Dobry wieczór wszystkim!
Po dłuższej przerwie wrzucam coś. "Coś". Pisane na bieżąco, chcę sprawdzić się, jak to jest pisać coś współczesnego (o, jaka odmiana po fantastyce/historii!). No, zapraszam do czytania i komentowania, bo opinie są tym, co mobilizuje najbardziej, dobre czy złe, bez znaczenia!
MOTYLE:
WWWTego dnia słońce wyjątkowo dawało o sobie znać. Gorące i suche powietrze powodowało ucieczkę większości ludzi do budynków, ci zaś, którzy pozostawali na dworze w rękach kurczowo trzymali prawie puste butelki wody mineralnej. Nikt nie spodziewał się takich upałów, a już zwłaszcza nie na początku marca.
WWWMała dziewczynka na placu zabaw wciąż ganiała za rówieśnikiem w tę i z powrotem, zupełnie się nie męcząc, jakby nie zdawała sobie sprawy z niesprzyjających okoliczności. Była drobna i mała, nie mogła mieć więcej niż osiem lat, ubrana była w krótką, dżinsową spódniczkę, różowe rajstopki i pomarańczową, spraną koszulkę z wizerunkiem uśmiechniętego motylka. Machała rączkami, biegając za kolegą i odgarniając swoje długie jasne włoski. Była doprawdy słodka. W pewnym momencie dziewczynka upadła na ziemię. Chłopczyk niemal zamarł w ruchu. Dziecko jednak w mgnieniu oka wstało i kontynuowało niekończącą się pogoń. Wydawała się być szczęśliwa i w ogóle niestrudzona wysiłkiem.
WWW- Patrycja, ostrożnie! - krzyknęła młoda kobieta, która siedziała na ławce i z uwagą obserwowała swoją córkę. Nie były podobne. Miała krótkie, ciemne włosy, śniadą karnację i przenikliwe, niebieskie oczy. Wysoka i chuda nie spuszczała wzroku z dziecka. Kobiecie towarzyszył mężczyzna, starszy od niej o kilkanaście lat. W ręce trzymał chłopięcą bluzę i - podobnie jak matka dziewczynki - przyglądał się zachowaniu dzieci.
- Nigdy się nie męczy? - zapytał kobiety i uśmiechnął się ciepło, gdy na nią spojrzał, odrywając wzrok od swojego syna. Ubrany w elegancki garnitur wydawał się być dobrym i wychowanym człowiekiem.
- Mała diablica - wyszeptała tylko ze śmiechem i napiła się wody. Zdała sobie sprawę, że jest cała mokra.
- Diablica? Raczej motylek - zasugerował ojciec syna.
- Motylek - powtórzyła bezmyślnie, jakby pamięcią wracając do jakichś wydarzeń z przeszłości. Uśmiech momentalnie znikł jej z twarzy, ustępując miejsce smutnemu i zamyślonemu spojrzeniu.
- Pana syn też nie wydaje się być zmęczony - powiedziała w końcu po dłuższej chwili, zauważając dziwny wzrok rozmówcy. Rzeczywiście, to mogło wydać się niezręczne.
Mężczyzna zaśmiał się, spoglądając na bawiące się dzieci.
- O nim nie powiedziałbym, że jest motylkiem. Prędzej zającem.
- Zającem? A to dlaczego? - kobieta wydała się zaintrygowana.
- Niech pani zwróci uwagę - wskazał palcem na biegnącego syna. Matka dziewczynki zauważyła obrączkę na serdecznym palcu mężczyzny - Widzi pani? Skacze, nie biega.
Zaśmiali się.
- Marek - wyciągnął dłoń i podał swojej rozmówczyni. Kobieta uśmiechnęła się i wymieniła uścisk.
- Karina. Mieszkamy tu niedaleko.
- Tak? Świetnie się składa, bo z żoną akurat się tu wprowadziliśmy. Przypadki chodzą po ludziach - patrzył na jej hipnotyzujące niebieskie oczy. Nie była piękna, ale miała w sobie coś, co przyciągało uwagę. Wydawała się być… dzika, jakkolwiek to nie brzmi, nieokrzesana, czująca się nieswojo w otwartej przestrzeni. Przez wzgląd na wschodnio brzmiące imię chwilę myślał, że kobieta jest imigrantką i po prostu boi się nieprzyjaznych jej podobnym ludzi, ale w końcu stwierdził, że to musiało być coś innego, strach, prawda, ale nie umiał określić przed czym. Może po prostu troska o dziecko?
