Najdroższa Mario

1
Cześć

To już mój ostatni fan-fic, dlatego nie rozpoczynajcie kolejnej dyskusji, czy takie mają sens :) Tym razem pisałem tekst w którym NIE MA potworów, strzelania i wszystkiego innego, co tak bardzo kojarzy się z postapo. Szczerze mówiąc chciałem uderzyć w zupełnie inne tony, jest dużo bardziej... Emocjonalny od moich poprzednich tekstów. Myślę, że bardziej spodoba się dziewczynom, ale mogę się mylić, nie posądzajcie mnie też o szufladkowanie - napisałem "Dla kobiet", bo szczerze mówiąc do płci pięknej ten tekst był adresowany i to na ich opinii mi zależy w pierwszej kolejności :) Acz zapraszam wszystkich do czytania! Dlatego też miłej lektury!

PS - mam nadzieję, że nic przy konwersji z worda nic się nie skopało i tekst będzie jako tako wyglądał :P

Najdroższa Mario
Talk to me softly
There's something in your eyes
Don't hang your head in sorrow
And please don't cry


Don't Cry, Guns’N’Roses, 1991 r.

_______________________________________________________

WWWNajdroższa Mario,
po tylu latach nawet nie wiem od czego zacząć. A może po prostu już nie potrafię? W końcu kiedy ostatnim razem trzymałem w ręku ołówek? Dziesięć lat temu? Piętnaście? Dwadzieścia?

WWWTo bez znaczenia. Czas stał się tutaj dla nas linią prostą, dzieloną na okres Przed i Po. Wiesz o czym mówię, prawda? Głupi jestem, pewnie, że wiesz. Ciężko byłoby przegapić taką piękną katastrofę jak spełniony koszmar kolejnej i, jak wszystko na to wskazuje, ostatniej już wojny totalnej.

WWWAle pies ją trącał, tę całą atomówkę i zimę, która po niej nastała na bardzo długi czas. Dla mnie koniec nastąpił wcześniej, dużo wcześniej, jeszcze pewnie zanim te cholerne pociski balistyczne opuściły swoje silosy. Tylko że za moją apokalipsę odpowiadałem ja sam...

WWWA może nieświadomie pomogłaś mi wcisnąć tamten czerwony guzik? Może też tego chciałaś?

WWWNie wiem. Nic już nie wiem.

WWWZawsze powtarzałem, że dużo lepiej idzie mi opisywanie swoich uczuć. Nigdy nie potrafiłem się dobrze wysławiać, nieraz rozumiałaś mnie opacznie, moja wina, przyznaję; ale chcę, żebyś wiedziała, że zawsze chciałem jak najlepiej. Zawsze starałem się ze wszystkich sił i zawsze chciałem dla nas jak najlepiej.

WWWPiszę „Nas”. A przecież nie ma już żadnych „Nas”...

Wiesz, chciałbym móc cofnąć czas. Nie żeby zbawić świat i nie po to, żeby w razie czego uratować jak największą liczbę ludzi.

WWWJa po prostu strasznie chciałbym wtedy Cię zatrzymać...

WWWCiągle pamiętam tamten dzień: Nieco wietrzny, ale ciepły i słoneczny. Było południe, Pruszków trwał w leniwym, czerwcowym letargu. Skrzyżowanie koło miejscowego liceum jak zwykle o tej porze dnia napuchło od samochodów wracających z Warszawy, dzieciaki (mówię dzieciaki, a sam ile miałem wtedy lat?) szły albo do parku Potulickich albo do chińskiej knajpy położonej naprzeciwko Waszej szkoły. Do dziś zadaję sobie pytanie – czy naprawdę akurat tamtego dnia musieliśmy się kłócić? Nie mogłem po prostu Cię przytulić, kiedy się na mnie wściekałaś? Powiedzieć, że tak, że masz rację, zostawmy ten temat, chodźmy się przejść?

WWWRozumiem, że byłaś zazdrosna, miałaś prawo. Zawsze miałem nieco zbyt luźny kontakt z moimi koleżankami. Wtedy wydawało mi się to głupotą, czepianiem o pierdoły, ale dzisiaj? Dzisiaj czuję się jak idiota. Wiem już, że nie zamieniłbym Ciebie na żadną inną... Dlaczego wtedy nie wydawało mi się to takie oczywiste? DLACZEGO POZWOLIŁEM CI ODEJŚĆ?

WWWPoszliśmy na dworzec kolejowy w Pruszkowie. Wspięliśmy się po schodach na kładkę prowadzącą na środkowy peron, na ten sam peron na który zawsze odprowadzałaś mnie kiedy jechałem na uczelnię, a Ty miałaś akurat godzinę wolną (jak oni to nazywali w szkolnym planie? Praca własna?).

WWWNic nie mówiłaś. Byłaś zła. Ja też milczałem. Bo wiedziałem do czego zmierzasz już od momentu, kiedy zadzwoniłaś do mnie i powiedziałaś „Michał, czy możemy się spotkać zanim pojedziesz na egzaminy?”. Przyznaję się, wiedziałem, że chcesz ze mną zerwać i tak, czułem wtedy ulgę. Ostatni miesiąc ciągle się kłóciliśmy, byłaś zmęczona, a ja miałem na głowie jeszcze sesję letnią i dwa egzaminy do zdania. Wiesz jak to u nas na uczelni było: dwa egzaminy, składające się z części praktycznej i teoretycznej. Nie mogłem wtedy wiedzieć jak bardzo będzie mi Ciebie brakowało, kiedy będzie już po wszystkim. Byłaś dla mnie jak to zdrowie u Mickiewicza w „Panu Tadeuszu” – tak długo jak Cię miałem, tak długo nie umiałem Cię docenić... Nie potrafiłem docenić tego, że zawsze stanowiłaś dla mnie wsparcie w trudnych chwilach, tego, że dzwoniłaś do mnie w środku nocy tylko po to, żeby mi powiedzieć „Kocham Cię”, NIE UMIAŁEM CIEBIE DOCENIĆ

WWWWiesz, źle mi z tym teraz. Strasznie źle. Czy mogłem sobie wtedy wymarzyć lepszą dziewczynę? Dlaczego wtedy, na peronie, nie patrzyłem na Ciebie tak jak w dniu tak jak w dniu, kiedy poznaliśmy się na imprezie u Klaudii? Dlaczego zamiast ślicznej dziewczyny, z burzą loków na głowie i zalotnym spojrzeniem w ciemnych oczach widziałem małego irytującego dzieciaka? Boże, tak mi przykro teraz... Płaczę ostatnio. W ciągu dnia, w nocy, różnie to bywa. Zastanawiam się, co się wtedy ze mną działo? Zmęczenie nauką? Za dużo samotnych wieczorów spędzonych nad kolejnym tomem „Anatomii człowieka” Adama Bochenka?

WWWNie wiń, błagam Cię, nie wiń tamtego Michała na peronie. Nie był sobą, był zmęczony, zły na wszystkich i wszystko. Często nuciłem sobie wtedy piosenkę Guns ’N’ Roses „Don’t damn me”. Pamiętasz refren?

Sometimes I wanna kill
Sometimes I wanna die
Sometimes I wanna destroy
Sometimes I wanna cry
Sometimes I could get even
Sometimes I could give up
Sometimes I could give
Sometimes I never give o fuck

WWWNucę to sobie teraz, znowu, po dwudziestu latach i płaczę. Muszę zaraz kończyć, ołówek mi się już stępił i chyba nie dam rady więcej dzisiaj napisać. Nie mam siły. Kiedy wczoraj Jurek Kłoszewski przyniósł mi ten brulion i zapas ołówków, myślałem, że umrę ze szczęścia. Sama wiesz, że pisanie jest moją drugą miłością.

Bo pierwszą byłaś, jesteś i będziesz Ty.

Kocham Cię.

