"jeszcze bez tytułu" [fantasy]

1
Jeszcze nie mam konkretnego tytułu, aczkolwiek zarys historii jest. Chodziła mi po głowie długi czas, aż w końcu wszystkie elementy zaczęły się składać w całość i zaczęło powstawać... no właśnie to. Prawdę powiedziawszy również długi czas zastanawiałam się nad wrzuceniem tego tutaj. Bo ja tchórz jestem. No, ale musi przyjść taki dzień, taka godzina. No, to daję... Rozdział pierwszy.









1. KRóL



-Nazywam się Nataniel Cohen. Mam 30 lat. Urodziłem się w roku 1979, niedaleko Pragi.

Między mężczyzną, który wypowiedział te słowa, a funkcjonariuszami policji i lekarzem zapadła cisza. Przeszło dziesięć dni czekali na jakikolwiek sygnał życia i zrozumienia od tego osobnika. Trafił on do szpitala w stanie poważnego odwodnienia organizmu. Na ciele miał liczne rany, większość z nich od kajdan i, prawdopodobnie, tortur. Plecy stanowiły gęstą siatkę starych i świeżych blizn, przypominającą rozorane, chropowate pole. Był wtedy na skraju. Teraz już kryzys został zażegnany. Zmaltretowane ciało w miarę upływu czasu miało nabrać sił i wrócić do dawnej formy. Spod maski zakrzepłej krwi i brudu wyłoniła się przystojna, smutna twarz mężczyzny, z której niezłomnie spoglądały ciemne oczy.

Tym, co najbardziej wprawiało w zdziwienie ludzi w białych kitlach nie był tragiczny stan tego człowieka. Nie dziwiły ich też zbytnio tatuaże na plecach i dłoni układające się w niezrozumiałe znaki. Nie wprawił ich w szok również fakt, że mężczyzna ów nie odezwał się słowem przez całe dziesięć dni (a trzeba zaznaczyć, że był on przytomny przez większość czasu). No, przynajmniej nie było to zdziwienie tak wielkie, jak to, które przeżyli, kiedy z brudnych, pozlepianych ze sobą szmat odwinęli jego prawą rękę. Czegoś takiego na pewno się nie spodziewali. W miejsce żywego ciała wstawiony był rodzaj protezy, której nigdy wcześniej nie widzieli i prawdopodobnie żaden z nich nie miał już nigdy zobaczyć. Wykonana była ona, jak później się przekonali, ze stopu tytanu. Konstrukcja ta, która sprawiała wrażenie, jakby była zrobiona przez szalonego, acz genialnego naukowca, zdawała się wtapiać w ciało trochę powyżej łokcia, tworzyła z nim harmonijną całość. Metalowe pręty gładko przechodziły w żywą tkankę.

Jedyną rzeczą, jaką przy nim znaleziono był ściskany w dłoni srebrny naszyjnik z kryształkami, wzorem przypominający nieco tatuaż na dłoni. ściskał go w palcach tak mocno, że żaden z mężczyzn nie zdołał mu go wydrzeć.

Kiedy pacjent miał na tyle siły i świadomości, lekarze zorientowali się, że owa dłoń posiada siłę z pewnością większą niż jakakolwiek ludzka dłoń. Mężczyzna bowiem nie pozwolił się do siebie zbliżać, a każdego, kto chciałby złamać ten milczący nakaz odsyłał na przeciwległą ścianę z wielkim guzem pośrodku głowy.

Trzymano go w izolatce, pod strażą, chociaż, szczerze powiedziawszy, wystawione na wartę żółtodzioby niewiele wskórałyby, gdyby chciał im się wymknąć. Ta straż miała pewien bezpośredni związek z zaginięciem z liceum dwóch dziewczynek, którego to zaginięcia był on bezpośrednim świadkiem, co więcej, istniały przypuszczenia, że mógł znać miejsce ich aktualnego pobytu.

Zaobserwowano pewne dziwne zjawiska zachodzące w bezpośrednim otoczeniu owego osobnika. Na oddziale zwiędły wszystkie kwiaty. Pielęgniarki, włączając w to odporną na przesądy przełożoną (starą pannę o nienagannym ciasnym koku na chudym karku) twierdziły, że w szpitalu, a szczególnie w części, w której leżał pacjent słychać było podejrzane odgłosy i stukania, a nawet, (lecz mało która przyznała się do tego w obawie przed śmiechem ze strony personelu) przechodzące wzdłuż korytarza nocą zjawy. Również nocą słyszano pod szpitalnymi oknami smętne wycie wilków. Może sto lat temu nikogo by to specjalnie nie dziwiło, zważywszy też na fakt, że budynek otoczony był od zachodniej strony lasem, lecz w dwudziestym pierwszym wieku wilków raczej nie spotyka się na wolności. Dyrektor szpitala rzecz jasna zajął się tymi pogłoskami, ale nie natrafił na żaden dowód przebywania wilków w pobliskim lesie, mało tego, w tej okolicy wilków nie widziano od ponad czterdziestu lat. Tyle samo wskórał w sprawie spacerujących po oddziałach widm, żadna z kamer nie natrafiła na najmniejszy ich ślad. Kwestię zwiędłych roślinek doniczkowych, spławił pogardliwym prychnięciem.

Po dziesięciu dniach wszystko uspokoiło się samo. A pacjent stał oparty o parapet i wyglądał jak ktoś, kto przebył długą drogę, niewyobrażalnie długą, by móc w końcu odpowiedzieć na pytanie:, „kim jesteś?”

***

Był dom. Bardzo stary dom pulsujący wewnętrznym, na poły uśpionym życiem. Dom pełen był przesądów, opowieści przysypanych kurzem, żółtych kwiatów, chochlików kryjących się w szafach i do połowy zasuniętych, ciemnych zasłon. Mieszkała tam czarownica i jej mały synek. Po matce otrzymał Dar. Ciemne włosy i te oczy, przypominające niebo przed burzą odziedziczył po tacie. Ale taty nie było. Tata kochał mamę dopóki nie dowiedział się, kim jest i kim będzie ich syn. Więc wiedźma starała się dać swojemu dziecku miłości i troski za dwoje. Uczyła go starożytnych języków i pieśni. Pokazywała mu jak kontrolować swoją siłę i przewagę, jak umiejętnie, rozsądnie i dobrze z niej korzystać. Jak zapanować nad umysłem, nie tylko swoim i wyczytać z niego wszystko. Czytała mu wszystkie te księgi, ciężkie, pokryte patyną czasu i zapomnienia, w których mieściły się zaginione i zakazane mądrości.

Oprócz tego spędzali normalne dni, jak każda inna rodzina, na pracy i zabawie. Matka zarabiała szyjąc ubrania dla kobiet z miasteczka, miała też własny sklepik z ziołami. Znała język, lecz nie była w swoim kraju. Przyjechała tutaj po wielu latach podróży, żeby w końcu osiąść na stałym w domu swojego ojca. W głębi ducha wolałaby, tak jak kiedyś, wieść życie cyganki, ale wiedziała, że dziecko musi mieć zawsze dach nad głową i ciepły posiłek.

Mówiła mu zawsze o tym, że świat rządzi się pewnymi prawami. „Nie jest ważne to, co chciałbyś, żeby się stało, ale to, co stać się powinno. Człowiek taki jak ty szczęśliwy będzie tylko wtedy, gdy jego pragnienia zbiegną się z jego powinnością.” Pewnego dnia, kiedy popijali gorącą czekoladę przed snem, chłopiec zauważył, że jego matka jest zamyślona. Spytał ją, co się stało.

-Pamiętasz, co zawsze ci mówiłam?

Chłopiec kiwnął głową.

-Nieważne, jaką powinność będziesz spełniał, nie ważne jak bardzo zawsze będziesz dla świata i dla ludzi, nie pozwól sobie zrezygnować z marzeń. Choćby miały być skryte.

