Ten moment gdy mija się rynnę sanitarną, wychyla przez drzwi sali operacyjnej i widzi śpiącego pacjenta z rurką intubacyjną wystającą z ust, to moment gdy nachodzi cię, że nie ma już odwrotu. Oczywiście to tylko złudne poczucie. Odwrotu nie było już dużo wcześniej - już w chwili, gdy fala uderzeniowa roztrzaskała czaszkę.
[..]
To był jeden z tych - jak to nazywamy - "goli do szatni". Telefon tuż przed północą, na chwilę przed obraniem pozycji horyzontalnej. Wezwanie do pracowni tomografii komputerowej, gdzie czekał nieprzytomny, pijany nieszczęśnik, zgarnięty gdzieś z mokrego pobocza. Dotarłem akurat w środku badania. Przedzierając się przez dość liczne grono - anestezjolog, radiolog, dyżurny izbowy, sanitariusze, pielęgniarka anestezjologiczna, chirurg, technicy, ratownicy, zespół przewozowy - spojrzałem na monitor ładujący skany. Już kilka pierwszych obrazków oznajmiło mi, że to nie będzie lekka noc. Krwiak nadtwardówkowy z masywnie połamaną czaszką nad lewą półkulą mózgu. Szczęście w nieszczęściu - jeśli zadziałać dość szybko i w trakcie zabiegu wszystko pójdzie dobrze, facet będzie miał spore szanse wyjść z tego, może nawet bez szwanku. Wprawdzie nie były to jedyne obrażenia nieszczęśnika, ale to nie miało teraz takiego znaczenia. Telefon do specjalisty, który mnie zabezpieczał (na wezwanie powinien dojechać do szpitala w sytuacji z którą sam bym sobie nie poradził) nie dodał mi otuchy - usłyszałem "poradzisz sobie". Z jednej strony może to i powód do dumy, w końcu okazano zaufanie do moich umiejętności, z drugiej jednak... nigdy wcześniej nie wykonywałem tego zabiegu sam. Ale nie było czasu na rozterki. Musiałem jak najszybciej otworzyć czaszkę, przez którą krwiak całą swoją siłą przypierał mózg, zaciskając przy tym jego naczynia krwionośne. To z kolei oznaczało rozwijające się niedokrwienie, nasilający obrzęk, rosnące ciśnienie i stopniowe, nieodwracalne niszczenie coraz to większego obszaru neuronów. Zaczął się wyścig z czasem, którego stawką było życie nieszczęśnika.
Cofnąłem się, przebrałem, zakryłem twarz. Przyszedł czas przygotowań. To akurat robiłem wiele razy, zawsze według tego samego schematu. Wszedłem na blok, by raz jeszcze upewnić się - imię, strona zabiegu, obszar, dostęp, pole. Zachowując szacunek dla ludzkiej twarzy wystającej z pod opatrunków zakrywających oczy, obróciłem głowę pacjenta, umocowałem ją do stołu plastrem, ogoliłem i narysowałem na skórze jak poprowadzę cięcie. Choć w środku czekała mnie kaszanka, skóra głowy nie była naruszona - ba, nawet kształt czaszki wydawał się normalny. W myślach powtórzyłem kolejne etapy operacji, które będę musiał wykonać oraz problemy z jakimi być może będę musiał się zmierzyć. Po krótkiej wymianie zdań z anestezjologiem i instrumentariuszką, stanąłem przed rynną. W pierwszej chwili w mojej głowie była pustka. Nie, nie stan emocjonalnego osłupienia ani nocnego odmóżdżenia lecz trwające chwile, świadome wyparcie wszelkiej myśli. Kojąca nicość, w połączeniu z głębokim wdechem, pomogła znaleźć spokój, którego potrzebowałem. Spojrzałem na swoje odbicie w lustrze wiszącym nad kranem i poprawiając maskę pozwoliłem myślom ponownie zalać moją głowę. Nie było już jednak wśród nich zmartwień. Po prostu odpaliłem wodę, nabrałem z dozownika mydła i czując jak ciecz obmywa moje ręce zaciekając po łokcie, dałem się ponieść beztrosce. To zawsze, niezależnie od zabiegu, jest chwila kiedy zaczynam wędrować myślami. Nie śpieszę się wykonując raz za razem wyuczone prace rękoma. Rozcieram, wcieram, spieniam i szoruję. Palce, dłonie, grzbiety, nadgarstki, przedramiona. Mechaniczne ruchy, które pozwalają - nawet przy tak znikomej podzielności uwagi jak moja - rozkojarzyć się, pomyśleć o dupie Maryny, czy przywołać w pamięci dobrą nutkę, którą zasłyszałem rano w radiu jadąc do pracy.
Z bloku wyłonił się chirurg - doświadczony adiunkt. Właśnie skończył zakładać drenaż do przestrzeni opłucnowej, mający ułatwiać pacjentowi rozprężanie płuc podczas oddychania. (zrobił to ze względu na stłuczenie płuc i płyn który zbierał się między narządem a ścianą klatki piersiowej) Zapytał, kto przyjedzie mi pomóc przy zabiegu. Odpowiedziałem, że nikt. Zawtórował więc, czy mógłby się ze mną domyć. To akurat było coś na tyle niecodziennego, by wywołać we mnie nie małe zaskoczenie. Tak - odpowiedziałem, myśląc z radością w duchu, że doktor ze swoim doświadczeniem pewnie chce mnie pokierować podczas zabiegu. Naiwnie. Jak się okazało, był to dla niego pierwszy taki zabieg, nawet w roli asysty. Dyżur pewnie nudny, sen w pracy trudny, a stłuczona czaszka i ciepła krew jak widać może wzbudzić zainteresowanie nawet u bardziej wiekowych chirurgów.
Pozwoliłem resztce wody ścieknąć po moich uniesionych przedramionach, wytarłem się i ustąpiłem miejsca doktorowi. Trzymając ręce podniesione podszedłem do dozownika z płynem dezynfekującym. Machina wypluła trochę niebieskiego, śmierdzącego alkoholem żelu, który wtarłem w ręce i przedramiona tymi samymi ruchami, co szorowałem mydłem. Czynność powtórzyłem trzykrotnie, za każdym razem ograniczając obszar dezynfekcji - do łokci, do połowy przedramion, do samych rąk - i za każdym razem zwiększając swoje skupienie na tym, co miało nastąpić. W moich myślach przewijały się etapy operacji i problemy które mogę napotkać. A potem, z uniesionymi rękoma, przekroczyłem próg sali.
