Uśmiech słonia

1
Za ostatnią wieżą przebiegłem na drugą stronę, tę słoneczną, i, tuż przed wejściem do cukierni, zderzyłem z jakąś dziewczyną. Przytrzymałem ją żeby nie upadła i nie zrobiła sobie krzywdy; przez chwilę była bardzo blisko, z rumianym licem na odległość pocałunku. Postałem chwilę przed portalem, aż jej jędrna, wijąca się dupa zniknie za rogiem. Chyba nazbyt wylewnie podziękowałem za placek, który zwinnie jak dobrze nakręcona lalka, owinęła w papier jedna z mamusiek z bujną, ognistą trwałą za ladą. Skierowałem się w stronę parku. Ludzie wokół przepływali we wszystkie strony, zaprzątnięci własnymi sprawami. Niektórzy z psami na smyczy. Poczułem, że jestem wolny, mogę jeść, spać i śpiewać, kiedy przyjdzie mi na to ochota. Miałem wykąpać się w fontannie i poderwać dziewczynę. Wiedziałem, że kilka przecznic stąd jest park, bo przez kilka ostatnich miesięcy, przez "okno" celi codziennie gapiłem się w to kłębowisko zielonych szczytów ponad dachami. Z hybrydą melancholii i podniecenia w sercu stałem w przeciągu jak ten... Nie myliłem się. Po dwóch kwadransach dopadłem ławki i wyciągnąłem jak długi. Jak człowiek, któremu odjęto kulę i odzyskał swobodę. Jak ten, który za chwilę odkryje na nowo od dawna milczący śpiew i szum świata. Jak ktoś, kto poczuł całym swoim jestestwem pełnię życia i świeże powietrze. Byłem oszołomiony. Zasypiałem.

To bardzo dziwne, że znowu cię widzę, bo ostatnio, kiedy cię widziałem, byłaś martwa. Jesteśmy na Księżycu i gapimy w ogień na kominku. Fale światła syczą z podniecenia. Jest trzecia kwadra. Za nami kolejny dzień, jakiś wtorek czy czwartek, pełen złudzeń. Jesienne gwiazdy zapalają się jedna po drugiej i jarzą we framugach okna. Masz jedwabne ciało i koronkowe majtki. Wszędzie dokoła pikują komety. Jak w Aramejskiej Księdze Przeznaczenia. Ostatnia, uwikłana w niebyt kropla zmierzchu, spływa tęsknie nad ostatnimi grudkami, żegnając tę część planety, dla której przed chwilą istniała. Ziemia, jej niebieskie soki z białymi grzywami, pióropusze fal, dzień i noc, wszystko podąża ku ośnieżonym szczytom. Co za widok! Zerżnę każdą część twojego ciała, gdy tego zechcesz i odpowiednio się ułożysz.

Za rosą twojego łona zwykle szaleje jakiś gach; buduje świat z kwaterą główną między twoimi nogami, stawia mury, katarakty, przez które nie przeciśnie się żadna burza czy cień; płaci za kolacje. Ale teraz nastaje jasny, ciepły poranek; powietrze rześkie, ostre jak topór gladiatora. Za nami pierwszy tydzień, który spędziliśmy na docieraniu; przyjacielskie rozmowy i wino; miłość od pierwszego spojrzenia. Pierdoliliśmy się na potęgę. Jak wściekła szarańcza okradamy okolicę z wszelkich cnót, moralności i wstydu; drzewa z liści, mury z tynku, ptaki ze śpiewu, po czym wyskakujemy na spacer. To nasza pierwsza wędrówka. Słońce ma się ku zachodowi, apeksuje na prawej flance. Oglądam świat po latach snu, oczami noworodka. Twój uśmiech odbija się w bruku, pełza po murach starego kościoła, płynie wzdłuż bulwaru. Schodzimy z mostu i jesteśmy na trakcie do królestwa niebieskiego.Trzymasz mnie za rękę. Cóż to za dłoń. Dotyk pianistki. Niczym prąd przepływają przeze mnie nokturny, suity, fugi; drgają półsłówka i ćwierćnuty. Pierwsze źdźbła trawy jeżą się w łachach brudnego śniegu. Słońce toczy się przez rozhuśtane konary, w których brzęczą już pszczoły. Stoi nisko. Promienie prześwietlają nasze twarze i serca; zdaje się jeszcze nie dopadły gzymsów na drugim brzegu życia, gdzie króluje wieczny fałsz, rozpacz, tyrania, gdzie młodzi chłopcy wybiegają zza rogów, wymachując gazetami i pokrzykując. Jakie to ma teraz znaczenie. Świat może płonąć; niech naokoło wybuchają bomby, niech ludzie giną w płomieniach, dzieci drą się jak koty. Niech się dzieje co chce, bylebyś tylko tu była, stała w porannej mgiełce wpatrzona tymi szarokocimi oczami w przepływające kępy chmur. Wszystko jest jak film wywołany wspomnieniem z Księgi Wyjścia. Pustynne ziarnka piasku wybuchają ze szczęścia...

