Z życia neurochirurga

16

Latest post of the previous page:

Jeżeli to ma być fabularyzowany reportaż, to gatunek ten rządzi się trochę innymi prawami, niż "czysta" beletrystyka, typu powieść albo opowiadanie. Ale i w jednym, i w drugim przypadku chodzi, najogólniej rzecz ujmując, o przyciągnięcie i zatrzymanie uwagi czytelnika. Najskuteczniejszym sposobem (chociaż wcale nie najprostszym) w Twoim przypadku byłoby ożywienie bohatera, który dość skrupulatnie wylicza, co właśnie dzieje się na sali, ale wydaje się mocno do tego zdystansowany. Chyba przez tę sprawozdawczość, o której słusznie wspomniała olla. Plus takie uogólnienia, które nie mają wartości, gdyż nie wiadomo, do czego je odnieść. Jak na samym początku:
atanasis pisze: Ten moment gdy mija się rynnę sanitarną, wychyla przez drzwi sali operacyjnej i widzi śpiącego pacjenta z rurką intubacyjną wystającą z ust, to moment gdy nachodzi cię, że nie ma już odwrotu.
To nie "się" mija rynnę sanitarną, tylko TY ją mijasz jako pierwszoosobowy narrator. I nie mnie nachodzi (po co ten zwrot do czytelnika?), tylko CIEBIE, jako narratora, że nie ma już odwrotu. Ale: od czego nie ma odwrotu? Czy ktoś nieokreślony, najprawdopodobniej z personelu medycznego, jest jakimś straceńcem?
Powiedzmy, że to taki niezbyt zgrabny początek, zdanie czy dwa, które można zastąpić lepszymi. Ty masz jednak skłonność do pewnej depersonalizacji:
atanasis pisze: Telefon tuż przed północą, na chwilę przed obraniem pozycji horyzontalnej. Wezwanie do pracowni tomografii komputerowej,
KTO obierał pozycję horyzontalną? Telefon? Dlaczego nie napiszesz w sposób najprostszy: telefon zadzwonił tuż przed północą, kiedy chciałem przyjąć pozycję horyzontalną. Wzywali mnie do (albo: mam natychmiast stawić się w) pracowni tomografii komputerowej. I to mógłby być początek.
Dalej jest lepiej, chociaż też pojawiają się niejasności.
atanasis pisze: Telefon do specjalisty, który mnie zabezpieczał (na wezwanie powinien dojechać do szpitala w sytuacji z którą sam bym sobie nie poradził) nie dodał mi otuchy - usłyszałem "poradzisz sobie".
Wcześniej nie wspomniałeś, że Twój narrator będzie operował tego nieszczęśnika. Dla laika (jak ja) wcale to nie jest oczywiste. I znowu ta bezosobowość: telefon do specjalisty... Dlaczego nie: zadzwoniłem do... jakiejś konkretnej osoby, ów "specjalista" pełni przecież w szpitalu określoną funkcję, a dla narratora również jest kimś zindywidualizowanym (kolegą?), a nie specjalistą!
W odpowiedzi usłyszałem tylko: poradzisz sobie. Nie dodał mi otuchy.
atanasis pisze: W myślach powtórzyłem kolejne etapy operacji, które będę musiał wykonać oraz problemy z jakimi być może będę musiał się zmierzyć. Po krótkiej wymianie zdań z anestezjologiem i instrumentariuszką, stanąłem przed rynną. W pierwszej chwili w mojej głowie była pustka. Nie, nie stan emocjonalnego osłupienia ani nocnego odmóżdżenia lecz trwające chwile, świadome wyparcie wszelkiej myśli. Kojąca nicość, w połączeniu z głębokim wdechem, pomogła znaleźć spokój, którego potrzebowałem.
A nie mógłbyś przytoczyć tych zdań? Po prostu w formie dialogu? W reportażu to całkowicie dopuszczalne, a przerwałoby monotonię narracji. I znowu: nie w mojej głowie była pustka, lecz poczułem pustkę w głowie. To narrator coś czuje albo i nie, przeżywa, doświadcza. Np. "ciągle się martwię" bardziej wiąże czytelnika z bohaterem, niż "zmartwienie mnie nie opuszcza".
