Latest post of the previous page:
To było wałkowane wiele razy: debiutant musi zwrócić na siebie uwagę. Możliwości jest kilka: konkursy, opowiadania w różnego typu pismach literackich itp. Jeśli się spodoba, łatwiej będzie mu nakłonić wydawnictwa do wydania swoich dzieł. A jak pierwsza książka odniesie sukces, to ma już z górki62
Oj, nie demonizuj. Niewielu debiutantów ma farta, ale przecież co rok debiutuje spora grupa osób. Oczywiście nie mówię o VanitowcachPhea pisze:Czyli co, debiutanci powinni wyjść z założenia, że nie jest ważne co napiszą, bo i tak nikt ich nie wyda? Czy może jednak warto wiedzieć z jakimi tekstami nie mają żadnych szans, a z jakimi istnieje cień nadziei? :wink:
Pięknie dziękuję za odpowiedzi
Gdzieś czytałam, że co setny (+/-) debiutant wydaje książkę. Więc nie jest źle. Co pisać? powieści. Najwięcej szans mają (IMHO) obyczajówki i fantastyka. Ale może się mylę.
63
Z fantastyką prawdopodobnie się mylisz, bo to jednak płytki stawik - a (chociaż nie wiem, czy to uprawniony wniosek) mam wrażenie, że co druga osoba pisząca uprawia właśnie fantastykę w przeróżnych jej odmianach, w tym (spory procent) YA.
Natomiast co do obyczaju - zgoda.
Natomiast co do obyczaju - zgoda.
Mówcie mi Pegasus 
Miłek z Czarnego Lasu http://tvsfa.com/index.php/milek-z-czarnego-lasu/ FB: https://www.facebook.com/romek.pawlak
Miłek z Czarnego Lasu http://tvsfa.com/index.php/milek-z-czarnego-lasu/ FB: https://www.facebook.com/romek.pawlak
64
Trochę wydawnictw wydających fantastykę jest. A czemu ludzie tak często po nią sięgają (autorzy)? Nie mam pojęcia. To nie takie proste, jakby się mogło wydawać
Obiecałam sobie, kończę Wędrowców, może skrobnę jeszcze jakąś pojedynczą strzałę (mam pomysł) i finisz, żadnej fantastyki. Tylko obyczaj.
Obiecałam sobie, kończę Wędrowców, może skrobnę jeszcze jakąś pojedynczą strzałę (mam pomysł) i finisz, żadnej fantastyki. Tylko obyczaj.
65
To jest proste. Autorzy sięgają po fantastykę z dwóch powodów - albo umieją pisać i fantastyka daje im najwięcej możliwości kreacyjnych, albo nie umieją pisać i fantastyka daje im wrażenie, że nikt ich nieumiejętności pisania nie zauważy ;-)Augusta pisze:A czemu ludzie tak często po nią sięgają (autorzy)? Nie mam pojęcia. To nie takie proste, jakby się mogło wydawać
66
Bardzo trafna diagnozaMaciejŚlużyński pisze:To jest proste. Autorzy sięgają po fantastykę z dwóch powodów - albo umieją pisać i fantastyka daje im najwięcej możliwości kreacyjnych, albo nie umieją pisać i fantastyka daje im wrażenie, że nikt ich nieumiejętności pisania nie zauważy ;-)Augusta pisze:A czemu ludzie tak często po nią sięgają (autorzy)? Nie mam pojęcia. To nie takie proste, jakby się mogło wydawać
68
Czytałam o tym (o tych pięciu latach), i zawsze mnie frapowało, jak to było? Jeździłeś do każdego wydawnictwa? Czy wysyłałeś propozycję? Czy jak? Opowiedziałbyś dokładnie
To bardzo krzepiące, że udało Ci się w końcu wydać Jakuba i na dodatek odnieść tak spektakularny sukces. Ja bym chętnie posłuchała takiej opowieści. Wiem, że pewnie nigdy takiego nie odniosę, ale czyjś sukces też cieszy. Kiedyś napisałeś, że niektórzy później mówili: Mistrzu, myliliśmy się
(to też zapamiętałam). To jest bajer. Choć przez sekundę poczuć taką satysfakcję? Bezcenne. Opowiedz
Jak to było?
