Opowiadanie będzie miało alternatywne zakończenie, ale pracuję nad nim i ciągle mi coś nie pasuje :-). Gatunek? Przyznam, że nie wiem, może psychologiczne, może groteska:-). Trudno mi orzec.
Wstałem znudzony. Tak jest codziennie, otwieram oczy i patrzę w sufit, udając, że nie dostrzegam nierówności, ale jestem też zbyt leniwy, by przetrwać remont, nawet wykonany cudzymi rękami. Kiedy już wstaję, ekspres robi mi kawę, a ja łaskawie dolewam mleka do pojemnika, którego czyszczeniem oczywiście się nie zajmuję. Pani Krysia zrobi to za mnie. Jestem taki pusty, rano, popołudniu, wieczorem, jakby wypełniały mnie leciutkie trociny.
- Uwielbiam ją, ona to wie i tańczy...
Tak, znienawidzony sąsiad z mieszkania nade mną też już wstał i raczy mnie swoim zawodzeniem. Jest numerem trzy. Myślę, że mam ku temu solidne podstawy. Nienawidzę jego gustu muzycznego, a dresy, które namiętnie nosi, kalają mój zmysł estetyczny i jestem przekonany, że to jego goście podpierdzielają moje paprocie stojące na półpiętrze. Były cztery, ostały się dwie. Pani Krysia uroniła nawet łzę. Bardzo o nie biedaczka dbała, dlatego niezmiennie od miesiąca, kiedy to zasiał mi się w głowie ten iście diabelski plan, sąsiad z ostatniego piętra jest numerem trzy. Morderstwo popełnione na takim osobniku, byłoby społecznie pożyteczne. To, że najbardziej dla mnie, wygodnie mi przemilczać...
... Wtoczyłem zaspane cielsko do kuchni i jeszcze ze szczoteczką w zębach, zabrałem parujący kubek. Kawa z mojego ekspresu jest wyśmienita, kosztował też fortunę, ale na co mam wydawać ten ciężko zarobiony szmalec? Na siekierę? Nie zrobię tego jak Raskolnikow, amatorszczyzna, której nie zamierzam powielać, tym bardziej czerpać wzorców, broń Boże. Jeszcze nie wiem jak dokonam tego aktu destrukcji cielesnej, ale mam swoje wizje, obarczone wprawdzie sporym ryzykiem, z którym się przecież liczę. Ba, nawet czekam na ten dreszczyk emocji. Jestem po prostu znużony, dzień po dniu, tydzień po tygodniu i miesiąc po miesiącu. Wychodzę kilka minut po siódmej. Sień pachnie lawendą, co mi jeszcze intensywniej uświadamia, że coś jest ze mną nie tak. Już piątek, bo sąsiadka spod piątki myje sień. Tak, dni tygodnia przelatują, a ja tego nie dostrzegam. To miało się zmienić, ten szczególny dzień zapamiętam na zawsze, pieczołowicie wybrany z harmonijnej szóstki. Niedzielę zostawiam Bogu na rozliczenie mnie z plugastwa, a w jeden z sześciu kolejnych, stanę się kimś innym niż jestem. Stanę się nowy. W głębi duszy wcale tego nie chcę. Jestem dobrym człowiekiem, ale...tak już postanowiłem. Muszę się więc trzymać planu, a w końcu coś poczuję, nawet jeżeli będzie to czarna rozpacz i palące wyrzuty sumienia.
-Panie sąsiad - zagaja sąsiadka i patrzy przenikliwie w oczy. Jedno niebieskie, drugie zielone. Wiem, że ją to fascynuje. Nie ona pierwsza. Na studiach kupowałem soczewki i wtedy oba były fioletowe. Bawiła mnie reakcja ludzi. Teraz już mnie tylko męczy.
-Tak, pani Małgosiu.
-Bo pan Franek spod dwójki remontuje piwnicę. On sobie ubzdurał, że cała piwnica musi być wykafelkowana. A my się mamy na te kafle poskładać, bo on będzie je wszędzie kładł, to ponoć tyle metrów, że najtańsze wyjdą prawie co za mercedesa.
-Nie pomyliła pani mercedesa z polonezem?
-Może, faktycznie -zastanowiła się - Ale co pan myśli? On tak może mi piwnicę kafelkować, jak ja nie mam pieniędzy i nie wyrażam chęci?
-Pani Małgosiu, ja nie wiem czy może, to jest upierdliwiec, najpewniej ma zgodę ze spółdzielni - zauważyłem posępnie. - Nie tylko pani ma problem - burknąłem. - Bo gdzie ja teraz zwłoki zakopię?
Zaśmiała się i poklepała mnie po ramieniu.
-Pana się zawsze żarty trzymają. - Wydęła wargi i wróciła do mycia sieni.
-Do widzenia - rzuciłem i już mnie nie było. Ci ludzie mnie rozbawiali swoją infantylnością, ale skoro ktoś chciał mi piwnicę kafelkować, to tylko się cieszyć. Wsiadłem do swojego mercedesa. Notabene jedynego na tym osiedlu biedy i braku nadziei. Ale co ja mogłem poradzić na to, że mnie tak kamienice kręcą? Nie wyobrażam sobie mieszkania w murach, które mają mniej lat niż mój chrześniak. Dobrze, że smarkacz wyjechał do Kanady, nie zdzierżyłbym łez siostry, gdyby mnie w pierdlu odwiedziła. A tak, cała rodzina daleko, jest więc szansa że nigdy się nie dowiedzą. Wsiadłem do auta, zastanawiając się, dlaczego uznałem, że skończę za kratami, przecież byłem inteligentny, dlaczego miałbym dać się złapać? Ta myśl była niepokojąca i nie chciała mnie opuścić. Weszła ze mną do biura, potem zbiegła ze mną po schodach na halę produkcyjną, gdzie trafiłby mnie przysłowiowy szlag, gdybym tylko był bardziej wrażliwy.
-Panie majster-zawołałem gościa w czerwonym T-shirt, który jak mnie zobaczył od razu pobladł. Notabene pasował mu taki kontrast.
-Gdzie pan masz kamizelkę roboczą?-Spytałem, walcząc z sobą, by go nie zjechać przy wszystkich.
-Podpierdolili mi. Gacie też - szepnął.
-To co pan masz na dupie, jak nie gacie?
-Nowe mam, do działu zaopatrzenia musiałem w ręczniku lecieć – powiedział. - A na dworze jest piździawa.
-Nockę pan miałeś?-Spytałem ziewając.
-Tak.
-To już pan nocek mieć nie będziesz, na zmianie się nie śpi.
-Kąpiel brałem po robocie, co mi pan prezes sugeruje?
-A nic...-Facet był zbyt przerażony, żeby go jeszcze gnębić. Lekko faktycznie nie miał. Jak moja sekretarka ledwo co pozwala cycka dotknąć za kilo schabowego, tak jemu ponoć i za darmo się daje przedmuchać. Musi mieć gościu sprzęt, a inni zazdroszczą. Swoją drogą, nigdy nie mogłem pojąć, jak dorośli faceci mogą tak stadnie latać do niej z tą toną mięsa, ani tego, po co jej aż tyle świniny.Za kurczaki to można co najwyżej sutka ścisnąć. Na wołowe za mało im płacę. Pokiwałem głową i odechciało mi się rewizji. Chociaż zapewne gdybym szafki przejrzał, to bym tam znalazł zaopatrzenie niewielkiego sklepu mięsnego. Miałem tę sekretarkę zwolnić, ale jej dyndające bufory przyciągały lunatycznie mój wzrok. Nie, żebym miał ochotę pomacać, jak sobie pomyślę, że suwnicowy ten sam cycek tykał, to mi łyk kawy w gardle staje. Też sobie tę kawę sam robię. Sekretarka nie jest zbyt wiarygodna do tej roli.
Wszedłem w końcu do biura, a od progu mnie panie z działu księgowości atakują. Też nie mam lekko. Będę chyba musiał zrewidować swoje poglądy na temat płci potencjalnej ofiary, bo życie mężczyzny to pasmo cierpień. Dotychczas moje trzy typy były płci męskiej. Bardziej szczegółowo, jeden pan w średnim wieku, młokos i dziad.
-Panie prezesie, bo ja się pomyliłam i posłałam ten milion w euro zamiast w złotych.
