Maskarada

1
wwwLiliowy storczyk odwrócił się od doniczki i przez dłuższy czas spoglądał w stronę okna. Parapet, zbudzony łaskotaniem nóżek spacerujących biedronek, przeciągnął drewniane ciało i szeleszcząc, zaznaczył kontur skrzypiec na przezroczystej tkance szyb. Wisząca pod nim zasłona gaworzyła z łażącymi po niej muchami w trójkątnych pelerynkach, a ściana, dumna z wiszących obrazów, spoglądała z wyższością na kręte schody, milcząco wijące się wzdłuż jej ciała. Po drugiej stronie muru, w cieniu zakwitających głogów, żółto brązowe grzyby oraz liczne czerwone muchomory, wszystkie noszące gustowne, okrągłe kapelusze, wyrastały pospiesznie ze zdziwionej partytury ogrodu.
wwwWieczór nadchodził. Płyty chodnikowe, których nikt nie deptał, rozważały płynące z tego konsekwencje we wszystkich możliwych światach. Niebo zwijało w rolkę swój błękit, przewiązując go postrzępionym, konopnym sznurkiem i polując na niesforne jaskółki, uparcie kreślące ostatnie trzy frazy pożegnalnej sonaty. Oddech wiatru zapadł w krótką, pokrzepiającą drzemkę. Słońce wspinało się coraz wyżej, świecąc wciąż szybciej, czujnie wychodząc przed zasłonę zirytowanych tym faktem pyzatych obłoków, nie mogących już zasłaniać jego promieni swymi pękatymi brzuszkami.
wwwNiby wszystko normalnie, coś jednak budziło mój niepokój. Może kaloryfery, dziś milczące i obojętne, zbyt słabo chłodziły stężałe powietrze. Profilaktycznie kopnąłem Rzeczywistość.
www- Czego? - warknęła.
www- Jesteś pewna, że wszystko w porządku? - zapytałem.
www- Nie. A było kiedyś?
www- Choć raz mogłabyś się wysilić.
www- Dobra, niech ci będzie, trochę poprawię.
wwwMuchomory zmieniły się w krokodyle, parapet w asfaltowa szosę, bez dziur nawet, zasłona przestała śpiewać, a storczyk zalotnie zatrzepotał płatkami róży, zatrzymując jednak liliową barwę. Tony łagodnej muzyki delikatnie skrobały przybrudzone lamperie.
www- Może być?
wwwKopnąłem jeszcze raz. Chyba się obraziła, zastygając w nieruchomych, tekturowych dekoracjach – jak scena prowincjonalnego teatru, zgrana i niepotrzebna już atrapa realnego świata – rezygnując z poszukiwań jakiegokolwiek uwiarygodnienia. No cóż, należało interweniować.
wwwPrzegoniłem paskudne zielone z kłapiącymi paszczami, bezskutecznie próbując zamienić ich łzy w coś bardziej obiecującego, usunąłem okno wraz z żarliwie protestującym parapetem, muchom odebrałem niegustowne stroje, wyprostowałem zbyt krętą drogę, ustaliwszy w miarę rozsądny krajobraz. Sosnowy las z lewej, z prawej strony brzoza plus jeszcze coś liściastego. Chwila zastanowienia gdzie posadzić grzybki, ostatecznie jednak sprzedałem je w kuchni przydrożnego baru, w końcu takie trujące nie były, obiecały, że po odgotowaniu czwartej wody będzie można przeżyć. Perspektywę spinały łagodne wzgórza siniejące mgłami gasnącego dnia, melancholijnie falując w dyskretnej poświacie różu zamyślonego nieba, kołysane nostalgią cichych akordów dyskretnie przyczajonego adagio. Pogłaskałem je delikatnie, a potem zawróciłem Słońce, bez zatrzymywania – nie zamierzałem stwarzać konkurencji dawnym autorytetom – przegoniwszy je za zdziwiony horyzont i prosząc uprzejmie, aby nie wychylało się poza rozdzielnik. Odkąd obiektywny, niezależny od obserwatora Wszechświat wraz z newtonowską fizyką został przesunięty na pół etatu, trzeba było samemu trochę popracować.
wwwSamochód mruczał leniwie, droga była pusta, słoneczny krąg znów podjął wędrówkę po miłym dla oka błękicie, nieskażonym teraz hieroglifami natrętnych jaskółek, a krokodyle taktownie przestały łazić, gdzie nie należało. Pojawiła się nadzieja powrotu do starego, dobrze znanego świata. Jechałem ostrożnie, starannie omijając boczne drogi wiodące w stronę innych rzeczywistości i na wszelki wypadek nie przystając na leśnych parkingach, mogących stanowić nie do końca opuszczoną pozostałość po smoczych gniazdach. Włączyłem radio. Szła Sonata Vinteuila, w wykonaniu Morela albo jego kochanki, trudno odróżnić. A wokół pustka. Nikogo. Prawie nikogo.
wwwDostrzegłem go z daleka. Stał na poboczu, najpierw niewielki, zamazany nieco, niewyraźnie migocąc nieokreślonymi plamkami zdechłych kolorów, jakby uciekł z obrazów Seurata. Zwolniłem, lecz rysy i tak szybko nabierały ostrości, a wyciągnięta ręka nie pozostawiała złudzeń co do intencji. Wypadało przystanąć, ruch był niewielki, właściwie nie było go wcale – zapomniałem uruchomić, w końcu tak przyjemnie jechało się pustą szosą – mógłby więc machać łapą w nieskończoność. Ale kim był? Nie myślałem o nikim od kilku godzin (z wyjątkiem muchomorów), więc nie miał prawa się pojawić. Ale pojawił. Dziś nawet wszechświaty nie chcą przestrzegać podstawowych zasad; moje zdziwienie trąciło naiwnością. A on stał tam nieruchomy, jak żona Lota po wiadomej przemianie i bezczelnie nie odwracał od nadjeżdżającego wozu. Instynktownie odniosłem wrażenie, że nie mogę liczyć na samobójczy rzut pod koła rozpędzonego pojazdu, co załatwiłoby sprawę. No cóż, brak taktu. Przerzucił go na mnie; wypadało się zatrzymać.
wwwOpuściłem szybę.
www- Tak? - rzuciłem zniechęcającym tonem.
www- Można?
wwwWydane w odpowiedzi mruknięcie, nie oznaczało niczego. Wykorzystał to.
www- Dziękuję. - Z westchnieniem ulgi wgramolił się do środka.