To był mężczyzna po czterdziestce. Mógł być ojcem silnego dziecka, mógł być mężem wspaniałej kobiety. Tego dnia zły los najwyraźniej się na nim zawziął - od rana kłótnia z żoną, później decyzja szefa o nadgodzinach, a na koniec tragiczne wieści z domu rodziców. Ale najgorszym, co go tego dnia spotkało, był wieczorny telefon na pogotowie. I pomyśleć, że do wszystkiego doprowadziło wahadło. Jedno zdarzenie wprawiło w ruch cały łańcuch. Zanim jednak rozwinę ten wątek powinienem przybliżyć postać nieszczęśnika. To była osoba zgoła odmienna od naszego mężczyzny - a może raczej powinienem powiedzieć: ten dzień był dla niego zupełnie przeciwny. Podczas gdy mężczyźnie przez cały dzień towarzyszył stres i gorączka, nieszczęśnik pałał się radościom. Gdy mężczyzna gonił w pośpiechu na spotkanie ze śmiercią, nieszczęśnik popijał piwo celebrując życie. Pierwszego do wszystkiego doprowadziło jedno, podczas gdy na los drugiego przypadło wiele drobnych wypadków. I na koniec, gdy mężczyzna układał swoją głowę na poduszce po dramatycznym wieczorze, nieszczęśnik nie był w stanie otworzyć oczu. Ale po kolei. Rzec by można, że wszystko zaczęło się od narodzin. Na świat przyszła silna dziewczynka, trzy tysiące dwieście gram, pięćdziesiąt centymetrów. Poród trwający dwanaście godzin i wiążący się z wielkim (a dla wielu niewyobrażalnym) cierpieniem matki, zakończył się falą radości, która przetoczyła się przez całą rodzinę. Dosięgnęła ona również nieszczęśnika, będącego dziadkiem berbecia i zarazem ojcem jego matki. I to właśnie ta fala radości pociągnęła go następnego dnia do baru, gdzie wśród wiwatów i okrzyków kolegów chciał uczcić powiększenie swojej familii. W tym samym czasie, kilkaset kilometrów dalej wahadło, dla pewnej osoby, zatoczyło się po raz ostatni. Osobą tą był dojrzały szatyn, ojciec kobiety, która przed dwunastoma laty wyszła za naszego mężczyznę. Gdy wahadło się zatrzymało, stanęło również serce szatyna. Nie trwało to długo, ale wystarczyło by doszło do niedokrwienia mózgu i śpiączki. Późnym popołudniem do jego córki dotarły wieści o ciężkim stanie ojca. Dotarła do niego na wieczór, ponieważ nie posiadała prawa jazdy, szpital znajdował się na drugim końcu miasta, a mężczyzna tego dnia bawił po pracy z kolegami. Następnego ranka mężczyźnie dostało się od żony - klasyka - że woli przeznaczać swój czas na kolegów, niż na nią. Z powodu kłótni spóźnił się do pracy, przez co spadły na niego nadgodziny. Był kurierem i czekały go zlecenia aż do ciemnej nocy. Popołudniem otrzymał telefon od załamanej żony - jej ojciec odszedł. Musiał więc przyśpieszyć tempa, by jak najszybciej skończyć pracę i wrócić do zasmuconej wybranki... Wróćmy jednak do nieszczęśnika, którego akurat tego wieczoru, na złość, tchnęło sumienie. Postanowił wrócić do domu wcześniej, żeby następnego dnia wstać z rana i pomóc żonie w przygotowaniach do przyjęcia córki. Nie miało jednak nigdy do tego dojść. Wracając do domu omsknęła mu się noga na płycie chodnikowej, założonej w pośpiechu przez pracujących na akord robotników. Przechylił się na bok, i być może gdyby wypił ciut mniej, nie straciłby równowagi i nie poleciał w stronę ulicy. Być może, gdyby pora była wcześniejsza, lub lampa oświetlająca zakręt naprawiona przed dwoma dniami - tak jak planował to zrobić elektryk, który śpiąc przy otwartym oknie nabawił się grypy - byłby lepiej widoczny. Jednak tego dnia, zły los najwyraźniej się na nim zawziął. Zawinął się, zatoczył i poleciał w kierunku drogi, a ponieważ wyszedł z baru wcześniej, swoim lewym bokiem spotkał tam nadjeżdżającą ciężarówkę mężczyzny. W przeciągu mgnienia rozpędzona masa przeniosła siłę na bark, łamiąc ramię, gruchocząc żebra, rozrywając miąższ płuca i wprawiając w bezwładny ruch głowę. Ta po chwili również dotknęła bokiem maski - szczęśliwie dla mężczyzny, tylko muskając blachę gdy reszta ciała została wyrzucona na pobocze. Ale to wystarczyło, by przekazać energię. W ułamku sekundy rozegrały się dwa dramaty. Pierwszy - czaszka została odkształcona, by pęknąć, a przemieszczające się odłamy przecięły biegnącą w rowku naczyniowym tętnicę skroniową. I drugi - fala uderzeniowa przeniknęła przez kości, przebiegła przez płyn mózgowo-rdzeniowy i uderzyła w mózgowie. Energia rozproszyła się mikron po mikronie wzburzając białka, dezaktywując rozmieszczone na nerwach pompy stabilizujące równowagę elektrolitową i powodując gwałtowne wyładowania elektryczne w całym mózgowiu. Cały wszechświat nieszczęsnego mężczyzny został skurczony do tej jednej chwili, na moment nim jego neurony wstrzymały pracę. I wtedy jego wszechświat zgasł.
