Fanfiction. Wprawka w "klasycznym" fantasy (już tak klasycznym, że bardziej nie można). Napiszcie proszę zwłaszcza, co sądzicie o dialogach i użyciu mowy pozornie zależnej. Uważam, że to moja mocna strona, no ale to ja.
Akim od zapadnięcia zmroku siedział skulony w krzakach przy polance. Bał się. Obcy przyszedł ścieżką z zachodu, a tam w lasach mieszkały tylko Białe Upiory i wielkie pająki – pamiętał, co mówił setnik. Jeśli ktoś przeszedł przez taką puszczę, musiał być potężnym wojownikiem. Co prawda ten mężczyzna był szczupły i chyba nie starszy od Nimura, lecz wyglądał na silnego i zwinnego. Broń też miał dobrą: łuk i długi nóż. Myśliwy?
Jego broni nie uda mu się wziąć – podróżny trzymał ją przy sobie – ale może przynajmniej jedzenie? Widać było, że miał go dużo. Jadł i nawet nie schował resztek do torby; niedbale zostawił je przy ognisku obok podbitego futrem płaszcza. Przecież wilgoć je chwyci. A sam Akim prawie głodował. Nie całkiem jeszcze – to nie były złe lasy, póki nie zapuściło się za bardzo na zachód, pełne jagód i orzechów, lecz była już późna jesień i wszystko powoli się kończyło. A jego miecz był bezużyteczny do polowania. Bez rzemieni czy końskiego włosia trudno też było robić dobre wnyki, zresztą mogli je odkryć. I z pieczeniem miał trudności – bał się, że ktoś zauważy dym.
Podszedł ostrożnie. Gałązka w żarzącym się ognisku trzasnęła, zajmując się ogniem i Akim odskoczył z powrotem w ciemność. Płomień przez chwilę oświetlił twarz siedzącego przy ognisku, młodą, piękną jak u dziewczyny, tylko z ostrzejszymi rysami, ale obcy ani drgnął. Spał. Musiał spać.
Odczekał chwilę i znowu się zbliżył, wstrzymując dech. Chwycił szybko suszone owoce i chleb. Chleb! Jak dawno nie jadł chleba. Wszystko w nim krzyczało, by na tym poprzestać, ale ciepły płaszcz kusił. W takim ubraniu może by udało mu się przeżyć zimę? A może nawet dotrzeć do domu?
Cały czas obserwował podróżnego, ale nie na wiele mu sie to zdało. Ledwie zauważył ruch, zanim znalazł się na ziemi z wykręconą ręką.
– Nie mam nic przeciwko podzieleniu się jedzeniem, choć mógłbyś poprosić. Tego płaszcza jednak sam będę potrzebował.
Akim zesztywniał i zacisnął mocno oczy, ale obcy nie sięgnął po nóż. I nie bił. Nawet nie krzyczał. Trzymał go tak, by nie zadać bólu, obejrzał go sobie uważnie, a po chwili puścił.
– Zjedz, co wziąłeś, lecz nie uciekaj. Chcę z tobą porozmawiać.
Posłuchał. I tak by nie dał rady mu uciec. Był bardzo zmęczony, z głodu kręciło mu się w głowie, a ten tu mógł sobie wyglądać jak dziewczyna, jednak miał stalowy uścisk i szybkość ruchów dzikiego kota.
Zjadł łapczywie owoce, odgryzł połowę chleba i schował resztę pod ubranie. Wstyd mu było tak robić z poczęstunkiem (no... prawie poczęstunkiem), ale nie wiedział, czy jutro zdobędzie coś do jedzenia.
– Jesteś ze wschodu, prawda? Przyszedłeś tu z armią z Rhûn pod Dale i Erebor.
