Generalnie od jakiegoś czasu biorę się za bary z fantastyką, a także sporo czytam o historii naszego pięknego kraju i tym, co było wcześniej. Fantastyki dawno nie pisałem, to i trochę mi język kuleje, zwłaszcza, że staram się tworzyć jak najlepsze opisy (co nie znaczy, że są najlepsze). Umieszczam tutaj fragment z opowiadania, które chwilowo zawiesiłem, ale które myślałem kiedyś gdzieś opublikować (rzecz jasna po dopisaniu całości). Brak mi trochę obiektywnego spojrzenia, dlatego proszę Was o pomoc. Powiedzcie mi co sądzicie o pomyśle, o języku, o opisach, o dialogach etc. Fabuły tu za dużo nie ma, ale nie wykluczam - i mam nadzieję - że będzie Wam się to dobrze czytało

O braciszku i siostrzyczce
Pamiętaj jednak – rzekła – abyś przed wieczorem powrócił. Zamknę drzwi przed myśliwymi, i abym cię mogła poznać, zapukaj trzy razy i zawołaj: „Wpuść mię, wpuść, siostrzyczko!”, bo jeżeli tak nie powiesz, nie otworzę drzwi.~ Braciszek i siostrzyczka, braci Grimm
Ludzie (...) lubią wymyślać potwory i potworności. Sami sobie wydają się wtedy mniej potworni (...) Wtedy jakoś lżej im się robi na sercu. I łatwiej im żyć.
~ Ostatnie życzenie, A. Sapkowski
Rozdział pierwszy
......Rok tysiąc sześćset pięćdziesiąty był rokiem żniw.Pierwsze zebrała Pani Wojna, zwana Kontynentalną. Płomienna jej postać wybuchła nagle i tak jak pożar trawi pole w środku upalnego lata, tak wojenna zawierucha ogarnęła inne kraje. Narody chwytały za karabiny i szable, by rzucić się w paszczę konfliktu, którego skala nabierała coraz bardziej zatrważających rozmiarów. Upadały kolejne twierdze, płonęły miasta. Ginęli wielcy dowódcy, a upodleni żołnierze nie wahali się mordować cywili.
......W owym czasie pasterze z zachodnich krain, których wówczas konflikt jeszcze nie ogarnął, mówili o chmurach ognistych jakie wykwitły na niebie i piekielnym stadzie jakie z siebie wydały. Czerwonookim krowom przewodził byk spiżowy o pysku buchającym płomieniami, a który kopytami zaciągał za sobą gwiazdy jak rybak wyciągający sieć z jeziora. Rychło za tym stadem i do Salicji dotarła wojna, a czerwony kur ogarnął ostatnią wolną krainę.
......Długo trwał szał zabijania, lecz apogeum osiągnął właśnie w pięćdziesiątym roku siedemnastego wieku. Co sprawiło, że ostatecznie ogień wojny wygasł, tego nie wie nikt; faktem pozostaje, że do zimy nie ostała się żadna z większych armii. Różne stawiano hipotezy: jedni mówili, że Panienka rozgniewana prowadzeniem działań wojennych zimową porą zamroziła całe legiony, inni, że wyrżnięto tyle pospólstwa, że nie było komu gotować strawy dla żołnierzy. Lecz cywile nie mogli odetchnąć. Jeszcze nie.
......Drugim żniwiarzem był bowiem Mór.
Powiadano, że objawił się w ruinach Jarosławskiego Grodu, na placu teatralnym. Spośród ułożonej tam piramidy zwłok powstał byt tak ohydny swym wyglądem, że z miejsca odbierał ludziom zdrowie. Głową jego było tysiąc czaszek ludzkich, a wzrokiem po dwakroć tyle pustych oczodołów. Ściskał kościste palce na kosie o ostrzu postawionym na sztorc, na ramieniu zaś miał orła o dwóch łbach.
