fragmenty powieści, obyczaj

1
Hotel.

„Boże, jakie to światło jest okropne...” - pomyślała Nina i od razu skarciła się w myślach - „Nie narzekaj babo!”.
Z trudem zdjęła z grubego nadgarstka bransoletę i założyła ją na drugą rękę.
To Ludmiła zaproponowała jej to ćwiczenie. Miesiąc bez narzekania. A jeśli przyłapie się na marudzeniu, ma przełożyć bransoletkę z jednej reki na drugą.
„Boże jakie ja mam grube ręce!” - westchnęła Nina. Przełożyła z powrotem bransoletę. Tak, teraz było lepiej. Ta druga ręka chyba jest grubsza. I tak za każdym razem, gdy przyłapała się na narzekaniu i przekładała bransoletę, musiała drugi raz pomarudzić, bo lewa ręka była spuchnięta i założona bransoleta po kilku minutach noszenia sprawiała ból. I przez to pewnie wyrabiała w sobie nawyk marudzenia, gorszy, niż gdyby w ogóle nie zwracała uwagi na swoje – przecież bardzo akuratne – osądy sytuacji.
Światło było przyćmione. Może po to, aby ukryć plamy wilgoci na wykładzinach. Może po to, aby nie ożywiać zbytnio klientów hotelu i by szli szybko spać, zamiast dokazywać przy barku. Albo po prostu ze zwyczajnej oszczędności.
Nina miała przy swoim biurku lampkę, ale po zapaleniu recepcjonistka stawała się bardzo widoczna z zewnątrz, co jej nie odpowiadało. Nie chciała zwracać na siebie uwagi. Bała się, że ktoś z zewnątrz wejdzie i zrobi jej krzywdę. Drzwi hotelu miały być otwarte do północy. Później mogła je zamknąć, ale czuwać, by w razie czego otworzyć gościom hotelowym.
Nocnym zmianom towarzyszył strach. Pracowała sama. To był mały hotelik i obsługa była ograniczona do minimum. Nie tak jak w pobliskim hotelisku, gdzie na recepcji na nocnej zmianie pracowały dwie osoby, do tego bar obsługiwali do późnych godzin barmani, których można było skrzyknąć na pomoc, gdy któryś z gości zaczął się awanturować.
Plusem nocnych zmian była wyższa stawka godzinowa wynagrodzenia, mały ruch, mniej pracy.. I było coś jeszcze. Coś, o czym Nina właśnie zaczęła myśleć. Dochodziła trzecia. Bar był już zamknięty, więc było małe prawdopodobieństwo, że ktoś zejdzie na dół. Wszystkie klucze były wydane, więc nikt raczej nie przyjdzie. Sprawdziła rezerwacje. Nie oczekiwali nikogo o tej porze. A nawet jakby przyszedł jakiś zbłąkany gość, to cóż, będzie mieć pecha. Niech się nauczy meldować w hotelu o normalnej porze. Niech śpi w aucie. Albo idzie do hoteliska.
Nina założyła buty na spuchnięte stopy. Z głośnym jęknięciem wstała z krzesła i podreptała na służbowe zaplecze. Znajdowały się tam toalety dla pracowników i kuchnia. A tam, na blacie, czekały na poranne wyrzucenie niezjedzone ciasta. Może będzie marchewkowe? Anglicy je lubili i szybko znikało, ale może będzie mieć szczęście. Ciasto kwitło cały dzień poza lodówką i po godzinie osiemnastej znikało spoza zasięgu wzroku gości. Nie można było go już sprzedać, coby nikt nie nabawił się zatrucia pokarmowego.
Nina poświeciła sobie telefonem komórkowym. Na zapleczu nie było kamer CCTV. Ale wolała być czujna. Może są gdzieś ukryte i pracodawca sprawdza, czy kucharze nie plują do jedzenia?
Znała drogę do blatu kuchennego na pamięć. Przemierzała ją każdej nocy, gdy była w pracy.
Trochę stresu, lęku, że ktoś kiedyś odkryje jej „zbrodnię”... Ale było warto.
Tym razem także stało na brzegu blatu pudełko. Cóż kryje się w nim tym razem? Może ciasto cytrynowe? A może coś lepszego?
Pudełko było puste. Nina z niedowierzaniem przeczytała w świetle telefonu umieszczoną w środku karteczkę: „You are already fat, you fatty...”.
Nina drżącą ręką odłożyła ostrożnie, co do milimetra, karteczkę na swoje miejsce. Nie da autorowi karteczki satysfakcji. Niech myśli, że nie przeczytała uwagi.
Poczuła, że palą ją policzki.
Miała ochotę rzucić pudełkiem, rozbić kilka krzeseł i kuchennym tasakiem porąbać służbowe biurko, po czym sprayem napisać: „Odchodzę!”.
Niestety, nie mogła sobie pozwolić na takie wybryki. Nie była gwiazdą rocka z milionami na koncie i nigdy nią miała nie zostać z racji kiepskiego głosu. Poszła do toalety. Opłukała zimną wodą twarz. Na szczęście w przyćmionym świetle kamery nie zarejestrują barwy jej policzków. Jutro sprawdzą dranie nagranie i będą się śmiać. Nie da im satysfakcji.
Wróciła na recepcję. Spojrzała ukradkiem na kamerę CCTV. Niestety, były zakryte i trudno było sprawdzić, co w danej chwili filmują. Z pewnością działały teraz automatycznie, ale jutro ktoś sprawdzi, czy wariowała po tej przykrej niespodziance. Nie da im tej satysfakcji. Zaczęła przeglądać papiery zamówień. Niestety trafiła na zamówienie jedzenia. Sernik, kurczak na „roast dinner”, lazania, pizza...
Nina poczuła niemiłe ssanie w żołądku. Zabrała ze sobą jedzenie, ale zjadła je już przed północą.
Jest trzecia. Pobliski kebab był otwarty nawet do czwartej rano – dzisiaj była sobota i właściciele zarabiali na młodych ludziach, opuszczających liczne puby i dyskoteki. Dowożono wprawdzie tylko do godziny pierwszej w nocy, ale mogła zamówić jedzenie, a gdy będzie gotowe, przejść te sto metrów i odebrać... ale co? pizzę? kebab? Ale co z nagraniem CCTV? Zobaczą jej klęskę. Ale czy powinna się nimi przejmować? To banda niedouczonych głupków. Być dumną czy głodną?
Nina sięgnęła po telefon.
Tu Nina z hotelu.. Czy mogę zamówić pizzę? Za ile będzie?... Tak przyjdę odebrać...