Kiwnął głową. Nie było co zaprzeczać. Obcy patrzył na jego miecz. Był wyszczerbiony od cięcia drewna i ostrzenia o kamienie, zresztą od początku był nienajlepszy – dobrego by mu nie dali – lecz widać było na rękojeści godło Czerwonego Oka. Poza tym tutejsi ludzie mieli na ogół jasne włosy i oczy. Ten też miał, ale nie był stąd – oni zupełnie inaczej mówili. Pewnie dlatego nie chciał go zabić.
– Zdezerterowałeś?
– Nie! – Akim z oburzeniem potrząsnał głową. – Służyłem w sotni Czarnych Ogierów, później Wilków Stepowych, ale żadnej z nich już nie ma. Nie jestem dezerterem.
– Bez obrazy, lecz na wilka to ty nie wyglądasz. Jeszcze z ciebie szczenię. Ile masz lat, piętnaście?
Nieco urażony Akim miał ochotę powiedzieć, że jego rozmówca nawet cienia zarostu nie ma i dużo starszy być nie może, ale zmilczał. Lepiej nie prowokować kogoś, kto właśnie przyłapał cię na próbie kradzieży.
– Prawie. Ale naprawdę jestem żołnierzem.
– Wszyscy wojownicy z Rhûn, jakich kiedykolwiek widziałem, byli starsi.
– No bo zwykle są... – przyznał niechętnie. – Ale z każdego domu brali po jednym mężczyźnie, a mój ojczym... Musiał im chyba zapłacić, bo powiedzieli, że ja mogę być.
– Kiedy to było?
– W zimie.
– To niedługo byłeś w armii. Od czasu pokonania was żyjesz tu w lesie?
– Tak.
Nieznajomy przyjrzał się mu uważnie dziwnie świetlistymi, hipnotyzującymi oczami.
– To nie ma sensu. Jeśli nic gorszego na sumieniu nie masz niż drobne kradzieże, chodź ze mną do koszar w Dale. Ludzie z Dale i plemię Durina nie traktują jeńców źle. Musisz dobrze sobie radzić w lesie, jeśli od czasu bitwy nikt cię nie znalazł, ale zima będzie ostra, a mrozy przyjdą niedługo. Żaden człowiek bez dobrego schronienia i zapasu żywności ich nie przeżyje. Nawet ktoś z mojego plemienia miałby kłopoty.
To było kuszące. Bardzo kuszące. Ale nie mógł. Po prostu nie mógł. Nie z nadmiaru dumy, ta zdecydowanie przegrywała z pustym żołądkiem. Ze strachu.
– Zabiją mnie!
– Na pewno nie.
– Wszystkich zabili.
Obcy popatrzył na niego raz jeszcze, znowu tym przeszywajacym spojrzeniem.
– Jeńców? Kto? Kiedy?
Mówić o tym było czystą, samobójczą głupotą. Ale tak dawno z nikim nie rozmawiał. I taką straszną ochotę miał opowiedzieć komuś, co się stało. A ten tu chyba nie życzył mu źle. W końcu nie był stąd, więc nie miał powodu go nienawidzić.
– Już było po bitwie, uciekaliśmy. Otoczyli nas. Ale nie atakowali, nie strzelali. Nas było wielu, prawie cała sotnia, mieliśmy broń, konie... Chcieli rozmawiać, kapitan się zgodził. Przyszli... Dwóch ludzi, dwóch krasnoludów. Myślałem, że wszystko będzie dobrze. Złożymy broń i pozwolą nam odjechać. I wtedy... Kapitan wyciągnął miecz i kazał zaatakować. Posłów! Bez broni! Nie wiem, nie wiem, dlaczego! Nie rozumiem. Jednemu przyłożył miecz do gardła, widziałem, człowiekowi, drugiego i krasnoludów chyba zabili od razu. Rozkaz był się przebić. Ale ich było za wielu...
Zorientował się, że płacze.
– Nie brali jeńców. Nimur rzucił miecz, ale i tak go zabili. Wszystkich zabili.
– Jak ty ocalałeś?