-Co pani zrobiła?-Zamurowało mnie. Dwa miliony w euro, to jakieś osiem w złotówkach, Boże, po jakimś lichwiarskim kursie. Panie miej ją w swojej opiece. Otwarłem paszczę i ją zamknąłem, zastanawiając się, kiedy zatrudniłem tę kretynkę. Ale wyszło mi, że całe dziesięć lat temu, i to wcale nie była kretynka, tylko bardzo mądra kobieta. Nigdy wcześniej nie było takich akcji. Musiałem usiąść. Jasne, raz a dobrze. To teraz miała swoje pięć minut. Słabo mi się zrobiło. Ta druga patrzyła na mnie z lekkim uśmieszkiem. I jakby oprzytomniałem, odwracając głowę w stronę kalendarza, gdzie jak byk figurowało, że dzisiaj był 1 kwietnia. I teraz dopiero we mnie zawrzało. Nie wiedzieć dlaczego, ale tę pomyłkę było mi łatwiej przełknąć, niż żart. Zadzwoniłem do sekretarki, która przybiegła do mnie, jej cyc dyndał jak zwykle, w dodatku miała taką szykowną mini-spódniczkę.
-Pani Julio. Niech pani mi przygotuje wypowiedzenie dla naszych pań i wezwie policję.
-Słucham - Zatrzęsła się księgowa.
-Pani myśli, że ja uwierzę w taką pomyłkę? - Zatrząsnąłem się też, a co! I walnąłem gazetą w biurko - pani się ugadała na procent z tym lalusiem, co do nas z banku przychodzi. Pani myśli, że ja tego kosza z owocami nie widziałem.
-Ale pan też dostał. To w święta przecież było - zaparzyła się. - No co pan, prezesie...
-To już jest przestępstwo, najpierw łapówki, potem kasa z konta ucieka, pani myśli że ja uwierzę, że ktoś taki jak pani, co dziesięć lat jest kryształowy jak łza, zrobi taki błąd? Nie jestem idiotą droga pani. A ten kosz oddałem listonoszce jak z listami przysapała.
-Potwierdzam - powiedziała sekretarka - bardzo się ucieszyła.
Księgowa pobladła.
-Panie prezesie to był żart z tym euro-wyskoczyła z tłumaczeniem ta druga, Marysia. Młoda, zatrudniona miesiąc temu-To mój pomysł był, głupio wyszło, niech pan starszej kobiety na bruk nie wyrzuca. Ja karę powinnam ponieść.
-Karę?-Popatrzyłem na nią przenikliwie. Taka szara mysz, nie wiem czy ładna czy brzydka, uszy duże, nos zbyt długi ...rzęsy też i ładne czarne oczy. Reszta mnie nie zachwyciła.
-Pani Marysiu. Ja wiem, że to był żart, nikt nikogo nie wyrzuci. Niech panie już idą.
Księgowa od razu uciekła, a ta młoda została i patrzyła się na mnie. Ja nie wiem co jej po głowie chodziło, ale się rumieniła.
-Panie prezesie, bo ja już wcześniej chciałam przyjść porozmawiać, bo chodzi o tę imprezę zakładową, ja mam w tym samym czasie pogrzeb i mnie nie będzie. A pan to z taką pompą szykuje.
Z pompą kuźwa. Właściciel chce mieć bibę na miarę XXI wieku, to i z pompą.
-Idź pani na pogrzeb i się nie martw.
-Dziękuję. Bo to moja babunia. A ja bym i tak na tej imprezie ciągle płakała. Śmierć to coś strasznego.
-Boi się pani? - spytałem.
-Śmierci? W żadnym razie...Czekam na nią.
-Dlaczego? - Zaciekawiła mnie jej odpowiedź.
-Bo sama zostałam, nie mam nawet psa.
-Też jestem sam - zabuczałem pod nosem.
-Pan ma perspektywy, a ja?
Dziwne to, co ona powiedziała. Perspektywy. Mam plany, ale żeby zaraz perspektywy. Kto by takie coś wymyślił, jak nie młody podlotek. Tacy czterdziestoletni jak ja, to już nie myślą o perspektywach.
-Niech pani już idzie i się nie przejmuje tą imprezą.
W dupie miałem imprezę, sam najchętniej bym w niej nie uczestniczył, ale zorganizować mi kazano. Fatalnie się ten dzień zaczął i fatalnie skończył, bo wracając do domu trafiłem na sąsiada spod dwójki,pana Franka, który piwnicę miał nam kafelkować
-Panie prezesie ...
Nienawidziłem jak mnie tak nazywał. Ale kilka razy go poprawiałem, co nie przyniosło jak widać efektu, więc...Tak, ofiara numer dwa.
-Panie prezesie u Błażejowej wyłączyli prąd i ona już teraz zarośnie w syfie. Z tym ewidentnie trzeba coś zrobić, bo pan wie, że ona całe lata temu wypadła z rynku pracy. Wody nie mają, gazu, teraz im prąd odcięli. Tam wszystko gnije, ona do mnie z wiadrem po wodę chodzi, ale żona się wścieka. U nich trzeba porządnie wyczyścić, wtedy na trzy miesiące będzie spokój. Musimy coś zrobić. Ona tak śmierdzi ta Błażejowa... Na sieni też odór z jej mieszkania. Pan nie czuje, bo do pana najmniej dochodzi, ale my na dole. Strach drzwi otworzyć.
-Ale chłopiska nadal przychodzą na dupczenie - powiedziałem z przekąsem. A co? Chcesz se pan gniazdko wyczyścić?
-Co pan? - poklepał mnie po ramieniu. Oni wszyscy myśleli, że ja jestem żartowniś. A prawda była taka tłamsząca.
-Bo jak ja prezesie tę piwnicę skończę, to Błażejowej wyozonuję ten chlew, ale wszyscy będziemy musieli posprzątać, sam nie dam rady.
-A tak tak, prima aprilis...heh.
Nawet mnie skubany rozbawił.
-Ale nie prima aprilis. Ja sąsiadce, co mieszka pod panem, zostawiłem listę. Tam się pan musi wpisać. To lista, co kto sprząta, bo ja rezerwuję lodówkę i piec, a sąsiad z góry jej karcherem podłogi umyje.
Nie żartował skubany. Patrzyłem na niego wyłupiastymi oczami.
-Czemu mamy sprzątać? Wodę jej opłacę, niech sama swój chlew sprząta-powiedziałem, walcząc z szokiem.
Co za dzień!
-Przecież ja panu tłumaczę prezesie, że ona z rynku pracy wypadła dobre dziesięć lat temu. Trzeba jej pomóc wrócić na właściwą drogę.
-Panie idę. Przepuść mnie pan.
Przecież nie będę z debilem rozmawiał, który z automatu powinien awansować na pierwsze miejsce mojej listy. Chociaż coś mi tam w głowie jeszcze zaświtało. A może by tak Błażejowa...Przecież ona była gorsza od lichwiarki. Syf tylko sobą reprezentowała. Taką to każdy luj mógł puknąć po pijaku. I już miałem nowy plan, Błażejowa zastąpiła dziada spod trójki, pana Zacharego, który latem podpalił swojego kota. I tym oto sposobem, z mety zajęła pierwsze miejsce.
*****
Mój pradziadek miał sporo na sumieniu. Nie pytałem ojca, co takiego faktycznie przeskrobał, ale już fakt posiadania piątki potomstwa z różnymi kobietami, mówił sam za siebie. Pradziadek zostawił mi w spadku nóż. Nie byle jaki, bo pozłacany i z wężem na rękojeści. Ten gad uśmiechał się do mnie perfidnie. Sprawa była podejrzana. Nóż i wąż. Nie należałem do bogobojnych, ale ... Patrzyłem na nóż, wypolerowany, piękny, błyszczący i iskrzyły się pod kopułą sprzeczności. Moją oczywiście. Błażejowa zabita takim cackiem. Nie potrafiłem tego przełknąć, i chociaż plugawe morderstwo szmaciło swą wymową nóż pradziadka, narosły na ciele Błażejowej brud, niczym pleśń, kalałby go jeszcze bardziej.