Miał wtedy sześć lat. Za parę chwil jego dzieciństwo miało nieodwracalnie się skończyć. Jego matka nie wyczuła zagrożenia. A raczej wyczuła, lecz zignorowała ten uporczywy sygnał w jej głowie. Przez lata przyzwyczaiła się do bezpieczeństwa i w pierwszej chwili nie dotarło do niej, że coś mogło się stać. Kiedy zorientowała się, że niebezpieczeństwo jest realne, zawiesiła chłopcu na szyi srebrny amulet, wysłała go do lasu i kazała mu ukryć się tam i czekać dopóki ona go nie znajdzie. Chłopiec nie wiedział, co się dzieje, i chociaż niejasno przeczuwał, że stanie się coś bardzo złego, posłuchał matki. Uciekł więc do lasu i czekał dopóki nie usłyszał ludzkich krzyków od strony jego domu. Kiedy powrotem zjawił się nieopodal budynku, zobaczył, że stoi on w płomieniach. Bał się jak nigdy w życiu, a w momencie, w którym żywił największą nadzieję na ujrzenie matki, zobaczył ją, ale bynajmniej nie w takich okolicznościach, w jakich by chciał.

Ten obraz zapisał się najmocniej w całym jego dotychczasowym życiu. Jeszcze wiele lat później budził go w środku nocy oblanego zimnym potem. Z jego pięknej, dobrej matki została teraz sczerniała płonąca postać przywiązana na szczycie dachu jego domu. Chłopiec nie krzyczał, ani nie szarpał się. Stał i patrzył w milczeniu, pozwolił rosnąć iskrze, która została w nim zasiana przez ten ogień. Zaciskał pięści tak mocno, że paznokcie wbijały się w skórę i raniły mu dłonie.

Nie wiedział ile tak stał niewidoczny dla ludzkich oczu. Nie pamiętał dokładnie, co było potem. Nie był jak inne dzieci, które bały się ciemności i potworów spod łóżka, on był z nimi za pan brat. Uciekł w głąb lasu, nie chciał dać się złapać tym ludziom, którzy posłaliby go do sierocińca i kazali chodzić do szkoły. Umiał pisać i czytać, za to kompletnie nie umiał radzić sobie w lesie. Szedł na oślep, cudem uniknął zetknięcia się z drapieżnikami. Jadł to, co znalazł, jagody i grzyby, czasami udało mu się wykraść jajko z gniazda. Po kilkunastu dniach bezcelowej wędrówki, w sercu lasu napotkał dziwną postać. Smukła, odziana w czarne szmaty, strój miała przybrany piórami i koralikami. Przypominała trochę ludzką kobietę, ale rozszerzone jak u zwierząt czarne źrenice i zielonawa skóra, raczej nie przywodziły na myśl człowieka. Między wąskimi, ciemnymi wargami, w niepokojąco szerokich, przypominających cienką, czarną kreskę ustach, widać było trójkątne zęby, ostre jak u rekina. Było coś wolnego, dumnego w jej postawie, lekko uniesionej głowie i wydętych wargach. Pyszna królowa leśnej dekadencji, żyjąca wśród korzeni, w brudnej ziemi- prochu tego świata. Chłopiec nie bał się jej, wiedział od matki, że strzygi nie atakują tych, „w których żyłach krew miesza się z magią”.

-Jesteś synem czarownicy, prawda?

Chłopiec skinął głową.

-Jak ci na imię?

Odpowiedziało jej milczenie. Chłopiec zmarszczył brwi, jakby się zastanawiał. Trwało to dłuższą chwilę, lecz strzyga nie doczekała się odpowiedzi.

Ludzkie dziecko. Ona też musiała się nad tym zastanowić. Niemal wszystkie jej siostry już dawno zostały wybite, a te, które zostały wyrzekły się jej. Dlatego, że odważyła się pokochać człowieka i urodzić mu dziecko, które on potem i tak odrzucił. Jak syn strzygi przeżyje w świecie ludzi, nie mając w nim przyjaciół, jak sobie poradzi, kiedy jej zabraknie? świat idzie do przodu, błędem istot magii było to, że nie poszły wraz z nim. Nie wyszły do ludzi, więc ludzie bali się ich i oni bali się ludzi i nienawidzili się nawzajem. Każda ze stron wierzyła, że to ta druga jest zła.

-Mam na imię Marienne- rzekła i wyciągnęła do chłopca ciemną dłoń o czterech długich palcach, zakończonych szarymi paznokciami.

Chłopiec spojrzał na nią i podał jej dłoń niemal bez wahania. Od wielu dni jego żołądek domagał się porządnej strawy, a wątłe ciało ciepłego miejsca do snu. Był odrapany, brudny, smutny i rozgoryczony, jak chyba żaden sześcioletni chłopiec przed nim.

***

Postanowiła mu dać anielskie imię, Uriel, przesądna, jak każda strzyga wierzyła, że przyniesie mu to w życiu szczęście. Chłopiec nie czuł się dobrze z imieniem, które i tak później częściowo odrzucił, ale zgodził się, by go tak nazywała.

Zaprowadziła go do swojego domu mieszczącego się w jaskini, której wejście skryte było pod pniem zwalonego przez piorun drzewa, porośniętego mchem i paprocią. Był on przestronny, zawalony częściami ubrań ludzi, księgami, papierami oraz szczątkami małych zwierząt. Tuż pod wydrążoną w pniu dziurą stało palenisko, a w kącie coś, co przypominało łóżko.

Syn Marienne, miał na imię Gabriel. Był czystej krwi wilkołakiem. Kiedy Uriel spotkał go po raz pierwszy, Gabriel nie był większy niż mały piesek, w ogóle nie kontrolował swej natury i wcale nie zmieniał się tylko w czasie pełni księżyca, ale wtedy, kiedy akurat uznał to za stosowne, drąc przy okazji prowizoryczne pieluchy w drobny mak. Nie był agresywny, we wszystkim, co robił wyczuwało się raczej niepohamowaną radość życia, niepowstrzymany niczym ruch. W ludzkiej postaci, całkowicie przypominał małego chłopca, może tylko żółte oczy mogły się wydawać nieco nienaturalne. Marienne wytłumaczyła potem Urielowi różnicę pomiędzy osobą, która wilkołakiem się rodzi (ze strzygi i człowieka, lub z wilkołaka), a taką, która przez wilkołaka zostanie ugryziona. Jeśli coś jest w nas od początku, jest zgodne z naszą naturą, nie może stanowić zagrożenia. Lecz jeśli następuje gwałtowna ingerencja z zewnątrz, może mieć to nieprzewidywalne skutki.

Uriel szybko zaprzyjaźnił się z Gabrielem, stał się później zarówno jego najbliższym przyjacielem, jak i starszym bratem. Tej więzi nigdy nie były w stanie zerwać żadne ludzkie ani nieludzkie uprzedzenia. Nawet jeśli czasem jeden z drugim kłócili się, zawsze potem wracali do siebie, znowu jakby płynęła w nich jedna krew.

Marienne starała się wyciągnąć od chłopca cokolwiek, aż w końcu z fragmentarycznych odpowiedzi udało się jej złożyć całą tę historię. Rok po tym, jak chłopiec zjawił się u niej, postanowiła wybrać się z nim w miejsce pożaru. Było to akurat w rocznicę tego zdarzenia, z czego ani Marienne, ani Uriel nie zdawali sobie sprawy. W promieniu pięćdziesięciu metrów od ruin nie rosła żadna roślina a stare drzewa, pozbawione liści zdawały się wykrzywiać w agonii. Kiedy chłopiec zobaczył poczerniałe zgliszcza, strzyga uznała, że powinien najpierw sam zobaczyć co jest w środku. ściany obracające się w pył za najlżejszym dotknięciem w niczym nie przypominały przyjaznych wnętrz dawnego domu. Kiedy przechadzał się po pokojach, próbując pieśniami wskrzesić cokolwiek z tego, co zginęło w płomieniach, pod dom niespodziewanie podjechał samochód. Wysiadło z niego kilku mężczyzn. Strzyga zostawiła małego Gabriela na skraju lasu i pobiegła po Uriela, w chwili, kiedy mężczyźni wchodzili do tego, co zostało z domu.