To, co się dzieje przed pierwszym nacięciem skóry, to pewien (z grubsza) standardowy schemat, który krok po kroku przybliża nas do konkretów. Wziąłem do ręki korcang (długie szczypce służące do mycia pola operacyjnego) trzymany przez instrumentariuszkę, nie zapominając przy tym o wymienić się z nią tradycyjnymi uszczypliwościami. Narzędziem złapałem tupfer (gazik nasączony barwionym rzekomo na pomarańczowo płynem do dezynfekcji). Ciągle rzucając żartobliwe uwagi w stronę reszty zespołu, pewnym ruchem pomalowałem głowę pacjenta na kolor zepsutej marchewki. Śmiejąc się beztrosko z jakiegoś komentarza anestezjologa wyrzuciłem zużyty tupfer do kosza i zakleszczyłem kolejny. Nie, nie czułem strachu. To był mój pierwszy raz w tej roli, ale nie pierwszy raz w tym spektaklu. Jedyną presję wywierała świadomość, że pacjenci po tego typu urazach mają dobre rokowanie - o ile zabieg zostanie wykonany dobrze i dostatecznie szybko. Okrążając pole operacyjne tupferkiem poraz drugi i trzeci powtarzałem sobie w głowie kolejne etapy operacji, które mnie czekały. Odrzucając korcang podszedłem do instrumentariuszki, która rozpościerała już przede mną mój jałowy fartuch. Gdy zakładasz ten bijący tandetą strój, gdzieś w głębi podświadomości traktowany jak druga skóra, napływa uczucie jakby od nas coś zależało. Jakbyśmy faktycznie mieli moc, żeby coś zmienić.
Sanitariusz zawiązał fartuch od tyłu, a ja w tym czasie założyłem rękawiczki, stając się zupełnie odrębnym tworem, należącym do zupełnie innego świata, niż całe to niejałowe otoczenie. Czekając aż instrumentariuszka ubierze asystującego mi chirurga, spojrzałem na wiszący na ścianie zegar. Nie ze względu na zmęczenie, czy może raczej znużenie, które dopada człowieka po pełnym wrażeń dniu, lecz na świadomość czasu, który oddalał pacjenta od zdrowia. Wciąż żartując (choć z uwagi na obecność pomagającego mi adiunkta - bardziej stonowanie) brałem do rąk jedną za drugą serwetę, którymi obkładałem pomarańczowy fragment głowy. Z każdą płachtą milkły żarty zastępowane powagą... Aż w końcu założyliśmy ostatnią. I tak pacjent, jak i cały świat, zniknęli gdzieś za obłożeniem, poza zasięgiem naszej uwagi. Teraz było już tylko zadanie. Spektakl się zaczął. Gdzieś w oddali wciąż grała orkiestra z głosów krzątającego się po sali personelu i dudniły jak bębny pulsy anestezjologicznego monitora. Instrumentariuszka podawała nam przewody, które przerzucaliśmy przez obłożenie do sanitariusza. Ssak, koagulacja, wiertarka, nóż elektryczny. Między kolejnymi ruchami rąk powtarzałem sobie w głowie jak mantrę etapy operacji, i pułapki które z nimi związane. Powtarzałem w myślach co może mnie czekać i jak sobie z tym poradzić. I kiedy już byłem gotów, wymieniłem się słowem z anestezjologiem i wyciągnąłem rękę do instrumentariuszki.
Z chwilą gdy biorę do ręki nóż w mojej głowie milkną dzięki orkiestry, tłumią się w oddali bębny... i zaczyna się taniec.
Z życia neurochirurga
2Zabrałam się za weryfkę i poległam - nie wiem, o czym to jest, co było sensem opowieści
Granice mego języka bedeuten die Grenzen meiner Welt.(Wittgenstein w połowie rozumiany)
Z życia neurochirurga
3Uleciało mi dodanie gatunku a teraz jestem w podróży i nie wiem jak edytować temat na iPhonie . Najmocniej przepraszam. Winno być [fabularyzowany reportaż]
Miłego dnia
Z życia neurochirurga
4Moim zdaniem najlepiej wypadły początek i końcówka tekstu. Co prawda trochę skaczesz po czasach, raz używasz przeszłego, raz teraźniejszego, ale to łatwo poprawić. W przedostatnim akapicie jest dynamika, a jednocześnie nie ma dosłowności,
Od sporej części tekstu zalatuje podręcznikowym stylem. Wiele osób mówiło mi, że fajnie byłoby czytać o mojej pracy, że powinna wykorzystać doświadczenie zawodowe w tekstach - ale gdy próbowałam, często wychodziło coś równie suchego, jak u Ciebie, więc możliwe, że nie jestem w tej kwestii najlepszym doradcą
. Tekst na pewno nabrałby dynamiki, gdybyś użył dialogu. Gdybyś poszczególne czynności "przedoperacyjne" przeplótł rozmowami osób obecnych na sali, jakimiś żarcikami, niekoniecznie pasującymi do okoliczności. Uniknąłbyś w ten sposób beznamiętnej wyliczanki.
Co do retrospekcji związanych z wypadkiem - jeśli opisujesz sytuację, która rzeczywiście miała miejsce - skąd narrator zna te wszystkie szczegóły z życia obcego faceta? (narracja pierwszoosobowa niesie ze sobą pewne ograniczenia i warto o nich pamiętać) A jeśli to tylko gdybanie, warto byłoby to zaznaczyć.
I chyba poprzecinałabym je na kilka kawałków opisami tego, co dzieje się tu i teraz.
Generalnie masz w tekście fajne momenty, potrafisz pisać interesująco - ale jednocześnie pojawia się też sporo sprawozdawczo-podręcznikowego tonu. Jeśli uda Ci się go pozbyć, będzie naprawdę nieźle. Nie wytykam Ci różnych potknięć stylistycznych, bo najpierw skupiłabym się na strukturze tekstu, a dopiero później wzięła za wygładzanie poszczególnych zdań.
Added in 2 minutes 32 seconds:
Ja to uznałam za fragment większej całości (powieści?) o przygodach "młodego lekarza".
,
- to są fragmenty napisane w bardzo interesujący sposób, można by je jeszcze wygładzić, ale nie mają tego sprawozdawczego tonu, który pojawia się w środkowej części tekstu. Tu coś się dzieje, są jakieś emocje.atanasis pisze: Ten moment gdy mija się rynnę sanitarną, wychyla przez drzwi sali operacyjnej i widzi śpiącego pacjenta z rurką intubacyjną wystającą z ust, to moment gdy nachodzi cię, że nie ma już odwrotu. Oczywiście to tylko złudne poczucie. Odwrotu nie było już dużo wcześniej - już w chwili, gdy fala uderzeniowa roztrzaskała czaszkę.
