Pozdrawiam Mateusz Morawiec
Wystrzałowe Przedstawienie
Parking zajazdu rozświetlił reflektor potężnego, czarnego motocykla zjeżdżającego z głównej trasy. Jednoślad zatrzymał się nieopodal wejścia, przy czarnym pickupie, blaskiem pojedynczej lampy rozpraszając noc. Kierowca przekręcił kluczyk. Maszyna ucichła pogrążając parking w mroku. Z motoru zsiadł niski, dobrze zbudowany mężczyzna. Zdjął kask, rzucając krótkie spojrzenie na włączający i wyłączający się raz za razem neon - reklamę zajazdu "U Bartneya". Nawet nazwa nie odróżniała tego miejsca od większości spelun. Motocyklista podrapał się po gęstej, zadbanej brodzie. Drugą ręką sprawdził czy miejsce za pasem zajmuje Glock 17. Dotyk chłodnego plastiku broni jak zwykle zadziałał uspokajająco. Nerwy nie opuszczały go od momentu gdy otrzymał nietypowy telefon. Choć teoretycznie chodziło jedynie o spotkanie, Mathew na pewno będzie oczekiwał czegoś więcej. Nie uśmiechało mu się to. Pchnął brudne, przeszklone drzwi, ledwo trzymające się na zardzewiałych zawiasach. Najpierw oberwał zmysł węchu. Mieszanina zapachów potu, piwa i pleśni bez żadnego ostrzeżenia wypełniła nozdrza. Otwierane drzwi uderzyły w przymocowany do framugi metalowy dzwonek, oznajmiając przybycie nowego gościa. Jak na komendę, zmęczone spojrzenia bywalców zajazdu zwróciły się w stronę wejścia. Wszyscy podobni do siebie w niepowtarzalny, groteskowy sposób. Przez głowę przeszła mu myśl, rzucenia wszystkiego w cholerę. Zaczeka przy motocyklu na pojawienie się przyjaciela. Wtedy dostrzegł go przy jednym z ostatnich stolików.
Mathew Morkatish, najbliższym znany również jako "po prostu Tish", siedział wygodnie na starej, skórzanej kanapie, ozdobionej licznymi plamami, popularnymi w tego typu miejscach. W skupieniu oglądał coś na swoim tablecie. Przed nim, na nie do końca czystym stole, stała opróżniona do połowy butelka Jacka Danniels'a oraz szklanka z zalegającą na
dnie, wolno topniejącą kostką lodu.
- Witaj Michael. - Powiedział Mat nie odrywając wzroku od tabletu. - Cieszę się z twej decyzji o przyjęciu mojego zaproszenia.
- Chodzi o coś ważnego Tish? Jeżeli nie, to będę... - Zaczął Michael. Mathew przerwał mu gestem, nie odrywając wzroku od ekranu.
- Zaczekaj chwilę, teraz będzie najlepsze. - Twarz Mat'a wyrażała niepomierne zainteresowanie.
Michael stanął za Mathew aby zobaczyć co tak absorbującego ogląda. Zajrzał mu przez ramię. Sprzęt był wyłączony.
- Upiłeś się? - Zapytał Michael siląc się na spokój.
- Nie, po prostu uwielbiam cię drażnić. - Wypowiedzi Mata towarzyszył szeroki uśmiech.
Mike zajął miejsce naprzeciw niego, złapał za butelkę z burbonem i pociągnął z niej spory łyk.
- Po co tu jestem? - Zapytał, nie owijając w bawełnę.
- Długo mieliśmy spokój. Nie uważasz? - Mat wyjrzał przez okno. Pierwsze krople nocnego deszczu zaczęły rozbijać się o niedomytą szybę.
Michael zamyślił się. Według wszelkich doniesień, Drakoni zostali pokonani. Czyżby kolejny raz byli w błędzie. Ci gnoje wracają. Zawsze wracają. Są niczym niedoleczona choroba. W ostatniej walce poświęcono bardzo wiele. Jeżeli to, co sugeruje Mathew okaże się prawdą, niedługo znów rozpocznie się rozgrywka między pięcioma klanami. Kto wie, jaki tym razem będzie jej przebieg.
- Dlaczego my? Poczekajmy aż inne klany się zaangażują. - Michael rozsiadł się wygodnie jego dłoń zniknęła w kieszeni skórzanej kurtki. Wyciągnął paczkę L&M'ów i odpalił jednego wypuszczając dym przez nos.