70
Ćwiek debiutował dekadę (!) temu, wtedy ukazywało się zresztą więcej zbiorów opowiadań. I połączonych bohaterami i związanych ze sobą tylko nazwiskiem autora. Fabryka Słów zresztą wypuściła także sporo antologii pod najróżniejszymi hasłami przewodnimi. Od tego czasu rynek się zmienił, takich rzeczy wychodzi mniej, wydawnictwa wolą nie ryzykować z racji mniejszego popytu (zgaduję, że o to chodzi). Jak już to znane nazwiska albo zbiór tekstów rozgrywających się w popularnym uniwersum (tu głównie postapo).Baribal pisze:Ćwiekowi takie coś przyjęli.
Mam w związku z tym chytry plan przekucia kilku opowiadań połączonych bohaterami w powieść, zobaczymy jak wyjdzie
Amen ;DNavajero pisze:Sprawa jest prosta: autorowi który wyrobił sobie markę, przyjmą ( prawie ) wszystko. Debiutant ma problem z opublikowaniem czegokolwiek.
71
Co z kim rozmawiam, to słyszę inną historię, ale niedawno wybrałam się na spotkanie z redaktorką z Genius Creations i dowiedziałam się na przykład, że tekst kończący się cliffhangerem nie ma u nich szans, choćby nie wiem jak był genialny. Dobrze jest wiedzieć takie rzeczy, zanim się popełni niewydawalną książkęD. Wiktorski pisze:A tak z ciekawości - ile osób twierdzących "debiutanci mają źle, bo to debiutanci" w ogóle bierze pod uwagę fakt, że nie chcą ich wydać z racji jakości tekstu?
72
:offtop:Phea pisze:Co z kim rozmawiam, to słyszę inną historię, ale niedawno wybrałam się na spotkanie z redaktorką z Genius Creations i dowiedziałam się na przykład, że tekst kończący się cliffhangerem nie ma u nich szans, choćby nie wiem jak był genialny. Dobrze jest wiedzieć takie rzeczy, zanim się popełni niewydawalną książkęD. Wiktorski pisze:A tak z ciekawości - ile osób twierdzących "debiutanci mają źle, bo to debiutanci" w ogóle bierze pod uwagę fakt, że nie chcą ich wydać z racji jakości tekstu?
Więc nie mam co czekać na odpowiedź
Gdybym wiedział to wysyłając tekst do GC dodałbym na końcu: "ale wszyscy będą żyli szczęśliwie... choć nie wszyscy długo", a tak już pozamiatane.
:offtop:
73
W skrócie a daty z pamięci głównie...
A więc tak: debiut wiosną 1996. Po roku wiosną 1997 miałem gotową powieść (a tamtej redakcji była ciut dłuższa) "czarownik Iwanow" oraz ok 250-300 stron opowiadań o Wędrowyczu w tym 4-5 publikowanych. (może 1/3 objętości).
złożyłem to w Supernovej gdzie bujali się z tym chyba ok 9 miesięcy zanim przeczytali i zaprosili mnie na rozmowę w trakcie której padły propozycje w rodzaju "teksty na wyłączność, prawa w zasadzie na zawsze, 70 groszy netto od egzemplarza".
W międzyczasie wysłałem im też dwa pierwsze tomy norweskiego dziennika. Nigdy tego nawet nie przeczytali.
Uznałem te propozycje za delikatnie mówiąc niepoważne . W poszukiwaniu poważnej firmy zwróciłem się (poważnej - hłe hłe hłe) do Prószyńskiego i S-ki. Chyba w 1998 roku odbyłem tam rozmowę gdzie warunki były nieznacznie gorsze finansowo - bodaj 60 groszy netto. ale obiecywali szybko wydać i zapewnić dobrą dystrybucję.
Potem doszło do "drobnej scysji" w wyniku której redaktor serii współczesna proza polska śmiertelnie się na mnie obraził a książka trafiła do działu odpowiedniego - tj. do fantastyki.
mniej więcej w tym samym okresie złożyłem też "największą tajemnicę ludzkości" na konkurs na powieść który też ogłosił Prószyński.
Prószyński miał wtedy KAAAAASĘ co było iwad choćby po tym ile inwestuje w swój biurowiec. Cóż w moim odczuciu zainwestowali w zamki magnetyczne i inne bajery zamiast w zespół i autorów zewnętrznych... Dziś to skromniutki wyblakły cień tamtej potęgi.
