Niedaleko biały dom

1
Niedaleko biały dom

Nadchodziła majówka, więc oczywiście słońce stygło i wzmagał się wiatr. Niewielki, piętrowy dworzec w Międzyborzu, dopiero co odremontowany, w dalszym ciągu sprawiał wrażenie obskurnego.
Weronika stała z torbą podróżną przed głównym wejściem. Jedyna taksówka właśnie odjeżdżała z młodą blondynką krótkiej spódnicy. Obok kręcili się trzej młodociani, z zamaszystym krokiem, rękami w kieszeniach i z ustami ułożonymi do nonszalanckiego gwizdu. Jakaś babka obsztorcowywała swojego męża, w milczeniu targającego walizy.
Drugi raz już stanął obok niej jakiś facet w ciemnym płaszczu, co chwila odchrząkujący, chociaż nieznacząco. Mimo to, i tak ją irytował, więc przesunęła się w stronę sklepu mięsnego, znajdującego się się w tym samym budynku i udawała, że na kogoś czeka. W rzeczywistości nie miała na kogo, bo gospodarze sąsiedzi od razu zapowiedzieli, że tym razem nikt nie będzie miał czasu po nią przyjechać.
Po raz pierwszy wybrała się do Modrzewiowego Domku sama. Z całej rodziny została już tylko matka, która tym razem wymówiła się silnym bólem pleców. Mężczyźni to chwilowo dla Weroniki przeszłość. Zresztą, może już na zawsze - przecież czas podróżował arkanami świata w jedynie słusznym kierunku, przeciwnym do jej potrzeb.
Odchrząkujący mężczyzna zniknął. Wpatrywała się w puste miejsce po taksówce. Może jednak chwycić za telefon i wymóc litość na sąsiadach? Ostatnio potrzebowała niewiarygodnie dużo czasu na najdrobniejsze decyzje.
W końcu zadecydowała. Może dlatego, że taksówka szybko wróciła z kursu, więc mogła to uznać za znak.
A może raczej dlatego, że nie chciała już nie czuć przypadkowej bliskości przypadkowych ludzi.
W drodze rozmawiała z kierowcą. Zawsze rozmawiała z taksówkarzami. Gadu gadu, szeleszczące narzekanie - szmal, szczęście, szczepionka na biedę. Że jest coraz gorzej. Zeszły tydzień dobry, a ten tragiczny, trzy kursy na cały dzień. Ale kasę fiskalną trzeba odpalać, bo 3000 kary. Raz już zapłacił. Np i ludziska nie chcą jeździć, bo za co. „Końca z końcem nie można co prawda łatwo związać, ale za to go dobrze widać. Jest bliski. Wszystkiego.” Coś mniej więcej takiego odpowiedziała.
Wnętrze chaty wydzielało chłód i wilgoć po zimie. Dwie godziny zajęło Weronice rozpakowywanie się, przyniesienie drewna z szopy, napalenie w piecu kaflowym, na którym zamierzała ocieplić wilgotną pościel i ręcznik. Zawsze wieszała ich więcej, a teraz miała cały piec dla siebie. Dziwne uczucie. Chyba przykre.
Po szybkiej kolacji, prostej ale na gorąco, szybki prysznic, po szybkim prysznicu szybko do łóżka. Książka. Milczący smartfon.
Kiedy już wyłączyła światło, stała się bardziej świadoma wiatru za oknem. W ciemności widziała zarys rosnących przed oknem trzech gęstych, wysokich modrzewi, na których w letnie noce chętnie przysiadały sowy, puszczyki i płomykówki. Za drzewami rozciągało się kilka pasów pola o różnych odcieniach ziemi, a za nimi stał duży, biały dom. Nigdy nie wiedziała, czy ktoś w nim właśnie jest, czy stoi pusty. Widziała tylko, że pomieściłby dużą rodzinę i jeszcze gości, że miał dach kryty czerwoną dachówką, dwie stylowe kolumienki na urokliwym ganeczku – i mnóstwo kwiatów wokół. Był idealny.
Nagle w szybę zaczęła stukać gałąź. Rozkołysane modrzewie, ich miękkie igły na łukowatych gałązkach, tańczyły razem, wolne, nieskrępowane. Uwielbiała je. Pomimo, że skutecznie blokowały dostęp słońca do sypialni. W zasadzie, logicznie rozumując, powinna poprosić syna gospodarzy o ich wycięcie za drobną opłatą, ale zupełnie sobie tego nie wyobrażała. Nie mogłaby. Sama siebie przekonała, że za dużo zachodu z pozwoleniem w nadleśnictwie. "Logikę to mam u siebie w pracy. Codziennie, aż do mdłości”.