Zastanawiam się kim byłaś w poprzednim wcieleniu. Tym sprzed ognistego tygodnia. Skrawkiem Księżyca na czerni bezkresu wód? Tanecznym krokiem poruszasz się między snami, przechodzisz na drugą stronę ulicy, pozdrawiasz znajome twarze. Rzeka z rozwianymi włosami. Masz czarne sombrero, fiolet powiek, gorzką prawdę w sercu i wiele, wiele twarzy. Pocieszycielka zbłąkanych i obłąkanych. Mściwa suka. Twoje kroki widziano Pod Arkadami. Dopiero co wyszłaś z pracy w towarzystwie kolegów. I surfujecie na zachód, za gwiazdozbiorem Diogenesa, do ulubionej knajpki, wypić późny lunch. Z wrodzonym sprytem lawirujesz między ludzkimi szczątkami, głowa pojawia się raz na czas w szparach wolnej przestrzeni i już jesteś na schodach; szybkonoga na szczeblach wszechświata. I te rozwiane włosy, opadające na ramiona, kiedy odważnie pchasz drzwi i wchodzisz w zapętlający się mrok saloon. I siadasz przy barze; samotna kobieta nad brzegiem. Zatrzymana chwila, wpatrzona w żagle odpływającej piosenki. Pustka jak basen bez wody. A wokół zadowolone usta prześcigają się w dowcipach. Na tym świecie nie znasz człowieka. Wszyscy, zdaje się, mają cel, wiedzą po co się budzą i tak dalej. Tobie jednak najbliżej do mgławicy Księżyca. Przed sobą masz drogę na jakiś brzeg czy szczyt, chyba że właśnie spadasz w otchłań między planetami. Jak drzewo w smutnym obłoku pochyla się nad tobą czas. Znowu suniesz na koniec jakiejś ulicy. Wchodzisz w ostatnią bramę. Wszystkim nam było cholernie miło i bardzo wygodnie. Nasze mogiły odwiedzą chyba jesienne liście. Rzeka paruje jak pędząca donikąd lokomotywa.

Uśmiech słonia

4
Niby poetycko, a z lekka obscenicznie. Poza tym masz taką samą tendencję, co ja - czyli streszczasz akcję. Trudno odgadnąć, czy to początek powieści, czy już skończone opowiadanie. Jeśli opowiadanie - to jest to jakby streszczenie. Jeśli początek powieści - to nie będzie już suspensu na dalszych stronach, bo w zasadzie wszystko już zostało wyjaśnione.
https://pisarzdowynajecia.com

Uśmiech słonia

5
Josef Hosek pisze:Rozumiem, że tekst jest do dupy i nie nadaje się do publikacji. Zgadłem?
Nie zgadłeś. Tekst jak najbardziej nadaje się do publikacji na weryfikatorium, żeby ci pokazać Josef gdzie kuśtykasz. O tym powiedzą weryfikatorzy.
Masz tam dużo metafor, miejscami dla mnie za dużo. Chyba że pisałeś pod kątem prozy poetyckiej.
Cołość - trochę taki jazz, odjechany ale ok:)