- Najwyraźniej tak - uśmiechnęła się grzecznie - To jedyny plac zabaw w okolicy, a jak pan… jak widzisz, Patrycja to dosłownie wulkan energii. I tak przychodzimy tu codziennie, czy to deszcz, czy śnieg, czy upał.
- Jak dziś – skwitował.
- Jak dziś – powtórzyła.
WWWPatrycja podbiegła do matki i w końcu dało się zauważyć zmęczenie na jej twarzy. Nawet motylki w pewnym momencie mają dość. Dziewczynka wzięła butelkę z wodą od Kariny i łapczywie wypiła kilka łyków, po czym rzuciła puste opakowanie na ziemię i wróciła do zabawy. Kobieta chwilę później wstała i wyrzuciła butelkę do stojącego nieopodal śmietnika.
- Nigdy się nie nauczy porządku chyba, już tracę do tego nerwy – próbowała usprawiedliwić córkę, wracając na miejsce obok mężczyzny.
- Nauczy, nauczy. Na wszystko potrzeba czasu.
Przez jakiś czas panowała cisza, a każdy z rodziców zajęty był przyglądaniem się swojej pociesze, ale w końcu, ni stąd, ni zowąd Marek odezwał się, dość niepewnym i wahającym się głosem:
- Może… może kawa? Znam tu niedaleko kawiarnię, jeżeli byś chciała…
Karinę zdziwiła propozycja mężczyzny. Widziała jego obrączkę. Nie chciała kolejnych problemów, te, które miała kosztowały ją już wystarczająco wiele.
- Pracuję niedaleko, za dwie godziny zaczynam zmianę – odpowiedziała nawet nie spoglądając na Marka. Nie chciała widzieć jego spojrzenia. Już wiedziała, kim jest. Taki jak każdy, szukający pierwszej lepszej okazji, żeby zdradzić żonę, która czeka w domu i pewnie zamartwia się, czemu go tak długo nie ma. I wspominał o motylach.
WWWKarina momentalnie zerwała się z miejsca.
- Musimy iść – powiedziała szybko – Patrycja! Patrycja!
Marek najwyraźniej musiał zrozumieć, że nagłe zachowanie kobiety było skutkiem jego propozycji. Również wstał.
- Też pójdziemy – uśmiechnął się.
Dzieci podbiegły do swoich rodziców.
- No, wracamy do domu – Karina przytuliła córeczkę, poprawiając jej ładne włoski – Do widzenia.
- Zobaczymy się jeszcze, prawda? – zapytał Marek, kiedy kobieta odwracała się.
- Na pewno będzie okazja – rzuciła do niego serdeczny, ale wymuszony uśmiech i pospiesznie odeszła.
WWWKolejnego spotkania już nie było.
WWWIga Broniecka siedziała w samochodzie w oczekiwaniu na swojego partnera, niemal zasypiając ze znużenia. Czekała już przeszło dwadzieścia minut, a Wincenty wciąż nie raczył się pojawić. Mogła tylko przypuszczać, czym zajmuje się przeciętny facet chwilę po czwartej nad ranem. Jej też nie uśmiechało się wstać, ale co zrobić – „taka praca”, jak mawiał jej szef i mentor.
WWWByła kobietą kilka lat po trzydziestce, urodzoną gdzieś na południu Polski i wychowującą się na spokojnej wsi, która marzyła o życiu w wielkim mieście. Zawsze była ambitna, nigdy się nie poddawała. Kiedy w końcu udało jej się wyprosić na matce sfinansowanie szkolnej wycieczki do Warszawy, również nie ustępowała. Nawet wtedy, gdy przyszło jej się zmierzyć z dorosłym mężczyzną, który zapewne nie spodziewał się, że niepozorne kilkunastoletnie dziewczę może stawić opór. Miała być kolejną ofiarą, zgwałconą i porzuconą na pewną śmierć gdzieś na obrzeżach stołecznych parków. Iga niewiele pamiętała z tamtego wydarzenia. Nie chciała wracać do tego słonecznego, majowego dnia, do wychowawczyni, która nie zauważyła, że brakuje jednego dziecka z jej grupy, do tego ohydnego, grubego mężczyzny, który… Nie. To była przeszłość. Ale – musiała się zgodzić – to właśnie ona zaważyła na jej przyszłości. Wtedy zdecydowała, kim będzie. I udało się. Osiągnęła cel. Jak zwykle.