wwwSpojrzałem w stronę twarzy. Nie miał jej. Zamglony, nierównomierny owal koloru ciała wypełniał to miejsce, przykryty przeciętnie wyglądającymi włosami o nieokreślonym kolorze. Niedoróbka. I pewnie moja.
www- Dokąd chce pan jechać? - Standardowe pytanie.
www- Gdziekolwiek. Tutaj pusto jakoś, chłodno, komary gryzą. Trudno pisać. Och, mam nadzieję, że nie przeszkadzam. - Zawahał się i dodał po chwili. - Ktoś na mnie czeka.
www- Kto? - Wścibstwo, ale w drodze, pomiędzy nieznajomymi, takie pytania nie rodzą konsekwencji i są w miarę usprawiedliwione.
www- Tego nie wiem. Ale czeka.
wwwRuszyliśmy. Zapomniany przeze mnie las zniknął, osunęły w niebyt nieważne już posiniałe zmierzchem wzgórza, z obu stron falowały tylko nagie pola lub opustoszałe łąki niekoszonych traw, w szarozielonych, przygaszonych odcieniach, a krwistoczerwona teraz kula Słońca niepokojona przez wydłużony fiolet wieczornych obłoków, sennie rozglądając się po uporządkowanej już prawie rzeczywistości, powoli zmierzała ku zawstydzonej swą nagością linii horyzontu, obnażonej przez nagle nieistniejące wzniesienia.
www- Przepraszam, że zapytam – zacząłem nieśmiało – czy jest pan... hm... jakby to powiedzieć... z innego świata?
wwwSpojrzał na mnie zdziwionym wzrokiem, z lekko spierzchniętych grubych warg, spłynęło coś na kształt zdawkowego uśmiechu. Poza tym twarz nie wyrażała niczego, jej rysy były dość zwyczajne, podobne tysiącom innych, niepotrzebnie noszonych przez niepotrzebnych ludzi, których nikt nigdy nie zauważa.
www- Nie wiem, o czym pan mówi.
wwwRuch na szosie wzrastał. Wyprzedziłem kilka obładowanych tirów, które wbrew swoim zwyczajom, nie przekraczały średnich prędkości, błyskawicznie przemknąłem obok traktora z dwoma obładowanymi przyczepami, maltretującego piaszczyste pobocze, i licząc na ludzką życzliwość wyrażoną w niemrugających światłach nadjeżdżających z przeciwka – co pośrednio sygnalizowało brak obecności przerośniętych smerfów – konsekwentnie ignorowałem kolejne, bezsensowne jak zawsze, ograniczenia prędkości.
wwwMój towarzysz podróży milczał, obrzucając mijany krajobraz beznamiętnym spojrzeniem i rozsiewając nudę podszytą sennością, jakby nie wiedział, że zabawianie kierowcy rozmową na dłuższych trasach, należy poniekąd do obowiązków siedzącego obok, szczególnie, gdy marzy o względnie bezpiecznym dotarciu do celu. Należało coś przedsięwziąć. Ale...
wwwAle co ja tutaj robię? Dokąd jadę? Po co? Kim jestem? Proste, naturalne wydawałoby się pytania, na które nie można nie znać odpowiedzi, zawisały nagle niezależne, wyobcowane z mego jestestwa w zewnętrznej, nieokreślonej próżni, na nieskończonym ekranie niezwiązanym ze świadomością, mechanicznie odbijając znieruchomiałą myśl, w nieodnalezionym czasie, nieokreślonej przestrzeni, w czarnym, a właściwie mroczno szarym bezładzie i pustkowiu. I ciemność nastała nad powierzchnią ziemi. Trwało to mgnienie, ulotne, nadrealne odczucie, jakby ktoś uchylił zakazane drzwi. Chłodny podmuch wpadający przez otwarte okno, wspomagany życzliwym pomrukiem silnika, przywracają rzeczywistość, droga jest prosta, ktoś mruga światłami, zakręt, zwalniam, rozwalona szopa, trzy drzewa, źle ukryty radiowóz, mijam, można spokojnie dalej. Odwracam się do mego pasażera, też na mnie patrzy, czarne włosy, duże, wyłupiaste trochę, przenikliwe, palące oczy. Ręka z charakterystycznie uniesionym palcem, podpiera podbródek.
www- Zwrócił pan uwagę na te drzewa? - pyta z łatwo zauważalnym zainteresowaniem.
www- Tak.
www- Nie pierwszy raz je widzę – ciągnie w zamyśleniu – kiedyś znałem je dobrze, pamiętam, dawno, ale już wtedy czułem, że nie mogę dojść do końca moich wrażeń, że za nimi ukrywa się coś, czego są tylko skorupą, zewnętrzną szatą, i tego, co najważniejsze, dotknąć ani dłonią, ani myślą, nie potrafię. Nieuchwytne, stracone, odchodzące na zawsze w czasie, przestrzeni. Nieosiągalne dla wszelkich poszukiwań.
www- Możemy się przy nich zatrzymać. Zawrócić? - pytam rzeczowo.
www- Nie, nie. Dotknęlibyśmy tylko ich materialnej powłoki, a przecież istnieją też za nią ukryte obce światy, bardziej realne niż nasz. Inna Rzeczywistość, odizolowana murem świadomości, percepcji, umysłu. Nie obejmę jej, nie jestem w stanie zobaczyć nic więcej ponad to, co jest mi znane, pozostając we własnym świecie. A te drewniane skorupy nie przemówią. Opakowania nie mają nic do powiedzenia. Kiedyś sądziłem inaczej – dodaje po dłuższej chwili – kiedyś oczekiwałem odkrycia prawd, które należałyby do wyższego poziomu realności. Słów brakuje na określenie... Czasem, szarpię zasłonę z fioletowej i czerwonej purpury, z karmazynu i kręconego bisioru, osłaniającą Najświętsze Miejsce w Świątyni, lecz wiem, że nie potrafię jej uchylić, nie usłyszę Imienia. Może kiedyś, w przeszłości było tak, może będzie... Pamięta pan, napisałem taki urywek o trzech wieżach...
www- Czytałem. Trójca?
www- Nie... triada tylko. Chociaż... no nic. Jechałem wówczas powozem, na koźle, obok woźnicy. Wiózł drób kupiony na targu. W kilku koszach siedziały kury. Białe, brązowe, łaciate. A ja pisałem. Kiedy skończyłem, poczułem się taki szczęśliwy. Poczułem, że akt tworzenia uwolnił mnie od tych wież, jak również od tego, co skrywało się poza nimi, co osłaniały swą materialną powłoką.