Pani Krysia wieczorem zrobiła pranie. Wkurzyła mnie tym bardzo, gdyż wiele razy jej powtarzałem, żeby nie dotykała moich brudów. Pranie robiłem sam. Ja potrafiłem, tym bardziej Błażejowa powinna. Kiedyś była przecież kobietą. Upadek społeczny to nie proces pięciominutowy, lecz rozciągnięty w czasie, powolny i żmudny.
Do pracy zbierałem się dzisiaj zbyt wolno. Za dużo miałem do obmyślenia. Atakowały mnie idee, pomysły, i nie da się ukryć, również wątpliwości. Gdy wchodziłem do gabinetu, sekretarka gimnastykowała się przy oknie. Cycki dyndały wybitnie zachęcająco. Zielona bluzka, wąskie getry - moja sekretarka miała zgrabną pupę. Zazwyczaj dostrzegałem jej walory, a dzisiaj nawet bardziej. Oparłem się o biurko i patrzyłem w rowek jej dekoltu, starając się ignorować leżące obok monitora opakowanie z jajkami. Wiedziałem który jej to przyniósł. Pryszczaty taki, ledwo opierzony. Niestety ci mądrzejsi nie chcieli u mnie pracować ze względu na marną pensję, dlatego skazany byłem na ...
Sekretarka popatrzyła na mnie i przygryzła wargę.
- Smakowite, prawda? - zapytała.
- A bo ja wiem, czy smakowite. Stać tutaj nie powinny.
- Stoją, bo mnie pan prezes kręci.
Ja o wozie, a ona o kozie.
- O jajkach mówię, a pani? – dodałem złośliwie.
- Ja mogę o czymkolwiek prezesie. Liczy się efekt.
- A jaki sobie pani zamierzyła?
- Z pompą i szmalcem w kieszeni.
„Smalcem”, na usta mi się cisnęło, ale wolałem zostawić to dla siebie.
- Jak przygotowania do imprezy? Wszystko zapięte na ostatni guzik?
- Panie prezesie, u mnie ten guzik jest zawsze bardzo luźno wszyty.
Podrywała mnie skubana.
- Pani Julio, pani wie, że właściciel z towarzystwem przyjedzie?
- A co ja głupia? Pewno, że wiem. Kieckę mam za tysiak. Pan mi prezesie to musi w premii oddać.
Oblizała wargę. Gdyby nie te pieprzone umiłowane świniny, pewno bym ją puknął, ale suwnicowy mi się w myśli wrył pługiem najprawdziwszym. Nie lubiłem się brać za coś, czego nie miałem zamiaru ciągnąć. Zawsze byłem konsekwentny. To ważne słowo w moim życiorysie. Sekretarka by mnie zadowoliła ciałem, ale o czym byśmy rozmawiali?
- Pani ma jakieś zainteresowania pani Julio?
- Seriale.
No właśnie, i o tym myślałem.
- A te jajka z chowu własnego naszego Marcela?
- Tak.
- Niech pani sprawdzi, czy on jest na pierwszej zmianie i niech go pani do mnie wezwie.
- A po co? - zlękła się, tak jakby.
- Coś muszę z nim załatwić.
- Ale – zająknęła się, trzepocząc pomalowanymi i sztucznie wydłużonymi rzęsami. Patrzyła na mnie z przerażeniem. Aż mi się jej żal zrobiło. W sumie, co ją będę osądzał. Planowałem morderstwo. Rozpusta była mimo wszystko niżej w hierarchii występków. Chociaż może i wyżej? Zależy z której strony spojrzeć. Morderstwo, w każdym razie, było niewspółmiernie większym grzechem, jak i ja paskudniejszym plugawcem.
- Potrzebuję kurczaka do rosołu.
- Do rosołu można się też prezesie rozebrać – sekretarka uśmiechnęła się rozbrajająco.
- Pani Julio, bądź pani poważna. Na rosół mi go trzeba, na imprezę, jeśli ma być z pompą.
- Rosół?
- Nie rosół, impreza przecież.
Od razu pożałowałem wypowiedzianych słów. W jej oczach już byłem amatorem domowego ogniska, takim co przy garach stoi. Nagle potrzebowałem zapalić. Westchnąłem tylko, podałem jej teczkę i przypomniałem raz jeszcze, by wezwała Marcela, a że nie pozwalałem palić w biurach, czekał mnie marsz do miejsca ku temu przeznaczonemu. Ku małemu kamerlikowi* na końcu korytarza, z okienkiem, żeby się wietrzyło. I kamerę zainstalowałem ku zdrowotności, dzięki niej pracownicy jak już idą zapalić, to faktycznie palą. Z czasu pracy ich potem rozliczam pieczołowicie. Taka mała uszczypliwość, albowiem mnie drażni, gdy sobie pogaduchy urządzają przy papierosie. Stałem w tym pomieszczeniu, bo obowiązywały mnie te same zasady. Nie ma równych i równiejszych, nie w zakładzie, który powierzono mojej pieczy. Trzy minuty wyliczone na peta i z powrotem do roboty. Trzy minuty, by przemyśleć, czy potrzebnie kazałem Marcela zawołać. Nie chciałem mieć rąk splamionych krwią, no nie dosłownie. I ćwiczenie na kurczakach, to chyba nie był najlepszy pomysł. Zaczęła we mnie myśl kiełkować, że może by tak z okna ją wypchnąć, Błażejową. Ale na parterze mieszkała, to jak z okna? Wyleci i znając moje szczęście, co najwyżej sobie dupsko poobija, członek, czy dwa połamie, a potem będzie w szpitalu z dwa miesiące na koszt państwa wegetować. Nieroby, takim to zawsze z górki. Tą myślą zakończyłem przerwę na papierosa. Sprawa morderstwa musiała chwilowo zstąpić na dalszy plan. Kontrakty czekały na akceptację i Marcela musiałem odprawić. Gdy wchodziłem do gabinetu, już zabawiał sekretarkę, ale pobladł znacznie na mój widok. Nietypowe, bo w wysokiej temperaturze pracuje. Najpewniej wcale nie pracował? Iście dręcząca myśl zaświtała w mojej głowie.
- Co pan robi dzisiaj na zmianie? – spytałem, gdy już się za nami drzwi zamknęły od mojego gabinetu. Sekretarka i tak będzie podsłuchiwała. Uszczelniałem je w zeszłym roku, ale na nic się to zdało.
- Dzisiaj jeszcze nie pracowałem. Że też pan wszystko zawsze dostrzeże – Marcel odpowiedział z wyrzutem. – Ale ja mam zaświadczenie od lekarza, że nie mogę w takiej ciepłocie pracować. Pan mnie musi na inne stanowisko przenieść.
- Rozumiem, że pan zaciążył – odparłem wkurzony. Nikt nie chciał robić w tej temperaturze, wszyscy dezerterowali. Pracowali z pół roku i zawsze ta sama śpiewka. Bo lekarz to, bo lekarz tamto. Oni mnie chcieli zmusić, żebym podwyżkę na to stanowisko przewidział. I przewidziałem, w tej chwili właśnie. Cholera. Marcel był ostatnim pozostałym i faktycznie pracował dobrze.
- Dwadzieścia procent podwyżki i moja sekretarka w gratisie.
Pobladł jeszcze bardziej, a za drzwiami rozbrzmiał huk. Pani Julci się pewnikiem wypadek przytrafił.
- To nie tak prezesie … bo ona wszystkim …- jąkał się Marcel kompromitująco.
- Nie chce pan mojej sekretarki? Pan odmawia, czy jak?
Zamurowało go. Nie wiedział teraz skubany, czy ja żartuję, czy nie. Znaczy się, gdyby to miało chociaż trochę rozumu, to by wiedziało, ale, że nie miało … Niemniej dobrze, że i tacy na świat przychodzili, bo gdyby każdy chciał być inżynierem, to ja bym musiał zakład zamknąć. W białych rękawiczkach pracują inżynierki, w maskach biegają po hali. A Marcelowi nie przeszkadza co wdycha i w jakim stężeniu, ale chłop na prostych negocjacjach poległ.
- Dwadzieścia pięć procent, ale sekretarkę zatrzymam - powiedziałem.
Pięć procent mu dodałem z dobroci serca. Muszę u Boga na przyszłość zaplusować.
- Zgoda – powiedział.
I załatwione.
- L4 pan potargaj. A za dzisiaj urlop – dodałem.