......Powstał więc Mór i wraz z jego pierwszym westchnieniem skóra ocalałych pokryła się wrzodami, a umysłami zawładnął szał. Posłał ich wtedy w cztery strony świata, aby nieśli jego bluźnierczy dar niedobitkom. Kto uchował się przed Wojną, wkrótce stawał się ofiarą nowej plagi, której nazwę dano od jej straszliwego pana.
......Wreszcie żniwiarz ostatni: Głód i Nędza.
Ich pojawienie zwiastował nadzwyczajnie srogi chłód, który skuł wody rzek i jezior grubą taflą lodu jeszcze w miesiącu Liściospadzie. I jeśli byli jeszcze ludzie zdolni uchować się przed wojną i jeśli byli jeszcze ludzie zdrowi, Głód i Nędza przekradały się przez progi ich domów jak złodzieje. Zabierały pierw dzieci: od kwilących niemowląt po te już prawie dorosłe. Potem zwykle przychodził czas na kobiety, a wreszcie także i na mężczyzn. Dołączali oni wszyscy do szlaku upiornego ciągnącego nocami od miasta do miasta, od wsi do wsi, od ruin do ruin. Ich chude sylwetki jarzyły się trupio niebieskim blaskiem.
......Jednak tak jak bez dobra zło nie istnieje, tak i każdemu, nawet największemu nieszczęściu musiał oprzeć się łut szczęścia.
......Nie wszystek ludzi pomarło. Żniwiarze jakby nagle znudzeni idącą im nazbyt raźnie robotą odeszli. Dokąd? Nie wiadomo. Ale życie na Kontynencie ostało się, choć niekiedy w żałosnej formie. Święty Gród Gniazdecki swoimi murami, wzbogacanymi czarcim obsydianem, oparł się każdemu ze Żniwiarzy. Gród Wiślicki zamknął się w widłach swojej rzeki, ogniem witając posłańców Mora. Wreszcie Gród Wileński, otoczony stepem szerokim dość miał żywności i dumnej odwagi mieszkańców, by oprzeć się pełnej chaosu wojennej zawierusze.
......Na ruinach powstały wkrótce nowe miasta. Pozbawione starożytnych murów rezygnowały ze słowa „Gród” w nazwie i tak narodziły się: Głogowiecko, Koniecmor, Smoczygrzmot.
......Ale tam gdzie są owce, zawsze w końcu pojawią się drapieżniki.
Z grobów powstały upiory, z domowych szaf wychynęły beboki. Utopce i wodniki znowu grasowały w wodach, a i licho podobno na gościńcach widywano. Samotne drzewa przy polnych drogach przykryły aureole latawców, zmarli zaś pukali nocami do okien prosząc o miskę kaszy bądź szklanicę wody.
......Kontynent umarł, lecz trwał.
......W takich to mrocznych czasach przyszło żyć Samuelowi Zabrajskiemu, rotmistrzowi jazdy kozackiej zwanej pancerną.
......Jest rok tysiąc sześćset pięćdziesiąty piąty.
......Lato.
*
......Słońce stało już wysoko na niebie, gdy dojeżdżali do wsi Moczydło. Było ich piętnastu: wszyscy konno i wszyscy jednakowo strudzeni. Twarze błyszczały od potu, włosy kleiły się do czoła. Mimo to jechali równo, a końskie kopyta podnosiły tumany kurzu z wysuszonej polnej drogi. Pobrzękiwały pistolety i bandolety, łyskały groty przytroczonych do łęków rohatyn. Konie mieli prawie wszyscy ciemne; jeden tylko dowódca dosiadał popielatego. Wysunął się na nim na czoło grupy jakby dla podkreślenia swej roli, choć nie różnił się od pozostałych niczym więcej jak sposobem w jaki trzymał się w siodle. Nawet w takim upale był wyprostowany jak struna, a i z wodzy rzadko korzystał, polegając raczej na głosie i pracy nóg. Wolną dłoń trzymał na głowicy wiszącej u pasa szabli tak jakby nigdy nie zdejmował z niej ręki.