Wysłałem "hotel pod łupieżcą" na konkurs na powieść kryminalną superekspresu. a poległszy próbowałem wcisnąć w odcinkach do tygodnika Skandale (nie chcieli nawet za darmo...), a potem do gazetki satyrycznej "Towarzysz" (bodaj 1999 r.?) i do wydawnictwa Interart.
Z "towarzysza" dostałem opinię że "fajne ale niekomercyjne" z Interartu "my drukujemy prozę wysoką a to czysta komercha".
W 2000 roku po mniej więcej dwu latach bujania się z Prószyńskim rozwiązałem umowę na wydanie Wędrowycza. Z gęby zrobili cholewę - obiecywali wydać w kilka miesięcy a tymczasem po dwu latach nie było jeszcze nawet redakcji.
Usiłowałem wydać Wędrowycza albo "Norweski dziennik" w wydawnictwie Alfa - ale nic z tego nie wyszło.
Nie poszedłem do wydawnictwa S.R (później Scutum) ostrzeżony że to firma krzak która nie płaci nikomu poza K.T.Lewandowskim.
Ploty głosiły że szef boi się Lewandowskiego jak ognia, wydaje go i płaci bo kiedyś się Lewandowski wkurzył brakiem honorarium i tak mu skuł mordę w jego własnym biurze że boss nabrał głębokiego szacunku do autora
Od 1999 roku publikowałem "Samochodziki". W 2000 postanowiłem zwiększyć dochody i w styczniu/lutym napisałem dwa tomy "operacji dzień wskrzeszenia".
Widziałem to jako cykl o podróżach w czasie na ok 12-16 tomów a' 180 stron znormalizowanych/tom. Po 4 tyś za maszynopis i prawa na 5 lat.
Warmia nie była zainteresowana, Literatura z Lodzi nie odpisała, wysłałem chyba do akapit-presu, i do Siedmiorogu. Siedmioróg - wówczas bardzo poważny gracz na rynku młodzieżówki odpisał że 4 tys za tom to zbyt wygórowana stawka więc nie kontynuowałem znajomości.
Problem w tym że poza "Naszą księgarnią" wysłałem to chyba do wszystkich branżowych od młodzieżówki.
To był i jest problem - za mało wydawnictw branżowych - nie wysle się maszynopisu do 10-ciiu bo tylu po prostu nie ma.
w 2000 Wędrowycza wydawać chciała oficyna Binaria - ale nie wypaliło.
Finansowo leżałem i kwiczałem - zaproponowałem wydawnictwu Ilukowicza - "3,49" deal: dwa tomy Wędrowycza i prawa na 5 lat w zamian za 40 tyś zł. Odpisał że to bardo dobra propozycja ale właśnie splajtował i zamyka firmę...
W międzyczasie proponowałem Pol-Nordice napisanie sagi historyczno-przygodowej (szukali autora czegoś takiego ale akurat ja im nie podpasowałem...)(ich strata...
- vide "Oko Jelenia").
w 2001 kiedy miałem już szczerze dość pojawiła się Fabryka.
w zasadzie przyszli na gotowe - bo w międzyczasie przez te 5 lat wydałem około 20 opowiadań w Fenixie i Fantastyce (nakłady pism 21'000 i bodaj ok 50-60'000) a trochę dałem do fanzinów i informatorów konwentowych. Byłem w środowisku mocno rozpoznawalny.
[ Dodano: Nie 30 Sie, 2015 ]
Przykłady Kinga czy Rowling wskazują że jednakoż pozostałe 10% może posiadać pewien potencjał
A więc tak: debiut wiosną 1996. Po roku wiosną 1997 miałem gotową powieść (a tamtej redakcji była ciut dłuższa) "czarownik Iwanow" oraz ok 250-300 stron opowiadań o Wędrowyczu w tym 4-5 publikowanych. (może 1/3 objętości).
złożyłem to w Supernovej gdzie bujali się z tym chyba ok 9 miesięcy zanim przeczytali i zaprosili mnie na rozmowę w trakcie której padły propozycje w rodzaju "teksty na wyłączność, prawa w zasadzie na zawsze, 70 groszy netto od egzemplarza".
W międzyczasie wysłałem im też dwa pierwsze tomy norweskiego dziennika. Nigdy tego nawet nie przeczytali.