Ten, który szedł z przodu najpierw zobaczył chłopca. Widok ten mógł przyprawić o palpitację serca: blade brudne od czarnego pyłu dziecko w poszarpanym ubraniu, a tuż za nim kobieta odziana w czerń od stóp do głów. Mężczyzna, chociaż nigdy wcześniej chłopca nie widział, poznał go od razu. Chłopiec również, od razu wiedział, kim jest ten człowiek. Te same włosy, te same ciemne oczy. Chłopiec zaczął iść w jego stronę z tym rodzajem chwiejnej nadziei, która zawiedziona rani najbardziej, a mężczyzna oddalał się coraz bardziej mówiąc przy tym coś, o sumieniu i poczuciu winy i o tym, żeby go oszczędził i nie dręczył, że jest tylko nieczystą marą, widmem z piekła, że przecież zrobił, co należało do chrześcijanina. W oczach chłopca zaszkliły się łzy, bo zrozumiał wszystko. Zrozumiał pożar i jego przyczynę. Zrozumiał, że świat jedynie czasem bywa sprawiedliwy, ale na pewno nie należy na to za bardzo liczyć. Zrozumiał też jak wielką przepaść dzieli ludzi od czarownic i czarodziei. Nie umiał tylko pojąć tych ludzi, jedyne, co zdołał to zapamiętać ich twarze, zanim czmychnęli do samochodu.

Przysiągł sobie, że kiedyś zrobi to, co do niego należy. Strzyga przeszukała dom jeszcze raz, znalazła tylko skrzynkę z książkami, tymi najcenniejszymi, a było ich sporo. Stojąc nad nimi, postanowiła, że będzie uczyć chłopców, żeby mogli kiedyś zamieszkać wśród ludzi i żyć normalnie.

***

Mijały dni, miesiące, lata. Chłopcy uczyli się chętnie, przychodziło im to z łatwością. Wolny czas, dzieciństwo i przyjaźń trwonili radośnie i beztrosko w zakamarkach lasu. Nauczył on ich obojga wielu rzeczy. Nauczył ich słuchać i patrzeć i zawsze być uważnym. Dzięki niemu pojęli jak być niezauważalnymi, cichszymi od myszy. żyli wraz z jego tętniącym, zielonym rytmem, ścigając wiewiórki i płosząc ptaki. Naśladowali ich odgłosy i wyobrażali sobie, że są wielkimi bohaterami ze starych baśni, które Marienne opowiadała im wieczorami. Marzyli o tym, by być tacy jak oni, żeby toczyć zaciekłe walki i znać uwielbienie i szacunek ludzi. Marzyli o tym, że kiedyś sami mogliby stać się bohaterami takich baśni. Ich odrzucenie, zarówno przez ojców jak i resztę ludzi, związało ich do końca życia, tak, jakby byli od zawsze jednej krwi.

Marienne kochała swojego syna, kochała też Uriela. Wiedziała, że pewnego dnia jej zabraknie i, wcześniej, czy później, chłopcy będą musieli nauczyć się funkcjonować wśród ludzi. Dzięki swojemu sprytowi udało jej się podpatrzeć, czego uczą się normalne dzieci, dzięki swojej inteligencji i nieugiętości zdołała nauczyć tego swoich synów. Uriel pomagał z początku młodszemu Gabrielowi w pisaniu i czytaniu. Strzyga przewidziała też, że oprócz wiedzy z biologii czy matematyki potrzebna im też będzie opcja awaryjna. Musieli umieć się bronić, na wypadek, gdyby ludzie jednak ich nie zaakceptowali. Uczyła ich tak jak najlepiej potrafiła. A nauczycielką była wymagającą. Jako strzyga, sama w sobie była groźnym przeciwnikiem, potrafiła posługiwać się większością rodzajów broni białej, co z kolei przed laty wpoiła jej matka. Było to w czasach nagonki zorganizowanej przez magów na stworzenia, które uważali za „niebezpieczne i niepoczytalne”.

Gabriel nie lubił się uczyć, lecz zachęcany przez starszego, przybranego brata, zgodził się na pewne ustępstwa wobec surowej matki i okazał się bystrym uczniem. Kiedy już nauczył się czytać, zafascynowało go to do tego stopnia, że wszystko, co wpadło mu w ręce, pochłaniał z prędkością odkurzacza. Nie przepadał za przedmiotami ścisłymi. Wszystko, co było związane z ruchem i walką przychodziło mu z łatwością. Dysponował nieprzeciętną siłą, nawet, jeśli był w ludzkiej postaci. Marienne cieszyła się, że jest stosunkowo łagodny jak na wilkołaka, ale wiedziała doskonale, co dzieje się z wilkołakiem, kiedy jest osaczony, wściekły lub ranny. Nie raz widziała, jak jakiś wilkołak w szale atakował i szarpał ogromnymi szponami, (które zawsze wydawały się jej wykonane z metalu) wszystko dookoła.

Uriel okazał się pojętnym chłopcem. Szybko chłonął wiedzę, myślenie logiczne, czy abstrakcyjne nie sprawiało mu większych kłopotów. W ćwiczeniach fizycznych z początku był słaby. Już, kiedy do niej przybył, był chudym i bladym dzieckiem. Z czasem nabrał mięśni i rumieńców, a Marienne z dnia na dzień coraz bardziej zadziwiał jego upór. Jeśli coś mu nie wychodziło, powtarzał to do znudzenia, do momentu, w którym się tego nie nauczył, i to nie w dobrym stopniu, ale doskonałym. Miał skłonność do drobiazgowości i precyzyjności tak wielkiej, że momentami aż irytującej. Przybrana matka nie potrafiła też odgadnąć myśli chłopca. W dosłownym tego słowa znaczeniu. Widać młody czarodziej potrafił sprawnie kontrolować swój umysł. W magicznych rodzinach od niemowlęcia uczono przede wszystkim koncentracji i skupienia, kształcono umiejętność kierowania własnym darem, była to podstawa późniejszej edukacji. Marienne nigdy nie widziała, żeby płakał. Kiedy pytała go jak się czuje, kiedy wkraczała w „ten” temat, chłopiec milkł i ubierał maskę obojętności. Otaczał się tą bezdusznością, tą obojętnością właśnie, doskonale wiedziała, dlaczego i jakie będzie to miało kiedyś konsekwencje, ale nie wiedziała, jak temu zapobiec. Wiedziała, że tak naprawdę bardzo cierpi, ale nigdy nie udało jej się przeniknąć do jego wnętrza, nigdy się przed nią naprawdę nie otworzył. W miarę swoich możliwości starała się też kształtować jego dar, aby nie „zdziczał”, nie doprowadziło go to do szaleństwa. Widziała jednak, że właśnie to najbardziej go ożywiało i fascynowało. I to, że ona na niewiele mu się w tym przyda. Kiedy czytał księgi, które zabrali z jego domu, księgi których języków ona nie była w stanie pojąć, jaśniała mu cała twarz, a oczy były spokojne i niemalże szczęśliwe.

Uriel miał czternaście lat, a Gabriel dziesięć, kiedy zaczęła wyczuwać nadchodzącą śmierć. Postanowiła, tradycją strzyg zrobić im na plecach tatuaże, ustrzegłyby ich od złego. Strzygi dokładnie nie wiedziały, co właściwie drążą długimi paznokciami na plecach swych mężów i synów, gdy nadchodziła ich godzina. Nie wiedziały, że ta tradycja, którą nosiły w żyłach ma swoje korzenie u starożytnych magów, którzy przewidzieli spory pomiędzy rodem czarów i rodem nocy, i postanowili ustrzec tę stronę, która była najbardziej zagrożona przed urokami i klątwami. I od tamtej pory, nie rozumiejąc właściwie, co robią, kobiety nocy, kiedyś dumne boginki, dziś upodlone demony, w podświadomym odruchu ochrony swoich rodzin kreśliły te wyryte we wnętrzach ich czaszek znaki.

Kiedy nadszedł jej dzień kazała chłopcom zaopatrzonym w tobołki z jedzeniem i ubraniami i książkami iść w określonym kierunku, w stronę ludzkich siedzib. Oboje wiedzieli, że już jej nie zobaczą. Czuli się trochę zagubieni, szczególnie Gabriel. Nie płakał za matką, lecz Uriel dobrze wiedział jak w głębi serca go to bolało.

