Demografia

1
Rzadko zdarza mi się wyrzucić z głowy kilkanaście tysięcy znaków czegoś, czego nie planowałem, ale czasem dla relaksu warto. Tekst dedykuje Andrzejowi P., najprawdziwszej krynicy niecodziennych pomysłów.

Demografia

Pomimo późnej pory w gabinecie przewodzącego partii rządzącej, Lechosława Koczorowskiego, nadal paliło się światło. Trzej mężczyźni, siedzący w wygodnych, imitujących empier fotelach, z pełnymi frasunku oraz zadumy wyrazami twarzy, debatowali nad ważkimi problemami kraju. Choć może nie do końca była to debata. Sytuację coraz silniej dominowała perora jednego z nich.

- …widzi pan, panie Przewodniczący, pan może się z tym nie zgadzać, ale taki jest faktyczny stan rzeczy, a nie zgadzać się z faktycznym stanem rzeczy, to pan wie co w polityce oznacza.

Przewodniczący Koczorowski, trzymając dłonie na kolanach i siedząc w fotelu sztywno, niczym kukła, przyglądał się Przybyle z charakterystyczną dla siebie miną osowiałego zatroskania. Każdy, kto miał szczęście na co dzień współpracować z Przewodniczącym wiedział, iż jest to wyraz twarzy, jaki Koczorowski rezerwuje dla rozmówców, którzy potrafią go przebić w cesze, jaką miał za swój największy atut – w bezproduktywnym gadaniu.

- Ekch… - odchrząknął, ni to potwierdzając, ni to zaprzeczając słowom Przybyły. – Zgadza się…

- Tak, to oczywiście racja – Premier Marciniak jak zwykle przytakiwał głupkowato, udając, że w głębokim namyśle notuje coś w oprawnym w skórę zeszycie.

- Postawmy sprawę jasno – kontynuował Przybyła. – Spójrzmy nagim faktom w oczy. Musimy to zrobić, w przeciwnym wypadku partia Zawsze Razem znajdzie się na kursie prowadzącym do katastrofalnej w skutkach kolizji z górą lodową. A tego nie chcemy, prawda? Nie, więcej. Takiej postawy wymaga od nas dobro Polski, zgadza się? Zatem fakty, drodzy panowie, a fakty są następujące…

Rozwalony nonszalancko w fotelu Przybyła gadał dalej, zdaje się, że nawet niespecjalnie zainteresowany tym, czy Koczorowski i Marciniak go słuchają. Przewodniczący przyglądał się mężczyźnie z rosnącą irytacją. Nie, nie chodziło mu o to, że Marcinak wytrzasnął go nie wiadomo skąd, że ściągnął do Warszawy z jakiejś zapyziałej uniwersyteckiej dziury gdzieś na ścianie Wschodniej, czy tam Pomorzu, nieistotne i nie o to, że Przybyła był ledwo trzydziestokilkuletnim szczylem, którego strój – rozciągnięty, bury sweter, od którego na kilometr zalatywało zatęchłym, maskowanym kiepskimi perfumami potem – oraz maniery – drażniące podkreślanie point wymachem dłoni, uzbrojonej w nieodłączny papieros, z którego popiół usypał już wokół fotela Przybyły najprawdziwsze pryzmy – w żaden sposób nie licowały z godnością nieoficjalnego doradcy Przewodniczącego większościowej partii Zawsze Razem. Nie szło nawet o to, że szczyl miał już habilitację. To było owszem, denerwujące, ale do zniesienia. Koczorowski przesiedział w sejmowych ławach już tyle kadencji, że rzeczy tego typu nie robiły na nim wrażania. Chodziło o coś innego. O to, że Przybyła mógł mieć rację.

- …i fakt ostatni; jest pan najwybitniejszym politykiem od przedwojnia, jedynym w kraju mężem stanu, którego autorytetu nie śmie się podważyć żaden rozsądnie myślący człowiek, ale…

- Zdecydowanie – wciął się Marciniak. – Tu ma pan zdecydowanie rację.

- …ale odnoszę wrażenie, że nie do końca zdaje pan sobie sprawę z panujących w społeczeństwie nastrojów. Wasze analizy…, hm, przeglądałem je i cóż, jakby to ująć… Myślę, że nie należy pokładać bezwzględnego zaufania w podmiotach posiadających przewagę kapitału zagranicznego. Ani tym bardziej krajowego, co jasne. Panowie rozumiecie, kto za tym stoi…

Mężczyźni wymienili się pełnymi zrozumienie spojrzeniami.

- Zatem teraz musimy zmierzyć się z faktami, które nie są już dla nas tak wygodne.
Przybyła postawił dramatyczną pauzę i zapetował do zaimprowizowanej z literatki popielniczki. Kolejny papieros wskoczył w jego usta momentalnie.