Pierwszy trening Niny.

Mimo takiego braku współpracy ze strony gburowatej recepcjonistki, Ninie udało się zapisać do centrum sportowego przed godziną 20.00. Zaczęła przeglądać rozpiskę zajęć. O tej porze zaczynały się zajęcia o tajemniczej nazwie „Spin”. To pewnie jakiś aerobik. Sądząc po nazwie, zapewne dość wymagający i z szybkimi sekwencjami ruchów. Tym lepiej. Spali więcej kalorii. W drugiej sali był „bootcamp”, ale to na pewno nie było na jej mizerne możliwości.
Odszukała budynek, gdzie miała się pocić i męczyć. Pamiętna domowych treningów zastanawiała się, czy da radę ćwiczyć przez całą godzinę.
Recepcjonistka w budynku leniwym ruchem przeskanowała jej nowiutką kartę członkostwa.
- Masz szczęście – powiedziała. - Mamy już tylko dwa ostatnie miejsca na zajęcia. Najlepiej zapisywać się z dwutygodniowym wyprzedzeniem.
„Wszędzie ten wyścig szczurów!” - pomyślała Nina, a głośno powiedziała:
- Postaram się..
- To może zapiszesz się od razu?
- Jeszcze nie wiem, jak pracuję..
- Zawsze możesz nam dać znać, jakbyś nie mogła ćwiczyć...
W ten sposób Nina zapisała się na „spin” na dwa nadchodzące tygodnie.
Salę nietrudno było znaleźć. Słychać z niej było głośną muzykę o szybkim tempie. Ci, którzy odważyli się na zajęcia przy takich rytmach na pewno dostawali niezły wycisk. W korytarzu przed salą tłoczyły się pod jedną ścianą zarówno kobiety, jak i mężczyźni, zostawiając połowę korytarza wolną. Nina rzuciła w powietrze „Cześć”, ale nikt nie odpowiedział, tylko najbliższa niej kobieta uśmiechnęła się, ale szybko jakby zapomniała, że miała jakikolwiek powód do uśmiechu i pogrążyła się w rozmyślaniach.
„Pewnie myśli co zje na kolację!” - pomyślała Nina.
Tylko trzy osoby ze sobą rozmawiały, komentując brudne buty sportowe jednej z nich.
- Błoto było! - tłumaczyła się posiadaczka brudnego obuwia.
- Gdzie? - zdziwiła się jej rozmówczyni. - Przecież padało trzy dni temu...
Nina spojrzała na swoje rozdeptane obuwie. Buty te miały już rok i zaczęły się lekko przecierać nad dużymi palcami. No i reszta odzieży na Ninie też nie prezentowała się dobrze, w porównaniu z innymi. Założyła stare, szare i luźne (jeszcze) dresy, a na to granatowy podkoszulek z Primarku. Przecież się spoci. Po co miałaby zakładać lepszą koszulkę? To chyba zrozumiałe, że założyła byle jakie ubranie...
Inni mieli na sobie firmowe ciuchy, których jeden komplet kosztował pewnie 1/9 jej wypłaty.
Ale przecież Daria też nosiła firmowe ciuchy. Przy jej niskim kieszonkowym na pewno musiał istnieć jakiś sposób na ich tańsze zdobycie. Będzie musiała córkę o to zapytać.
Czekając na zajęcia Nina poczuła napływ adrenaliny i odezwały się wspomnienia z dawnych treningów. Zajęcia judo z pierwszego roku studiów. Była nawet niezła, dopóki nie nabawiła się kontuzji kolana w górach, podnosząc ciężki plecak. Przed zajęciami też panowała tak atmosfera. Elektryczne prądy w powietrzu. Lekka nerwowość uczestników treningu - nie stali przecież w kolejce do kasy, tylko czekali na wycisk.
Nina przypomniała sobie, jak zawsze dobrze sobie radziła i optymistycznie wkroczyła wraz z innymi do sali.
Pomieszczenie nie było duże. Dwie przeciwległe ściany były wyłożone lustrami. Nina spojrzała na swoje odbicie. O kurczę! To aż tak gruba jest? Coś musi być nie tak z tymi lustrami. Przecież nawet w wystawach sklepowych wyglądała korzystniej. Może odda swoje ukochane, „wyszczuplające”, lustro Darii i kupi sobie takie oddające prawdę?
Wszyscy zaczęli ustawiać w rzędach rowerki, stłoczone pod jedną ze ścian.
Nina lubiła rowerek na siłowni, lubiła też zwykły rower, chociaż ostatni raz jechała na nim jakieś dziesięć lat temu... Ale zajęcia z rowerkami?
Widziała kiedyś filmik, mrożący krew w żyłach zastanego lenia. Trener dawał na nim wycisk rowerkowcom. To wyglądało na czysty ból, pot... ale czy łzy? Nie, na pewno się nie rozpłacze.
Bez przekonania wyciągnęła rower, ale pomyślała o swoich biednych kolanach, które miały kilka urazów. Nie było szans, aby mogła wytrzymać tempo.
Co robić?
Rozejrzała się po sali. Wszyscy z ożywieniem taszczyli swoje rowerki.
Nina odstawiła szybko rowerek na jego miejsce i uciekła z sali.
Do późnego wieczoru prześladowało ją spojrzenie faceta z sali, który obserwował jej wysiłki odstawiania rowerku. No i mina recepcjonistki... Cóż. Wyśle im później maila i odwoła wszystkie zajęcia.
Tak sromotna ucieczka nie dodawała otuchy. Ciężko jest mieć słaby charakter i wymówki o słabych kolanach tego nie zmienią.
Ale suma summarum nie było tak źle. Poszła na siłownię i swoim żółwim tempem ćwiczyła tam przez czterdzieści minut. Przeklinała siebie też w duchu, że zaznaczyła w formularzu, że wie, jak używać maszyn. Te dziwne konstrukcje z pewnością wróżyły jej złowrogą sławę na YouTube, gdyby ktoś podpatrzył i sfilmował, jak się zabiera do ich użytkowania. Na wszelki wypadek używała tych, które wyglądały w miarę prosto, chociaż, aby mieć większą pewność, uważnie studiowała umieszczone na maszynach rysunki.

