Zacisze

1
Siemka! Dzisiaj prezentuję Wam kolejny mój tekst, który NIE JEST OPARTY NA UNIWERSUM METRO 2033 :) Miałem swego czasu fazę na pisanie tekstów postapo, ale doszedłem do momentu w którym stwierdziłem, że przynajmniej na razie nie jestem w stanie napisać nic nowego. Stąd też i "Zacisze" - tekst oparty w autorskim świecie (mieście?), który wciąż jest w budowie. Sama miejscowość jest oparta na bazie miasta Gołdap, które zresztą polecam odwiedzić. Opowiadanie to "demo" powieści, do której zabieram się wkrótce. Tymczasem jak zwykle

Miłej lektury!
Tomasz Krzywik
Zacisze


WWWZacisze – m.powiatowe w woj. warmińsko – mazurskim, nad Jesionką, w pobliżu Jez. Zacisznego; 13,5 tys. mieszk. (2002); przemysł drzewny, spoż., metal.; ośr. turyst.- wypoczynkowy; prawa miejskie od 1570; kościoły (XVI – XVII w. i XIX w.), domy (XIX w.).
- Encyklopedia Gazety Wyborczej

WWW„Kiedy człowiek obdarzony wyobraźnią wpada w tarapaty psychiczne, linia podziału między tym, co rzeczywiste, a tym, co wyimaginowane, bywa niekiedy, trudno dostrzegalna.”
~ S. King, Worek Kości

I

WWWDrogi Danielu,
Zanim przeczytasz ten list, będę już pewnie daleko. Istnieje wprawdzie szansa, że wrócisz zanim skończę pisać, ale wątpię w to. Przez ostatnich pięć miesięcy nigdy nie wróciłeś wcześniej jak o dwudziestej drugiej. Wiem za to, że na pewno znajdziesz ten list – w końcu zawsze kiedy wreszcie wracasz, zamiast przyjść do mnie i porozmawiać, siadasz przed komputerem i wlepiasz oczy w monitor, by zniknąć na długie godziny w swoim własnym świecie. W świecie w którym nie potrafię Ci towarzyszyć. Potem, późno w nocy, idziesz zjeść zimny obiad, który przecież zawsze jest ciepły, kiedy wracasz z pracy. I który zawsze składa się z tego co lubisz.
WWWKładziesz się późno, a ja wstaję wcześnie. Kiedy zapinam stanik patrzę na Twoje plecy i zastanawiam się: kiedy przestałeś zwracać na mnie uwagę? Kiedy Daniel Kawka przestał się o mnie troszczyć? Czy ten chrapiący mężczyzna (kocham Cię, ale chrapiesz okropnie) to naprawdę mój mąż?
WWWOd jakiegoś czasu spotykam się z Pawłem. Tak, tym Pawłem. Tak, kiedy to czytasz jestem pewnie u niego. Jesteś słodki, ale jestem wciąż młoda i nie mogę w wieku dwudziestu siedmiu lat być tylko kurą domową. Nie pamiętam, kiedy mnie ostatnio zabrałeś na wycieczkę, kiedy poszliśmy do kina. Kiedy powiedziałeś, że mnie kochasz. Dla Ciebie ostatnio istnieje tylko komputer i praca w tej cholernej telewizji (wiesz doskonale, że nie znoszę Twojej roboty).
WWWNie dzwoń do mnie proszę. Za jakiś czas odezwę się i poproszę o rozwód. Nie chcę oszukiwać ani Ciebie ani siebie. Był czas na rozmowy. Małżeństwem przestaliśmy być tak naprawdę pół roku temu i teraz to już będzie po prostu formalność. Zmieniłeś się. Kocham cię, ale uświadomiłam sobie, że to toksyczna miłość i lepiej będzie jak odejdę.