atanasis pisze: Po prostu odpaliłem wodę, nabrałem z dozownika mydła
Odpalanie wody (jak rozumiem, z kranu) brzmi cokolwiek komicznie. Nie wiem, czy akurat na tym Tobie zależało.
atanasis pisze: Z bloku wyłonił się chirurg - doświadczony adiunkt. Właśnie skończył zakładać drenaż do przestrzeni opłucnowej, mający ułatwiać pacjentowi rozprężanie płuc podczas oddychania. (zrobił to ze względu na stłuczenie płuc i płyn który zbierał się między narządem a ścianą klatki piersiowej) Zapytał, kto przyjedzie mi pomóc przy zabiegu. Odpowiedziałem, że nikt. Zawtórował więc, czy mógłby się ze mną domyć. To akurat było coś na tyle niecodziennego, by wywołać we mnie nie małe zaskoczenie.
Zawtórować, to raczej zaśpiewać do wtóru, a tu chyba nie o to chodzi. I znowu: nie mógłbyś wprowadzić dialogu? A na koniec: Zaskoczył mnie. To nie było jego codzienne zachowanie. Bo: "wywołał we mnie zaskoczenie" brzmi już nazbyt pokrętnie. Zwlaszcza jeśli zaskoczenie było niemałe.
atanasis pisze: To był mężczyzna po czterdziestce. Mógł być ojcem silnego dziecka, mógł być mężem wspaniałej kobiety. Tego dnia zły los najwyraźniej się na nim zawziął - od rana kłótnia z żoną, później decyzja szefa o nadgodzinach, a na koniec tragiczne wieści z domu rodziców. Ale najgorszym, co go tego dnia spotkało, był wieczorny telefon na pogotowie. I pomyśleć, że do wszystkiego doprowadziło wahadło.
Tu zaczyna się, niestety, bardzo niedobry fragment. Chirurgowi oczywiście wolno fantazjować na temat pacjenta, rozwijać jakieś wątki z tych informacji, które o nim ma. Może rekonstruować w wyobraźni wypadek, po którym nieszczęśnik trafił do szpitala. Ale to musi być jednak ujęte przejrzyście i mam nieodparte wrażenie, że takie rekonstrukcje biografii od Adama i Ewy są nazbyt wykoncypowane. Owszem, to jest znane założenie: do wypadku by nie doszło, gdyby chociaż jedno z wielu drobnych zdarzeń potoczyło się inaczej (poszkodowany był trzeźwy, nie potknął się, albo potknął się kilka sekund później, itp.), można też ze sprawcy wypadku przewrotnie uczynić osobę niewinną, lecz do tego nie potrzeba rozpisywania całej biografii obydwu - tekst staje się przez to rozwlekły, a opisywani mężczyźni i tak nie nabrali wyrazistości. Zwłaszcza że jeden z nich jest "mężczyzną", drugi zaś "nieszczęśnikiem", który mężczyzną staje się w ostatnim bodajże zdaniu, opisującym wypadek. Do tego, tutaj zrobiłeś najwięcej błędów językowych. Nie wspominałam o nich do tej pory, lecz tekst wymaga w niektórych miejscach bardzo poważnego wyczyszczenia. Jak tutaj:
atanasis pisze: Jednak tego dnia, zły los najwyraźniej się na nim zawziął. Zawinął się, zatoczył i poleciał w kierunku drogi, a ponieważ wyszedł z baru wcześniej, swoim lewym bokiem spotkał tam nadjeżdżającą ciężarówkę mężczyzny. W przeciągu mgnienia rozpędzona masa przeniosła siłę na bark, łamiąc ramię, gruchocząc żebra, rozrywając miąższ płuca i wprawiając w bezwładny ruch głowę. Ta po chwili również dotknęła bokiem maski - szczęśliwie dla mężczyzny, tylko muskając blachę gdy reszta ciała została wyrzucona na pobocze.
Z tego fragmentu wynika, że to los zawinął się, zatoczył i poleciał. (Poza tym: los się na niego uwziął. To idiom, którego się nie zmienia). Spotkanie ciężarówki lewym bokiem też brzmi bardzo niedobrze, a ostatnie zdanie sugeruje, że głowa została oddzielona od ciała (bo jego reszta wylądowała na poboczu).