Uśmiech słonia

6
Przeczytałam. Falowanie i spadanie - tak bym określiła ten styl pisania. Są fragmenty interesujące, a są - nie do przyjęcia. Nie zrozumiałam dlaczego topór gladiatora jest "rześki", "wypić późny lunch" - tu chodzi na pewno o lunch?
"Przepływające kępy chmur" do mnie nie przemawiają podobnie jak "kłębowiska szczytów".
"Po dwóch kwadransach dopadłem ławki i wyciągnąłem jak długi. Jak człowiek, któremu odjęto kulę i odzyskał swobodę. Jak ten, który za chwilę odkryje na nowo od dawna milczący śpiew i szum świata. Jak ktoś, kto poczuł całym swoim jestestwem pełnię życia i świeże powietrze. " - proza poetycka czy problemy z interpunkcją?
"To bardzo dziwne, że znowu cię widzę, bo ostatnio, kiedy cię widziałem, byłaś martwa." - powtórzenie.
"Nasze mogiły odwiedzą chyba jesienne liście". -nie zrozumiałam, co jest podmiotem w tym zdaniu "mogiły" czy "liście"?
Pisać może każdy, ale nie każdy może być pisarzem
Katarzyna Bonda

Uśmiech słonia

7
katamorion

Rzeczywiście jest to streszczenie, fragment całości, która dopiero się kształtuje, i którą lekko przefarbowałem, ot tak na potrzeby portalu, żeby było czytelnie, jednak ani początek, ani koniec.

Added in 6 minutes 30 seconds:
pan ruina

Jazz to improwizacja i jest to dla mnie komplement. Nie ma to jak połączenie wielu instrumentów spływających w wielką rozedrganą całość. Dzięki za wizytę!

Uśmiech słonia

8
Josef Hosek pisze:Ciężko dyskutować z kimś, kto po przeczytaniu jakiegoś fragmentu, wspomina coś o bigosie... Rozumiem, że tekst jest do dupy i nie nadaje się do publikacji. Zgadłem?
Przestań się mazać, tuwrzuć widział nie takie rzeczy. A zresztą, wiesz, tu jest taka moda, że jak autor pod własnym tekstem zacznie machać łapami i warczeć na wszystkich, którzy przeczytali jego dzieło i nie padli na kolana, to naraz zlatuje się cała hałastra (w tym uznane nazwiska :p) i zaczyna tekst rozkładać na czynniki pierwsze. Jest to jakaś metoda:)

A na poważnie. Przeczytałem pierwszy akapit (chyba, w każdym razie doleciałem do pierwszej pauzy).
Pierwsze zdanie:
Za ostatnią wieżą ( jaka kufa wieżą? strażniczą w wiezieniu chyba, tak sobie pomyślałem) przebiegłem na drugą stronę (czego? chyba ulicy, ale do cholery, wszystkiego mam się domyślać?), tę słoneczną, i, tuż przed wejściem do cukierni, zderzyłem z jakąś dziewczyną (aha, facet wpadł na dziewczyn w drzwiach cukierni, tu przynajmniej nie ma zagadek).
Drugie zdanie:
Przytrzymałem ją żeby nie upadła i nie zrobiła sobie krzywdy; przez chwilę była bardzo blisko, z rumianym licem na odległość pocałunku (o ładnie, pomyślałem, tu się wkradł przyjemny klimat).
Trzecie zdanie:
Postałem chwilę przed portalem (gdzie kufa? ta cukiernia to gdzieś w kościele była, czy to był taki portal do podróży międzygwiezdnych?:) , aż jej jędrna, wijąca się dupa (oł fak, czyli nici z romantycznego nastroju, no ale wijąca się dupa? mamo nawet nie chcę wspominać jak nieadekwatne do przedstawianej sytuacji obrazy przyszły mi na myśl) zniknie za rogiem.
Gdzieś tak w tym miejscu nabrałem przekonania, że nie przeczytam tego zbyt wiele.
Czwarte zdanie:
Chyba nazbyt wylewnie podziękowałem za placek, który zwinnie jak dobrze nakręcona lalka, owinęła w papier jedna z mamusiek z bujną, ognistą trwałą za ladą (dobrą chwilę nie wiedziałem, jak to zdanie ma się do pozostałych, potem się połapałem. To był jednak portal do podróży, może nie międzygwiezdnych, ale na pewno pewien rodzaj trampoliny przerzucającej bohatera w akcji opowiadania zbyt daleko do przodu, abym za tym nadążył. Bez bólu przeleciałem wzrokiem do końca akapitu, a reszta jest już historią).