_______________________________________________________

WWWNajdroższa Mario,

Dlaczego to musiało się tak strasznie potoczyć? Kiedy powiedziałaś mi, że masz już dość, że nie dasz rady dłużej tolerować moich „koleżanek”, moich napadów złości i że chcesz się ze mną pożegnać – dlaczego wtedy Ci się nie postawiłem? Myślami jak zwykle odpłynąłem gdzieś indziej, a powinienem wtedy Cię wziąć i przytulić, przeprosić, spróbować o Ciebie powalczyć...

WWWNie, ja się uniosłem honorem. Jak mogłem Ci wtedy zrobić jeszcze awanturę o to, że zrywasz ze mną tuż przed egzaminem? Przecież się kochaliśmy.

WWWPłakałaś. Często płakałaś z mojego powodu. Przepraszam Cię. Gdybym tylko mógł cofnąć czas...

WWWChciałaś mnie pocałować ostatni raz, przytulić się. Nie rozumiałem wtedy tego. Odwróciłem się i wsiadłem do tego cholernego pociągu. Wewnątrz było gorąco, panował straszny zaduch. Nie miałem nawet jak otworzyć książki. Próbowałaś do mnie zadzwonić. Wściekły odrzuciłem dwa kolejne połączenia od Ciebie. Dziś zastanawiam się – czego wtedy chciałaś? Co miałaś mi do powiedzenia?

WWWTak bardzo chciałbym teraz odebrać tamten telefon... Kochanie, tak bardzo Cię przepraszam.
Cholera, muszę uważać na łzy. Rozmiękczają papier i ciężko się po nim potem pisze.

WWWPo egzaminie pojechałem do babci. Wsiadłem do autobusu, dałem się zawieźć na przystanek Centrum, by tam przesiąść się do metra.

WWWPatelnia (Pamiętasz? Tak nazywał się ten plac przed wejściem do metra koło Pałacu Kultury) zapełniona była ludźmi. Kręcili się jakoś tak niespokojnie, jakby coś nagle zawisło w powietrzu. Wtedy jeszcze nie wiedzieli, nikt nie mógł wiedzieć, ale do końca świata pozostało nam... Pół godziny? Zanim zszedłem na peron, zdążyłem jeszcze kupić paczkę winstonów.

WWWTo wszystko zaczęło się kiedy siedziałem już w metrze, akurat jechaliśmy z innymi pasażerami tunelem między stacjami Imielin a Natolin. Wagon zatrząsł się, światła zamrugały. Nie wiedziałem co się dzieje. Złapałem mocniej poręcz, ale niewiele to pomogło – pociągiem rzucało coraz mocniej, jakaś starsza kobieta przewróciła się i uderzyła głową o drzwi.

WWWI grzmot, słyszeliśmy coś rodzaju narastającego grzmotu.

WWWW pierwszej chwili pomyślałem, że coś się zawaliło w tunelu, że może zepsuło się podwozie wagonu. Cóż, dzisiaj już wiem, że to świat na górze właśnie strzelił sobie w łeb.

WWWChciałem zadzwonić do kogoś, dowiedzieć się, co się dzieje na powierzchni, ale linia była przeciążona. Potem, bardzo szybko zresztą, umilkła całkiem. Z głośników wbudowanych w ścianki wagonu odezwał się beznamiętny głos – głos, którego nigdy wcześniej nie słyszałem w metrze... Jak to leciało?

WWW„Prosimy nie opuszczać pojazdu. Za chwilę pociąg wznowi dalszą trasę i skończy bieg na najbliższej stacji. Prosimy o zachowanie należytego spokoju”.

WWWBardzo Cię kocham, Mario, ale tamtego popołudnia strach przysłonił mi nawet uczucie do Ciebie.

Kłoszewski coś ode mnie chce, napiszę potem.

Kocham.

_______________________________________________________

WWWNajdroższa Mario,

Czy jest sens opisywać Ci, co działo się w dniu wybuchu wojny? O tym jak leżałem na marmurowej posadzce i gapiłem się na charakterystyczny dla Natolin, podwieszany sufit? O tym jak wciąż wybierałem Twój numer i łudziłem się, że w końcu przełamię panującą po drugiej stronie słuchawki ciszę i usłyszę Twój głos?

WWWNie wiem. W ogóle nic nie wiem. Ale mam coraz mniej papieru, grafit w ołówku też kiedyś się skończy. Ale kiedy piszę, czuję się trochę tak, jakbym z Tobą rozmawiał.

WWWZresztą to głupota – które fragmenty z tych dwudziestu lat życia pod ziemią wybrać i opisać Ci tutaj? Które są dla nas istotne, a które nie? Gdyby przełożyć ilość kartek, które mogę zapisać na strony w komputerze, wyszłoby na to, że muszę się zmieścić w czterdziestu, może pięćdziesięciu tysiącach znaków. Co za nonsens...

WWWNa pewno muszę wspomnieć o tym, że – jak się szybko okazało – tym samym składem co ja, jechali także Michał z Kasią. Napisałbym, że się ucieszyliśmy na swój widok, ale stać nas było tylko na łzy.

WWWBardzo długo na naszej stacji panował chaos. Momentalnie wypaliłem z naszymi znajomymi wszystkie winstony. Poczęstowałem też papierosem jakiegoś jegomościa w garniturze, podobno szefa dużej, podwarszawskiej firmy. W Milanówku zostawił żonę z dzieckiem.

WWWPo początkowym szoku przyszło otrzeźwienie. Musieliśmy zacząć się organizować, zacząć DZIAŁAĆ. Tutaj, pod ziemią, nie ma nic gorszego niż bezczynność. Człowiek, który nic nie robi, zaczyna rozmyślać, a stąd już prosta droga do szaleństwa.

WWWRzecz jasna, znaleźli się i tacy, którzy natychmiast chcieli otworzyć wrota atomowe, wyjść na powierzchnię, szukać rodzin. Biedni wariaci... Dopóki nie zamknięto ich na stacji, pewnie nawet nie wiedzieli, że osiem pierwszych stacji warszawskiego metra wyposażono w grodzia, a tunele podzielono zaporami hermetycznymi. Rzecz jasna, nie wypuszczono ich. Wszyscy się bali, zresztą i tak mieliśmy dużo szczęścia. Pociski musiały spaść za Warszawą, inaczej wszyscy zostalibyśmy pogrzebani żywcem.

WWWAle choć stacje metra, teraz przekształcone w schrony, należycie zabezpieczono, a także wyposażono ( w życiu nie widziałem takiej góry konserw), wiedzieliśmy, że kiedyś trzeba będzie zacząć wychodzić na powierzchnię...

WWWBoże, co za idioci. Wybacz, kończę z pisaniem na dzisiaj, Michał pobił się z jakimś przyjezdnym z Wilanowskiej o swoją córkę. Idę zobaczyć, co się dzieje. Tak, dobrze widzisz Michał i Kasia mają córkę, siedemnastoletnią teraz. Ale to przy innej okazji napiszę.

Buziak, kocham

_______________________________________________________

WWWNajdroższa Mario,

(Obiecałem Ci fragment ze swojego życia: oto on. Zresztą dość znaczący dla mnie, wiesz, wspomnienia... Wydarzenie to miało miejsce jakoś koło... Dwa tysiące szesnastego?)

WWWKiedy mijam bramki biletowe, jest godzina dwudziesta trzecia. Życie na peronie za mną zamiera, ludzie szykują się do pory snu. Przez te trzy lata, które minęło od dnia katastrofy, zdążyliśmy przekształcić Natolin nie do poznania – zabudowaliśmy tory i stację prowizorycznymi boksami, symulującymi mieszkania. W głębi tunelu buczą agregaty prądotwórcze, hałasują nieco, ale i tak udało nam się nam je wytłumić. Część z nich wyłączamy, nie ma potrzeby, żeby w nocy pracowały wszystkie.

WWWMam ze sobą Błyskawicę, pistolet maszynowy oparty na konstrukcji stena. Raczej nie spodobałby Ci się, jest bardzo praktyczny, ale to samoróbka, a co za tym idzie jest nieco... toporny.