- Tylko MY przyjacielu. Nie chcę angażować w to nikogo więcej, dopóki nie będę miał pewności. Niech to co ci powiem pozostanie między nami. Przynajmniej na razie.
Tish spojrzał tęsknie na paczkę leżącą nieopodal Michaela. Ten dostrzegłszy to złapał ją i niedbale rzucił w stronę rozmówcy.
- I jak tu nie palić gdy tyle się dzieje? - Retorycznemu pytaniu towarzyszyły kłęby papierosowego dymu, przy każdym słowie uciekające z ust Mathew.
- Nie przyszliśmy na pogawędkę. Mów o co chodzi?
- Nie myślałeś ostatnio żeby wybrać się do teatru? - Mathew, dostrzegając malujące się na twarzy przyjaciela rozdrażnienie tylko się nakręcał. Wyprowadzanie go z równowagi stanowiło jedno z jego ulubionych zajęć.
- Zabiję cię. - Michael kręcąc głową wstał od stołu. Nie miał czasu ani chęci na wieczorną pogawędkę a właśnie w tym kierunku zmierzała ich rozmowa.
- Na pewne, niezwykłe przedstawienie.
Mike chcący już zbierać się do wyjścia, zatrzymał się. Spojrzał na Mat'a z zaciekawieniem. Cholernie denerwował go goszczący na jego twarzy, doskonale znany mu uśmiech. Mówił on aż nazbyt dosadnie: "Wiem coś i jeżeli będziesz grzeczny to też ci powiem." Usiadł z powrotem na swoim miejscu i przysunął sobie butelkę z burbonem, pociągając dwa spore łyki. Odstawiając ją mocno uderzył dnem o blat, co wywołało w knajpie delikatne poruszenie. Niemal wszyscy spojrzeli w ich stronę, jednak zauważywszy, że nic się nie dzieje, ze zrezygnowaniem wrócili do swoich kufli i kieliszków. Większość z nich miała pewnie nadzieję na wieczorną rundkę okładania się po twarzach. Nikt jednak nie kwapił się by rozpocząć zabawę.
- W lokalnych gazetach można było ostatnio przeczytać interesujące wiadomości. W przeciągu ostatnich kilku tygodni wzrosła ilość zachorowań na depresję, pojawiła się też wzmianka o dwóch samobójstwach. - Mathew zaczął mówić szeptem, co chwila spoglądając na pozostałych gości. Zajmowali się swoimi sprawami. - Tłumaczą to jesienną aurą, jednak nie zwrócili uwagi na kilka szczegółów.
- Mów dalej. - Powiedział Mike odpalając kolejną fajkę.
- Pogrzebałem troszeczkę i odkryłem kilka ciekawostek. Rzeczywiście podniesiony stan zachorowań na depresje dotyczy niemal całych stanów, zagłębiłem się w temat. Chorują głównie ludzie zamożni. Przypadki zachorowań skupiają się w kilku większych miastach, lub w ich okolicach.
Michael nie do końca rozumiał do czego zmierza Mathew. Nie miał najmniejszego zamiaru mu przerywać, jednak jeżeli to kolejny z jego żartów, na głowie rozbije mu butelkę, bez żalu pozbywając się pozostałej w niej resztki burbonu.
- Co ciekawe, ludzie zazwyczaj chorują w parach. Zabawne nie? Mąż i żona, narzeczeni, chlopak z dziewczyną. Coś zaczęło mi w tym cuchnąć. Ludzie dotknięci depresją zachorowali w systemie binarnym. - Mathew zachichotał ze swojego żartu. Mina Mike'a jasno przedstawiała co sądzi o jego poczuciu humoru. Mat odchrząknął i kontynuował. - Depresja zazwyczaj dotyka jednej osoby, a tutaj? Co się nie zgadza? Otóż to, że popadają w nią po dwie związane ze sobą osoby. Teraz uważaj, będzie najlepsze.
- Wręcz umieram z ciekawości. - Ton wypowiedzi Michaela wręcz ociekał sarkazmem.
- Dobra, nie musisz się aż tak ekscytować. Zobacz to.
Tish sięgnął do wewnętrznej kieszeni swojej skórzanej kurtki i wyciągnął z niej starannie złożony kawałek papieru. Rozłożył go na stole i palcem przesunął wycinek z gazety w stronę Michaela.