Daria i Nina

„Dzień diety zaliczony, czy dzień diety niezaliczony? - Nina gryzła długopis, przyniesiony z recepcji, wpatrując się w swój kalendarz. W myślach odtwarzała słowa Ludmiły – śledzenie wyników pomaga w osiąganiu celu. No dobrze. Do połowy dnia zjadła tylko 600 kalorii, a później pół pizzy. Czyli jakieś 1600 kalorii. Razem 2200? Sięgnęła po kalkulator. To jakaś porażka. Nie potrafi policzyć tak prostego równania. A kiedyś miała czwórkę z matematyki na maturze. Może to tłuszcz spowalnia myślenie? A może jej mózg sabotuje śledzenie wyników i odciąga jej tok rozumowania w inną stronę, coby tak dużo nie myślała o swoim dzisiejszym wykroczeniu? Limit kalorii wyznaczony przez dietetyczkę wynosił 1500 kalorii. Czyli tylko 700 kalorii nadwyżki. Była na siłowni i spaliła około 300 kalorii. Pozostawało 400. Łącznie wychodziło po spaleniu 1900. Czyli normalna dawka kalorii dla ciężko pracującej kobiety. Niby miała pracę siedzącą. Ale to ciężka praca. Bardzo ciężka. Więc zaliczyć, czy nie zaliczyć?
„Nie oszukuj!” - skarciła się w myślach i postawiła czerwonym żel-penem duży minus na dole strony kalendarza, przy słowach „przestrzeganie diety”.
Przejrzała swoje zapiski z ostatnich tygodni. Najdłużej udało się jej przestrzegać diety trzy dni pod rząd. A później kupowała pizzę. Powodował to szaleńczy napad głodu, lub impuls, wyzwalający całą serię katastrofalnych posunięć – wizja pizzy, wizja smaku pizzy i wizja zadowolenia z pizzy. Czy oni tam do ciasta narkotyków dosypują, że tak to wciąga?
Trzeba to wszystko przemyśleć.
Jeśli udaje się jej wytrwać dwa, trzy dni, a później nadchodzi kryzys, to trzeba się na jego nadejście przygotować, niczym wierny czekający na nadejście Mesjasza. Zapchać lodówkę zdrową żywnością. Zablokować numery telefonów do wszystkich pizzerii w obrębie kilku kilometrów. Przygotować wcześniej jedzenie, tak aby nie było wymówki, że jest zmęczona i nie chce się jej nic ugotować i że nie zdąży tego zrobić, bo umrze z głodu. Jeść co dwie, trzy godziny małe posiłki. Ewentualnie co trzeci dzień dołożyć dodatkową porcję – lepiej zjeść 400 kalorii więcej, niż 2000 więcej.
Ale co zrobi z tą drugą połową pizzy? Czy ma tyle siły woli, żeby ją wyrzucić? Zazwyczaj maskowała ją czymś i chowała do lodówki. Następnego dnia, po odgrzaniu w piekarniku, pizza smakowała równie dobrze. Czasami Daria zauważyła obecność zabronionego pokarmu. „Co to jest?” - krzyczała wtedy z kuchni. - „Ty nigdy nie schudniesz! Po co gadasz, żeby cię motywować, jak oszukujesz! Oszukujesz siebie i mnie! Siebie oszukujesz bardziej niż mnie, ale mnie też oszukujesz. W sumie oszukujesz dwie osoby. Albo nawet trzy. Bo może oszukujesz też swojego przyszłego faceta. Może on gdzieś istnieje i odpowiada mu twój charakter. To by było to tak zwane pokrewieństwo dusz, dwie połówki i tak dalej. Ale on chce tę drugą połówkę szczupłą. A tylko ty nią jesteś. Jedyna na całym świecie. Więc jego też oszukujesz. To już trzy osoby. I tę swoją mądralińską przyjaciółkę też oszukujesz. Słyszałam, jak przed chwilą rozmawiałyście i mówiłaś, że od dwóch tygodni nie jadłaś pizzy. A jesz co dwa dni...”
„Co cztery dni” - prostowała Nina.
„... To to są już cztery osoby...”
„Nie teatralizuj sytuacji” – ucinała rozmowę Nina, bojąc się dalszych tyrad, które trafiały w czułe punkty. „Teatralizowanie sytuacji” uciszało Darię, która zazwyczaj sapała wtedy z wściekłością, trzaskała drzwiami lodówki, a później drzwiami swojego pokoju.
Nina wiedziała, że nie powinna tak się odzywać do córki. Tylko przez przypadek dowiedziała się o planach zawodowych córki. Daria nigdy jej o nich nie opowiedziała. A wiedział już o nich nawet jej ojciec. Zadzwonił wzburzony, gdy tylko zapoznał się z planami córki.
- Ty myślisz że jak ja pracuję w banku, to mogę wszystkim pożyczek udzielać? - ryczał wściekle do telefonu.
Nina dała się sprowokować. Gdyby nie wspólne dziecko i samotne macierzyństwo, też by teraz robiła karierę.
- Tak panie bankierze, przyślij nam trochę pieniędzy, bo nam się papier toaletowy skończył, a pieniądze od pana są tylko tyle warte, żeby się nimi podetrzeć...
- Nawet w takim stanie byś je przyjęła!
Nina rozłączyła się. Za chwilę dostałą od niego SMS: „Powiedz Darii, że żadnej pożyczki nie dostanie”.
Pierwszą myślą Niny była ta, że Daria wpadła w długi. Ale jak na swój wiek, była rozsądną dziewczyną. Więc jeśli nie długi, to co? Narkotyki? Zbyt zdrowo wygląda. Popala papierosy – jako była palaczka Nina miała wyczulony węch - ale na tym się chyba kończyło. Może chce własny biznes założyć? Ale co ze studiami? Najprościej było zapytać.