Ewa

II

WWW- Chryste…
WWWTępy ból w skroniach czułem jeszcze zanim otworzyłem oczy.
Odruchowo nakryłem głowę kołdrą, choć wiedziałem, że to niewiele pomoże. Cudów nie ma, jeżeli ktoś w wieku trzydziestu lat za jednym zamachem wypija tyle Johnnie Walkera to albo ryzykuje zatruciem albo przynajmniej solidnym kacem. Można uznać, że miałem więcej szczęścia jak rozumu, bo między jedną butelką a drugą postanowiłem zrobić sobie chwilę przerwy i położyć się na hostelowej pryczy. Rzecz jasna, zasnąłem.
WWWZasnąłem i teraz żałowałem: poza bólem głowy miałem zeschnięte na wiór gardło, a kiedy podniosłem powieki pomyślałem, że oślepnę. Słowem – kac pełną gębą.
WWWMimo to uśmiechałem się.
Było coś pociesznego w tym, że wciąż potrafiłem zachować się spontanicznie. W jednej chwili siedziałem w Warszawie i czytałem tamten cholerny list, by później wsiąść do starej toyoty i przeszarżować pół Polski tylko po to, żeby chociaż na chwilę oderwać się od rzeczywistości. Napisałem sms-a przełożonemu, zostawiłem kotu żarcie i tyle mnie widzieli.
WWWDoprawdy, nie wiem, co mną wczoraj kierowało, ale z drugiej strony kto może wiedzieć, co siedzi w głowie gościowi, który właśnie znalazł liścik pożegnalny na pieprzonym monitorze? Tak czy inaczej to była wariacka jazda, ale moja toyota (corolla ’92, najlepszy rocznik dla tej marki) nie takie kaprysy już znosiła.
WWWJedyny szkopuł tkwił w tym, że nie do końca wiedziałem, gdzie jestem. W tym całym pędzie przez zaśnieżone drogi Polski straciłem kontrolę nad kierunkiem jazdy. Kiedy w baku zaczęła kończyć się benzyna, zatrzymałem się w pierwszym miasteczku w którym wypatrzyłem neonowy napis HOSTEL. Wyciągnąłem z bagażnika kupiony wcześniej alkohol, zamknąłem auto i wynająłem pokój.
WWWA potem była libacja.
Z cichym jękiem, przy akompaniamencie trzeszczących sprężyn, usiadłem na pryczy. Z zażenowaniem stwierdziłem, że hostelowy pokoik jest w istocie obskurny; złażąca ze ścian tapeta, ustawione nierówno łóżka, brudne okno z tanimi zasłonkami. Bogu dzięki, nie oszczędzali na ogrzewaniu. Temperatura na zewnątrz oscylowała ostatnio w granicach dwudziestu stopni na minusie, a nocą mrozy zbierały paskudne żniwo wśród bezdomnych. Jeszcze tego by brakowało, żebym zamarzł na jakimś odludziu.
WWWDrapiąc się po brzuchu (nie chciałem tego przyznać, ale ostatnio coraz bardziej okrągłym) podszedłem do okna, by ogarnąć wzrokiem okolicę.
WWWTa, wbrew mym przewidywaniom była ładna i stanowiła nielichy kontrast w porównaniu do speluny, w której nocowałem. Właściwie nadawałaby się na świąteczne kartki. Okno wychodziło bowiem na niewielki plac, otoczony zadbanymi, na oko jeszcze przedwojennymi kamieniczkami. Ulice i stojące przy nich samochody pokryła gruba warstwa śniegu, a wodę w zbiorniku pośrodku rynku skuł lód. Jedyne, co mnie trochę zdziwiło to kompletny brak ludzi na zewnątrz. Chociaż: czy ja wiem? Przy tej temperaturze chyba każdy wolał siedzieć w domu.
WWWPrzymknąłem oczy. Trzeba koniecznie coś zrobić z tym bólem głowy, a nie znałem lepszego lekarstwa jak spacer na świeżym powietrzu. Nieważne jak zimnym. Pięć minut na mrozie na pewno mnie nie zabije.
WWWJednak wcześniej musiałem doprowadzić się do ładu.
III
WWWKiedy zamknąłem drzwi do pokoju, poczułem, że na korytarzu unosi się jakiś dziwny, specyficzny zapach, zapach którego za nic nie mogłem skojarzyć. Uznałem jednak, że nie będę się nim przejmował, w końcu i tak spisałem to miejsce na straty. Zszedłem po schodach na parter, gdzie mieściła się recepcja.
Hol był pusty, jeżeli nie liczyć paru przykurzonych krzeseł i mężczyzny koło czterdziestki, który tkwił za biurkiem ze wzrokiem wlepionym w monitor. Recepcjonista musiał na coś chorować, nie widziałem jeszcze kogoś tak przeraźliwie chudego, a jednocześnie tak wysokiego.
- Dzień dobry – przywitałem się, choć ten dzień nijak nie zapowiadał się na „dobry”. – Chciałem tylko powiedzieć, że…
- Że zabalował pan wczoraj i teraz idzie poszukać czegoś na zwalczenie kaca?
- Byłem aż tak głośny? – Poczułem rumieniec wstydu wkradający się na policzki.
- Nie. Gdyby tak było, musiałbym zwrócić panu uwagę. Obowiązuje u nas cisza nocna i nie wolno w trakcie jej trwania przeszkadzać innym gościom.
- Gościom? – powtórzyłem, zanim zdążyłem ugryźć się w język.
- A tak, gościom – recepcjonista mówił powoli, jakby ważył każde słowo. - Chociaż muszę przyznać, że ostatnio nie mamy w Zaciszu zbyt wielu turystów. Latem, owszem, zjeżdża się ich całe mnóstwo, ale teraz? Jest tutaj wprawdzie mnóstwo atrakcji, wie pan, kościoły, rynek, tężnie solankowe… Tyle tylko że to wszystko zabawa na lato.
- Czyli to miasto nazywa się…
- Zacisze. Nie kojarzy pan?
- Niestety. Ale przyznam szczerze, że nigdy nie byłem mocarzem z geografii.
- A jednak trafił pan tu i to w dodatku w środku nocy… Choć to samo mogę powiedzieć o paru innych osobach, które były tu przed panem.
- To znaczy?
- Przyjeżdżają do nas czasem ludzie z wielkich miast, przywożą ze sobą swoje problemy. Czasem mniejsze, czasem większe. Zdziwiłby się pan jakie to ludzie mają powody, żeby uciec z domu! Kłótnie małżeńskie, zdrady, strach, przemoc w rodzinie, kradzieże… Oderwał wzrok od monitora i spojrzał na mnie przekrwionymi oczami. - … morderstwa.
- Jak dotychczas nie łapię się do żadnej z tych grup – odpowiedziałem, uśmiechając się ponuro - Ale niech mnie pan zaklepie do której chce, nie zamierzam psuć statystyk, bo i tak mnie tu jutro już nie będzie.
- Oczywiście. Zawsze przyjeżdżacie i zawsze odjeżdżacie. Rzadko który z przyjezdnych zostaje tutaj na dłużej.
- Zwłaszcza w taką pogodę.
- Zwłaszcza w taką pogodę… – powtórzył powoli. Przekrzywił nieznacznie głowę, świdrując mnie wzrokiem. – I teraz idzie pan się przejść?
- Tylko na chwilę. Muszę przewietrzyć głowę, może rozejrzę się za jakimś śniadaniem.
WWWChciałem też dodać, że mam kaca jak cholera i, och, tak bardzo chce mi się pić, ale recepcjonista nie budził we mnie ani krzty zaufania. Wyglądał niepokojąco, no i ten komputer... Wydawało się, że mężczyzna jest do niego przyrośnięty.
- Śniadaniem, tak? – znowu spojrzał na monitor. - Muszę pana zmartwić, ale jeżeli chce pan zjeść na mieście to może być problem. Większość knajp jest o tej porze roku nieczynna, zresztą sporo ludzi wyjechało ostatnio z Zacisza. Ale jeśli wytrzyma pan pięć minut spaceru na tym mrozie, to warto zajrzeć do „Koło Wieży”. To niedaleko, wystarczy dojść do ronda Kombatantów RP i dalej iść wzdłuż ulicy Paderewskiego. Mają tam przyzwoite jedzenie za rozsądną cenę.
- Jasne, dziękuję… I mam jeszcze jedno pytanie.
- Tak?
- Kupiłem łóżko na jedną noc i myślę, że dzisiaj pojadę dalej… Do której godziny muszę się zwinąć z pokoju z rzeczami?
- Dziewczyny sprzątające pokoje wyjechały do Węgorzewa i póki co nie znalazłem nikogo na ich miejsce.
- Czyli bez pośpiechu?
- A gdzie tam – uśmiechnął się bez cienia wesołości. – Może pan tu siedzieć ile tylko chce.
WWWMiałem przez chwilę ochotę spytać, co rozumie przez pojęcie „ile tylko chce”, ale i tak już ta rozmowa zabrnęła za daleko. Podziękowałem więc i ruszyłem w kierunku drzwi wyjściowych mając nadzieję, że recepcjonista nic już nie powie. Odezwał się jednak w momencie, kiedy sięgałem klamki.
- Powinien pan wyrzucić ten toporek, zanim ktoś panu zajrzy do bagażnika. A koc dla pewności można spalić!
WWWOdwróciłem się, unosząc brwi.
- Dobrze się pan czuje? – spytałem.
- Prawdę mówiąc, nie najlepiej – odpowiedział, przybierając nagle umęczony wyraz twarzy. – Od tego ciągłego siedzenia przy komputerze…
- Nie chcę być niegrzeczny, ale takim gadaniem odstrasza pan klientów. Jak męczy pana komputer, to może po prostu lepiej wstać i przejść się chwilę?
- To nie takie proste…
- Wiem – mruknąłem. Wyszedłem z hostelu, trzaskając drzwiami nieco mocniej, niż chciałem.