Dalej znowu jest lepiej. Jednak na sali operacyjnej czujesz się pewniej, chociaż w narracji ciągle pozostaje ta trochę monotonna sprawozdawczość. Dosyć ciekawe jest porównanie operacji do spektaklu - chociaż, żeby ten element dobrze "zagrał", jakieś widowiskowo-muzyczne skojarzenia czy aluzje powinny pojawić się już wcześniej. Wtedy i samo zakończenie nabrałoby silniejszego wydźwięku.

Aha - również miałam wrażenie, że to początek dłuższej całości.

Nie mam dużego obycia, jeśli chodzi o literaturę faktu ale wzięłam do ręki "Muzykofilię" Olivera Sacksa. I on tam bardzo swobodnie prowadzi narrację, używając zarówno elementów właściwych literaturze naukowej (rozbudowane przypisy, cytaty, fragmenty polemiczne), jak i takich, które można uznać za beletrystyczne (liczne wypowiedzi dialogowe własnych pacjentów, fragmenty ich listów). Tak więc nawet opisywanie pewnych chorób czy przypadłości, a nie tylko zdarzeń, może mieć bardzo żywą formę, atrakcyjną dla czytelnika.
Ja to wszystko biorę z głowy. Czyli z niczego.

Z życia neurochirurga

17
stan emocjonalnego osłupienia ani nocnego odmóżdżenia lecz trwające chwile, świadome wyparcie wszelkiej myśli. Kojąca nicość, w połączeniu z głębokim wdechem, pomogła znaleźć spokój, którego potrzebowałem.

Znam ten stan doskonale. Podoba mi się, jak go opisałeś.
Nie było już jednak wśród nich zmartwień.
To do zmiany – ew. "jednak" do wywalenia.
Po prostu odpaliłem wodę
Nie!
nabrałem z dozownika mydła
Nie!
Palce, dłonie, grzbiety, nadgarstki, przedramiona. Mechaniczne ruchy, które pozwalają - nawet przy tak znikomej podzielności uwagi jak moja - rozkojarzyć się, pomyśleć o dupie Maryny, czy przywołać w pamięci dobrą nutkę, którą zasłyszałem rano w radiu jadąc do pracy.
To mi się podobać!
Z bloku wyłonił się chirurg
 
operacyjnego mimo wszystko brakuje.
Krwiak nadtwardówkowy z masywnie połamaną czaszką nad lewą półkulą mózgu. Szczęście w nieszczęściu
A mógłbyś rozwinąć?Tzn ja wiem, że pisałeś, iż w przypadku dobrze przeprowadzonej operacji rokowanie jest duże, ale ja nie rozumiem, dlaczego szczęście w nieszczęściu, skoro krwiaki wewnątrzczaszkowe stanowią grupę najcięższych powikłań po urazie. Tutaj by się przydało jakieś szersze wyjaśnienie. Ta czaszka masywnie połamana też mi jakoś nie brzmi, zarówno słowo połanmana do czaszki mi nie pasuje, jak i to słowo masywnie. Rozlegle może byłoby lepszym sformułowaniem, i pęknięta. No chyba, że to jest żargon jakiś,, wtedy ok.  
Gdy zakładasz ten bijący tandetą strój, gdzieś w głębi podświadomości traktowany jak druga skóra, napływa uczucie jakby od nas coś zależało. Jakbyśmy faktycznie mieli moc, żeby coś zmienić.
 