Randka Niny.

Nina krążyła wokół jadłodajni na stacji autobusowej. Przez okno widać było ludzi, pałaszujących niezdrowe kanapki. Czuć było zapach czosnku. Oj, chętnie by teraz pochłonęła taką kanapkę z sosem czosnkowym. Tylko, że śmierdziałaby czosnkiem. No i żakiet trzymał się na guzikach tak na wiarę. Gdyby coś zjadła, już by go nie dopięła. Jak to się stało, że wszystkie imprezowe ciuchy są za małe? Skurczyły się w praniu? Ukradkiem spojrzała na swoje odbicie w szybie.
Nie wyglądało to dobrze. Grube udka w modnych rurkach nie prezentowały się najlepiej. Wzdęty brzuch. I jeszcze czerwone kozaki, mimo ładnej pogody. Niestety tylko w te buty się wbiła. Reszta pantofli nie chciała wejść na spuchnięte stopy. Trudno. Faceci przecież się nie znają na modzie. Pewnie nic nie zauważy.
I gdzie on jest? Minęło już piętnaście minut od umówionej pory... Sprawdziła trzymany w ręce telefon. Był nastawiony na wibracje, aby poczuła, gdy nadejdzie SMS albo gdy ktoś będzie dzwonić. Ktoś. Na zdjęciu profilowym wyglądał przeciętnie. Ale przecież ona Miss Universum też nie jest. Klops w tym, że on nie wie, jak ona wygląda. Podała mu swoją wagę, co skwitował żartem, że nie zna się na kilogramach, bo przywykł do podawania ciężarów w funtach. I że lubi krągłości.
Rozmawiali nawet na Skypie. Ona miała wyłączoną kamerę. Powiedział, że ma miły głos. Chciał się spotkać od razu, ale Nina wymówiła się przeziębieniem, myśląc, że zaoszczędzi trochę czasu i schudnie. Myślała, że schudnie przez te dwa tygodnie? Chyba za dużo pism kobiecych na recepcji przeczytała. Zaproponował, że przyjedzie i ugotuje jej zupę. Po tej zupie na pewno choroba minie.
Kwitła w tym miejscu już od czterdziestu minut. Na szczęście ludzie się zmieniali, wsiadając w autobusy, więc mało było świadków jej czekania. Najwyraźniej los Kopciuszka, spóźniającego się na bal nie był jej pisany. Ani za duże pantofelki. Kontemplowała przez chwilę swoje stopy i łydki w opiętych kozakach. Ledwo je dopięła. A jak zamek się zepsuje?
- Nina? - usłyszała za swoimi plecami. To był on. Średnio przystojny, ale z miłym uśmiechem na twarzy. Próbowała się uśmiechnąć. Zobaczyła, jak jego uśmiech powoli gaśnie i zamienia się w grymas rozczarowania.
Przecież mówiła mu, że jest gruba.
- Jak ci minęła podróż? - zapytała. Miała tę kwestię z góry przygotowaną, aby rozpocząć rozmowę. Wiedziała, że w strategicznych momentach zdarza się jej zamienić w niemowę.
- Jaka podróż?
- No.. Tutaj...
- Ach, były korki... Jak się czujesz?
Rozmowa się nie kleiła. Wyraźnie prowadził konwersację z grzeczności. Obrażona tym faktem odpowiadała półsłówkami. Niech cierpi.
- Kawa? - zapytał.
Tak. Teraz to kawa. A gdy rozmawiali to chciał się spotkać w jej domu. Pewnie w wiadomych celach. I co? Przeszło mu? Przecież nie wygląda aż tak źle...
- Kawa? - powtórzył.
Zgodziła się i poprowadziła w stronę najdroższej kawiarni w mieście. Niech cierpi. Jeszcze będzie bardziej cierpiał, bo co najmniej z godzinę będzie musiał z nią spędzić przez grzeczność. Dobrze mu tak. Na pewno mu nie ułatwi sytuacji.
- To jak się czujesz? - zagadnął kolejny raz.
Nie odpowiedziała.
