"Rozdział, w którym zdarzenia przybierają niebezpieczny obrót, tym razem naprawdę" Romans, steampunk/space opera, 12k

1
Rozdział drugi,
w którym zdarzenia przybierają niebezpieczny obrót, tym razem naprawdę


(Dla czytelników z Wery: w poprzednim bohaterka potyka się i upuszcza pół kanapki na swoje siedzenie, a pół na sąsiednie. W przedziale są trzy osoby: nieznajome, które bohaterka w myśli nazywa Śliwką i Marchewą oraz pasażer na sąsiednim siedzeniu). No, to bijcie (zamyka oczy). :D

1234Niczym skamieniała żona Lota na Sodomę, bez ruchu gapiłam się na pasażera siedzącego koło okna i rozmazaną na jego ubraniu kanapkę. Dlaczego, och dlaczego, musiał okazać się tak młody i przystojny? Może, gdyby miał pospolitą, nalaną twarz, łatwiej byłoby poradzić sobie z niezręczną sytuacją, która mnie przerosła. Teraz jednak otwierałam i zamykałam usta, mimo to nie wydobywał się z nich żaden dźwięk. Marzyłam, by znaleźć się gdziekolwiek, byle dalej od kompromitującego wypadku. W tym momencie nie zmartwiłabym się zanadto, gdybyśmy zderzyli się ze stacją nadprzestrzenną i nastąpiła gwałtowna dekompresja, która odwróciłaby uwagę od mojej gafy. Wszystko było lepsze od wstydu, który na zmianę zalewał mi twarz falą gorąca i zimna. Wydawało mi się, że trwa to całą wieczność, w rzeczywistości musiały to być zaledwie ułamki sekundy. – Nie kompromituj się bardziej – błagałam samą siebie w myślach. – Skoro już wysmarowałaś gentlemana drugim śniadaniem, to przynajmniej po fakcie zachowaj się jak człowiek. W tej chwili spojrzenie mężczyzny przeniosło się z mojej żałosnej postaci, podążyło za moim, i spoczęło na feralnym sandwiczu.

123– Ja.. ja.. prze… przepraszam najuprzejmiej – udało mi się w końcu wykrztusić.

123– Ależ nic się nie stało! – wszedł mi w słowo, podnosząc się z miejsca. – Zaraz zawołam kogoś z obsługi i wybawią nas z kłopotu – uśmiechnął się, jakbym oddała mu nieocenioną przysługę. Zanim zdążyłam zareagować, wyminął mnie zgrabnie i zniknął za drzwiami. Rozejrzałam się i pod obcasem swojego botka znalazłam płócienną serwetkę, w którą wcześniej zawinięta była nieszczęsna kanapka. Pod kpiącym spojrzeniem Marchewy, wymieniającej porozumiewawcze uśmieszki z duszącą chichot Śliwką, spróbowałam zebrać resztki chleba i rozmazanej pasty.

123Nim zdołałam choćby prowizorycznie oczyścić siedzenie, do przedziału wszedł chłopiec w mundurku młodszego załoganta. W ręku niósł wiaderko i szczotkę ryżową. Popatrzył na mnie wzrokiem, od którego znów zaczerwieniłam się jak burak. – Tylko tego brakowało, żebym zaczęła się rumienić i krygować przed służbą – zbeształam się w myślach. Zaplotłam ręce jak pensjonarka i czekałam, aż chłopak skończy szorowanie fotela.

123Nagle tuż za plecami usłyszałam wesoły męski głos:

123– Ależ dlaczego pani nie siada?

123Drgnęłam nerwowo. Pytanie zadał mój pechowy sąsiad, który pojawił się tymczasem z powrotem, już w czystej koszuli. Wykonałam nieokreślony ruch w kierunku kanapy.

123– Jeżeli miała pani ochotę na miejsce koło okna, wystarczyło powiedzieć – kontynuował mężczyzna, mrugając do mnie bezczelnie. Marchewa prychnęła kpiąco w koronkową chusteczkę. Chciałam zaprzeczyć, ale po chwili, sama nie wiedząc, jak do tego właściwie doszło, zajęłam wskazaną miejscówkę, podczas gdy gentleman zadowolił się oparciem o poplamiony fotel. Wyciągnął z kieszeni podniszczony częstym czytaniem, nieduży tomik, najwyraźniej z zamiarem zagłębienia się w lekturze.