WWWSprawdzam, czy zapas filtrów w torbie jest wystarczający, upewniam się, że maska dobrze leży i unoszę zaciśniętą pięść do góry. Strażnicy wrót odpowiadają tym samym gestem, po czym zabierają się za otwieranie wyjścia na powierzchnię. Potężne, stalowe skrzydła jęczą w proteście, ale rozsuwają się posłusznie.

WWWUderza mnie podmuch chłodu, odczuwalny nawet mimo względnie szczelnego skafandra ochronnego. Czuję się nieswojo, ale nie waham się; czekam aż szczelina urośnie na tyle, żeby móc się przez nią przecisnąć.

WWWWychodzę, po drodze zaliczam obowiązkowego kopniaka na szczęście od jednego ze strażników. Uśmiecham się pod nosem – mimo życia pod ziemią, zachowaliśmy część naszych zwyczajów. Nawet tych najgłupszych.

WWWAle dalej już nie jest mi do śmiechu – czekam, aż wrota za mną zamkną się do końca. Unoszę pistolet, czekam. I jest – charakterystyczny szczęk zasuwy. Można iść.

WWWPowoli sunę w kierunku schodów prowadzących wyżej, tam na górę. Mijam nieczynny od dawna bankomat, upewniam się za pomocą dozymetru, że poziom promieniowania nie przekracza bezpiecznej normy. Licznik nieco wariuje, ale godzinę mogę się pokręcić. Więcej nie potrzebuję. Docieram do schodów, wchodzę po nich i...

WWW... Dziwnie tak znaleźć się na powierzchni. W tym niesamowicie cichym świecie, zamkniętym pod kopułą ciężkich, ciemnych chmur. Ojczyźnie opustoszałych bloków, zdziczałych parków, porzuconych samochodów. Gdzie jedynym znakiem tego, że człowiek przetrwał, są poustawiane w pobliżu kolektory słoneczne, dostarczające część energii mieszkańcom metra.

WWWZapalam latarkę. Światło słoneczne jest dla nas zabójcze, dlatego wychodzimy zawsze w nocy. Rozglądam się na boki, ale nie widzę żadnego zagrożenia. Wciąż mając w pamięci mapę, którą studiowałem przez wyjściem, ruszam na wschód.

WWWDroga jest całkiem prosta, przynajmniej w porównaniu z moimi poprzednimi paroma wypadami; kiedy dochodzę do docelowego bloku mieszkalnego, zostawiam za sobą jakieś dwadzieścia minut życia.

WWWBudynek na pierwszy rzut oka nie różni się niczym od innych otaczających go bloków z wielkiej płyty, a jednak ma zasadniczą cechę, która czyni go wyjątkowym: to jeden z ostatnich budynków w okolicy, których jeszcze nie „czyściliśmy”.

WWWChwilę zajmuje mi sforsowanie drzwi. Kiedy dostaję się do środka, szukam jakichkolwiek oznak życia. Przez wybite okna napadało na klatkę schodową trochę śniegu, ale nie widzę na nim żadnych śladów.

WWWMimo to przylegam do ściany, wspinam się na górę. Kolejne minuty ciągną się w nieskończoność, ale nie śpieszę się – był już taki jeden co się śpieszył.

Leży jakieś dwieście metrów od zejścia na stację.

WWWDochodzę do piątego piętra, gdzieś tutaj powinno być mieszkanie numer czterdzieści trzy. Wiatr wyje upiornie po opuszczonych korytarzach, odnoszę też nieprzyjemne wrażenie, że budynek nieznacznie się kołysze. Wydaje mi się to niemożliwe, ale nie jestem inżynierem i nie mam pewności; robi mi się niedobrze, chcę się stąd wydostać jak najszybciej.

WWWKopniakiem wytrącam wiekowe drzwi z zawiasów. Nie stawiają oporu, po tylu latach próchnienia z radością przechodzą na emeryturę.

WWWMieszkanie do którego wchodzę jest małe i ciasne; dozymetr odzywa się nieco głośniej, pewnie przez zalegający wszędzie pył. Cholera wie, jak długo jeszcze będzie się on tutaj rozkładał. Nie ma czasu do stracenia.

WWWOmijam łazienkę, dostaję się do salonu i znajduję to, czego szukałem – nadgryzione zębem czasu, dziecięce łóżeczko. W świetle latarki przypomina mi nieco klatkę na kółkach.

WWWJestem zadowolony, sprawa wygląda dokładnie tak jak przedstawiła ją stara Rosjanka – piąte piętro, mieszkanie czterdzieści trzy, w mieszkaniu łóżeczko. Jakby dodała jeszcze „płatne przy odbiorze”, mielibyśmy do czynienia ze wzruszającym wskrzeszeniem Poczty Polskiej. Ale łóżeczko to cel poboczny, przede wszystkim muszę znaleźć barek, powinien znajdować się gdzieś w pobliżu. Minie kilka dobrych chwil, zanim się uporam z jego znalezieniem. Wreszcie wyciągam ze środka pokrytą kurzem karafkę z ciemnym płynem w środku. Modląc się, żeby to było wino, o którym wspominała Nadia, zabieram się ze zdobyczami z powrotem do metra. Trochę mi to czasu zajmie, ale czego nie robi się dla przyjaciół...

WWWCzterdzieści minut później wystukuję we wrota do Natolinu umówiony znak. Czekam chwilę, zanim strażnicy mi otworzą i wpuszczą do środka. Tym razem nie dostaję nawet przyjacielskiego klepnięcia w ramię; możemy się kolegować, ale nigdy nie wiadomo, co za cholerstwo przytargam ze sobą z powierzchni. Na szczęście chociaż pomagają mi z tym pieprzonym łóżeczkiem, w czasie drogi powrotnej zdążyłem znienawidzić mebel.

WWWPchając łóżeczko wąską alejką między boksami, dochodzę dp tego, który zamieszkują Michał z Kasią. Śpią, ale nie mam oporów, żeby ich obudzić. To oni dorobili się dzieciaka, nie ja.

WWWMimo zmęczenia, oboje są mi wdzięczni. Pomagam im ustawić w „mieszkaniu” łóżeczko, w głębi duszy cieszę się, że zaraz będę mógł zapomnieć o tym cholerstwie. Kasia daje mi do potrzymania na chwilę ich córeczkę, Ewcię. Dzieciak, rzecz jasna, ryczy, zaraz pewnie zlecą się sąsiedzi z pretensjami, ale co zrobić. Niewiele myśląc zaczynam kołysać małą rękami, a ta, ku memu zaskoczeniu, bardzo szybko uspokaja się. Patrzy mi w oczy. Uderzające, jak bardzo to dziecko ma spojrzenie podobne do Ciebie, Mario. Czuję się trochę jak głupek, ale kołyszę ją dalej. Mała usypia.

WWWOddaję Ewcię Kasi, żegnam się z nimi. Jestem zmęczony, ostatnio prowadzę nocny tryb życia, ale mimo to ciągle czuję się tak, jakby ktoś wyssał ze mnie całą energię. Jeszcze tylko oddać karafkę i można iść się kłaść.

WWWPukam do boksu Nadii. Stara rosjanka wychodzi ze środka najpierw swoim okazałym brzuchem, dopiero potem pojawia się reszta ciała. Włosy ma porozrzucane w nieładzie, szczęściara spała sobie smacznie pewnie już od kilku godzin. W milczeniu podaję jej wino. Kobieta zaskakuje mnie, zaczyna płakać. Mija chwila, zanim dociera do mnie, że trunek miał dla niej wartość sentymentalną, nie... Procentową. Rzuca mi się na szyję, ściska mocno otłuszczonymi ramionami. Szlocha, a z jej ust wyrywa się tylko ciągle rosyjska gadka:

„Spasiba Stalkier... Spasiba...”

WWWStalkier

WWWTym właśnie Mario zostałem po wojnie. Nie lekarzem. Zostałem szperaczem, ryzykantem, wariatem, samobójcą. Włamywaczem, samotnikiem, straceńcem.

WWWZostałem Stalkerem.

