Arctur Yaeger Vox
Czekając na Kalkina
We śnie ducha spotkałem dziś ponownie Świętą Helenę. W dziwnym akademiku, którego winda sięgała nowszych czasów, pełnych maszyn atomowych i ludzi o nieswoich, skalanych martwą techniką twarzach, otworzyłem drzwi do pokoju dziesięcioosobowego. Studenci, kończący właśnie jakieś szemrane posiedzenie, wylali się ludzką rzeką, zaś Helena przypadła do mnie i rozkosznie pocałowała. Wargi jej grzały niczym żywy węgiel, a barwę miały rubinu. Całe moje ciało zawibrowało od nadprzyrodzonej przyjemności; delikatne dłonie Świętej dotykały mnie i masowały. Kiedy się już rozłączyliśmy, spojrzeliśmy sobie stanowczo w oczy.
Do mej kszatrijnej dłoni spłynął miecz ognisty, Helena podniosła jaśniejącą ikonę odnowy. Poszliśmy korytarzami. Studenci, zapijaczeni, skacowani, skarlali, parzący się w szaletach i na barłogach wynędzniali studencikowie - patrzyli niemo oczyma wielkimi z przerażenia, jak obcinam im głowy płomienistym ostrzem. Zabiłem wówczas tysiąc i stu czterdziestu czterech tych brudnych śudrów, nie znajdując wśród nich jednego szlachetnego. Ich krew spłynęła schodami na plac przed akademikiem i utworzyła symbol - znak satjajugi, napawający niewyobrażalną siłą i radością. Niestety, jego dokładny wygląd zaginął gdzieś w odmętach snu...
Tylko ręka, puszczona wolno na papierze, kreśli odruchowo taki kształt: