokoju. Patroszysz ostatniego Marlboro, zwijasz skręta z bletek znalezionych na dnie plecaka (udaje ci się nawet za dużo nie rozsypać) i wychodzisz z nim na balkon. O tej porze nawet droga wojewódzka jest prawie pusta. Światła przy przejściu dla pieszych migają na pomarańczowo. W oddali, po drugiej stronie drogi jaśnieje billboard z piersią kurczaka. Pod nim przystanek. W połowie jointa uderza cię jakieś niesprecyzowane uczucie żalu.

To ten przystanek. W wiacie siedzi jakiś facet. Ona. Nie, to nie może być ona. To jakiś menel, międlący w ręku puszkę piwa. Ale tak samo siedziała, gdy czekała na ciebie. Widzisz jej kształty. Pod przystankową ławeczką leży plecak. Przez chwilę wydaje ci się, że to ten jej uroczy plecaczek z brązowej skóry z frędzlami.

Spoglądasz na prawie dopalonego skręta. Gdy wracasz wzrokiem do przystanku, plecak faceta okazuje się być zwykłą czarną reklamówką z supermarketu. Wyrzucasz filtr, próbując trafić do studzienki bezpośrednio pod balkonem.

Kurwa mać.

Na dole impreza osiąga właściwie punkt krytyczny. Ktoś zbija coś szklanego. Ktoś inny głośno wymiotuje w toalecie. Na schodach mijasz się z Koszałką i Karoliną, wciąż roześmianą, a tym razem zdecydowanie bardziej pijaną. Prowadzi ją za rękę do swojego pokoju, a ona lekko łapie go za tyłek. Gdy zamyka za sobą drzwi, próbujesz pokazać mu kciuk w górę, ale nie wiesz, który z twoich palców to kciuk.

Na kanapie w salonie siedzi Tomasz. W ustach trzyma niezapalonego papierosa. Przesuwa kciukiem w górę i w dół ekranu telefonu, choć patrzy gdzieś w przestrzeń.

Za chwilę sam siedzisz obok niego, choć nie przypominasz sobie, byś chciał usiąść. Po twojej lewej leży bez przytomności grubaska od rozlanej coli. Ktoś troskliwy okrył ją jej własną kurtką.

Koleś, który sprzedał ci zioło i jego koledzy z zawodówki patrzą na ciebie z pogardliwymi uśmieszkami.

Rozpoznajesz lecącą piosenkę i przechodzi cię dreszcz. Niemożliwe, żeby ktoś z tych normików to znał.

Always feeling tired, smiling when required,
Write another year off and kindly resign.


- Kto to puścił!? – pytasz Tomasza. Spogląda na ciebie ze ściągniętymi brwiami.

- Serio pytasz? – Z niedowierzaniem przesuwa papierosa w kącik ust. – No ty.

Zrywasz się z kanapy i podbiegasz do sprzętu audio stojącego w rogu salonu. Rzeczywiście, na szklanym stoliku leży twój telefon, a na nim odpalone Spotify.

To była wasza piosenka. Robi ci się duszno.

Wybiegasz z imprezy i nie patrząc przed siebie, przechodzisz przez ulicę.

Tym razem na przystanku nikogo nie ma. Siadasz w wiacie, rozpinasz dwa pierwsze guziki koszuli i zamykasz oczy.

Lata później słyszysz sapnięcie, otwieranie się pneumatycznych drzwi autokaru do Cegliny, przez Ruszkowo, Żalki i Mały Młyn. Powoli podnosisz powieki, spodziewając się porannego słońca, białej, wielorybiej bryły pojazdu, różańca samochodów na drodze krajowej i esemesowych przechwałek Koszałki.

Ale nic się nie zmieniło. Nie minęła nawet minuta. Przystanek jest pusty, światła migają na pomarańczowo, a z domu nadal dobiega Mac Demarco.

Czujesz zapach jej szamponu.

Zrywasz się i biegniesz, nie patrząc przed siebie. Ułamek sekundy później jesteś na osiedlu nowych domków. Nie ma tu latarni, ale dobrze wiesz, gdzie się znalazłeś. W sumie po raz pierwszy tej nocy dobrze wiesz cokolwiek.