WWWTamtej nocy coś się we mnie zmieniło. Myślałem o małej Ewie, o Michale i Kasi, o tym jak nazwała mnie Rosjanka. Po raz pierwszy od wielu lat spałem dobrze. Przyznaję, zapomniałem wtedy o Tobie, przebacz mi. Ale bardzo tego potrzebowałem. Wtedy, siedemnaście lat temu zmieniłem się, coś we mnie pękło. Przestałem żyć wspomnieniami o Tobie, zamiast tego zamknąłem Ciebie na dnie swojego serca. Musiałem pomagać ludziom. Ale przez cały ten czas naprawdę Cię kochałem...

WWWNie mam siły. Źle się czuję, jestem chory. Ostatnio coraz częściej choruję. Jutro napiszę znowu. Kocham Cię. Naprawdę, bardzo Cię kocham.

_______________________________________________________

WWWNajdroższa Mario

Przepraszam, byłem chory. Nie miałem kiedy pisać, nie byłem w stanie – zresztą bałem się, brulion jest już prawie pełny, a ja wciąż chciałbym Ci tyle przekazać...

WWWJak już mówiłem, Michałowi i Kasi urodziła się córka, Ewa. Można powiedzieć, że wychowywałem ją razem z nimi. Wiesz, przynosiłem jej z góry różne zabawki, drobne przedmioty codziennego użytku, tego typu pierdoły... Nawet nie wiesz jakim skarbem dla wychowanego po ziemią dziecka może być chociażby lornetka!

WWWPotem mała zaczęła dorastać. Urodziła się, jeżeli się nie mylę, trzy lata po katastrofie, może nieco wcześniej. Obecnie mamy... Dwadzieścia lat po? O ile nic nie skopaliśmy z kalendarzem (a to możliwe), to Ewcia jest teraz w takim wieku, w jakim byłaś Ty, kiedy...

WWWAle to nieważne. To znaczy, nie chcę, żeby to było ważne. A może...?

WWWNie opisałem Ci i nie będę opisywał wszystkiego, co robiliśmy przez te dwadzieścia lat, odkąd Ciebie widziałem po raz ostatni. Nie mam na to miejsca, a i tak już nieco zmarnowałem na opis dnia w którym zostałem nazwany stalkerem po raz pierwszy.

WWWWiesz, Kochanie, mam wrażenie, że ostatnio zaczynam się gubić. Coraz częściej wychodzę na powierzchnię, coraz mniej interesują mnie sprawy metra. Nadia zmarła, zostałem jej spadkobiercą, ale prawie cały majątek przekazałem Ewie. Wiesz, ma już te siedemnaście lat, powinna raczej mieszkać sama, a ja przecież już się urządziłem na tym naszym Natolinie. Michał był wdzięczny, ale ostatnio nie mamy zbyt dobrych stosunków. Kasia mi powiedziała, żebym się nie przejmował, podobno robi się przewrażliwiony na punkcie moich stosunków z Ewą.

WWWA przecież ja ciągle Ciebie kocham. Minęło dwadzieścia lat, a ja wciąż tkwię w potrzasku, w tej przerażającej klatce przeszłości. Nie kochałem się z żadną inną kobietą, chociaż nie ukrywam, mogłem to zrobić wiele razy. Stalkerzy (tak przyjęło się teraz nazywać wszystkich wychodzących na powierzchnię) imponują kobietom. Jak więc Michał może mnie podejrzewać o coś takiego? Zresztą... Nieważne.

WWWNic nie jest już ważne. Czuję się osłabiony, chyba wreszcie promieniowanie dało mi w kość. I tak długo się migałem od chorób... Coraz częściej, kiedy jestem na górze, patrzę na zachód. Wiem, że gdzieś tam jest Pruszków. Gdzieś tam jest peron, na którym Cię zostawiłem, gdzieś tam jest park Potulickich, gdzieś tam jesteś Ty.

WWWBoże, tak bardzo bym chciał Ciebie zobaczyć jeszcze choć JEDEN RAZ.

WWWNie zgadzam się na taki los, po prostu nie zgadzam! Nie potrafię dopuścić do siebie myśli, że jakiś skurwysyn od jebanego czerwonego guzika mógł wyjebać pieprzony pocisk w pierdolone powietrze, tylko po to żeby Cię wyparować, żeby Cię zabić! LOSIE, NIE WIESZ Z KIM ZADARŁEŚ, ROZUMIESZ? JA JESTEM STALKEREM! STAL – KURWA – KEREM!

WWWSłabo mi. Gorączka. Przepraszam Cię, Kochanie, nie gniewaj się. Nie powinienem tego pisać, ale po prostu strasznie się boję. Czuję się bezsilny. Kończę na dzisiaj pisanie, jutro napiszę znowu.

_______________________________________________________

Najdroższa Mario

WWWPrzepraszam za mój wczorajszy wybuch gniewu. Wiem, że nigdy tego nie lubiłaś, mam nadzieję, że mi wybaczysz.

WWWWczoraj, kiedy skończyłem pisać, przyszła do mnie Ewa. Byłem zły, że przyszła, akurat płakałem. Czułem się taki... upokorzony.

WWWPrzytuliła mnie, pocieszyła. Uspokoiłem się, jej włosy pachniały zupełnie jak Twoje. Przypomniały mi dom, przypomniały mi liceum, przypomniały mi Pruszków. Przez chwilę poczułem się jakbym znowu miał dziewiętnaście lat i szedł z Tobą przez Park Potulickich.

WWWOpowiedziałem jej o Tobie. Nie wiem czemu, nigdy nikomu się nie zwierzałem z tego, co czuję. To był dla mnie temat tabu, strefa serca, do której nikogo nie dopuszczałem...

WWWPotem powiedziała mi, że Kłoszewski się żeni. Ucieszyłem się, najwyższa pora, to dobry chłopak. Ech, drań mi nic nie powiedział! Widziałem się z nim raptem parę dni temu, kiedy przyniósł mi ten brulion, ale pary z gęby nie puścił! Co za człowiek, co za człowiek...

WWWChciałbym, żebyś go poznała. Polubiłabyś go.

WWWWiesz, wczoraj zacząłem planować wyprawę do Pruszkowa. Tak, zdaję sobie z tego sprawę, to brzmi jak szaleństwo. W jedną stronę musiałbym iść przynajmniej cztery – pięć godzin. Ale co mam do stracenia?

Nic. Najgorszą stratę poniosłem wiele lat temu.

WWWNie wiem jeszcze jak to załatwię. Albo wyłożę kawę na ławę naczelnikowi stacji albo po prostu wyjdę na górę z nieco większym obciążeniem i najwyżej... Nie wrócę. Może nie powinienem ryzykować, sporo ludzi jeszcze mnie potrzebuje, ale z drugiej strony: Kto pomoże mi? Ostatnio gorączkuję, boli mnie głowa, czuję nudności. Nie, nie jestem chory, przynajmniej nie w sensie fizycznym. Czuję, że to nadmiar emocji, emocji, które zbierały się we mnie przez tyle lat, a które próbowałem zabić życiem stalkera. Kto wie, może gdybym nie dostał szansy na napisanie tego listu, nadal byłbym w stanie tłumić swoje uczucia? Kiedy piszę, czuję się znów jak egzaltowany nastolatek z czasów licealnych. Tylko piszę jakby nieco gorzej, bo w emocjach.

WWWCzasem myślę – co się teraz z Tobą dzieje? Gdzie jesteś, co robisz? Myślisz o mnie czasem?

Istniejesz naprawdę, czy już tylko w moim sercu?

_______________________________________________________

WWWNajdroższa Mario

WWWWczoraj Ewa ostatecznie wyprowadziła się od Michała. Pisząc „ostatecznie” mam na myśli to, że darli się na siebie tak, że słyszał ich chyba cały peron. Wiesz, boksy nie mają najlepszego wytłumienia... Zwłaszcza, że są pozbawione sufitów (bo po co one komu w podziemiach?)