- Do rzeczy – rzucił sucho Koczorowski. Zrobił to chyba tylko po to, aby usłyszeć coś innego, niż przesycony samouwielbieniem głos Przybyły i jękliwe potakiwania Marciniaka. – Proszę mówić, profesorze…

- Od dłuższego czasu szorujemy brzuchem po dnie kryzysu demograficznego – podjął Przybyła. – Ja wiem, że przez ostatnie lata robiliście wszystko, aby nie dopuścić tej myśli do siebie i aby, broń Boże, nie wyrósł z tego jakiś problem społeczny rzutujący na wyniki sondaży, ale problemu społeczne są i to takie, które potrafią zrzucić ze stołka, zaręczam. Dane GUS są nieubłagane. W roku 2026 było nas ledwie dwadzieścia siedem koma cztery miliona obywateli przy czym dzietność polskich rodzin od wielu lat systematycznie spada, by w roku bieżącym oscylować w okolicach przedziału zero koma czterdzieści siedem, osiem dziecka na rodzinę. Mając na uwadze postępującym niewspółmiernie szybko rozwój medycyny, ze szczególnym uwzględnieniem opieki paliatywnej oraz geriatrii, a także doskonałe reformy służby zdrowia oraz ZUSu, jakie udało się panom w ostatnich latach przeprowadzić, długoś i poziom życia obywateli naszego kraju gwałtownie wzrosły. Efektem tego była, znana nam wszystkim, kolejna fala migracji – tym razem ukierunkowana w rejony państw basenu śródziemnomorza.

- Ma pan na myśli tych wszystkich emerytów wyjeżdżających do Włoch i Grecji? – upewnił się Marcinak.

- Do Włoch, Grecji, Hiszpanii, Chorwacji, ale też Maroka czy Tunezji, nieważne. Ważne, że po migracji zarobkowej związanej z naszym wejściem do strefy Schengen, z którą, co warte przypomnienia, borykamy się do dziś, mamy do czynienia z kolejną falą odpływających z Polski obywateli. Żeby to panom zobrazować: polska wieś wyludniła się już kilka dobrych lat temu. Dziś przeciętny polski rolnik mówi po holendersku, lub duńsku, a najemni robotnicy sezonowi to oczywiście Ukraińcy i Białorusini. Zdają sobie panowie sprawę, że odkąd prezydent Łukaszenka popuścił rodakom smyczy, dobrą połowę mieszkańców Włodawy czy Terespola zaczęli stanowić Białorusini? Połowa radnych powiatu włodawskiego obecnej kadencji nawet nie mówi po polsku! A Ukraińcy? Chełm, Zamość, Jarosław, w tych miastach bez problemu dogadasz się po ukraińsku, czy rosyjsku. Według szacunków niezależnych, jak ja, ekspertów, odsetek sezonowych robotników, uchodźców, azylantów oraz nielegalnych emigrantów w tych regionach waha się w przedziale czterdzieści pięć, czterdzieści osim procent! Potrafią to sobie panowie uzmysłowić? Niemal połowa mieszkańców tych regionów to sensu stricte obcokrajowcy!

Przybyła z impetem zapetował do szklanki i sięgnął po butelkę z wodą.

- Tak moi drodzy panowie – kontynuował, szarpiąc się z zakrętką. – Oczywiście w województwach zachodnich sytuacja wcale nie przedstawia się lepiej. Lubuskie, Zachodniopomorskie, gęstość zaludnienia na tych obszarach dawno już spadła poniżej czterdziestu osób na kilometr kwadratowy. Podobnie w Opolskim, wszyscy naturalnie odpłynęli do Niemiec, Austrii czy Szwajcarii. Narzucone na przez Brukselę limity przyjmowania uchodźców oczywiście zakłamują statystyki, według nich wszystko jest w porządku, ale odgórne dyrektywy Unii to nie tylko nasza zmora. A przecież tu tkwi sedno problemu, to istota rzeczy i klucz do zwycięstwa w nadchodzących wyborach, moi drodzy panowie. Klucz do zwycięstwa.

Na te słowa Koczorowski i Marcinak wyraźnie się ożywili. Przewodniczący znacząco skinął na Premiera aby łaskawie zechciał pomóc profesorowi z wodą, bo przeklęta zakrętka cały czas stawiała opór niezgrabnym palcom Przybyły.

- Dziękuję – bąknął profesor, gdy Marciniak postawił przed nim otwartą butelkę. – Bo o to przecież chodzi, prawda? Przyszłoroczne wybory. Proszę się tym nie kłopotać panie Przewodniczący, ze mną u boku ma pan zagwarantowane rządy większościowe jeszcze przynajmniej przez trzy kadencje.

- Jest pan bardzo pewny siebie, panie Przybyła – sapnął Koczorowski. – Jak na tak młodego człowieka…

- Proszę mi wybaczyć, panie Przewodniczący – wszedł mu w słowo Przybyła. – Ja doskonale zdaje sobie sprawę z obecnej sytuacji polityczne, ze wszystkimi jej zakulisowymi machinacjami i znam trapiące pańską partię kłopoty. Proszę mi wierzyć, posiadam na nie recepty, inaczej nie kłopotałbym się wycieczką do Warszawy. I ustalmy na sztywno jedną rzecz. Od pouczania i prawienia morałów jestem tu ja, zgadza się?

Koczorowski zastygł w pół słowa z otwartymi ustami. Takiego tupetu po młodym naukowcu jednak się nie spodziewał. Zanim jeszcze zaskoczony zerknął na równie osłupiałego Marciniaka, Przybyła ruszył dalej.