W milczeniu doszli do kawiarni. Z wnętrza czuć było zapach panini. Lepiej nie wchodzić do środka, bo zamówi ze trzy porcje i będzie obciach.
Dostrzegła wolny stolik na zewnątrz kawiarni.
- Zajmę miejsca! - rzuciła, przeciskając się do stolika.
Usiadła na krzesełku. Dopiero teraz zdała sobie sprawę, że nie wie, o czym będą rozmawiać. O pogodzie? Trudno, jakoś wytrzyma tę godzinę.
On najwyraźniej też się nie spieszył do tej pogawędki. Minęło kilkanaście minut, a wciąż kupował tę cholerną kawę. Nagle go zobaczyła.
Z impetem wyszedł z kawiarni i szybkim krokiem zaczął się oddalać w stronę stacji autobusowej, wyjmując telefon i dzwoniąc gdzieś.
Czyżby coś się stało?
Usłyszała wibrowanie w torebce. To był on. Widziała go, jak się oddala i dzwoni do niej.
- Halo? - odebrała połączenie.
- Przepraszam, ja nie mogę. To ponad moje siły.
Nina rozłączyła się. Więc to tak? Nawet przez grzeczność nie chciał z nią zostać? A może kawa za droga? W sumie to dobrze. Nie będzie musiała oglądać grymasów na jego twarzy.
Poczuła, jakby całą sytuację oglądała z boku. Całę zajście było jej dziwnie obojętne. I dopiero to ją ruszyło. Coś z nią musi być nie tak. Normalna kobieta by klęła, płakała, albo dogoniła drania i spuściła mu łomot torebką z pełnym akcesorium kosmetyków w środku. Tak, żeby poczuł na swojej grymaśnej twarzy wszystkie puderniczki, kremy i korektory.
A ona? Zachowywała się tak spokojnie, jakby jej się coś takiego należało od życia. Spokojnie wstała od stolika i ruszyła w stronę domu. Kusiły ją zapachy jedzenia z rozstawionych co kilka metrów coffee shopów i kebabowni. Ale postanowiła dojść do domu i dopiero wtedy zamówić coś na wynos. Na przykład pizzę z serem mozarella zapiekanym w brzegach. Miała swój własny pomysł na pizzę. Zawsze zamawiała z pieczarkami, ananasem, oliwkami i czasem firmowymi ziołami. Zje całą.
Zawibrował jej telefon. To był on.
- Naprawdę przepraszam. Dzwonię żeby ci powiedzieć, że zablokowałem cię na wszystkich portalach i w telefonie, więc nie wysyłaj mi żadnych wiadomości...
Nina rozłączyła się.
Co za dupek! Skąd się tacy biorą?
„Kiedyś się będę z tego śmiać!” - pomyślała i poczuła się lepiej. Może karma wykończy dupka i zadławi się swoją zupą. Albo nabawi rzeżączki.
Ostatnio zmieniony śr 06 kwie 2016, 08:58 przez katamorion, łącznie zmieniany 1 raz.

2
„Boże, jakie to światło jest okropne...” - pomyślała Nina i od razu skarciła się w myślach - „Nie narzekaj babo!”.
Z trudem zdjęła z grubego nadgarstka bransoletę i założyła ją na drugą rękę.
To Ludmiła zaproponowała jej to ćwiczenie. Miesiąc bez narzekania. A jeśli przyłapie się na marudzeniu, ma przełożyć bransoletkę z jednej reki na drugą.
„Boże jakie ja mam grube ręce!” - westchnęła Nina. Przełożyła z powrotem bransoletę. Tak, teraz było lepiej. Ta druga ręka chyba jest grubsza. I tak za każdym razem, gdy przyłapała się na narzekaniu i przekładała bransoletę, musiała drugi raz pomarudzić, bo lewa ręka była spuchnięta i założona bransoleta po kilku minutach noszenia sprawiała ból.

To nawet nie jest powtórzenie. To jest męczenie czytelnika jednym słowem do takiego stopnia, że zaczyna on tego wyrazu nienawidzić.