- Pan się oszukać nie da.
- Wiadoma rzecz. Idź pan już. Sekretarkę trzeba ocucić.
Siedziałem w robocie do wieczora. Pani Julia zrobiła mi nawet raz kawę, bo nie miałem czasu, by stanąć przy ekspresie. Z ociąganiem ją piłem, ale mawiają, że co nas nie zabije, to nas wzmocni. Święte słowa. Do domu wracałem po obfitej kolacji. Zawsze jadam w tym samym miejscu, bo mnie jedna kelnerka bardzo rajcuje. Jest przeciętnej urody, ale ma nieziemskie oczy. Zielone, bardzo ciemne, nie takie udawane. Podejrzewam, że mogą to być kontakty, ale póki nie wiem tego na pewno, to się jaram ich pięknem. Dla takich chwil się żyje. Dla dreszczyku emocji, uniesień, urody życia i ciała. Mogłem skończyć wprawdzie w pierdlu, i nigdy już piękna nie oglądać, ale na razie odgoniłem od siebie myśl o pojmaniu. Nie dam się złapać. Taki był najnowszy plan. Zgodnie z nim, morderstwo również zostało zmodyfikowane i unowocześnione. Już założyłem brak krwi. Bezpośrednio, bo gdyby Błażejowa wypadła z pierwszego piętra, dajmy na to, myjąc okno na półpiętrze, wówczas krew by się pojawiła, ale na chodniku, tudzież ulicy, ważne, że nie na moich rękach. Wchodziłem już do klatki schodowej, gdy mój wzrok przyciągnęła wielka kartka wisząca na drzwiach. Podejrzany i niekonkretny tytuł brzmiał „Lista”. No i przeczytałem dużymi literami, że przypadło mi w udziale mycie okien u Błażejowej. Tak jakby los sobie ze mnie zadrwił. Jak to inaczej nazwać? No jak?! Stałem jak słup, czytając swoje nazwisko i nadal nie wierząc, że to faktycznie było napisane.
„Mycie okien plus ramy”
Tym razem we mnie zawrzało. I znowu musiałem zrewidować swój typ ofiary. Znienawidzony już sąsiad, w sekundę wyparł Błażejową z pierwszego miejsca. W dodatku mieszkał nad nią. Trybiki w mózgu zaowocowały wnioskiem, że może los sobie ze mnie wcale nie igra, tylko podpowiada najlepsze rozwiązanie! Umyję te okna Błażejowej, ale najpierw mnie szanowny sąsiad przed śmiercią nauczy, jak się tę czynność wykonuje.
*****
Wstałem lekko otumaniony i w dodatku bolała mnie głowa. Zostało kilka godzin, żeby przygotowania do imprezy zapiąć na ostatni guzik. Zaśmiałem się w myślach wiedząc, że i tak będzie lekko wszyty. Jakże inaczej, skoro sprawowanie nad nią pieczy powierzyłem sekretarce. Miałem w tym jednak swój cel, licząc po cichu na kicz. Nie, żebym właścicielowi odmawiał szacunku, ale kicz w wydaniu pani Julii był zawsze na najwyższym poziomie. Nastawiłem się więc na balony i róż. Po cichu i w skrytości również na girlandy i skąpe odzienie sekretarki. Czasami byłem jak dziecko, ale musiałem z czegoś czerpać przyjemność. Osobiście też się napracowałem, by można było uznać, że impreza odbyła się z pompą. Trębacza przez miesiąc tropiłem, zafascynowany jego filmikiem wrzuconym do sieci. Zespół, muzyka, najlepsza sala w mieście, ciasta pieczone przez wybitnego cukiernika i hektolitry najlepszego alkoholu. Zresztą, gdy się dysponuje solidnym budżetem, sporo można wykombinować. Zdobyłem też rodzynkę na tort. Kontrakty. W przyszłym roku podwoimy zyski. Nie, żeby kasa miała dla mnie duże znaczenie, ale lubiłem mieć wyniki i cieszyć się uznaniem. Głowa bolała mnie coraz bardziej. Zebrałem się więc szybko i wyszedłem z mieszkania. Specjalnie godzinę później, wtedy moja ofiara biega. Tak, w najprawdziwszym lateksowym kostiumie. Gdybym miał takiej wielkości sprzęt, unikałbym ciasnego odzienia, ale widać sąsiad jest dumny, lub prędzej, nieświadomy. Kiedyś podsłuchałem panią Julię jak opowiadała o udawaniu orgazmu, że ponoć u kobiet to częsta sprawa, patrząc na sąsiada, zaczynałem rozumieć dlaczego. Ziewnąłem, obserwując jak pręży się pod oknem Błażejowej. W tej chwili byłem naprawdę bliski uwierzenia, że on w tym całym sprzątaniu ma jakiś cel. Zgroza, ale ludzie mieli różne zboczenia. Sam byłem niepochlebnym przykładem.
- Pan biegasz? - Zagaiłem.
- W maratonie, w maju.
- Kostiumik na miarę szyty?
- Nie prezesie, niestety, ubolewam nad tym, w kroku trochę się wpija.
Jakby miało w co, pomyślałem.
- Biegaj pan, to może co wygrasz. I będzie na krawca.
- Oby prezesie, oby.
Nie będzie, bo nie dożyjesz pacanie jeden, pomyślałem z przekąsem.
- Mamy wieczorem imprezę zakładową, w sobotę będę odsypiał, ale może pan wpadniesz na kielicha po kościele, w niedzielę. Będę w posiadaniu najlepszych trunków, to pogadamy na temat Błażejowej, bo faktycznie pomysł nie najgorszy.
- Super prezesie. Wiedziałem, że z pana jednak fajny gość.
Taką miałem ochotę na picie z pacanem, że już bym wolał cholerny rosół gotować, ale musiałem go wypytać, kiedy będzie sam w mieszkaniu. Jego żona musi przecież wychodzić? Jak mam go z okna wypchnąć, to nie mogę mieć świadka. Broń Boże asysty, bo mógłbym się założyć, że sama chętnie pozbyłaby się gada.
Pracę zacząłem od wizytacji na hali, gdzie zaczepił mnie suwnicowy i zrobił płomienny wykład o korozji i konieczności malowania słupów. Znawca się znalazł, ale trochę racji miał skubaniec. Na szczęście mogłem się budżetem zasłaniać. Stara śpiewka i dobrze sprawdzona. "Nie mieści się w budżecie". Tyle. Każdy od razu porzucał temat. Nie ma to jak wyuczony przez lata język zakładowy. Wchodziłem już do biura, gdy usłyszałem huk z korytarza, a dokładniej zza drzwi łazienki. Nie bacząc na to, że akurat z damskiej, zawróciłem i wszedłem do środka.
- Pani Marysiu - powiedziałem zszokowany, widząc co się święci, klamka, sznurek. - A pani co robi? Chce mi się pani na zakładzie powiesić?
To był bardzo zły pomysł. Trup przed imprezą? Gorzej już być nie mogło. Po imprezie to już mi było wszystko jedno, jeden, dwa, co za różnica w sumie.
- Pani Marysiu, ale czemu w kiblu? Chce pani dać koleżankom satysfakcję? Pani wie, jaka to niechwalebna śmierć? Ekskrementy pani po nogach ściekną. Proszę się zastanowić nad innym rodzajem śmierci.
Jej twarz zalała się łzami, a w oczach migotało niedowierzanie. Ona chyba nie miała nadziei, że ją od tego czynu będę próbował odwieść?
- Niech się pani z gracją zabije. I poza terenem zakładu. Proszę nie opłakiwać babuni jak ma pani do niej dołączyć lada dzień i przyjść wobec tego na imprezę. Zabawi się pani i coś wymyślimy.
- Pomoże mi pan? - Spytała drżącym głosem, opierając się o ścianę.
- Tak – powiedziałem. - Czuję się zmuszony pani Marysiu, przez okrutny los.
Nadal patrzyła na mnie z niedowierzaniem.
- Ale jak? – Spytała. - Mam też tabletki, tylko że wolno działają.
- A co się pani tak śpieszy? Proszę przyjść na imprezę. Potem wróci pani do domu, być może z nowym spojrzeniem na wszystko. Zatańczy pani ze mną walca.