- Mogłeś znaleźć ten artykuł na tablecie. - Mruknął Mike biorąc do ręki wycinek, jego wzrok pochłaniał tekst.
- Tak jest bardziej klimatycznie. Poza tym nie będziesz dotykał mojego tabletu.
- Czy ty czasem nie pożyczyłeś tego tabletu ode mnie?
Tish pozostawił to bez komentarza. Im bardziej Michael zagłębiał się w lekturę, tym więcej pytań rodziło się w jego głowie. Z wycinka gazety nie wynikało zbyt wiele. W najbliższym czasie w mieście położonym całkiem niedaleko, odbędzie się przedstawienie pod tytułem "Pieśń Dwóch Wzgórz". Autor tekstu opowiadał o nowej sztuce, używając niezbyt lotnego określenia "Całkowita Świerzynka". Gościom teatru będzie dane zobaczyć coś, czego jeszcze nikt dotąd nie oglądał. Dalsza część artykułu stanowiły informacje na temat fabuły, zdradzone przez reżysera.
Michael spojrzał na Tish'a i czekał aż ten coś powie. Ogarniało go coraz silniejsze przeczucie bycia wkręcanym w jakiś cholerny żart. Jak na razie równie dobrze mógłby przeczytać artykuł na temat zwyczajów godowych lemingów. Nic z niego nie wynikało, Złapał na butelkę z burbonem, osuszając ją do końca. Teraz w razie potrzeby z czystym sumieniem będzie mógł roztrzaskać ją na głowie przyjaciela.
- Nadal nie rozumiem.
- Już śpieszę z wyjaśnieniami. - Powiedział Tish - Jeden z Drakonów postanowił napisać sztukę teatralną. Po co sprasza ludzi na swoje przedstawienie? W trakcie trwania spektaklu, używając zdolności wydobycia, pozbawia ich energii życiowej. Jest to powodem depresji i samobójstw.
Michael spojrzał na opróżnioną butelkę. W jego głowie zrodził się pomysł zamówienia kolejnej. Zapalił papierosa.
- To dość naciągana teoria, nie uważasz?
- Na tyle naciągana byś odmówił sobie wypadu do teatru?
- Można sprawdzić. Dlaczego nie. W sumie i tak nie mam aktualnie zbyt wiele do roboty.
Mathew wyszczerzył się w szerokim uśmiechu. Był pewien, że jego teoria, choć mało prawdopodobna, jest słuszna. Jego przyjaciel nie chciał tego przyznać, jednak on też dostrzegł w tym wszystkim sens.
- Więc ustalone. Przedstawienie odbywa się za dwa dni i w Watterthoe. Jakoś popołudniu. Dam ci znać co do godziny rozpoczęcia. - Tish uśmiechał się szeroko.
- Zastanawia mnie tylko jedno. Przecież tego reżysera nikt nie zna. Jak to się dzieje że ludzie zjeżdżają na te jego przedstawienia?
- Nie mam pojęcia. Pewnikiem sporo odpowiedzi znajdziemy na miejscu.
Michael skinął głową i wstał od stołu. Wyszedł z baru nie odzywając się słowem. Na zewnątrz rozbrzmiał głośny warkot motocykla. Tish pokręcił głową i uśmiechając się szeroko również opuścił budynek, odprowadzony zaciekawionymi spojrzeniami. Mimo odpalenia kilku papierosów, żaden z dwójki przyjaciół nie użył do tego celu zapalniczki czy zapałek. Nikt tego nie zauważył.
* * *
Budynek teatru nie zostałby wpisany na listę cudów architektury. Szare, jednolite ściany urozmaicały jedynie stare okna o niedawno wybielonych ramach. Szybę każdego z nich, od wewnętrznej strony oklejał plakat obwieszczającym wszem i wobec, wystawienie dziś niezwykłej sztuki. Przed kasą biletowa znajdującą się wewnątrz budynku kłębiło się wiele osób. Kolejka wylewała się nawet na niewielki, wyłożony brukiem dziedziniec. Większość dyskutowała ożywionym głosem na temat przedstawienia. Najwyraźniej reklama spektaklu odniosła zamierzony sukces.