IV

WWWMusiałem naprawdę dużo wczoraj wypić, skoro wpadłem na pomysł wyjścia na dwór przy takiej pogodzie. Już po chwili zdrętwiały mi nogi i ręce, a czubek nosa miałem całkiem czerwony. Kac, owszem, osłabł, ale chyba jednak wolałbym się z nim męczyć, niż brnąć teraz po kolana w śniegu w jakiejś zapomnianej przez Boga i ludzi mieścinie. Mieścinie swoją drogą urokliwej, choć nieco niepokojącej.
Dziwnie bowiem było tak stać na chodniku tego na wskroś onirycznego miasta i spoglądać na jego opustoszałe ulice. Nie odśnieżano ich najpewniej od kilku dni i choć sygnalizacja świetlna działała, parkingi i pobocza pełne były porzuconych aut z zaszronionymi szybami.
Nie zauważyłem również żadnych ludzi. Próbowałem tłumaczyć to niską temperaturą, ale przecież mieliśmy środek tygodnia. Nikt tutaj nie chodził do pracy? Większość parterów okolicznych kamienic zajmowały sklepy i kawiarnie, ale nie wyglądały na kwitnące biznesy. Wystarczyło tylko spojrzeć na pobliską „Plac Caffé”. Elegancka witryna i zgrabnie dobrany szyld kłóciły się z panującym w środku bałaganem i zalegającym wszędzie kurzem. Sąsiadujący z kawiarnią sklep monopolowy również nie wyglądał lepiej. Wejście do budynku, stylizowane na historyczną stolarkę zamknięto na cztery spusty, na drzwiach zostawiając tylko lakoniczne „Zamknięte do odwołania”.
Ponadto sporo okien w okolicznych budynkach było brudnych, zakrytych śniegiem albo szronem. Nijak nie mogłem dostrzec mieszkańców Zacisza, choć parę razy wydawało mi się, że słyszałem jakieś głosy dobiegające z wnętrz przedwojennych kamieniczek.
Kiedy przechodziłem przez rondo Kombatantów RP minąłem stary gmach miejscowego kina. Nie było duże, wyglądało jakby nikt nie otworzył jego podwojów od przynajmniej dobrych kilku miesięcy. W neonowym napisie zgasła litera K.
- Co za odludzie… - mruknąłem, pocierając nos ubraną w rękawiczkę dłonią. Oczami wyobraźni widziałem sople lodu formujące się na moim zaroście.
WWWDlatego też odetchnąłem z ulgą, kiedy po pięciu minutach spaceru zobaczyłem wysoką na siedem kondygnacji wieżę ciśnień. Choć bez wątpienia była stara, ktoś musiał niedawno wyłożyć pieniądze na jej remont, bo wokół zabytkowej latarni i kopuły poprowadzono tarasy widokowe. Czerwona cegła ceramiczna rumieniła się już z daleka, kontrastując z wszechogarniającą mieszaniną bieli i szarości.
WWWNagle usłyszałem brzęk tłuczonej butelki.
Zatrzymałem się w pół kroku.
Brzęk dobiegł wprawdzie z daleka, właściwie ledwo go dosłyszałem, ale mimo to zabrzmiał w skuwającej miasto ciszy jak wystrzał. Zamarłem, wytężając wzrok przed siebie, żeby zobaczyć jak najwięcej przez kurtynę sypiącego śniegu. Nie ujrzałem jednak nic, co by tłumaczyło ten dźwięk. Żadnego ruchu, żadnego człowieka czy chociażby kota, nic. Może więc wiatr? Tak, pomyślałem, to na pewno wiatr... Bardzo chciałem w to wierzyć.
Bardzo.
V

