Długo się ociągałem z napisaniem tej odpowiedzi, bo ilekroć układałem ją sobie w myślach na różne sposoby, za każdym razem odnosiłem wrażenie, że mogę zostać źle zrozumiany. No nic, spróbujmy wreszcie.
Tak czy inaczej, chcę, aby było to jasne - moją intencją nie jest i nigdy nie było dawanie komukolwiek do zrozumienia, że jestem wybitnym pisarzem, którego pomysły zasługują na uznanie na równi z klasykami gatunku.
@ Chabanina
Chabanina pisze:Oczywiście go nie przeczytałem, więc odniosę się tylko do komentarzy i może dostanę za to bana albo przynajmniej upomnienie czy coś takiego.
Skoro go nie przeczytałeś, to "dlaczemu" w dalszej części wypowiedzi zawierasz takie konstatacje, jak gdybyś przeszedł pełną próbę organoleptyczną?
Chabanina pisze:Jestem pewien, że kiedy już dojdziemy do tego co nazywasz "kwestiami dotykającymi istoty człowieczeństwa", czy do burzenia mitów (których wcale nie trzeba burzyć, bo w mit, że na wojnie są źli i dobrzy wierzą tylko ludzie, którzy i tak nie czytają książek)
Wiwat czytanie ze zrozumieniem. "Kwestie dotykające istoty człowieczeństwa" pojawiły się w całkiem innym utworze. "Wilczego stada" to nie dotyczy. Poza tym, wiedza, o której mówisz w nawiasie, jest aż tak powszechna, że nadal spotykam się - nader często - z przykładami takiego uproszczonego myślenia o rzeczywistych konfliktach zbrojnych. Czyli na przykład w drugiej wojnie światowej alianci to wciąż "ci dobrzy", a państwa osi "ci źli". Problem więc nadal wydaje mi się aktualny. Podobnie jak kwestia człowieczeństwa, który to termin nadal rozumie się przeważnie jako tę jednoznacznie szlachetną postawę i skłonność do czynienia wyłącznie szeroko pojętego dobra - jak gdyby w ludzkiej naturze nie leżała też zdolność do czynienia innych, mniej chwalebnych rzeczy.
Chabanina pisze:To brzmi jak opis materiału na kolokwium.
No cóż, u mnie z kolei żadna filozofia, z jaką się zetknąłem - a miałem z nią do czynienia wielokrotnie, w tym z racji pobieranego wykształcenia - nie zdołała zmienić sposobu myślenia, ani wpłynąć na mój sposób postrzegania rzeczy. Praktycznie w każdym przypadku mógłbym to podsumować słowami - tak, to bardzo piękne... ale wiecie, co? Nie jest to nic, na co sam bym nie wpadł. I to bez poświęcania temu długich dywagacji.
Przykładem mógłby być tutaj wspomniany przeze mnie "Niezwyciężony" Lema, który generalnie mi się spodobał i którego przeczytałem z przyjemnością. Ale czy powiedziałbym, że jest z mojego punktu widzenia tak odkrywczy, jak się z reguły o twórczości Lema mówi? Szczerze mówiąc... nie. I to nawet mając na względzie fakt, że ta powieść została napisana w latach sześćdziesiątych ubiegłego wieku. Brutalnie upraszczając, "Niezwyciężony" skupia się na kwestii pozycji poszczególnych istot w ekosystemie oraz przedstawia teorię, w myśl której organizmy doskonalsze i bardziej zaawansowane niekoniecznie muszą stać się dominującymi formami życia. Ciekawa konstatacja, ale przy tym taka, na którą można wpaść samemu, jeśli się w tej kwestii przez dłuższą chwilę pogłówkuje. Nawet przy oglądaniu czegoś tak prymitywnego, jak durne dreszczowce w typie "Roju", może przejść przez myśl taki wniosek. Odnoszę jednak wrażenie, że krytycy literaccy myślą w tej kwestii inaczej, niż ja - dla nich najwyraźniej to niesamowicie skomplikowany temat, wart rozprawy oraz prowadzący do wniosków rzucających nowe światło na otaczającą nas rzeczywistość. Mnie samemu już "Powrót z gwiazd" wydał się bardziej odkrywczy - i to nie ze względu na stojącą za nim filozofię (której tematyka też wydała mi się w ogólnym rozrachunku prosta i pospolita), ale na wizję świata przyszłości, jaką pokazał tam Lem. Dodałbym jeszcze, że byłem lekko rozczarowany tym, że motyw filozoficzny z "Niezwyciężonego", o którym czytałem przed lekturą samej powieści, został tak naprawdę wyłożony kawa na ławę - było to mniej imponujące, niż niektóre utwory Dicka, gdzie filozofia była niejako wpleciona w fabułę, a nie wciśnięta weń w formie filozoficznych dywagacji bohaterów.