To zdanie bardzo ładnie obrazuje cel tekstu. W ogóle sporo jest w tekście ładnych zdań, które mogą przybliżyć to, co czuje bohater. Jego życie to nie przypadek, jego praca to nie przypadek, ona niweluje "zniszczenia" powstałe na skutek przypadku, pecha, złego losu. Dwa przeciwległe bieguny, chciałoby się powiedzieć nawet, równowaga w przyrodzie i wytłumienie chaosu. Tekst czytałam z przyjemnością, poza tym kawałkiem z narracją, który wyszedł jakoś tak sztucznie. Ale myśli neurochirurga, jego wywody, ukazanie słabości i lęków, to wyszło niezwykle dobrze. Chirurg to nie robot, a jednak ludzie podchodzą z takim założeniem do jego pracy. Dało się też wyczuć, jakby bohater właśnie tę ludzką część swojej istoty chciał zdławić w zamian za perfekcyjność.
Nie, nie czułem strachu. To był mój pierwszy raz w tej roli, ale nie pierwszy raz w tym spektaklu. Jedyną presję wywierała świadomość, że pacjenci po tego typu urazach mają dobre rokowanie - o ile zabieg zostanie wykonany dobrze i dostatecznie szybko.
To bardzo śmieszny tok rozumowania, ale powyższe zdanie pokazuje prawdziwą naturę człowieka, pokazuje, że tekst nie zakłamuje rzeczywistości, wykłada jak jest. Chirurg ma swoje słabości i czasami staje się "maszyną" bez uczuć, by w innym miejscu jego myśli wręcz poetycko się "wyżyły"
Gdzieś w oddali wciąż grała orkiestra z głosów krzątającego się po sali personelu i dudniły jak bębny pulsy anestezjologicznego monitora.
Z chwilą gdy biorę do ręki nóż w mojej głowie milkną dzięki orkiestry, tłumią się w oddali bębny... i zaczyna się taniec.

Maszyna bez uczuć może być perfekcyjnie mechaniczna. Tylko, że ta "ludzkość" mimo wszystko jest potrzebna.
Czytałam z dużym zainteresowaniem, bo to naprawdę nie jest łatwe, by napisać tekst o tematyce medycznej - mocno specjalizowanej w dodatku, i zaciekawić. Z wielką chęcią przeczytałabym więcej, chociażby dla takich fragmentów
Energia rozproszyła się mikron po mikronie wzburzając białka, dezaktywując rozmieszczone na nerwach pompy stabilizujące równowagę elektrolitową i powodując gwałtowne wyładowania elektryczne w całym mózgowiu
Naprawdę bardzo przyzwoity tekst, pomijając drobne wpadki, zdarzające się każdemu.

Z życia neurochirurga

18
atanasis pisze: Ten moment gdy mija się rynnę sanitarną, wychyla przez drzwi sali operacyjnej i widzi śpiącego pacjenta z rurką intubacyjną wystającą z ust, to moment gdy nachodzi cię, że nie ma już odwrotu.
to zdanie jest niepoprawne logicznie. Poszukaj podmiotu i orzeczenia (dla ułatwienia zaznaczyłam na czerwono). Widzisz? Moment wychyla przez drzwi.
atanasis pisze: Oczywiście to tylko złudne poczucie
- moment jest złudnym poczuciem?
atanasis pisze: Odwrotu nie było już dużo wcześniej - już w chwili, gdy fala uderzeniowa roztrzaskała czaszkę.
za szybko, za wiele naraz i w sumie nie wiadomo o co chodzi...
Zamierzenie otwarcia dobre, ale niegramotnie wyszło. I potem nie ma co zbierać, bo czytelnik jest zniesmaczony - jeśli trzeba wracać do zdań i samemu sobie tłumaczyć na polski - to porażka.
Granice mego języka bedeuten die Grenzen meiner Welt.(Wittgenstein w połowie rozumiany)

Z życia neurochirurga

19
Dziękuję wszystkim serdecznie za wszystkie porady. Wziąłem je wszystkie sobie do serca i postarałem się poprawić tekst według nich. Z tego co przeczytałem w regulaminie to nie mogę tu zamieścić poprawionej wersji, ale jeśli ktoś jest jej ciekaw to zachęcam do odwiedzenia mojego bloga: https://nsatanasis.wordpress.com/2016/0 ... e-zaczyna/
(Mam nadzieję że wrzucając linka nie pogwałcam żadnego regulaminu ;) ).
Jednakże ostrzegam, że celowo użyłem kilku niepoprawnych określeń, gdyż takich zwrotów używamy na codzień w pracy i chciałem przemycić nieco naszego slangu. Tak więc - u nas kran i wodę odpala się - tak samo jak silnik czy komputer. :)
Przy okazji - chciałem publicznie przeprosić nataszę za to, że byłem niemiły.
Dziękuję, pozdrawiam i życzę wszystkiego dobrego.
Ps: macie rację, to jest pierwsza część z historii naszego leczenia nieszczęśnika.
Miłego dnia
ODPOWIEDZ

Wróć do „Opowiadania i fragmenty powieści”

cron