Od sporej części tekstu zalatuje podręcznikowym stylem. Wiele osób mówiło mi, że fajnie byłoby czytać o mojej pracy, że powinna wykorzystać doświadczenie zawodowe w tekstach - ale gdy próbowałam, często wychodziło coś równie suchego, jak u Ciebie, więc możliwe, że nie jestem w tej kwestii najlepszym doradcą

Na przykład ten fragment aż się prosi o przerobienie na dialog, tak, żeby wszystko było mniej dosłowne, żeby niepewność Twojego bohatera wyłaziła na wierzch spod tych wszystkich zachowań, które mają przekonywać otoczenie, że jest ok, pełny luz. Przyjąłeś konwencję pamiętnika, ale myślę, że opowiadanie z dialogiem o wiele lepiej by się tu sprawdziło.
A ten fragment i wiele mu podobnych jest według mnie dość toporny i nie mam pojęcia, co zrobić, żeby pisać w sposób zrozumiały dla odbiorcy, jednocześnie nie kreując bohatera na półgłupa, który używa niewłaściwej terminologii i nie odsyłając czytelnika do przypisów. Jeśli ktoś Ci podpowie dobry sposób, chętnie sama z niego skorzystam.atanasis pisze: To, co się dzieje przed pierwszym nacięciem skóry, to pewien (z grubsza) standardowy schemat, który krok po kroku przybliża nas do konkretów. Wziąłem do ręki korcang (długie szczypce służące do mycia pola operacyjnego) trzymany przez instrumentariuszkę, nie zapominając przy tym o wymienić się z nią tradycyjnymi uszczypliwościami. Narzędziem złapałem tupfer (gazik nasączony barwionym rzekomo na pomarańczowo płynem do dezynfekcji).
Co do retrospekcji związanych z wypadkiem - jeśli opisujesz sytuację, która rzeczywiście miała miejsce - skąd narrator zna te wszystkie szczegóły z życia obcego faceta? (narracja pierwszoosobowa niesie ze sobą pewne ograniczenia i warto o nich pamiętać) A jeśli to tylko gdybanie, warto byłoby to zaznaczyć.
I chyba poprzecinałabym je na kilka kawałków opisami tego, co dzieje się tu i teraz.
Generalnie masz w tekście fajne momenty, potrafisz pisać interesująco - ale jednocześnie pojawia się też sporo sprawozdawczo-podręcznikowego tonu. Jeśli uda Ci się go pozbyć, będzie naprawdę nieźle. Nie wytykam Ci różnych potknięć stylistycznych, bo najpierw skupiłabym się na strukturze tekstu, a dopiero później wzięła za wygładzanie poszczególnych zdań.
Added in 2 minutes 32 seconds:
Aha, skoro tak, to nie wiem, czy moje uwagi mają jakieś zastosowanie

Z życia neurochirurga
5@olla
Odnosząc się do Twoich, jakże trafnych uwag.. Przede wszystkim dziękuję Ci za nie. To ma być wpis na bloga przedstawiający pracę neurochirurga i jego codzienne refleksje na jej temat - stąd taki nieco "sprawozdawczy" styl, ale chciałbym żeby to był tekst atrakcyjny i przyjemny w lekturze.
Zastanawiam się jednak co zrobić. Jeśli np. zamienić opisy mycia rąk na coś w stylu "wtedy moje ręce zaczęły balet pod strumieniem wody, a wraz z mydłem spływał po mnie ciężar nadciągającej odpowiedzialności" to boję się, że wyjdzie tekst zbyt filozoficzny, poetycki czy patetyczny.
Mógłbym spróbować ograniczyć szczegóły, żeby nie zanudzać czytelnika. Ale pytanie, czy nie zabije to zrozumienia sensu wykonywanych czynności (jeśli ten w ogóle jest jeszcze do wychwycenia?). Dla przykładu, przytoczony przez Ciebie fragment mógłby brzmieć: "Przed pierwszym nacięciem skóry, odgrywamy pewien schemat. Zaczyna się od szczypiec. Nie zapominając wymienić się złośliwościami, wziąłem z rąk pielęgniarki narzędzie, w które złapałem gazik. Przyciśnięty do głowy pacjenta wydalił z siebie rzekomo-pomarańczowy płyn odkażający."
Dialogi wolę sobie odpuścić ze względu na a) unikanie przybliżania osób 3-cich b) unikanie konkretyzowania zdarzeń. Ja tu opisuję pewne schematy, zasady postępowania, często powtarzające się sytuacje, z tłem w postaci konkretnych wspomnień/pacjentów i wyjątków od reguły. Staram się ująć, że generalnie gadamy o pierdołach i żartujemy, ale nie chcę zwracać uwagi czytelnika na to, że np. tym razem żartowałem z nieporadności instrumentariuszki, albo umilania wszystkim czasu wieczorową operacją. Anyway - być może fakt, że to się rzuca w oczy wynika z innego błędu - za słabo podkreśliłem punkt centralny opowiadania, czyli pacjenta i moje refleksje na temat jego oraz zabiegu. Rozmowy personelu mają być tylko jakimś jazgotem w tle.
Ewentualnie mógłbym wpleść sporadycznie myśli głównego bohatera, tak jak to robił Herbert w Diunie. Sądzicie, że to dodałoby więcej emocji?
Co do retrospekcji - całe opowiadanie jest pisane z perspektywy czasu, więc narrator mógł się dowiedzieć o historii pacjenta post factum i teraz ją przytacza. Zresztą, dlaczego nie miałby być wszechzajebisty i wszystkowiedzący? No, ale postaram się ująć gdzieś na początku, że to hipotetyczne przedstawienie problemu, o którym chirurg w ogóle nie zastanawia się w trakcie pracy (a czasem nawet i po niej).
Pomieszane czasy? Na początku i na końcu to celowe zagrania - to bardziej personalne odczucia narratora "z chwili bieżącej". W tekście starałem się jednak trzymać czasu przeszłego - jeśli podczas korekty coś pominąłem, to proszę mi wskazać. W ramach pokuty sypnę sobie tłuczonym szkłem w oczy.