Źle to oceniłem. To nie jest bigos, to sieczka. W tych czterech zdaniach wyprowadziłeś mnie, czytelnika, na manowce i dałeś kopa w de. To takie pisanie pretendujące do intelektualnego cwaniactwa, z pod znaku, nie, dobra, nie wiem kogo, bo na szczęście nie czytam takich rzeczy, ale w każdym razie na pretendowaniu tu się kończy. Skracasz obrazowanie, tniesz akcję, trzeba się głęboko domyślać co poeta miał na myśli. Są fajne fragmenty, jasne, z przywołanego fragmentu zdanie nr2 wprowadza fajny, intymny nastrój, który jak się okazuje zaplątał się tu przez przypadek i został doszczętnie sponiewierany jakąś wijącą się dupą (wybacz, ale to mnie będzie po nocach prześladowało). No po prostu przekładaniec przypadkowych elementów, misz-masz, sieka. A czuć, że niewiele brakuje, żeby napisać coś interesującego. Tylko mniej pompowania balona, spiny i tego idiotycznego cynizmu, który niby to ma być wyznacznikiem inteligencji.
https://soundcloud.com/para-bellum-3

Uśmiech słonia

9
Aloe

Topór gladiatora jest ostry. Ten zawodnik rześko nim wymachuje. I taki to poranek.
Lunch potraktuj z przymrużeniem oka.
Do mnie przemawiają i kępy chmur, i skłębione szczyty drzew. Tak to zobaczyłem.
Powtórzenia są celowe. Ale, być może masz rację, że są niewłaściwe, a ja nie do końca znam zady pisowni polskiej.
Na Twoje ostatnie pytanie nie odpowiadam, bo się boję.

Added in 8 minutes 56 seconds:
Dzięki wszystkim za komentarze!

Uśmiech słonia

10
A wiesz, jest w tym tekście coś fajnego, tylko trzeba pogrzebać: zacząć od tytułu, skończyć na cudnym ostatnim zdaniu. O właśnie, jest sporo świetnych zdań (Jak wściekła szarańcza okradamy okolicę z wszelkich cnót, moralności i wstydu...), ale jako całość jest nijako. Jest niezły początek, ucięty tym nieszczęsnym rumianym licem, po którym dalej nie chce się czytać, bo taka wtrącona ramotka odbiera cały urok. Dostałeś tez cenną uwagę od Kat (tę o streszczaniu akcji, co widać w pierwszym akapicie, o tu: Chyba nazbyt wylewnie podziękowałem... Z czego wynika takie przejście?). Ogólnie, dla mnie jest za gęsto: niestety, nie od emocji, tylko od nadmiaru tekstu, który się się słabo skleja.
Coś tam było? Człowiek! Może dostał? Może!

Uśmiech słonia

11
Przeczytałem całe.
Postaram się krótko...
DAF pisze: Straszny bigos.
Trudno się z tym nie zgodzić.
W tekście jest zbyt dużo wszystkiego. Przy braku wprawy i wielkiej chęci pisania (albo kaprysu?) wychodzi właśnie taki słowny "bigos".
Josef Hosek pisze: Rozumiem, że tekst jest do dupy i nie nadaje się do publikacji.
Nie jestem pewien, czy zrozumiałeś zamysł tego miejsca: wrzucasz tekst i czekasz na opinie. Im więcej osób się wypowie, tym lepiej dla Ciebie, bo jest szansa, że zostanie wyłapana duża ilość błędów w utworze.
A powiedzieć, że powyższy tekst wymaga poprawy, to - w mojej ocenie - za mało, ale właśnie po to wrzuca się tutaj tekst.