Nieopodal budynku zaparkował czarny Jeep Cherokie. Mathew i Michael wysiedli z samochodu, ubrani w eleganckie, nieco za duże garnitury. Obaj widząc tłum skłębiony przed wejściem do budynku wymienili spojrzenia.
Podchodząc do tłumu wyłapali urywki rozmów. Wśród ludzi panowało niesamowite podniecenie. Wszyscy z niecierpliwością czekali na spektakl od kilku, jeżeli nie kilkunastu dni. Jakim cudem przestawienie debiutującego reżysera wywoływało takie emocje i przyciągnęło tak wielu fanów? Ta kwestia została wyjaśniona szybciej niż ktokolwiek mógłby się spodziewać.
Mathew zatrzymał się wpół kroku i rozejrzał. Coś się nie zgadzało. Podobne uczucie towarzyszy ludziom przesiadującym na przyjęciu u znajomych, gdy nagle dwa tryby w ich mózgu zaskakują, zaczynając pracować razem. Wtedy rodzi się pytanie "Czy aby na pewno zakręciłem wodę?". Miał wrażenie, iż pominął jakiś ważny i oczywisty szczegół, nie wziął pod uwagę czegoś istotnego. Uczucie mrowienia w całym ciele przyniosło odpowiedź. Wśród ludzi zgromadzonych w teatrze krążyła energia natchnionego. Michel spojrzał na Tish'a. Oboje usłyszeli cichy delikatny głos, dochodzący jednak niejako z wnętrz ich głów. Nie potrafili się na nim skupić, wyłapać jakiekolwiek słów. Głos po prostu brzmiał, niczym szum morza w starej, opuszczonej muszli. Mathew podszedł do Michaela i stanął tuż za nim.
- Chyba trafiliśmy w dziesiątkę.
- Telepata. Całkiem dobry.
Zaproszono ludzi na spektakl. Następnie telepata używając swoich zdolności, zmienił to wydarzenie w najważniejszą rzecz jaka spotkała ich w życiu. Wszystko odbywało się jedynie w głowach gości. Oczekiwali nie tylko na przedstawienie nieznanego im reżysera. Zauroczono ich starannie zaplanowaną iluzją. Zostali przekonani, że ich oczom ukarze się największe arcydzieło teatralne wszech czasów, a oni są pierwszymi posiadającymi zaszczytne miejsca na widowni. Telepata musiał być naprawdę potężny. Wpływał na ludzi już w momencie przekazania im zaproszenia. Dzięki temu mógł liczyć na pojawienie się niemal wszystkich sproszonych osób.
- Dasz rade wytłumić jego wpływ? - Tish zwrócił się do Michaela przechodząc obok niego i ruszając w stronę oczekujących.
- Jest dobry, ale nie aż tak. Myślisz, że to ten sam? Kradnie energię życiową?
- Nie wydaje mi się. On ma tylko przygotować całe towarzystwo.
Osoby zasiadające na teatralnej sali staną się podatne na odebranie im energii, jeżeli przedstawienie wywrze na nich dobre wrażenie, rozbudzając pozytywne emocje. Im silniejsze tym lepiej. Telepata miał przygotować trzodę do późniejszego uboju. Jednak nie robił za rzeźnikia.
- Tish. Nie kupują biletów. Wymieniają na nie zaproszenia. Mamy jakieś? - Gdy wraz z tłumem weszli do wnętrza budynku Mike zauważył biletera, odbierającego od ludzi zaproszenia i wręczającego im w zamian bilety.
Mathew uśmiechnął się jedynie, omiatając wzrokiem zgromadzonych. Szybko odnalazł to czego szukał. Młody mężczyzna ubrany w sportowa marynarkę i jeansy z wetkniętą w tylną kieszeń spodni podłużną, kolorową kopertą. Zaproszenia wysunęły się z niej i upadły na ziemię. Zaczęły sunąć po wyłożonej kafelkami podłodze teatru prosto pod nogi Mathew. Ten schylił się, łapiąc je i ukrywając w wewnętrznej kieszeni marynarki.
- Oczywiście. Mamy zaproszenia. - Powiedział do Michaela szczerząc się.
- Czy to nie kradzież?
- W słusznej sprawie więc się nie liczy.