- Nie zatańczę, bo nie potrafię.
- To jest nas dwoje. Głowa do góry. "Być albo nie być", zna pani ten cytat? Szekspir był mądrym gościem. Niech pani sobie to przemyśli.
- Nie wiedziałam, że jest pan poetą.
- Ja też nie.
Dlatego nie przepadałem za babami. Rzuciłem jej najbardziej oklepanym kawałkiem tekstu, w dodatku nie swoim, a ona mnie od razu klasyfikuje jako poetę, ale pozbierała się do kupy. Ja? Niekoniecznie. Do końca dnia niewiele zrobiłem, nie będąc w lenistwie odosobniony, bo moja sekretarka w południe wyszła do fryzjera i makijażystki. Zgodnie z moim poleceniem zabrała z sobą Marię. Główna księgowa się na mnie za to pewnikiem obraziła, myśląc, że tylko młodym funduję przyjemności. Też wyglądała na imprezie dosyć topornie, całe szczęście usadziłem ją w cieniu na samym końcu sali. Właściciel zjawił się na imprezie z młodą narzeczoną. Dystyngowana kobieta, przy której moja sekretarka wyglądała bardzo nieprzyzwoicie. To, co tamta pieczołowicie starała się ukryć, pani Julia eksponowała. Siedziałem koło właściciela i jego damy, z jednej strony i menadżera w lakierkach z drugiej, zapewne geja, bo jego kolano bardzo ochoczo i zbyt często trącało moje. Starałem się ignorować delikwenta, kątem oka przyglądając się Marii. Przyszła na imprezę, ale bawiła się kiepsko. Właściwie to, nie bawiła się wcale, ochoczo podpierając ściany. Sam płaszczyłem dupsko na krześle, nie robiąc nic poza wnikliwą obserwacją przybyłych. A było co obserwować. Pani Julia tańczyła wyzywająco na parkiecie, nieudolnie próbując zwrócić na siebie uwagę właściciela, niestety, zapatrzony był w pannę powściągliwą i na nic zdały się próby królowej świniny. Niemniej, daleki byłem od uczucia zawodu, w końcu była moją sekretarką. Girlandy też na najwyższym poziomie zaserwowała swojemu szefowi. Uznałem właśnie, że dostanie za to premię. W wysokości jednej piątej, którą sugerowała, ponieważ jej kiecka też nie była warta więcej niż dwie stówy. Piłem, obserwowałem, biegałem do kibla. W takiej mniej więcej kolejności. Nie myślałem wcale o planowanej zbrodni, w końcu miałem wszystko perfekcyjnie ustalone, ale los znów sobie ze mnie okrutnie zakpił. Osaczony zostałem w kiblu, gdy ledwo trzymając się na nogach, osuwałem się po ścianie. Musiałem być schlany jak bela, bo w męskim kiblu objawiła mi się halucynacja w postaci pani Marii.
- Szukałam pana wszędzie - powiedziała z wyrzutem.
- I oto jestem - wzniosłem do góry ręce i przyłożyłem ustnik do warg.
- Nawet do toalety bierze pan ze sobą alkohol. Tak nie można.
- Pani mnie poucza? - Zaśmiałem się, kontynuując dojenie z butelki.
- To niech mnie pan udusi - powiedziała opierając się o ścianę. Wypięła do przodu pierś i westchnęła dodając, że teraz.
Chrząknąłem, wpatrując się w nią szeroko otwartymi oczami. Raczej nie takiego tekstu się spodziewałem, prędzej już, niech mnie pan zerżnie, czego i tak bym nie zrobił, ale morderstwo ... hm.
- Pani Marysiu, chętnie - wymamrotałem. - Ale jak ja po takim uduszeniu zatrę ślady?
Dobrze, że film mi się nie urwał i chociaż trochę kontrolowałem sytuację. Wszystko musiało się odbyć według planu. Nie działałem spontanicznie. Nie jestem narwanym psychopatą, tylko metodycznym człowiekiem. Przyzwolenie na morderstwo, pozwoliłoby upiec dwie pieczenie na jednym ogniu, myślałem otumaniony alkoholem, ale widać nie do tego stopnia, bym nie dostrzegł w tej sytuacji okazji. Marcelowi już pensji nie obetnę, ale uratuje mnie to przed zbytnim rozdawnictwem. Będę miał swoje plusy u Boga, a ona by się w końcu sama pewnikiem targnęła na swoje życie, a tak ... i wilk syty i owca cała.
Zaśmiałem się głośno, ciągnąc obficie z butelki.
- Dlaczego? - Spytałem od niechcenia. - Samotność jako powód mnie nie przekonuje. To rzecz nabyta.
- Dobre - Zaśmiała się.
- A dlaczego powiedział pan, że chętnie? - Spytała.
-Trudno to wytłumaczyć. Mam ochotę.
-A nie ma substytutu?
-Do ochoty, czy do morderstwa?
Już miałem mętlik w myślach przez ten alkohol.
- Morderstwo to zbrodnia - powiedziała.
Oj tam zbrodnia. Występek plugawy, ale żeby zaraz ...
- Pan nie wie jak to jest, ale ja wiem - powiedziała tonem znawcy.
- Pani kogoś zabiła?
Teraz musiałem sobie na nią wnikliwiej popatrzeć.
- Nieumyślnie. To był wypadek, ale nie potrafię zapomnieć. Pan sobie nie zdaje sprawy ...
Oczywiście, że sobie nie zdawałem sprawy. Przecież tylko przeżycie tego doświadczenia dawało pełny ogląd.
- Zależy kto jest ofiarą ... - Próbowałem ciągnąć temat.
- Nieprawda - powiedziała.
Ona stała, ja siedziałem pod ścianą, co chwilę pijąc z butelki i starając się ogarnąć myśli. Ale nic mądrego nie przychodziło mi do głowy. Może miała rację, Błażejowa, czy sąsiad spod dwójki. Wszystko jedno. A może sam powinienem być ofiarą? Nagle ta myśl stała się niewyobrażalnie wręcz pociągająca i ... Przygryzłem wargę.
- Pani Marysiu, daj pani te tabletki.
To było nawet fajne miejsce na śmierć.
- Chce pan tabletki? Po co?
- Żeby to zakończyć i pewnikiem uratuję komuś życie - Zaśmiałem się gorzko. To była ciekawa i nagła myśl. Ale czy dobrze jest podejmować taką decyzję po pijaku?
- Chce pan się zabić razem ze mną?
I rozwiały się moje wątpliwości. Umrzeć razem z kimś, trzymając, dajmy na to, Marysię za rękę, nawet było w tym nieśmiałe domowe ciepło ...
- Dobra - powiedziałem, a ona sięgnęła do torebki.
FIN
Zaplanowany morderca - [gat. groteska]
2Ogólnie temat ciekawy, ale, jak dla mnie, za dużo tu gadania i zbędnego objaśniania. Gdyby to i owo wyrzucić, to tekst byłby chyba bardziej spójny."Rodzynek" rodzaju męskiego. Zresztą chyba chodzi tu o wisienkę na torcie?
"mini-spódniczka"? Raczej "minispódniczka".
Zawsze myślałam, że kobiety się raczej trują albo skaczą z dziesiątego piętra wieżowca niż wieszają na klamce w toalecie.
Co jest podmiotem w piątym zdaniu? Może przydałaby się taka zmiana kolejności zdań, by wypowiedź stała się bardziej czytelna? Oczy czy soczewki fioletowe?-Panie sąsiad - zagaja sąsiadka i patrzy przenikliwie w oczy. Jedno niebieskie, drugie zielone. Wiem, że ją to fascynuje. Nie ona pierwsza. Na studiach kupowałem soczewki i wtedy oba były fioletowe.
"mini-spódniczka"? Raczej "minispódniczka".
Zamieszanie z podmiotem w jednym zdaniu mnie myli. Gdyby dodać "a "przed "cyc" byłoby lepiej.Zadzwoniłem do sekretarki, która przybiegła do mnie, jej cyc dyndał jak zwykle,
Zawsze myślałam, że kobiety się raczej trują albo skaczą z dziesiątego piętra wieżowca niż wieszają na klamce w toalecie.