www- Akt tworzenia. Jednak...
www- To nie to. Nie o to chodzi. - Macha gwałtownie ręką. - Pamiętam, tę radość... Proszę sobie wyobrazić, że zacząłem nawet podśpiewywać, czując, jakbym sam był jedną z tych kur i właśnie zniósł jajko. - Spogląda przenikliwie, tłumiąc kaszel.
www- Jak kura... hm... One raczej gdaczą. - Mam nadzieję, że nie odbierze tego jako złośliwość..
www- Co?
www- Och, nic takiego. Był pan tylko łaskaw przyrównać się do kury w koszyku. Uwolniony od wież? Zmaterializowanego świata? Literaturą, sztuką, tak? Zbawiły? Proszę wybaczyć, to nie mogła być prawdziwa radość. Literatura oszukuje, uspokaja, okrywa i odsuwa najważniejsze, najistotniejsze pytania. Uwolniła pana nie tylko od wież, tych rejestrowanych zmysłami, lecz i od tego, co poza nimi się kryło, od niepokoju, pasji poszukiwania, od Prawdy. Od Najważniejszego, które ukrył pan pod słowem czas. I właśnie dzięki niej, nie odnalazł pan tego, czego poszukiwał. - Patrzy zaskoczony, z niedowierzaniem. - Oczywiście, nie chodziło o żaden czas - kontynuuję, wkładając maskę uśmiechu - nie jego pan szukał, tylko o inne, stracone niegdyś światy, wśród których jest ten jeden, jedyny, rzeczywisty, od którego nie odgrodzi własna inteligencja, myśl nie stworzy nieprzekraczalnej bariery. Rzeczywistość, to jej pan szukał, ale nie jednej z tych, w których żyjemy. Był pan pierwszym, który o tym napisał, wyprzedzając nawet tych od nauki. I dlatego u tak wielu zyskał nieśmiertelność.
www- Ale nie we wszystkich światach. - Zabrzmiało prawie jak skarga.
www- We wszystkich się nie da. Ale w tym akurat tak. A ta radość tworzenia dzieła sztuki, jest radością kury znoszącej jajko. Niczym więcej. Sam pan to powiedział, choć zdaje się, nie do końca świadomie.
www- Jak możesz...
www- Mogę. W końcu nie żyjesz. Co za różnica.
wwwŚmieje się cicho, prawie bezgłośnie. W oczach wyraz życzliwości, zrozumienia, ale również iskry przekory. Kilometry uciekają spod kół.
www- Mylisz się – odpowiada w końcu – obaj jesteśmy żywi. Albo martwi. To kwestia względności pojęć, słów, które nic nie znaczą, pracowałem z nimi całe życie, ty wprawdzie nie, ale do tak prostych wniosków potrafisz dojść. I dobrze wiesz, że słowa dotyczą tylko umysłu, nawet nie tej rzeczywistości, mającej zresztą dla nas jedynie mentalny charakter. A tamtą, prawdziwą, możemy czasem dojrzeć w ulotnym błysku.
www- Skąd wiesz, że wiem?
www- Rozmawiasz ze mną, zdając sobie sprawę kim jestem. Rozpoznałeś. Mogłeś przecież zobaczyć kogoś innego, przygodnego człowieka, nieznajomego, zwykłego autostopowicza z torbą czy plecakiem chociażby. Nie dałeś się zwieść.
www- No tak.
wwwDłuższą chwilę jedziemy w milczeniu, zawieszonym na wszechobecnych dźwiękach kolejnych części sonaty, płynących z przepastnej czerni kręgów dwóch głośników. Niebo ciemnieje coraz bardziej. Słońca już nie widać, ściana lasu z prawej strony szosy okryta ciszą i tajemnicą, wskrzeszone wzgórza nabierają ostrości, otulając się błękitem paryskim osadzonym na wędrówce niepokoju przebudzonej mgły i podgryzając ciemny róż zachodu. Mijane domy zapalają czworokąty okien. Ruch coraz mniejszy, szary autobus przed nami, wiedziony poczuciem obowiązku zabiera z przystanku ostatnich podróżnych, pozostawiając psa. Pewnie tylko odprowadzał. Smoków nie widać.
www- Może jednak istnieją inne, bardziej realne rzeczywistości, równoległe do naszej, nie tylko ta ostateczna. I można się w nich odnaleźć – rzuca tonem pośrednim między pytaniem a stwierdzeniem.
www- Nie żartuj, dobrze wiesz, jak jest. Przecież właśnie w takiej jesteśmy.
wwwI znów tylko szum silnika, niezauważalny prawie ruch ręki na kierownicy, Twój wzrok przesuwający się po ekranie, monotonne migotanie diody, żółte światełka uparcie wpatrzonych zegarów, liczników i wskaźników, lekko drży strzałka szybkościomierza, drzemie rzadko niepokojona dźwignia skrzyni biegów, czasem głuche stęknięcie dobiegające nie wiadomo skąd, akompaniuje łkaniu adagia Vinteuila.
www- Wiem, wiem, tak tylko mówię – odzywa się po dłuższym czasie. - Maskarada odbywa się wciąż, tu i teraz, lecz my nie zawsze ją dostrzegamy. Nie chcemy dostrzec, nie potrafimy. Wszyscy są ucharakteryzowani, wszyscy grają pocieszną farsę. Może naprawdę jesteśmy zaledwie figurami w powieści lub opowiadaniu. - Rozgląda się nagle gwałtownie, niespokojnie, jakby tknięty oddechem nieokreślonego przeczucia. - Poza tym ten wieczny kłopot ze wspomnieniami, aż do tych najdalszych, pierwotnych, sięgających nawet poza dzieciństwo, związanych z nadawaniem imion.
www- A kto nadał je Jemu? - wtrącam. - Przecież nikt taki nie mógł istnieć! A skoro On nie ma Imienia, to także ani żyć, ani istnieć nie może. I co wtedy? Nie ma Rzeczywistości, tylko pocieszne, nic nieznaczące płaskie, niczyje cienie, tekturowe maski, zbędne dekoracje, bez obietnicy, nadziei, bez celu. Ale Stworzenie Świata i nieustający koncert trwają wciąż, dwa najpewniejsze punkty programu na tej scenie.