- Żeby znaleźć rozwiązanie państwa problemów oraz dzisiejszych problemów narodu polskiego, należy rzecz jasna sięgnąć do historii. Historia magistra vitae est, prawda? Ciekaw jestem, jaka jest panów opinia na temat największego dramatu narodu polskiego w dwudziestym wieku. Cóż nim było? Kilka milionów ofiar obu wojen światowych? Trauma prześladowań, obozów koncentracyjnych, czystek? Stale obecne na karku jarzmo okupantów? Obrócona w pył stolica? Nie, moi drodzy panowie, to rzeczy przykre lecz nie dobijające. Z tym dalibyśmy sobie radę, gdyby nie fakt, że obaj nasi zaborcy, wschodni i zachodni, zrobili wszystko aby naszą narodową substancję w jak największym stopniu wyjałowić. I nie. Nie idzie mi o elity, inteligencie i Katyń, to osobna sprawa. Rzecz w tym, że przez kilka dekad PRLu i Trzeciej Rzeczpospolitej tak przywykliśmy do etnicznego monolitu, którym po wojnie stał się nasz naród, że teraz inaczej już nie potrafimy, że każda odmienność budzi w nas podskórny lęk i wrogość. Polska dla Polaków, znacie panowie to hasło. Ono nie pojawiło się znikąd, jeśli dobrze się wsłuchać, to właśnie w rytmie tych słów bije serce narodu. Nie umiemy się otworzyć, mimo propagandowych haseł wygłaszanych przez liberalną opozycję. Polska to my, Polacy, wszelkie mniejszości, odłamy etniczne, religijne i kulturowe, to dla nas przeszłość, wszystko to puszczono z dymem w Oświęcimiu i zakatowano obcasami NKWD. Przyszłość to my, prawdziwi Polacy!

- Ładne, przyszłość to Polacy – mruknął Marciniak, bazgrząc w zeszycie. – To by naprawdę dobrze brzmiało: „Przyszłość to Polacy – Zawsze razem!”. Co myślisz Leszku?

Koczorowski sapną i mlasnął, jak to miał w zwyczaju. Potem z przeciągłym ziewnięciem przetarł spierzchnięte usta dłonią, szykując się do ugryzienia tematu pod odpowiednim kontem.

- Proszę dać mi dokończyć – nakazał Przybyła, sięgając po kolejnego papierosa. – Diagnozę już postawiłem; naród polski zamiera. Rozpierzcha się we wszystkie strony, pozostawiając miejsce dla przybłędów z bliższego i dalszego wschodu i nie czas rozprawiać nad przyczynami takiego stanu rzeczy. Musimy patrzeć do przodu. Śmiało i z wypiętą piersią, do przodu!

- Z wypiętą piersią – powtórzył Marciniak. – To mi się podoba, to dobrze brzmi, prawda, Leszku?

- Jestem przekonany, że tylko odbudowa narodu na jego etnicznym zrębie pozwoli zażegnać liczne kryzysy społeczne, których jesteśmy w obecnym czasie światkami. Słowem Polskę należy na powrót oddać w ręce Polakom, tym prawdziwym, bo do cholery, inaczej ten kraj nie będzie funkcjonował jak należy.

- Jakie działania ma pan na myśli? – zapytał rzeczowo Koczorowski.

Przybyła uśmiechnął się z uznaniem, wypuszczając kłąb siwego dymu.

- Widzę ten program pod hasłem: „Rodzina dla Polaków”, albo „Rodzina – Zawsze razem”.

- Zawsze razem, dobre, to jest bardzo dobre Leszku…

- Musimy postawić na rodzinę, panie Przewodniczący i to tak na maksa, bez owijania w bawełnę i półśrodków. Tylko zwiększenie dzietności pomorze przełamać społeczny impas i przywrócić naturalną dla naszej mentalności równowagę rzeczy: dziewięćdziesiąt siedem procent Polacy pochodzenia polskiego, pozostałe trzy procent naturalizowani i mniejszości. Tylko rodzina, panie Przewodniczący. Rodzina razem! Zawsze razem!

Koczorowski pokiwał głową, splatając dłonie. Wyglądało, jakby szykował się do zadania niezwykle istotnego pytania, ale nie powiedział nic.

- To jest istota naszych bolączek, panie Przewodniczący. Znam głosy Polaków, potrafię się w nie wsłuchać i wyciągnąć zeń wnioski. Program „Rodzina – Zawsze razem” to będzie polityczny i pijarowy strzał w dziesiątkę, to wam panowie gwarantuję.

- Ale jak my byśmy mieli to zrobić? – zapytał Marciniak. – To znaczy rodzina rodziną, ale konkretnie, jak my to przeprowadzimy?

- To proste – rzucił Przybyła. – Był kiedyś taki program, za rządów którejś z poprzednich ekip, to się nazywało „Rodzina ileś tam plus”, nie pamiętam dokładnie. Prędko z niego zrezygnowano, ale my musimy zagrać podobną kartą, tylko mocniej. Do tej pory polityka prorodzinna nie wychodziła wam najlepiej, prawda?