WWWKasia przyszła do mnie potem z płaczem. Powiedziała, żebym im pomógł, że nie wiedzą już, co mają robić z córką. Próbowałem ją przekonać, że mała ma teraz okres buntu, żeby dali jej trochę więcej luzu, ale tłumacz tu matce co z córką robić... A przecież Ewcia ma siedemnaście lat, za rok będzie już dorosła.

WWWDo Michała poszedłem z samogonem. Pograliśmy w karty, napiliśmy się trochę.

WWWNo dobra, nawaliliśmy się.

WWWZebrało mi się na wyznania, powiedziałem mu, że za Tobą tęsknię. Że wkrótce zamierzam to wszystko rzucić w cholerę i udać się do Pruszkowa. Był przerażony, wspomniał, że ostatnio jeden z kabackich stalkerów przytargał z powierzchni truchło jakiegoś ogromnego, paskudnego... czegoś. Mutant, mówi, nowa rasa. Ani to zwierzak ani roślina.

WWWWyśmiałem go. Tyle lat włóczę się po powierzchni, a jeszcze nie widziałem nic, ponad zdeformowane ciało jakiegoś psa. Wyobrażasz to sobie, Kochanie? Ale nie powiem, poczułem pewien niepokój. Przypomniał mi się materiał o szczurach z Czarnobyla, które przystosowały się do nowych warunków. Kolejne pokolenia szybko się rodziły i umierały, ewolucja nastąpiła więc w dalece bardziej przyspieszonym stopniu jak u człowieka...

WWWKręci mi się trochę w głowie. Ten samogon to jednak zła rzecz jest, strasznie krzywo ołówek trzymam. Zawsze powtarzałaś mi, żebym nie rozmawiał z Tobą po alkoholu. Do jutra.

Dobranoc Kochanie.

_______________________________________________________

WWWNajdroższa Mario

WWWWiesz, śniłaś mi się dzisiaj. To znaczy, bardzo często śnię o Tobie, ale zazwyczaj jesteś gdzieś tam z boku, patrzysz się tylko na mnie i uśmiechasz. Ale dzisiaj ten sen był o Tobie.

WWWByła zima, staw w parku Potulickich skuł lód. Prószył śnieg, ptaki kręciły się niespokojnie po zamarzniętej tafli, czekały, aż ktoś się nad nimi zlituje i rzuci parę okruchów chleba.

WWWOtaczała nas cisza, ale nie taka jakaś zwykła; ta zdawała się zła, odhumanizowana, niemalże namacalna. Uśmiechałaś się do mnie, trzymałaś za rękę... Ale miałaś lodowatą dłoń. Spojrzałaś mi w oczy, a ja przeczytałem w Twoich, że to już koniec.

Umarłaś.

WWWPrzeszliśmy po lodzie na wysepkę pośrodku stawu, do drobnej kapliczki wybudowanej tu lata temu. Marmurowa Maryja patrzyła na nas, rozkładając ramiona jakby w geście przywitania z dawna wyczekiwanych gości. I wtedy jej twarz wykręciła się w bluźnierczy sposób, a ja obudziłem się z krzykiem.

WWWBył środek nocy, całkiem chłodny (jak to w podziemiach), ale ja czułem, że cały jestem zlany zimnym potem. Owinąłem się szczelniej kocem. Nie pomogło.

WWWNie mogę zmrużyć oka, więc piszę.

WWWWiem już jaką trasę obiorę. Najpierw dojdę tunelem do stacji Centrum. Wprawdzie już nikt od dawna nie mieszka poza „Twierdzą” (tak nazywam pierwszych osiem stacji metra, które były wyposażone we wrota atomowe), ale tunel nadal powinien być w dobrym stanie. Potem ruszę w kierunku Dworca Zachodniego, spróbuję przejść przez Ursus, a potem...

WWWPotem Pruszków.

WWWDam radę Mario. Wierzę w siebie. Muszę wierzyć. Jutro wyruszam.

Kocham Cię.

_______________________________________________________

WWWNadroższa Mario,

WWWDzisiaj dzień pożegnań. Wypiłem trochę samogonu z Michałem i Kasią, wyściskaliśmy się. Michał nazwał mnie cymbałem, ale rozumie, oboje rozumieją. Jestem chory, każdego dnia czuję się coraz słabszy. Wykańcza mnie tęsknota, wykańcza mnie choroba. Wczoraj na jądrze wyczułem guza. Boję się, że mam raka. Ale wiem, że nie umrę tak długo, jak nie osiągnę swojego celu. Dam radę.

WWWJestem stalkerem.

WWWDo zobaczenia. Znajdę Cię.

_______________________________________________________

WWWPiszę znowu w nocy. Ja... Nie wiem co mam teraz napisać.

WWWNawet nie wiem, czy powinienem. Ale... A niech to. Mówię Ci o wszystkim, powiem i o tym. Nie chcę, żeby między nami były jakieś sekrety.

WWWWczoraj wieczorem przyszła do mnie Ewa. Zła, zapłakana. Dowiedziała się od Michała, że odchodzę. Nie chciałem jej tego mówić, wolałem, żeby myślała, że zginąłem tam na powierzchni, nie chciałem, żeby myślała, że ich zostawiam. Uderzyła mnie, ale jej mała piąstka nie mogła pozostawić na mnie takiej rany, jaką zostawiłem ja na jej sercu. Przytuliłem ją, ale mówiła, żebym ją puścił, że nie chce mnie już znać...

WWWJej włosy pachniały tak jak Twoje, błagam, zrozum mnie...

WWWW końcu się uspokoiła, wtuliła się we mnie, łkała. Prosiła, żebym został, żebym jej nie zostawiał... Albo zabrał ze sobą.

WWWPrzyznaję, wiedziałem do czego to zmierza... Ale Boże, nie miałem tak dawno kobiety... A ona mi przypominała Ciebie tak bardzo...

WWWAle to nie ja zacząłem.

WWWNajpierw spojrzała mi w oczy. Jej były załzawione, zapuchnięte. I znalazłem w nich to, czego tak bardzo mi brakowało przez tyle lat...

WWWKiedy pogłaskała mnie po brodzie, nie odsunąłem się. Nie odsunąłem się też, kiedy mnie pocałowała. Być może ciągle w mojej krwi krążył alkohol, nadal krąży?

WWWPołożyliśmy się na moim starym materacu, ostrożnie, powoli, żeby skrzypnięciem nikogo nie obudzić. Wtuliłem się w jej włosy i znowu znalazłem się tam, w Pruszkowie, w Twoim mieszkaniu, w Twoim życiu.

WWWCałowaliśmy się najpierw powoli, potem coraz bardziej łapczywie. Czułem, że wspomnienia wracają, że znowu jestem z Tobą!

WWWAle przestałem.

WWWBo Ewa nie była Tobą.

WWWZnowu płakała. Poczuła się upokorzona. Ja zresztą też.

WWWPotem odeszła.

_______________________________________________________

WWWNajdroższa Mario

WWWDzisiaj jest dzień Wyjścia. Zostawiam za sobą to, co zbudowałem przez ostatnich dwadzieścia lat, zostawiam przyjaciół, zostawiam wszystko co mam. Bez Ciebie bowiem nie mam nic.

WWWZnowu uderzam w patetyczny ton. Przyznaję, zdarza mi się przy pisaniu. Ale czuję się też podniośle. Wyczyściłem dokładnie Błyskawicę, zebrałem całkiem sporo filtrów do maski. Mieszkanie zapisałem Kłoszewskiemu, skoro się chłopak hajta, to i dzieciaków się pewnie dorobi. Zasłużył, tym bardziej, że to od niego dostałem ten brulion. To dzięki niemu z czterdziestoletniego zrzędy stałem się gówniarzem, jakim byłem tamtego dnia w Pruszkowie.

WWWIdę do Ciebie najdroższa.

_______________________________________________________

WWWNajdroższa Mario

WWWTeraz będę do Ciebie pisał rzadziej. Obecnie jestem na peronie stacji Centrum. Panują tu egipskie ciemności, dobrze, że mam latarkę.