Jej okno rozświetla niewielka lampka nad łóżkiem.

Przyciskasz guzik domofonu przy furtce. Wydaje ci się, że przez uchylone okno słyszysz, jak się waha: wstawać czy nie? Kto może dzwonić o tej porze? W końcu ciekawość bierze górę nad lękiem. Spogląda przez szybę. Schodzi na dół, a w żaleckiej ciszy każdy jej krok na drewnianych schodach jest głośniejszy od bomb.

(fikcyjny aparat mowy, odpowiedzialny za twój wewnętrzny głos, wypowiada to porównanie automatycznie, jakby wpadał w koleiny)

W końcu staje w korytarzu. Sam już nic wiesz, ale zastanowienie się zajmuje jej przynajmniej parę minut.

Rygiel się obraca, ale ona nie otwiera drzwi. Naciskasz klamkę. Ma na sobie czarne bokserki i wygniecioną, za dużą koszulkę, pod którą zarysowują się lekko sutki. Kręcone ciemne włosy opadają do łopatek. Nawet nie widać po niej zdziwienia. Musiało dyskretnie opaść na wycieraczkę, kiedy stałeś na zewnątrz.

- Czegoś się napijesz?

- Nie – odpowiadasz, oszołomiony, a ona znika gdzieś we wnętrzu domu. Siadasz więc w ciemnej kuchni i bierzesz długiego łyka z jednego z miliona brudnych kubków stojących na stole. Dopiero po chwili kubki smakowe przekazują informację, że to kawa, zimna i pewnie co najmniej dwudniowa, ale może być.

Słyszysz, że wraca i staje za tobą. Czujesz jej palce w swoich włosach, dłoń na karku, wreszcie - pierś dotykającą łopatek.


Autobus do miasta prowadzi ten sam kierowca, co wczoraj. Sympatyczny pan po pięćdziesiątce, z wąsem. Uśmiecha się do ciebie, gdy wsiadasz. Ewidentnie cię poznaje. Taki jest cykl weekendowego życia, myśli sobie zapewne. W piątek wystrojeni, wypachnieni, polakierowani, a w sobotę zmarnowani i śmierdzący.

Czujesz wibrację telefonu w kieszeni. Spodziewasz się Koszałki, ale to jedna z jej koleżanek. Domyślasz się, co ma do powiedzenia. Chowasz komórkę do plecaka i zasypiasz.

Żalki (opowiadanie)

2
coachella pisze: Każdy popala elektronicznego papierosa. Niektórzy wymieniają się nawet pojemnościami baterii, rodzajami grzałek, własnymi mieszankami liquidów.
Haha, jakbym czytała o imprezach z moim chłopakiem. :D

Lubię opowiadania pisane w drugiej osobie, ponieważ pozwalają się wczuć w bohatera. Tak było również tym razem. Niestety, niektóre momenty wydają mi się zbyt chaotyczne. Nagłe, niezrozumiałe przeskoki. Nie dopatrzyłam się chyba żadnych błędów, ale nie jestem nieomylna (zwłaszcza o tej porze). Ogólnie podoba mi się Twój styl pisania, ale sądzę, że ten niewielki chaos wymaga opanowania. :D
"Writing is a socially acceptable form of schizophrenia".

Żalki (opowiadanie)

4
Podoba mi się ten tekst - co mnie samą dziwi, bo opisuje tak inny, obcy dla mnie świat, że nie powinnam umieć się w nim odnaleźć :) Bardzo fajnym zabiegiem jest to, że opowiadanie zostało napisane w drugiej osobie - dla mnie coś zupełnie nowego, nigdy jeszcze nie spotkałam się z taką formą - i podziwiam za tak zgrabne jej użycie, to wszystko brzmi niesamowicie naturalnie, w taki niewymuszony sposób, czyta się to bardzo dobrze.
Tekst porusza i zapada w pamięć - przeczytałam go dwa razy, pierwszy raz w zasadzie bezpośrednio po opublikowaniu - i cały czas gdzieś tam tkwił mi w głowie :)
coachella pisze: Zwykła impreza. Podawanie rąk nowym znajomym, których imiona zapomnisz jeszcze przed pierwszym kieliszkiem wódki. Opowieści o tym, co się odjebało na lepszych melanżach. Pary powstające tylko na ten jeden wieczór. Siadanie na kolanach. Skończy się może śmierdzącym, pijanym, oślinionym pocałunkiem, albo co najwyżej szybkim lodem w zamkniętym pokoju, gdy wszyscy będą spać.
Najlepszy, jak dla mnie, fragment - tak przerażająco smutny, że aż serce mi się ścisnęło... W ogóle smutek bije z całego opowiadania - i w tym przypadku jest to jak najbardziej na plus, bardzo dobrze, plastycznie i obrazowo opisana przytłaczająca samotność, tym bardziej przykra, że tak naprawdę pośród tłumu ludzi...
Na minus - a właściwie minusik - rażą mnie wulgaryzmy, mimo wszystko - choć mam świadomość tego, że ich użycie wpisuje się w konwencję całego tekstu.
Ogólnie rzecz biorąc - dobra rzecz i miło spędzony czas przy czytaniu :)
Dobra architektura nie ma narodowości.
s