www- I właśnie sztuka jest bramą, wyjściem. Bo z tą literaturą, to nie tak. Pomyśl, czym jest dzieło sztuki? Tej prawdziwej? Realizacją przekonania, wskazaniem, że istnieje inny świat oraz że każdy z nich jest subiektywnym, stworzonym przez jednostkę tworem. W przeciwnym razie po cóż pisać? Artysta, zawierając w swym dziele własną indywidualność, pokazuje, że może stworzyć, objawić i uświadomić kosmos. I go tworzy. Jeśli nie – jest szalbierzem. Musi udowodnić, że człowiek potrafi powołać swój świat do istnienia, to nic dziwnego, przecież został on stworzony na obraz i podobieństwo. A dopiero suma wszystkich poszczególnych światów, składa się na nasz wspólny, w którym razem żyjemy, albo próbujemy żyć. Problem w tym, aby wszelkie znaki, nie mówiąc o ścieżkach wiodących to tych bram, dostrzec, wyodrębnić, uchwycić w potoku określeń i symboli nic nieznaczących, w szumie codzienności, chaosie.
www- Ale nie prowadzą one do wymiarów bardziej prawdziwych – odpowiadam – lecz równoległych. My jesteśmy gdzieś dalej, sam przed chwilą mówiłeś. O ile to określenie można stosować tam, gdzie nie ma już przestrzeni. A bramy książek składają się ze słów, nie można ich odczytać, jedynie napisać, czyli powołać do istnienia, znasz...
www- Czasem słowa ukazują inną rzeczywistość – przerywa – więcej, ukazują, iż są z nią tożsame, choć wiem, zbyt wiele się teraz po nich spodziewam, kiedyś była inna epoka, a i we mnie coś wyschło. Odbiorcy też byli inni. Dziś nie widzimy więcej niż jedną stronę każdej rzeczy, każdego zjawiska, wydarzenia. I jedną stronę słowa. Przestrzeń, czas, krajobrazy, przedmioty, litery, to tylko strony, jak imiona miejscowości, imiona imion na białych i zielonych tablicach, które właśnie mijamy, które niewiele różnią się od tego, co oznaczają. Tak płaskie jak nasz świat, co z tego, że trójwymiarowy, albo raczej cztero, czas jeszcze, ale to tylko dodatkowa, jedna więcej strona, kolejna dekoracja.
www- Wiem, z punktu widzenia piątego wymiaru, tak właśnie jest.
www- O, rozpoznałeś piąty?
www- Mhm.
www- Jak?
www- Kot mi powiedział.
www- A... No tak, one wiedzą.
wwwZa oknami przesuwa się jesień. W obliczu nadchodzących chłodów, zasmucone drzewa pospiesznie zmieniają niemodny strój, przywdziewając cieplejsze odcienie brązów i żółci, które zresztą też będą im odebrane, tak jak wszystko wszystkim, zawsze, na pewno, nieodwołalnie, w imię... któż może wiedzieć czego. Pierwsze opadłe liście na przemian z ostatnimi chrabąszczami, uderzają w przednią szybę. Przelotny deszcz obmywa szarość drogi, spływa po szkle drżącymi strużkami, jak krew ofiar po kamiennych ołtarzach. Wzgórza, tłumiąc pomruki zadowolenia, prężą łuki zaokrąglonych grzbietów, oczekując na nadejście całunów bieli, które choć na krótko przyjmą odcisk zarysów ich tysiącletnich twarzy. Coraz gęstsze obłoki płyną po sklepieniu nieba, lekceważąc ziemię i zakrywając bezsilne teraz promienie Słońca. Smoki układają się do zimowego snu.
www- Tutaj, skręć w lewo, teraz mały kawałek i w prawo. Dotkniesz niedotykalnego, tego, co nieosiągalne, co zwykle ukazuje tylko jedną stronę.
wwwSkręcam. Droga wygląda podobnie, choć węższa trochę i dziur jakby więcej. Mijamy rzędy starodrzewi znaczących dawne, zapomniane trakty, na wpół zrujnowaną szarość wieży opuszczonego kościoła, śledzącą nas podejrzliwie czernią oczodołów okien i wronich skrzydeł, wijący się wężowym ruchem nasyp kolejowy, po którym od lat nie jeżdżą pociągi, stojące przy torach kalekie, bezradne semafory unoszą ku niebu niepotrzebne ramiona, echa ścian budynku, porośnięte trawą perony od lat niepotrzebnej stacji dawno pozbawionej imienia, stary most, niewielkie laski rozrzucone wśród zaoranych pól, nieliczne zabudowania, pustkę, samotność, czas.
www- Na Polach Elizejskich pada pierwszy śnieg. - Wiem, że nieobecnym tutaj wzrokiem ukrytym za zamkniętymi powiekami, ogląda aleje dalekiego Paryża. - Mam zaproszenie na koncert u księżnej, wypadałoby pójść, ale moja praca, noce są takie krótkie...
wwwPętle czasów i przestrzeni wikłają się, a może rozplątują coraz bardziej. Zza szyb patrzą na nas kolejne, przemijające światy. Pulchne dłonie Albertyny poprawiają mój krawat, szelest atłasowej sukni, zapach perfum, czułość oddechu, pukle czarnych włosów, obietnica, że ktoś na mnie czeka. Łagodne tony adagia, dyskretnie torują drogę przez otaczające nas strony, snując nici przyszłych wspomnień. Rzeczywistość w milczeniu liże własne futro. Jest coraz cieplej. Dziwne. Szybko pojmuję dlaczego.
wwwKaloryfery zdecydowały wreszcie o pełnieniu swego przeznaczenia i – choć niechętnie – podjęły nietrudną decyzję o rozpoczęciu pracy. Pewnie też zmarzły. Kręcone schody z cichym westchnieniem przylgnęły do ściany; we dwoje zawsze cieplej. Parapet, strząsnąwszy z siebie kurz i biedronki, wszczyna kłótnię z oknem, które nieszczelną – jego zdaniem – ramą, wpuszcza zbyt wiele zimnego powietrza a nawet śniegu, na jego świeżo odmalowane, świecące bielą farby drewniane ciało. Wiszące obrazy smętnie spoglądają przez lekko przybrudzone szyby na zmienną scenerię krajobrazu, żałując własnej, niepowtarzalnej trwałości oraz artystycznego piękna, którego z braku luster nie mogą podziwiać, z konieczności przyjmując ograniczone opinie wszędobylskich, acz niezbyt biegłych w sztuce, much. Ostatnie akordy Sonaty Vinteuila oplatają podsuszone liście zwiędłej rośliny, okupującej śpiącą doniczkę, która niegdyś mogła kołysać sny liliowych kwiatów, a dziś marzy o wybujałych, rozświetlonych zachodzącym Słońcem, pachnących krzakach głogu.