A może po prostu nie chciała za każdym razie widzieć ślicznej, białej willi?
Nagle przyszła jej do głowy trzeźwa myśl. Przecież wiatr prawie ustał. Ten stukot brzmiał zbyt regularnie i stanowczo.
To nie stukot, tylko pukanie do okna!
Poczuła przerażenie. Nie wiedzieć czemu pomyślała o mężczyźnie w ciemnym płaszczu, chrząkającym, może i nieznacząco, ale wyraźnie, oraz dwukrotnie przystający przy niej pod dworcem. Nie miał bagażu, niczego w rękach nie miał.
Zapewne z wyjątkiem siły.
Wstała, z sercem w gardle, chwyciła smartfon, włączyła światło. Stał tam. Oczywiście, że tam stał. Za jej oknem. Mężczyzna ubrany w cień. Tak się przeraziła, że nie potrafiłaby opisać jego twarzy, jeśli ktoś by prosił o rysopis. Widziała go, a jednocześnie nie widziała. Kiedy mężczyzna zobaczył, że ona na niego patrzy, przestał stukać w okno. Uśmiechnął się, zrobił gest przypominający zasalutowanie, po czym odwrócił się plecami. Odszedł. W stronę tamtego domu. Domu, o którym nigdy nic nie wiedziała.
Stała cały czas na środku sypialni, nasłuchując, ale słyszała tylko własny, gwałtowny oddech. Podskoczyła z krzykiem, kiedy smartfon wysunął jej się z ręki i upadł na podłogę. Pochyliła się, by go podnieść telefon i otarła pot z czoła. Nie wiedziała, co powinna teraz zrobić. Decyzje...
Położyła się z powrotem do łóżka, nie wyłączając światła. Zasnęła dopiero po jakichś dwóch godzinach.
Stukał w okno przez trzy dni z rzędu. Za każdym razem prawie tak samo się bała, chociaż zaraz drugiego dnia zwierzyła się sąsiadom. Twierdzili, że nikogo nie widzieli, nic nie słyszeli, a w tym białym domu przecież teraz nikt nie mieszka, najwyżej zwierzęta na pokrytym pajęczynami poddaszu. Obiecali, że sprawdzą, że syn wyjdzie, rozejrzy się. „W nocy wyjdzie” - zapewniała gospodyni, poczciwa kobieta, robiąca najlepsze pączki na świecie. „I są psy – przecież nie szczekały.” Patrzyła na Weronikę z mieszaniną powątpiewania i troski. „Ale wypuścimy je, wypuścimy” - dodawała, widząc jej nieszczęśliwą minę. „Swojego nie ruszą, obcego, jeśli podejdzie - a niech tam. Zdrowe są.”
Tak. A jak trzeba będzie, to go przepędzą, albo i po policję zadzwonią.
Może wychodzili, może patrzyli, ale on i tak się pojawiał. Żaden pies nie szczeknął, żaden radiowóz nie zatrąbił. Nic się nie działo.
Oprócz tego, że przychodził.
Jak rytuał. Nie przestawał stukać, dopóki nie wstała i nie spojrzała na niego. Z nogami jak z waty, okutana swetrem, żeby nie drażnić jego wzroku, jego decyzji, że nie będzie próbował włamać się do jej sypialni, do jej życia. Że nie spróbuje przyspieszyć końca. I on wtedy odchodził. Do sąsiedniego domu. Zresztą - gdziekolwiek.
Ten uśmiech. No tak. Wiedział, że przyjechała sama, że musiała brać taksówkę, że nikogo nie ma, żeby jej zapewnić bezpieczeństwo. Ułatwić codzienne decyzje. Te błahe. Chociaż takie. To był uśmiech przewagi, uśmiechu władzy. Złośliwej drwiny. Widziała to. I on najwyraźniej dobrze wiedział, że tak właśnie działo się w jej życiu: ktoś zbliżał się, zachęcał ją, przywoływał, a kiedy odpowiadała zainteresowaniem – znikał.
Tak właśnie odchodzili ludzie z jej życia. W stronę pustki, byle dalej.
Wróciła do domu wcześniej.
Duże miasto, miliardy świateł, miliardy szyb odbijających świat, miliardy gałęzi, które nie dosięgną większości okien, którymi miasto patrzy na życie codzienne. Dzień w stolicy przed końcem długiego weekendu i powrocie do pracy, podziałał na nią jak plaster na ranę.
Gdy kładła się spać, w ostatni dzień majówki, na swoim ósmym piętrze, pomyślała, że zetnie modrzewie. Albo nigdy więcej tam nie pojedzie.
Ale to było zanim usłyszała stukanie w okno.
Ostatnio zmieniony pn 06 lip 2015, 16:26 przez Eir, łącznie zmieniany 2 razy.