– Udałem martwego. Krew mi leciała z ucha, dużo krwi, to chyba strzała była, całą twarz miałem we krwi. Leżałem... Nie pamiętam. Jak zbierali ciała, już się zmierzchało. Odtoczyłem się na bok, w krzaki. Nikt nie widział.
Obcy westchnął.
– Teraz rozumiem, dlaczego się boisz. Jednak to było w bitwie i kiedy jeszcze byli gorący z gniewu. Teraz zdążyli ostygnąć. Nie sądzę, by ktoś chciał cię skrzywdzić.
– Skąd możesz wiedzieć? Nie jesteś stąd. Znasz ich?
Podróżny uśmiechnął się.
– Rzeczywiście, nie jestem. Nie przedstawiłem się. Jestem Legolas, z Leśnego Królestwa.
Akim uświadomił sobie, że też nie powiedział mu swojego imienia i nadrobił to.
– Widzisz Akimie, mimo że jestem tu obcy, rzeczywiście znam ludzi z Dale. I mam dobrego przyjaciela w Ereborze.
Przyjaciela-krasnoluda? To nie była dobra wiadomość. Ojciec, gdy jeszcze żył, mówił mu po cichu, że to nieprawda, co głosili kapłani o krasnoludach, ale że byli oni straszliwymi w gniewie wojownikami – tak, to się zgadzało.
– Leśne Królestwo, gdzie to jest, daleko?
– Niezbyt – Legolas (dziwne imię, ale tu wszystko było dziwne) obrócił głowę na zachód. – Tam. W Mrocznej Puszczy.
– To tam ktoś mieszka? – W wojsku mówili, że nie, mogli jednak kłamać. Nie wszystko, co mu powiedzieli, było prawdą. Na przykład mówili, że ludzie tu służą krasnoludom i Białym Upiorom, a tak nie było. Krasnoludom – może, choć wyglądało raczej, że byli ich sojusznikami, nie sługami – ale żadnego upiora Akim nigdy nie widział.
– Oczywiście. Mój lud tam mieszka od bardzo dawnych czasów – dawnych nawet dla mnie, cóż dopiero dla ciebie. Dwa i pół dnia drogi stąd jest dom mojego ojca.
Akim poczuł przypływ nadziei. Jeśli wszyscy oni byli tacy jak ten...
– Proszę, zabierz mnie tam! Będę pracował! Robił co chcecie. Pracowałem przy koniach. Umiem też wyplatać kosze. Szybko się uczę. – Przełknął ślinę – Siedem lat wam odsłużę, a jeśli chcecie więcej... Nie ucieknę.
– Och, chłopcze – westchnął Legolas. – My nie trzymamy niewolników. Zresztą obawiam się, że nie mogę cię tam wprowadzić. Ludzi, jeśli gościmy, to tylko na krótko.
Czyli na nic. Tam nie było schronienia. Znowu łzy zakręciły mu się w
oczach. Cały skupił się na tym, by nie wybuchnąć otwarcie płaczem i może dlatego dopiero po chwili jego uszy przekazały umysłowi, jakie dokładnie słowa właśnie do nich dotarły.
– Jak to "ludzi"? – Serce Akima mało nie wyskoczyło mu z gardła, w głowie mu zaszumiało. Mroczna Puszcza... I te oczy...
– Jesteś przecież człowiekiem, czyż nie?
– Tak – Akim potwierdził zduszonym głosem, z trudem opanowując ogarniający go paniczny strach. Zbierając resztki odwagi, zacisnął pięści i spytał, znając już odpowiedź. – Ale ty... nie?
– Jestem elfem. Myślałem, że wiesz. Nie bój się! – głos przybrał nagle rozkazujący ton. – Cokolwiek ci o nas mówili, to były kłamstwa. Elfy nie piją krwi i nie jedzą dzieci. Nic ci nie grozi.
– Nie jestem dzieckiem! – O nie, czemu on zawsze mówił takie głupoty, jak się bał?
Elf roześmial się.