Uriel, mimo izolacji wykształcił w sobie specyficzny rodzaj sprytu, przebiegłej intuicji, która zazwyczaj posuwała go ku owocnym działaniom. Mimo oddzielenia od ludzi niejasno zdawał sobie sprawę, że księgi, które tak bardzo pokochał mogą jednak zostać nie zaakceptowane przez niektórych. Zanim więc dotarli do pierwszych zabudowań znalazł stare, spróchniałe drzewo, wspiął się na nie i w wysoko położonej dziupli schował zapisane woluminy. Przezornie domyślając się, iż przez najbliższych kilka lat będą narażone na natarczywe towarzystwo leśnych zwierzątek i wilgoci, zabezpieczył je odpowiednimi zaklęciami i grubą warstwą wygarbowanej dobrze skóry.

Ludzie byli jednak milsi niż chłopcy znali ich z opowieści. Nakarmili dzieci i postanowili zapewnić im opiekę w domu dziecka. Chłopcy szybko tam trafili, a ponieważ nikt nijak nie umiał ustalić tożsamości obojga brudnych od ziemi, mówiących nic niesugerującym akcentem, zachowali swoje anielskie imiona, które nadała im przesądna Marienne, i otrzymali, jako bracia jedno nazwisko.

Sierociniec położony był niedaleko granicy polsko-czeskiej, tutaj zacierały się też powoli granice kultur i języków obu krain. Bystre umysły braci szybko zdobyły wprawę w porozumiewaniu się obojgiem języków. To była jedna z tych rzeczy, która zawsze ich łączyła, ta cyganeria, to zagubienie w świecie, w którym nijak znaleźć sobie ojczyznę i własną tożsamość narodową. Nigdy nie przynależeli do żadnego kraju, do żadnego miejsca, ich niezmierzona w kilometrach wolność miała później skazać ich na tułaczkę bez ustanku i bez spokoju.

Uriel

(chociaż wtedy coraz bardziej zdawał sobie sprawę z tego, że nie jest i nigdy nie było to jego imię oraz, że upłynie wiele czasu zanim pozna swoje imię)

nie przypuszczał wtedy nawet, że niecałe pięćdziesiąt kilometrów od niego żyje osoba, która któregoś dnia zmieni jego życie i wywróci je do góry nogami, osoba, która była jego bratnią duszą, odbiciem w lustrze, osoba, będąca dla niego później całym światem, równie samotna jak on. Nie przypuszczał, że spotka ją za, mniej więcej, szesnaście lat.

Tymczasem wiedli życie odludków. Rękami i nogami bronili się od adopcji chcąc w ten sposób być razem, nie tracić kontaktu. Odkąd strzyga odeszła z ich życia, starszy brat czuł się odpowiedzialny za Gabriela, którego z powodu żółtych oczu i z wiekiem postępującej brzydoty (która w niektórych kręgach jednak uważana była za ideał męskości), był odrzucany przez rówieśników. Nie miał on raczej natury odludka, zawsze marzył o tym, by bawić się z innymi dziećmi, mieć kontakt z normalnym środowiskiem. Uriel może zostałby polubiony, ale jego nieprzystępna, wojownicza natura dawała się we znaki wychowawcom i dzieciom (wobec których był tym bardziej agresywny, im bardziej one stawały się wobec Gabriela). Młodszy braci zamknął się w zbawiennym dla niego świecie książek i wkrótce okazało się, że pozostanie to jego jedynym zainteresowaniem. Przedmioty bardziej ścisłe opornie wchodziły mu do głowy, ale z pomocą wszechstronnego pod względem umiejętności Uriela, dawał sobie jakoś radę. Po ukończeniu szkoły średniej nauczycielki nagabywały go, żeby poszedł na studia, widziały jego potencjał, ale chłopak średnio widział siebie w tej roli. On miał już cel, utajony przez młode lata, ale wiedział, że dopóki go nie zrealizuje, nie zaśnie spokojnie. Obiecał bratu, że wróci po niego, kiedy tylko załatwi pewną sprawę i gdy tylko uzyskał pełnoletność zabrał schowane księgi i wyruszył do rodzinnego miasteczka.

Już wtedy było w niecoś milczącego, jakiś upór, jakiś żar w oczach, wyrachowanie, spowodowane wszystkimi tymi nocami, podczas których budził się, dręczony tym samym snem i tą samą twarzą. Tego nauczył się nieświadomie jeszcze od niej; nie mówił o tym, co było dlań najważniejsze. Potrafił ukryć w sobie drugi, zupełnie inny świat, niedostępny dla ludzkich oczu. Tak, że nawet Gabriel nie wiedział skąd wziął się jego brat i jakie było jego życie przed przybyciem do lasu, miał do niego tak wielki szacunek, że postanowił nigdy go o to nie pytać.

Pierwszą rzeczą, jaką uczynił było odwiedzenie ruin. Pozostał z nich prawie tylko pył. Stał tak i patrzył na swój rodzinny dom niemal całą noc, a w jego głowie kołatała się jedna myśl. Wraz z nadejściem świtu wyszedł z lasu i zaczął wypytywać się o ten dom i o to, co się z nim stało. Wersja, z mniejszymi lub większymi ubarwieniami była taka: w domu mieszkała kobieta, cyganka, ze swoim synem. Niektórzy z ludzi wspominali też mimochodem, że mogła być wiedźmą, że różne dziwne rzeczy się w tamtym domu działy, ale, że nigdy nikomu nie wyrządziła krzywdy, wręcz przeciwnie. Aż w końcu ktoś przyszedł i podpalił dom i tą kobietę żywcem. A w tym domu widać czasem czarną postać z synkiem, bladym jak trup, że przez te jej niejasne praktyki nie zaznają spokoju. A czy ktoś jeszcze interesował się tym domem? Zanim został spalony? Pewien mężczyzna, tak, tęgi, o czarnych włosach i szarych oczach. Przyjechał też po tym, jak spalono dom. Miał trzech towarzyszy.

Chłopak wiedział, kim jest ten mężczyzna, miał nadzieję, że informacje o nim znajdzie w księgach kościelnych, albo w urzędzie. Okazało się, że z jego predyspozycjami magicznymi i fizycznymi nie sprawia mu większego kłopotu zakradnięcie się do tych miejsc w ten sposób, że później nawet nikt nie wiedział, że stare zapiski były ruszane. Pan Cohen. Pan Piotr Cohen. Słusznie przypuszczając, że mogli nocować w jedynym okolicznym hotelu, wybrał się też tam na nocną wycieczkę. Nie było go stać nawet na najtańszy hotel, więc starym zwyczajem nocował w lesie. Znalazł też pozostałe nazwiska i szybko odszedł. Pozostawił miasteczko swojej legendzie, patrząc na ruiny powtórzył w myślach przysięgę, którą kiedyś złożył matce i nigdy więcej go tam nie widziano.

Po powrocie do miasta, w którym znajdował się sierociniec, Uriel zaczął szukać pracy, dobrze wiedział, że bez tego ani rusz. Znalazła się dla niego praca w starej księgarni, czy też antykwariacie, która po pewnym czasie okazała się być nie tylko księgarnią. Pracodawca, stary Rosjanin Siergiej o twarzy ozdobionej gęstą siateczką zmarszczek, dał mu pokoik nad księgarnią i wyżywienie. Pokoik ów dzielił z pierwszym człowiekiem, z jakim udało mu się zaprzyjaźnić. Miał na imię Tobiasz i był chudym, anemicznym chłopakiem w jego wieku, którego pasją była mechanika. W zaciszu małego pokoiku na poddaszu pokazywał mu niezliczone cuda techniki, jakie udało się skonstruować młodemu geniuszowi. Nie zawsze miały one jakieś konkretnie przeznaczenie, a dla niektórych były po prostu kupą żelastwa. Uriel i Tobiasz mieli więc wyżywienie i dach nad głową, ponadto mogli wychodzić w weekend i zawsze dostawali niewielką sumę na własne potrzeby.

Niezwykłością tej starej, dużej księgarni było głównie to, że miała niewielu klientów, a całe mnóstwo książek. Stare i nowe piętrzyły się od podłogi aż po sufit. Otóż pożółkłe stronnice okazały się być dobrą osłoną nie tylko dla koneserów, ale również dla ludzi podejrzanej maści. Siergieja nie obchodziło specjalnie to, kto i po co przychodzi. To, że przy okazji dostawał za to grube pieniądze to inna sprawa, bo zazwyczaj po prostu chował je w sejfie i z nich nie korzystał, wydawał tylko to, co potrzebne mu było do utrzymania księgarni w dobrym stanie. Obchodziło go generalnie tylko to, żeby chłopcy starannie pielęgnowali książki. Czasem musiał tylko coś komuś przekazać, albo coś przechować jakiś czas.