Już pierwsze zdanie jest kiepskie:
Josef Hosek pisze: Za ostatnią wieżą przebiegłem na drugą stronę, tę słoneczną, i, tuż przed wejściem do cukierni, zderzyłem z jakąś dziewczyną.
Czym jest "wieża"? Wieżowcem? Całe zdanie nieporadne, zły jego zapis.
Josef Hosek pisze: Przytrzymałem ją żeby nie upadła i nie zrobiła sobie krzywdy; przez chwilę była bardzo blisko, z rumianym licem na odległość pocałunku.
Proponuję tego typu zmiany:
"Zachwiała się, więc przytrzymałem ją, żeby nie upadła i nie zrobiła sobie krzywdy. Przez chwilę była bardzo blisko mnie ze swym rumianym licem, prawie na odległość pocałunku."
Podkreślone uważam za zbędne.
Josef Hosek pisze: Postałem chwilę przed portalem, aż jej jędrna, wijąca się dupa zniknie za rogiem.
"Wijąca się"?? I jeszcze to określenie: "d*pa". Przed chwilą tekst był nacechowany troską i delikatnością, pojawił się nawet "rumieniec", a zaraz potem słowo na "d", które w ogóle nie pasuje do dotychczasowego zapisu.
Poza tym, zbyt szybki przeskok sytuacyjny. Stosuj łagodniejsze przejścia, bo czegoś tu brak przed powyższym cytatem; jakiejś wzmianki, że ów potrącona przez bohatera dziewczyna "ogarnęła się", np. poprawiła włosy, uśmiechając się lekko czy coś w tym stylu, jakieś spojrzenia bohaterów na siebie - taki opis, to byłaby okazja na zaprezentowanie czytelnikom, dlaczego bohater się aż tak tą dziewczyną zachwycił, a potem wzmianka, że dziewczyna skierowała swe kroki do/na/w kierunku.
Co to jest "portal"?
Josef Hosek pisze: Chyba nazbyt wylewnie podziękowałem za placek, który zwinnie jak dobrze nakręcona lalka, owinęła w papier jedna z mamusiek z bujną, ognistą trwałą za ladą.
I tak tworzy się właśnie wspomniany "bigos". Znowu przeskok sytuacyjny. Pytanie: za jaki placek podziękował bohater? Kiedy? Właśnie teraz? Przecież przed chwilą bohater zderzył się z jakąś dziewczyną...
To "chyba nazbyt wylewnie" jest zbędne. Co innego, gdyby zapis był taki: "Chyba nazbyt wylewnie podziękowałem za placek, ponieważ sprzedająca (lub inni klienci) spoglądała na mnie w dziwny sposób."
Podkreślone - czy taki zapis był konieczny?? Proponuję prościej, zwyczajniej, bo tego typu formułki są kiczowate.
Josef Hosek pisze: Skierowałem się w stronę parku.
Jedno z nielicznych w tekście normalnych zań.
Josef Hosek pisze: Ludzie wokół przepływali we wszystkie strony, zaprzątnięci własnymi sprawami.
Przesadzone.
Josef Hosek pisze: Niektórzy z psami na smyczy.
Jak już chciałeś dać jakiś obrazek tych przechodniów, to trzeba było się nie ograniczać tylko do tych z psami.
Ja bym to zdanie wyrzucił.
Josef Hosek pisze: Poczułem, że jestem wolny, mogę jeść, spać i śpiewać, kiedy przyjdzie mi na to ochota.
Brak dodatkowego uzasadnienia takich odczuć bohatera. Coś wcześniej należałoby dodać, że cały czas myślał o tej dziewczynie (bo przypuszczam, że to ona jest powodem takich odczuć), ale nie wiem, czy to nie za szybko na tego typu emocje. Co innego, gdyby się z nią już umówił lub coś w tym stylu. Takie emocje buduje się stopniowo - nie mogą "wyskakiwać" nagle i uważam, że samo zderzenie z nieznajomą to stanowczo za mało.
Josef Hosek pisze: Miałem wykąpać się w fontannie i poderwać dziewczynę.
Jak już, to bym zmienił na: "Miałem ochotę wykąpać się w fontannie i poderwać dziewczynę."
I tu znowu przesadzona euforia podmiotu. Do spontanicznego wskoczenia do fontanny, potrzeba czegoś więcej. Nic się takiego jeszcze nie wydarzyło, a bohater zachowuje się, jakby wygrał kilka milionów w totolotka.
Josef Hosek pisze: bo przez kilka ostatnich miesięcy, przez "okno" celi codziennie gapiłem się
Wydaje mi się, że cudzysłów powinien być zastosowany raczej wobec słowa "celi"?...
Chyba, że bohater był faktycznie w jakimś zamknięciu, a okno było tak małe, że symboliczne - wówczas cudzysłów byłby uzasadniony.
Josef Hosek pisze: Z hybrydą melancholii i podniecenia w sercu stałem w przeciągu jak ten...
Z hybrydą wstrząśnięcia i zmieszania zdziwiłem się na widok takiego określenia.
NIE. Prościej proszę. Znacznie prościej, zwyczajniej.
A "przeciąg"?? Dlaczego bohater stał w przeciągu??
Powyższe zdanie jest całe niewłaściwe. Niewłaściwym też uważam niedopowiedzenie na samym końcu, które sugeruje wulgaryzm. Pytanie: po co?
Josef Hosek pisze: Nie myliłem się.
Brak wcześniejszych rozważań bohatera, które pozwalałyby na zastosowanie powyższego przekonania/wnioskowania.
Poza tym: co do czego bohater się nie mylił? Że co?
Josef Hosek pisze: Po dwóch kwadransach dopadłem ławki i wyciągnąłem jak długi.
No i właśnie. Bohater stał w przeciągu, ale po pół godzinie "dopadł ławki". Nielogiczne. (czytaj: "bigos").
Josef Hosek pisze: Jak człowiek, któremu odjęto kulę i odzyskał swobodę. Jak ten, który za chwilę odkryje na nowo od dawna milczący śpiew i szum świata. Jak ktoś, kto poczuł całym swoim jestestwem pełnię życia i świeże powietrze. Byłem oszołomiony. Zasypiałem.
Za duuużo tego. Brak uzasadnienia poczucia przez bohatera aż takiej ulgi.