WWWStrasznie tak siedzieć w miejscu, gdzie tak naprawdę zaczął się dla mnie nowy etap życia. Kolumny zarosły jakimś nieznanym mi mchem, część galeryjek zawaliła się. Ruchome schody, prowadzące na powierzchnię, kompletnie zardzewiały, będę musiał uważać przy wyjściu. Na razie siedzę na posadzce i czekam, aż na zewnątrz przestanie lać. Deszcz spływa po stopniach, tworząc na dole schodów brudną kałużę.

WWWPrzyszło ocieplenie, śnieg topnieje, idę o zakład, że teraz wszędzie na górze pełno będzie biało-szarej breji. Wypijam trochę wody butelkowanej, jem pierwszą konserwę. Ależ paskudnie smakuje! Zepsuła się jak nic. Trudno, przeżyję jakoś. Muszę.

_______________________________________________________

WWWNajdroższa Mario

WWWRobię sobie postój w podziemiach pod Dworcem Zachodnim. Cicho tu i przygnębiająco, gdzie nie spojrzeć – ruina. W parku koło pobliskiego LO im. Edwarda Dembowskiego nazbierało się tyle wody, że powstał tam istny staw, widać, taka pora roku. Staw ominąłem z daleka, dozymetr wariował. Cholerne pierwiastki promieniotwórcze zmieszały się z glebą. Teraz trzeba uważać na każde błoto.

WWWSzukam jakichś śladów życia, ale nic nie znajduję. Czuję się coraz bardziej samotny, myślę więc o Tobie i piszę. Smutno mi. Po przerwie udam się na nasyp kolejowy, ten sam po którym przyjechałem do Warszawy dwadzieścia lat temu. Bardzo Cię kocham.

WWWTęsknię.

_______________________________________________________

WWWNajdroższa Mario

WWWPogoda ciągle się zmienia, musiałem szukać schronienia. Siedzę więc teraz w salonie w jakimś opuszczonym domu i znowu piszę.

WWWDomek jest ładny. Po znalezionych tutaj fotografia wnioskuję, że przed wojną mieszkało tu młode małżeństwo z dwójką dzieci. Nie wiem, co się z nimi stało, budynek niszczeje, a w garażu nie stoi żaden samochód. Może kiedy to się wszystko zaczęło, znajdowali się akurat w górach? Może wyjechali gdzieś na wcześniejsze wakacje? Chciałbym, żeby tak było.

WWWPoza tym – jestem coraz bliżej Pruszkowa. Czuję, że moje serce niedługo pęknie, nie wiem, co mnie tam czeka. Opuszczone budynki zamieszkane tylko przez wspomnienia? Ludzie, którzy ukryli się w tamtejszych bunkrach? Podobno pod pałacykiem, tym w pobliżu liceum, były poziomy położone nawet i po parę pięter w dół... Mam nadzieję, że to prawda.

WWWWyglądam na zewnątrz – przestaje padać. Nie ma czasu na sentymenty, nie teraz. Biorę karabin i wychodzę. Kocham Cię Mario. Kocham bardziej, niż ktokolwiek bardziej na świecie. Boże, nawet nie wiesz, ile rzeczy bym chciał Ci opowiedzieć. Ile rzeczy chciałbym usłyszeć. Ale najpierw przeproszę.

WWWPrzeproszę za tamten dzień: Nieco wietrzny, ale ciepły i słoneczny. Było południe, Pruszków trwał w leniwym, czerwcowym letargu. A ja stałem na krawędzi największego błędu jaki kiedykolwiek popełniłem, błędu, który rzucił cień na moje życie.

WWWDo dziś zadaję sobie pytanie – czy naprawdę akurat tamtego dnia musieliśmy się kłócić? Nie mogłem po prostu Cię przytulić, kiedy się na mnie wściekałaś?

WWWNie mogłem powiedzieć Ci, że Cię kocham?

Idę.

_______________________________________________________

WWWDeszcz.

WWWChmury kotłują się niespokojnie na niebie, słychać grzmoty. Opad i temperatura szybko zamieniają leżący od tygodni śnieg w mokrą, burą breję. Wieje. Pozbawione liści drzewa pochylają się nad nasypem kolejowy, przygniatane kolejnymi podmuchami. Brud i pył latają na wszystkie strony, powierzchnie kałuż marszczą się, od jednego z pobliskich domów odpadają ostatnie pokryte mchem dachówki.

WWWDwie samotne sylwetki, jakże małe na tle otaczającego ich ogromu, posuwają się wzdłuż torów. Trzymają się środka nasypu, przy takiej pogodzie nietrudno stracić równowagę i spaść na dół, a o krzywdę nietrudno, okolica jest paskudna, wszędzie pełno kolczastych roślin i zdziczałych psów.

WWWDochodzą do granicy: prostego słupka wbitego między szynami, oznaczającą koniec znanego im terytorium. Ostatnio przesuwali słupek o pięćdziesiąt metrów, sprawdzili poziom radiacji, a także zagrożenia biologicznego.

WWWJedna ze postaci, ubrana szczelnie w skafander przemysłowy, zamiera. Druga nie wie co się dzieje, ale również staje w bezruchu. Na chwilę stają się po prostu kolejną, nieruchomą częścią martwego krajobrazu.

WWWNiższy człowiek wskazuje na jakiś kształt leżący poniżej. Długo stoją i naradzają się. Ostatnim czasy schron pod Pruszkowskim Pałacykiem opuszczali tylko oni, skąd więc tutaj człowiek? I to tak daleko, bo na pięćsetnym metrze...

WWWChwilę się wahają. W końcu ostrożnie, bardzo powoli, zsuwają się po zboczu nasypu. Stają na zarośniętym od lat chodniku i ruszają ostrożnie w kierunku kształtu.

WWWSpod maski jednej z postaci słychać przekleństwo wypowiedziane damskim głosem.

WWWPrzekleństwo całkiem nie przystające kobiecie.

WWWOkazuje się, że faktycznie, znaleźli człowieka. Tyle że nie do końca kompletnego.

WWWTwarz nieznajomego jest nie do rozpoznania: z częściowo zjedzonej twarzy wystają pojedyncze kości i zęby. Jedna ręka jest wykręcona, druga pewnie posłużyła jakiemuś kundlowi za posiłek. Ciało do połowy jest zanurzone w sadzawce, częściowo zamarznięta woda wymieszała się z krwią.

- Długo tu leży? – pyta kobieta, wyciągając dozymetr. Urządzenie terkocze ostrzegawczo.
- Bo ja wiem – odpowiada jej towarzysz. – Cholera, to nie jest jeden z naszych. Co robimy?
- Nie przeniesiemy go. Jest zbyt napromieniowany, biedak musiał się zachwiać, wiatr akurat powiał i masz... Pewnie stracił przytomność przy upadku, potem go dorwały zwierzaki i po zabawie.
- Myślisz, że jest z Warszawy?
Kobieta waha się chwilę.
- Nic nie myślę, nie możemy wyciągać pochopnych wniosków. Ale jeśli tak, to...
- Zobacz, czy ma przy sobie jakieś dokumenty.

WWWKobieta pochyla się nad zwłokami. Podaje towarzyszowi w milczeniu dziwaczny pistolet maszynowy i pojemnik z filtrami. Puszek z jedzeniem nawet nie tyka, promieniowanie pewnie przygrzało je tak, że można by serwować je na ciepło.

- No, powiedz kolego, skąd Ty jesteś...

WWWWreszcie kobieta wyciąga brulion. Z nadzieją otwiera zeszyt, ale strony kleją się do siebie, a sporządzone ołówkiem notatki są kompletnie nieczytelne. Okładka przesiąkła wodą, zmoczony papier jest kompletnie rozmiękczony.

- I co?
- Jajco – jej głos załamuje się. – Nasz przyjaciel najwyraźniej nie powie nam skąd przychodzi.
- Mario... – mówi mężczyzna, przyklękając przy szlochającej kobiecie. – Hej, kochanie, nie płacz. Przecież to dobry znak, to znaczy, że nie zostaliśmy sami.

WWWKobieta wstaje. Ściąga z twarzy maskę. Mimo że bez wątpienia jest już przed czterdziestką, ma w ciemnych oczach coś, co zapewni jej młodość nawet wtedy, kiedy długie i piękne loki przerzedzą się i posiwieją.

- O kant potłuc taki dobry znak. Jakby nie mógł przejść jeszcze kilkuset metrów... Nie, nasz kochany Bóg po prostu dmuchnął na niego i zrzucił z tego nasypu.
- Boga w to nie mieszaj.
- Adaś, Adaś... – Maria wzdycha ciężko. – Musimy wracać. Robi się ciemno. Co z nim w takim razie robimy?

WWWMężczyzna myśli przez chwilę. Bierze zeszyt i z podobnym skutkiem próbuje go otworzyć. Zrezygnowany ciska bezmyślnie brulion w gęstwinę.

- Zabieramy wszystko, co może się przydać i wracamy. Trzeba innym powiedzieć, że nie jesteśmy sami we wszechświecie. Trzeba będzie zorganizować jakąś wyprawę do stolicy.
- Boże, po tylu latach sama nie wiem...
- Ja też nie wiem. Ale musimy mieć nadzieję, Mario, a ten biedak, mimo wszystko, nam przyniósł całkiem spory jej zapas.

WWWRozmawiając oddalali się od zwłok. Robiło się coraz ciemniej, wiatr nasilał się. W końcu trup przechylił się w bok i upadł resztkami twarzy w wodę.

Resztki porwanego zeszytu poniósł wiatr.


So if you want to love me
Then darlin' don't refrain
Or I'll just end up walkin'
In the cold November rain


November Rain, Guns’N’Roses, 1992 r.
Ostatnio zmieniony śr 06 kwie 2016, 08:55 przez tumi1, łącznie zmieniany 1 raz.
Bo lubię pisać.

2
Cytatów nie będzie, bo telefon, nie chce mi się i nie umiem, ale...

Zaczęłam czytać, bo pomysł wydał mi się ciekawy i generalnie swoje zdanie podtrzymuję. Apokalipsa jest po tym wielkim boomie metrowo-stalkerowych produkcji tak wytarta, że najlżejsza wariacja cieszy. Powiedzmy że zamknięcie całości w listach jest takową.

Za ten pierwszy mam ochotę cię zabić, jest beznadziejny i gdyby nie nudny wykład... Ten fragment nie pełni w tekście żadnej sensownej roli. Wszystko, co zawiera, wplatasz znacznie naturalniej w dalszy ciąg. Albo ten początek jest nieprzemyślanym (i nieudanym) pokazaniem emocji bohatera, albo równie nieudanym feminizowaniem targetu, albo już nie wiem czym. Wywaliłabym.

Drugi list też do przemyślenia, bo w nim jest trochę potencjału, a ostatecznie wyszedł taki kaleka. Bo z jednej strony jest to metro i tragedia, a z drugiej pobrzmiewają echa egzaltacji z początku. Dalej jest już dobrze - bo dalej CZUĆ postapo.

Do zakończenia mam mocno mieszane uczucia, bo niby zapewnia ciekawy twist, ale z drugiej strony burzy konwencję i burzy ją tak dość brutalnie, bo oto mamy listy, które rozmokły i nikt ich nie zobaczył. Osobiście wstawiłabym tę scenę na początek i nie rozmiękczyła notesu, ale moje zakończenia są ponoć do dupy, więc w sumie może tą uwagą się za mocno nie przejmuj.
Tylko językowo koniec bardzo odstaje od reszty. Narracja w pierwszej osobie jest gładka, chociaż z lekkimi potknięciami. A trzecioosobowa... sucha taka, rwana, szorstka, zupełnie wykastrowana z indywidualizmu. Niemiłe zaskoczenie po reszcie opowiadania.
jestem zabawna i mam pieski

3
Powiem Ci szczerze i bez bicia: patrząc z perspektywy czasu ten pierwszy list faktycznie jest chybiony. Drugi, jeśli poległ, to faktycznie raczej ze względu na moją nieudolność, bo w głowie wyglądało to duże lepiej niż na papierze ;) Natomiast zakończenia będę bronił, dawno mi się takie nie udało :) Narracja trzecioosobowa miała być w zamiarze taka jaką ją opisałeś, ale być może dlatego właśnie odpadłem z konkursu :/ Dzięki za opinię i za to, że chciało Ci się czytać.
Bo lubię pisać.

4
To może ja jeszcze o tym zakończeniu dopowiem (stylu, bo że fabularnie ci się podoba, to w porządku, mi do pewnego stopnia również) - łapię intencję, że miało być takie maszynowe ta-ta-ta-ta, sucha relacja, świat emocji bohatera zderza się z brudną rzeczywistością, itepe.
Ale ponad wszystko, ten koniec jest zupełnie niewygładzony, nie płynie się przez niego, żeby tylko na szybko pokazać:
Twarz nieznajomego jest nie do rozpoznania: z częściowo zjedzonej twarzy wystają pojedyncze kości i zęby. Jedna ręka jest wykręcona, druga pewnie posłużyła jakiemuś kundlowi za posiłek. Ciało do połowy jest zanurzone w sadzawce, częściowo zamarznięta woda wymieszała się z krwią.
No, nie poradzę, listy napisałeś językiem jak na mój gust naprawdę niezłym, a tutaj sadzisz mi nagle taki opis z jednym czasownikiem, że nic, tylko się pociąć kostką masła. :| A na poważnie - usunięcie emocjonalności, tak; skrócenie zdań i nadanie im charakteru relacji, jasne że można; ale w tej chwili to wygląda troszkę, jakbyś listy pieczołowicie wygładzał, a to zakończenie dopisał dzień przed deadlinem.
jestem zabawna i mam pieski

5
Bo i tak było :D Niemniej trochę szkoda, bo uważałem, że tekst jest naprawdę niezły, ale jak widać pisanie na ostatnią chwilę końcówki mnie podkopało :) Ale dzięki za lekturę tak cz inaczej :)
Bo lubię pisać.

6
Jestem psychofanką postapokalipsy. Na pierwszym planie umieściłeś to, za co najbardziej lubię cały gatunek – ludzi próbujących odnaleźć się w nowej rzeczywistości. Siłą rzeczy tekst musiał mi się spodobać. :)

Nie rozumiem tylko, dlaczego główny bohater przez cały czas narzekał, że kończy mu się zeszyt. Facet był stalkerem. Nie mógł przynieść sobie nowego?

Zakończenie jest trochę oderwane od całości. Osobiście podzieliłabym je na trzy albo cztery części i powrzucałabym je między listy. W ten sposób można dać czytelnikowi nadzieję na happy-end, a później stopniowo mu ją odbierać (spotkają się → no dobrze, nie spotkają się, ale przynajmniej przeczyta jego listy → nic z tego, listy zamokły, życie jest niesprawiedliwe).

7
Wiesz co, z tym kończeniem zeszytu to faktycznie trafna uwaga, której nie zauważyłem w czasie pisania. Generalnie konkurs miał ograniczenie do 40 000 znaków - stąd też wzmianka o ograniczonym miejscu, dzięki temu mogłem uniknąć zarzutów o to, że "tekst pisałem jakbym miał za mało miejsca". Po prostu chciałem wytrącić krytykom broń z ręki, ale... Przekombinowałem. Również Twoja koncepcja zakończenia wydaje się sensowniejsza, acz nadal uważam, że moja forma również była dobrą KONCEPCJĄ. Którą spaprałem wykonaniem :)

[ Dodano: Sob 09 Maj, 2015 ]
Jakby komuś się jeszcze chciało podzielić opinią, to zapraszam :D

[ Dodano: Nie 07 Lut, 2016 ]
up

Proszę unikać pisania jednowyrazowych postów, zwłaszcza kiedy nie wnoszą istotnej treści. WR
Ostatnio zmieniony ndz 07 lut 2016, 17:32 przez tumi1, łącznie zmieniany 1 raz.
Bo lubię pisać.

8
FF do Metra to nie FF.

Bardzo ładny styl.
Historia dwojga kochanków nudna. Albo inaczej: strasznie sztampowa, schematyczna, ble.
„Anatomia człowieka” Adama Bochenka
Widzę, że prawdziwy medyk – jakie to postapokaliptyczne.

Co za obrzydliwy emos. Fajny styl. Ale treść, nie wiem, tak cholernie sztampowa, że strach. Ziomek zachowuje się jak typowy DDA, albo ktoś inny z jakąś dysfunkcją społeczną.
A najzabawniejsze jest to, że piszesz strasznie realistycznie. Tylko bohater, Michał mi się nie podoba. Aż ma się ochotę go wziąć za fraki i potrząsnąć „Machał jesteś ciotą. Zrób sobie terapię czy coś”.
To wszystko zaczęło się kiedy siedziałem już w metrze, akurat jechaliśmy z innymi pasażerami
Zbędne, przecież wiem, że Michał (czy bohater nazywa się Michał? jeśli nie to będę go tak nazywać) nie jedzie prywatnym metrem.
Gdyby przełożyć ilość kartek, które mogę zapisać na strony w komputerze, wyszłoby na to, że muszę się zmieścić w czterdziestu, może pięćdziesięciu tysiącach znaków.
Te zdanie jest pokićkane, źle, bezsensowne.
Pociski musiały spaść za Warszawą, inaczej wszyscy zostalibyśmy pogrzebani żywcem.
Albo to był wybuch w atmosferze. Rzecz jasna bohater nie musi o tym wiedzieć, tak się tylko mądrzę.
WMam ze sobą Błyskawicę, pistolet maszynowy oparty na konstrukcji stena.
Jakaś literówka.
Chyba raczej pistolet maszynowy oparty na konstrukcji błyskawicy.
Sprawdzam, czy zapas filtrów w torbie jest wystarczający, upewniam się, że maska dobrze leży i unoszę zaciśniętą pięść do góry.
Nie wiem jak to jest z tymi filtrami, ale czy one naprawdę tak szybko się zużywają?
Potężne, stalowe skrzydła jęczą w proteście, ale rozsuwają się posłusznie.
Posłusznie nie, jednak protestują.
Uderza mnie podmuch chłodu, odczuwalny nawet mimo względnie szczelnego skafandra ochronnego.
Jeśli względnie to nie mimo
Wychodzę, po drodze zaliczam obowiązkowego kopniaka na szczęście od jednego ze strażników.
Akurat ten zwyczaj jest głupi, bo można niechcący rozhermetyzować kombinezon.
Poza tym ten zwyczaj dotyczył tylko egzaminów (chyba), a nie wyjścia do roboty.
Raczej nie spodobałby Ci się, jest bardzo praktyczny, ale to samoróbka, a co za tym idzie jest nieco... toporny.
Mam rozumieć, że Maria nie lubi broni praktycznej?

Sam wychodzi? Stalkerzy powinni się nawzajem ubezpieczać.
Kopniakiem wytrącam wiekowe drzwi z zawiasów. Nie stawiają oporu, po tylu latach próchnienia z radością przechodzą na emeryturę.
Fajne zdanie
Pchając łóżeczko wąską alejką między boksami, dochodzę dp tego, który zamieszkują Michał z Kasią.
Literówka

Ale ten myk kiedy został pierwszy raz nazwany stalkerem nie podobał mi się i jednocześnie podobał. Fajny motyw, ale mógłby być lepiej napisany. Nie rozumiem czym się Machał jara, ani dlaczego został stalkerem, ani po co wyszedł. Gdyby Michał był pierwszym gościem, który wyszedł to bym zrozumiał, ale sam piszesz, że bloki były już przeszukane. Trochę to brzmi jakbyś myślał, że stalker to rosyjskie słowo i albo, że wymyślił je Głuchowski.

BTW Błyskawica to nie karabin, a pistolet maszynowy.
Wreszcie kobieta wyciąga brulion. Z nadzieją otwiera zeszyt, ale strony kleją się do siebie, a sporządzone ołówkiem notatki są kompletnie nieczytelne. Okładka przesiąkła wodą, zmoczony papier jest kompletnie rozmiękczony.
Ale chamsko pesymistyczny kawałek.

Fajne, fajne, fajne. Końcówka – świetna. Oryginalna, ciekawa. Zakończenie strasznie skurwysyńskie – nie dość, że bohater umarła, to jeszcze psy go zjadły, to jeszcze brulion przemókł, to jeszcze spotkał swoją dziewczynę, to jeszcze ludzie, którzy znaleźli zwłoko wyciągnęli z tego pozytywne wnioski. A mi się koniec podobał: ot znaleźli zwłoki i wsio.

Bohater: nie lubię gościa, taki człowiek z jakim nie chciałbym mieć nic wspólnego, ale świetnie napisany. Kupuje go z jego całym emieniem. Dobrze, że go Maria rzuciła, bo by się męczyła. Jedynie źle rozegrałeś ten cały kawałek z stalkerem. Nie lubię w książkach medyków – zawsze mi się wydaje, że ktoś robi bohatera medykiem, tylko po to by dodać bohaterowi zajebistości. Bardzo mało wiemy o bohaterze i ludziach z metra.
Fabuła: nie lubię emo-miłości, tych szczenięcych romansów, bohater zachowuje się jak współuzależniony, jak by go rodzice bili i nie kochali. W innym przypadku powiedziałbym, że autor przesadza, ale u ciebie tak jest i okey. Historia na książkę się nie nadaje według mnie, ale na opko jak najbardziej.
Świat: w miarę ubogi, ale starałeś się by nie było za skąpo. Mogło by być więcej opisów (wiem, że jest problem z papierem, ale pomyśl tak na logikę – papier to był by towar, którego w postapokalypse byłoby w bród – w domach zeszyty, sklepy papiernicze, biura, jeśli bohater nie może swobodnie pisać to chyba prędzej brak oświetlenia uznałbym za taki czynnik hamujący pisanie). Podoba mi się myk, że wybrałeś Pruszków i Warszawę.
Styl: wierzę w ten styl, jest specyficzny, ale to list pisany przez specyficznego gościa.

Zatwierdzona weryfikacja - Gorgiasz
Ostatnio zmieniony śr 06 kwie 2016, 08:55 przez Raubtier, łącznie zmieniany 1 raz.
Hunde, wollt ihr ewig leben

Najdroższa Mario

9
Faktycznie - nie odkomenciłem tekstu :)

Jeśli chodzi o bohatera to lubiłem go, choć mam wrażenie, że ludzie odebrali go nieco inaczej, niż ja go sobie wyobrażałem; zapewne wina braku wprawy i wciąż rozwijającego się stlu. Niemniej chciałem odrzeć stalkerów z metra z tego całego heroizmu. Nie chciałem, żeby był kolejnym zabijaką wychodzącym na powierzchnię, pozbawionym emocji czy uczuć. I najwyraźniej przedobrzyłem.

Ciężko mi się odnieść do zarzutów technicznych - po prostu masz rację, tutaj jest 0 albo 1. Albo zdanie jest poprawne albo nie jest.

Jeśli o świat chodzi to miałem mało miejsca (40 000 znaków) i starałem się to uzasadnić chociażby małą ilością stron w zeszycie :) Pruszków wybrałem bo mieszkam niedaleko i wiem gdzie są schrony, a dzięki temu fabuła nabrała - w moim odczuciu - kameralnego charakteru. Natomiast jeśli o mnie chodzi to szczególnie lubię ten fragment, kiedy już wychodzi z metra i idzie przez świat. Nie chciałem wrzucać do opowiadania mutantów: psułyby klimat.

A końcówka - chyba najlepsza jaką wysmażyłem. Żebyś Ty widział miny moich koleżanek :D Zresztą w ogóle ten tekst - ze względu na jego wrażliwość - adresowałem raczej do płci pięknej :) I rzeczywiście - jakoś dziewczynom (nie wszystkim!) lepiej to podchodzi :)
Bo lubię pisać.
ODPOWIEDZ

Wróć do „Opowiadania i fragmenty powieści”

cron