Uznałem te propozycje za delikatnie mówiąc niepoważne . W poszukiwaniu poważnej firmy zwróciłem się (poważnej - hłe hłe hłe) do Prószyńskiego i S-ki. Chyba w 1998 roku odbyłem tam rozmowę gdzie warunki były nieznacznie gorsze finansowo - bodaj 60 groszy netto. ale obiecywali szybko wydać i zapewnić dobrą dystrybucję.
Potem doszło do "drobnej scysji" w wyniku której redaktor serii współczesna proza polska śmiertelnie się na mnie obraził a książka trafiła do działu odpowiedniego - tj. do fantastyki.
mniej więcej w tym samym okresie złożyłem też "największą tajemnicę ludzkości" na konkurs na powieść który też ogłosił Prószyński.
Prószyński miał wtedy KAAAAASĘ co było iwad choćby po tym ile inwestuje w swój biurowiec. Cóż w moim odczuciu zainwestowali w zamki magnetyczne i inne bajery zamiast w zespół i autorów zewnętrznych... Dziś to skromniutki wyblakły cień tamtej potęgi.
Wysłałem "hotel pod łupieżcą" na konkurs na powieść kryminalną superekspresu. a poległszy próbowałem wcisnąć w odcinkach do tygodnika Skandale (nie chcieli nawet za darmo...), a potem do gazetki satyrycznej "Towarzysz" (bodaj 1999 r.?) i do wydawnictwa Interart.
Z "towarzysza" dostałem opinię że "fajne ale niekomercyjne" z Interartu "my drukujemy prozę wysoką a to czysta komercha".
W 2000 roku po mniej więcej dwu latach bujania się z Prószyńskim rozwiązałem umowę na wydanie Wędrowycza. Z gęby zrobili cholewę - obiecywali wydać w kilka miesięcy a tymczasem po dwu latach nie było jeszcze nawet redakcji.
Usiłowałem wydać Wędrowycza albo "Norweski dziennik" w wydawnictwie Alfa - ale nic z tego nie wyszło.
Nie poszedłem do wydawnictwa S.R (później Scutum) ostrzeżony że to firma krzak która nie płaci nikomu poza K.T.Lewandowskim.
Ploty głosiły że szef boi się Lewandowskiego jak ognia, wydaje go i płaci bo kiedyś się Lewandowski wkurzył brakiem honorarium i tak mu skuł mordę w jego własnym biurze że boss nabrał głębokiego szacunku do autora
Od 1999 roku publikowałem "Samochodziki". W 2000 postanowiłem zwiększyć dochody i w styczniu/lutym napisałem dwa tomy "operacji dzień wskrzeszenia".
Widziałem to jako cykl o podróżach w czasie na ok 12-16 tomów a' 180 stron znormalizowanych/tom. Po 4 tyś za maszynopis i prawa na 5 lat.
Warmia nie była zainteresowana, Literatura z Lodzi nie odpisała, wysłałem chyba do akapit-presu, i do Siedmiorogu. Siedmioróg - wówczas bardzo poważny gracz na rynku młodzieżówki odpisał że 4 tys za tom to zbyt wygórowana stawka więc nie kontynuowałem znajomości.
To był i jest problem - za mało wydawnictw branżowych - nie wysle się maszynopisu do 10-ciiu bo tylu po prostu nie ma.
w 2000 Wędrowycza wydawać chciała oficyna Binaria - ale nie wypaliło.
Finansowo leżałem i kwiczałem - zaproponowałem wydawnictwu Ilukowicza - "3,49" deal: dwa tomy Wędrowycza i prawa na 5 lat w zamian za 40 tyś zł. Odpisał że to bardo dobra propozycja ale właśnie splajtował i zamyka firmę...
W międzyczasie proponowałem Pol-Nordice napisanie sagi historyczno-przygodowej (szukali autora czegoś takiego ale akurat ja im nie podpasowałem...)(ich strata...
w 2001 kiedy miałem już szczerze dość pojawiła się Fabryka.
w zasadzie przyszli na gotowe - bo w międzyczasie przez te 5 lat wydałem około 20 opowiadań w Fenixie i Fantastyce (nakłady pism 21'000 i bodaj ok 50-60'000) a trochę dałem do fanzinów i informatorów konwentowych. Byłem w środowisku mocno rozpoznawalny.