Przypadek, którego okoliczności później nigdy nie mógł sobie przypomnieć, sprawił, że dostrzeżono bystry umysł, trenowaną przez lata siłę, determinację i rzadką zdolność milczenia Uriela, właśnie w tamtym podziemnym świecie. On również szybko zrozumiał, że ów świat da mu niezmierzone możliwości do zrealizowania swojej wendetty. W młodzieńczym zapale nie spojrzał na konsekwencje. Później też nie przypominał sobie, kiedy pierwszy raz zamordował kogoś za pieniądze. Nie było to wtedy dla niego żadną wielką rzeczą, los od początku, może zupełnie mimochodem (a może to właśnie było przeznaczenie), oswajał go z brutalnością świata, można powiedzieć, że chłopak miał to, co nazywamy górnolotnie i jednoznacznie złem, we krwi. W wieku dziewiętnastu lat, jako świeżo opierzonemu płatnemu zabójcy wiodło się mu całkiem nieźle, tym bardziej, że z racji jego daru (o którym wiedział tylko Tobiasz i Gabriel) nie było dla niego zlecenia nie do wykonania. W całej tej swojej bezduszności wymierzonej w innych ludzi nie było jednak ślepoty. Nie cechował się specjalnym okrucieństwem, zabijał szybko i czysto, z zaskoczenia, tak, że ofiara nie wiedziała nawet, że umiera. Nie zabijał też nigdy kobiet i dzieci, nieważne ile by mu za to proponowano.

W wieku dwudziestu lat znalazł pierwszego z ludzi, którzy pomogli jego ojcu podpalić dom. Wtedy pierwszy raz w życiu odnalazł przyjemność w czyjejś śmierci.

Oczywiście oprócz „sprzątania” były mu zlecane inne rzeczy, z których najlepiej wychodziło mu zastraszanie ludzi. Wystarczała mu prosta iluzja, ot jedna z igraszek, jakimi niegdyś bawiły się dzieci czarownic. Jego sława w ciemnym półświatku zaczęła rosnąć, ale on wolał pozostać w małym miasteczku i poczekać aż Gabriel zostanie pełnoletni. Oficjalnie pracował w antykwariacie, wystarczało mu twarde łóżko i gorąca kolacja. Zleceń na morderstwa nie dostawał tak często, ale wystarczało, żeby postronni bali się na sam dźwięk „Bezimiennego”. Tak nazwał go jego szef, kiedy ten powiedział mu, że właściwe to nie pamięta już własnego imienia, ale może mu mówić Uriel. To przezwisko pasowało do jego wizerunku, do jego małomówności, milczącego, ale często tylko pozornie gęstego czuwania, z jakim traktował życie. Wtedy nie było w nim jakiejkolwiek głębi, tylko zaślepiony ogniem trzaskających desek żar w oczach, nieustanny upór, bezlitosne dążenie do celu. Był młody i nigdy nie zastanawiał się, co będzie potem.

Wkrótce zrozumiał też, że ludzie, z którymi się zadaje będą chcieli go ubezwłasnowolnić, zrozumiał też, że jeżeli chce wyjść z tego interesu musi to zrobić jak najszybciej. Jego szef nijak nie mógł się z tym pogodzić, próbował wszystkiego, nawet zaaranżował nieudany zamach na jego brata (wyobraźcie sobie wilkołaka w sile wieku, którego chce poskromić pięciu mężczyzn nieposiadających srebrnej amunicji). Oczywiście zastraszenie samego Uriela, który młode lata swego życia spędził pod opieką strzygi w dużym, ciemnym, starym lesie, okazało się niemożliwe. Kiedy miał 22 lata, w tym samym czasie, gdy Gabriel opuszczał sierociniec, jego szef w końcu dał mu spokój, a raczej po długiej rozmowie z nim, wybiegł z pokoju z panicznym krzykiem na ustach a dwa miesiące później wylądował w szpitalu psychiatrycznym, pośród innych schizofreników. Od tej pory Uriel miał spokój, ci, którzy go nie znali (a raczej znali z ciemnej strony) bali się go, a przyjaciele i Gabriel zawsze bezgranicznie mu ufali. Przymykali oko na jego wielotygodniowe wypady w poszukiwaniu wspólników ojca, którzy zaszyli się, jakby wyparowali pod ziemię, kiedy usłyszeli o tajemniczej śmierci tego pierwszego. Wszyscy byli zabobonni i wszyscy widzieli wtedy tego „ducha” wiedźmy i jej syna w ruinach domu, więc siedzieli w swoich norach i budzili się w nocy wystraszeni, nie zdając sobie nawet sprawy z tego, że są sami sobie winni, że kara przyszłaby wcześniej czy później, w taki czy w inny sposób.

Gabriel w antykwariacie poczuł się jak w raju. żądny wiedzy buszował w książkach, uczył się ich na pamięć. Jego niedbały wygląd, fizjonomia wilkołaka kłóciła się z inteligentnym i oświeconym duchem. Nie zwracał na to większej uwagi. Ludzie nie przepadali za nim, już w sierocińcu był odrzucany przez rówieśników, ale nie przeszkadzało mu to też w bratać się ze zmarłymi dawno myślicielami i cytować ich w oryginale. Ponieważ nie uśmiechała mu się wizja pójścia na studia i przebywania pośród wielu ludzi, którzy niekoniecznie mogli godzić się z jego siłą i posturą i ogólnie dzikim wyglądem, ukończył wiele kursów korespondencyjnych, szczególnie języków. Zaprzyjaźnił się też z Tobiaszem.

Natomiast Uriel, a raczej (co wtedy o wiele bardziej „przykleiło się” do niego) Bezimienny, kształcił się ochoczo w tej dziedzinie, w której był najlepszy (nie mowa tu o zabijaniu). Czytał w ogromnych ilościach księgi dotyczące magii i jej historii. A raczej w ludzkich księgach szukał tego, co po niej zostało. Z tym też wiązało się jego zainteresowanie historią w ogóle(również dzięki Gabrielowi, który ochoczo podsuwał mu, co ciekawsze lektury). Zaczął odczuwać pewien rodzaj samotności, powoli docierało do niego, że istnieje coś poza zemstą i dążeniem do niej. Rozpoczął więc, równocześnie z poszukiwaniami morderców matki, poszukiwania bratniej duszy, kogoś, kto również byłby magiem. W większości natrafiał na kłamców, którzy wykorzystując naiwność ludzi i odrobinę sprytu zbijali na tym fortunę. Częściej można było spotkać kogoś, kto zarabia na przepowiadaniu przyszłości, ale jego dar jest prawdziwy. Takie osoby patrzyły na niego dziwnie, jakby nie rozumiejąc nic, ale chyba wyczuwały, że on sam nie chce wiedzieć o pewnych rzeczach i nie mówiły mu nic. Tylko raz pewna młoda dziewczyna, której chyba się spodobał (wiotki typ kobietki, która niezależnie od miejsca zamieszkania i wieku zawsze zakocha się w największym draniu i twardzielu) i której dar widzenia nie był zbyt wielki, powiedziała mu, że umrze ze starości. Co do magów czy czarownic autentycznych udało się mu znaleźć jedną. Choroba i starość przykuły ją do łóżka, głowę zdobił wianuszek siwych włosów, była ślepa i samotna. Ucieszyła się na jego przybycie. Z tego, co zauważył. Nie znał jednak fińskiego, więc nie wiedział do końca, co powiedziała mu zanim umarła. Pielęgniarka z jej bełkotu potrafiła mu przekazać jedynie słowa „nie zapomnij”. Poza tym stwierdziła, że staruszka nie tylko była już niesprawna fizycznie, ale najwidoczniej z jej głową też nie było do końca dobrze. Zorientował się, że ci rozsądniejsi zaszyli się zapewne gdzieś, gdzie nikt ich nie znajdzie, ale większość po prostu wymarła.