......Drogę i wieś, do której zmierzali, otaczały szerokie pola pszenicy, zagonami sięgające aż do rosnącej na widnokręgu puszczy Kłoszewskiej. Na wschód od niej widniało jezioro; niezmącona wiatrem tafla wody przypominała lustro odbijające błękit nieba i pojedyncze obłoki. I tylko w szuwarach wysokich podnosił się krzyk ptactwa, najpewniej płoszonego przez wodniki albo rusałki.
- Jaskółka nisko lata – odezwał się nagle jeden z jeźdźców. – Południca albo zmiana pogody idzie.
- Południca? – Kompan Piechowicz, rangą niższy tylko od dowódcy, obrócił się w siodle. Uniósł brwi w rozbawieniu. – Wieszczek, co ty żeś sobie znowu wydumał?
- Nic nie wydumałem! Toż każdy chłop wie, że kiedy w gorący dzień słońce staje w zenicie, trzeba zejść z pola. Inaczej rżana baba go dopadnie, serce przyspieszy, a potem głowę tak uciśnie, że przytomności pozbawi.
- I mówisz, że tam w polu jakaś baba sobie biega?
- Jak mi Panienka miła!
- A coś ta twoja południca robi, poza uprzykrzaniem człowiekowi życia? Jakieś błogosławieństwo chociaż daje? Plonów dogląda?
- Mówią, że czasem…
- No?
- Chłopów uwodzi.
- No i wszystko jasne – Piechowicz wybuchnął śmiechem. – Ej, Wieszczek znowu o dupczeniu!
......Kilku jeźdźców zaśmiało się, reszcie starczyło sił tylko na uśmiech. Jadący na przedzie Zabrajski zerknął z mieszaniną powagi i rozbawienia na przygaszonego nagle chłopaka. Po chwili zastanowienia uniósł nieco lejce, zwolnił chód konia i zrównał się z Piechowiczem i Wieszczkiem.
- O, rotmistrz się obudził! Wiedziałem, swój chłop, o chędożeniu usłyszy to zaraz..
- Dałbyś pokój chłopakowi – powiedział Szabraj, sięgając leniwie po prawie pusty już bukłak z wodą. – Całą drogę mu życie uprzykrzasz. Jeszcze trochę i gotów pomyśleć, że go nie chcemy z nami.
- Bo żartujemy? Szabraju, sztywny jesteś dzisiaj jakby ci kto kij w gardło wsadził.
- Może i tak, ale tym razem to chłopak ma rację, a nie ty. Spójrz na pole.
......Piechowicz, zwany Kompanem, zrobił jak mu kazano.
Pole nic się nie zmieniło; pszenica dalej złociła się na słońcu, a pojedyncze cienie obłoków sunęły leniwie po jej przestworach. Tylko chłopi, ściskając kosy w rękach, miast pracować, schodzili teraz z zagonów i przecierali spocone czoła. I już miał spytać, o co chodzi Szabrajowi, ale zamiast tego wydał zduszony okrzyk.
......Nie dalej jak sto metrów od nich, pomiędzy powiązanymi powrósłami snopami zboża falowało powietrze. Światło w tej strefie zakrzywiało się w osobliwy sposób, nasuwający skojarzenie z najdziwniejszymi aberracjami, a przybierało kształt…
- Kobieta – Piechowicz pogładził się po swej bujnej brodzie. – Jak Panienkę uwielbiam! Tam faktycznie stoi kobieta! Południca! Hej, Wieszczek, miałeś rację.
......Chłopak pojaśniał na twarzy.
- Mówiłem!
- Ale Wieszczek!
- Ehe?
- I tak nie pochędożysz.
......Wieszczek nie odzywał się już do końca drogi.
*
......Przed Moczydłem musieli przeprawić się jeszcze przez most niedbałej konstrukcji, przerzucony nad miejscową rzeczką. I nie byłoby z tym problemu, gdyby w jadącym przed nimi wozie nie pękła oś. Pojazd stanął w miejscu, rozsypał dookoła większą część towaru i ani myślał ruszyć dalej. Chłopi kręcili się teraz koło niego, narzekali, klęli i próbowali coś z tym zrobić. W końcu któryś bardziej rezolutny posłał syna po wódkę, żeby ludziom jaśniej się myślało.
- Co oni, jakieś święto mają dzisiaj? – spytał Piechowicz rozdrażnionym głosem. – Przecież do dożynek jeszcze daleko…
- Może wesele – mruknął Szabraj, wytężając wzrok w kierunku wsi. – Zdaje mi się, że spory ruch mają dzisiaj we wsi. I pomyśleć, że od tygodnia żywej duszy nie widzieliśmy…
- A wcześniej od dwóch i Kawka sraczki dostał od starego żarcia. Szabraju, ty jakiś dziwnie ponury ostatnio jesteś, narzekasz tylko i sapiesz. Na moje oko przydałoby ci się zakręcić dzisiaj, bo na gwałt potrzebujesz wódki i jakiejś młódki, a… Czego tak patrzysz nam mnie jakbym ci bolec w rzyć wsadził? Nieprawdę mówię?
- Ty za to wesołkowaty jesteś jakiś ostatnio – odpowiedział Zabrajski.
- A co, mam się mazgaić? – podjechał bliżej rotmistrza, ściszył głos groźnie. – Szaty rwać? Włosienicę włożyć i oddać się Panience? Świat może zdechł jak pies, ale ja nie zdechnę wraz z nim i prędzej Mór zacznie błogosławić ludziom, niż poddam się beznadziei.
- Uważaj, Kompan – Dłoń Szabraja zacisnęła się mocniej na szabli, knykcie pobielały. – Uważaj…
- To ty uważaj, mości Zabrajski, bo przyjaciółmi jesteś otoczony i jak się od nich odetniesz, to zostaniesz sam i zdechniesz jak pies.
......Mierzyli się spojrzeniami, obaj równie groźni. Wąsy rotmistrza zadrgały, uniosły się w górę. Straszny wzrok potrafił mieć Zabrajski, dziki nieraz i szalony, ale jeżeli ktoś był w stanie go znieść, to właśnie Kompan. Dlatego już po chwili Szabraj wypuścił powietrze, kręcąc głową z rezygnacją.
- Czasem mam cię ochotę uściskać, ale czasem…
- Z wzajemnością. To jakie rozkazy? Przejeżdżamy przez wodę?
- Nie, nie można płoszyć brzegiń. – Zabrajski spojrzał na most i chłopów, do których właśnie wrócił bosy dzieciak trzymający pękatą butelkę z wódką. – Dajcie koniom odpocząć i pomóżcie tym biedakom, bo gotowi do wieczora dumać nad tym wozem. A ja przecisnę się jakoś przez ten nieszczęsny most i zasięgnę języka we wsi. Dużo nam zostało pieniędzy?
- Trochę grosza się uzbierało na ostatnim pogorzelisku – Piechowicz poklepał sakiewkę. – Na nocleg i alkohol wystarczy. A może i na dziewkę nadobną dla naszego biednego Wieszczka.
- Ej! – rozległ się gdzieś z tyłu gniewny okrzyk chłopaka. – Ja…
- Idę – Zabrajski zeskoczył z konia i podał lejce Kompanowi. Oddał również bandolet, zostawiając przy sobie tylko szablę i pistolet. – Konia pilnuj, a gdybym nie wracał…
......Spojrzał na pobliskiego chłopa, który właśnie bezmyślnie dłubał w nosie.
- Wrócę na pewno.
*
......Wieś jak na te czasy była nad wyraz żywa.
Kobiety, odziane najczęściej w giezła lub zapaski, prowadziły ożywione rozmowy na tematy, które Zabrajskiego całkiem nie obchodziły. Te starsze śmiały się i głośno komentowały jakże przecież odmienny od miejscowych ubiór rotmistrza; młodsze zaś spoglądały spod długich powiek na kozaka i uciekały wzrokiem ilekroć odwzajemnił spojrzenie. I jak zwykle w pobliżu kobiet kręciły się dzieci: rozwrzeszczana banda goniła za jakimś bezdomnym kotem, robiąc przy tym więcej zamieszania jak gdyby cała kompania Szabraja przejechała konno przez wieś. W końcu zwierzak, najpewniej znudzony uciekaniem, odbił się od ziemi, wspiął zręcznie po ścianie i przycupnął na krytym słomą dachu. Przez chwilę wydawało się to dobrym pomysłem, ale potem w ruch poszły kamienie i grudki ziemi, przez co cała zabawa zaczęła się od nowa.