123– Drogi kuzynie, znów te błahostki! – Z naganą w głosie, ostrzejszym tonem, niż by sugerowała treść wypowiedzi, odezwała się Marchewa. – I jeszcze w taki dzień, jak dziś? Poezja, phi! – Wydęła wargi w pogardliwym grymasie.

123Mój sąsiad uniósł wzrok znad krawędzi trzymanej na wysokości twarzy książki, ale nic nie powiedział. Do ataku przyłączyła się z umiarkowanym zapałem milcząca dotąd Śliwa:

123– Ależ Wiktorio, wcale nie jest powiedziane, że Wicek czyta wiersze, może to pożyteczna lektura, wcale niemało poważnych autorów wydaje się w małym formacie – przenosiła wzrok to na nią, to na niego, szukając potwierdzenia swojego domysłu.

123Pasażer nazwany Wincentym nie spieszył się jednak z odpowiedzią. Impertynencko ignorował obie damy, wyraźnie łamiąc elementarne zasady dobrego wychowania, co zdumiewało tym bardziej, że miałam w świeżej pamięci jego niewymuszoną galanterię.

123– A pani, pani także jest przeciwko poetom? – zawrócił się nagle bezpośrednio do mnie, mrużąc oczy.

123– Tak, ja, to znaczy, z zasady nie… – Zabrakło mi słów, nie chciałam być niegrzeczna dla współtowarzyszek podróży, zrażając je jeszcze bardziej, jednak czułam się również zobowiązana do solidarności z pytającym ze względu na uprzednio wyświadczoną uprzejmość. Marchewa rzuciła mi spojrzenie wyrażające bezbrzeżną pogardę i oświadczyła:

123– Helenko, nudzę się, przejdźmy się do okien widokowych!

123– O, bardzo chętnie! – ożywiła się Śliwa, kiwając głową tak energicznie, że przez chwilę żywiłam złudzenie, że jej podwójny podbródek zacznie klaskać. – Kuzyn nam potowarzyszy?

123– Ja mam już zajmujące zajęcie – odparł, znacząco wskazując na trzymaną w ręku książkę. – Miłej zabawy.

123– Zmieniłam zdanie – Marchewa, trzepocząc falbanami, klapnęła z powrotem na siedzenie, aż zafalowało zielsko na kapeluszu. – Wolałabym coś przekąsić.

123– O, tak, tak, tak! – Śliwa zdawała się aprobować każdy pomysł towarzyszki bez najmniejszego zastanowienia. – Chodźmy do restauracyjnego!

123Marchewa rzuciła jej wściekłe spojrzenie, najwyraźniej nieświadoma niczego Śliwa popsuła szyki towarzyszce pragnącej towarzystwa współpasażera.

123– Idźcie, idźcie, kuzyneczki. – mruknął mój sąsiad, nie odrywając się nawet na chwilę od lektury. – Helu droga, zjedz pucharek bitej śmietany i za mnie – rzucił do grubaski. Słysząc podobne grubiaństwo, wstrzymałam oddech, ale adresatka nie dosłyszała, albo nie zrozumiała, lub była tak przyzwyczajona do impertynencji ze strony krewniaka, że nawet się nie odwróciła.

123Ledwo zamknęły się drzwi, mój sąsiad zamknął książkę i zapytał z zaskakującą bezpośredniością:

123– Więc nie myśli panienka, żeby wiersze mogły dać nam wgląd do prawdziwej materii świata?

123Zaniemówiłam. Najwidoczniej ten człowiek potrafił być nie tylko grubiański względem rodziny, ale również na tyle źle wychowany, że próbował ze mną flirtować!

123– Nie zwykłam dyskutować równie ważkich kwestii z nieznajomymi – wycedziłam przez zęby. Na takie dictum rozmówca wyprostował się nagle, skłonił z przesadną uniżonością i powiedział:

123– Będzie mi panienka łaskawa wybaczyć, Wincenty Lew Lewiński!