wwwwwwAleksander Litto Strumieński
Ostatnio zmieniony pn 01 lut 2016, 06:18 przez Gorgiasz, łącznie zmieniany 4 razy.

2
Znalazłam Sonatę Vinteuila i cieszę się, że mogłam ją poznać przez Twoje opowiadanie. To świetna ilustracja do muzyki. Czytane tym kluczem porównania i opisy niezwykle ją dopełniają.

Ale w kunsztowności tekstu kryje się zarówno pochwała, jak i mankament. Zaczyna brakować powietrza, plątanina skojarzeń staje się zbyt gęsta, by zachować rytm i jasność opisu. Podobno, jeśli jesteśmy wyjątkowo dumni z utkania jakiejś metafory, należy ją wykreślić. Zastanawiam się, czy pewnych obrazów nie dałoby się przedstawić z użyciem mniejszej ilości słów? Podam kilka przykładów:
żółto brązowe grzyby oraz liczne czerwone muchomory, wszystkie noszące gustowne, okrągłe kapelusze
Żółto brązowe grzyby i liczne czerwone muchomory w gustownych kapeluszach.
Oddech wiatru zapadł w krótką, pokrzepiającą drzemkę.
Wiatr uciął sobie/zapadł w pokrzepiającą drzemkę.
Samochód mruczał leniwie, droga była pusta, słoneczny krąg znów podjął wędrówkę po miłym dla oka błękicie, nieskażonym teraz hieroglifami natrętnych jaskółek, a krokodyle taktownie przestały łazić, gdzie nie należało.
Tu jaskółki – których i tak nie ma – zasłaniają mi ważniejszą wzmiankę o krokodylach. Błękit będzie tak samo wymowny, gdy przestanie być „miły dla oka”.
Chyba się obraziła, zastygając w nieruchomych, tekturowych dekoracjach – jak scena prowincjonalnego teatru, zgrana i niepotrzebna już atrapa realnego świata – rezygnując z poszukiwań jakiegokolwiek uwiarygodnienia
Dopowiedzenie wydaje mi się niepotrzebne.
Wiem, że nieobecnym tutaj wzrokiem ukrytym za zamkniętymi powiekami, ogląda aleje dalekiego Paryża
Podobnie tu tekst kursywą.