Proszę również o konkretniejsze wskazanie błędów stylistycznych.
@Natasza
Nie było mnie na tym forum dobrych 7 lat. Dziwne to, że teraz od użytkownika ze statusem "zwykłego" dostaję konstruktywną krytykę a od dzierżącego miano "weryfikatora" otrzymuję tylko: "Ch***we. Wy***alaj.".
Odnosząc się do Twoich, jakże trafnych uwag.. Przede wszystkim dziękuję Ci za nie. To ma być wpis na bloga przedstawiający pracę neurochirurga i jego codzienne refleksje na jej temat - stąd taki nieco "sprawozdawczy" styl, ale chciałbym żeby to był tekst atrakcyjny i przyjemny w lekturze.
Zastanawiam się jednak co zrobić. Jeśli np. zamienić opisy mycia rąk na coś w stylu "wtedy moje ręce zaczęły balet pod strumieniem wody, a wraz z mydłem spływał po mnie ciężar nadciągającej odpowiedzialności" to boję się, że wyjdzie tekst zbyt filozoficzny, poetycki czy patetyczny.
Mógłbym spróbować ograniczyć szczegóły, żeby nie zanudzać czytelnika. Ale pytanie, czy nie zabije to zrozumienia sensu wykonywanych czynności (jeśli ten w ogóle jest jeszcze do wychwycenia?). Dla przykładu, przytoczony przez Ciebie fragment mógłby brzmieć: "Przed pierwszym nacięciem skóry, odgrywamy pewien schemat. Zaczyna się od szczypiec. Nie zapominając wymienić się złośliwościami, wziąłem z rąk pielęgniarki narzędzie, w które złapałem gazik. Przyciśnięty do głowy pacjenta wydalił z siebie rzekomo-pomarańczowy płyn odkażający."
Dialogi wolę sobie odpuścić ze względu na a) unikanie przybliżania osób 3-cich b) unikanie konkretyzowania zdarzeń. Ja tu opisuję pewne schematy, zasady postępowania, często powtarzające się sytuacje, z tłem w postaci konkretnych wspomnień/pacjentów i wyjątków od reguły. Staram się ująć, że generalnie gadamy o pierdołach i żartujemy, ale nie chcę zwracać uwagi czytelnika na to, że np. tym razem żartowałem z nieporadności instrumentariuszki, albo umilania wszystkim czasu wieczorową operacją. Anyway - być może fakt, że to się rzuca w oczy wynika z innego błędu - za słabo podkreśliłem punkt centralny opowiadania, czyli pacjenta i moje refleksje na temat jego oraz zabiegu. Rozmowy personelu mają być tylko jakimś jazgotem w tle.
Ewentualnie mógłbym wpleść sporadycznie myśli głównego bohatera, tak jak to robił Herbert w Diunie. Sądzicie, że to dodałoby więcej emocji?
Co do retrospekcji - całe opowiadanie jest pisane z perspektywy czasu, więc narrator mógł się dowiedzieć o historii pacjenta post factum i teraz ją przytacza. Zresztą, dlaczego nie miałby być wszechzajebisty i wszystkowiedzący? No, ale postaram się ująć gdzieś na początku, że to hipotetyczne przedstawienie problemu, o którym chirurg w ogóle nie zastanawia się w trakcie pracy (a czasem nawet i po niej).
Pomieszane czasy? Na początku i na końcu to celowe zagrania - to bardziej personalne odczucia narratora "z chwili bieżącej". W tekście starałem się jednak trzymać czasu przeszłego - jeśli podczas korekty coś pominąłem, to proszę mi wskazać. W ramach pokuty sypnę sobie tłuczonym szkłem w oczy.
Proszę również o konkretniejsze wskazanie błędów stylistycznych.
@Natasza
Nie było mnie na tym forum dobrych 7 lat. Dziwne to, że teraz od użytkownika ze statusem "zwykłego" dostaję konstruktywną krytykę a od dzierżącego miano "weryfikatora" otrzymuję tylko: "Ch***we. Wy***alaj.".
Miłego dnia
Z życia neurochirurga
6Myślę, że 7 lat pisania to dużo.
Widzisz, czytałam Twój tekst i starałam się NIE widzieć oczywistych, licealnych błędów. Szukałam czegoś, co dla mnie jest najważniejsze: sensu i celu. Nie znałam :( i nie wiem, co mogłabym Ci poradzić. Nadrzędną strukturą tekstu literackiego jest to, co autor waznego ma do przekazania poprzez utwór. Czyli - co weryfikować? Błędy ortograficzne, interpunkcyjne? Piszesz, ze to tekst na TWOJEGO bloga, a z późniejszych Twoich wypowiedzi wynika, ze Wery ma Ci zrobić redakcję i korektę.
Added in 8 minutes 32 seconds:
Może bez precyzji neurochirurga przekazałam Ci, że to jest ZŁY tekst, co nie nadałeś mi sensu i celu.
Granice mego języka bedeuten die Grenzen meiner Welt.(Wittgenstein w połowie rozumiany)
Z życia neurochirurga
7Wyjdzie, wyjdzieatanasis pisze: chciałbym żeby to był tekst atrakcyjny i przyjemny w lekturze.
Zastanawiam się jednak co zrobić. Jeśli np. zamienić opisy mycia rąk na coś w stylu "wtedy moje ręce zaczęły balet pod strumieniem wody, a wraz z mydłem spływał po mnie ciężar nadciągającej odpowiedzialności" to boję się, że wyjdzie tekst zbyt filozoficzny, poetycki czy patetyczny.

Szkoda, myślę, że dialogi by ten tekst ładnie ożywiły. I ja bym się jednak tak nie przejmowała odwracaniem uwagi czytelnika - ale oczywiście mogę nie mieć racji.
Bo nie jest Bogiem?

Może uda mi się w weekend, ewentualnie - w poniedziałek, bo wcześniej nie dam rady nad tym przysiąść.