[ Dodano: Nie 30 Sie, 2015 ]
zapewne 90% powieści niedoszłych debiutantów to kaszana.D. Wiktorski pisze:A tak z ciekawości - ile osób twierdzących "debiutanci mają źle, bo to debiutanci" w ogóle bierze pod uwagę fakt, że nie chcą ich wydać z racji jakości tekstu?
Przykłady Kinga czy Rowling wskazują że jednakoż pozostałe 10% może posiadać pewien potencjał
74
Andrzeju, prawdziwa droga przez mękę
ale udało się i to znakomicie.
Podziwiam, nie wiem czy miałabym aż tyle siły i determinacji.
Gdy czekałam trzy miesiące na odpowiedź w sprawie Eperu, ciskało mną po ścianach
Prószyński mimo wszystko, nadal jest dużym graczem. Jestem ciekawa, jak długo u nich czeka się od podpisania umowy do wydania. Ktoś? Coś?
Jeszcze do Phea.
Oj, chyba się nie zgodzę z tym: "że tekst kończący się cliffhangerem nie ma u nich szans".
Może coś się zmieniło, ale wiem, że kiedyś chcieli wydać coś, co kończy się dokładnie w ten sposób
Podziwiam, nie wiem czy miałabym aż tyle siły i determinacji.
Gdy czekałam trzy miesiące na odpowiedź w sprawie Eperu, ciskało mną po ścianach
Prószyński mimo wszystko, nadal jest dużym graczem. Jestem ciekawa, jak długo u nich czeka się od podpisania umowy do wydania. Ktoś? Coś?
Jeszcze do Phea.
Oj, chyba się nie zgodzę z tym: "że tekst kończący się cliffhangerem nie ma u nich szans".
Może coś się zmieniło, ale wiem, że kiedyś chcieli wydać coś, co kończy się dokładnie w ten sposób
75
Mając 11 lat miałem sprecyzowane plany - zostanę archeologiem - żeby mieć paszport i pisarzem żeby mieć gigantyczną kase, willę i jacht (o haremie jeszcze nie myślałem).
Wymyśliłem a potem konsekwentnie realizowałem te plany.
Dostałem w łeb dwa razy - gdy kończyłem studia archeologia stała się zamknięta korporacją i nie zdobyłem nawet prawa wykonywania zawodu.
do tego dowiedziałem się że nie da się żyć z pisania a w szczególności nie da się żyć z pisania fantastyki.
Co do pierwszego - pograłem sprawę - należało skrzyknąć setkę podobnie poszkodowanych i procesować się z generalnym konserwatorem.
Co do drugiego po trzech latach od debiutu obaliłem twierdzenie że nie da się żyć z pisania - na samochodzikach zarabiałem jakieś 2/3 tego co mój Ojciec na etacie.
A około roku 2006-tego zupełnie spokojnie żyłem i spłacałem kredyt utrzymując się wyłącznie z pisania fantastyki.
Dlaczego nie poddałem się w latach 1997-2001? Cóż - jeśli mam być szczery KOMPLETNIE NIE MIAŁEM INNEGO POMYSŁU NA ŻYCIE. Zwyczajnie -po szczeniacku- nie przyjąłem do wiadomości że się nie da.
Poza tym dużo się modliłem a grzeszyłem tylko trochę* - więc może Bóg mi pomógł?
Aczkolwiek chyba nigdy nie modliłem się o wydanie moich wypocin.
_________________________________________________________________________
*no bo jak grzeszyć na poważnie tak zupełnie bez kasy!?
[ Dodano: Nie 30 Sie, 2015 ]
Jeszcze tytułem uzupełnienia:
W podstawówce czytałem bardzo dużo książek stricte historycznych. Oraz historyczno- przygodowych. Idąc do liceum wybrałem klasę humanistyczną - jako naturalną podbudowę późniejszych studiów archeologicznych.
Okazało się ze miałem potwornego pecha - trafiłem bowiem na historycę tak wredną że zniechęciłem się do historii - która wczesniej była moim ulubionym przedmiotem, pasją i hobby.
W czwartej klasie przeczytałem jedyną w liceum książkę historyczną - "Lodołamacz" W.Suworowa. Miałem totalny uraz. Wstręt. Obrzydzenie. Do tego tiki nerwowe. Latała mi powieka i lewy policzek.