Powoli przemieszczali się w stronę kasy ściśnięci między zgromadzonymi gośćmi. Wszystko zatrzymało się na chwilę gdy chłopak pozbawiony zaproszenia przez Tish'a gorączkowo przetrząsał kieszenie. Po krótkiej kłótni ze zniecierpliwionym kasjerem otrzymał bilet. Kolejka znów ruszyła. Mathew miał chwilę czasu na dokładne przyjrzenie się zaproszeniom. Studiując każdy centymetr błyszczącego papieru, dostrzegł wiele małych symboli, idealnie wkomponowanych w pozostałe, graficzne elementy. Przekazał ta informację Michaelowi. Zadano sobie wiele trudu. Runy musiały zostać naniesione na papier ręcznie przy pomocy specjalnie przygotowanego atramentu. Tylko wtedy zaklęta w nich moc mogła zadziałać. Każdy, przebywając w pobliżu zaproszenia, coraz bardziej pragnął uczestniczyć w premierze reklamowanego na nim spektaklu. Praca została wykonana idealnie. Ktokolwiek za tym stał, zależało mu na jak największej ilości widzów.
W końcu nadeszła ich kolej, Mathew stanął przy okienku. Za szybą siedział stary, wyglądający na znudzonego życiem mężczyzna. Okulary o grubych szkłach i czerwona czapka z daszkiem nadawały mu zabawny wygląd. Widząc Mathew wykrzywił usta w grymasie podobnym do uśmiechu i wycedził przez zaciśnięte zęby:
- Poproszę zaproszenie. Wymieniam na bilety.
Wsunął je przez półkolisty otwór między szybą a blatem. Staruszek sięgnął do jednego ze stojących na biurku kartonów i wyciągnął bilety. Mathew odchodząc od kasy studiował ich fakturę. Jego podejrzenia okazały się słuszne. Bilety miały na sobie znaki podobne to tych na zaproszeniach. Potęgowały szczęście osób znajdujących się w ich pobliżu. Mathew pokręcił głową i podszedł do stojącego poza tłumem, Michaela. Palił papierosa.
- Widziałeś? To samo co na zaproszeniach. Cholera, naprawdę dobrze się przygotowali. Nawet największą szmirę sprzedają jak arcydzieło. Po cholerę włożyli w to tyle pracy. Zresztą, po co im taka ilość energii?
- Nie mam pojęcia. - Odpowiedział Michael – Zapytamy tych dupków gdy już ich znajdziemy. Puki co wypada zająć miejsca.
Do sali w której odbywało się przedstawienie prowadziły trzy szerokie wejścia. Przy każdym z nich stał kontroler. Tutaj nie było kolejek, więc Mat i Mike szybko znaleźli się w środku. Odnaleźli swoje fotele i rozsiedli się na tyle wygodnie na ile pozwalały sprężyny, boleśnie wpijające się w pośladki. Ludzie wchodzili do sali jeszcze przez jakieś dwadzieścia minut. Zamknięto drzwi i pogaszono światła. Jedynym jasnym punktem na sali była teraz scena. Pomieszczenie wypełniały emocje. Sztuczki zastosowane przez organizatorów działały jak trzeba.
Michael rozejrzał się wokół. Mimo panującego półmroku, bez trudu dojrzał osiem osób rozstawionych przy ścianach sali. Ich wzrok przeczesywał tłum i na pewno nie przyszli tu oglądać przedstawienia. Wybrzuszone marynarki zdradzały miejsce ukrycia broni.
Przedstawienie się rozpoczęło. Tak jak podejrzewał Mathew, stanowiło jedno wielkie, nieporozumienie. Przez chwilę starał się nawet zainteresować zarysem fabularnym. Nie potrzebował wiele czasu by stwierdzić jego brak. Pozostali widzowie byli zafascynowani. Nie potrafili oderwać wzroku od sceny i co chwilę reagowali salwą śmiechu na kiepskie żarty i wznosili głośne "Och" lub "Ach" zachwycając się grą aktorów. W odczuciu Tish'a o wiele lepiej zagrałaby sterta kamieni.
- Wychodzimy. Trza się rozejrzeć. - Mathew szepnął do Michaela
- Na sali mamy ośmiu uzbrojonych. Cały czas przyglądają się gościom. Pewnie szukają czegokolwiek co mogłoby zakłócić przebieg przedstawienia.