WWWNiedbale związane, jasne, prawie białe, włosy, blada cera i zielone – kocie, jak to lubiła podkreślać – oczy w kształcie małych migdałów powodowały, że kobieta niemal każdemu zapadała w pamięć, czego sama chyba nie była świadoma. Ubrana w białą koszulę i dżinsowe, czarne spodnie powoli traciła cierpliwość, pijąc zimną kawę, którą zdążyła przygotować w domu. Niecierpliwiła się już zbyt długo. W końcu wyciągnęła z kieszeni telefon i kiedy miała wykręcać numer do swojego partnera, ten pojawił się w samochodzie.
- Hej, piękna – odezwał się na przywitanie, rzucając jak zwykle swoim zawadiackim uśmiechem – Długo czekałaś?
Iga uśmiechnęła się.
- Nie, tylko jakieś pół godziny – sarkazm bijący z jej słów był tak oczywisty, że Wincenty parsknął śmiechem.
- Przepraszam. Musiałem się…. wybudzić – powiedział szybko – Jedziemy, nie?
- Nie wierzę – włączyła silnik i ruszyła – Zapnij pasy, jeszcze mi mandatu brakuje.
WWWWincenty był mniej więcej w tym samym wieku, co Iga. Pewny siebie i bezczelny, do Warszawy przyjechał rok wcześniej, wprowadzając żeńską część stołecznej policji w stan ekstazy. Wyjątkiem tu była, paradoksalnie, jego nowa partnerka, która wydawała się być odporna na jego magiczne sztuczki w pozyskiwaniu kolejnych łani, jak je sam nazywał, choć – co jest równie dziwne – Wincenty nigdy nie przekroczył w sztuce uwodzenia niewidzialnej granicy i nie spotkał się z ani jedną koleżanką z pracy. Oczywiście, to tylko powodowało zwiększenie zainteresowania jego osobą. Jakikolwiek by to nie był powód, przyznać należało, że facet umiał wzbudzić sobą sensację. Miał czarne, krótkie włosy, brązowe małe i okrągłe oczy i pełne usta. Iga uważała, że jest niedożywiony, bo był dość… cherlawy jak na policjanta z wydziału zabójstw. Z resztą, czasami go dokarmiała, on jednak skutecznie odmawiał kolejnych porcji frytek czy hamburgerów, aż w końcu kobieta zaprzestała dalszych prób, uznając je za bezskuteczne.
WWWDroga dłużyła się. Nim dojechali do miejsca docelowego minęło ponad czterdzieści minut spędzonych na słuchaniu starych piosenek Red Hot Chilli Peppers. Ulubiony zespół Igi, przypominał jej o dzieciństwie i młodości. O wszystkim dobrym, co ją spotkało.
- Jakieś szczegóły? – powiedział w końcu Wincenty, kiedy samochód został zatrzymany, a radio wyłączone.
- Zaraz się przekonamy – szepnęła i wyszła z samochodu.
WWWNa parkingu przed blokiem stały dwa policyjne wozy. Iga rozejrzała się po okolicy, szukając jakichś punktów zaczepienia. Przy ulicy znajdował się osiedlowy sklep i – jeżeli wzrok ją nie mylił – właściciel, dbając o zabezpieczenie swojej własności, zamontował kamery ze wszystkich czterech stron.
WWWOsiedle składało się z pięciu czy sześciu bloków wybudowanych zapewne jeszcze przed narodzinami Igi. Wszystkie z zewnątrz wydawały się być w fatalnym stanie, jakby zaraz miały runąć, zabijając przy okazji pogrążonych we śnie mieszkańców.
WWW- Tam – Wincenty wskazał ręką miejsce za jednym z bloków, gdzie zauważył żółtą, policyjną taśmę.