......Rotmistrza intrygował przede wszystkim wystrój wsi: chaty, najczęściej proste trojaki, ozdobiono kwiatami. Na podniszczonych ścianach wisiały wszelkiego rodzaju goździki, chabry, nawet mlecze i słoneczniki. Najpyszniej jednak ze wszystkich budynków prezentował się zajazd, ułożony trochę na uboczu wsi, a otoczony prostą palisadą. Palisadą przy tym dość lichą, bo jak zauważył, w wielu miejscach porośniętą mchem albo świecącą dziurami. Ale to właśnie tutaj, nad prostą bramą zajazdową, wisiały najpiękniejsze kwiaty we wsi.
......Dlatego też poczuł rozczarowanie, kiedy zorientował się, że plac przed gospodą jest pokryty psimi odchodami, a przywiązany do budy pies właśnie wygina grzbiet w niepozostawiającej złudzeń pozie.
- Burek! – wydarł się gospodarz, który nagle pojawił się w drzwiach. – Burek, zarazo, gdzie srosz na podjeździe?!
......Burek naprężył się jeszcze bardziej, wybałuszył ślepia, a po chwili wypuścił powietrze i, całkiem zadowolony, wywalił język.
......Właściciel przybytku patrzył zrezygnowany jak pies wraca do budy i dopiero po chwili dostrzegł Szabraja. Wyprężył się wtedy, wciągnął z marnym skutkiem wielki brzuch, a wszystkie trzy podbródki poderwał dumnie do góry.
- A wy to kto?
- Samuel Zabrajski, rotmistrz jazdy kozackiej.
- Ni znom. W jakiej sprawie?
- Noclegowej – odniósł niejasne wrażenie, że gospodarz przybytku jest człowiekiem raczej tępym. Skąd więc dorobił się takiego wcale przecież nie małego zajazdu? – Piętnastu ludzi, tyleż koni. Płacimy z góry, a wystarczą nam ławy w izbie. Jutro z rana ruszamy dalej.
- Z góry, a? Tedy wiedzieć wam trzeba, panie, że nie wyśpicie się u nos, bo weselisko huczne dzisiaj we wsi.
- Jak to: weselisko? Ale chyba nie…
- Żeniaczka. Borna wydaje swoją Zosieńkę za Jeremkę Krzeszukę. A piękna to dziewczyna! Piękna! Jak jej matka, nieboszczka, niech jej Panienka świeci…
- A chlebem i solą w domu swoim raczy – dokończył Zabrajski, kończąc krótką modlitwę i kręcąc koło na piersi. – Wybaczcie moje zdziwienie, gospodarzu, ale wesele… Nie pamiętam, kiedy byłem na ostatnim.
- Smutne, ale to znać z waszej twarzy, mistrzu. Taki wyraz może mieć tylko żołnierz ze wschodu.
- Wschód, zachód… - miał dodać, że teraz to już bez różnicy, wszędzie tak samo podle, ale zaniechał. - Mór, jak rozumiem, was ominął?
- Ano ominął – nie spodobało mu się to, jak gospodarz uciekł spojrzeniem w bok. – I Mor i Wojna… Ino Głód z Nyndzą dokuczają nam ostatnio, ale jako pan powiedział: taki czas. I tak nie mom co narzekać: sąsiednie Brzegi przez licho całkiem spalone, a po puszczy łowczy mówią, że leszy gania. Ale ja tak godom i godom, a maniery moje całkiem uciekły. Pewnikiem długa droga za wami i zjedliby coś?