Pisać może każdy, ale nie każdy może być pisarzem
Katarzyna Bonda
Katarzyna Bonda
Zaplanowany morderca - [gat. groteska]
3:oops:"mini-spódniczka"? Raczej "minispódniczka".
Nie noszę, to na pewno przez to :wink: hihi
I dziękuję za komentarz.
Zaplanowany morderca - [gat. groteska]
4Rodzynki nie mają przypadkiem dwóch wariantów rodzajowych w l. poj.? Nie mniej fakt, wisienka bardziej by pasowała.
Podoba mi się pomysł na opowiadanie, przeczytałam większość tekstu z przyjemnościom. Mam parę drobnych zastrzeżeń, choć niektóre są mocno subiektywne. SPOILER ALERT na końcu będą miłe rzeczy

Jest parę miejsc, w których porozbijałabym zdania:
Z miłych rzeczy - właśnie bohater, dobrze udało ci się go przedstawić. Takie drobne wtrącenia, jak choćby o paprotkach pani Krysi, dobrze się przysłużyly do wykreowania żywej postaci. Niektóre zdania wydają mi się przekombinowane (choćby to o morderstwie wymową szmacącym nóż pradziadka), ale inne szczerze mi się spodobały i gdzie trzeba nawet rozbawiły, więc eksperymenty i próby popłacają. Czytało mi się dobrze, może gdzieniegdzie troszkę nierówno. Z chęcią przeczytam twoje inne teksty.
I jeżeli nie jest to tajemnica - jak zamierzasz zmienić zakończenie? Chcesz dać zupełnie inne czy pogłębić i rozszerzyć aktualne? Jest ciekawe, ale bardzo szybkie i faktycznie przydałoby się mu więcej przemyśleń lub szaleństwa.
Podoba mi się pomysł na opowiadanie, przeczytałam większość tekstu z przyjemnościom. Mam parę drobnych zastrzeżeń, choć niektóre są mocno subiektywne. SPOILER ALERT na końcu będą miłe rzeczy

Bez przecinka po "nie".Nie, żebym miał ochotę pomacać..
Ten przecinek też bym wyrzuciła.ale na chodniku, tudzież ulicy
Przecinek przed drugim "i".i wilk syty i owca cała
Powtórzenie, pierwszą "sekretarkę" zamieniłabym na imię. Najprościej byłoby wywalić drugą "sekretarkę" zamiast tego, ale jakoś mi się podoba podkreślenie, że to jego sekretarka ma ładną pupęGdy wchodziłem do gabinetu, sekretarka gimnastykowała się przy oknie. Cycki dyndały wybitnie zachęcająco. Zielona bluzka, wąskie getry - moja sekretarka miała zgrabną pupę.

Ładniej by mi to brzmiało bez "ale" na początku drugiego zdania.Nienawidziłem jak mnie tak nazywał. Ale kilka razy go poprawiałem, co nie przyniosło jak widać efektu, więc...Tak, ofiara numer dwa.
Pierwsze powtórzenie ("nóż i wąż") mnie nie gryzie, pasuje mi nawet do ciągu myśli bohatera. Dalszych bym się pozbyła.Mój pradziadek miał sporo na sumieniu. Nie pytałem ojca, co takiego faktycznie przeskrobał, ale już fakt posiadania piątki potomstwa z różnymi kobietami, mówił sam za siebie. Pradziadek zostawił mi w spadku nóż. Nie byle jaki, bo pozłacany i z wężem na rękojeści. Ten gad uśmiechał się do mnie perfidnie. Sprawa była podejrzana. Nóż i wąż. Nie należałem do bogobojnych, ale ... Patrzyłem na nóż, wypolerowany, piękny, błyszczący i iskrzyły się pod kopułą sprzeczności. Moją oczywiście. Błażejowa zabita takim cackiem. Nie potrafiłem tego przełknąć, i chociaż plugawe morderstwo szmaciło swą wymową nóż pradziadka, narosły na ciele Błażejowej brud, niczym pleśń, kalałby go jeszcze bardziej.
Jest parę miejsc, w których porozbijałabym zdania:
Tak jest codziennie, otwieram oczy i patrzę w sufit/, udając, że nie dostrzegam nierówności, ale jestem też zbyt leniwy, by przetrwać remont, nawet wykonany cudzymi rękami.
Zrobiłabym to też w dialogu z księgowymi (ten z żartem). W tym miejscu, niektóre z wypowiedzi są nienaturalnie długie jak na coś mówionego.Wsiadłem do auta, zastanawiając się, dlaczego uznałem, że skończę za kratami/, przecież byłem inteligentny, dlaczego miałbym dać się złapać?
Trochę mi to nie pasuje do tego jak często bohater odnosi się do zaplusowywania u Boga, niedzieli, grzechu itp. Zmieniłabym na "przesądnych", ale to już opinia na podstawie tego jakie wrazenie zrobił na mnie bohater.Nie należałem do bogobojnych, ale ...
Z miłych rzeczy - właśnie bohater, dobrze udało ci się go przedstawić. Takie drobne wtrącenia, jak choćby o paprotkach pani Krysi, dobrze się przysłużyly do wykreowania żywej postaci. Niektóre zdania wydają mi się przekombinowane (choćby to o morderstwie wymową szmacącym nóż pradziadka), ale inne szczerze mi się spodobały i gdzie trzeba nawet rozbawiły, więc eksperymenty i próby popłacają. Czytało mi się dobrze, może gdzieniegdzie troszkę nierówno. Z chęcią przeczytam twoje inne teksty.
I jeżeli nie jest to tajemnica - jak zamierzasz zmienić zakończenie? Chcesz dać zupełnie inne czy pogłębić i rozszerzyć aktualne? Jest ciekawe, ale bardzo szybkie i faktycznie przydałoby się mu więcej przemyśleń lub szaleństwa.
Zaplanowany morderca - [gat. groteska]
5Dziękuję za komentarz
Co do zakończenia, to alternatywne bym chciała bardziej "wredne", ale ciągle jestem na etapie myślenia i cudowania

Co do zakończenia, to alternatywne bym chciała bardziej "wredne", ale ciągle jestem na etapie myślenia i cudowania

Zaplanowany morderca - [gat. groteska]
6Ciężki instrumentalnie tekst, opierający się bezpośrednio o gniota, a wszystko przez to, że dyrygent nie sprawdził dla kogo ma grać orkiestra, w jakim składzie i na czym. Burdel, to mało powiedziane. Zrobiła się kakofonia myśli, która z popierdoleniem życia nie ma nic wspólnego. Równie dobrze co drugie słowo można zastąpić " lalala" i tekst nie straci na wartości, a wprost przeciwnie, może wyjdzie z tego znośniejsza piosenka do śpiewania na wiejskim weselu.
Zaplanowany morderca - [gat. groteska]
7Ło matko...takiej piosenki to raczej nikt by nie chciał na swoim weselu.
I dyrygent sprawdził co ma zagrać jego orkiestra. A widownia, któż przewidzi... Czasem zaklaska, czasem rzuci pomidor. Życie...czyż nie?
Dziękuję za komentarz.
I dyrygent sprawdził co ma zagrać jego orkiestra. A widownia, któż przewidzi... Czasem zaklaska, czasem rzuci pomidor. Życie...czyż nie?
Dziękuję za komentarz.
Zaplanowany morderca - [gat. groteska]
8MAREL, trochę przesadzasz, tekst nie jest zły. Fakt wymaga dopracowania, bo zdarzają się nie dociągnięcia, ale trafiają tutaj o wiele gorsze.
God's in his heaven, all's right with the world.
Zaplanowany morderca - [gat. groteska]
9Pani Krysia to powinna się łzami zalać skoro jej, okupione ciężka pracą, paprotki zawineli. A nie tylko uronić łezkę
Motyw z sekretarką i świniną bardzo dobry.
Rewelacyjnie przedstawiony bohater.
Bardzo jednostajnie się czyta, ale przyjemnie. Doczytałem do końca. Odprężające. Podoba mi się. Jestem ciekaw zakończenia.
Całkiem możliwe, że przez tą jednostajność bym się w pewnym momencie znudził gdyby opowiadanie było dłuższe.
Ogólnie wrażenia pozytywne, choć osobiście nie czytam utworów tego gatunku

Motyw z sekretarką i świniną bardzo dobry.
Rewelacyjnie przedstawiony bohater.