Z tych podróży przyniósł pewnego dnia Saszę. Była młodsza od niego o pięć lat, dziecko ulicy, zawsze zdana tylko na siebie. Uriel odczuwał pewną dozę litości, czy może raczej sympatii wobec takich osób. Wyciągnął ją (niemal dosłownie) z rynsztoka, z przedmieścia Paryża, na których próbowała zwędzić mu plecak. Była ładna. Przesłodzoną urodą porcelanowej lalki, z rudymi falami włosów i zielonymi oczami. To w połączeniu ze śmiałym, bezpruderyjnym zachowaniem czyniło z niej Anię z Zielonego Wzgórza w wyświechtanej, rubasznej i brudnej wersji. Tryskała humorem i robiła rzeczy zupełnie niezapowiedziane, niespodziewane. Była gotowa na każdą rzecz i nagle na jej drodze stanął przystojny, czarnowłosy mężczyzna, który jej pomógł. Wtedy, kiedy obronił ją przed natarczywością mężczyzn, on zrobił to zupełnie mimochodem będąc myślami gdzie indziej, dla niej- to było jak światło nowego życia. Zakochała się w nim od pierwszego wejrzenia, beznadziejną, ślepą miłością i poszła za nim świat, a potem wraz z nim i jego przyjaciółmi zamieszkała w antykwariacie.

Stary Siergiej postanowił zapisać im antykwariat, zanim udał się na tamten świat. Stary samotny mól książkowy, bez rodziny i przyjaciół znalazł szczęście wśród tych młodych ludzi. Wszyscy oni byli jakoś pokrzywdzeni, wszyscy byli samotni, więc stali się rodziną sami dla siebie. Sasza z początku nie przepadała za Gabrielem, za to on, wychyliwszy w końcu nos spoza książek wpadł jak śliwka w kompot, o czym przez długi czas nikomu nie mówił. W milczeniu krwawiło mu serce, gdy patrzył jak jego przybrany brat powoli poddawał się kokieterii i krzykliwemu urokowi dziewczyny. Gdy Uriel powiedział jej, kim jest i jaka jest jego przeszłość (oczywiście nie całą, nigdy nikomu nie mówił o pożarze), ona zanurzyła się jeszcze bardziej w tym milczącym spojrzeniu, im więcej siebie przed nią odsłaniał, tym większą był zagadką. I pewnej nocy, kiedy wrócił z dłońmi umazanymi cudzą krwią, kiedy zdał sobie sprawę, że zostało jeszcze dwoje ludzi, których musi zabić i, że przychodzi mu to z coraz większym trudem i wcale nie daje mu już satysfakcji, właśnie wtedy pomylił się. Pomylił ich przyjaźń z miłością (częściej ludzie wzajemną miłość błędnie nazywają przyjaźnią), pozwolił sobie na zanurzenie się w chwili, tej, w której grały świerszcze. Noc była ciepła i długa, pełna fruwających robaczków świętojańskich a nad ranem Sasza pomyślała sobie, że jest najszczęśliwszą kobietą na świecie. Udało jej się na chwilę przysłonić ciemność, która czaiła się w nim. Przynajmniej tak jej się wydawało.

Idylliczne życie, przysłonione papierosowym dymem, pośród kawy i książek, z nocami, podczas których grali w karty do świtu wtórując sobie śmiechem, zostało pewnego dnia przerwane przez ziarno niepokoju. Ziarnem owym byli ludzie, którzy w dzień i noc obserwowali antykwariat i bynajmniej nie była to żadna mafia. Gabriel wyczuł pierwszy sytuację. Powiedziała o tym bratu, ale na razie i tak nie mogli nic zrobić, przeciwnik był nieuchwytny, wymykał się z rąk, jak woda. Aż w końcu, pewnego dnia, antykwariat odwiedził ubrany w wytworną czerń człowiek. Uriel wyciągnął wcześniej ze swojego kufra z bronią srebrny nóż, który wcześniej zamówił gdyby na wszelki wypadek miał okazać się potrzebny. Tamtego dnia okazał się on niezbędny, ponieważ Bezimienny z miejsca zorientował się, że ów człowiek jest wampirem. Przyniósł on propozycję, jak mówił od „swej pani”, aby czarodziej, który tu mieszka zgodził się na spotkanie z nią. Nie chciał odpowiedzieć na żadne pytanie, jedyne, co zrobił poza rozmową z Urielem było pogardliwe prychnięcie i określenie „zwierzę” rzucone w kierunku Gabriela. Omal nie postradał za to życia, ponieważ Uriel nigdy nie pozwalał nikomu obrażać swojego brata. Jego przyjaciele zdając sobie sprawę, że mogłoby być to mimo wszystko nie do końca na miejscu, powstrzymali go w porę.

Oczywiście stawił się w umówionym miejscu o umówionej porze, lecz był uzbrojony po zęby i zabrał ze sobą Saszę, wietrzył jakiś podstęp. I słusznie, bo na miejscu czekały na niego dwa tuziny zamaskowanych ludzi, który tylko, kiedy go zobaczyli, rzucili się by powitać go ostrzami i ogniem z pistoletów. Był wściekły jak nigdy, przeciwnik widać nie przewidział, co stanie się z dwoma tuzinami uzbrojonych ludzi, którzy staną na drodze wściekłemu magowi i jego kochance. Wszystkich starł w proch, a ostatni, ten, który trzymał się najbardziej z tyłu, był ostatnim ze wspólników ojca.

Wtedy, w wieku dwudziestu ośmiu lat Uriel poczuł się naprawdę zmęczony. Zrozumiał, że wpadł w wir wydarzeń, który raz napędzony, nie ustaje. Wiedział, że gdyby mógł teraz podjąć decyzję, możliwe, że żyłby normalnie, że nie stałby się zwyczajnym mordercą. Zrozumiał, że to pewien krąg śmierci, który pędzi na tyle szybko, że niszczy. Zauważył, że ta twardość w myśleniu, która ponoć miała przyjść z czasem, nie nadchodziła, a wręcz przeciwnie, patrząc w oczy swojej ofiary, kiedy ta na kolanach, ze łzami i krwią na twarzy błagała go o litość, on nieubłaganie, jak zwykle pociągnął za spust, ale czuł wewnątrz wszystkie te ciernie, na które znieczulony był przez lata. Wiedział też, że musi to ciągnąć dalej, chociaż będzie trudniej, ponieważ jego ojciec mógł znaleźć sprzymierzeńców w istotach, których nienawidził zawsze, którymi gardził. Musi to ciągnąć, bo teraz już nie ma wyjścia.

Dotarło też do niego, że wdał się w romans, z Saszą tylko, dlatego, że potrzebował odskoczni od tej krwi, od śmierci, że potrzebował ucieczki, a tak naprawdę oprócz czystej serdeczności nie żywił do niej niczego innego. Dodawała mu sił swoim życiem, swoim radosnym postrzeganiem świata, ale nie było między nimi wiele więcej prócz tego, co poznał wśród wielu innych kobiet, z którymi w ciągu wielu lat zawierał bardziej lub mniej przygodne związki w niezliczonych miastach świata. Powiedział jej o tym. Dlatego, że zawsze chciał być uczciwy w stosunku do tych, na których mu zależało. Na niej nie zależało mu w ten sposób, była dla niego zawsze najlepszą przyjaciółką, dobrą kochanką, ale niczym więcej. Nigdy nie umiała go do końca pojąć. Nie przewidział jednak paru rzeczy, a mianowicie tego, że zraniona kobieta może poczynić gorsze zniszczenia niż szarańcza, oraz, że jego brat usychał ze skrywanej miłości do dziewczyny. Sasza odeszła, nie chciała być tylko przyjaciółką, nie interesowała jej rola odrzuconej. Gabriel wściekł się na brata po raz pierwszy w życiu, nazwał go egoistą i zamknął się na jakiś czas w swoim pokoju. Tobiasz stwierdził, że lepiej było tego w ogóle nie zaczynać, ale dobrze, że Uriel skończył to, chociaż w tym momencie. Lepiej późno niż wcale.

Bracia nie odzywali się do siebie całymi dniami, siedzieli każdy w osobnych pokojach, Gabriel spokojnie czytając książki, Uriela dręczyły stare sny, w których widział swoją matkę błagającą go oczyma o ukojenie, o odkupienie, o zemstę za nią, a w oczach płonęły mu stare ognie. Tobiasz krążył pomiędzy nimi dwoma zupełnie bezstronny, starał się ich pogodzić.