– Zatem tym bardziej. Nic ci nie zrobię. Możesz w każdej chwili pójść sobie, jeśli chcesz. Nie zmuszę cię do niczego, choć, przyznaję, mam wielką ochotę zaciągnąć cię do Dale choćby siłą. Ale najlepiej zjedz coś jeszcze, prześpij się przy ogniu, a jutro rano sam zdecyduj, co robić dalej.
Przez moment Akim omal się nie zgodził. Tak, zje i prześpi się. Po chwili jednak sam nie mógł uwierzyć, że mu coś takiego przyszło do głowy. Po to przeżył wojnę i ponad dwa miesiące sam w lesie, żeby teraz iść spać przy Białym Upiorze?
Uciekł. Biały go nie gonił. Krzyknął tylko za nim:
– Będę tu znowu pojutrze o świcie! Przyjdź!
Legolas początkowo zamierzał od razu zapukać do bram Góry i znaleźć Gimlego, jednak w tej sytuacji postanowił najpierw sprawdzić, jak wyglądają sprawy w Dale. Niezbyt dobrze, ale mogło być gorzej, stwierdził, idąc rankiem przez miasto i przyglądając się budynkom i ogrodom. Miasto zostało mocno zniszczone, aczkolwiek dużo już odbudowano. Dale nigdy nie miało rozbudowanych umocnień – w razie ataku ludzie i ich ruchomy dobytek mogli liczyć na schronienie w niezdobytych murach Ereboru. Tym razem też tak było, jednak zapłacili za to spaleniem wielu domów. Szczególnie przedmieścia od wschodu ucierpiały. O proszę, nowy dom uzdrowień przetrwał, prawie nietknięty ogniem – księżycowy dąb, sam doglądał wycinki i obróbki. Gimli nie chciał wierzyć, a mówił mu, że budynek z tak przygotowanego drewna nie zajmie się łatwo płomieniem. Najeźdzcy używali na pewno machin oblężniczych ze smołą i ognistych strzał, ale chyba nie tylko w wyniku walk doszło do pożarów: zniszczenia były zbyt rozległe. Musieli umyślnie podpalać miasto. Widać było wyraźnie, gdzie ich zatrzymano. Tego mieszkańcy Dale szybko im nie zapomną. Wyglądało jednak, że napastnicy nie palili zbóż i nie zarzynali zbyt wiele bydła. Armia Saurona szła na zachód i musiała zadbać o zaopatrzenie na przyszłych tyłach. Poza tym nie było tu orków, których nawet takie względy by nie powstrzymały – tych Nieprzyjaciel wysłał na Gondor. I na Mroczną Puszczę.
Padał deszcz i znacznie się oziębiło od poprzedniego dnia. Złota jesień dobiegała końca, nadchodziły słoty. Jak sobie radził w lesie ten chłopiec ze Wschodu? Ludzie źle znosili zimno. Może trzeba mu było jednak dać ciepły płaszcz? Tyle że wtedy zmniejszyłaby się szansa na jego dobrowolne przyjście do Dale, a i tak duża nie była. Jeszcze niechcący go dodatkowo wystraszył. Powinien był zorientować się po jego zachowaniu, że on nie miał pojęcia, iż jego rozmówca nie jest człowiekiem.
Mała dziewczynka siedząca na progu jednego z odbudowanych już domów pociągnęła za rękaw drugą, jeszcze mniejszą, pokazując go palcem i coś jej szeptem tłumacząc. Legolas uśmiechnął się do nich i pomachał im ręką. I uśmiech, i machanie odwzajemniono mu co najmniej dziesięciokrotnie. Wśród dorosłych nie wzbudzał szczególnego zainteresowania. Elf to elf, mówiły ich przelotne spojrzenia, widać ma tu jakiś interes. Jedna i druga reakcja była miłą odmianą po ostatnio odwiedzanych miastach ludzkich, w których wszyscy się na niego mniej lub bardziej otwarcie gapili, a niektórzy wręcz się go bali. Choć aż tak dziwacznych wyobrażeń na temat jego rasy jak tamten chłopak nie mieli nawet w Rohanie. Nie sądził też, by na ulicach Dale rozpoznawali w nim syna Leśnego Króla. Za rzadko tu bywał, a ponadto już od dawna podejrzewał (a Gimli to kiedyś potwierdził), że ludzie i krasnoludowie mieli trudności z odróżnieniem jednego ciemnowłosego i szarookiego elfa od drugiego.