- No cóż… – Marciniak z zakłopotaniem podrapał się ołówkiem w głowę. – Minister Gardziel przedstawił kilka projektów…

- Tak, znam je. Były fatalne – Przybyła z rozbawieniem dostrzegł niesmak wypisany na twarzy Koczorowskiego. – Lepiej o nich zapomnijmy. „Rodzina – Zawsze razem” to będzie coś zupełnie innego. Przede wszystkim matki. Punkt pierwszy, proszę notować, panie Premierze, za każde urodzone dziecko obniżamy kobiecie wiek emerytalny o pięć lat. Wprowadzimy także instytucję matki zawodowej, kobiety zobowiązanej umową zawartą z instytucją państwową – to się wymyśli, jakiś urząd zawsze da się stworzyć, albo do czegoś to podczepić – do urodzenia i wychowania określonej ilości dzieci, powiedzmy na tę chwilę szóstki, to byłby niezły wynik. No i oczywiście na każde dziecko comiesięczny zasiłek, darmowe przedszkole, zresztą widziałbym zawodowe matki jako jednoczesne przedszkolanki, da się stosowne ulgi dla prywatnych placówek wychowawczych, takich, rozumiecie panowie, przydomowych, to jest teraz w trendzie, a przecież interesuje nas obecność w czubie państw postępowych. Pański Minister Finansów, panie Premierze, jest kreatywny, jakoś do tego zabezpieczy fundusze. Singielkom i bezdzietnym po trzydziestym roku życia podnosimy stopę podatkową, wiek emerytalny zrównujemy z mężczyznami i rzecz jasna żadnych rent dla bezdzietnych. Czesi mają doskonały program in vitro, skopiujemy go, ja wiem, że wy dobrze żyjecie z episkopatem, ale bądźmy poważni, radio Maryja zapewni wam co najwyżej piętnastoprocentowy elektorat. Dalej mężczyźni. Za spłodzenie dziecka podobnie, dwa lata w dół od wieku emerytalnego i oczywiście podatki w dół dla rodzin modelu dwa plus trzy i wyżej, zastanawiam się jeszcze nad wprowadzeniem instytucja zawodowego ojca, ale z tym może być nieco więcej kłopotów. W każdym razie doradzałbym jakiś rządowy program banków nasienia, to się może w dłuższej perspektywie przydać, no wiecie, gdyby te singielki zdecydowały się i niekoniecznie pragnęły związku. Samotnych matek generalnie bym się wystrzegał, ale lepszy rydz niż nic. To tak na szybko, notował pan, panie Premierze? Do tego agresywny pijar, macie od tego dobrych ludzi, prawda?, inaczej byśmy nie rozmawiali. Tu musi pan pomyśleć o sobie, panie Przewodniczący, to będzie fatalnie wyglądać, przewodniczący partii – singiel z kotem. Dokooptujemy panu kilkoro dzieci, da się załatwić. Może wdowiec? To ruszy sumienia, zresztą nieważne. Oceniam, że te posunięcia pozwolą nam w perspektywie kolejnych pięciu lat zwiększyć poziom dzietności do poziomu dwa koma trzy dziecka na rodzinę, dzięki czemu za dziesięć wrócimy do liczby obywateli oscylującej wokół czterdziestu milionów, przy niespotykanym nigdy wcześniej w historii odmłodzeniu społeczeństwa. Program należało by rozbudowywać w kolejnych kadencjach, ale takimi szczegółami zajmiemy się, gdy już zostanę ministrem. Rozumiemy się, panie Przewodniczący? Polska dla Polaków, prawda? Proszę mi wierzyć, z takim nastawieniem będzie pan u władzy jeszcze przez długie lata. To co? „Zawsze razem”?

Koczorowski gapił się na wyciągniętą w swoją stronę dłoń Przybyły jak sroka w gnat. Cholera, gówniarz miał rację. Polska dla Polaków. Ci, co wyjechali, nie wrócą, nie oszukujmy się. Z tymi, co chcą przyjeżdżać, lub których przysyła tu Unia, same kłopoty. Polska dla Polaków, czemu nie? „Rodzina – Zawsze razem”, hmm…, oby jakoś przejść wybory, potem się zobaczy. W ostateczności Marciniak poda się do dymisji.

- „Zawsze razem” – uścisnął dłoń Przybyły, siląc się na uśmiech. Nie wyszedł mu, zresztą jak wszystko w życiu.
https://soundcloud.com/para-bellum-3

2
Ha! Patrzę: political fiction, myślę: no nie wiem, polityka? Błeee... Nawet żartobliwie. A tu niespodzianka. Na obniżenie wieku emerytalnego o pięć lat sama bym się połasiła, więc faktycznie sposób dobry. Nie myślałeś o karierze polityka, DAF? ;) Ogólnie - uśmiałam się pod koniec, a tak ładnie napisane, że czytałam z przyjemnością.