Czy mógłbym zatem powiedzieć, że motyw przewodni "Niezwyciężonego" brzmi jak dla mnie niczym opis materiału na kolokwium i że ja ująłbym to w formie krótkiego opowiadania na X stron, a nie całej powieści? Nie miałbym chyba odwagi tak rzec. Co nie zmienia faktu, że cała sytuacja każe mi zapytać - gdzie jest granica, po przekroczeniu której rozprawianie na temat pospolitych zjawisk jest "już" odkrywcze i głębokie? Mnie samemu pewnie trudno to ocenić ze wspomnianego powyżej względu, że chyba jeszcze nie zetknąłem się z filozofią, która naprawdę by na mnie wpłynęła. I nie, nie uważam się z tego tytułu za geniusza. Wcale nie.
Chabanina pisze:Jeśli koniecznie chciałbyś opowiadać o czymś takim, to czy nie mógłbyś zmieścić się w jednym opowiadaniu na 40 tys. zzs, zamiast pisać powieść, której i tak nie przeczyta nikt, kto ceni swój czas?
Poza tym zwróciłbym jeszcze uwagę na fakt, że cały czas mówisz tutaj w kategoriach absolutów, jak gdyby to, iż moje wypociny cię znudziły, miało charakter obiektywnej informacji, a nie twojego subiektywnego spojrzenia. Weryfikatorium to nie jest pierwszy sajt, gdzie zamieszczam swoją pisaninę i są osoby, które czytają toto od lat. I najwyraźniej wcale nie czują się znudzone.
Nie znaczy to, że zamierzam wysłuchiwać jedynie opinii tych, którym rzecz się spodobała, jak jakiś narcyz, ale... byłoby fajnie, gdyby osoby, które moja pisanina znudziła, mogły w sposób bardziej konkretny określić przyczyny takiego stanu rzeczy. To zdecydowanie bardziej pomocne.
@ Namrasit
Namrasit pisze:Widzę że Chabanina w sposób bezpośredni wykazała to, co próbowałem ci przekazać wcześniej.
Chabanina to jest on.
Namrasit pisze:Takie utwory nazywamy literaturą fachową, wiesz, wzory, różniczki, hipotezy, twierdzenia. Niektórzy nawet to lubią... jakiś 1% może...
Tylko że ja właśnie nie mówię teraz o literaturze fachowej, tylko o zwykłych utworach fabularnych. Wspomniałem o cudzym amatorskim opowiadaniu, które traktowało, najogólniej rzecz biorąc, o wyścigu maszyn parowych - jeśli ciekawi cię, co to konkretnie za utwór, możesz znaleźć go
tutaj. Tytułem wyjaśnienia - rzecz rozgrywa się w postapokaliptycznym świecie, gdzie zwierzęta stałocieplne, na czele z
homo sapiens, zostały wyniszczone przez globalną epidemię wirusa, a schedę po ludzkości przejęła sztucznie stworzona rasa humanoidalnych jaszczurów, nazywanych artilacerami (lub w skrócie lacerami). Autor tekstu interesuje się koleją i daje temu znać, stosując w tekście fachową terminologię - ale to wcale nie odstręcza od lektury. Wręcz przeciwnie, sprawia, iż rzecz wydaje się bardziej fascynująca i bardziej wiarygodna.
Albo wydawany wciąż cykl Taylora Andersona "Niszczyciel" - ten autor jest z kolei zorientowany w militariach tudzież marynistyce i w sposób bardzo szczegółowy oraz fachowy opisuje poczynania załogi przy obsłudze tytułowego okrętu, przebieg napraw na nim czy też prac nad nowoczesnymi technologiami. I też, z mojego punktu widzenia ułatwia to jeno uwierzenie, iż "łyżka nie istnieje", a nie odstręcza od lektury.