WWWLokal „Koło Wieży” należał do tego rodzaju knajp, o których Ewa zawsze mówiła, że są „urocze”. Był zadbany, ale nieduży i właściwie nie rzucał się w oczy. Witrynę ozdobiono rysunkiem parującej kawy otoczonej płatkami śniegu i wcale nie zdziwiłem się, kiedy wchodząc do środka i usłyszałem brzęk dzwonka.
WWWWewnątrz było ciepło i przyjemnie. Światło zwisających z sufitu lamp odbijało się delikatnie od polakierowanego parkietu, nadając pomieszczeniu przytulności. I choć lokal wydawał się całkiem atrakcyjnie położony, jedyną żywą duszą w „Koło Wieży” była stojąca za kontuarem dziewczyna.
Mogła mieć góra dwadzieścia lat, a nawet jeśli miała więcej, to zgrabnie ułożone w koński ogon ciemne włosy skutecznie podkreślały jej dziewczęcy typ urody. Powieki pociągnęła eyelinerem dokładnie tak, jak lubiłem. Kiedy zauważyła, że wszedłem uśmiechnęła się i to właśnie tym uroczym, niewymuszonym uśmiechem kupiła moją sympatię.
- Dzień dobry – zagadnęła. – Coś będzie dla pana?
- Dzień dobry – odpowiedziałem, rozcierając ramiona. Choć nie miałem dobrego nastroju, zdobyłem się na uśmiech. – Przede wszystkim poproszę kawę. Będę potrzebować dużo ciepłej kawy.
- Aż tak panu zimno?
- Nawet sobie pani nie wyobraża.
- Wcześniej wprawdzie też nie było ciepło - powiedziała, uruchamiając ekspres. – A z drugiej strony nie wiało tak bardzo jak teraz. Nie wiem jak potem wrócę do mieszkania.
- Daleko pani mieszka?
- Nie, na szczęście nie. Jeszcze by tego brakowało, żebym musiała chodzić do pracy przez pół miasta. Coś jeszcze podać do kawy?
- Nie, dziękuję – powiedziałem ściskając głowę, która nagle przypomniała o sobie tępym bólem. – To znaczy miałem zamiar zjeść coś zjeść, ale…
- Mamy kaca? – spytała i dopiero po chwili zdała sobie sprawę z tego, że popełniła gafę, bo zasłoniła usta dłonią. – O Jezu, przepraszam… Mam taki głupi nawyk i…
- Nie szkodzi – Nie chciałem jej peszyć, więc wyciągnąłem rękę. – Daniel Kawka.
- Ania – Uścisnęła dłoń.- Naprawdę, nie chciałam, po prostu…
- Spokojnie, też miałem dwadzieścia lat i wbrew pozorom było to całkiem niedawno. I faktycznie, mam kaca i trochę średni nastrój, ale nie przejmuj się tym. I tak jestem tutaj tylko na chwilę, nie chcę więc zatruwać ci życia swoimi wywodami.
- No to witam w klubie – odparła, stawiając przede mną kawę. – Dwadzieścia trzy.
- Za kawę?
WWWBłysnęła równymi ząbkami w uśmiechu.
- Tyle mam lat. A za kawę osiem.
- I tak zdzierstwo.
- Na szczęście nie ja ustalam ceny, tylko szefowa.
- Masz straszną szefową, Aniu. Trzymaj dychę. Reszty nie trzeba.
WWWNawet jeżeli miała zły humor, to nie dała tego po sobie tego poznać. Musiałem przyznać, że ze mnie również zeszło trochę powietrza. Tyle się od wczoraj wydarzyło… Choć może ulga wynikała z chwilowej poprawy samopoczucia, głowa wreszcie nieco odpuściła.
- To miasto zawsze było takie puste? – spytałem, biorą łyk kawy.
- Zacisze? Szczerze mówiąc, nie wiem. Studiuję weterynarię w Olsztynie i przyjechałam tutaj tylko na ferie, żeby sobie trochę dorobić. Mam wrażenie, że dopiero ostatnio okolica tak opustoszała, w Internecie jest napisane, że mieszka tutaj ponad dziesięć tysięcy ludzi…
- Dorobić? Nie wolałaś poszukać czegoś w Olsztynie?
- Szczerze mówiąc, to wolałam trochę odpocząć od tego miasta.
- Od miasta, czy od ludzi? – spytałem, zanim zdążyłem się ugryźć w język.
- Od człowieka – Westchnęła i spojrzała ponad moim ramieniem. – Chcesz usiąść? Raczej nikt teraz nie przyjdzie, więc chyba mogę sobie pozwolić na małą przerwę.
WWWObejrzałem się nagle, tknięty dziwnym przeczuciem.
Pusty lokal. Krzesła. Pociągnięty lakierem parkiet.
- Coś się stało? – spytała.
- Nie, wszystko w porządku. – pokręciłem głową. – Możemy usiąść.
WWWPoczułem się nieco dziwnie, kiedy spojrzałem się na drzwi wejściowe do kawiarni. Były krzywe, lekko przechylone w prawo. Dlaczego nie zwróciłem na to uwagi wcześniej?
WWWKiedy dziewczyna wyszła zza lady, spostrzegłem, że poza śliczną twarzą ma także wyjątkowo efektowne nogi opięte w ciemne, dżinsowe spodnie. Wskazała miejsce przy witrynie.
- Więc, co cię sprowadza w te gościnne strony? – spytała, kiedy już usiedliśmy. Wpadające przez okno światło ładnie układało się na jej twarzy.
- Spontaniczność – mruknąłem, wlepiając wzrok w kawę. – Ot, wsiadłem wczoraj wieczorem do auta, przekręciłem kluczyki w stacyjce i jechałem tak długo, aż zaczęła mi się kończyć benzyna.
- Okej, nie wnikam w szczegóły – powiedziała, rumieniąc się.
- To nie tak, że one są jakieś straszne, po prostu wychodzi na to, że z żoną… Chyba się już nie zobaczymy.
- Zostawiła cię?
WWWSpojrzałem w jej oczy, na pociągnięte eyelinerem powieki.
- Tak.
WWWOdwróciła wzrok w kierunku szyby i spojrzała na padający za oknem śnieg. Sypał tak gęsto, że ledwie można było przez tę kurtynę dostrzec stojącą po drugiej stronie ulicy wieżę ciśnień.
- Przepraszam.
- Nie ma za co – westchnąłem. – I tak czuję się parszywie. Wiesz, trochę nie za bardzo to do mnie dociera.
- No to ja uciekłam z kolei od chłopaka – powiedziała, jakbyśmy wymieniali się tajemnicami.
„Pamiętaj, Daniel” powiedziała mi kiedyś mama „Śnieg sprzyja melancholii, a melancholia szczerym rozmowom”
- Uciekłaś?
- A tak, uciekłam. Miałam dość tego jak mnie traktował, uznałam, że potrzebuję od niego odpocząć, przemyśleć parę spraw, wiesz jak to jest. Musiałam tylko załatwić sobie jakąś pracę, znaleźć mieszkanie, no i powiedzieć rodzicom.
- Strasznie otwarta z ciebie dziewczyna – zauważyłem. - Nie zrozum mnie źle, ale…
- Ale nigdy wcześniej nie spotkałeś baristki w wyludnium mieście, która po chwili rozmowy zwierzałaby ci się ze swoich problemów sercowych? Nie martw się, ja też nie.
WWWBolała mnie głowa, miałem parszywy nastrój, ale niech to, uśmiechnąłem się.
- Cóż, przynajmniej ty się nie ożeniłaś z kimś, kto zostawia ci pożegnalną kartkę na monitorze. Nie, nie żartuję, nie patrz tak na mnie. Starsi nie są mądrzejsi.
- Dlaczego akurat na monitorze?
WWWMilczałem przez chwilę, zastanawiając się, co odpowiedzieć. Że dużo grałem? Że siedziałem po godzinach w Internecie?
- Piszę książki - skłamałem
WWWNie wyglądała na przekonaną, ale najwyraźniej uznała, że i tym razem nie będzie drążyć. Zapadło niezręczne milczenie, takie, jakie może zapaść tylko między osobami, które dopiero co się poznały i powiedziały o sobie zbyt wiele. Spojrzałem na wiszący na ścianie obraz, będący dość udaną reprodukcją „Impresji, wschodu słońca” Moneta. Czarne maszty statków wynurzały się z porannej mgły i pięły ku niebu. Łódź wiosłowa poruszała się powoli przed siebie, a na dalszym planie obrazu wisiała pomarańczowa kula słońca.
WWWZamknąłem oczy i otworzyłem je.
Czarne maszty statków kołysały się na wodzie. Nieznacznie, ale wystarczająco, żeby pobudzić mój błędnik. Postacie siedzące w łodzi kroiły nożem obrzydliwego głowonoga z setką macek. I nie było słońca. Była za to odpychająca figura geometryczna zawieszona na niebie. Miała kształt całkiem obcy memu oku, kaleczący wzrok jak kawałek szkła.
WWWZamknąłem oczy i otworzyłem je.
WWWAnia spoglądała na mnie z niepokojem.
- Daniel?
- Przepraszam, jestem trochę rozkojarzony. - mruknąłem, przecierając oczy. – Kac.
- Jasne – Patrzyła na mnie niepewnie. – Może chcesz jeszcze kawy? Na koszt firmy?
- Nie, dziękuję. Strasznie dobra z ciebie dziewczyna. Ten kretyn nie wie, co traci.
- Nie jest kretynem – odpowiedziała. – On po prostu… Ignoruje mnie.
- To znaczy?
- Wiesz, jak to często bywa, zmienił się. Po jakimś czasie nie był już tym kochanym, nie mogącym się doczekać mnie chłopakiem. Zamiast tego zaczął się włóczyć po knajpach z kumplami, wracał późno do domu, potem zamiast do łóżka siadał do komputera….
WWWZrobiło mi się niedobrze. Ania nieświadomie zaczęła wymieniać punkty, które wczoraj Ewa wytknęła mi w tamtym cholernym liście.
- … Widywaliśmy się tylko rano, kiedy się przebierałam. Patrzyłam wtedy na jego plecy i myślałam, że to nie ma sensu. No i te jego huśtawki nastrojów. Były takie momenty, że bałam się, że mi przyleje…
- Przestań – powiedziałem, czując jak nagle ulatnia się ze mnie cała sympatia do tej dziewczyny. Odniosłem wrażenie, że znowu słyszę narzekającą Ewę.
- Ale…
- Po prostu przestań – odsunąłem od siebie kubek.
WWWSiedząca przede mną Ewa pobladła na twarzy.
- Daniel, co się stało?
- Spierdoliłaś sprawę, ot co się stało – wypaliłem. Zbierała się we mnie złość. - Zamiast przyjść do mnie, powiedzieć normalnie o co chodzi, to jak zwykle zrobiłaś teatrzyk. I nawet nie uciekłaś do rodziców! Nie, pojechałaś do kumpla! Świetnie, Super Paweł! Czy w finale tej sztuki Paweł pocieszył cię i wsadził ci? Czy przyjął cię godnie? Czy dostał pierwszoplanową rolę?
WWWEwa wstała. Otworzyła szeroko oczy, usta drżały jej w niemym przerażeniu.
- Nie zbliżaj się do mnie – powiedziała cicho, wycofując się w kierunku kontuaru.
- Bo co? Bo ten twój koleżka da mi w pysk?
WWWWybuchła płaczem.
Łzy zadziałały na mnie jak zimny prysznic. Ewa momentalnie znikła, w jej miejsce znowu pojawiła się Ania. Biedna Ania, którą chłopak traktował jak powietrze, która przyjechała do Zacisza, żeby uciec chociaż na chwilę od rzeczywistości. Ania, która pracowała jako baristka, była otwarta na ludzi, używała eyelinera i dostała dziesięć złotych za kawę wartą osiem i obiecała nie przepuścić tego na głupoty.
- Jezu, przepraszam – złapałem się za głowę. – Aniu, tak bardzo…
- Zostaw mnie! – krzyknęła, krztusząc się szlochem. – Jak mogłeś... Miałeś mi dać spokój!
- Co? – zaskoczony nie byłem w stanie nic więcej z siebie wydusić.
- Jesteś draniem, Michał... Dałam ci wszystko, rozumiesz? Wszystko! – odwróciła się na pięcie i, zanim zdążyłem otrząsnąć się z szoku, pobiegła na zaplecze.
WWWZostałem sam.
WWWWziąłem głęboki oddech i spojrzałem na drzwi, które chwilę wcześniej zamknęła za sobą Ania. Miały wprawdzie małe okienko, ale widziałem przez nie tylko palące się wewnątrz światło. Przez chwilę myślałem, czy nie pójść do Ani, nie przeprosić jej, ale uznałem, że bezpieczniej będzie dać jej teraz spokój. Zwłaszcza po tym, co zrobiłem. Tylko dlaczego nazwała mnie imieniem swojego chłopaka? Czy ona też…
- Rety, ale burdel – mruknąłem, wstając od stołu. Narzuciłem na siebie wcześniej zdjętą kurtkę i ruszyłem w kierunku drzwi. Kiedy już przy nich stałem, zawahałem się na chwilę.
- Aniu, przepraszam! – zawołałem.
WWWCzekałem chwilę na odpowiedź, a kiedy nie doczekałem się jej, wyszedłem na zewnątrz.
VI
WWWWystarczyła jedna kawa żebym zapomniał jak paskudnie jest na dworze.
Meteorolodzy pewnie właśnie otwierali szampana. Tak srogiej zimy nie było w Polsce od dawna, może tylko ta z dwutysięcznego piątego roku dała popalić w podobnym stopniu. Tak jak i wtedy, tak i teraz śnieg sypał gęsto, ograniczając widoczność do kilkunastu metrów, a mróz rysował kwieciste wzory na szybach. W tym wszystkim pewnym pocieszeniem dla mnie był fakt, że włożyłem odpowiednie buty. Gdyby nie one, pewnie zaliczyłbym już odmrożenie drugiego stopnia.
WWWObejrzałem się przez ramię, ale Ania nadal nie wyszła z zaplecza. Zresztą na co ja liczyłem? Cholera, ta cała rozmowa obudziła we mnie tylko poczucie winy...
WWWRuszyłem w drogę powrotną. Jedyne, co mogłem teraz zrobić, to wrócić do hostelu, spakować się, wsiąść do auta i pojechać byle dalej od tej dziury. I znaleźć stację benzynową, bo właśnie na paliwie połamałem sobie kopię podczas wczorajszej szarży.
WWWWyciągnąłem z kieszeni telefon. Nie łudziłem się, wiedziałem, że Ewa już do mnie nie napisze, ale byłem po prostu ciekawy. Spojrzałem na ekran telefonu i wtedy otaczającą mnie ciszę rozdarł dźwięk uginającego się metalu.
WWWAż podskoczyłem z zaskoczenia. Rozejrzałem się, próbując uspokoić nagle oszalałe serce i znaleźć źródło tego dźwięku.
WWW(zabalował pan wczoraj i teraz idzie poszukać czegoś na zwalczenie kaca?)
Moje spojrzenie, jakby wiedzione przeczuciem, powędrowało w kierunku wieży ciśnień.
- Jezu… - szepnąłem.
WWWNa balustradzie tarasu widokowego, na przywiązanej do niej linie, wisiał człowiek..
Przez sypiący śnieg nie widziałem go dokładnie, ale nie ulegało wątpliwościom, że wciąż żył. Szarpał nogami i trzymał się za pętlę, jakby zmienił zdanie i próbował się podciągnąć.
WWWMomentalnie zapomniałem o Ewie.
WWWPuściłem się biegiem w kierunku wieży, ale śnieg spowalniał moje ruchy, potęgując uczucie koszmaru sennego.
WWWMinąłem otwartą bramę, wpadłem na parking. Dopadłem drewnianych drzwi i szarpnąłem za klamkę. Ani drgnęła. Wściekły zacząłem kopać drzwi i dopiero po chwili zauważyłem wiszącą na nich tabliczkę
Zamknięte do odwołania
WWWRozejrzałem się za czymś, czym mógłbym wyważyć drzwi.
W pobliżu leżała siekiera. Nie miałem pojęcia skąd się tutaj wzięła, ale nie było czasu na myślenie. Wziąłem ją do ręki
(Rąbałem drzwi jak szalony)
WWWI zabrałem do roboty.
VII