2
Eir pisze:Jedyna taksówka właśnie odjeżdżała z młodą blondynką krótkiej spódnicy
Brakuje "w" - w krótkiej spódnicy.
Eir pisze:Obok kręcili się trzej młodociani, z zamaszystym krokiem,
Lepiej byłoby chyba napisać to jakoś inaczej, nie pasuje mi to "z zamaszystym krokiem"

"jakaś babka", "jakiś facet" - można to jakoś ładniej napisać :p

Obok kogo stanął facet w ciemnym płaszczu? Obok Weroniki czy "jakiejś babki"? Można jakoś bardziej to zaznaczyć.
Eir pisze:przesunęła się w stronę sklepu mięsnego, znajdującego się się w tym samym budynku i
dwa razy "się"
Eir pisze:W rzeczywistości nie miała na kogo, bo gospodarze sąsiedzi od razu zapowiedzieli, że tym razem nikt nie będzie miał czasu po nią przyjechać.
gospodarze sąsiedzi?
Eir pisze:Zresztą, może już na zawsze - przecież czas podróżował arkanami świata w jedynie słusznym kierunku, przeciwnym do jej potrzeb.
Powinno być chyba "jedynie w słusznym" albo "w jedynym słusznym"
Eir pisze: Np i ludziska nie chcą jeździć, bo za co.
Nie rozumiem sensu tego "np"
Eir pisze:Wnętrze chaty wydzielało chłód i wilgoć po zimie.
czy na pewno to chata wydzielała chłód i wilgoć?
Eir pisze:napalenie w piecu kaflowym, na którym zamierzała ocieplić wilgotną pościel i ręcznik
Może lepiej "PRZY którym"?
Eir pisze:Po szybkiej kolacji, prostej ale na gorąco, szybki prysznic, po szybkim prysznicu szybko do łóżka.
Po "prostej" *powinien być chyba przecinek. Wiem, że powtórzenia słowa "szybki" jest tu celowe, ale jakoś niezgrabnie to wyszło.
Eir pisze:chętnie przysiadały sowy, puszczyki i płomykówki
Po "sowy" dałabym dwukropek lub myślnik zamiast przecinka, ale ja się nie znam :P
Eir pisze:Uwielbiała je. Pomimo, że skutecznie blokowały dostęp słońca do sypialni.
Połączyłabym to w jedno zdanie.
Eir pisze:Sama siebie przekonała, że za dużo zachodu z pozwoleniem w nadleśnictwie.
Tu coś jest nie tak.
Eir pisze:A może po prostu nie chciała za każdym razie widzieć ślicznej, białej willi?
Razem zamiast razie

Piszesz, że mężczyzna stukał trzy dni z rzędu, później opisujesz to tak, jakby to trwało o wiele dłużej.

Tak ogólnie: najpierw przyznam, że żaden ze mnie weryfikator. Być może w pewnych sądach się mylę.
Myślę, że trochę skaczesz - opisujesz jedno, zaraz potem bez zgrabnego przejścia drugie itd.
Mogłabyś czasem bardziej coś rozwinąć, postarać się pokazać emocje bardziej, niż je opisywać.
Wydaje mi się też, że tekst nieco niezręczny, musisz nad nim popracować.
Proste błędy rzucające się w oczy, takie jak np. powtórzenie obok siebie "się" mówi mi, że przed wstawieniem tutaj tekstu w ogóle go nie czytałaś. Zawsze powinnaś to robić, sporo błędów sama wtedy wyłapiesz.