......Dziwne mu się wydało, że tak łatwo go tu na strawę proszą, ale żołądek, który nagle skręcił się z głodu, zabił w nim wszelkie podejrzenia. Otarł wysuszone usta i kiwnął głową. Uważając, żeby nie wejść w którąś z Burkowych pamiątek, podszedł raźnym krokiem do schodów i wkroczył za gospodarzem do środka.
......Pierwszym, co go uderzyło był kontrast między podwórzem a wnętrzem zajazdu.
Przede wszystkim półmrok: brudne, zakurzone szyby ledwo wpuszczały promienie słoneczne do budynku. Ław było dość, żeby pomieścić nawet sporą kompanię, ale stoły przy których je ustawiono wyglądały odpychająco. Częściowo zastawione i pokryte dziwnie mieniącymi się plamami sprawiały raczej przykre wrażenie.
......Na wprost wejścia stał nieduży szynkwas, koło którego umiejscowiono prowadzące na górę schody. Biegły one na piętro, na prowadzącą do pokojów gościnnych galeryjkę. A pod samym sufitem wisiał…
- Gospodarzu – Szabraj poruszył się niespokojnie. – co wy tam pod sufitem powiesiliście?
- To skrzekacz, panie. Ale czemu mocie taki straszny wyraz twarzy?
- Skrzekacz?
- A tak – mężczyzna poprawił pas. – Latało tego pyłno swego czasu i wiele szkód narobiło okolicznym chłopom. Więc zebraliśmy trochę grosza i najęliśmy takiego rezuna, co od wsi do wsi jeździł i wszelki czarci pomiot mordował. Wredny pysk miał, ale roboty dochował należycie. I przywiózł mi jednego takiego jako dowód. A że ciało skrzekacza nie gnije, to powiesiłem, coby złe odegnać, bo złe skrzekaczy się boi.
- I nie odstrasza do gości?
- Gdzie tam! Jeszcze liczniej walą, bo odkąd Brzegi spalone, to gospoda moja najchętniej odwiedzana. Stąd też i nazywam ją: „Pod Skrzekaczem”.
- Liczniej walą? – Szabraj zerknął z ukosa na tłuściocha. – To kogo stać jeszcze dzisiaj na takie luksusy? Bo my już prawie miesiąc kręcimy się po szlaku, a ludzi jakoś nie widać.
- Ano, że czasy ciężkie to wiem. Ale zawsze chłop z chłopem przyjdą po polu, gorzałki się napić.
- A rezun?
- Wziął sto groszy i pojechał. Dziwny on był panie, całkiem inny niż wy. Stary jakiś taki, ale całkiem ruchawy, a miecz jakoś tak dziwnie nosił… Na plecach.
- Na plecach… - powtórzył cicho pancerny, spoglądając na cielsko skrzekacza. Faktycznie, ciało stwora wydawało się być w całkiem niezłym stanie. Błoniaste skrzydła miały imponującą rozpiętość, nawet jeśli porównać je do wiwerna czy orlego.
- Ehe. Panie, spocznijcie sobie na ławie, a ja zupy zagrzeję i chleba jakiegoś skroję
......Zabrajski oderwał wreszcie wzrok od cielska stwora.
Podszedł do jednej z ustawionych pod oknem ław, odgarnął na bok stojące na niej brudne naczynia i usiadł. Pistolet i pochwę z szablą odjął od pasa i złożył obok. Miał w sercu jakiś dziwny niepokój, który ogarnął go odkąd wjechali do tej wsi. Zbyt tu było kolorowo, zbyt normalnie. Kontynentalna przecież zasięg miała i żniwo okrutne, a stwory piekielne, które potem z siebie wydała…
Uciekaj stąd, pomyślał, uciekaj, kozacze. Śmierć w tej wiosce wisi…
......Potrząsnął głową.
Piechowicz miał rację. Wszędzie szukam nieszczęścia, zamiast cieszyć się, że…
- Zupa! – gospodarz wrócił całkiem szybko, a drewnianą miskę z parującym kapuśniakiem postawił przed rotmistrzem.