Parę luźnych uwag od żółtodzioba (znaczy się "mnię"):
Każdy, kto miał szczęście na co dzień współpracować z Przewodniczącym wiedział, iż jest to wyraz twarzy, jaki Koczorowski rezerwuje dla rozmówców, którzy potrafią go przebić w cesze, jaką miał za swój największy atut – w bezproduktywnym gadaniu.
Jakoś mi tu to "cesze" nie pasuje. Ot - takie odczucie. Nie od razu przychodzi zrozumienie, że chodzi o cechę charakteru.

Nie, nie chodziło mu o to, że Marcinak wytrzasnął go nie wiadomo skąd, że ściągnął do Warszawy z jakiejś zapyziałej uniwersyteckiej dziury gdzieś na ścianie Wschodniej, czy tam Pomorzu, nieistotne i nie o to, że Przybyła był ledwo trzydziestokilkuletnim szczylem, którego strój – rozciągnięty, bury sweter, od którego na kilometr zalatywało zatęchłym, maskowanym kiepskimi perfumami potem – oraz maniery – drażniące podkreślanie point wymachem dłoni, uzbrojonej w nieodłączny papieros, z którego popiół usypał już wokół fotela Przybyły najprawdziwsze pryzmy – w żaden sposób nie licowały z godnością nieoficjalnego doradcy Przewodniczącego większościowej partii Zawsze Razem.
Uff... Trzy razy sprawdzałam, czy to na pewno jedno zdanie. Okropnie się ciągnie :).
Tylko zwiększenie dzietności pomorze przełamać społeczny impas i przywrócić naturalną dla naszej mentalności równowagę rzeczy: dziewięćdziesiąt siedem procent Polacy pochodzenia polskiego, pozostałe trzy procent naturalizowani i mniejszości
mały, (pewnie przypadkowy :)) ort, pomorze/pomoże

Tyle ode mnie. Powtórzę się - czytało się bardzo sprawnie.

5
szopen pisze:Pomysł akurat chyba nie jest DAFa :)

Empire, nie empier. Natomiast kilka naprawdę fajnych i gładkich zdań ci się udało :D Satyra jak się patrzy.
g....wno prawda, jak już tak sobie słodzicie, to warto zwrócić chociaż uwagę na ortografię: ..."- Jestem przekonany, że tylko odbudowa narodu na jego etnicznym zrębie pozwoli zażegnać liczne kryzysy społeczne, których jesteśmy w obecnym czasie światkami..." Tekst jak dla mnie ma konstrukcję słomianego bunkra i taką możliwość obrony przed krytyką. To nie jest coś do czytania, a znęcania się na czytelnikiem.

6
MAREL, Bez przesady... Sam autor przyznał, że jakieś błędy mogą się zdarzyć i nikt nie mówi, że ich nie było. Ale twierdzenie, że ten tekst jest formą znęcania się nad czytelnikiem to lekka przesada. Nie wiem, co jest nie tak z konstrukcją... Pewnie się nie znam :P Dla mnie było zabawne i już.

7
SaraMK pisze:MAREL, Bez przesady... Sam autor przyznał, że jakieś błędy mogą się zdarzyć i nikt nie mówi, że ich nie było. Ale twierdzenie, że ten tekst jest formą znęcania się nad czytelnikiem to lekka przesada. Nie wiem, co jest nie tak z konstrukcją... Pewnie się nie znam :P Dla mnie było zabawne i już.
Pewnie, masz rację. W takim razie oceniając wrzucane tutaj teksty jak piosenki na Eurowizję uważam, że tekst jest niezły, konstrukcja znośna, a Wakuła nie wiadomo dlaczego o tym samym pisze w 10 zdaniach.

8
MAREL pisze:Tekst jak dla mnie ma konstrukcję słomianego bunkra i taką możliwość obrony przed krytyką. To nie jest coś do czytania, a znęcania się na czytelnikiem.
MAREL, a jakbyś tak, oprócz przemawiającym do wyobraźni porównaniem, popisał się jakimś konkretem? Bo wiesz jak to jest, prawdziwa cnota krytyk się nie boi :cool:
https://soundcloud.com/para-bellum-3

9
MAREL pisze:
szopen pisze:Pomysł akurat chyba nie jest DAFa :)

Empire, nie empier. Natomiast kilka naprawdę fajnych i gładkich zdań ci się udało :D Satyra jak się patrzy.
g....wno prawda, jak już tak sobie słodzicie, to warto zwrócić chociaż uwagę na ortografię: ..."- Jestem przekonany, że tylko odbudowa narodu na jego etnicznym zrębie pozwoli zażegnać liczne kryzysy społeczne, których jesteśmy w obecnym czasie światkami..." Tekst jak dla mnie ma konstrukcję słomianego bunkra i taką możliwość obrony przed krytyką. To nie jest coś do czytania, a znęcania się na czytelnikiem.
A mi się zdanie czytało na tyle dobrze, że nie zauważyłem ortografa. Więc swoje zdanie podtrzymuję.

10
Jeśli idzie o sam tekst, to pierwsze słowo, jakie mi się nasuwa po jego przeczytaniu to... fajny. Przeczytałem go jednym tchem, z uśmiechem na twarzy, parę razy nawet parsknąłem z rozbawieniem. Choć zarówno uśmiech, jak i śmiech były w tym wypadku trochę gorzkie - pewnie przyjąłbym to bardziej beztrosko, gdyby tekst nie uderzał w sytuację w moim własnym kraju.