Koszary były na zachód od domu uzdrowień i tu ogień nie dotarł. Okazało się, że kwatermistrza, którego Legolas znał, już od kilkunastu lat nie było w służbie (niestety, dla śmiertelników czas płynął inaczej), ale jego następca był równie przyjaźnie nastawiony, a zdecydowanie bardziej gadatliwy.
– Jeńcy? Niezbyt wielu ich mamy, ale kłopotów z niektórymi co nie miara. Nie ze wszystkimi, rozumiesz, panie Legolasie, tam różni byli. Tych, co dręczyli naszych, którzy nie zdołali się schronić – pogodna twarz nagle stężała – powiesiliśmy od razu. Za mało, jakby kto mnie pytał, ale świadków nie było. I teraz nie wiadomo, co z takimi robić, bo to widać, że nóż w plecy wbiją, jak się ich na moment z oka spuści. Pod kluczem siedzą. Będziemy musieli ich wypuścić za niecały rok, prawo takie, ale to jakby wilki między owce wypuścić. Może królowie coś wymyślą. Ale są i na przykład chłopaki ze wschodniego Dorwinionu, których w kajdanach do wojska zaciągnęli. Ci wolni chodzą i mogliby odejść, ale na zimę nijak. Pracują między nami i dobrze się mają. Jeden nawet mnie wczoraj pytał, co trzeba zrobić, by osiedlić się w Dale na stałe. Ci są w porządku, ale reszta... No i jeść im trzeba dać, i spać gdzieś muszą. A krasnoludowie się wywinęli jak zawsze, że niby jak ludzcy jeńcy, to u nas mają być, bo traktat. Sprytne, nie? Jak stoją Dale i Góra, żadnych krasnoludów nikt nigdy w niewolę nie wziął.
Legolas wydał z siebie współczujący pomruk, przezornie unikając bardziej artykułowanej odpowiedzi. Ludzie z Dale mogli narzekać na krasnoludów, krasnoludowie na ludzi z Dale, ale każdy obcy, który ośmieliłby się do narzekań przyłączyć, gorzko by tego pożałował.
Zapytał o potyczkę, która miała miejsce już po głównej bitwie. Oficer zacisnął zęby.
– Tak się kończy paktowanie ze sługami Nieprzyjaciela. Choć kto mógł wiedzieć... Na ogół i ci ze wschodu przestrzegają rozejmów.
– Zemściliście się.
– Ano tak. Niektórzy co tam byli żałowali, jak już ochłonęli, bo co zwykli żołnierze winni... Ale co się stało, to się nie odstanie.
– Nie wiadomo, czemu do tego doszło?
– Nie. Może, niektórzy mówili, jakoś przez tego krasnoluda z Rhûn, który poszedł jako jeden z posłów... Żelaznoręki. Może się znali z tym ich przeklętym kapitanem.
Legolas drgnął. Gimli opowiadał mu o swoim przyjacielu Nahunie, uciekinierze ze wschodu. Ilu Żelaznorękich mogło być w Ereborze?
– Ten Żelaznoręki... Czy on za czasów pokoju nie pracował w kamieniu przy budowie fontann i akweduktów? Razem z Gimlim z rodu Durina? Synem Glóina?