- Czy to jakiś problem? - Tish wyszczerzył się i wstał sprawiając, iż ludzie zajmujący miejsca za nim wyginali się, niczym uczestnicy niezwykle nieudolnie prowadzonych zajęć Jogi. Nikt nie chciał przeoczyć nawet najmniejszego fragmentu przedstawienia. Mike podążył za Mathew.
Opuszczając salę wyszli do pustego korytarza, wcześniej pełnego gości chcących wymienić swe zaproszenia. Teraz było tu pusto. Na wprost nich znajdowało się wejście do budynku, w lewo ciągnął się wąski korytarz, natomiast po prawej stronie, obok kasy biletowej znajdowały się schody biegnące na piętro.
- Jak myślisz, gdzie powinniśmy zacząć? - Michael starał się dostrzec jakąkolwiek wskazówkę
- Jak znam życie na piętrze. Jakby było tu pięć pięter, stawiałbym na piąte. Najciekawsze rzeczy zawsze dzieją się na samej górze a winda nigdy nie działa. Żeby je zobaczyć trzeba pokonać setki stopni. Na całe szczęście tutaj mamy tylko jedno piętro. Nie ma źle.
Gdy znaleźli się w połowie schodów, na szczycie stanął siedzący wcześniej za szybą bileter. Tym razem jednak celował do nich z pistoletu maszynowego marszcząc przy tym czoło.
- Co wy tu do cholery robicie? Przejścia nie ma.
Spodziewali się pewnych trudności. Gość, mimo sędziwego wieku, nie wyglądał jakby żartował. Nawet pojedynczy strzał ściągnie tu ochroniarzy z sali. Wtedy zrobi się niewesoło. Mathew uniósł dłonie w geście poddania się, nieznanie poruszając przy tym palcem wskazującym prawej ręki. Strażnik nie zauważył tego. Skupił się na Michaelu stojącym ze skrzyżowanymi ramionami, mimo broni niemal przystawionej do głowy.
- A ty co? - Wycedził bileter. - Rączki! Widzieć je chce.
- Mogę już? - Zapytał Michael delikatnie zirytowany całą sytuacją, ku zdziwieniu starca, kierując pytanie do stojącego obok Tish'a.
- Jeśli chcesz. - Mathew wzruszył ramionami. Michael wystrzelił jak z procy.
Gdy tylko się poruszył dziadek pociągnął za spust. Nie padł żaden strzał. Na jego twarz wkradło się przerażenie. Ustąpiło miejsca zaskoczeniu wywołanym potężnym ciosem w szczękę. Oczy staruszka powędrowały ku górze znikając gdzieś wewnątrz czaszki. Stracił przytomność.
Michael podniósł z ziemi automat. Spojrzał na towarzysza unosząc broń w jednej ręce.
- Zostaw. Uszkodziłem mechanizm spustowy.
Michael skinął głową. Gdy weszli po schodach stanęli przed długim korytarzem. Lewą ścianę zajmowały spore okna. Na parapetach ustawiono donice z bujną roślinnością. Na całej prawej ścianie ciągnęły się drzwi. Zaczęli iść. Słuchali.
W jednym z pomieszczeń, za zamkniętymi drzwiami usłyszeli rozmowę.
- Niebawem przejdziemy do dzieła. Pozwólmy naszym gościom jeszcze trochę się wczuć. - Powiedział pierwszy głos z rozbawieniem.
- Runy powinny już dostatecznie ich pobudzić. - Padła odpowiedź. Oba głosy należały do mężczyzn.
Mathew uśmiechnął się do Michaela i podszedł do drzwi. Uderzył w nie trzykrotnie pięścią. Rozmowa natychmiast się urwała. Ktoś wewnątrz podszedł pod drzwi.
- Kto tam?
- Pizza! - Powiedział Tish bez zastanowienia. Michael pokręcił głową z niedowierzaniem. Tyle jeżeli chodzi o element zaskoczenia. Otworzył drzwi potężnym kopniakiem. Znajdujący się za nimi wysoki mężczyzna o pociągłej twarzy i szeroko rozstawionych oczach odskoczył pod biurko, w ostatnim momencie unikając uderzenia. Wyciągnął zza pasa broń. Michael wyciągnął spod marynarki dwa glocki. Teraz obaj mężczyźni kierowali ku sobie lufy pistoletów. Mathew z lekkim uśmiechem na twarzy dobył swojej broni. Za cel obrał mężczyznę siedzącego w dużym, skórzanym fotelu.