Kłopot w tym, że poza tym "fajne" nie mam tak naprawdę wiele do powiedzenia. Nie wiem nawet, czy powinienem ów tekst zakwalifikować jako opowiadanie - jest to bowiem pojedyncza scena, która mogłaby być w gruncie rzeczy kanwą jakiegoś kabaretu lub też skeczu. Gdyby to rozwinąć, nadać jakąś konkretną i spójną strukturę, może wyszłoby z tego pełnoprawne political fiction, a tak... nie chcę wyciągać wniosków co do całokształtu umiejętności pisarskich czy też twórczości autora tylko na podstawie tego, co przeczytałem. Choć muszę przyznać, że moje nastawienie jest raczej optymistyczne - odniesienia do rzeczywistych osób i zdarzeń są może dość toporne, ale przeważnie celne. Poza tym, jak już mówiłem, tekst przeczytałem gładko i potrafił mnie rozbawić.

Nie mogę jednak nie zwrócić uwagi na rozmaite problemy z warsztatem. Kilkakrotnie natykałem się na figury stylistyczne, które są po prostu zbudowane w sposób nieporadny, na przykład:
Sytuację coraz silniej dominowała perora jednego z nich
albo:
przyglądał się Przybyle z charakterystyczną dla siebie miną osowiałego zatroskania
Nie wspomnę już o tym, że tekst jest upstrzony literówkami i okazyjnymi błędami ortograficznymi, jak gdyby nie przeszedł żadnej korekty przed jego wlepieniem. Jedną z najważniejszych rzeczy, kiedy już się coś pisze i pokazuje ludziom, jest PRZECZYTAĆ to, co się napisało. Na dokładkę współczesne edytory tekstu służą pomocą w znajdywaniu i poprawianiu takich prostych błędów. Naprawdę, tych wszystkich potknięć można było z łatwością uniknąć.

Reasumując - jak na początek, wygląda to zupełnie nieźle. Proponuję następnym razem rozwinąć pomysł w coś większego... i włożyć więcej serca w redakcję. Może tekst, jaki wówczas powstanie, będzie czymś lepszym i poważniejszym, niż jeno fajnym czytadełkiem.


MAREL pisze: g....wno prawda, jak już tak sobie słodzicie, to warto zwrócić chociaż uwagę na ortografię: ..."- Jestem przekonany, że tylko odbudowa narodu na jego etnicznym zrębie pozwoli zażegnać liczne kryzysy społeczne, których jesteśmy w obecnym czasie światkami..." Tekst jak dla mnie ma konstrukcję słomianego bunkra i taką możliwość obrony przed krytyką. To nie jest coś do czytania, a znęcania się na czytelnikiem.
OK, czyli sporadycznie występujące literówki oraz orty to dla ciebie wystarczający powód, by z góry na dół zwyzywać cały tekst od czegoś, co służy do znęcania się nad czytelnikiem? Malowniczego zdania o słomianym bunkrze nie zakwalifikuję bowiem jako argument z tego względu, iż jest zwykłym, pustym sloganem, za którym nie stoi żadna racjonalna argumentacja.
W odróżnieniu od autora nie będę cię wzywał do napisania czegoś własnego, bo już po tej "krytyce" (a krytykować jest przecież nieporównywalnie łatwiej, niż tworzyć) widać, że pojęcie warstwy merytorycznej tekstu pisanego nie figuruje w twoim słowniku.
Mam zresztą takie złośliwe podejrzenie, co w rzeczywistości stoi za twoim negatywnym nastawieniem do tekstu, ale nie chcę wywoływać flame'a.


DAF pisze: MAREL, a jakbyś tak, oprócz przemawiającym do wyobraźni porównaniem, popisał się jakimś konkretem? Bo wiesz jak to jest, prawdziwa cnota krytyk się nie boi :cool:
Pozwolę sobie zauważyć, że wzywanie oponenta do napisania czegoś lepszego to argumentacja na najniższym możliwym poziomie, naruszająca zresztą słynne prawo Eberta.

[ Dodano: Czw 10 Mar, 2016 ]
SaraMK pisze: Jakoś mi tu to "cesze" nie pasuje.
Dlaczego? Przecież to poprawna odmiana rzeczownika "cecha".