WWWWieża musiała być „zamknięta do odwołania” od dawna, bo kiedy wreszcie sforsowałem drzwi i wpadłem do środka, pierwszym co zauważyłem był zalegający wszędzie kurz. Przykrywał meble, obrazy lokalnych artystów wywieszone na ścianie i schody prowadzące na szczyt, do których od razu podbiegłem.
WWWDroga na górę zdawała się ciągnąć w nieskończoność.
Wiedziałem, że wieża ma pięćdziesiąt metrów, ale już w połowie tej wysokości płuca buntowały się, a ukryte pod grubą kurtką ciało zalało potem.
WWWW końcu – jak mi się wydawało, po całej wieczności – dotarłem na ostatnie piętro. Czekały tu kolejne drzwi, ale tym razem były otwarte na oścież; śnieg zdążył już napadać do środka i usypać małe kopczyki. Wypadłem na okalający wieżę taras widokowy.
WWWZaskoczył mnie wiatr.
Jeżeli wcześniej, na dole, był silny, to teraz, na otwartej przestrzeni, zmienił się w prawdziwy wicher. Płatki śniegu wściekle wirowały w powietrzu, wciskały się w oczy, wpychały do nosa. Na barierce, zaledwie kilka metrów ode mnie, zobaczyłem supeł. Niewiele myśląc, podbiegłem do niego i spojrzałem w dół.
WWWNie było żadnego wisielca.
WWWNa sznurze wisiała stara opona.
- Pierwszy raz u nas, co?
WWWObejrzałem się.
Zaledwie kilka kroków ode mnie stał recepcjonista z hostelu. Opierał się o barierkę i, ze znudzonym wyrazem twarzy, obserwował panoramę Zacisza. Cofnąłem się i potrąciłem nogą jakąś butelkę. Zerknąłem pod nogi. Skąd tu się wziął Johnnie Walker?
- Jak pan tu…
- Wszedł? – Spojrzał na mnie. Chryste, ależ on miał czerwone oczy! Przecież on wyglądał jak… - Diabeł jeden wie. Zgaduję, że drzwi na dole były zamknięte?
- Tak, ale… Ale tu wisiał człowiek!
- A teraz wisi stara opona, co za różnica? – Diabeł, duch, czy czymkolwiek był ten mężczyzna westchnął. – Wiesz, nie mamy ostatnio zbyt wielu turystów. Ludzie wolą siedzieć przed komputerem, utrzymywać wirtualne znajomości, czasem walnąć sobie kieliszek, dwa… Ewentualnie całą butelkę whisky, mam rację?
WWWNie mogłem się już cofać. Plecami napotkałem barierkę.
- Co to za miasto? – spytałem słabym głosem. – Co tu się dzieje?
- Zacisze – Recepcjonista uśmiechnął się do mnie przyjaźnie. – A co się dzieje, cóż… Trochę przeszarżowałeś, mam rację?
- O co ci chodzi?
- Jazda po alkoholu i rozwalenie głowy własnej żonie znalezioną po drodze siekierą? – pokręcił głową z dezaprobatą. - Prowadzenie po alkoholu ci się zdarzało, ale po co ta siekiera?
- W życiu nie tknąłbym…
- …własnej żony – dokończył. Wyprostował się. – Oczywiście. Tak samo, jak nie zaatakowałbyś Ani. Kogo próbujesz oszukać? Siebie?
WWWOdwróciłem się, czując nagle, że mam pełny pęcherz. Rzuciłem się w kierunku drzwi do wieży, szarpnąłem za klamkę, ale ta ani drgnęłą. Recepcjonista ruszył w moim kierunku. Mówił coś teraz o Ani, o baristce z efektownymi nogami, która wzięła dziesięć złotych za kawę wartą…
(Rąbałem jak szalony)
WWWAle nie słuchałem go.
Zacząłem walić w drzwi, w te cholerne szklane drzwi będące jedyną drogą ucieczki z tego piekła, lecz nie było żadnych drzwi, tylko barek z whisky. Potoczyłem wkoło zalęknionym spojrzeniem.
WWWRecepcjonista zbliżał się. Uśmiechał się coraz szerzej i szerzej, aż wreszcie kąciki ust dotknęły uszu.
- WITAMY W ZACISZU – powiedział, kiedy złapał mnie za kurtkę. – WITAMY W ZACISZU, BO NIE MAMY OSTATNIO ZBYT WIELU TURYSTÓW.
WWWNie mogłem oderwać wzroku od tych płonących czerwonych oczu i poczułem jak podnosi mnie bez trudu. Zrozumiałem skąd znałem tą twarz. To był Paweł, kumpel Ewy, ale skąd on…
WWWWyciągnął mnie nad przepaść i dopiero wtedy, kiedy zdałem sobie sprawę, że wiszę na ponad pięćdziesiątym metrze, spojrzałem w dół.
WWWNie było już żadnego sennego miasteczka, żadnego śniegu, żadnych ulic; było morze potłuczonych butelek.
- KIEDY TO CZYTASZ, JESTEM U NIEGO – powiedział Recepcjonista o twarzy przyjaciela Ewy. – JESTEM U NIEGO I DAJĘ SOBIE WSADZIĆ!
- Kochałem ją! – krzyknąłem. – Kochałem ją, naprawdę ją kochałem!
WWW„Ale ty kłamiesz, Daniel.” pomyślałem, patrząc na swoje odbicie w lusterku toyoty.
WWWRecepcjonista puścił mnie.
WWWŚwist.
WWWUpadłem i poczułem jak potłuczone szkło wgryza się w moje ciało.
W ostatnim błysku świadomości pomyślałem, że corolla ’92 to był faktycznie najlepszy rocznik dla tej marki.