- Dzień dobry panowie – Powiedział Tish- Przyszliśmy tutaj pozbyć się szczurów. Słyszeliśmy o kilku z nich, spijających energię z ludzi.
- Brawo! Brawo. Naprawdę świetnie się spisaliście. - Powiedział siedzący w fotelu mężczyzna o pokaźnej tuszy. Był całkowicie łysy, pod nosem wyhodował zadbany wąs. Granatowy garnitur dodawał mu elegancji. Ostatni guzik koszuli pozostał niedopięty. Powód takiego stanu rzeczy stanowił najprawdopodobniej podwójny podbródek mężczyzny - Zaskoczyliście mnie. A teraz pożegnajcie się ładnie z życiem.
Drugi mężczyzna już od dłuższej chwili skupiał wzrok na Mathew. Mike wyczuł mentalną więź nawiązującą się między nimi. Mat przestał się uśmiechać. Jego oczy zmętniały. Skręcił biodra celując swoją bronią prosto w skroń Michaela.
- Odłóżcie gnaty albo poślemy was do piachu. Czy wy macie w ogóle pojęcie przed kim stoicie? - Zapytał mężczyzna na fotelu.
- Nie mogę się ruszyć. Moje ciało samo... - syknął Mathew wykrzywiając twarz z wysiłku.
- Przestaniesz się wydurniać? - Michael przewrócił oczyma.
- Jejku jejku. Daj chociaż przez chwile poudawać, że mają jakieś szanse. Niech się chłopaki cieszą. - Tish uśmiechnął się szeroko i na powrót wycelował w siedzącego na krześle mężczyznę.
Padł strzał. Facet stojący przy biurku nie wytrzymał. Pociągnął za spust posyłając kulę w kierunku Michaela. Najwyraźniej postanowił zakończyć dyskusję. Ku jego niemałemu zaskoczeniu pocisk zatrzymał się kilkanaście centymetrów przed twarzą Mike'a i upadł na ziemię.
Kilka rzeczy wydarzyło się jednocześnie. Grubas zerwał się z fotela i usiłował dobiec do okna, jednak celny strzał Mathew przeszył mu kolano. Mike posłał kilka pocisków dziurawiąc klatkę piersiową Telepaty, posyłając jego martwe ciało na biurko. Leżący na ziemi, postrzelony mężczyzna usiłował wstać podpierając się na skórzanym fotelu. Zrezygnował z tego pomysłu. Wyciągnąwszy zza pasa rewolwery wcelował w Mathew, jednak widząc jego uśmiech zreflektował się. Przyłożył rewolwer do skroni. Ma do czynienia z natchnionymi. Jeden z nich był Kinetykiem. Bez trudu zatrzymał wystrzelony pocisk. Marnowanie kolejnych naboi nie ma najmniejszego sensu.
- Niczego ze mnie nie wyciągniecie padalce! - Ryknął.
Michael spojrzał na rewolwer. Grubas syknął z bólu i wypuścił broń na na podłogę. Oddychał ciężko i nierówno.
- Czego wy ode mnie chcecie? - Zapytał, z niedowierzaniem patrząc na swą broń. W ułamku sekundy rozgrzała się, mocno parząc dłoń. Nawet nie silił się na używanie swoich mocy. Miał przed sobą niezwykle potężne osoby.
Tish stopą odsunął rewolwer poza zasięg mężczyzny. Drewniana podłoga w miejscu w którym leżał sczerniała od temperatury. Przykucnął, mierząc grubasa wzrokiem. Nastała chwila ciszy, nagle przerwana wesołą melodyjką rozbrzmiewającą z telefonu Mathew.
- To mój! - Powiedział wyciągając telefon i odbierając. - Halo? Thomas, słuchaj jestem trochę zajęty, oddzwonię ci. - Rozłączył się i na powrót schował telefon do kieszeni. - Więc tak. - Powiedział z charakterystycznym dla siebie lekkim uśmiechem. Michael zamknął drzwi i oparł się o nie krzyżując ręce na piersi. - Po jaką cholerę cała ta szopka. Wyciągacie, a raczej wyciągaliście energię z dziesiątek ludzi. Po co?
Mężczyzna splunął Mathew w twarz.
- I tak mnie zabijecie. Nic wam nie powiem.