11
Jeszcze słynniejsze piętnaste prawo Montezumy mówi zupełnie coś innego, więc pozwolę sobie pozostać przy swoich poglądach na temat tego "tekstu". Oczywiście, już się popisuję konkretem, bo uwielbiam być w centrum cyrkowej areny. Tak powinno się pisać. Tekst dedykuję DAF-iemu jako bezpłatną korepetycję.
"Jakiś czas potem, cztery budynki dalej, w dość obszernym pokoju na trzecim piętrze siedziało dwóch mężczyzn w garniturach. Włączony wielocalowy telewizor obejmował pół ściany, część podłogi oraz pełnię umysłów obu fanów polityki. Na ekranie pokazywano relację na żywo. Demonstracja chłopów pańszczyźnianych, współczesnych niewolników korporacji, a także ludzi praktycznie od urodzenia lubiących chaos, drąc się wniebogłosy, czyniąc rejwach niesamowity, grabiąc, paląc, mordując po drodze napotkanych wrogów, plując na co się dało z obecnym rządem na czele, właśnie forsowała pierwsze barykady w postaci świecącego się na czerwono przydrożnego sygnaliza- tora zakazującego pieszym wchodzenia na zebrę, a wyszkolone bojówki szpicy przypuściły nawet frontalny atak na trzy chodnikowe barierki ochronne, skacząc przez nie z gracją, swawolą wręcz, co przy obciążeniu niesionymi oponami, koktajlami Mołotowa oraz transparentami z rewolucyjnymi hasłami:
„Złodzieje do więzienia”
„Premier na Alaskę”
„Prezydent do wymiany”
„Politycy do roboty”, czy też jednym z największych, prezentowanym przez wypadową grupę chłopów małorolnych, trzymanym

przez sporych rozmiarów jegomościa z bałaganem na głowie, od- stającymi uszami, śmigającemu w żółtych kaloszach:
„Chleba, wody, prądu i dożynek” – nie było sprawą najłatwiejszą, tak zresztą jak napisanie poprawnie haseł, nad którymi to dumały całe elity rewolucyjne i to przez niejeden dzień.
– Zajebałeś znowu coś komuś? – zapytał na widok odpalanej pierwszej opony siedzący w fotelu po prawej stronie skulonego na sam ten widok, tkwiącego w meblu po lewej jegomościa, który jakby chciał stopić się w jedno z tapicerką, zmieniając kolory niczym kameleon, kulił się, mizerniejąc w oczach.
– Nie, przyrzekam, nic nikomu ostatnio nie zajebałem, raz tylko nacisnąłem przy tym głosowaniu, wiesz, bo mi obiecali…
– tłumaczył się lekko wypłoszony delikwent. Tłum na szklanym ekranie szalał. Naparł na oddziały policji stojące przed rządowymi budynkami zwartym kordonem za metalowymi barier- kami, które po sforsowaniu sygnalizatora, krawężników, wcześniejszych barierek ochronnych, zebry, jezdni, dwóch ka- łuż, pięciu nierówności w jezdni szumnie nazywanymi przez wszelkich malkontentów „zajebistymi dziurami”, stanowiły ostatni element obrony. Można powiedzieć, taką rubież Reduty Kondona, która jeśli padnie, to wszystko na cyc jebnie.
– No i zaraz potem pojechałeś do Brukseli – skontrował słuchający, za grosz nie wierząc słowom kolegi. Stało się jasne, kto kogo na pożarcie przy okazji rzuci, bo aktualny brukselczyk rozejrzał się po pokoju, pytając:
– Mogę iść pohuśtać się na szelkach?
– A idź, jeśli to nam pomoże, mnie uratuje – zgodził się miejscowy VIP.
Latający w powietrzu od razu odzyskał humor. Podchwycił rozmowę:

– Słuchaj, może by im dać jakiś zastępczy temat? Żeby się od nas odpierdolili?
– Komu?
– No tym wiecznie narzekającym burakom.
– Nie pierdol mi tu farmazonów! W tym kraju jest więcej limuzyn rządowych niż karetek. Mają trochę racji! – gospodarz spotkania poderwał się z fotela. Nerwowo zaczął krążyć między drzwiami a oknem.
– Trzeba komuś dojebać, żebyśmy nie oberwali w odwecie – zaproponował bujający się na szelkach, a raptus stanął, spojrzał na rozmówcę, uśmiechnął od ucha do ucha.
– Doskonale, kurwa! Pokażemy burakom, że to nie my, że to inni mają lepiej. Wiesz, rzucimy dzięki mediom oraz paru redaktorkom na pożarcie kogoś, kogo zawsze chętnie się kopie, kto się nie postawi, nam nie wpierdoli. Pokażemy ich przywileje, wcześniejszą emeryturę najlepiej, dodatki, pełnopłatne zwolnienia, w ogóle eldorado na ziemi kosztem ludu pracującego! Jesteśmy, kurwa, uratowani! A teraz spierdalaj i oddawaj mi szelki! – polecił gościowi, co tamten z radosną miną wykonał i wspólnie już, jeden huśtając się, drugi tańcząc wokół kaktusa, zaczęli skandować:
– Jebać pały, jebać!
Stojący tymczasem w rzędzie policjanci na podaną komendę swojego dowódcy pośpiesznie przyjmowali bezpieczną pozycję mającą ocalić co się da z ich marnego wyposażenia, zdrowia, planów na przyszłość. Mundurowi gotowali się na przyjęcie lecących w ich kierunku kamieni, gwoździ, wyzwisk, wrzasków
„Chuje!”, „Złodzieje!”, „Kurwy!” oraz propozycji „Chodźcie z nami!”, co było nie do zaakceptowania, bo każda przysięga, nawet wobec chuja, kurwy czy złodzieja przecież człowieka ho- norowego zobowiązuje.