Żalki (opowiadanie)

6
Isabel pisze: Podoba mi się ten tekst - co mnie samą dziwi, bo opisuje tak inny, obcy dla mnie świat, że nie powinnam umieć się w nim odnaleźć :) Bardzo fajnym zabiegiem jest to, że opowiadanie zostało napisane w drugiej osobie - dla mnie coś zupełnie nowego, nigdy jeszcze nie spotkałam się z taką formą - i podziwiam za tak zgrabne jej użycie, to wszystko brzmi niesamowicie naturalnie, w taki niewymuszony sposób, czyta się to bardzo dobrze.
Tekst porusza i zapada w pamięć - przeczytałam go dwa razy, pierwszy raz w zasadzie bezpośrednio po opublikowaniu - i cały czas gdzieś tam tkwił mi w głowie :)
coachella pisze: Zwykła impreza. Podawanie rąk nowym znajomym, których imiona zapomnisz jeszcze przed pierwszym kieliszkiem wódki. Opowieści o tym, co się odjebało na lepszych melanżach. Pary powstające tylko na ten jeden wieczór. Siadanie na kolanach. Skończy się może śmierdzącym, pijanym, oślinionym pocałunkiem, albo co najwyżej szybkim lodem w zamkniętym pokoju, gdy wszyscy będą spać.
Najlepszy, jak dla mnie, fragment - tak przerażająco smutny, że aż serce mi się ścisnęło... W ogóle smutek bije z całego opowiadania - i w tym przypadku jest to jak najbardziej na plus, bardzo dobrze, plastycznie i obrazowo opisana przytłaczająca samotność, tym bardziej przykra, że tak naprawdę pośród tłumu ludzi...
Na minus - a właściwie minusik - rażą mnie wulgaryzmy, mimo wszystko - choć mam świadomość tego, że ich użycie wpisuje się w konwencję całego tekstu.
Ogólnie rzecz biorąc - dobra rzecz i miło spędzony czas przy czytaniu :)
Bardzo dziękuję za komentarz, miło mi to czytać :)

Natomiast wulgaryzmy uznałem za konieczną do nadania pewnej autentyczności bohaterowi. Tylko, że zapomniałem przed nimi ostrzec, co chyba powinienem był zrobić na początku posta, a później nie mogłem już go edytować. No trudno :)

edit- ancepa - Dodałam ostrzeżenie o wulgaryzmach.

Żalki (opowiadanie)

8
Mi również się podoba :) Ciekawy, męski punkt widzenia. Całość może nieco przygnębiająca, ale o to przecież chodziło. I zgadzam się z przedmówcami - dosyć nietypowy sposób narracji sprawia, że nawet jeśli nie masz podobnych doświadczeń, w stu procentach utożsamiasz się z głównym bohaterem.