Tish starł rękawem ślinę ze swojego policzka. Jednym szybkim ruchem złapał rozmówcę za przestrzelone kolano zatapiając kciuk w ranie. Rozbrzmiało przepełnione bólem syknięcie.
- Śmierć można zadać na wiele sposobów. Niekoniecznie musi być ona szybka.
- Drakoni nigdy nie zdradzają swoich braci. Jesteśmy jednością walczącą o coś większego. O coś o czym wy nawet nie macie pojęcia. Nie jesteście sobie tego w stanie nawet wyobrazić ścierwa! Gdy Baron się dowie o tym co tu się stało będziecie martwi!
Mathew i Michale wymienili spojrzenia. Mężczyzna zaczerwienił się, gdy dotarło do niego, że powiedział o kilka słów za dużo.
Padł strzał i grubas osunął się na podłogę. Z otworu w jego skroni sączyła się krew. Michael schował broń pod marynarkę.
- Co ty do cholery robisz! - Warknął Tish - Potrzebujemy więcej informacji.
- I tak niczego by nie powiedział. - Michael wzruszył ramionami.
- Skąd możesz to wiedzieć! Cholera. Dobra nie ważne. Baron. Słyszałeś kiedyś o kimś takim? - Mathew pokręcił głową. Zaczął przeglądać znajdujące się w pokoju rzeczy.
- Już się przyjrzałem. Nic ciekawego tu nie trzymali. O Baronie pierwsze słyszę. Ale zaciągnę języka. Dowiem się kto kryje się pod tym pseudonimem.
- Albo nazwiskiem. Dobra, zmywamy się stąd.
Gdy uzbrojeni ochroniarze weszli do pomieszczenia zastali jedynie zwłoki grubasa i telepaty. Otwarte do szeroka okno zdradzało niewyszukaną drogę ucieczki dwóch natchnionych z klanu Lupus.
* * *
Mężczyzna ubrany w drogi garnitur odetchnął kilkakrotnie zanim zebrał się na odwagę i zapukał do potężnych, dębowych drzwi. Poprawił krawat, odruchowo spoglądając na swoje buty. Zauważył niewielką plamę. Poświęcił wiele czasu doprowadzając je do idealnego stanu. Drobna skaza utwierdziła go w przeczuciu. Dzisiejszy dzień nie będzie należał do najlepszych.
- Wejść. - Za drzwiami rozbrzmiał gruby, tubalny głos.
Nacisnął na klamkę i wkroczył do obszernego pomieszczenia. Drewnianą podłogę w dużej części przykrywał drogi, perski dywan. Ręcznie rzeźbione meble o ozdobnych wykończeniach potęgowały uczucie przepychu. W pomieszczeniu panował półmrok. Mężczyzna zamknął za sobą drzwi, podchodząc do biurka stanowiącego centralną część pokoju. Oświetlenie uniemożliwiało zobaczenie osoby siedzącej po drugiej stronie. Na jej twarz padał cień. Mężczyzna skłonił się nisko i wziął głęboki oddech. Chciał mieć to już za sobą.
- Baronie. White nie żyje.
Nastała chwila ciszy ciągnąca się w nieskończoność.
- Spodziewałem się tego. Sam się o to prosił. Wszystko przez jego nieostrożność. Mimo wszystko okazał się przydatny. Wykonał swoje zadanie jak należy. Zaabsorbował dostateczną ilość energii. - Odpowiedziała osoba siedząca za biurkiem.
- To wszystko co miałem do przekazania mój panie.
- Dobrze. Poinformuję pozostałych. Możesz odejść.
Mężczyzna poczuł ulgę. Poszło o wiele lepiej niż się spodziewał. Odwrócił się na pięcie ruszając w stronę drzwi. Już miał łapać za klamkę gdy ponownie rozbrzmiał głos Barona.
- Zrób wszystko żeby dowiedzieć się kto za tym stoi.
- Tak jest panie. - Odparł i opuścił pomieszczenie. Delikatnie zamknął drzwi starając się zrobić to jak najciszej. Wyprostował się. Wciągając powietrze przez nos, przeczesał dłonią siwe włosy. Skoro Baron twierdzi, że White wywiązał się ze swojej części planu, niebawem rozpoczną etap drugi.
Mężczyzna ruszył korytarzem. Chciał jak najszybciej wyczyścić tą cholerną plamę na bucie.