II


Rąbałem drzwi jak szalony.
W pijackim szale zawsze miałem więcej siły. Koleżka Ewy krzyczał coś ze środka (Oszalałeś?), ale nie interesowało mnie to, chciałem tylko dobrać się do mojej żony i powiedzieć jej, że mnie zraniła, że jestem bardzo zły i bardzo pijany, i że zasłużyła na karę, i że, o rety, chyba ktoś tu zaraz będzie ranny.
Z furię kopnąłem już i tak mocno nadwerężone drzwi.
- Nie radziłem sobie z małżeństwem, to fakt! – Krzyknąłem.
Bum
- Nie byłem dobrym mężem…
Bum
- … To też fakt!
Bum
- Kocham cię! Ale kurestwa nie zniosę!
- Daniel, jesteś pijany! – usłyszałem ze środka męski głos. – Chłopie, uspokój się, zanim komuś stanie się krzywda!
Naparłem na drzwi i wpadłem do środka. Czekał tam już na mnie wysoki brunet z nożem kuchennym w ręku. Drżał, widziałem to nawet mimo krążącego we krwi alkoholu.
- Here’s Johny! – powiedziałem i zaśmiałem się dziko. Zbiło go to z tropu na ułamki sekund, ale ta chwila wystarczyła. Szybkim ruchem wyrżnąłem go obuchem w podbródek, a kiedy jego głowa odskoczyła śmiesznie do tyłu, poprawiłem ciosem w brzuch.
- Coś jeszcze chcesz dodać, kurwo? No dawaj! – zawołałem następując mu na pierś, ale mężczyzna leżał na ziemi oszołomiony. Nie czekając, aż wstanie, poszedłem dalej.
Do sypialni.
Ewa stała za łóżkiem, opierała się o ścianę. Płakała.
- Daniel, to znowu się dzieje, znowu nie jesteś sobą…
- Brakowało ci czegoś? – dłonie drżały mi w furii. – Czułaś się niedoceniona czy niedoruchana?!
Zaniosła się jeszcze większym szlochem. Rany, ona zawsze się musiała mazać!
- Przestań! – krzyknąłem, ale to tylko pogorszyło sprawę. Za oknem padał śnieg, a ja szedłem do niej gotów rozwalić jej tą pieprzoną główkę. – Po prostu przestań!
- Daniel…
Zamachnąłem się siekierą i ugodziłem prosto w twarz. Nawet nie próbowała się zasłonić. Krew buchnęła z pogruchotanego nosa. I byłem gotów poprawić, o rety, byłem gotów ją zabić, kiedy poczułem, że Paweł, ten pieprzony Wsadź-Mi-Koleżka popycha mnie z wielką siłą na okno i to okno pęka pod naporem mojej masy. Przechyliłem się do połowy przez ramę, poczułem jak resztki szkła przebijają się przez kurtkę. Potem złapał mnie za nogi, podciągnął je do góry i wypchnął na zewnątrz.
Świst.
Upadłem i poczułem jak potłuczone szkło wgryza się w moje ciało. Jak resztki szyby rozdzierają mnie na kawałki. W oddali słyszałem syreny policyjne, ale to już nie miało znaczenia.
Znalazłem się w opustoszałym mieście, gdzie nie jeździ żaden samochód, a sygnalizacja wciąż działa.
Znalazłem się w swoim własnym Zaciszu.
Kanie, 24 VIII 2015
Ostatnio zmieniony śr 03 lut 2016, 08:43 przez tumi1, łącznie zmieniany 1 raz.
Bo lubię pisać.