Zdałem maturę z historii z oceną mierny (dopuszczający). Odnoszę wrażenie że być może zdałem tylko dla tego że babsko się trochę przestraszyło "wnuka rezuna z UPA".
Z mojej klasy bodaj 6/18 osób nie miało tyle szczęścia - tylu uwalono na ustnych maturach. Wcześniej odeszło z klasy kilka zaszczutych przez nią osób. Czasem zastanawiam się - ilu ludziom ta baba zmarnowała życie, zniszczyła, zatruła, zabiła jakąś cząstkę duszy?
Jedna z dziewczyn która nie zniosła szczucia i w drugiej klasie odeszła z mojego liceum jest historykiem teatru z doktoratem obronionym na Sorbonie.
No nic. Zdałem. I poszedłem na studia. Po co poszedłem na archeologię? Nie wiem. Bo tak zaplanowałem 8 lat wcześniej? Bo już nie miałem innego pomysłu? Bo Mamusia kazała? (wojsko mi na szczęście nie groziło). Bo byłem ciekaw? Bo chciałem się zmierzyć z własnymi lekami i słabościami?
Nie, chyba tylko dla tego że Mamusia kazała studiować, a policealne studium projektowania mebli artystycznych w Henrykowie akurat zamknięto. Archeologia - jedyne wyjście.
Mieliśmy różnych wykładowców. Był erotoman lezący z łapami do studentek. Było kilku pijaków. Był profesor pijący wódkę ze szklanki z której uprzednio wytrząsnął na podłogę fusy po herbacie. Oblewano studentów hurtowo żeby wlepić im płatne warunki. Były różne wałki których kadra nawet nie próbowała maskować. Wśród tej bandy troglodytów z tytułami było też kilku prawdziwych uczonych.
Ale takich psychopatów jak ta baba już w życiu nie spotkałem.
Gdzieś na trzecim roku zacząłem ostrożnie czytać książki historyczne. Najpierw te ulubione sprzed lat. Potem nowe. I stwierdziłem że powoli przestają mnie boleć. Nie czytałem ich już dla przyjemności - musiała mnąć kolejna dekada - ale byłem w stanie czytać. Dałem się zgnoić. Dałem sobie obrzydzić ukochane hobby. 6 lat totalnej wyrwy. ale wstałem otrzepałem się ze szlamu i poszedłem dalej. Wolniej, zataczając się ale poszedłem.
*
Powinienem:
a) wydrukować tak z 50 recenzji moich książek gdzie jestem chwalony za dogłębną znajomość historii,
b) odszukać "panią profesor"
c) kazać jej to odczytać na głoś a potem niech zeżre bez popitki.
nie, Dziadek Pilipiuk nie był w UPA.
to po drugim Dziadku - geny mazowieckiej szlachty zagrodowej
Nie zrobię tego bo musiałbym raz jeszcze zobaczyć te gębę - a nie mam ochoty.
Jeszcze by tiki nerwowe wróciły...
[ Dodano: Pon 31 Sie, 2015 ]
Historia jest piękna ciekawa i stanowi kopalnię pomysłów.
Nie dajcie się znoić. Nie pozwólcie zatruć swoich marzeń.
Wymyśliłem a potem konsekwentnie realizowałem te plany.
Dostałem w łeb dwa razy - gdy kończyłem studia archeologia stała się zamknięta korporacją i nie zdobyłem nawet prawa wykonywania zawodu.
do tego dowiedziałem się że nie da się żyć z pisania a w szczególności nie da się żyć z pisania fantastyki.
Co do pierwszego - pograłem sprawę - należało skrzyknąć setkę podobnie poszkodowanych i procesować się z generalnym konserwatorem.
Co do drugiego po trzech latach od debiutu obaliłem twierdzenie że nie da się żyć z pisania - na samochodzikach zarabiałem jakieś 2/3 tego co mój Ojciec na etacie.
A około roku 2006-tego zupełnie spokojnie żyłem i spłacałem kredyt utrzymując się wyłącznie z pisania fantastyki.
Dlaczego nie poddałem się w latach 1997-2001? Cóż - jeśli mam być szczery KOMPLETNIE NIE MIAŁEM INNEGO POMYSŁU NA ŻYCIE. Zwyczajnie -po szczeniacku- nie przyjąłem do wiadomości że się nie da.