Drugi akapit. Bardzo trzeba się zastanawiać o co w nim chodzi - proza nie na tym polega. Zbyt dużo wszystkiego, zbyt dużo przenośni. W zbyt zawiły sposób przedstawione to, co miało być przedstawione - a co to takiego, ciągle nie jestem pewien.
Josef Hosek pisze: To bardzo dziwne, że znowu cię widzę, bo ostatnio, kiedy cię widziałem, byłaś martwa.
Bardzo ciekawe zdanie. I wielka szkoda, że zdania następne nie rozwijają zawartej w powyższym cytacie myśli. Odczuwam wrażenie, że bohater ma na sumieniu coś bardzo makabrycznego - ale tu kwestia (znowu) moich domysłów.
Josef Hosek pisze: Za nami kolejny dzień, jakiś wtorek czy czwartek, pełen złudzeń.
Dobre.

Zastanawiam się, czy budowa ostatniego zdania (drugiego akapitu) oraz zastosowany w nim wulgaryzm nie klasyfikuje tekstu dla odbiorców "18+"?... I czy było to konieczne akurat w takiej formie?

Trzeci akapit. Pierwsze zdanie obrazuje, jakby bohater miał do czynienia z...
"kokotą."
Josef Hosek pisze: płaci za kolacje.
"za kolacje": l. mn.
"za kolację": l. poj.
Czy powyżej zastosowane określenie to literówka czy świadomy wybór?
Josef Hosek pisze: ostre jak topór gladiatora.
Znowu przesada.
Josef Hosek pisze: Za nami pierwszy tydzień, który spędziliśmy na docieraniu;
"się" na końcu.
Josef Hosek pisze: Pierdoliliśmy się na potęgę.
Wulgaryzm. Brak ostrzeżenia przed tekstem. Odsyłam do Regulaminu. Jest krótki, warto przeczytać. Ponadto, charakter zapisu powyższego już zdecydowanie dla odbiorów "18+".
Josef Hosek pisze: Jak wściekła szarańcza okradamy okolicę z wszelkich cnót, moralności i wstydu; drzewa z liści, mury z tynku, ptaki ze śpiewu, po czym wyskakujemy na spacer
Podkreślone: za szybko scena ucięta, czegoś mi brak przed tym, jakiejś wzmianki, jakiegoś "echa".
Josef Hosek pisze: Słońce ma się ku zachodowi, apeksuje na prawej flance.
Zbytnia przesada w opisie. Ponadto proszę o tłumaczenie.
Josef Hosek pisze: Oglądam świat po latach snu, oczami noworodka.
Nie rozumiem.
Josef Hosek pisze: Twój uśmiech odbija się w bruku, pełza po murach starego kościoła, płynie wzdłuż bulwaru.
Przesadzone. Poza tym - "pełza" odstaje formą od pozostałych określeń. Kojarzy się raczej z robactwem, niż z przyjemnym opisem kogoś.
Josef Hosek pisze: Schodzimy z mostu i jesteśmy na trakcie do królestwa niebieskiego.
Przesadzone.
Josef Hosek pisze: Niczym prąd przepływają przeze mnie nokturny, suity, fugi; drgają półsłówka i ćwierćnuty.
A to ciekawy pomysł. Ale zmodyfikowałbym, by także przeciętny czytelnik zrozumiał coś z tego bez sięgania po słownik.
Josef Hosek pisze: Pierwsze źdźbła trawy jeżą się w łachach brudnego śniegu.
A skąd ten śnieg nagle? I te "pierwsze źdźbła trawy" przebijające się przez ten śnieg...
Josef Hosek pisze: Stoi nisko.
Jakoś mi to określenie nie pasuje.
Josef Hosek pisze: zdaje się jeszcze nie dopadły gzymsów na drugim brzegu życia, gdzie króluje wieczny fałsz, rozpacz, tyrania, gdzie młodzi chłopcy wybiegają zza rogów, wymachując gazetami i pokrzykując.