Mała łapanka powtórzeń:
Wisząca pod nim zasłona gaworzyła z łażącymi po niej muchami w trójkątnych pelerynkach, a ściana, dumna z wiszących obrazów
czujnie wychodząc przed zasłonę zirytowanych tym faktem pyzatych obłoków, nie mogących już zasłaniać jego promieni
Wyprzedziłem kilka obładowanych tirów, które wbrew swoim zwyczajom, nie przekraczały średnich prędkości, błyskawicznie przemknąłem obok traktora z dwoma obładowanymi przyczepami, maltretującego piaszczyste pobocze
.
I kilka uwag:
Zwolniłem, lecz rysy i tak szybko nabierały ostrości
Spojrzałem w stronę twarzy. Nie miał jej. Zamglony, nierównomierny owal koloru ciała wypełniał to miejsce, przykryty przeciętnie wyglądającymi włosami o nieokreślonym kolorze. Niedoróbka. I pewnie moja.
O ile w dalszej części rozumiem, że twarz powstaje – i stąd spierchnięte usta, opis oczu – to wcześniej postać nie powinna mieć rysów.
choć niechętnie – podjęły nietrudną decyzję o rozpoczęciu pracy.
Mała sprzeczność.
Ruch coraz mniejszy, szary autobus przed nami, wiedziony poczuciem obowiązku zabiera z przystanku ostatnich podróżnych, pozostawiając psa. Pewnie tylko odprowadzał. Smoków nie widać.
Takie fragmenty bardzo mi się podobają. Krótkie zdania przeplatane z dłuższymi, jasne i urokliwe.
Co do przesłania tekstu... oj, to materiał na kolejną wiadomość. Na razie muszę uciekać :D

3
Dziękuję Galla za cenne uwagi.
Zastanawiam się, czy pewnych obrazów nie dałoby się przedstawić z użyciem mniejszej ilości słów?
Z wyjątkiem „oddechu”, który pełni pewną rolę związaną z kompozycją, masz sporo racji. Powinienem się nad tym zastanowić.
Mała łapanka powtórzeń:
Wbiłaś mnie w ziemię. Trzy miesiące poprawek, prawdopodobnie trzycyfrowa liczba znacząca liczbę odczytań i pozostawione kardynalne błędy. Sam sobie nie wierzę – ale nie widziałem tego! Wstyd. Pół dnia chodziłem wściekły. Jakieś zjawisko zakłócenia percepcji, którego nie potrafię wyjaśnić. Chyba czas skończyć z tą amatorszczyzną, skoro wychodzą takie rzeczy. W każdym razie bardzo dziękuję za wyłapanie.
O ile w dalszej części rozumiem, że twarz powstaje – i stąd spierchnięte usta, opis oczu – to wcześniej postać nie powinna mieć rysów.
Tylko że wcześniej miałem na myśli rysy całej postaci. Najwyraźniej źle to ująłem.
Mała sprzeczność.
Jedna z wielu świadomie wprowadzonych.
Co do przesłania tekstu... oj, to materiał na kolejną wiadomość.
Zabrzmiało jak obietnica. Czekam z niecierpliwością.
Na razie muszę uciekać
Szkoda. ;(

4
Myślę, że tekst mógłby mieć tytuł "Fantasmagorie" ale to mało ważna sprawa. Uważam także, że przy takim poziomie warsztatowym, zostaje do powiedzenia tylko coś o przesłaniu tekstu, ( oszczędzam tu sobie pracy nad językiem, interpunkcjom itp). Wydaje mi się, że ogarnięcie własnych intencji i zainteresowań osobistych to jedno, a drugie to przekazanie tego za pomocą medium jakim jest utwór literacki. Ten przepych, bogactwo języka, przeładowanie, myślę, że przerasta zdolność spostrzegania żeby wyrazić się jakoś ogólnie co do formy. Zauważam woltę oraz pomysł rozmowy z kimś napotkanym który jest nierzeczywisty w kontekscie rozważań o rzeczywistości ale czytelnik lubi przeczytać coś o czymś co też widzi , lub lekko popchnąć go żeby zobaczył to co autor i wtedy to staje się rzeczywiste bo jest w świadomości wszystkich. Styl jest wyszukany, ambitny, kunsztowny i naprawdę z pogranicza. Jeśli opowiadanie miało być owym jajem rozgrywającym się w czasie tej sonaty, to tym jest i jest piękne ale jeśli ma mówić o rzeczywistości za nieprzeniknionym murem, to jest bardzo rozbudowanym zderzeniem z tym murem. :)

6
Przechodzenie przedmiotów, scen, ludzi jest nieoczekiwane i płynne, jak we śnie. Mam skojarzenia z "Alicją w Krainie Czarów" - podobna podróż w głąb sensu, może tylko teks wyżej jest bardziej wprost.
Podoba mi się język, na zmianę oniryczny i zmysłowy. Czuje się muzykę, zapachy, widzi kolory, rzeczywistość naciera na wszystkie zmysły, aby po chwili wykonać woltę i nie wiadomo, gdzie się jest i dokąd zmierza.
Kiedy czytałam, miałam przed oczami obraz kuli, na powierzchni której wciąż zachodzą zmiany, ale centrum jest nieruchome, dobrze ukryte i zakotwiczone. Tak właśnie widzę ten tekst. W związku z tym nie robią analiz poszczególnych zdań - odbieram go jako całość, obraz, wrażenie.
Piękny tekst, choć gdyby był dłuższy, stałby się dla mnie chyba zbyt trudny w odbiorze.
"ty tak zawsze masz - wylejesz zawartośc mózgu i musisz poczekac az ci sie zbierze, jak rezerwuar nad kiblem" by ravva

"Between the devil and the deep blue sea".

7
Ad. Wolha.Redna

Dziękuję za miłe słowa.
Kiedy czytałam, miałam przed oczami obraz kuli, na powierzchni której wciąż zachodzą zmiany, ale centrum jest nieruchome, dobrze ukryte i zakotwiczone.
Bardzo podoba mi się to porównanie.