– Wyłącz to. Mam tego dość! – rozkazał gospodarz gościowi. W pokoju zapanowała niczym niezmącona cisza. Nawet będące w ruchu szelki nie dawały żadnego odgłosu.
– Kogo by tu na pierwszy ogień? – zastanawiał się huśtający, a wzrok jego padł za okno, w kierunku pobliskiej komendy policji, której charakterystyczne strzeliste anteny nadawczo-odbiorcze zamontowane na dachu widać było stąd doskonale…"

12
Nic nie mnie obchodzą prawa Montezumy - i nikogo przy zdrowych zmysłach nie powinny. Tak samo jak nikt przy zdrowych zmysłach nie powinien traktować poważnie kodeksu Hammurabiego.

Jeśli zaś chodzi o twoją "bezpłatną korepetycję", to jest ona modelowym przykładem tego, jak NIE powinno się pisać. O ile w tekście autora tematu można się natknąć na literówki czy też nieporadne figury stylistyczne, o tyle twój tekst jest w całości zbudowany na podręcznikowych wręcz błędach - na czele z faktem, iż jest kompletnie nieczytelny - oraz na wulgarnym i prymitywnym słownictwie, którym rzucasz bez umiaru i bez powodu. Swoją drogą, zauważyłem teraz, że jesteś autorem innego zamieszczonego w tym dziale tekstu, o bardzo "dojrzałym" tytule. Odnosząc się do zawartego tam wstępu - poważnie wątpię, że tego typu "dzieła" są adresowane do ludzi dorosłych. Do gimnazjalistów, z grupy tych mniej rozgarniętych - już prędzej.

13
Dlaczego? Przecież to poprawna odmiana rzeczownika "cecha".
Tu jest wyjaśnione:
Ot - takie odczucie. Nie od razu przychodzi zrozumienie, że chodzi o cechę charakteru.
Przy czym zaznaczyłam, że jest to moje odczucie, a nie kwestia poprawności ;).

MAREL Wciąż nie podałeś żadnego konkretnego przykładu. Nie wypowiadam się na temat twojego tekstu, bo ani to dobre miejsce, ani czas. Dyskusja dyskusją, ale wypada swoje wypowiedzi czymś poprzeć... Póki co z twojej strony padają tylko puste stwierdzenia i żadnych przykładów.

14
Der_SpeeDer pisze:Nic nie mnie obchodzą prawa Montezumy - i nikogo przy zdrowych zmysłach nie powinny. Tak samo jak nikt przy zdrowych zmysłach nie powinien traktować poważnie kodeksu Hammurabiego.

Jeśli zaś chodzi o twoją "bezpłatną korepetycję", to jest ona modelowym przykładem tego, jak NIE powinno się pisać. O ile w tekście autora tematu można się natknąć na literówki czy też nieporadne figury stylistyczne, o tyle twój tekst jest w całości zbudowany na podręcznikowych wręcz błędach - na czele z faktem, iż jest kompletnie nieczytelny - oraz na wulgarnym i prymitywnym słownictwie, którym rzucasz bez umiaru i bez powodu. Swoją drogą, zauważyłem teraz, że jesteś autorem innego zamieszczonego w tym dziale tekstu, o bardzo "dojrzałym" tytule. Odnosząc się do zawartego tam wstępu - poważnie wątpię, że tego typu "dzieła" są adresowane do ludzi dorosłych. Do gimnazjalistów, z grupy tych mniej rozgarniętych - już prędzej.
Jak na krytykę to za dużo logiki w niej nie ma. Za dużo natomiast pustych, górnolotnych frazesów mających dość luźny związek z oceną merytoryczną, a efekty takich działań widać na półkach. Autor albo jest Królem kryminału... albo królową ciemności albo Wielkim krytykiem... Pisanie w ten sposób, jaki mi się zarzuca wymaga ogromnych umiejętności, o intelektualnej stronie tekstów nie wspomnę przez skromność, a powoli zaczynam się przekonywać, że wielu krytyków nie wyszło jeszcze mentalnie ze średniowiecza, ale spokojnie, i przez taką epokę trzeba przejść jako autor.

[ Dodano: Czw 10 Mar, 2016 ]
SaraMK pisze:
Dlaczego? Przecież to poprawna odmiana rzeczownika "cecha".
Tu jest wyjaśnione:
Ot - takie odczucie. Nie od razu przychodzi zrozumienie, że chodzi o cechę charakteru.
Przy czym zaznaczyłam, że jest to moje odczucie, a nie kwestia poprawności ;).

MAREL Wciąż nie podałeś żadnego konkretnego przykładu. Nie wypowiadam się na temat twojego tekstu, bo ani to dobre miejsce, ani czas. Dyskusja dyskusją, ale wypada swoje wypowiedzi czymś poprzeć... Póki co z twojej strony padają tylko puste stwierdzenia i żadnych przykładów.
Podałem ponad kilka tysięcy znaków, a każdy z nich jest konkretnym przykładem, jak powinno się pisać, a jak pisać nie należy oprócz kilku literówek, ale wklepywałem tekst jadąc na rowerze leśnym duktem więc proszę o wyrozumiałość.
ODPOWIEDZ

Wróć do „Opowiadania i fragmenty powieści”