3
@Tosia - dzięki za przeczytanie i uwagi. Każdy może być tutaj weryfikatorem, o to przecież chodzi.
Przepraszam. Zawsze czytam tekst przed wklejeniem. Tym razem też czytałam go wiele razy i poprawiałam...ale jakiś czas temu. I ciągle nie byłam zadowolona. Problem jest taki, że mam skłonności do ślęczenia nad tekstem i wymuszania na nim idealności językowej i wszelkiej innej, nieosiągalnej, przez co od czasu do czasu staję w miejscu i nie mogę ruszyć do przodu, blokada.
To było ryzykowne - rzeczywiście ostateczną wersję tylko przejrzałam, wydawało mi się, że ta wersja była już raczej czysta językowo. Najwyraźniej źle zapamiętałam. Mimo to...musiałam to wrzucić już tak, jak jest. Przepraszam za brudki stylistyczne, niezauważone powtórzenia i inne przykre wrażenia, mam nadzieję, że coś przez warstwę "niedopracowań" prześwituje, na czym mi zależy.

4
Walkę o idealność językową tego tekstu warto zacząć od wyeliminowania podstawowych literówek ("np" w miejscu "no") i powtórzeń ("znajdującego się się w"). Zastanawiające jest stwierdzenie literatki, że "musiała" dodać tekst w takiej formie.
Kto lub co ją do tego zmusiło, niepokoi mnie bardzo :O
Me ne frego

5
Dzień dobry (? ;)) . A mnie niepokoi, że nawet tym razem, mimo braku literówek, moja wypowiedź/odpowiedź na pierwszy komentarz nie została 'przeczytana ze zrozumieniem' ;)))

[ Dodano: Nie 05 Lip, 2015 ]
Moi drodzy czytelnicy. Mam kilka pytań: jak Wam się podoba fabuła, wciągnęła Was? Czy pointa jest wystarczająco mocna, biorąc pod uwagę oczywiście akurat ten stopień emocjonalności tekstu (a nie np. horror) ? Czy bohaterka jest "żywa" czy papierowa? Dzięki za czytanie i odpowiedzi! jeszcze raz przepraszam za kilka potknięć "estetycznych" w tekście - pozdrawiam.

7
Mnie także ten początek zaintrygował i mam nadzieję, że nie pójdziesz w stronę klasycznego horroru. Dobrze Ci wychodzi nakreślanie klimatu miejsca, wieś, dom, sąsiedzi - chętnie posiedziałabym tam dłużej.
Bohaterki nie odbieram jako papierowej, z pewnością jest wycofana, wypiera własne emocje. Pokazałaś to moim zdaniem dobrze. Natomiast chrząkającego pana wyobraziłam sobie w pierwszym momencie jako dworcowego żula - nie wiem, czy ten wizerunek pasuje do dalszej części?

Pozdrawiam!

8
@@Marcin Dolecki, Galla... dziękuję :)

No tak, mężczyzna w płaszczu mógł, a nie powinien, nie miał się kojarzyć z żulem dworcowym. Powinnam go trochę konkretniej opisać, w takim razie.

Nie, w stronę horroru rzeczywiście nie...raczej niepokoju, dreszczu...może.

Nurtuje mnie jeszcze kwestia, czy to jest dobra długość tekstu do tej fabuły. Czy jest niedosyt, czy raczej przesyt. Skoro chciałoby się pobyć tam dłużej, to może czegoś brakuje...

Dzięki raz jeszcze! Pozdrawiam.

9
Ja z kolei zastanawiałam się, czy to jest całość opowiadania, czy tylko jego fragment. Bo skoro pytasz, czy długość tekstu jest "dobra do fabuły", to by znaczyło, że fabuła jest już zamknięta i niczego więcej nie należy się spodziewać. Natomiast jej konstrukcja jest jak najbardziej otwarta: bohaterka wyjechała do Modrzewiowego Domku, przeżyła tam parę niespokojnych nocy, wróciła do mieszkania w mieście i... można rozważać, co będzie dalej. Pointa, zawarta w ostatnim zdaniu, jest dla mnie niezupełnie jasna (ale w tej chwili nie będę się tym zajmować), całość natomiast sprawia wrażenie wstępu do jakiejś dłuższej historii.

C.d.n.
Ja to wszystko biorę z głowy. Czyli z niczego.

10
Ja tylko krótko w kwestii "ogólnego wrażenia", w ramach "badań statystycznych" wśród czytelników ;)
Po pierwsze, przemówił do mnie Twój sposób budowania klimatu tego tekstu.
Po drugie, nie przyszło mi na myśl, że to fragment, odebrałam tekst jako zamkniętą całość.