– Tak. A co, aż w pałacu Leśnego Króla słychać było, jak stary Glóin wrzeszczał, że jego syn jest skończonym głupcem, który wchodzi w spółkę z przybłędą bez grosza? – roześmiał się, ale zaraz spoważniał. – Szkoda tego Żelaznorękiego. Na początku byli tacy, co na niego krzywo patrzyli, że to podobno kiedyś, przed wiekami, jego klan służył Nieprzyjacielowi, ale to był porządny krasnolud i dobry wojownik. I żonę z dziećmi zostawił.
Legolas podziękował za rozmowę, pożegnał się i wyszedł, kierując się w stronę Góry. Sprawy się skomplikowały. Oczywiście to, by Gimli, choćby nie wiem jak rozgniewany i w żałobie mógł skrzywdzić bezbronnego lub odmówić pomocy dziecku było czymś absolutnie nie do wyobrażenia, ale dla obu stron sytuacja będzie trudniejsza, niż się spodziewał.
4
Piszesz sprawnie i nie masz kłopotów z mową pozornie zależną
Jest trochę sformułowań niezbyt zręcznych, jak tu:
Albo tu:
Te i podobne potknięcia nie są wielkim mankamentem Twojego tekstu, można je usunąć w trakcie zwykłej obróbki redakcyjnej. Zastanawia mnie natomiast co innego.
Nie wiem, jak długie jest to opowiadanie, narracja w nim ma jednak charakter typowo powieściowy. Tak pisze się naprawdę długie teksty. Cały ten fragment stanowi przecież zaledwie wprowadzenie w sytuację Akima, gdyż zamiast akcji mamy dwie rozmowy o tym, co było oraz opis zniszczonego miasta. To sprawdza się w powieściach, kiedy autor zawiesza na pewien czas bieg wydarzeń, żeby zapoznać czytelnika z ich zapleczem - tym, co działo się za kulisami albo nawet w odległej przeszłości. Jako wstęp do opowiadania taki zabieg wydaje mi się średnio użyteczny - rozmowa z kwatermistrzem jest przeładowana najróżniejszymi informacjami, z których większość najprawdopodobniej nie ma żadnego znaczenia dla późniejszych losów głównego bohatera.
cdn.

Obcy przyszedł, ale pamiętał Akim - podmiot domyślny niespecjalnie się sprawdza w tej konstrukcji. W ogóle, 3 orzeczenia w tej samej formie odnoszące się do trzech różnych osób w obrębie jednego zdania to zbyt wiele, jak na jego pojemność. Uprościłabym: [...] i wielkie pająki - przynajmniej tak mówił setnik.Andreth pisze:Obcy przyszedł ścieżką z zachodu, a tam w lasach mieszkały tylko Białe Upiory i wielkie pająki – pamiętał, co mówił setnik.
Albo tu:
Ledwie zauważył/zdążył zauważyć ruch, już leżał na ziemi...Andreth pisze:Ledwie zauważył ruch, zanim znalazł się na ziemi z wykręconą ręką.
Od czasu pokonania... brzmi trochę urzędniczo-sprawozdawczo. W takiej rozmowie przy ognisku pasowałoby coś bardziej potocznego, choćby: Rozbili was i dlatego żyjesz w lesie?Andreth pisze:– To niedługo byłeś w armii. Od czasu pokonania was żyjesz tu w lesie?
Wiadomo, że to nieznajomy patrzy uważnie, natomiast jego oczy są dziwnie świetliste, lecz taka zbitka jest mało fortunna.Andreth pisze:Nieznajomy przyjrzał się mu uważnie dziwnie świetlistymi, hipnotyzującymi oczami.
Te i podobne potknięcia nie są wielkim mankamentem Twojego tekstu, można je usunąć w trakcie zwykłej obróbki redakcyjnej. Zastanawia mnie natomiast co innego.