Którejś nocy, mniej więcej dwa tygodnie po tym, jak Sasza uciekła, zjawiła się pod oknami antykwariatu i cicho przywołała do siebie Gabriela. Bez słowa przyciągnęła go do siebie i złożyła mu na ustach długi namiętny pocałunek, zdając sobie sprawę z tego, że świadkiem całej sprawy jest Uriel. Znała go i wiedziała, że śpi jak zając i budzi się na najmniejszy szelest, zawsze czujny. On obserwując to bardzo im obojgu współczuł, bo wilkołak dał się tym pocałunkiem oszukać, a ona robiła to jedynie po to by wzbudzić zazdrość. Wyszedł wtedy na dwór i oparł się o framugę drzwi, złożył ręce na piersi i patrzył na nich z żalem i chciał coś powiedzieć, ale wstrzymał się i niezauważony przez nich powrócił do łóżka.

Następnego ranka nie zastał Uriela, ale karteczkę pod drzwiami, spisaną kobiecym pismem, że jeśli chce jeszcze ujrzeć brata, ma się stawić w danym miejscu o danej godzinie. Kiedy to zrobił, zastał swojego brata w otoczeniu bandy podejrzanie wyglądających ludzi. Była tam też Sasza i na pierwszy rzut oka odniósł wrażenie, że jakoś się zmieniła, ale nie był w stanie określić, na czym ta zmiana polegała. Od razu nawiązał kontakt z Gabrielem i przekazał mu myśl, aby na jego znak atakował. Pozwolił przekazać się w ręce wroga i związać w zamian za wolność brata. Lecz w chwili, w której związywali jego i rozwiązywali Gabriela, dał znak i oboje zaczęli czynić spustoszenie pośród porywaczy. Paru udało im się zabić, większość uciekła, w ferworze walki Sasza usiłowała przedostać się do niego. Była nad wyraz silna i zwinna, Uriel nigdy wcześniej nie widział jej w takiej formie. Gdy była tuż przy nim, zamachnęła się, chyba wampirów zamiarem zabicia go i jednym czystym machnięciem obcięła mu rękę tuż nad łokciem.

Resztka przeciwników umknęła wraz z bratem Uriela i Saszą. On sam zaś zwykł wcześniej wylizywać się z najcięższych ran, ale ręki na nowo nie dało się przyszyć. Poza tym musieli schować się w lesie, tam, gdzie nikt ich nie mógł znaleźć. Tym razem Tobiasz, który niezbyt umiał walczyć tym razem był w stanie zaproponować Urielowi pomoc. Pracowali wspólnymi siłami przez trzy miesiące, aż w końcu w metalowe pręty udało im się wlać życie. Całą rękę zaprojektował Tobiasz i powoli, kawałek po kawałku, zaklinając tytanowy stop Bezimienny zdołał złączyć go z ciałem i z własną jaźnią w jedną całość. Zdawał sobie sprawę z tego, jaką sensację wywołałby taki udany eksperyment, więc odtąd prawą rękę nosił ukrytą w skórzanej czarnej rękawicy.

Przez kolejny rok oboje przyjaciele usiłowali odnaleźć miejsce kryjówki tych ludzi. Czarodziej, który w czasie rekonwalescencji nauczył się sprawnie władać lewą ręką, teraz stał się podwójnie silny, jego metalowa dłoń, dzięki doskonałej konstrukcji i magii była nadzwyczajnie silna.

Trop zaprowadził ich do Hiszpanii. Uriel zaczął od dawna podejrzewać, że stał za tym jakiś czarodziej lub czarownica, który kierował tą dziwną grupą. Zachowywali się oni wszyscy sztywno i chłodno, było w nich coś nieludzkiego. Nie mógł odgadnąć ich zamiarów, najwyraźniej miały na celu zabicie go. Tak naprawdę nie obchodziło go to bardzo, miał nadzieję odnaleźć i obronić brata, jedyną osobę, która kiedykolwiek była w stanie w pełni zrozumieć i zaakceptować jego zachowanie, osobę, z którą łączyła go od zawsze nić braterstwa, chociaż w ich żyłach nie było wspólnej krwi. Dobrze widział ból w jego oczach, kiedy zorientował się, że Sasza potraktowała go przedmiotowo, kiedy w końcu wzroku nie miał przysłonionego ślepą, bezgraniczną miłością do dziewczyny. Tobiasz miał rację, nie trzeba było wszystkiego zaczynać. Jednak Bezimiennemu coś podpowiadało, że tu nie chodzi o ich sprawę, że ona jest tylko epizodem, pretekstem do czegoś większego. Za plecami przeciwników, wydawało mu się, że widzi niewyraźny cień swego ojca i kogoś jeszcze. Zaczynał mieć powoli obsesję na punkcie ojca przez te niekończące się, powtarzające coraz częściej koszmary.

W Hiszpanii był stary zamek. Ba, zamczysko. Rodem wyjęte z horroru, porośnięte winoroślą, ciemne od upływu czasu mury, które pamiętały wielkie bitwy i oblężenia, które przesiąkły starą krwią zaprawionych w bojach rycerzy. Do zamku nikt się nie zbliżał. Oficjalna wersja była taka, że ruiny położone w środku lasu, wiele kilometrów od ludzkich siedzib, lada chwila mogą się zawalić. Ale Uriel popytał, co nieco wśród starych ludzi i oni opowiedzieli mu historię o okrutnej księżnej-czarownicy, która zaprzedała duszę diabłu w zamian za wieczną młodość, porywała ludzi i robiła na nich eksperymenty, w swoje suknie wplatała ludzką krew, aby nadać jej odpowiednią głębię czerwieni. Mówiło się też, że nienawidziła mężczyzn i każdego, jaki wpadł w jej ręce wykorzystywała, a potem zostawiała jak modliszka. Oczywiście ludzie kiwali kpiąco głowami mówiąc, że to tylko taka historyjka, tylko mit. Ale starzy ludzie na pytanie, czy ta wiedźma może jeszcze być w zamku, nie wybuchali śmiechem, ale milkli gwałtownie. Mówili tylko, że, czasami jeszcze, jeśli ktoś podejdzie zbyt blisko, znika bez śladu. Nie był to dla Uriela może przyjemny obrazek, ale na pewno nie mógł zawrócić. W końcu nie było drugiego tak upartego człowieka jak on.

Pewnego dnia postanowił, więc wybrać się w pobliże zamku, aby przyjrzeć mu się z bliska, a w szczególności bramie, która odkąd zobaczył ją z daleka, budziła w nim niepokój. Oczywiście wybrał się sam, nie chciał narażać przyjaciela na jakiekolwiek niebezpieczeństwo. Nie przewidział jednak, że do lasu zagna Tobiasza ciekawość, nie wyczuł jego obecności, całą swoją uwagę skupił na zamku. Dopiero, kiedy był już niemal dziesięć metrów od bramy, usłyszał z tyłu Tobiasza skradającego się nieudolnie. Odwrócił się i kazał mu uciekać, ale właśnie w tym momencie w drzew spłynęły bezszelestnie zamaskowane na czarno postacie. Nie było żadnej walki, mieli na tyle dużą przewagę, że szybko obezwładnili Uriela i jego przyjaciela. Założyli na niego barierę magiczną, na dłoniach miał ciężkie kajdany. Kiedy prowadzili ich do środka, czarodziej w końcu miał okazję zobaczyć bramę, która całkiem słusznie budziła niepokój. Byli to, bowiem zwinięci w kłębki, skręceni w agonii kamienni ludzie, którzy zaczęli rozstępować się i bezgłośnie krzyczeć, w miarę, jak horda wraz z jeńcami zaczęła zbliżać się w stronę murów. Po raz pierwszy w życiu strach zjeżył włosy Bezimiennemu, gdy zobaczył, że po kamiennych postaciach spływa żywa krew, przykrywając stare, zaschnięte już ślady.

Prowadzono ich wąskimi, ciemnymi korytarzami, pełnymi wilgoci i szczurów, aż w końcu obojga przyjaciół wrzucono bez zbytecznej wrażliwości do słabo o&#34
Są więzienia gorsze od słów.

