Latest post of the previous page:
Jeżeli to ma być fabularyzowany reportaż, to gatunek ten rządzi się trochę innymi prawami, niż "czysta" beletrystyka, typu powieść albo opowiadanie. Ale i w jednym, i w drugim przypadku chodzi, najogólniej rzecz ujmując, o przyciągnięcie i zatrzymanie uwagi czytelnika. Najskuteczniejszym sposobem (chociaż wcale nie najprostszym) w Twoim przypadku byłoby ożywienie bohatera, który dość skrupulatnie wylicza, co właśnie dzieje się na sali, ale wydaje się mocno do tego zdystansowany. Chyba przez tę sprawozdawczość, o której słusznie wspomniała olla. Plus takie uogólnienia, które nie mają wartości, gdyż nie wiadomo, do czego je odnieść. Jak na samym początku:To nie "się" mija rynnę sanitarną, tylko TY ją mijasz jako pierwszoosobowy narrator. I nie mnie nachodzi (po co ten zwrot do czytelnika?), tylko CIEBIE, jako narratora, że nie ma już odwrotu. Ale: od czego nie ma odwrotu? Czy ktoś nieokreślony, najprawdopodobniej z personelu medycznego, jest jakimś straceńcem?
Powiedzmy, że to taki niezbyt zgrabny początek, zdanie czy dwa, które można zastąpić lepszymi. Ty masz jednak skłonność do pewnej depersonalizacji:
KTO obierał pozycję horyzontalną? Telefon? Dlaczego nie napiszesz w sposób najprostszy: telefon zadzwonił tuż przed północą, kiedy chciałem przyjąć pozycję horyzontalną. Wzywali mnie do (albo: mam natychmiast stawić się w) pracowni tomografii komputerowej. I to mógłby być początek.
Dalej jest lepiej, chociaż też pojawiają się niejasności.
Wcześniej nie wspomniałeś, że Twój narrator będzie operował tego nieszczęśnika. Dla laika (jak ja) wcale to nie jest oczywiste. I znowu ta bezosobowość: telefon do specjalisty... Dlaczego nie: zadzwoniłem do... jakiejś konkretnej osoby, ów "specjalista" pełni przecież w szpitalu określoną funkcję, a dla narratora również jest kimś zindywidualizowanym (kolegą?), a nie specjalistą!
W odpowiedzi usłyszałem tylko: poradzisz sobie. Nie dodał mi otuchy.
A nie mógłbyś przytoczyć tych zdań? Po prostu w formie dialogu? W reportażu to całkowicie dopuszczalne, a przerwałoby monotonię narracji. I znowu: nie w mojej głowie była pustka, lecz poczułem pustkę w głowie. To narrator coś czuje albo i nie, przeżywa, doświadcza. Np. "ciągle się martwię" bardziej wiąże czytelnika z bohaterem, niż "zmartwienie mnie nie opuszcza".atanasis pisze: W myślach powtórzyłem kolejne etapy operacji, które będę musiał wykonać oraz problemy z jakimi być może będę musiał się zmierzyć. Po krótkiej wymianie zdań z anestezjologiem i instrumentariuszką, stanąłem przed rynną. W pierwszej chwili w mojej głowie była pustka. Nie, nie stan emocjonalnego osłupienia ani nocnego odmóżdżenia lecz trwające chwile, świadome wyparcie wszelkiej myśli. Kojąca nicość, w połączeniu z głębokim wdechem, pomogła znaleźć spokój, którego potrzebowałem.
Odpalanie wody (jak rozumiem, z kranu) brzmi cokolwiek komicznie. Nie wiem, czy akurat na tym Tobie zależało.
Zawtórować, to raczej zaśpiewać do wtóru, a tu chyba nie o to chodzi. I znowu: nie mógłbyś wprowadzić dialogu? A na koniec: Zaskoczył mnie. To nie było jego codzienne zachowanie. Bo: "wywołał we mnie zaskoczenie" brzmi już nazbyt pokrętnie. Zwlaszcza jeśli zaskoczenie było niemałe.atanasis pisze: Z bloku wyłonił się chirurg - doświadczony adiunkt. Właśnie skończył zakładać drenaż do przestrzeni opłucnowej, mający ułatwiać pacjentowi rozprężanie płuc podczas oddychania. (zrobił to ze względu na stłuczenie płuc i płyn który zbierał się między narządem a ścianą klatki piersiowej) Zapytał, kto przyjedzie mi pomóc przy zabiegu. Odpowiedziałem, że nikt. Zawtórował więc, czy mógłby się ze mną domyć. To akurat było coś na tyle niecodziennego, by wywołać we mnie nie małe zaskoczenie.
Tu zaczyna się, niestety, bardzo niedobry fragment. Chirurgowi oczywiście wolno fantazjować na temat pacjenta, rozwijać jakieś wątki z tych informacji, które o nim ma. Może rekonstruować w wyobraźni wypadek, po którym nieszczęśnik trafił do szpitala. Ale to musi być jednak ujęte przejrzyście i mam nieodparte wrażenie, że takie rekonstrukcje biografii od Adama i Ewy są nazbyt wykoncypowane. Owszem, to jest znane założenie: do wypadku by nie doszło, gdyby chociaż jedno z wielu drobnych zdarzeń potoczyło się inaczej (poszkodowany był trzeźwy, nie potknął się, albo potknął się kilka sekund później, itp.), można też ze sprawcy wypadku przewrotnie uczynić osobę niewinną, lecz do tego nie potrzeba rozpisywania całej biografii obydwu - tekst staje się przez to rozwlekły, a opisywani mężczyźni i tak nie nabrali wyrazistości. Zwłaszcza że jeden z nich jest "mężczyzną", drugi zaś "nieszczęśnikiem", który mężczyzną staje się w ostatnim bodajże zdaniu, opisującym wypadek. Do tego, tutaj zrobiłeś najwięcej błędów językowych. Nie wspominałam o nich do tej pory, lecz tekst wymaga w niektórych miejscach bardzo poważnego wyczyszczenia. Jak tutaj:atanasis pisze: To był mężczyzna po czterdziestce. Mógł być ojcem silnego dziecka, mógł być mężem wspaniałej kobiety. Tego dnia zły los najwyraźniej się na nim zawziął - od rana kłótnia z żoną, później decyzja szefa o nadgodzinach, a na koniec tragiczne wieści z domu rodziców. Ale najgorszym, co go tego dnia spotkało, był wieczorny telefon na pogotowie. I pomyśleć, że do wszystkiego doprowadziło wahadło.
Z tego fragmentu wynika, że to los zawinął się, zatoczył i poleciał. (Poza tym: los się na niego uwziął. To idiom, którego się nie zmienia). Spotkanie ciężarówki lewym bokiem też brzmi bardzo niedobrze, a ostatnie zdanie sugeruje, że głowa została oddzielona od ciała (bo jego reszta wylądowała na poboczu).atanasis pisze: Jednak tego dnia, zły los najwyraźniej się na nim zawziął. Zawinął się, zatoczył i poleciał w kierunku drogi, a ponieważ wyszedł z baru wcześniej, swoim lewym bokiem spotkał tam nadjeżdżającą ciężarówkę mężczyzny. W przeciągu mgnienia rozpędzona masa przeniosła siłę na bark, łamiąc ramię, gruchocząc żebra, rozrywając miąższ płuca i wprawiając w bezwładny ruch głowę. Ta po chwili również dotknęła bokiem maski - szczęśliwie dla mężczyzny, tylko muskając blachę gdy reszta ciała została wyrzucona na pobocze.
Dalej znowu jest lepiej. Jednak na sali operacyjnej czujesz się pewniej, chociaż w narracji ciągle pozostaje ta trochę monotonna sprawozdawczość. Dosyć ciekawe jest porównanie operacji do spektaklu - chociaż, żeby ten element dobrze "zagrał", jakieś widowiskowo-muzyczne skojarzenia czy aluzje powinny pojawić się już wcześniej. Wtedy i samo zakończenie nabrałoby silniejszego wydźwięku.
Aha - również miałam wrażenie, że to początek dłuższej całości.
Nie mam dużego obycia, jeśli chodzi o literaturę faktu ale wzięłam do ręki "Muzykofilię" Olivera Sacksa. I on tam bardzo swobodnie prowadzi narrację, używając zarówno elementów właściwych literaturze naukowej (rozbudowane przypisy, cytaty, fragmenty polemiczne), jak i takich, które można uznać za beletrystyczne (liczne wypowiedzi dialogowe własnych pacjentów, fragmenty ich listów). Tak więc nawet opisywanie pewnych chorób czy przypadłości, a nie tylko zdarzeń, może mieć bardzo żywą formę, atrakcyjną dla czytelnika.