Przesadzone. A tych chłopców wybiegających zza rogów i wymachujących gazetami nie rozumiem w ogóle. Zaczynam się tutaj zastanawiać nad czasem akcji powyższego opowiadania, fragmentu.
Josef Hosek pisze: Świat może płonąć; niech naokoło wybuchają bomby, niech ludzie giną w płomieniach, dzieci drą się jak koty. Niech się dzieje co chce,
W stanie zakochania/zauroczenia, ostatnią rzeczą, jaką można pragnąć, to latające wokół niszczycielskie bomby. Nawet w przypadku:
Josef Hosek pisze: Niech się dzieje co chce, bylebyś tylko tu była, stała w porannej mgiełce wpatrzona tymi szarokocimi oczami w przepływające kępy chmur.
"super azyl" - można pomyśleć, wokół szalejące bomby, "a my pośrodku, pod tajemniczą ochroną; nietknięci, bezpieczni..." - istna sielanka. (mówiąc złośliwie)
Nie tak się buduje odczuwanie szczęścia przez bohatera - już raczej poszedłbym w kierunku chęci odosobnienia tylko we dwoje, ale nie bomby wokół(!), bo one wzbudzają poczucie zagrożenia, strach o tę druga osobę itp.
Josef Hosek pisze: Wszystko jest jak film wywołany wspomnieniem z Księgi Wyjścia. Pustynne ziarnka piasku wybuchają ze szczęścia...
Przesadzone.
(tu miałem wizję pewnej świetnej reklamy, gdzie wybuchają soczyste owoce...)

Czwarty akapit. Pierwsze zdania przesadzone.
Josef Hosek pisze: Twoje kroki widziano Pod Arkadami.
Ciekawe.
Josef Hosek pisze: I surfujecie na zachód, za gwiazdozbiorem Diogenesa, do ulubionej knajpki, wypić późny lunch.
Przesadzone.
A z tym "(wy)pitym lunchem" - rozumiem, że chodzi o zupę mleczną?
Już to sobie wyobrażam: jak piją z talerzy... rozlewając po sobie...
Chyba, że piją tę zupę z butelek, wówczas może być.
Josef Hosek pisze: Z wrodzonym sprytem lawirujesz między ludzkimi szczątkami, głowa pojawia się raz na czas w szparach wolnej przestrzeni i już jesteś na schodach;
"Ludzkie szczątki"? - odczuwam powiązania z "The walking death" - Żywe trupy.
Podkreślone: w "Rodzinie Adamsów" była chodząca ręką, więc chodząca głowa? - czemu nie.
Poza tym: "głowa pojawia się raz na czas"?? - nie rozumiem.
(a może raz na jakiś czas? - coś jak: pojawiam się i znikam, i znikam, i znikam!...)
Josef Hosek pisze: szybkonoga na szczeblach wszechświata.
:mrgreen:
Josef Hosek pisze: kiedy odważnie pchasz drzwi i wchodzisz
Bohaterka. :roll:
Josef Hosek pisze: i wchodzisz w zapętlający się (w?) mrok saloon.
Słowo nieadekwatne do epoki.
(tak mi się wydaje :shock: )
Poza tym, zły zapis zdania.
Josef Hosek pisze: I siadasz przy barze; samotna kobieta nad brzegiem.
Czego?
Josef Hosek pisze: Zatrzymana chwila, wpatrzona w żagle odpływającej piosenki.
Przesadzone. A to ta chwila była "wpatrzona w żagle?..."
Josef Hosek pisze: Pustka jak basen bez wody.
Kicz.
Josef Hosek pisze: A wokół zadowolone usta prześcigają(ce?) się w dowcipach.
Dobre!