123Omal nie spadłam z kanapy. Teraz po części niejako zrozumiałam swobodę mężczyzny i jego sposób bycia, jakby odpoczywał po obiedzie we własnym salonie. Wprawdzie wyglądał za młodo, by być właścicielem przedsiębiorstwa kosmolotów, ale z pewnością musiały go z właścicielem kompanii L. Lewiński łączyć więzy pokrewieństwa. Przypomniawszy sobie, że nie jest zbyt uprzejmie reagować na prezentację otwarciem ust i wytrzeszczem oczu, opanowałam się i prawie normalnym głosem odpowiedziałam, podając dłoń – miałam nadzieję – z gracją i wdziękiem:

123– Zofia Kazimiera Radzikowska, bardzo mi przyjemnie! – Zatrzepotałam rzęsami.

123Zaraz zreflektowałam się. Nieważne, ile ma pieniędzy i jak bardzo jest przystojny. Nic nie usprawiedliwia zachowania, jakby cały świat należał do niego i wolno mu było według własnego widzimisię traktować wszystkich dookoła. Jak mógł przy obcej kobiecie obrażać swoje kuzynki, nawet, jeśli nie najsympatyczniejsze? Mimo, że pierwsze wrażenie było powalające, nie powinnam obdarzać równie nieuprzejmego człowieka względami. Zgodnie z zasadą „miły człowiek, który jest niemiły dla kelnera, nie jest miłym człowiekiem”.

123Tymczasem niemiły człowiek ujął moją dłoń, by ją ucałować, choć właśnie zaczęłam obawiać się, czy nie zasugerowałam pozwolenia na zbytnią poufałość, zostając z nim sam na sam, kiedy promem szarpnęło gwałtownie, jakbyśmy bez ostrzeżenia przeszli na silniki orbitalne. Lewiński stracił równowagę, puścił moją rękę i upadłby, gdyby nie podparł się o zagłówek fotela. Równocześnie spojrzeliśmy w czarny okrąg okienka. Spodziewałam się zobaczyć w nim srebrzyste cygaro stacji nadprzestrzennej, z podczepiającymi się kolejno promami. Zwykle przywodziły na myśl płatki kwiatu, ale moja wyobraźnia jest chyba nadzwyczaj uboga, bo dla mnie wygląda to zawsze jak leżąca maciora z tłustymi, metalowymi prosiakami. Tym razem zamiast spodziewanego widoku za szybą rozciągała się czarna, pusta przestrzeń, jako że planetę zostawiliśmy daleko na drugiej burcie.

123– Jest jeszcze za wcześnie na dokowanie, prawda? – zapytałam niepewnie. Nie odpowiedział. Twarz ściągnęła mu się nagle nadmierną powagą, aż przeszedł mnie dreszcz. Normalnie uznałabym, że nieprzewidziany postój to nic nadzwyczajnego, ale dziwne zachowanie towarzysza podróży wydawało się mocno niepokojące. Ze zmarszczonymi brwiami usiłował dojrzeć, co się dzieje na zewnątrz. Jednak aksamitna czerń, podziurawiona punkcikami gwiazd, nie pozostawiała wątpliwości: nawet jeśli dotarliśmy do stacji przed czasem, to nie przybijamy do niej tą stroną, co zwykle. Wyjrzał na korytarz. Drzwi pozostałych przedziałów pozostały zamknięte, przejście między nimi było nadal puste. Zdziwiło mnie to. Czyżby pozostali pasażerowie nie chcieli dowiedzieć się, czemu zawdzięczamy pozarozkładowy postój? Nagle aż podskoczyłam, gdy tuż nad nami usłyszałam:

123– Uwaga, podróżni! – Zaczął przez głośniki dyspozytor. Nastąpiła pauza, niezręczne milczenie, jakby zastanawiał się, co powiedzieć. – Uprasza się… – A potem znów pauza, niezidentyfikowane odgłosy, szamotanina, jakby szuranie, stuki, czyjś przyspieszony oddech, chwila ciszy i… strzeliła zwalniana sprężyna pistoletu. Głośniki umilkły.

123– O Boże! Mordują! – wył w oddali kobiecy falset. Ktoś wypadł na korytarz, ktoś inny zaczął krzyczeć. Lewiński ze ściągniętą twarzą wepchnął mnie z powrotem do przedziału, po czym sam również się cofnął, zatrzaskując drzwi.

123– Ależ co pan robi! Trzeba iść do konduktorów, do maszynisty! – krzyknęłam. – Tam mogą potrzebować pomocy!