Miejsce zbrodni. Igę przeszły dreszcze. To była najgorsza część jej pracy. Wiedziała, że za chwilę zobaczy trupa. Kogoś, kto zginął bez godności, jak zwierzę… a nawet nie, nie jak zwierzę, gorzej! Kogoś, kto odszedł przedwcześnie. Wzięła głęboki oddech i ruszyła przed siebie.
WWWNaprzeciw policjantom wyszedł ubrany w czarny garnitur mężczyzna po trzydziestce, całkiem przystojny jak na swój wiek. Niebieskie oczy, jasne, krótkie włosy zaczesane do tyłu i wysoki wzrost czyniły go wyjątkiem w warszawskiej prokuraturze, która charakteryzowała się albo nieszczęśliwymi rozwódkami lub pannami z kotami, albo starymi, zmęczonymi życiem dziadkami, albo dla odmiany młodymi, ale grubymi i dość tępymi absolwentami studiów zaraz po aplikacjach, liczącymi na podbicie świata. To, że sprawę przydzielono Krystianowi, oznaczać mogło tylko jedno – coś jest nie tak. To nie mogło być zwykłe morderstwo, o ile takowe można określić „zwykłym”, i Iga z każdym kolejnym krokiem coraz bardziej zdawała sobie z tego sprawę.
- Wyspani? – krzyknął na przywitanie.
- Mogło być lepiej – odpowiedziała Iga, kiedy pocałował ją w policzek. Miała wrażenie, że pan prokurator czegoś od niej chce, zawsze był miły i szarmancki, to fakt, ale w jej otoczeniu zdawał się wariować i zapominać o bożym świecie.
- Cześć – Wincenty wymienił z Krystianem uścisk dłoni – Co mamy?
- No cóż… - niebieskie oczy prokuratora uciekały przed spojrzeniem policjantów przez dobre kilka sekund – Zobaczcie sami.
- No to idziemy – powiedział brunet i pewnym krokiem przekroczył obszar oddzielony żółtą taśmą. W ślad za nim ruszyli pozostali.
WWWW pierwszym momencie, gdy ujrzał ofiary miał ochotę się cofnąć, choć nie okazał tego towarzyszom. On, bożyszcze warszawskich policjantek, miałby się czegoś przerazić? Wykluczone. Ale widok rzeczywiście był odrzucający.
WWWNa trawie pod blokiem bezwładnie leżały dwa ciała. Kobieta mogła mieć trzydzieści lat, nie więcej, była ubrana w koszulę nocną, która dość wyraźnie odsłaniała blizny po poparzeniu na plecach. Obok niej leżała dziewczynka. Kilkuletnie dziecko, które wydawało się, że po prostu śpi, tym bardziej, że przykryta była różowym kocykiem, jakby ktoś utulił ją do snu. Nie miała nawet dziesięciu lat.
WWW- Przyczyna śmierci? – zapytała po chwili Iga, odwracając się od ciał. Zauważyła, że Krystian spogląda w górę.
- Wypadły z okna. Z czwartego piętra. Trzy, cztery godziny temu. Znalazła je sąsiadka.
- Wypadły? – Iga przełamała się i raz jeszcze spojrzała na ofiary. Dziecko, dziewczynka miała ślady łez. Przed śmiercią musiała płakać – Czy zostały z niego wypchnięte?
Prokurator nie odpowiedział.
- Kim były? – zapytał Wincenty, obracając się dookoła.
- Karina Nowicka, dwadzieścia dziewięć lat, wynajmowała tu mieszkanie. I Patrycja Nowicka, jej córka.
- Gdzie jest ta sąsiadka? – Iga wyciągnęła chusteczkę i podniosła z ziemi, leżący obok dziecka naszyjnik z literką „P”.
- Czeka na was.
WWWIga wstała i skierowała wzrok w stronę budynku.
- Jest jeszcze jedna sprawa. Rodzina miała ustanowionego kuratora. Dzwoniłem, rano was odwiedzi.
Prokurator zbliżył się do ciał i zamyślił się chwilę, kiedy Iga wraz z Wincentym weszli do bloku, w którym mieszkały ofiary.
- Kuratora nie ma się bez powodu – powiedział Wincenty, wchodząc po kolejnych stopniach.