Z życia neurochirurga
8Podoba mi się opis pracy neurochirurga, aczkowlwiek jest tam kilka razy sformułowanie "rzekomo pomarańczowy płyn odkażający", które rodzi nieufność do wiedzy autora. Czy płyn jest rzekomo pomarańczowy, czy rzekomo odkażający? Jeśli rzekomo pomarańczowy, to najwyraźniej autor nie jest pewien jakiego koloru jest ten płyn.
Później jest zamęt z ojcami matek, ojcami dziecka - trudno się połapać, kto jest kim. Jeśli zmierzasz w stronę reportażu, wszystko powinno być jasne, gdyż reportaż pełni głównie funkcję informacyjną.
Dlatego lepiej byłoby bez zbędnych ozdóbek, poetyckość też niewskazana (nad czym się zastanawiałeś/aś).
Dlatego podoba mi się głównie opis pracy neurochirurga. Refelksje o operowanym człowieku wymagają przeredagowania - wtedy wyjdzie całkiem zgrabne opowiadanie.
Później jest zamęt z ojcami matek, ojcami dziecka - trudno się połapać, kto jest kim. Jeśli zmierzasz w stronę reportażu, wszystko powinno być jasne, gdyż reportaż pełni głównie funkcję informacyjną.
Dlatego lepiej byłoby bez zbędnych ozdóbek, poetyckość też niewskazana (nad czym się zastanawiałeś/aś).
Dlatego podoba mi się głównie opis pracy neurochirurga. Refelksje o operowanym człowieku wymagają przeredagowania - wtedy wyjdzie całkiem zgrabne opowiadanie.
Z życia neurochirurga
9Cholera, da się tu edytować posty?
Na waszym forum, w dziale teksty do weryfikacji, opowiadania i fragmenty opowieści znalazłem przyklejony taki temat" "http://weryfikatorium.pl/forum/viewtopi ... 93&t=14920". Założony w 2013r. Wasze własne, uznane (wnioskuję po fakcie, że to temat przyklejony) zasady. Facet się tam (moim zdaniem zresztą - bardzo mądrze) rozpisuje na temat pięciu poziomów weryfikacji z uwzględnieniem m.inn. narracji, stylistyki, emocji, błędów językowych (sic!), etc. A Ty sprowadzasz się do prostego "Wypierdalaj." a w odpowiedzi na moją uwagę dorzucasz "O chuj Ci chodzi?".
Czyli, że co - pomijając ortografię i stylistykę (przez którą nie da się może tego czytać), brak puenty, niedostrzegalny wątek przewodni i słabo wyeksponowany bohater? Przemyślenia dyżurnego chirurga szykującego się do zabiegu do Ciebie nie przemawiają? Za mało zwrotów akcji? Ślimacze tępo rozgrywania akcji? Tyle słów, które przecież można łatwo zastąpić jednym "wypierdalaj".
Proszę o pilnowanie języka wypowiedzi. Obrona własnego tekstu jest dozwolona, byle została przeprowadzona w spokojny, kulturalny sposób, z poszanowaniem dla innnych. WR
I btw - na początku odpowiedzi do Olli napisałem że chciałbym, żeby to był atrakcyjny tekst. I to dlatego go tutaj wrzuciłem. Liczyłem, że poradzicie mi co zrobić, żeby tekst był przyjemniejszy w odbiorze. Zdawało mi się, że po to założono to forum. O wskazanie błędów językowych prosiłem, bo przeglądałem już ten tekst i widocznie ciągle mi coś umyka. Ale cóż, przejrzę go jeszcze parę razy, skoro za waszą korektę trzeba płacić.
Ps: Czym się zajmujesz? Może ja mógłbym Ci wskazać co mnie by w opisie takiej pracy zaciekawiło? Ale to już w prywatnej wiadomości jak coś.
Na waszym forum, w dziale teksty do weryfikacji, opowiadania i fragmenty opowieści znalazłem przyklejony taki temat" "http://weryfikatorium.pl/forum/viewtopi ... 93&t=14920". Założony w 2013r. Wasze własne, uznane (wnioskuję po fakcie, że to temat przyklejony) zasady. Facet się tam (moim zdaniem zresztą - bardzo mądrze) rozpisuje na temat pięciu poziomów weryfikacji z uwzględnieniem m.inn. narracji, stylistyki, emocji, błędów językowych (sic!), etc. A Ty sprowadzasz się do prostego "Wypierdalaj." a w odpowiedzi na moją uwagę dorzucasz "O chuj Ci chodzi?".
Czyli, że co - pomijając ortografię i stylistykę (przez którą nie da się może tego czytać), brak puenty, niedostrzegalny wątek przewodni i słabo wyeksponowany bohater? Przemyślenia dyżurnego chirurga szykującego się do zabiegu do Ciebie nie przemawiają? Za mało zwrotów akcji? Ślimacze tępo rozgrywania akcji? Tyle słów, które przecież można łatwo zastąpić jednym "wypierdalaj".
Proszę o pilnowanie języka wypowiedzi. Obrona własnego tekstu jest dozwolona, byle została przeprowadzona w spokojny, kulturalny sposób, z poszanowaniem dla innnych. WR
I btw - na początku odpowiedzi do Olli napisałem że chciałbym, żeby to był atrakcyjny tekst. I to dlatego go tutaj wrzuciłem. Liczyłem, że poradzicie mi co zrobić, żeby tekst był przyjemniejszy w odbiorze. Zdawało mi się, że po to założono to forum. O wskazanie błędów językowych prosiłem, bo przeglądałem już ten tekst i widocznie ciągle mi coś umyka. Ale cóż, przejrzę go jeszcze parę razy, skoro za waszą korektę trzeba płacić.
Dzięki Olla, darujmy już sobie.
Ps: Czym się zajmujesz? Może ja mógłbym Ci wskazać co mnie by w opisie takiej pracy zaciekawiło? Ale to już w prywatnej wiadomości jak coś.
Miłego dnia
Z życia neurochirurga
10po prostu przemyśl, co jest ważne w tym, co chcesz pokazać.