8
Całość przeniosła mnie w mix animacji, tylko że trochę bardziej zaawansowanych bo tam się dzieje wiecej jak można wyrazić "zwykłą" kreską.

kot zawsze się liczy

Pozdrowienia:)

10
Gorgiaszu,

Rozpocząłem tak...
Płyty chodnikowe, których nikt nie deptał, rozważały płynące z tego konsekwencje we wszystkich możliwych światach.
Wywalić "płynące z" ponieważ zaburza rytm.
Niebo zwijało w rolkę swój błękit, przewiązując go postrzępionym, konopnym sznurkiem i polując na niesforne jaskółki, uparcie kreślące ostatnie trzy frazy pożegnalnej sonaty.
Zmienić na: Niebo zwijało w rolkę swój błękit, przewiązując go postrzępionym, konopnym sznurkiem, a jednocześnie polowało na niesforne jaskółki, które uparcie kreśliły ostatnie trzy frazy pożegnalnej sonaty.

Zmienić gdyż od przewiązując, polując i kreślące można dostać ślinotoku.

Potem jeszcze, że zdechłymi kolorami ciężko raczej migotać i...

I tu właśnie uświadomiłem sobie, że taka łapanka przy Twoim tekście jest absolutnie bez sensu. Bo nawet jeśli jakieś potknięcia w tym, w jaki sposób chcesz coś powiedzieć są, to ewidentnie nie forma jest ważna a to co chcesz powiedzieć.

Tu kolejny problem - albo nie wystarcza mi wiedzy/inteligencji/oczytania, albo napisałeś tak, że szukanie klucza i interpretacji może być absolutnie wielowynikowe.

Mnóstwo tu moich literackich miłości. I tej mówiącej o czymś czego nie mamy, czego nie umiemy nazwać a co chcemy dostać, czego doświadczyć:
Gorgiasz pisze:
- Nie, nie. Dotknęlibyśmy tylko ich materialnej powłoki, a przecież istnieją też za nią ukryte obce światy, bardziej realne niż nasz. Inna Rzeczywistość, odizolowana murem świadomości, percepcji, umysłu. Nie obejmę jej, nie jestem w stanie zobaczyć nic więcej ponad to, co jest mi znane, pozostając we własnym świecie. A te drewniane skorupy nie przemówią. Opakowania nie mają nic do powiedzenia.
[quote="W.Łysiak w książce "MW" "]
— Wiesz, mam pięćdziesiąt lat, osiągnąłem już wszystko, dzieci są dorosłe... Jeszcze
czas, żeby... W zeszłym roku, w Ustce, widziałem na brzegu kuter, był do sprzedania.
Wiesz, taki kuter...
Wiem. Jutro pojedzie się po ten kuter. Dzisiaj jest jeszcze konferencja i trzeba odebrać
maszynkę do golenia z naprawy, ale jutro... Nie, jutro trzeba lecieć do Paryża na
sympozjum międzynarodowe, potem podpisać umowę z Algierczykami i po drodze do
domu zawadzić o Macedonię, gdzie nasi prowadzą prace konserwatorskie. Więc za dwa
tygodnie, ale przedtem należy oddać artykuł do „Ochrony zabytków” i... jest jeszcze kilka
pozycji w notesie. Powiedzmy za miesiąc... Dzisiaj zaś, zanim sen zmroczy myśli, będzie
można pod zamkniętymi powiekami sprawdzić bębenek, zapiąć sprzączkę paska od
kabury pod ramieniem i wejść na kuter.(...)
(...)Spytałem go wówczas:
— Widzisz ten kuter?
— Widzę.
— Chciałbyś?
— Chciałbym. Taki kuter...
— Właśnie...
Taki kuter to może być wielbłąd albo koń, ale żeby było pusto i daleko i żeby... Wiesz,
taki kuter... Kiedyś...(...)[/quote]

Jest u Ciebie to samo. Ta potrzeba wyrwania się z okowów, ta potrzeba przeżycia, doznania, to...
Wiesz, taki kuter...

Jest tu też miłość do patrzenia wewnątrz słów, wewnątrz znaczeń - i też ją podzielam.
Gorgiasz pisze::

- Mylisz się – odpowiada w końcu – obaj jesteśmy żywi. Albo martwi. To kwestia względności pojęć, słów, które nic nie znaczą, pracowałem z nimi całe życie, ty wprawdzie nie, ale do tak prostych wniosków potrafisz dojść. I dobrze wiesz, że słowa dotyczą tylko umysłu, nawet nie tej rzeczywistości, mającej zresztą dla nas jedynie mentalny charakter. A tamtą, prawdziwą, możemy czasem dojrzeć w ulotnym błysku.
[quote="R.Zelazny w książce "Pan Światła" "]