Klatka schodowa była w strasznym stanie, na każdej ścianie znajdowały się graffiti z niewybrednym słownictwem, poza tym farba miejscami odchodziła kawałkami.
- W ogóle, kto mieszka w takich dziurach?! – ciągnął policjant, rozglądając się w koło.
- Samotna matka z dzieckiem na przykład, Wini – uśmiechnęła się Iga – Zawsze musisz wszystko oceniać bez wgłębiania się w szczegóły?
- Chciałabyś mieszkać tu z dzieckiem? No bo, wiesz, ja nie. Masakra.
- Może nie miała pieniędzy – stanęli przed drzwiami mieszkania ofiar i powoli przekroczyli jego próg. W korytarzu czekała roztrzęsiona sąsiadka.
WWWStarsza kobieta wydawała się być zdruzgotana śmiercią Kariny i jej córki. Patrzyła na policjantów z przerażeniem w oczach, jakby zobaczyła duchy. Iga jej się nie dziwiła. Widok martwego dziecka zawsze jest bolesny, zwłaszcza dla kogoś, kto był z nim związany.
- To pani znalazła panią Karinę i jej córkę – powiedziała spokojnie i powoli, przypatrując się kobiecie, która szybko wytarła spod oczu łzy.
- Tak, tak, ja… ja znalazłam… - wyjąkała z wyraźnym trudem, po czym zaczerpnęła kilka głębokich oddechów.
- Nie spała pani – stwierdził Wincenty – Było późno.
- Usłyszałam… Usłyszałam krzyki, kłótnię. Nie pierwszy raz. Często tam ktoś się kłócił. Ale teraz… teraz to słyszałam tylko panią Karinę, nikogo więcej. Krzyczała… Prosiła o coś.
- Prosiła? – Iga rozejrzała się po pomieszczeniu. Wydawało się być w porządku, nie było żadnych śladów walki. Wszystkie szafki na swoim miejscu, pościel na łóżku. Zero podejrzanych przedmiotów.
- Tak, tak… błagała! Nie wiem, o co. Nie wiem. Później słyszałam głośną muzykę. Bardzo głośną, nie mogłam spać. Poszłam… I…. i znalazłam. Boże… Patrycja była taka mała! Dlaczego właśnie je to spotkało?!
- Wspomniała pani, że często słyszała kłótnie. Z kim kłóciła się sąsiadka?
- Dużo ludzi tam przychodziło i prawie wszyscy… wszyscy się z nią kłócili! Właścicielka mieszkania, bo pani Karina nie płaciła na czas pieniędzy, robiła jej niezapowiedziane wizyty, ale najgorszy był ojciec Patrycji… - detektywi wymienili spojrzenia – Nachodził ją pijany. Nigdy nie widziałam, żeby uderzył dziecko, ale w stosunku do pani Kariny był… nieprzewidywalny.
WWWGrzało słońce, kiedy starsza kobieta przechadzała się po osiedlu ze swoim małym pieskiem, rozglądając się po okolicy. Właśnie widziała jak sąsiad spod ósemki wysiadł z samochodu pewnej kobiety. Wydawała się być elegancka, a i samochód nie był najgorszy. Na pewno to była kochanka! Pomyśleć… W domu czekała na niego żona i dwie córki, a on w czasie pracy zabawiał się z jakąś bogatą lafiryndą. Mężczyźni są okrutni, stwierdziła pani z pieskiem, odwracając swój wzrok.
WWWZ miejskiego sklepiku wyszła pani Karina z plecakiem córki w rękach, z kolei sama Patrycja szła za matką, jedząc łapczywie czekoladowego batona. Niezdrowe świństwa, a mimo to wszyscy je kupują. Starsza kobieta uśmiechnęła się do sąsiadki i już miała odejść, kiedy zauważyła wychodzącego zza rogu młodego mężczyzny. Wydawało się, że chciałby zabić świat. W ręce trzymał pluszowego misia. Podszedł do Kariny i złapał ją za ramię. Kobieta w jednej chwili ze strachu puściła torbę córki na ziemię.
- Poczekaj! – wrzasnął mężczyzna. Pani z psem przyglądała się scenie z rosnącym niepokojem o córkę pani Kariny, która w pewnej chwili podbiegła do niej i ją przytuliła.