123– Już nie – powiedział dziwnym, zdławionym głosem. W tej samej chwili z głośników popłynął komunikat:

123– Wiemy, że tam jesteście i macie, czego szukamy – oznajmił nerwowym stacatto wysoki, urywany głos. – Jeśli nie chcecie dopuścić do rozlewu krwi, zgłoście się sami do kokpitu – I kolejny strzał, po którym nastąpiła jeszcze bardziej przerażająca cisza. Zza drzwi dobiegły nas histeryczne trzaski, tupoty, szamotanina. Lewiński chwycił swoją laskę z półki i odwrócił się do wnętrza przedziału, rozglądając się dookoła, jak zwierzę schwytane w pułapkę.

123– Słyszał pan, oni chcą pieniędzy! – krzyknęłam do niego. – Nie prowokujmy ich, zaraz idę do kokpitu, oddać biżuterię i bilon, nie zgadzam się na żadne kłopoty!

123– Cicho, głupia, oni nie szukają złota – Chciał coś dodać, ale głośniki znów ożyły, tym razem mówiącym był mężczyzna:

123– Ty! Tak, ty, wiesz dobrze, że chodzi o ciebie. Szukamy cię. Zdekompresjuemy każdy przedział, w którym cię nie znajdziemy. Ujawnij się, albo ci tutaj fruną pozwiedzać przestrzeń!

123Promem wstrząsnął huk. Przez podłogę przeszło drżenie, po czym powoli, niechętnie, statek zaczął obracać się wokół osi. Za oknem zobaczyłam wschodzący powoli w polu widzenia zakrzywiony, jasny horyzont planety. Bliżej widziałam strumień powietrza uchodzący w nicość błękitną strugą. Było za daleko, by dostrzec wyraźnie, ale zdawało mi się, że dryfują w nim maleńkie, wzdęte śmiesznie sylwetki ludzi. Z całych sił zacisnęłam powieki w paraliżującym ataku przerażenia.

123Zza drzwi, z wnętrza promu docierały do nas coraz bliższe odgłosy wystrzałów. Lewiński miotał się po przedziale, tuląc się do ścian, mamrocząc do siebie coś o technikach i wymachując laską. – Oszalał – pomyślałam. Co kilka minut czas prom drżał od kolejnego wybuchu – to dziurawiono burty kolejnych segmentów. Zaczęłam się modlić półgłosem. Nagle mężczyzna szarpnął mnie za ramię i zakomenderował:

123– Za mną, już.

123– Jak to, dokąd, nigdzie nie idę! – zaprotestowałam, próbując się wyrwać.

123– Milcz! – syknął. bezceremonialnie wykręcił mi dłoń, zatykając usta ramieniem. Drugą ręką sięgnął do boazerii za fotelem. Coś zgrzytnęło i cały panel uchylił się, ukazując wąskie, ciemne przejście. Tunel wyłożony był miedzianą blachą, a jego koniec ginął w mroku.

123– Ostatni przedział, dalej nic nie ma! – tuż za drzwiami usłyszeliśmy kroki i strzęp rozmowy. Rozpoznałam kobietę, która groziła przez głośniki. Serce stanęło mi w gardle. Lewiński skorzystał z chwili mojej nieuwagi i wepchnął prosto w ciemność, sam bezszelestnie wsunął się za mną. Boazeria bez jednego dźwięku wróciła na miejsce, pogrążając nas w mroku.
And the world began when I was born
And the world is mine to win.

"Rozdział, w którym zdarzenia przybierają niebezpieczny obrót, tym razem naprawdę" Romans, steampunk/space opera, 12k

2
Świetnie że osadziłaś Zosię w kosmosie, rewelka!
Świnia z metalowymi warchlakami mnie wyjątkowo rozbawiła.
Nie pasuje mi tylko wiadro z wodą i szczotką ryżową na tym promie, ale może tak ma być, że szczota i wiadro są ponadczasowe.
Sprawne masz pisanie, gratuluję. Spece od błędów napewno coś złowią.