Poza tym dużo się modliłem a grzeszyłem tylko trochę* - więc może Bóg mi pomógł?
Aczkolwiek chyba nigdy nie modliłem się o wydanie moich wypocin.
_________________________________________________________________________
*no bo jak grzeszyć na poważnie tak zupełnie bez kasy!?
[ Dodano: Nie 30 Sie, 2015 ]
Jeszcze tytułem uzupełnienia:
W podstawówce czytałem bardzo dużo książek stricte historycznych. Oraz historyczno- przygodowych. Idąc do liceum wybrałem klasę humanistyczną - jako naturalną podbudowę późniejszych studiów archeologicznych.
Okazało się ze miałem potwornego pecha - trafiłem bowiem na historycę tak wredną że zniechęciłem się do historii - która wczesniej była moim ulubionym przedmiotem, pasją i hobby.
W czwartej klasie przeczytałem jedyną w liceum książkę historyczną - "Lodołamacz" W.Suworowa. Miałem totalny uraz. Wstręt. Obrzydzenie. Do tego tiki nerwowe. Latała mi powieka i lewy policzek.
Zdałem maturę z historii z oceną mierny (dopuszczający). Odnoszę wrażenie że być może zdałem tylko dla tego że babsko się trochę przestraszyło "wnuka rezuna z UPA".
Z mojej klasy bodaj 6/18 osób nie miało tyle szczęścia - tylu uwalono na ustnych maturach. Wcześniej odeszło z klasy kilka zaszczutych przez nią osób. Czasem zastanawiam się - ilu ludziom ta baba zmarnowała życie, zniszczyła, zatruła, zabiła jakąś cząstkę duszy?
Jedna z dziewczyn która nie zniosła szczucia i w drugiej klasie odeszła z mojego liceum jest historykiem teatru z doktoratem obronionym na Sorbonie.
No nic. Zdałem. I poszedłem na studia. Po co poszedłem na archeologię? Nie wiem. Bo tak zaplanowałem 8 lat wcześniej? Bo już nie miałem innego pomysłu? Bo Mamusia kazała? (wojsko mi na szczęście nie groziło). Bo byłem ciekaw? Bo chciałem się zmierzyć z własnymi lekami i słabościami?
Nie, chyba tylko dla tego że Mamusia kazała studiować, a policealne studium projektowania mebli artystycznych w Henrykowie akurat zamknięto. Archeologia - jedyne wyjście.
Mieliśmy różnych wykładowców. Był erotoman lezący z łapami do studentek. Było kilku pijaków. Był profesor pijący wódkę ze szklanki z której uprzednio wytrząsnął na podłogę fusy po herbacie. Oblewano studentów hurtowo żeby wlepić im płatne warunki. Były różne wałki których kadra nawet nie próbowała maskować. Wśród tej bandy troglodytów z tytułami było też kilku prawdziwych uczonych.
Ale takich psychopatów jak ta baba już w życiu nie spotkałem.
Gdzieś na trzecim roku zacząłem ostrożnie czytać książki historyczne. Najpierw te ulubione sprzed lat. Potem nowe. I stwierdziłem że powoli przestają mnie boleć. Nie czytałem ich już dla przyjemności - musiała mnąć kolejna dekada - ale byłem w stanie czytać. Dałem się zgnoić. Dałem sobie obrzydzić ukochane hobby. 6 lat totalnej wyrwy. ale wstałem otrzepałem się ze szlamu i poszedłem dalej. Wolniej, zataczając się ale poszedłem.
*
Powinienem:
a) wydrukować tak z 50 recenzji moich książek gdzie jestem chwalony za dogłębną znajomość historii,
b) odszukać "panią profesor"
c) kazać jej to odczytać na głoś a potem niech zeżre bez popitki.
nie, Dziadek Pilipiuk nie był w UPA.
to po drugim Dziadku - geny mazowieckiej szlachty zagrodowej
Nie zrobię tego bo musiałbym raz jeszcze zobaczyć te gębę - a nie mam ochoty.
Jeszcze by tiki nerwowe wróciły...
[ Dodano: Pon 31 Sie, 2015 ]
Historia jest piękna ciekawa i stanowi kopalnię pomysłów.
Nie dajcie się znoić. Nie pozwólcie zatruć swoich marzeń.