2
Dobrze się zapowiada. Ja wprawdzie jestem dosyć nieufna, kiedy autor często wprowadza odmienne stany świadomości jako plan równorzędny z rzeczywistością obiektywną, gdyż może być to unik maskujący niedostatki fabuły, lecz mam nadzieję, że poradzisz sobie z tym problemem.
Czytałam z zainteresowaniem. Oczywiście, niezbędna byłaby standardowa łapanka, ale to już później.

Cdn.
Ja to wszystko biorę z głowy. Czyli z niczego.

3
tumi1 pisze:Nie dzwoń do mnie proszę. Za jakiś czas odezwę się i poproszę o rozwód. Nie chcę oszukiwać ani Ciebie ani siebie. Był czas na rozmowy. Małżeństwem przestaliśmy być tak naprawdę pół roku temu i teraz to już będzie po prostu formalność.
Ja się na razie przyczepię to tego, że to trochę mało prawdopodobne. Pół roku? I rozwód? Nie jestem pewna, czy to jest wiarygodne. Chyba.
A może się czepiam? Tylko, że jakoś mi to fałszuje.
Granice mego języka bedeuten die Grenzen meiner Welt.(Wittgenstein w połowie rozumiany)

4
zawsze składa się z tego co lubisz.
Ja również gubię przecinki lub wstawiam je w nieodpowiednich miejscach tutaj brakuje mi przecinka przed "co".
wsiąść do starej toyoty i przeszarżować pół Polsk
Toyoty
- A tak, gościom – recepcjonista mówił powoli, jakby ważył każde słowo.
A, tak. Gościom. - Recepcjonista mówił powoli, jakby ważył każde słowo.
Latem, owszem, zjeżdża się ich całe mnóstwo, ale teraz? Jest tutaj wprawdzie mnóstwo atrakcji, wie pan, kościoły, rynek, tężnie solankowe… Tyle tylko że to wszystko zabawa na lato.
Przed "że" przecinek umknął
- A jednak trafił pan tu i to w dodatku w środku nocy… Choć to samo mogę powiedzieć o paru innych osobach, które były tu przed panem.
Hmmm.... piszesz tu o środku nocy a wcześniej pisałaś, że bohater mówił "dzień dobry" chociaż dzień nie zapowiadał się dobrze.
- Tylko na chwilę. Muszę przewietrzyć głowę, może rozejrzę się za jakimś śniadaniem.
Czy może kolacją? Właśnie o tę niezgodność mi chodziło.
cholera i, och, tak bardzo chce mi się pić,
Myślę, że zdanie bez "och" brzmiałoby dużo lepiej.
Kac, owszem, osłabł, ale chyba
Coś za dużo tych przecinków :wink:
kiedy wchodząc do środka i usłyszałem brzęk dzwonka.
Wkradło się "i"
Będę potrzebować dużo ciepłej kawy.
Potrzebować - potrzebował brzmi chyba lepiej, nie chcę być czepialska to tylko sugestia.
To znaczy miałem zamiar zjeść coś zjeść, ale…
Nawet jeżeli miała zły humor, to nie dała tego po sobie tego poznać.
- Nie, wszystko w porządku. – pokręciłem głową. – Możemy usiąść.
Po "w porządku" postawiłaś kropkę, a więc "pokręciłem głową" - od wielkiej literki. Zakładam, że Ci umknęło, mnie też często takie drobnostki umykają.
- Przepraszam, jestem trochę rozkojarzony. - mruknąłem, przecierając oczy. – Kac.
jw
Poczułem się nieco dziwnie, kiedy spojrzałem się na drzwi wejściowe do kawiarni.
"kiedy spojrzałem się na drzwi" - Coś mi tu nie gra, chyba to "SIĘ NA"
Rąbałem drzwi jak szalony.
To zdanie za często się pojawia. Wprowadza niepotrzebne odwrócenie uwagi od treści. Bynajmniej mnie przeszkadza.
- Nie radziłem sobie z małżeństwem, to fakt! – Krzyknąłem.
Bum
mężem…
Bum
- … To też fakt!
Bum
BUM brzmi tak troszkę niefortunnie, nadaje się bardziej do opowiadania dla dzieci. Budujesz tu napięcie, a BUM zamienia je troszkę w groteskę, pokusiłabym się na inne określenie lub całkowitą przeróbkę bez słowa BUM

Całość napisana ciekawie, niektóre opisy bardzo mi się podobały, zbudowałaś napięcie, a o to chyba chodziło, ujęłaś to pomysłowo i ciekawie. Jeśli o mnie chodzi to podoba mi się. Masz sporo do poprawy z interpunkcją. Myślę, że jeśli jeszcze raz usiądziesz i zaczniesz czytać swój tekst to z łatwością je wyłapiesz :wink: Łączę się z Tobą w bólu. Pozdrawiam serdecznie.