"Rozdział, w którym zdarzenia przybierają niebezpieczny obrót, tym razem naprawdę" Romans, steampunk/space opera, 12k

3
Bardzo przyjemnie się czytało, chociaż tu i ówdzie zalewasz czytelnika nadmiarem słów, zwłaszcza w opisie konfuzji spowodowanej upuszczeniem kanapki. Nie jest to jednak poważny mankament, lecz sprawa do obróbki redakcyjnej.
Nie mam zamiaru nadmiernie ingerować w steampunkowe klimaty, gdzie teoretycznie ponoć wiele wolno, ale: ile lat ma Twoja bohaterka? Bo "panienko" mógł mówić obcy, dorosły mężczyzna do smarkatej, która jeszcze nosiła krótką sukienkę. 14 lat to maksimum. Poza tym - jest to określenie familiarne, tak się zwracała zadomowiona służba (niania, kamerdyner) do latorośli, które znała od dziecka. Wówczas "panienka" mogła mieć nawet własne wnuki. Ale to chyba jednak nie ten przypadek.
Ja to wszystko biorę z głowy. Czyli z niczego.

"Rozdział, w którym zdarzenia przybierają niebezpieczny obrót, tym razem naprawdę" Romans, steampunk/space opera, 12k

4
Podobnie jak przedmówca, uważam, że pierwszą i zdecydowanie największą bolączką tego tekstu jest coś, co wtajemniczeni nazywają "purpurową prozą" - pisanie w sposób tak kwiecisty, tak pełen przepychu i niepotrzebnych słów, że to zwyczajnie rozprasza i odwraca uwagę od fabuły. Trzeba umieć oszczędnie gospodarować słownictwem - o umiejętności autora świadczy to, jak wiele potrafi przekazać, używając niewielu słów. A ty robisz to jakby na odwrót. Używasz wielu słów i w ostatecznym rozrachunku przekazujesz mało treści.