Bardzo jednostajnie się czyta, ale przyjemnie. Doczytałem do końca. Odprężające. Podoba mi się. Jestem ciekaw zakończenia.
Całkiem możliwe, że przez tą jednostajność bym się w pewnym momencie znudził gdyby opowiadanie było dłuższe.
Ogólnie wrażenia pozytywne, choć osobiście nie czytam utworów tego gatunku

Zaplanowany morderca - [gat. groteska]
10drewno.Tak, znienawidzony sąsiad z mieszkania nade mną też już wstał i raczy mnie swoim zawodzeniem. Jest numerem trzy. Myślę, że mam ku temu solidne podstawy. Nienawidzę jego gustu muzycznego, a dresy, które namiętnie nosi, kalają mój zmysł estetyczny i jestem przekonany, że to jego goście podpierdzielają moje paprocie stojące na półpiętrze. Były cztery, ostały się dwie. Pani Krysia uroniła nawet łzę. Bardzo o nie biedaczka dbała, dlatego niezmiennie od miesiąca, kiedy to zasiał mi się w głowie ten iście diabelski plan, sąsiad z ostatniego piętra jest numerem trzy. Morderstwo popełnione na takim osobniku, byłoby społecznie pożyteczne. To, że najbardziej dla mnie, wygodnie mi przemilczać...
straszne.
można napisać to samo na milion innych sposobów, ozywic bohatera, dodać mu charakteru, rumieńców, a w ostateczności ruską viagrę, a tu skupiasz się na poprawności gramatycznej. ceną za to jest sztywnosc zdań, przypominająca wypracowania z 3 lo, brak iskry, która niesie przez tekst i sztuczność bohatera i jego rozważań, bo nie ma w nich szczypty emocji. A powinny być, bo skoro ktoś dzień w dzień wpienia cię do tego stopnia, że masz ochotę go zamordowac, to przydałoby się, żeby czytelnik przynajmniej miał szanse przyjrzec się, co buduje tę złość.
ja też :-)Jeszcze nie wiem jak dokonam tego aktu destrukcji cielesnej, ale mam swoje wizje, obarczone wprawdzie sporym ryzykiem, z którym się przecież liczę. Ba, nawet czekam na ten dreszczyk emocji.
ale 'aktu destrukcji cielesnej'? można przyjąc, że bohater usiłuje stylizować swoje myśli na pseudointelektualistę, a jest zwykłym elektrykiem z wybrzeża, ale w takim razie powinna być zachowana jakaś spójność miedzy jego osobowościa a aspiracjami - a dostajemy kolejny kawałek mocno przypominający efekt, jaki osiąga się próbując przetłumaczyć umowę handlowa przy uzyciu google translator.
'rozbawiali'?Ci ludzie mnie rozbawiali swoją infantylnością, ale skoro ktoś chciał mi piwnicę kafelkować, to tylko się cieszyć. Wsiadłem do swojego mercedesa.
jakiego mercedesa? może 'wsiadłem do samochodu' i - skoro jedyny na osiedlu - to warto go opisać i podkreślić kontrast.
styl.Miałem tę sekretarkę zwolnić, ale jej dyndające bufory przyciągały lunatycznie mój wzrok.
ech, odwrócony szyk zdania ma sens przy monologach master yody, tu, przy cieżkawym stylu tylko niepotrzebnie dokładają koniecznośc śledzenia sensu zdania.Wszedłem w końcu do biura, a od progu mnie panie z działu księgowości atakują. Też nie mam lekko. Będę chyba musiał zrewidować swoje poglądy na temat płci potencjalnej ofiary, bo życie mężczyzny to pasmo cierpień. Dotychczas moje trzy typy były płci męskiej. Bardziej szczegółowo, jeden pan w średnim wieku, młokos i dziad.
poza tym - skoro bohater obraca myśli w głowie, wyszczegółowienie potencjalnych ofiar jest zbędne. albo - skoro mialoby być konieczne - powinno zostać ujęte w inny sposób. nie taki, który przywołuje na mysl opis zwyczajów żywieniowych kury.
no i masz - 'nie wiedzieć, czemu' ominęłas fantastyczną okazję do scharakteryzowania bohatera. jaki człowiek spokojniej przyjmie czyjąś pomyłke niż żart, w dodatku zalegalizowany świetem? kim musi byc taki osobonik, co nim kieruje, czemu nie ma dystansu do siebie i jakie wartości sa dla niego wazne.-Panie prezesie, bo ja się pomyliłam i posłałam ten milion w euro zamiast w złotych.
-Co pani zrobiła?-Zamurowało mnie. Dwa miliony w euro, to jakieś osiem w złotówkach, Boże, po jakimś lichwiarskim kursie. Panie miej ją w swojej opiece. Otwarłem paszczę i ją zamknąłem, zastanawiając się, kiedy zatrudniłem tę kretynkę. Ale wyszło mi, że całe dziesięć lat temu, i to wcale nie była kretynka, tylko bardzo mądra kobieta.(...) Ta druga patrzyła na mnie z lekkim uśmieszkiem. I jakby oprzytomniałem, odwracając głowę w stronę kalendarza, gdzie jak byk figurowało, że dzisiaj był 1 kwietnia.(...) Nie wiedzieć dlaczego, ale tę pomyłkę było mi łatwiej przełknąć, niż żart.
mozna epopeję machnąć, niemal jak 'potop', a ty olewasz kwestię, zapychając ja lakonicznym 'nie wiedziec, czemu'.
i bohater nadal płaski jak mój trawnik.
btw - tak mi sie przypomniało:
zły zapis dialogów.-Panie prezesie to był żart z tym euro-wyskoczyła z tłumaczeniem ta druga, Marysia. Młoda, zatrudniona miesiąc temu-To mój pomysł był, głupio wyszło, niech pan starszej kobiety na bruk nie wyrzuca. Ja karę powinnam ponieść.
-Karę?-Popatrzyłem na nią przenikliwie.
się patrzyła?Księgowa od razu uciekła, a ta młoda została i patrzyła się na mnie.
rozumiem stylizację na pana prezesa, zresztą, ludzie tak mówią, ale to tekst literacki, więc zaimek zwrotny won :-)
tautologia.Kto by takie coś wymyślił, jak nie młody podlotek.
acha, a któz to prezesowi firmy mógłby KAZAĆ imprezę zorganizowac?W dupie miałem imprezę, sam najchętniej bym w niej nie uczestniczył, ale zorganizować mi kazano.
LoL- Dwadzieścia procent podwyżki i moja sekretarka w gratisie.
Pobladł jeszcze bardziej, a za drzwiami rozbrzmiał huk. Pani Julci się pewnikiem wypadek przytrafił.
- To nie tak prezesie … bo ona wszystkim …- jąkał się Marcel kompromitująco.
- Nie chce pan mojej sekretarki? Pan odmawia, czy jak?
Zamurowało go. Nie wiedział teraz skubany, czy ja żartuję, czy nie. Znaczy się, gdyby to miało chociaż trochę rozumu, to by wiedziało, ale, że nie miało … Niemniej dobrze, że i tacy na świat przychodzili, bo gdyby każdy chciał być inżynierem, to ja bym musiał zakład zamknąć. W białych rękawiczkach pracują inżynierki, w maskach biegają po hali. A Marcelowi nie przeszkadza co wdycha i w jakim stężeniu, ale chłop na prostych negocjacjach poległ.
- Dwadzieścia pięć procent, ale sekretarkę zatrzymam - powiedziałem.
Pięć procent mu dodałem z dobroci serca. Muszę u Boga na przyszłość zaplusować.
tego sie nie da serio - ani czytać, ani komentowac, bo bohater się w szwach rozjeżdza, nawet jak na może psychologiczne, może groteska:-).