[/quote]

zatwierdzona weryfikacja - Gorgiasz
Ostatnio zmieniony śr 03 lut 2016, 08:42 przez Moon, łącznie zmieniany 1 raz.
" Najczęstszy ludzki błąd - nie przewidzieć burzy w piękny czas."
Niccolò Machiavelli

5
Natasza pisze: Ja się na razie przyczepię to tego, że to trochę mało prawdopodobne. Pół roku? I rozwód? Nie jestem pewna, czy to jest wiarygodne. Chyba.
A może się czepiam? Tylko, że jakoś mi to fałszuje.
Wiesz co, Nataszo, ujmę to tak - naprawdę różnie bywa. Faktycznie, patrząc z mojej perspektywy pół roku to naprawdę niewiele, żeby przekreślić małżeństwo. Znam niestety wiele różnych przypadków i nie da się tutaj jednoznacznie określić pewnego dolnego limitu czasowego. W przypadku "Zacisza" uznałem, że pół roku będzie okej. Jeżeli mnie pamięć nie myli, S. King w opowiadaniu "Gotham Cafe" również taki czas dał bohaterom. Tym bardziej, że są to stosunkowo młodzi ludzie. Rzecz jasna tego jak to odebrałaś nie zmienię, ale rzucam trochę światła na sprawę :) Za zagubione/nadużyte przecinki to już u mnie klasyka i myślę, że najwyższa pora przeczytać trochę o nich, zamiast stawiać na intuicję :P Ale cieszę się, że odbiór jest pozytywny. W sumie zarzucenie UM 2033 wyszło mi na zdrowie :)

[ Dodano: Nie 20 Wrz, 2015 ]
Ach, i opowiadanie stanowi zamkniętą całość jakby co :) Do tej powieści mam jeszcze sporo zbierania materiałów, a i na pewno nie będę tutaj wrzucał na wery tematów w stylu "KAWAŁEK WIĘKSZEJ CAŁOŚCI" :)

[ Dodano: Pon 28 Wrz, 2015 ]
To jak tam, czytał to ktoś jeszcze?
Bo lubię pisać.

6
Moon pisze:Cytat:
wsiąść do starej toyoty i przeszarżować pół Polsk

Toyoty
"toyoty" jest poprawnie.

7
A poza tym? Przemawia do Was dreszczowiec, który byłby utrzymany w tym klimacie? Choć raczej bym się skłaniał ku tej spokojniejszej części, na pewno mniej byłoby rąbania, a więcej postaci drugoplanowych i samego Zacisza. Tutaj musiałem na 15 stronach się zmieścić.

[ Dodano: Sob 17 Paź, 2015 ]
@up
Bo lubię pisać.

8
Klimat niezły ale słownictwo jakby na sile mocne i mroczne żeby tylko czytelnik czul, ze będzie ostro i wulgarnie ale po co? Lepiej skupić się na rozwinięciu historii. Zaciekaw czymś czytelnika, zaskocz. Tu można się spodziewać ciągle "kurwo" "kurestwo" "niedoruchana" no to się średnio czyta...

9
"Kurwo" pojawia się jeden raz.
"Kurestwo" także.
"Niedoruchana" dwa razy. W tym raz w Twoim komentarzu.
"Spierdoliłaś" raz.

Czuję się zaskoczony, bo wulgaryzmów w tekście tyle co kot napłakał. Ale cieszę się, że klimat się podobał.
Bo lubię pisać.

10
Uwazam, ze wulgaryzm powinien byc w ksiazce tylko wtedy kiedy pasuje do sytuacji. Tu jest to wrzucane na sile aby niby wzmocnic tekst. Efekt jest odwrotny.

11
Zapytałbym się "A kiedy tu nie pasuje?", ale obawiam się, że jako autor mogę po prostu nie dostrzegać takich rzeczy. Tak czy inaczej, dzięki, że chciało Ci się to przeczytać :)
Bo lubię pisać.

12
Kurczę, ty chyba faktycznie lubisz fanficki.

Pierwsze wrażenie - bardzo "kingowski" tekst. Pod względem klimatu przede wszystkim, ale też bohatera - faceta, któremu życie się posypało i wpadł w problemy psychiczne. Zapuszczony hotel też żywcem wyjęty z Kinga, a twój bohater, rąbiący siekierą w drzwi, siłą rzeczy skojarzył mi się w z filmowym "Lśnieniem", chociaż to już może trochę na fali pozostałych podobieństw.

W bardzo oczywisty sposób używasz przenikających się światów - zmieniająca się w Ewę Ania, szkło z butelek i szyby, upadek z wieży odzwierciedlający prawdziwy, z okna. Nie zrozum mnie źle, to jest dobry pomysł, ale był już w tak niezliczonej ilości konfiguracji, że ciężko o powiew świeżości, a ty się nawet nie starasz. ;)

Zabrakło mi trochę rozwinięcia problemów małżeńskich twoich bohaterów. On na nią nie zwraca uwagi, ona czuje się zaniedbana. Na pierwszy rzut oka w porządku, historia jakich wiele, ale potem nagle napomykasz o agresji Daniela, stąd poczucie, że czegoś jednak przedtem nie dopowiedziałeś.

Masz dobry styl do rozrywkowej literatury, taki plastyczny i melodyjny, a zarazem lekki. Świetnie pasuje do tego, co piszesz, chociaż jest mało zindywidualizowany.

Ogólnie mi się podobało, ale jednak troszkę zabrakło oryginalności.

13
Dzięki, że odkopałeś temat i cieszę się, że styl Ci przypadł do gustu :) Temat faktycznie mało zindywidualizowany, po części dlatego, że miałem baaardzo ograniczony zakres stron, a co za tym idzie, sam wpadłem w pułapkę stron (tekst pierwotnie miał być dużo bardziej nowatorski, ale skłamałbym, gdybym napisał że nie byłoby w nim także znanych motywów). Ciężko tu mówić o fan fiction, jakby nie było to nie jest coś, co opiera się na czyjejś twórczości, prędzej wykorzystałem oklepane motywy. Najwyraźniej w horrorze nie jestem póki co w stanie nic wymyśleć, trzeba będzie spróbować gdzie indziej :) Ale skoro już padło słowa "fanfiction"

DAJCIE MI L
DAJCIE MI K

GDZIE JEST
LESZEK
PIPKAAAAAAAAAAAAAAA!

Wprawdzie przejrzał już moje zamiłowania gatunkowe przy okazji ostatniego tekstu :P Ale patrząc z perspektywy czasu jego opinia była wartościowa, więc fajnie byłoby jakby zajrzał i tutaj. Chociaż czuję sromotne bicie za oklepane motywy :D
Bo lubię pisać.

14
Twój tekst bardzo mi się spodobał i myślę, że dobrze, iż używasz wulgaryzmów. Nie widzę, żeby były wciskane na siłę, a wręcz przeciwnie - dodają opowiadaniu "pazura" i emocji. Wzmacniasz w ten sposób cały klimat. W swoich powieściach mój bohater też przeklina. Ale wróćmy do Twojego tekstu. Przypomina mi się styl S. Kinga, który w Twoim opowiadaniu się przejawia. Świetnie przedstawiasz sytuacje. To oczywiście na plus. Przeczytałam jednym tchem. Powodzenia w dalszym pisaniu! :)

15
Kawał dobrego tekstu. Siedzę w takich klimatach więc faktycznie można powiedzieć, że "już to gdzieś widziałem". Ale czy coś w tym złego? Jeśli coś jest dobre to będzie dobre. Jeżeli ma to być część czegoś większego to dawkowałbym "niespodzianki" spokojniej. Za szybko się dowiedziałem o co tu chodzi. Natomiast jeśli to opowiadanie, zamknięte, skończone to jak najbardziej jest ok! Pozdrawiam
ODPOWIEDZ

Wróć do „Opowiadania i fragmenty powieści”

cron