Dalsze zdania przesadzone.
Josef Hosek pisze: Znowu suniesz na koniec jakiejś ulicy. Wchodzisz w ostatnią bramę. Wszystkim nam było cholernie miło i bardzo wygodnie.
Jakby to powiedzieć...
Wcześniej wspomniałem o skojarzeniu z "kokotą", ale teraz zaczynam się utwierdzać w tym przekonaniu. :shock:

Zakończenie niejasne, mocno przesadzone w opisach.

Podsumowanie:
Wyraźnie widać brak doświadczenia w pisaniu prozy. Odnoszę wrażenie, jakbyś przesiadł się z poezji na beletrystykę, jeśli tak nie jest, to w takim razie zapis powyższego utworu traktuję jako silenie się na styl. Jeśli mogę tutaj coś doradzić: pisz normalnie, nie szukaj w sobie stylu literackiego na siłę, on się ukształtuje sam, ale musisz pisać - i to bez udziwnień. Najlepiej będzie, gdy poczytasz na głos fragmenty wybranych książek, a następnie przeczytaj (również na głos) powyższy tekst - wychwycisz różnicę w budowie zdań, sytuacji, scen.

Podstawowe błędy:
1) Siłowe tworzenie stylu literackiego. (w mojej opinii tak to wygląda)
2) Chaos w tekście, nielogiczności. Wiele zdań budzi wątpliwości i niezrozumienie czytelnika - tu przypuszczam, czy za taki efekt nie jest odpowiedzialny pkt. 1.
3) Nieumiejętne kształtowanie scen/sytuacji: przechodzenie bohatera z jednej sytuacji w inną - przejścia są zbyt nagłe, brak połączeń pomiędzy nimi pod postacią dodatkowych opisów (patrz początek mojego komentarza od sytuacji zderzenia bohatera z dziewczyną).
4) Bohater jest nijaki, trudno powiedzieć właściwie kim jest, skąd pochodzi, ile ma lat, a jego emocje wykreowane są w niewłaściwy sposób, budzący miejscami moje spore wątpliwości.

Proponuję tekst całkowicie poprawić lub spróbować napisać go od nowa.

Uśmiech słonia

12
G. P. zmysłu poetyckiego to Ty w sobie nie masz. Bardziej przypominasz generała musztrującego swoje wojsko. Mnie to rozumiesz, bracie, w przestrzeni pozakomórkowej trzeba czasem rozumieć. Ale dziękuję, dziękuję za Twój komentarz. Pewnie włożyłeś w to mnóstwo pracy. Należy Ci się zimny browar. Na pocieszenie, powiem Ci, że najbardziej podobają mnie się zdania, które uznałeś za przesadzone.

Uśmiech słonia

13
Josef Hosek pisze: G. P. zmysłu poetyckiego to Ty w sobie nie masz.
Pewnie tak jest, skoro tak mówisz...
Josef Hosek pisze: Mnie to rozumiesz, bracie, w przestrzeni pozakomórkowej trzeba czasem rozumieć.
Rozumiem. To znaczy: nie rozumiem. Ale rozumiem.
Josef Hosek pisze: Pewnie włożyłeś w to mnóstwo pracy.
To jest nic - w porównaniu z wiecznością.
Josef Hosek pisze: Należy Ci się zimny browar.
Popraw tekst i będziemy kwita. Popraw go tak, by można go było przeczytać bez uczucia zmęczenia, bez ciągłego zastanawiania się prawie nad każdym zdaniem: o co chodzi?

Josef Hosek, utwierdziłeś mnie w przekonaniu, że siliłeś się na styl. Zbyt dużo tej... "poezji" w tekście prozatorskim.
Nie wyszło, zrozum.
ODPOWIEDZ

Wróć do „Opowiadania i fragmenty powieści”