Gdyby wziąc pod uwagę cechy juz opisane - pedantycznośc, brak dystansu, frustrację i zmęczenie życiem, otoczeniem, jednocześnie potrzebe kontroli itd, to ten fragment powinien zniknąc jak złoty sen.
uff, no jakos poszło.
i teraz tak - prezes, gdyby nie rozjezdżal się psychologicznie, mógłby byc nawet ciekawy, bo tego typu zmeczenie codziennościa i sfrustrowanie bezsensem życia wymieszane z lekka ironią daloby szanse na pokazanie czegoś uniwersalnego. chyba kazdy ma takie dni i znajomych, że rozważa ich zaciukanie, najlepiej tak, żeby wyjśc z tego obronną reka i nie wyladować w więzieniu. no, ale prezes został prezesem po jakims czasie od rozpoczęcia tekstu, bo poczatek pokazuje nam szarego łebka, którego nic nie wyróżnia z tłumu. siłą rzeczy dojście do stanowiska kierowniczego wiazałoby się z posiadaniem cech, które - chciałoby się myśleć - wyrózniają człowieka z tłumu.
prezes jest niewryróżniający się.
nie jest nawet interesujący, a przecież jako potencjalny killer powinien być.
lista ofiar - płynna i słabo umotywowana - nie daje wglądu w osobowośc głownego bohatera, a cechy charakteru, jakimi się opisuje na dobra sprawę nie mają umocowania w opisywanych wydarzeniach.
językowo słabo - już nawet nie mówię o błedach technicznych, ale styl, jakim napisany jest ten kawałek, przypomina notke, jaka mi zostawil kominiarz - prosty chłop, który za często długopisu w lapie nie ma, ale za to na potencjalnej klientce starał się wywrzeć pozytywne wrażenie, że jednak costam, poza opinia o pozytywnym wyniku przegladu szybów i ciągów wentylacyjnych i kominowych, wydziergać bez wiekszych błedów potrafi.
własciwie mam wrażenie skolokwializowania tekstu - niby pisanie opowiadania w 1 os lp dopuszcza większa dowolność wypowiedzi bohatera, ale całośc skomponowana w ten sposób jest męcząca i ciężkostrawna. Warto oderwać się na chwile od flaków 'ja lirycznego' i złapac dystans do świata opisanego, a potem ów świat opisać. serio. machnąć notkę o mieszkaniu, o ciuchach, o mercedesie.
skupienie sie na pani joli, która suma summarum jawi się jako róż z cyckami, nie zbuduje postaci bohatera i nie da czytelnikowi szansy na utożsamienie się z nim.
a, jak wspomniałam wyżej (chyba wspomniałam?) kazdy ma taki dzień, że chętnie by zamordował tego i owego, i zakopał u sasiadaw ogrodzie, zeby własny pies jakimś przypadkiem trupa nie wyciągnąl, więc postać jest na tyle uniwersalna, że poprawne jej skontruowanie pozwoliłoby czytelnikowi na dobra zabawę i alternatywne wersje tekstu uwzględniające własnych znajomych.
na razie mnie to... hmm, znuzyło nieco.
Zatwierdzona weryfikacja - Gorgiasz
Serwus, siostrzyczko moja najmilsza, no jak tam wam?
Zima zapewne drogi do domu już zawiała.
A gwiazdy spadają nad Kandaharem w łunie zorzy,
Ty tylko mamie, żem ja w Afganie, nie mów o tym.
(...)Gdy ktoś się spyta, o czym piszę ja, to coś wymyśl,
Ty tylko mamie, żem ja w Afganie, nie zdradź nigdy.
Zima zapewne drogi do domu już zawiała.
A gwiazdy spadają nad Kandaharem w łunie zorzy,
Ty tylko mamie, żem ja w Afganie, nie mów o tym.
(...)Gdy ktoś się spyta, o czym piszę ja, to coś wymyśl,
Ty tylko mamie, żem ja w Afganie, nie zdradź nigdy.
Zaplanowany morderca - [gat. groteska]
11Wiesz, na psychologii ja się akurat znam, i bohater jest psychologicznie spójny. Nie masz racji, naprawdę.Widać, że chciałaś być po prostu złośliwa.Takie komentarze po mnie spływają.Szkoda, że wyładowujesz się na moim tekście, ale cóż, na różnych ludzi się trafia. Poczytaj najpierw trochę psychologicznych książek, popracuj z wariatami, w ośrodkach różnych, narkomanami, niedoszłymi samobójcami, a potem przeczytaj raz jeszcze swój komentarz.
Co do stylu, zapewne masz rację, z szykiem zdania też się zgadzam, zawsze mi to wytykają.
Co do stylu, zapewne masz rację, z szykiem zdania też się zgadzam, zawsze mi to wytykają.
Zaplanowany morderca - [gat. groteska]
12no fakt, widac, że na psychologii to się akurat znasz :-D
w przeciwieństwie do ciebie czytam text przed zamieszczeniem.Szkoda, że wyładowujesz się na moim tekście, ale cóż, na różnych ludzi się trafia. Poczytaj najpierw trochę psychologicznych książek, popracuj z wariatami, w ośrodkach różnych, narkomanami, niedoszłymi samobójcami, a potem przeczytaj raz jeszcze swój komentarz.
hmm, jest takie stare powiedzenie, którego morał sprowadza się do 3 słów: kup sobie siodło.Co do stylu, zapewne masz rację, z szykiem zdania też się zgadzam, zawsze mi to wytykają.
Dziewczyny, nie kłóćcie się, proszę. Weryfikacja zrobiona, autorka odniosła się do opinii - ok. Złośliwości i opinie personalne nie są konstruktywne. Kwestię, która z Was lepiej zna się na psychologii, proponuję zostawić na potem

Serwus, siostrzyczko moja najmilsza, no jak tam wam?
Zima zapewne drogi do domu już zawiała.
A gwiazdy spadają nad Kandaharem w łunie zorzy,
Ty tylko mamie, żem ja w Afganie, nie mów o tym.
(...)Gdy ktoś się spyta, o czym piszę ja, to coś wymyśl,
Ty tylko mamie, żem ja w Afganie, nie zdradź nigdy.
Zima zapewne drogi do domu już zawiała.
A gwiazdy spadają nad Kandaharem w łunie zorzy,
Ty tylko mamie, żem ja w Afganie, nie mów o tym.
(...)Gdy ktoś się spyta, o czym piszę ja, to coś wymyśl,
Ty tylko mamie, żem ja w Afganie, nie zdradź nigdy.
Zaplanowany morderca - [gat. groteska]
14Gorgiasz, no wiesz co (płacze w skrytości), jak możesz zatwierdzać jako weryfikację komentarz kogoś, kto pisze takie uwagi do tekstu.
I chyba „Wyszczególnienie” jak już.
A dlaczego wyszczególnianie ofiar jest zbędne? I jak miałoby być inaczej przedstawione?
A to?
Innych kwiatków opisywać nie będę. Normalnie aż mną wstrząsnęło, jak zobaczyłam tę niebieską wstawkę o weryfikacji.
Co to jest za weryfikacja, jak ja z tego wywodu nic kompletnie nie rozumiem?poza tym - skoro bohater obraca myśli w głowie, wyszczegółowienie potencjalnych ofiar jest zbędne. albo - skoro mialoby być konieczne - powinno zostać ujęte w inny sposób. nie taki, który przywołuje na mysl opis zwyczajów żywieniowych kury
I chyba „Wyszczególnienie” jak już.
A dlaczego wyszczególnianie ofiar jest zbędne? I jak miałoby być inaczej przedstawione?
A to?
Może właściciel, bo prezes nie zawsze jest właścicielem.acha, a któz to prezesowi firmy mógłby KAZAĆ imprezę zorganizowac?
Innych kwiatków opisywać nie będę. Normalnie aż mną wstrząsnęło, jak zobaczyłam tę niebieską wstawkę o weryfikacji.

Zaplanowany morderca - [gat. groteska]
15Wstrząśnięta, nie zmieszana. Z lodem. Raz poproszę:)
Nazabi, Adam Przechrzta pod wcześniejszym Twoim tekstem wspominał, że groteska nie jest takim łatwym gatunkiem...
Wspomniałaś wczoraj, że miałaś propozycje wydawnicze. Nie ma w tym mojej uszczypliwości, ot zwykła ciekawość.
Miałaś propozycje wydania tych grotesek które piszesz?
Nazabi, Adam Przechrzta pod wcześniejszym Twoim tekstem wspominał, że groteska nie jest takim łatwym gatunkiem...
Wspomniałaś wczoraj, że miałaś propozycje wydawnicze. Nie ma w tym mojej uszczypliwości, ot zwykła ciekawość.
Miałaś propozycje wydania tych grotesek które piszesz?