Nie wiem, jak długie jest to opowiadanie, narracja w nim ma jednak charakter typowo powieściowy. Tak pisze się naprawdę długie teksty. Cały ten fragment stanowi przecież zaledwie wprowadzenie w sytuację Akima, gdyż zamiast akcji mamy dwie rozmowy o tym, co było oraz opis zniszczonego miasta. To sprawdza się w powieściach, kiedy autor zawiesza na pewien czas bieg wydarzeń, żeby zapoznać czytelnika z ich zapleczem - tym, co działo się za kulisami albo nawet w odległej przeszłości. Jako wstęp do opowiadania taki zabieg wydaje mi się średnio użyteczny - rozmowa z kwatermistrzem jest przeładowana najróżniejszymi informacjami, z których większość najprawdopodobniej nie ma żadnego znaczenia dla późniejszych losów głównego bohatera.
cdn.
Ja to wszystko biorę z głowy. Czyli z niczego.
5
Dziękuję za znalezione błędy. Te dwa pierwsze nawet rzuciły mi się w oczy, lecz nie wiedziałam, jak je poprawić. (Szalejace zaimki i podmioty domyślne nie do odgadnięcia to w ogóle moja pięta achillesowa.)
Nakryłaś mnie. To rzeczywiscie początkowo pisane było jako fragmenty powieści. Istnieje ona w postaci zgrubnego planu, pojedynczych scenek i kilku większych kawałków (na dodatek częściowo po polsku, częściowo po angielsku) i nigdy nie ujrzy światła dziennego, ponieważ ostatecznie stwierdziłam, że nie będę marnowała czasu na pisanie długiego utworu z założenia niedrukowalnego. Ponieważ wątek Akima (zasadniczo jeden z pobocznych - głównym bohaterem był Legolas) był stosunkowo najbardziej dopracowany, uznałam, że można go wyjąć i przerobić na opowiadanie czy nowelkę. Wygląda na to jednak, że to nie jest takie proste...Rubia pisze: Nie wiem, jak długie jest to opowiadanie, narracja w nim ma jednak charakter typowo powieściowy.
6
Z pewnością jestem lekkim paranoikiem pod tym względem, ale ciąłbym zaimki, gdzie tylko można, jakby wypowiedziały mi wojnę! Napisałbym to zupełnie inaczej, na przykład tak:Obcy przyszedł ścieżką z zachodu, a tam w lasach mieszkały tylko Białe Upiory i wielkie pająki
"Obcy przyszedł ścieżką z zachodu, pełnego lasów zamieszkiwanych przez Białe Upiory i wielkie pająki".
Moim skromnym zdaniem to brzmi lepiej, prościej i lepiej.

7
Rzeczywiście, nie warto marnować czasu na pisanie długiego utworu z założenia niedrukowalnego. Można ten czas spędzić pożyteczniej
Ale wykrawanie z powieści fragmentów, które mogłyby stać się opowiadaniami, to zabieg wcale nie prosty. W tym fragmencie, na przykład, kwatermistrz jest taką typową "gadającą głową". W powieści - niech tam sobie będzie, nawet jeśli nie przeznaczasz mu żadnej szczególnej roli. Pojawi się w dwóch krótkich epizodach, potem ktoś wspomni, że zginął walecznie, i tyle. W opowiadaniu - przynajmniej w tej części, którą dałaś nam do przeczytania - właściwie jest zbędny. Równie dobrze Legolas, idąc przez miasto, mógłby rozważać, co przed chwilą od niego usłyszał, a istotną treść ich rozmowy dałoby się zawrzeć w trzech-czterech zdaniach.
Możesz przecież wyznaczyć sobie jakiś limit objętości opowiadania i historię Akima nie tyle skrócić, ile opowiedzieć na nowo. To jest gimnastyka, gdyż jeśli mamy tekst już napisany, wtedy trudno się z nim rozstać (tu nie chodzi bowiem o wykreślenie zbędnych zdań, lecz o nową konstrukcję, kiedy w ogóle mogą zniknąć pewne postaci czy sytuacje), ale może uznasz, że warto. Przy narzuconym limicie znaków nieraz trzeba się namęczyć również układając fabułę - co, tak naprawdę, jest w tej historii najważniejsze? - lecz zawsze jest to krok w stronę większej sprawności pisarskiej.