2
-Nazywam się
Spacja po myślniku. (Jest co cytować w pierwszy zdaniu, łii. ^^)
Ta straż miała pewien bezpośredni związek z zaginięciem z liceum dwóch dziewczynek, którego to zaginięcia był on bezpośrednim świadkiem, co więcej, istniały przypuszczenia, że mógł znać miejsce ich aktualnego pobytu.
łaa! Za długie! Gdy doszłam do kropki już nie pamiętałam, co się działo na początku...
nawet, (lecz mało która przyznała się do tego w obawie przed śmiechem ze strony personelu) przechodzące
Przecinek powinien być PO nawiasie, nie PRZED.
Nieważne, jaką powinność będziesz spełniał, nie ważne jak bardzo zawsze będziesz dla świata
Zdumiewające. Raz ,,nieważne" napisałeś dobrze, zaraz potem źle. (Rozdwojenie jaźni? Podejrzana sprawa...)
kazała mu ukryć się tam i czekać dopóki
Czekać, przecinek.
kazała mu ukryć się tam i czekać dopóki ona go nie znajdzie. Chłopiec nie wiedział, co się dzieje, i chociaż niejasno przeczuwał, że stanie się coś bardzo złego, posłuchał matki. Uciekł więc do lasu i czekał dopóki nie usłyszał
To, co wyżej. A poza tym powtórzenie.
Kiedy powrotem zjawił się
Z powrotem. (A tak zupełnie szczerze mówiąc, to sama nigdy nie wiem, jak to się pisze. ^^ Hłe, hłe... gratulacje, robaczku.)
Chłopiec nie krzyczał, ani nie szarpał się.
No. Bo gdy ludzie widzą coś przerażającego, zazwyczaj zaczynają się szarpać. Za ubranie, za uszy...
Nie wiedział ile tak stał niewidoczny dla ludzkich oczu.
Wiedział, przecinek. I to samo ,,ile" jakoś kulawo wygląda...
Smukła, odziana w czarne szmaty, strój miała przybrany piórami i koralikami.
Lepiej by brzmiało: ,,...szmaty przybrane czymśtam". Od razu, bez zbędnego pierniczenia o szatach.
rozszerzone jak u zwierząt czarne źrenice i zielonawa skóra, raczej nie przywodziły na myśl człowieka
Bez przecinka.
w brudnej ziemi- prochu
Spacja przed myślnikiem.
Dlatego, że
Bez przecinka.
Postanowiła mu dać anielskie imię, Uriel, przesądna, jak każda strzyga wierzyła, że przyniesie mu to w życiu szczęście.
Uriel, KROPKA. Przesądna jak każda strzyga wierzyła, że blabla. Dodatkowo ,,jak każda strzyga" można dać w nawias lub między myślniki.
zawalony częściami ubrań ludzi
A czyje jeszcze mogły być ubrania, jak nie ludzi? :]
Syn Marienne, miał na imię Gabriel.
Bez przecinka.
Gabriel nie był większy niż mały piesek
Większy, przecinek.
W ludzkiej postaci, całkowicie przypominał małego chłopca
Bez przecinka. (Może najwyższy czas wprowadzić skróty? BP - Bez Przecinka. PP - Przecinek Po. ZZD - Zły Zapis Dialogów. I tak dalej. Niegłupi pomysł... Zastanowię się.)
mężczyzna oddalał się coraz bardziej mówiąc przy tym coś, o sumieniu i poczuciu winy
Bez przecinka.
Strzyga przeszukała dom jeszcze raz, znalazła tylko skrzynkę z książkami
Z domu zostały zgliszcza i ,,ściany, które rozsypywały się w proch przy dotknięciu", a skrzynia z książkami została nienaruszona? (Taka... no, wiesz... czarna skrzynka jakby. Ale to nie samolot. Może skrzynia była metalowa. A może punkowa. Na hasło ,,skrzynia" przed oczami staje mi pudełko z drewna. A drewno jest wybitnie łatwopalne. Książki takoż.)









Dalej chwilowo nie mam czasu czytać. Ale nie wiem, czy wrócę. Widać zarysy czegoś ciekawego. Ale te niekończące się opisy przeszłości są tak nużące, że zainteresowanie całością drastycznie maleje. A myślę, że słynny cytat Hitchcocka znasz: ma się zacząć od trzęsienia ziemi, a potem napięcie ma rosnąć. Tutaj nie ma ani trzęsienia ziemi, ani rosnącego napięcia. A szkoda, bo widać, że masz pomysł i starasz się go zrealizować.



Pozdrawiam. ;)
Z powarzaniem, łynki i Móza.

[img]http://img444.imageshack.us/img444/8180/muzamtrxxw7.th.jpg[/img]

לא תקחו אותי - אני חופשי

3
Mnie ten tekst znudził bardzo szybko. Nawet tak szybko, że nie zauwżyłem tego zapowiadanego fantasy. Teraz już nie wiem, czy to jest rzeczywista konwencja tekstu, czy autorowi się pomyliło. Językowo to jest nawet sprawne. Ale tekst ma być ciekawy dla czytelnika, nie dla korektora.

Re: "jeszcze bez tytułu" [fantasy]

4
Coś ktoś się wypowiedział, ale jakieś to zakurzone troszkę...

I pewnie powtórzę za Winky, ale co tam^^


-Nazywam się Nataniel Cohen.


Spacja, tak.


Był wtedy na skraju.


Ok, ale na skraju czego? Przepaści, kraju, załamania nerwowego? Musisz uściślić, mimo wszystko.


Zmaltretowane ciało w miarę upływu czasu miało nabrać sił i wrócić do dawnej formy. Spod maski zakrzepłej krwi i brudu wyłoniła się przystojna, smutna twarz mężczyzny, z której niezłomnie spoglądały ciemne oczy.


Niby te "i" w dwóch różnych zdaniach, ale mi zgrzyta. Zastąp jedno "i" chociaż by "oraz".


Tym, co najbardziej wprawiało w zdziwienie ludzi w białych kitlach nie był tragiczny stan tego człowieka.


Przecinek po "kitlach".


Jedyną rzeczą, jaką przy nim znaleziono był ściskany w dłoni srebrny naszyjnik z kryształkami, wzorem przypominający nieco tatuaż na dłoni.


Przecinek po "znaleziono".


Kiedy pacjent miał na tyle siły i świadomości, lekarze zorientowali się, że owa dłoń posiada siłę z pewnością większą niż jakakolwiek ludzka dłoń.


Ale miał wystarczająco siły i świadomości na co? żeby wstać, poruszyć się?


Mężczyzna bowiem nie pozwolił się do siebie zbliżać, a każdego, kto chciałby złamać ten milczący nakaz odsyłał na przeciwległą ścianę z wielkim guzem pośrodku głowy.




Przecinek po "nakaz".




leżał pacjent słychać było podejrzane odgłosy i stukania, a nawet, (lecz mało która przyznała się do tego w obawie przed śmiechem ze strony personelu) przechodzące wzdłuż korytarza nocą zjawy.


Przecinek po "pacjent". A na "nawet" Winky zwróciła już uwagę.


Kwestię zwiędłych roślinek doniczkowych, spławił pogardliwym prychnięciem.


Wywal przecinek.


Ciemne włosy i te oczy, przypominające niebo przed burzą odziedziczył po tacie.


Przecinek po "burzą".


Pokazywała mu jak kontrolować swoją siłę i przewagę, jak umiejętnie, rozsądnie i dobrze z niej korzystać.


Przecinek po "mu". I powtórzenia.


Jak zapanować nad umysłem, nie tylko swoim i wyczytać z niego wszystko.


Przecinek po "swoim".



Dalej jakoś nie miałam zapału czytać. Przejrzałam - strzygi, magia...



Zgadzam się z Winky - to, jak zestawiasz konwencje (tu człowiek robocopiasty, tu czarownica), wydaje mi się osobiście ciekawe, ale przedłużasz chwilami niemiłosiernie, co zniechęciło mnie do czytania z ochotą. Nie zachwyciłam się.



Pozdrawiam i powodzenia.
"Tymczasem zaś trzymajcie się ciepło i bądźcie dla siebie dobrzy".

Przedmowa - list do Czytelnika z "Zielonej mili" Stephena Kinga.



"Zawsze wiedziałem, że jestem cholernie wyjątkowy".

Damon Albarn
ODPOWIEDZ

Wróć do „Opowiadania i fragmenty powieści”

cron