I przez to pewnie wyrabiała w sobie nawyk marudzenia, gorszy, niż gdyby w ogóle nie zwracała uwagi na swoje – przecież bardzo akuratne – osądy sytuacji.

Słowo akuratne uważam za brzydkie, prostackie. Bardziej mi tu pasuje : odpowiednie.


Światło było przyćmione. Może po to, aby ukryć plamy wilgoci na wykładzinach. Może po to, aby nie ożywiać zbytnio klientów hotelu i by szli szybko spać, zamiast dokazywać przy barku. Albo po prostu ze zwyczajnej oszczędności.

A nie lepiej, żeby klienci właśnie siedzieli przy tym barze i dawali zarobić?

To był mały hotelik i obsługa była ograniczona do minimum. Nie tak jak w pobliskim hotelisku, gdzie na recepcji na nocnej zmianie pracowały dwie osoby, do tego bar obsługiwali do późnych godzin barmani, których można było skrzyknąć na pomoc, gdy któryś z gości zaczął się awanturować.

Co to jest hotelisko? I kto ma obsługiwać bar? Lekarze?


Sprawdziła rezerwacje. Nie oczekiwali nikogo o tej porze. A nawet jakby przyszedł jakiś zbłąkany gość, to cóż, będzie mieć pecha. Niech się nauczy meldować w hotelu o normalnej porze. Niech śpi w aucie. Albo idzie do hoteliska.

Ja widzę, że szefostwo o zarobki nie dba i ma ten hotel tak, żeby po prostu go mieć.


Nie można było go już sprzedać, coby nikt nie nabawił się zatrucia pokarmowego.

Wywalić to.


Nina poświeciła sobie telefonem komórkowym. Na zapleczu nie było kamer CCTV. Ale wolała być czujna. Może są gdzieś ukryte i pracodawca sprawdza, czy kucharze nie plują do jedzenia?
Znała drogę do blatu kuchennego na pamięć. Przemierzała ją każdej nocy, gdy była w pracy.
Trochę stresu, lęku, że ktoś kiedyś odkryje jej „zbrodnię”... Ale było warto.

Cały tekst jest usiany dokładnie takimi długimi seriami powtórzeń, co sprawia, że całość fatalnie się czyta.



Miała ochotę rzucić pudełkiem, rozbić kilka krzeseł i kuchennym tasakiem porąbać służbowe biurko, po czym sprayem napisać: „Odchodzę!”.

Bardzo delikatna ta bohaterka, żeby po jednej karteczce rzucać pracę, a jak wnioskuję z późniejszego fragmentu, te pieniądze są jej całkiem potrzebne.


Niestety, nie mogła sobie pozwolić na takie wybryki. Nie była gwiazdą rocka z milionami na koncie i nigdy nią miała nie zostać z racji kiepskiego głosu. Poszła do toalety.

Brzmi to jak - nie zostałam gwiazdą rocka, więc poszłam do kibla.


Tu Nina z hotelu.. Czy mogę zamówić pizzę? Za ile będzie?... Tak przyjdę odebrać...


To jest tragedia, pourywane jakieś dialogi. Albo napisz pełny dialog, a jak Ci się nie chce - to wystarczy napisać : zamówiła pizzę.
I tu jest pytanie co do spójności działań bohaterki - jeszcze przed chwilą dostała załamania nerwowego, bo ktoś jej napisał, że jest gruba, więc kilka minut później idzie sobie zjeść pizzę, tak?


Pierwszy trening Niny.

Mimo takiego braku współpracy ze strony gburowatej recepcjonistki, Ninie udało się zapisać do centrum sportowego przed godziną 20.00. Zaczęła przeglądać rozpiskę zajęć. O tej porze zaczynały się zajęcia o tajemniczej nazwie „Spin”. To pewnie jakiś aerobik. Sądząc po nazwie, zapewne dość wymagający i z szybkimi sekwencjami ruchów. Tym lepiej. Spali więcej kalorii.

Jakiego braku? Nic o tym nie jest wspomniane.
Tajemnicza nazwa ( i w końcu Spin czy spin, bo piszesz później z małej litery) a bohaterka najpierw się domyśla, że to aerobik a nagle sądzi po nazwie - że nie dość, że to jest wymagające, to jeszcze szybkie sekwencje ruchów!


- Masz szczęście – powiedziała. - Mamy już tylko dwa ostatnie miejsca na zajęcia. Najlepiej zapisywać się z dwutygodniowym wyprzedzeniem.
„Wszędzie ten wyścig szczurów!” - pomyślała Nina, a głośno powiedziała:


Jaki wyścig szczurów? Wyścig szczurów to głównie jest na studiach, jak jeden drugiemu nie chce pożyczyć notatek, albo zataja jakieś informacje o kolokwium/egzaminie. A nie, że ktoś się zapisał na siłownię.



Inni mieli na sobie firmowe ciuchy, których jeden komplet kosztował pewnie 1/9 jej wypłaty.

Po pierwsze : jedna dziewiąta, nie 1/9 - tak to sobie można na matematyce zapisać. Po drugie - ta liczba jest wzięta zupełnie z kosmosu, albo może bohaterka ma jakąś nadprzyrodzoną moc dokładnej wyceny ile ktoś zarabia i ile warte są jego rzeczy.


Ale przecież Daria też nosiła firmowe ciuchy. Przy jej niskim kieszonkowym na pewno musiał istnieć jakiś sposób na ich tańsze zdobycie. Będzie musiała córkę o to zapytać.

Kim jest Daria, która się nagle pojawia? Ok, później zrozumiałem, że to jej córka, ale z tego fragmentu to nie wynika. Bo córka może być koleżanką Darii i dlatego takie informacje jest w stanie przekazać tej NInie.


Czekając na zajęcia Nina poczuła napływ adrenaliny i odezwały się wspomnienia z dawnych treningów. Zajęcia judo z pierwszego roku studiów. Była nawet niezła, dopóki nie nabawiła się kontuzji kolana w górach, podnosząc ciężki plecak.

Wydaje mi się, że dosyć ciężko jest się nabawić kontuzji kolana podczas podnoszenia plecaka.



Nina lubiła rowerek na siłowni, lubiła też zwykły rower, chociaż ostatni raz jechała na nim jakieś dziesięć lat temu... Ale zajęcia z rowerkami?
Widziała kiedyś filmik, mrożący krew w żyłach zastanego lenia. Trener dawał na nim wycisk rowerkowcom. To wyglądało na czysty ból, pot... ale czy łzy? Nie, na pewno się nie rozpłacze.
Bez przekonania wyciągnęła rower, ale pomyślała o swoich biednych kolanach, które miały kilka urazów. Nie było szans, aby mogła wytrzymać tempo.


Już wcześniej dałem sobie spokój z wyłapywaniem powtórzeń, ale to po prostu mnie dobiło.




Powodował to szaleńczy napad głodu, lub impuls, wyzwalający całą serię katastrofalnych posunięć – wizja pizzy, wizja smaku pizzy i wizja zadowolenia z pizzy.


Ja zdaje sobie sprawę, że czasem powtórzenia są celowe, ale tutaj jest to niepotrzebne i irytujące.




Ogólnie już ten fragment z randką przeczytałem pobieżnie, nie starając się wyszukiwać jakichś tam błędów i ogólnie jest po prostu źle.
Jest jakiś koleś, który wie, że będzie się spotykał z grubą kobietą, po czym nagle jak ją widzi, to odechciewa mu się całej tej randki i wychodzi w jej połowie. Cała ta scena jest surrealistyczna. Albo koleś by poszedł od razu albo zachował się jak dżentelmen i doprowadził randkę do końca.


Podsumowując : nie wypisałem tutaj nawet jednej trzeciej błędów, bo jest tego za dużo, jak na pięciostronicowy fragment. Do poprawy na pewno powtórzenia - jest ich mnóstwo. Sama akcja jest dla mnie śmiertelnie nudna, ale to subiektywna opinia, to nie jest mój typ powieści. Niemniej jednak, sceny na kilka linijek o brudnych butach podpowiadają czytelnikowi, że lepsza akcja jest nawet na grzybobraniu.
Przydałyby się jakieś opisy, nic nie wiemy o bohaterce oprócz tego, że jest przy sobie i ma potencjalnie rozdwojenie jaźni ( vide : nie dam się, nie dam im satysfakcji - zaraz rzucę tą pracę! - nie dam im satysfakcji - pójdę zamówić pizzę)

Zatwierdzona weryfikacja - Gorgiasz
Ostatnio zmieniony śr 06 kwie 2016, 08:57 przez wisniapl, łącznie zmieniany 1 raz.

3
Jaki wyścig szczurów? Wyścig szczurów to głównie jest na studiach, jak jeden drugiemu nie chce pożyczyć notatek, albo zataja jakieś informacje o kolokwium/egzaminie. A nie, że ktoś się zapisał na siłownię.
W moim miasteczku jest wyścig szczurów, jeśli się w miarę wcześnie nie zapisze na popularne zajęcia, to się w nich nie weźmie udziału.
Wydaje mi się, że dosyć ciężko jest się nabawić kontuzji kolana podczas podnoszenia plecaka
Można, i to nawet kilka razy.

Historia z uciekinierem przydarzyła się koleżance.
nic nie wiemy o bohaterce oprócz tego, że jest przy sobie i ma potencjalnie rozdwojenie jaźni ( vide : nie dam się, nie dam im satysfakcji - zaraz rzucę tą pracę! - nie dam im satysfakcji - pójdę zamówić pizzę)
To może zrozumieć tylko ktoś, kto zrzucał wagę.

wisniapl dziękuję za wyłapanie powtórzeń i cieszę się, że mój tekst przełamał Twoje kilkuletnie milczenie na forum i sprowokował do wystawienia w końcu drugiego postu :) Odbieram to jako komplement.
https://pisarzdowynajecia.com

4
A tak się składa, że kilka lat temu zrzucałem wagę i to niemało - 15 kg. Po prostu chciałem podkreślić, że trochę chaotyczna ta bohaterka.

Mam nadzieję, że nie będziesz się zrażać i dalej będziesz ciężko pracować nad swoim stylem. Na pierwszy ogień powinnaś wziąć te powtórzenia i od razu cały tekst będzie dużo lepszy.
Czekam na kolejny fragment, może trochę krótszy ale za to bardziej dopracowany, przemyślany i przeczytany kilka razy pod kątem wyłapania powtórzeń chociażby?