[ Dodano: Wto 13 Paź, 2015 ]
Ja w ogóle lubię taką szeroką, niespieszną narrację i grube tomy powieści
Opowiadanie rządzi się jednak trochę innymi prawami...

Możesz przecież wyznaczyć sobie jakiś limit objętości opowiadania i historię Akima nie tyle skrócić, ile opowiedzieć na nowo. To jest gimnastyka, gdyż jeśli mamy tekst już napisany, wtedy trudno się z nim rozstać (tu nie chodzi bowiem o wykreślenie zbędnych zdań, lecz o nową konstrukcję, kiedy w ogóle mogą zniknąć pewne postaci czy sytuacje), ale może uznasz, że warto. Przy narzuconym limicie znaków nieraz trzeba się namęczyć również układając fabułę - co, tak naprawdę, jest w tej historii najważniejsze? - lecz zawsze jest to krok w stronę większej sprawności pisarskiej.
[ Dodano: Wto 13 Paź, 2015 ]
Ja w ogóle lubię taką szeroką, niespieszną narrację i grube tomy powieści

Ostatnio zmieniony wt 13 paź 2015, 21:30 przez Rubia, łącznie zmieniany 1 raz.
Ja to wszystko biorę z głowy. Czyli z niczego.
8
To prawda. Moim zdaniem powieści wypadają dużo lepiej, bo opowiadania nie pozwalają rozwinąć skrzydeł. Autor nie posiada czasu, by zbudować postać. Wszystko jest skrótowe. Rzadko kiedy bohater w opowiadaniu ma szanse zaistnieć na właściwym poziomie, chyba że historia się przeciągnie w stronę noweli. Ale nie oszukujmy się, na paru kartkach A4 nie można zbudować czegoś naprawdę dobrego za każdym razem. Perła trafia się rzadko i talent literacki ma tu niewiele do rzeczy. Po prostu opowiadania są lakoniczne, przez co tracą na wartości. Ale lubię poczytać.Opowiadanie rządzi się jednak trochę innymi prawami...

Rubia: W komentarzach pod tekstem staramy się nie prowadzić dyskusji na tematy bezpośrednio z nim nie związane. Temat o wyższości powieści nad opowiadaniami pasuje do Hyde Parku, chociaż ja bym nie ryzykowała

Nie bez przyczyny mamy tu nawet dział miniatur literackich.
[ Dodano: Wto 13 Paź, 2015 ]
Rubia. Nemo iudex in causa sua. To stara i dobrze sprawdzona zasada, ale zgadzam się z Tobą, że nie znam każdej przestrzeni na Forum. Powinienem postąpić inaczej. Nawiasem, znamy się skądinąd. Ku chwale wartości słowa, zawsze złotego.

Wiem, że konfliktowy typ jestem, spod najciemniejszej gwiazdy, jaką znają bandyci. Dlatego, siłą rzeczy, zostałem zmuszony, by wzbogacić wątek o kolejne spostrzeżenia, żeby nie wyszło, że nic nie mam do powiedzenia, bo mam.
Powtórzenie zaimkowe (ich) oraz powtórzenie standardowe. Można tego uniknąć, na przykład tak:Andreth pisze:bo to widać, że nóż w plecy wbiją, jak się ich na moment z oka spuści. Pod kluczem siedzą. Będziemy musieli ich wypuścić za niecały rok, prawo takie, ale to jakby wilki między owce wypuścić.
"bo to widać, że nóż w plecy wbiją, jak się na moment oko spuści. Pod kluczem siedzą. Będziemy musieli każdego uwolnić za niecały rok, prawo takie, ale to jakby wilki między owce wypuścić"

Ostatnio zmieniony wt 13 paź 2015, 21:26 przez middleoftheroad, łącznie zmieniany 1 raz.