- To powiedzcie panie – spytał, kiedy Szabraj zaczął jeść. – Ilu was jest i ile nocy chcecie? Bo miło tak waść oprowadzać i waści opowiadać, ale grosz sam się nie zarobi.
- Jak mówiłem: Piętnastu ludzi, tyleż koni i jedna noc.
- Przyjął.
- Jak was zwą, gospodarzu?
- Wasyl.
- To mówicie, mości Wasylu… - pancerny oparł brodę o pięść. – Że we wsi wesele dzisiaj?
Rozdział drugi
Oj, czyta to ruta, mięta
Hen za wodą, hen za wodą
Co porosła białym kwieciem
I lebiodą, i lebiodą?
......Stara przyśpiewka ludowa
„Kiedy znaleźli drugie źródełko, usłyszała siostrzyczka, jak i ono szemrze:
- Kto się mojej wody napije, stanie się wilkiem, kto się mojej wody napije, stanie się wilkiem.”
~ Braciszek i siostrzyczka, braci Grimm
......Siedział nad jeziorem, kiedy do niego przyszła.Słońce już prawie całkiem zaszło, a opadłe z okolicznych brzóz liście unosiły się na wodzie i kręciły leniwie, poruszane wiatrem. Było ich niewiele, ale do przyszłego tygodnia pokryją znaczną część powierzchni. Będzie ich spadać coraz więcej, aż któregoś chłodniejszego poranka lub zimniejszej nocy wszystko pokryje tafla lodu.
......Ale ich już wtedy tutaj nie będzie.
- Siedzisz sam w taką noc? – spytała.
......Nie słyszał jak się zbliżała. Szła boso, a wciąż jeszcze giętka trawa uginała się pod jej niewielkim ciężarem. Zresztą wieś była na tyle blisko, że słyszał przede wszystkim kapelę chłopską grającą właśnie na koźle.
- Ktoś musi czuwać, by inni mogli spać – odpowiedział, nie odwracając się do niej.
- Spodziewałam się ciekawszej odpowiedzi…
- Liczę, że wydupczę brzeginię.
......Wbrew jego oczekiwaniom, zamiast obrażonych, oddalających się kroków usłyszał śmiech. Cichy, nienachalny, ale jednak śmiech. Delikatny jak szmer rzeki wpadającej do jeziora.
- Twój towarzysz mówił, że nie masz poczucia humoru, ale chyba minął się z prawdą.
- Czy ten sam towarzysz powiedział, że jestem strasznie sztywny i że powinnaś się upewnić, czy jestem cały taki sztywny?
- Jakbyś przy tym był – powiedziała, wciąż chichocząc.
- Bo domyślam się, który to powiedział. Brodaty, prawda?
- Prawda, szlachetny panie.
- Żaden ze mnie „pan”. Mów mi…
- Szabraj. Powiedziano mi, że nie lubisz swojego imienia. Że porzuciłeś je, kiedy Pani Wojna opuszczała ten świat.
......Nie odwracał się. Przymrużył oczy, patrząc na jasnoczerwoną tarczę Słońca pochyloną nisko nad horyzontem. Na chwilę na jej tle zarysował się cień lecącego dokądś bociana.
- Nie chodziło o żadną wojnę. Moi kozacy lubią fantazjować i kolorować wydarzenia, a mówienie, że rotmistrz przestał używać swojego imienia, bo mu się nie podobało jest… Szczeniackie.
- Naprawdę go nie lubiłeś?
......Teraz on zaśmiał się cicho.
- Naprawdę – choć trzcina gęsto porastała tę stronę jeziora, doskonale widział naprzeciwległy brzeg. Mniej tam było szuwarów i drzew. - Skoro więc znasz moje imię, masz nade mną przewagę.
- Moje i tak zapomnisz, nim nastanie świt. Myślisz, że nie znam takich jak ty?