Granice mego języka bedeuten die Grenzen meiner Welt.(Wittgenstein w połowie rozumiany)
Z życia neurochirurga
11To wygląda, jakbyś strzelił focha, bo nie rzucam roboty, żeby już teraz zaraz analizować tekst zdanie po zdaniu. Na pewno taki efekt chciałeś osiągnąć? ;-)
Z życia neurochirurga
12@Olla - nie strzelam focha, tylko nie chcę żebyś się fatygowała. Zostałem oskarżony o wysługiwanie się Wami, a nie chcę takiej opinii. Jestem bardzo wdzięczny za pomoc którą już mi ofiarowaliście i to wystarczy.
Dalej muszę sam wszystko przemyśleć.
@natasza - zamykając temat, proszę powiedz mi jeszcze tylko, żebym następnym razem nie powtórzył tego błędu: Co rozumiesz przez sens opowiadania/tekstu/czegokolwiek tu wrzucanego? Chodzi Ci o głębsze przesłanie? To obowiązek, żeby zamieszczane tu teksty je przedstawiały?

@natasza - zamykając temat, proszę powiedz mi jeszcze tylko, żebym następnym razem nie powtórzył tego błędu: Co rozumiesz przez sens opowiadania/tekstu/czegokolwiek tu wrzucanego? Chodzi Ci o głębsze przesłanie? To obowiązek, żeby zamieszczane tu teksty je przedstawiały?
Miłego dnia
Z życia neurochirurga
13nie chodzi o przemawianie do potomnych czy takie tam. Chodzi mi o to, żeby można było zrozumieć, dlaczego i dla kogo to jest napisane. To ma być taka kropla w oceanie życia, którą zbadałeś i chcesz o tym opowiedzieć. Żebyś TY miał świadomość PO CO piszesz.
Potem skup się na osiowej KONSTRUKCJI fabuły - na trasie, którą przemierzysz z czytelnikiem, by on pomyslał - AHA, a ja tego nie zauważałem/nie miałem pojęcia...
Granice mego języka bedeuten die Grenzen meiner Welt.(Wittgenstein w połowie rozumiany)
Z życia neurochirurga
14Natasza dobrze mówi. Ja odniosłam wrażenie, że ten tekst to wycinek jakiejś większej fabuły, a nie całość. W zasadzie - byłam pewna, że tak jest.
Z życia neurochirurga
15Jeżeli to ma być fabularyzowany reportaż, to gatunek ten rządzi się trochę innymi prawami, niż "czysta" beletrystyka, typu powieść albo opowiadanie. Ale i w jednym, i w drugim przypadku chodzi, najogólniej rzecz ujmując, o przyciągnięcie i zatrzymanie uwagi czytelnika. Najskuteczniejszym sposobem (chociaż wcale nie najprostszym) w Twoim przypadku byłoby ożywienie bohatera, który dość skrupulatnie wylicza, co właśnie dzieje się na sali, ale wydaje się mocno do tego zdystansowany. Chyba przez tę sprawozdawczość, o której słusznie wspomniała olla. Plus takie uogólnienia, które nie mają wartości, gdyż nie wiadomo, do czego je odnieść. Jak na samym początku:
Powiedzmy, że to taki niezbyt zgrabny początek, zdanie czy dwa, które można zastąpić lepszymi. Ty masz jednak skłonność do pewnej depersonalizacji:
Dalej jest lepiej, chociaż też pojawiają się niejasności.
W odpowiedzi usłyszałem tylko: poradzisz sobie. Nie dodał mi otuchy.
Dalej znowu jest lepiej. Jednak na sali operacyjnej czujesz się pewniej, chociaż w narracji ciągle pozostaje ta trochę monotonna sprawozdawczość. Dosyć ciekawe jest porównanie operacji do spektaklu - chociaż, żeby ten element dobrze "zagrał", jakieś widowiskowo-muzyczne skojarzenia czy aluzje powinny pojawić się już wcześniej. Wtedy i samo zakończenie nabrałoby silniejszego wydźwięku.
Aha - również miałam wrażenie, że to początek dłuższej całości.
Nie mam dużego obycia, jeśli chodzi o literaturę faktu ale wzięłam do ręki "Muzykofilię" Olivera Sacksa. I on tam bardzo swobodnie prowadzi narrację, używając zarówno elementów właściwych literaturze naukowej (rozbudowane przypisy, cytaty, fragmenty polemiczne), jak i takich, które można uznać za beletrystyczne (liczne wypowiedzi dialogowe własnych pacjentów, fragmenty ich listów). Tak więc nawet opisywanie pewnych chorób czy przypadłości, a nie tylko zdarzeń, może mieć bardzo żywą formę, atrakcyjną dla czytelnika.
To nie "się" mija rynnę sanitarną, tylko TY ją mijasz jako pierwszoosobowy narrator. I nie mnie nachodzi (po co ten zwrot do czytelnika?), tylko CIEBIE, jako narratora, że nie ma już odwrotu. Ale: od czego nie ma odwrotu? Czy ktoś nieokreślony, najprawdopodobniej z personelu medycznego, jest jakimś straceńcem?
Powiedzmy, że to taki niezbyt zgrabny początek, zdanie czy dwa, które można zastąpić lepszymi. Ty masz jednak skłonność do pewnej depersonalizacji:
KTO obierał pozycję horyzontalną? Telefon? Dlaczego nie napiszesz w sposób najprostszy: telefon zadzwonił tuż przed północą, kiedy chciałem przyjąć pozycję horyzontalną. Wzywali mnie do (albo: mam natychmiast stawić się w) pracowni tomografii komputerowej. I to mógłby być początek.
Dalej jest lepiej, chociaż też pojawiają się niejasności.
Wcześniej nie wspomniałeś, że Twój narrator będzie operował tego nieszczęśnika. Dla laika (jak ja) wcale to nie jest oczywiste. I znowu ta bezosobowość: telefon do specjalisty... Dlaczego nie: zadzwoniłem do... jakiejś konkretnej osoby, ów "specjalista" pełni przecież w szpitalu określoną funkcję, a dla narratora również jest kimś zindywidualizowanym (kolegą?), a nie specjalistą!
W odpowiedzi usłyszałem tylko: poradzisz sobie. Nie dodał mi otuchy.