- Kłócą się – wyszeptała do sąsiadki.
- Chodź, przejdziemy się. Azor lubi się z tobą bawić – uśmiechnęła się, głaskając dziewczynkę po jasnych włoskach.
- Myślisz, że ci się upiecze, co?! – mężczyzna wymachiwał rękami, a Karina starała się od niego odsunąć, najwyraźniej obawiała się go – Nie upiecze ci się, ty mała żmijo! Oszukałaś mnie!
- Przestań, nie tutaj – Karina próbowała go uciszyć.
- Nie tutaj, nie tutaj, a właśnie, że tutaj! Chcę połowę kasy. Rozumiesz? Połowę!
- Połowę? Zapomnij.
Karina musiała być odważna. Sprzeciwić się wielkiemu, silnemu mężczyźnie to nie lada wyczyn. Ojciec dziewczynki podszedł do byłej partnerki i złapał ją za nadgarstki, ściskając je coraz mocniej i mocniej.
- Zapomnij? Chyba nie wiesz, co mówisz, co? Kochanie? – warczał, kiedy zbliżał się do niej, a ona nie potrafiła wyrwać się z jego uścisku.
Sąsiadka stwierdziła, że to za dużo.
- Pani Karinko! – krzyknęła i wraz z małą Patrycją ruszyły w stronę kłócącej się pary. Mężczyzna nie przejął się świadkiem, wciąż trzymał kobietę za ręce, doprowadzając ją niemal do płaczu.
- Proszę odejść, bo zadzwonię na policję! Dość już tego! – krzyknęła w końcu starsza kobieta i osiągnęła sukces, bo ojciec dziecka puścił Karinę, podszedł do Patrycji i podał jej zabawkę, spojrzał jeszcze na sąsiadkę swoim zimnym, przenikliwym spojrzeniem i odszedł.
WWW- To niebezpieczny człowiek – powiedziała roztrzęsiona, opowiadając o dawnych wydarzeniach.
- Był agresywny w stosunku do pani Kariny – stwierdziła Iga.
- Oj, tak. To działo się na dworze, proszę pomyśleć, co ta kobieta musiała znosić w mieszkaniu… Proponowałam, że pójdę z nią na policję, ale nie chciała, więc pomyślałam, że nie będę się narzucała.
- Zna pani nazwisko tego człowieka? – Wincenty podszedł do okna, z którego wyleciały ofiary. Nie było szans, by przeżyły upadek. Ktoś musiał dobrze wiedzieć, czym skończy się ta sytuacja.
- Nie. Pani Karina nie mówiła. Mało mówiła w ogóle.
- Dobrze. Dziękujemy.
Iga i Wincenty opuścili mieszkanie, pozostawiając kobietę samą.
WWWZnowu szli po schodach w milczeniu, każde pogrążone myślami na temat potencjalnego sprawcy morderstwa, bo tak to trzeba nazwać.
- Hej – ciszę przerwał Wincenty – Jeżeli ona mówi prawdę…
- A mówi, czemu miałaby kłamać?
Wyszli z budynku. Iga uśmiechnęła się do siedzącego w samochodzie i rozmawiającego przez telefon Krystiana, który wydawał się dość przejęty całą sprawą. Wielki prokurator od spraw mafii narkotykowych nie umiałby sobie poradzić z podwójnym zabójstwem? Iga nie chciała w to wierzyć.
- Ludzie kłamią bez powodu.
- Wini, za dużo filmów – zaśmiała się – Musimy znaleźć naszego domowego boksera.
- Nie wiemy, jak wyglądał, a raczej to, co opowiedziała ta sąsiadka nie pomoże nam w zidentyfikowaniu go. Bo ciemne włosy i wysoki wzrost ma statystycznie co drugi facet.
- Ciebie nie licząc, ty jesteś wyjątkiem. Ale to nie będzie trudne do zrobienia – Iga wskazała na sklep – Mamy kamery.
- Nie wydaje ci się to dziwne?
- Co? – Iga była zmęczona. Potrzebowała snu.
- Dziecko miało nazwisko takie jak matka. Nie wskazała ojca, ale go znała. Nie chciała alimentów?
- Ona nam tego nie powie.
- Niestety.