- Och, pewnie znałaś wielu. Macie spokojną okolicę, ale nie wątpię że i po Krasnej Ziemi jeszcze nie tak dawno temu jeździła kawaleria. Jak ich wołaliście? Lisowczycy? Ogniem i mieczem bywali nam równi, ale w okrucieństwie prześcigali każdego z nas.
- A ty, Szabraju? Byłeś okrutny? – usiadła za nim. Czuł jej spojrzenie na swoich plecach.
- Bywałem. Każdy żołnierz czasem musi.
- Dla kobiet też? Dla dziewczyn?
......Milczał chwilę, zbierając myśli. Skutecznie utrudniała mu to grupa całkiem nagich brzegiń, które nagle wyskoczyły spod tafli wody i pobiegły w kierunku wsi. Nawet stąd widział ich podskakujące w biegu piersi.
- Skąd to pytanie?
- Bo jestem ciekawa. Ciekawa tego jak grupa piętnastu mężczyzn radzi sobie tyle czasu w siodle i bez kobiety. Ciekawa o czym myślicie, za czym tęsknicie… Czy za kim?
- Nie zdążyłem się ożenić, a o żadnych dzieciach nic mi nie wiadomo. Tak po prawdzie, piękna pani, to najlepsze lata swojego życia spędziłem na Kontynentalnej.
......Westchnęła cicho.
- Piękna pani? Słaby z waści uwodziciel. Nawet się nie odwróciłeś, żeby na mnie spojrzeć.
- Po co mam się odwracać? – spytał. – Wystarczy mi twój głos, pani. Gdybyś mogła wejść w moją skórę choć na chwilę, zrozumiałabyś. Poczułabyś ociężałe serce. Płuca nie mogące zaczerpnąć powietrza. I ból straszny, bo wiem jak to może się skończyć.
......Długo milczała, więc odwrócił się do niej.
Długi warkocz o kolorze przyprószonego latem pola przerzuciła przez ramię, a głowę przyozdobiła wiankiem z polnych kwiatów. Od twarzy biło ciepło, a oczy miała w kolorze górskich jezior. Nie nosiła się po chłopsku; zamiast tego ciało ukryła pod zwiewną sukienką, sięgającą za kolana.
- Kornelia – powiedziała, przekrzywiając głowę. Uśmiechała się, ale to był smutny uśmiech.
- Czemu do mnie przyszłaś, Kornelio?
- Bo widziałam, że coś ci nie daje spokoju. Kompani rwali sztachety od płoty, żeby tłuc się z miejscowymi, a ty po cichu uszedłeś tutaj.
- Nie widziałem cię we wsi – powiedział. Zmrużył oczy, ale wciąż miał problemy ze skupieniem się na niej. – A wzrok i pamięć mam dobrą. Bardzo dobrą.
- Bo nie jestem ze wsi.
......Powoli, nieznacznym ruchem przesunął dłoń w kierunku spoczywającej w pobliżu szabli.
- Nie możesz być rusałką ani brzeginią. Jesteś bardzo piękna, pani, ale jednak ubrana. A skoro nie jesteś ze wsi to skąd?
- Z małego domku w głębi lasu – błysnęła do niego ząbkami w uśmiechu. – Domku nad leśnym źródełkiem, gdzie mieszkam wraz z moim braciszkiem.
- A brat pewnie jest jelonkiem? – kozak uśmiechnął się krzywo. – Biega po lesie, bawi się ze zwierzętami, a kiedy wraca do waszej uroczej norki, stuka w drzwi i woła „wpuść mnie, siostrzyczko, wpuść”?
- Urocza wizja. Niby żołnierz, a jednak poeta.
- Nie, nie wymyśliłem tego – spojrzał z powrotem na drugi brzeg. Jedna z brzegiń wracała właśnie z wioski, ciągnąc za rękę jakiegoś młodzieńca. I choć przez chwilę nie wierzył własnym oczom, to jednak wszystko wskazywało na to, że tym szczęściarzem był Wieszczek.
Added in 3 minutes 26 seconds:
Post scriptum: nie mogę znaleźć opcji edytuj, ale może szanowny Mod mi wybaczy