- Mówić znaczy; nazywać, ale mówienie jest bez znaczenia. Jeśli już się coś zdarzy, to znaczy, że nie zdarzyło się jeszcze nigdy przedtem, a widzieć to, znaczy: ujrzeć rzeczywistość. Człowiek nie może powiedzieć innym, co widział. Inni wszakże chcą wiedzieć, co widział, i pytają: ,,A do czego było podobne to coś, co widziałeś?" I wtedy usiłujemy powiedzieć, co widzieliśmy, porównywać rzeczy jedną do drugiej. Lecz co zrobił ten człowiek, który jako pierwszy ujrzał ogień? Powiedział: ,,To jest czerwone jak mak, lecz prześwitują przez to także inne kolory. Nie ma kształtu, jak woda, która wszędzie płynie. Jest ciepłe jak słońce w lecie, ale jest także cieplejsze. Istnieje tak długo, jak ów kawałek drewna, z którego wyrasta. A kiedy drewno się kończy, jak gdyby pożarte, pozostawia po sobie coś, co jest czarne i sypkie jak piasek. Gdy drewno się kończy, ono także przestaje istnieć". Po wysłuchaniu tej opowieści słuchacze muszą pomyśleć, że rzeczywistość jest jak mak, woda, czy słońce, jak wszystko to, co je i wydala. Słuchacze myślą, że to coś, czego nie znają, a co widział ów człowiek, jest podobne do wszystkiego, o czym im ów człowiek mówił. A przecież ani razu nie widzieli ognia, nie mogą więc znać go takim, jakim jest. Mogą tylko o nim wiedzieć. Lecz ogień znowu pojawił się na świecie i znowu ktoś go widział, coraz więcej ludzi wie, czym on naprawdę jest. l z biegiem czasu ogień powszednieje, staje się rzeczą zwykłą, niczym trawa i chmury, i powietrze, którym każdy oddycha. Teraz ludzie już wiedzą, że choć ogień jest podobny do maku, to jednak nie jest makiem, a chociaż jest jak woda, nie jest wodą, a chociaż jest jak słońce, nie jest słońcem, a chociaż przypomina to wszystko, co je i trawi, nie je, ani nie trawi. Jest czymś innym od każdej z tych rzeczy osobno i wszystkim razem. Zatem patrząc na tę nowość ludzie wymyślają nowe słowo i nazywają to coś, czego przedtem nie znali. Nazywają to ,,ogień".
A kiedy spotykają człowieka, który jeszcze nie widział ognia i opowiadają mu o tym, co widzieli, on nie jest w stanie pojąć, o co im chodzi. Wtedy oni zaczynają mu opowiadać, do czego podobny jest ogień. Opowiadając zaś wiedzą z własnego doświadczenia, że to, co mówią, nie jest prawdą, lecz tylko połowicznością prawdy. Wiedzą, że z ich słów ów człowiek nie pozna rzeczywistości, o której mówią, choć mogą czynić użytek ze wszystkich słów, jakie znają. Lecz ów człowiek musi ujrzeć ogień na własne oczy, musi powąchać dym, ogrzać ręce, popatrzeć w jego serce, w przeciwnym razie na zawsze pozostanie w niewiedzy. Dlatego ,,ogień" nie znaczy, tak jak pozbawione są znaczenia ,,ziemia", "powietrze", "woda". [/quote]




Co jest w Twoim tekście?
Przebija chęć dotykania SEDNA rzeczy, spraw i znaczeń. Chęć z góry niespełniona, lekko utopijna a jednak podtrzymywana.
I niby sami kreujemy rzeczywistość wokół siebie ale ta nas i tak zaskakuje (pasażer), niby coś osiągamy ale właściwie na jednym tylko polu (nie wszystkie światy) a w końcu w desperackim akcie poznania zbaczamy na trudną drogę (dziurawą) i choć obiecuje nam się dotknięcie niedotykalnego, to w efekcie jest normalnie. Bez świadomościowych, poznawczych fajerwerków. Cicho, ciepło i spokojnie. I każdy czegoś chce, a my jesteśmy osobą pośród tła. I akceptacja tego jest jednocześnie drogą do szczęścia.
Uroczy, angażujący umysł fatalizm. I dużo samotności.
Dla mnie.
Spory szacunek do Twojej osoby za napisanie tego tekstu.

Mam nadzieję, że nie zbeszcześciłem Ci sensu utworu.

Serdeczne pozdrowienia,

G.
"Każdy jest sumą swoich blizn" Matthew Woodring Stover

Always cheat; always win. If you walk away, it was a fair fight. The only unfair fight is the one you lose.

11
Ad. Godhand
Potem jeszcze, że zdechłymi kolorami ciężko raczej migotać i...
W malarstwie się da. Zwłaszcza w neoimpresjonizmie.
to ewidentnie nie forma jest ważna a to co chcesz powiedzieć.
Istotnie, słusznie zauważyłeś chociaż od pewnego czasu zacząłem zwracać pewną uwagę i na formę, jako środek wyrazu przedstawienia i przekazania konkretnych myśli. Niestety, z nie najlepszym rezultatem (delikatnie mówiąc).

Łysiaka i Żelaznego czytałem, „Pana Światła” chyba kilka lat temu, o ile dobrze pamiętam, średnio mi przypadł do gustu, może go nawet mam, muszę pogrzebać - ale wyszukałeś akurat bardzo ciekawy fragment. Istotnie, ze słów trudno poznać rzeczywistość, chociaż, jeśli przyjmiemy ich dawną, prawie mityczną rolę i znaczenie, które to przetrwały w nielicznych, choć niezależnych od siebie źródłach, czasem w niepełnej czy szczątkowej postaci, to jeśli nie poznać to przynajmniej wykreować, stworzyć, całkiem dosłownie zresztą, bez metafor. Nie wiem czy zwróciłeś uwagę, napisałem: „A bramy książek składają się ze słów, nie można ich odczytać, jedynie napisać, czyli powołać do istnienia, znasz...”. Przerwałem, bo nie należy to do tematu opowiadania i jest to inny zagadnienie, dość złożone na dokładkę.
Mam nadzieję, że nie zbeszcześciłem Ci sensu utworu.
Każda interpretacja jest bardzo dobra i trafna. Bo sens nadaje czytelnik, a nie autor. I jeśli znajduje – jakikolwiek – to wspaniale, a im więcej i są one bardziej różnorodne, to tym lepiej.

Dziękuję za uwagi i miłe słowa.

12
Przeczytałam Twój tekst i muszę przyznać, że maluje się w nim niezwykły klimat. Podobają mi się opisy, są subtelne i przyjemnie się je czyta. Dużym plusem jest właśnie fakt, iż budujesz bardzo głęboki nastrój opowiadania. Brawo!
ODPOWIEDZ

Wróć do „Opowiadania i fragmenty powieści”

cron