11
Mi sie podoba to jako zamknieta calosc - powoduje taka fajna niepewnosc, kim byl ten facet. Duchem? Psychopata? Wedlug mnie to wlasnie ta niepewnosc jest zrodlem tego "dreszczyku" :) Co najwyzej rozwinelabym nieco bardziej niektore watki, pokazala bardziej emocje i niepewnosc dziewczyny. Spodobalo mi sie tez to, jak budujesz klimat. Czulam zapach tego domu, okolicy (ja wyobrazilam go sobie jako taki zapach nieco brudnej wilgoci i zapach pluskiew - w pewne wakacje mialam nieprzyjemnosc dzielic z nimi lozko w domku letniskowym, maja bardzo charakterystyczny zapach). Te aspekty, na ktorych Ci chyba najbardziej zalezy, sa wiec ok, niektore nawet bardzo dobre. Zostala wiec tylko spora poprawa jezykowa :)

BARDZO PRZEPRASZAM ZE PISZE BEZ POLSKICH ZNAKOW, ALE COS MI SIE POPSULO ;(

12
@Rubia - Dzięki. No...puenta, taka właśnie zawieszona, ma być wytłumaczeniem całej sprawy ;) Nie, to nie jest fragment, to całość. Moje pytanie wzięło się stąd, że mam słabość do krótkich tekstów, a czasem mi się zdarza, że czytelnicy piszą "to za mało, za krótko, chciałoby się więcej, dalszego ciągu, dalszych cząstek"...itp.
@Rajla - dziękuję, tak, właśnie mi zależało, tak statystycznie troszkę :) I dzięki za miłe słowa.
@Tosia - :) Cieszę się w takim razie :) No...z tym facetem to rzeczywiście za bardzo go nie można byłoby dookreślić...może tylko odwrócić ewentualne skojarzenie z żulem dworcowym, o którym to skojarzeniu wspominała jedna z czytelniczek. Poprawa językowa...no tak. Tu się tym razem nie wybronię ;)
Dziękuję wszystkim za przeczytanie i uwagi!

13
Eir pisze:Nadchodziła majówka, więc oczywiście słońce stygło i wzmagał się wiatr.
Stygnięcie słońca to katastrofa na miarę kosmiczną, a nie majówkową. Mam wrażenie, że chodziło po prostu o chłodną, chociaż słoneczną pogodę.
Eir pisze:Obok kręcili się trzej młodociani, z zamaszystym krokiem,
"Zamaszysty krok" jest energiczny, szybki i jako taki nie współgra z określeniem "kręcili się". Ono zresztą w tym kontekście całkowicie wystarcza.
Eir pisze:Jakaś babka obsztorcowywała swojego męża,
A nie po prostu: sztorcowała?
Eir pisze: więc przesunęła się w stronę sklepu mięsnego, znajdującego się się w tym samym budynku
Przesunąć się można o krok czy dwa. Przeszła? Odeszła?
Eir pisze:czas podróżował arkanami świata w jedynie słusznym kierunku, przeciwnym do jej potrzeb.
O ile podróżowanie czasu zupełnie mi nie przeszkadza, o tyle podróżowanie czasu arkanami świata zmusza moją wyobraźnie do bezowocnego wysiłku. Zupełnie nie widzę arkanów świata ani jako wehikułu, ani trasy podróżniczej.
Czyżby Weronika miała potrzebę, żeby czas się cofał?
Eir pisze:Może jednak chwycić za telefon i wymóc litość na sąsiadach? Ostatnio potrzebowała niewiarygodnie dużo czasu na najdrobniejsze decyzje.
Tu brakuje jakiegoś łącznika między zdaniami, które nie pozostają ze sobą w żadnym związku. Może: Zawahała się. Ostatnio potrzebowała... albo podobnie.
Eir pisze:za nimi stał duży, biały dom. Nigdy nie wiedziała, czy ktoś w nim właśnie jest, czy stoi pusty.
A to nie bardzo rozumiem. Czy ktoś właśnie w nim jest odnosi się do chwili bieżącej. Ale "być w domu" nie jest tożsame z "mieszkać w nim". Bo może mieszkańcy wyszli po zakupy, albo wyjechali do miasta, nawet na dłużej, czyli WŁAŚNIE ich nie ma, lecz dom jest jak najbardziej zamieszkany i wcale nie stoi pusty. Lepiej by brzmiało: Nigdy nie widziała jego mieszkańców. Może stał pusty? albo podobnie. Chociaż przypuszczenie, że nikt tam nie mieszka, chyba nie jest specjalnie uzasadnione:
Eir pisze:miał dach kryty czerwoną dachówką, dwie stylowe kolumienki na urokliwym ganeczku – i mnóstwo kwiatów wokół. Był idealny.
Po domu, gdzie nikt nie mieszka, trudno się spodziewać mnóstwa kwiatów wokół (zwłaszcza na początku maja) i idealnego wyglądu. Chwasty zdominują wszystko w ciągu dwóch miesięcy. Zdziczałe ogrody są naprawdę dalekie od ideału, chociaż mają swój urok. Ale nie taki z reklamowego prospektu.
Eir pisze:w tym białym domu przecież teraz nikt nie mieszka, najwyżej zwierzęta na pokrytym pajęczynami poddaszu.
Zwierzęta na poddaszu? Lepszy byłby jakiś konkret, typu sowy albo kuny, gdyż zdecydowana większość zwierząt jednak nie wybierze poddasza jako swego lokum.