Albo "Opowieści o pilocie Pirxie" wspomnianego już Lema - kiedy czytałem tę książkę, odnosiłem wrażenie, że autor sam musiał kiedyś pracować jako astronauta, bo wszystko to było opisane tak szczegółowo, tak fachowo, z użyciem terminologii, o której istnieniu nie miałem pojęcia, ale której obecność sprawiała, że wszystko to wydawało mi się tym bardziej koherentne i wiarygodne.
@ Gorgiasz
Gorgiasz pisze:Poczytaj koniecznie, pisze w konwencji, która powinna Cię zainteresować. W końcu warto uczyć się od mistrzów.
O ile się nie mylę, seria Harrisona o Stalowym Szczurze to raczej humorystyczna space opera, a zatem gatunek cokolwiek odmienny, niż militarne science fiction. W tej materii planowałem zwrócić się do Roberta Heinleina (i "Starship Troopers", na przykład).
Gorgiasz pisze:To było powtarzane przysłowiowy milion razy, do znudzenia. Sugeruję odpuścić takie „odkrywcze prawdy”.
Być może. Ale ja osobiście spotykałem się w życiu - czemu dałem wyraz, odpisując na komentarz Chabaniny - z przykładami zachowań czy też postaw wskazujących, że ta odkrywcza prawda nie jest jednak aż tak powszechnie znana, jak mogłoby się wydawać. Poza tym, podporządkowanie powieści takiemu motywowi sprawia, że wydaje się bardziej dojrzała, niż na przykład baśniowa walka bielutkiej Rebelii ze złym Imperium znana ze Star Wars.
Poza tym, co już powiedziałem - mnie osobiście jeszcze żadna filozofia (nawet ta od Lema czy Dicka) nie wydała się dostatecznie odkrywcza, więc co ja mogę? Staram się na rozgrzewkę chwytać prostych i codziennych zagadnień, widząc, że dla wspomnianych w nawiasie twórców (i krytyków ich zachwalających) są one dość dobre. Dick w swoim "Człowieku z Wysokiego Zamku" zabrał się nawet za coś tak przyziemnego, jak kwestia prawdy i fałszu; i też chwyta się tego zagadnienia od różnych stron, poprzez przeżycia różnych postaci. Ja w "Wilczym stadzie" przedstawiam poprzez poszczególne postaci różne postawy, jakie mogą się u ludzi wykształcić pod wpływem wydarzeń z przeszłości, jak również różnic pomiędzy dwiema grupami kulturowymi i etnicznymi.
Właśnie zauważyłem, że jednak porównałem siebie do Dicka... ech, dostanie mi się za taką butę...
Gorgiasz pisze:A co mnie to obchodzi? Nie zainteresowałeś. Koniec, kropka. Nie masz tu niczego do tłumaczenia. Tekst się nie obronił (w mojej opinii jako czytelnika, ale przecież mogą też być inne), a Twoja rola się skończyła w momencie jego opublikowania.
Chcę tylko wyjaśnić, jaki plan i jaki cel mi przyświecały w budowie takiej właśnie, a nie innej struktury tekstu. To wszystko nie bierze się z tego, że poszedłem na żywioł i sam nie wiedziałem, o czym chcę pisać - po prostu miałem pewne odgórne zamierzenie... które najwyraźniej w waszym przypadku się nie sprawdziło.
Gorgiasz pisze:Tak się składa, że nie znam esperanto. Mam też brzydkie podejrzenie, że nie jestem wyjątkiem. Ale masz trochę racji, gdyż nie każdy tekst jest adresowany do każdego (dobrze jest sobie określić grupę potencjalnych odbiorców). Ten najwyraźniej nie jest dla mnie.
Mimo wszystko wolałbym, aby trafiał do szerszej niż węższej grupy odbiorców. Z drugiej strony, czy sam się na to nie skazałem, pisząc militarne SF? Ten gatunek chyba sam w sobie jest niszowy.
Nawiązując jeszcze do kwestii fachowej terminologii, o której pisałem powyżej... Czy niemal całkowita rezygnacja z ekspozycji - której dokonałem chyba, wziąwszy sobie aż nadto do serca uwagi Naczelnego Krytyka (ten często wytykał mi nadmiar ekspozycji) - była błędem? Czy opowiadanie zyskałoby, gdybym przykładowo przystopował na chwilę i objaśnił, jak działa broń subatomowa? Czy nie tędy droga?