A nie mógłbyś przytoczyć tych zdań? Po prostu w formie dialogu? W reportażu to całkowicie dopuszczalne, a przerwałoby monotonię narracji. I znowu: nie w mojej głowie była pustka, lecz poczułem pustkę w głowie. To narrator coś czuje albo i nie, przeżywa, doświadcza. Np. "ciągle się martwię" bardziej wiąże czytelnika z bohaterem, niż "zmartwienie mnie nie opuszcza".atanasis pisze: W myślach powtórzyłem kolejne etapy operacji, które będę musiał wykonać oraz problemy z jakimi być może będę musiał się zmierzyć. Po krótkiej wymianie zdań z anestezjologiem i instrumentariuszką, stanąłem przed rynną. W pierwszej chwili w mojej głowie była pustka. Nie, nie stan emocjonalnego osłupienia ani nocnego odmóżdżenia lecz trwające chwile, świadome wyparcie wszelkiej myśli. Kojąca nicość, w połączeniu z głębokim wdechem, pomogła znaleźć spokój, którego potrzebowałem.
Odpalanie wody (jak rozumiem, z kranu) brzmi cokolwiek komicznie. Nie wiem, czy akurat na tym Tobie zależało.
Zawtórować, to raczej zaśpiewać do wtóru, a tu chyba nie o to chodzi. I znowu: nie mógłbyś wprowadzić dialogu? A na koniec: Zaskoczył mnie. To nie było jego codzienne zachowanie. Bo: "wywołał we mnie zaskoczenie" brzmi już nazbyt pokrętnie. Zwlaszcza jeśli zaskoczenie było niemałe.atanasis pisze: Z bloku wyłonił się chirurg - doświadczony adiunkt. Właśnie skończył zakładać drenaż do przestrzeni opłucnowej, mający ułatwiać pacjentowi rozprężanie płuc podczas oddychania. (zrobił to ze względu na stłuczenie płuc i płyn który zbierał się między narządem a ścianą klatki piersiowej) Zapytał, kto przyjedzie mi pomóc przy zabiegu. Odpowiedziałem, że nikt. Zawtórował więc, czy mógłby się ze mną domyć. To akurat było coś na tyle niecodziennego, by wywołać we mnie nie małe zaskoczenie.
Tu zaczyna się, niestety, bardzo niedobry fragment. Chirurgowi oczywiście wolno fantazjować na temat pacjenta, rozwijać jakieś wątki z tych informacji, które o nim ma. Może rekonstruować w wyobraźni wypadek, po którym nieszczęśnik trafił do szpitala. Ale to musi być jednak ujęte przejrzyście i mam nieodparte wrażenie, że takie rekonstrukcje biografii od Adama i Ewy są nazbyt wykoncypowane. Owszem, to jest znane założenie: do wypadku by nie doszło, gdyby chociaż jedno z wielu drobnych zdarzeń potoczyło się inaczej (poszkodowany był trzeźwy, nie potknął się, albo potknął się kilka sekund później, itp.), można też ze sprawcy wypadku przewrotnie uczynić osobę niewinną, lecz do tego nie potrzeba rozpisywania całej biografii obydwu - tekst staje się przez to rozwlekły, a opisywani mężczyźni i tak nie nabrali wyrazistości. Zwłaszcza że jeden z nich jest "mężczyzną", drugi zaś "nieszczęśnikiem", który mężczyzną staje się w ostatnim bodajże zdaniu, opisującym wypadek. Do tego, tutaj zrobiłeś najwięcej błędów językowych. Nie wspominałam o nich do tej pory, lecz tekst wymaga w niektórych miejscach bardzo poważnego wyczyszczenia. Jak tutaj:atanasis pisze: To był mężczyzna po czterdziestce. Mógł być ojcem silnego dziecka, mógł być mężem wspaniałej kobiety. Tego dnia zły los najwyraźniej się na nim zawziął - od rana kłótnia z żoną, później decyzja szefa o nadgodzinach, a na koniec tragiczne wieści z domu rodziców. Ale najgorszym, co go tego dnia spotkało, był wieczorny telefon na pogotowie. I pomyśleć, że do wszystkiego doprowadziło wahadło.
Z tego fragmentu wynika, że to los zawinął się, zatoczył i poleciał. (Poza tym: los się na niego uwziął. To idiom, którego się nie zmienia). Spotkanie ciężarówki lewym bokiem też brzmi bardzo niedobrze, a ostatnie zdanie sugeruje, że głowa została oddzielona od ciała (bo jego reszta wylądowała na poboczu).atanasis pisze: Jednak tego dnia, zły los najwyraźniej się na nim zawziął. Zawinął się, zatoczył i poleciał w kierunku drogi, a ponieważ wyszedł z baru wcześniej, swoim lewym bokiem spotkał tam nadjeżdżającą ciężarówkę mężczyzny. W przeciągu mgnienia rozpędzona masa przeniosła siłę na bark, łamiąc ramię, gruchocząc żebra, rozrywając miąższ płuca i wprawiając w bezwładny ruch głowę. Ta po chwili również dotknęła bokiem maski - szczęśliwie dla mężczyzny, tylko muskając blachę gdy reszta ciała została wyrzucona na pobocze.
Dalej znowu jest lepiej. Jednak na sali operacyjnej czujesz się pewniej, chociaż w narracji ciągle pozostaje ta trochę monotonna sprawozdawczość. Dosyć ciekawe jest porównanie operacji do spektaklu - chociaż, żeby ten element dobrze "zagrał", jakieś widowiskowo-muzyczne skojarzenia czy aluzje powinny pojawić się już wcześniej. Wtedy i samo zakończenie nabrałoby silniejszego wydźwięku.
Aha - również miałam wrażenie, że to początek dłuższej całości.
Nie mam dużego obycia, jeśli chodzi o literaturę faktu ale wzięłam do ręki "Muzykofilię" Olivera Sacksa. I on tam bardzo swobodnie prowadzi narrację, używając zarówno elementów właściwych literaturze naukowej (rozbudowane przypisy, cytaty, fragmenty polemiczne), jak i takich, które można uznać za beletrystyczne (liczne wypowiedzi dialogowe własnych pacjentów, fragmenty ich listów). Tak więc nawet opisywanie pewnych chorób czy przypadłości, a nie tylko zdarzeń, może mieć bardzo żywą formę, atrakcyjną dla czytelnika.
Ja to wszystko biorę z głowy. Czyli z niczego.