Nie przejrzałaś tekstu przed wrzuceniem, sporo w nim błędów. Choćby takich:
Eir pisze:chrząkającym, może i nieznacząco, ale wyraźnie, oraz dwukrotnie przystający przy niej
Eir pisze:To był uśmiech przewagi, uśmiechu władzy
Eir pisze:Dzień w stolicy przed końcem długiego weekendu i powrocie do pracy,
Pusty dom, noc i samotna dziewczyna to połączenie, które daje wiele możliwości, chociaż równocześnie grozi ugrzęźnięciem w schematach. Dobrze więc, że w Twoim opowiadaniu akcja zatrzymała się na etapie zagrożenia mało inwazyjnego: mężczyzna stuka do okna, czeka na jakąś reakcję, po czym odchodzi. Niedopowiedzenie jest rzeczywiście mocną stroną tekstu. Zręcznie też operujesz szczegółami: pochrząkiwanie mężczyzny, pościel, którą trzeba ogrzać na piecu, mieszkanie na ósmym piętrze...
Ale: klimat niedopowiedzeń ma również swoje konsekwencje, w postaci braku narastającego napięcia, jakiego zwykle oczekujemy po opowiadaniu "z dreszczykiem". Dopiero ostatnie zdanie wprowadza nagły zwrot, będący równocześnie zamknięciem fabuły.
Ja to wszystko biorę z głowy. Czyli z niczego.

14
@Rubia - bardzo dziękuję za szczegółowe uwagi. Rozumiem je i z większością się jak najbardziej zgadzam.

"Stygnięcie słońca" jest oczywiście niedosłowne i z przekąsem.

Kręcenie i zamaszysty krok - oni się tam naprawdę kręcili, jednocześnie mając zamaszysty krok, zwłaszcza jeden z nich ;) ...ale rozumiem niuans.

"Obsztorcowywała" - słyszałam to w użyciu i jakoś mi się tak zapamiętało i przemówiło do mnie, "sztorcowała" ciut ma się do "obsztorcowywania" jak np."smarowanie go smołą" do "obsmarowywania go smołą" ...no, może przesadzam ;)...ale wyobraźniowo ma ciut inny wydźwięk, jest mniej intensywne i natrętne. Choć może prościej brzmi i nie skręca języka.

"...i mnóstwo kwiatów wokół" - są tam różne 'układy' zajmowania się ogródkami, kwiatami, domami itd. pod nieobecność właścicieli...To, czy ten dom jest często odwiedzany, czy rzadko i tym podobne sprawy...miały być właśnie niejasne, niespójne i nie do końca rozstrzygnięte...na potrzeby tekstu. A ja nawet jestem skłonna przyjąć, że te kwiaty kwitną tam za sprawą niezbadanych sił ;)))

Zwierzęta na poddaszu...cóż, w tamtych stronach tak się o tym mówi. Ale rozumiem, że może to niezgrabny skrót myślowy dla tak zwanych niewtajemniczonych.

Bardzo dziękuję jeszcze raz za pochylenie się nad tym tekstem, mimo mojego wpuszczenia go z literówkami itp. ! Pozdrawiam.
ODPOWIEDZ

Wróć do „Opowiadania i fragmenty powieści”