Purpurową prozę widać najbardziej w pierwszym akapicie. Potem styl się już trochę uspokaja, ale... no, to nie był zachęcający wstęp.
Carewna pisze: – Ależ nic się nie stało! – wszedł mi w słowo, podnosząc się z miejsca. – Zaraz zawołam kogoś z obsługi i wybawią nas z kłopotu
Osobną kwestią jest styl wypowiedzi postaci, występujących w tym utworze. No, bo... czy ktoś na planecie Ziemia mówi w ten sposób? Dopuszczam możliwość, iż jest to po prostu efekt przyjęcia określonej konwencji, ale z drugiej strony trudno mi ocenić, co to dokładnie za konwencja. Raz postaci silą się na taki kwiecisty styl, innym razem mówią normalnie. Nie sądzę również, aby wystarczającym wytłumaczeniem było to, iż opowiadanie jest osadzone w świecie steam-punkowym, bo w epoce rewolucji przemysłowej, na której ów styl bazuje, ludzie raczej nie wysławiali się w ten sposób.
Carewna pisze: Rozejrzałam się i pod obcasem swojego botka
Takiego "botka", co to zastępuje żywych graczy w sieciowych strzelankach?
Carewna pisze: Nim zdołałam choćby prowizorycznie oczyścić siedzenie, do przedziału wszedł chłopiec w mundurku młodszego załoganta.
To wprawdzie może być przez innych odebrane jako nieistotny detal, ale jak dla mnie, ten mundurek "młodszego załoganta" brzmi nazbyt ogólnikowo. Przydałoby się jakieś bardziej precyzyjne określenie - że to młodszy steward, że chłopiec okrętowy, cokolwiek.
Carewna pisze: Impertynencko ignorował obie damy, wyraźnie łamiąc elementarne zasady dobrego wychowania
Odkąd pamiętam, udzielenie odpowiedzi komuś, kto zwraca się do ciebie w sposób ewidentnie grubiański, nigdy nie należało do wymogów savoir-vivre'u. Właściwie to wręcz wskazane jest milczeć i nie wdawać się z takimi ludźmi w dyskusje.
Carewna pisze: – O, tak, tak, tak! – Śliwa zdawała się aprobować każdy pomysł towarzyszki bez najmniejszego zastanowienia. – Chodźmy do restauracyjnego!
Szczerze mówiąc, po przeczytaniu tego zdania uznałem, że bohaterowie podróżują pociągiem (nie powiedziałeś, gdzie rozgrywa się akcja), ale potem się dowiedziałem, że jednak promem kosmicznym... Co to jest ten "restauracyjny" w tym kontekście?
Carewna pisze: – Więc nie myśli panienka, żeby wiersze mogły dać nam wgląd do prawdziwej materii świata?
Zaniemówiłam. Najwidoczniej ten człowiek potrafił być nie tylko grubiański względem rodziny, ale również na tyle źle wychowany, że próbował ze mną flirtować!
OOOKKK, najwyraźniej w tym świecie panują całkiem inne reguły dobrych manier od tych, które obowiązują u nas... albo główna bohaterka jest po prostu jakimś dziwolągiem. Rozsądne ignorowanie kogoś, kto próbuje ciebie obrazić, to jej zdaniem impertynencja. Próba nawiązania kulturalnej konwersacji - też impertynencja. Nie powiem, żeby tego typu wewnętrzne przemyślenia głównej bohaterki sprawiały, żebym odczuwał do niej sympatię.
Carewna pisze: Wyjrzał na korytarz. Drzwi pozostałych przedziałów pozostały zamknięte, przejście między nimi było nadal puste. Zdziwiło mnie to.
Przepraszam - to on wyjrzał na korytarz, nie ona. Nie możesz opisywać z jej punktu widzenia, co się tam działo, skoro ona tego nie widzi. No, chyba że jest telepatką i potrafi widzieć cudzymi oczami?
Carewna pisze: – Ależ co pan robi! Trzeba iść do konduktorów, do maszynisty! – krzyknęłam. – Tam mogą potrzebować pomocy!
Z każdą chwilą odnoszę coraz silniejsze wrażenie, że ta dziewczyna jest jakaś nienormalna... Tam przecież były strzały. Ci bandyci mają broń. W jaki sposób ona chce pomóc załodze - pójść tam i dać się zabić?
Carewna pisze: – Ty! Tak, ty, wiesz dobrze, że chodzi o ciebie. Szukamy cię. Zdekompresjuemy każdy przedział, w którym cię nie znajdziemy. Ujawnij się, albo ci tutaj fruną pozwiedzać przestrzeń!
Przepraszam, że się czepiam, ale sam buduję całe uniwersum science-fiction i po prostu staram się, żeby takie kwestie, jak budowa i sposób projektowania statków kosmicznych przedstawiały się spójnie i logicznie tudzież żeby możliwie każdy element miał jakiś sens i wewnętrzne uzasadnienie. A zatem... w jaki sposób jest skonstruowany ten prom, że można - ot, tak sobie - doprowadzić do dekompresji w pojedynczym przedziale?
Carewna pisze: Było za daleko, by dostrzec wyraźnie, ale zdawało mi się, że dryfują w nim maleńkie, wzdęte śmiesznie sylwetki ludzi.
A wzdęte to dlaczego? Z góry mówię, że to tylko mit, iż w próżni ciało człowieka niby by eksplodowało.
Carewna pisze: – Ostatni przedział, dalej nic nie ma! – tuż za drzwiami usłyszeliśmy kroki i strzęp rozmowy. Rozpoznałam kobietę, która groziła przez głośniki.
Ależ oni są szybcy. Od momentu, kiedy ta kobita sterczała przy mikrofonie i groziła im przez głośniki, minęło... no, nie wiem - może z pół minuty, góra? I oni przez ten czas zdążyli już odwiedzić wszystkie przedziały, robiąc jeszcze przy każdym przystanek, co to by go "zdekompresować"?

Ponarzekałem trochę, poprzyczepiałem się, ale mogę na koniec uspokoić autorkę komentarzem, iż w ogólnym rozrachunku, pominąwszy tę nikomu niepotrzebną, purpurową prozę we wstępie (oraz w kilku innych miejscach) tekst jest lekki i przyjemny w odbiorze. Kilkakrotnie mnie nawet rozbawił, aczkolwiek na każdą taką chwilę rozbawienia przypadała chwila irytacji na postaci. W szczególności na główną bohaterkę, której kolejne wynurzenia na temat jej własnej wizji savoir-vivre'u powoli zaczynały mnie nużyć. Przez moment odnosiłem nawet wrażenie, że cały ten tekst miał być satyrą na snobistyczne towarzystwo. Ale końcowy fragment wcale na to nie wskazuje.