Żalki (opowiadanie)

9
coachella pisze: Osiedle nowych domków. Po drugiej stronie błotnisto-żwirowej uliczki nieprzycięte chaszcze. Za płotem u sąsiada tuje brabant i polbruk. Każdy chciałby ładnie. Ładnie mieć. Ładnie żyć.
fakt, zazwyczaj domki na nowych osiedlach są budowane szybciej niż infrastruktura drogowa i zazwyczaj jest błoto i chaszcze na uzbrojonych już, lub nie, działkach sąsiednich, ale za duży skrót już na samym początku (bo <ta> uliczka sama w sobie nie musi być uliczką graniczną między osiedlem a chaszczami, może być przecież wewnętrzną) - dopiero za trzecim razem skojarzyłem o co chodzi. taka parataksa nie jest najszczęśliwszym otwarciem - przynosi o wiele ciekawsze rezultaty w środku akcji, gdy czytelnik jest już naprowadzony
coachella pisze: Rozglądasz się po pokoju. Twoje spodnie przerzucone przez oparcie krzesła. Nie spodziewasz się takiej porządności po sobie we wczorajszym stanie. Musiała to zrobić ona. Dopiero teraz uświadamiasz sobie jej istnienie w tym skrawku czasoprzestrzeni. Wychodzisz z pokoju, a ona siedzi na pierwszym stopniu drewnianych schodów na parter.
git, nie lubię opisów w książkach, zawsze tylko omiatam je wzrokiem, szukając najbliższej partii dialogowej albo wyrazów mówiących o seksie - na powyższym jednak przykładzie widać, że zbyt skąpy opis jest jeszcze gorszy, bo zamiast przelecieć wzrokiem pół strony, trzeba się zatrzymywać, by zrozumieć o co chodzi.
fakt, nowe domki są jednopiętrowe, na parterze salon z kuchnią, pokoje na piętrze, więc niby wiadomo, że patrząc na podjazd z okna pokoju, patrzysz z pierwszego piętra (i nagle te schody) dobrze to jest przemyślane, ale to nie wchodzi samo podczas czytania, a to błąd świadczący o pośpiechu (oczywiście może to też być wybór stylu: ok, ale jeśli to świadome, a na świadome wygląda, to mnie nie przekonuje)
i wcześniej ta ironia: od wyrazu "ładnie" do "Maroka" - przykro mi, jest ona za słaba, zbyt oklepana, nie zaintrygowała mnie, a to kolejny zły znak - brak świeżości, już gdzieś to widziałem (a czytelnicy niecharlekinów nie przepadają za powtórkami)
coachella pisze: Z połówką Finlandii w plecaku przebijasz się przez tłum palących mentole dziewczyn, gorąco dyskutujących o tym, co powiedział którejś z nich przystojny piłkarz lokalnej drużyny juniorów.
ogólnie w tekście jest dużo przymiotników, to źle - źle dla płynnej lektury, źle świadczy o stylu, przynajmniej część można wyciąć lub zastąpić - tu np. nie "przystojny piłkarz" ale "przystojniak" czy ciacho czy jakieś może charakterystyczne dla tychże dziewczyn środowiskowe określenie
coachella pisze: Patroszysz ostatniego Marlboro, zwijasz skręta z bletek znalezionych na dnie plecaka (udaje ci się nawet za dużo nie rozsypać)
i wszystko git - od iphone`a przez całą imprezę, aż dotąd mnóstwo świetnych trafnych spostrzeżeń, naprawdę dobrych, ale co za dużo to niezdrowo i efekt słabnie, bo się czytelnik przyzwyczaja, a z czasem męczy. o ile scena z Tomaszem i przeglądem sali jest git, tak już te szczegóły z ostatnim malborkiem czy dnem plecaka mnie znużyły- fajne to, życiowe to, ale czy wszystko co fajne i życiowe trzeba pchać od razu w tekst? (warto przejrzeć tekst pod kątem takich szczegółów)
coachella pisze: Musiało dyskretnie opaść na wycieraczkę, kiedy stałeś na zewnątrz.
wątpliwej jakości i trafności metafora

ogólnie został tu wybrany styl, jaki znamy choćby z narracji filmów typu "Przekręt" - czyli sam konkret, ironia, brak woalu i emocji - i zostało to wykonane dobrze, ta stylizacja została wykonana dobrze, ale jak przy każdej stylizacji jest ryzyko, że się przeje

ogólnie2 - jest dobrze, zdecydowanie powyżej średniej, tekst jest niewysilony i napisany z dużym zapasem mocy, a to jedna z ważniejszych cech, jestem na tak
ODPOWIEDZ

Wróć do „Opowiadania i fragmenty powieści”