5
W moim miasteczku jest wyścig szczurów, jeśli się w miarę wcześnie nie zapisze na popularne zajęcia, to się w nich nie weźmie udziału.
Wyścig szczurów to w skrócie bezsensowna i bezmyślne pogoń nie przynosząca nic ubogacającego. Zapisywanie się z wyprzedzeniem na popularne zajęcia, to zwykłe planowanie. Chyba, że wyścigiem szczurów nazwałabyś też wykupienie biletów na koncert popularnego zespołu na kilka miesięcy naprzód?

6
Ilharess tak określany jest wyścig szczurów przez Wikipedię. Natomiast spotkałam się też z określeniami takimi, jak na przykład "agresywna rywalizacja" i wtedy można to odnieść do zdobywania biletów na koncerty. Często przy takich okazjach dzieją się niesamowite rzeczy i to wręcz temat na małe opowiadanie...

7
W takim razie dopisz może, że te zajęcia były prowadzone przez jakąś znaną osobę. Nie wiem, byłą mistrzynię fitness? Niech ten wyścig wynika z czegoś więcej, najlepiej niezwiązanego w chęcią ćwiczeń.

9
Nie zrażaj się błędami ani tym, że nie jest to ulubiony typ prozy niektórych czytelników. Ja uważam, że spośród różnych pisarskich umiejętności masz tą najważniejszą - wciągania czytelnika. Nie mówisz mi o bohaterce, że jest taka i owaka, ale pozwalasz mi ją poznać tak, jakby była z mojego otoczenia. Chciałabym poznać jej dalsze losy.

10
ja tylko o fragmencie na siłowni

refleksja o wyścigu szczurów jest w dobra i w 100% na miejscu,
powtórzenia - są, i niech zostaną
powtarza się jednak "na pewno" - ubogi zestaw konstrukcji zdań musi zostać rozbudowany
katamorion pisze:W korytarzu przed salą tłoczyły się pod jedną ścianą zarówno kobiety, jak i mężczyźni
i
katamorion pisze:Wszyscy zaczęli ustawiać w rzędach rowerki, stłoczone pod jedną ze ścian.
takie podobieństwa są dopuszczalne tylko wtedy jeśli ze sobą korepondują, tj. razem tworzą dodatkową wartość, w tym przypadku nie ma o tym mowy, więc ubóstwo semantyczne bije po oczach jak goła żarówka na biurku

ogólnie jednak text jest mocno na plusie, jest szczerość i naturalność (którym trzeba będzie jednak dokręcić beletrystyczną śrubę), widać, że wiesz co chcesz napisać, w dodatku jest z jajem i dystansem:
katamorion pisze:Nina rzuciła w powietrze „Cześć”, ale nikt nie odpowiedział, tylko najbliższa niej kobieta uśmiechnęła się, ale szybko jakby zapomniała, że miała jakikolwiek powód do uśmiechu i pogrążyła się w rozmyślaniach.
git

11
Smoke pisze:
powtórzenia - są, i niech zostaną
Dlaczego? Według mnie jest to absolutnie niedopuszczalne, żeby we fragmencie, który ma ze cztery linijki pojawiło się pięć razy to samo słowo. Tak można rozmawiać z kolegą, kiedy nie ma czasu na szukanie zamiennika.
Sugerowałbym w tej sytuacji poczytać książki i wzbogacać słownictwo, a podczas samego pisania korzystać chociaż ze słownika synonimów.

12
zazwyczaj używanie synonimów i przeróżnych zamienników, celem uniknięcia powtórzeń, przez początkujących literatów kończy się nikczemnymi zwrotami typu: "drugi mężczyzna" - w opisywanej scenie obiadu, gdzie rozmawia rodzina w składzie: ojciec, syn, matka i córka. przykładów z życia wziętych można by mnożyć, ale ten jeden wystarczy.

być może nie ma czegoś takiego jak synonim - nie po to język przez setki, tysiące lat wypracował znaczenie danego słowa, by potem żonglować nimi na zasadzie: trzy linijki wcześniej był x, więc teraz dam y- praktycznie tożsamy z x,

to wyższa szkoła jazdy, a w tym momencie jesteśmy w niższej

13
Ciekawy tekst, gdzie pomimo wyraźnych braków warsztatowych, widać fajny sposób myślenia/patrzenia na świat. Masz zmysł obserwacji, chyba nawet niezły słuch do dialogów (są szczątkowe, ale dobrze podsłuchane), potrafisz wybrać szczegóły, które charakteryzują postać, ogólnie: dobrze kombinujesz i jest to odczuwalne w tekście.
Natomiast leży warstwa techniczna, ale to można dopracować: czytać, pisać i kombinować. Na fundamentach, które już masz, można zbudować naprawdę fajne pisanie. Tekst zdecydowanie na plus.
Coś tam było? Człowiek! Może dostał? Może!

15
katamorion pisze:Zaczęłam szukać synonimów "bransolety" i znalazłam: duża bransoletka, manela, ozdoba na rękę... Ciężko tego użyć. Ale faktycznie to słowo pojawia się zbyt często. Będę musiała to jakoś przerobić.
Nie! Tak jak pisał Smoke - szukanie synonimów to droga donikąd. Wg mnie powinnaś popracować nad zmianą konstrukcji zdań -- wtedy powtórzenia same "się znikną".
Coś tam było? Człowiek! Może dostał? Może!
ODPOWIEDZ

Wróć do „Opowiadania i fragmenty powieści”