Inna sprawa, że jest to tylko część większej całości, w związku z czym niewiele mogę powiedzieć. Zdecydowałaś się pokazać drugi rozdział, tylko ogólnikowo streszczając pierwszy, co lekko konfunduje - bo nie wiadomo nawet, gdzie toczy się akcja opowiadania. Swoją drogą, objętość tego streszczenia też mnie trochę martwi - czyżbyś naprawdę poświęciła cały rozdział tylko na to, aby opisać pasażerów siedzących w przedziale oraz incydent z kanapką? Jeśli idzie o drugi rozdział, to jego większość strawiłaś na bezcelowych dywagacjach na temat dobrych manier, a kiedy wreszcie coś zaczęło się dziać... tekst nagle się urwał. Chciałbym mimo wszystko dowiedzieć się czegoś więcej. Tak jak mówiłem, skarżąc się na purpurową prozę - mniej słów, więcej treści. To twojemu utworowi naprawdę wyjdzie na dobre.

"Rozdział, w którym zdarzenia przybierają niebezpieczny obrót, tym razem naprawdę" Romans, steampunk/space opera, 12k

5
Dziękuję za konstruktywną krytykę. :)

"Panienka" - rzeczywiście, poprawiałam te formy adresowania, przerabiałam i wyszło chyba najgorzej z wszystkich wersji. Po namyśle powinna być wszędzie "Panna Radzikowska", prawda?

Przegadanie, formy wypowiedzi - przyjęto, będę nad tym pracować. W końcu sama zarzucam to innym w innych tematach. :D Pomyślę też nad realizmem wypowiedzi.

Aha, jak lepiej można by zapanować nad czasem? Rzeczywiście, w pewnych chwilach czas akcji mi się "rozciąga", w innych skraca. Nie wiem, jak to przeskoczyć.

Botek - http://sjp.pwn.pl/sjp/botek;2445800

Kwestia konwenansów - w zamierzeniu kwestią znaczącą był fakt, że Śliwa i Marchewa są znajomymi, a nawet członkami rodziny, więc Lewińskiego obowiązują wobec nich inne normy, niż wobec osoby, której nie zna, nie byli sobie przedstawieni (nie masz wspólnych znajomych = nie możecie zostać przedstawieni). Jak w tym starym żarcie o dwóch Anglikach na bezludnej wyspie, którzy przez 20 lat ze sobą nie rozmawiali, bo nie miał ich kto przedstawić.

Added in 8 minutes :[/color]
Może rzucę źródłem (paskudny nawyk, fuj, fuj :D) Przyjęłam dosyć specyficzny, może przerysowany, (ale w steampunku wolno więcej :P) standard Baronowej Staffe: strona 233, drugi akapit:
https://polona.pl/item/18742719/240/

"Co do rozmowy jednak, to ludzie dobrze wychowani nie wszczynają jej nigdy z nieznajomymi towarzyszami podróży (...) najlepiej w tym celu zająć się czytaniem książki lub dziennika."
And the world began when I was born
And the world is mine to win.

"Rozdział, w którym zdarzenia przybierają niebezpieczny obrót, tym razem naprawdę" Romans, steampunk/space opera, 12k

6
Carewna, jak na moje wyczucie, w kwestii konwenansów wszystko jest OK. Duży dystans ze strony panny Radzikowskiej, pewna poufałość w kontaktach między mężczyzną i jego kuzynkami - to ma uzasadnienie w obyczajowości. Nawet ten dosyć sztuczny sposób wypowiadania się mnie tutaj akurat nie razi (pomiędzy osobami dobrze się znającymi jest jedna zupełnie im obca), chociaż istnieje niebezpieczeństwo, że na dłuższą metę byłby męczący. A tak w ogóle, doskonałym źródłem wiedzy o tym, jak się zwracać do osób z różnych sfer, są powieści Rodziewiczówny. Ona sama pochodziła z rodziny ziemiańskiej, więc niczego nie musiała sobie wyobrażać, za to znakomicie znała rozmaite niuanse: jak się traktuje sąsiada równego pozycją społeczną, jak pannę hrabiankę, a jak rejenta czy starą ciotkę rezydentkę.
Jeżeli chodzi o proporcje pomiędzy poszczególnymi epizodami - czego jest zbyt wiele, a czego za mało, oceniałabym dopiero w kontekście znacznie obszerniejszego fragmentu. Z tym, że ja w ogóle lubię powieści dłuuugie, w których jest również miejsce i na gadki-szmatki, wcale nie przyspieszające biegu akcji. :D
Ja to wszystko biorę z głowy. Czyli z niczego.
ODPOWIEDZ

Wróć do „Opowiadania i fragmenty powieści”