Weszli do osiedlowego sklepu, który, na ich szczęście, właśnie został otwarty przez średniego wzrostu ładną brunetkę.
WWWBiuro było niezbyt duże, ale wystarczająco przestronne, by pomieścić cztery biurka z komputerami, które chyba przeżyły ze sto lat, kilka regałów zakurzonych akt i – oczywiście – ekspres do kawy na stoliku przy brudnej ścianie. Wincenty stał przy otwartym oknie i palił papierosa. Zawsze robił to powoli, jakby delektował się dymem tytoniowym. A może po prostu chciał robić dłuższe niż inni przerwy od pracy i uznał to za sprytny pomysł?
Broniecka siedziała przy biurku i przeglądała kolejne nagrania z kamery ze sklepiku osiedlowego, które otrzymała dzięki uprzejmości właścicielki. Przeglądanie klatka po klatce, minuta po minucie materiału kojarzyło jej się jak oglądanie niemającej końca telenoweli, które jej matka swego czasu po prostu uwielbiała. Iga odetchnęła z ulgą, kiedy do biura wkroczył pan Jan Fridrich.
WWW- Dzień dobry – wstała z miejsca i wskazała gościowi miejsce naprzeciw siebie.
- Dzień dobry – odpowiedział Fridrich i usiadł – Nie mogłem spać, wie pani? Jak tylko się o tym dowiedziałem… To straszne.
Wincenty zgasił papierosa, zamknął okno i usiadł obok Igi.
- Komisarz Wincenty Napierski, mój partner. Był pan kuratorem pani Nowickiej – policjantka spojrzała na Jana.
- Od trzech lat, tak. Trudna sytuacja.
- Dlaczego? – Wincenty wyciągnął z leżącej na biurku teczki zdjęcie Kariny i Patrycji. Kobieta przytulała swoją córkę po szkolnym przedstawieniu, na którym mała dziewczynka grała rolę księżniczki. Wyglądała uroczo.
- Karina… Ona się zmieniła. Wiem, o zmarłych źle się nie mówi, ale nie zawsze była czysta.
- W jakim sensie „czysta”? – Iga spoglądała to na zdjęcie ofiar, to na świadka.
- Wiecie państwo… Alkohol, przygodny seks… Narkotyki. Ale skończyła z tym. Kontrolowałem ją. Zależało mi na Patrycji, to jeszcze dziecko! Zasługiwała, żeby wychowywać się przy matce, nie w ośrodku… Nie w bidulu.
- Karina miała problemy. Z mężczyznami.
- Nie… Z mężczyznami? To niemożliwe – kurator wydawał się być zaskoczony stwierdzeniem policjantki – Jej relacje z ojcem Patrycji były dość burzliwe, ale… ona nie przejawiała zainteresowania mężczyznami.
- Nie? – zapytał Wincenty, jakby trochę nie dowierzając usłyszanym właśnie słowom. Iga zaśmiała się w duchu, myśląc o swoim partnerze, zbawiającym serce ich ofiary. Po chwili uznała to za niestosowne, ale mimo wszystko, nie mogła się powstrzymać. Wini-zdobywca niedostępnych kobiet, to musiało być coś!
- Nie. Po tym wszystkim… córka była dla niej najważniejsza. Nic się nie liczyło, tylko Patrycja. Zrobiłaby dla niej wszystko.
- Świadek zeznał, że ojciec Patrycji żądał od Kariny pieniędzy. Karina nie pracowała – Iga przejrzała raz jeszcze akta sprawy – Prawda?
- Nie – Jan wziął głęboki oddech – Oficjalnie.
- Oficjalnie? – policjantka powtórzyła, obdarowując Jana ciepłym uśmiechem.
- Rozumie pani… Pracowała w piekarni. Nocne zmiany, ciężka praca za marne pieniądze. Właściciel nie chciał podpisywać z nimi umów. Były zatrudnione nielegalnie.
- Nie wydaje mi się, żeby z tej pracy starczało jej na dzielenie się z eks-facetem – szepnął Wincenty do partnerki.
- Dla ludzi takich jak ona, najmniejsze pieniądze mają wartość. Rozumiałem, starałem się czasami pomóc, ale też nie mogłem zajmować się tylko nią. Pani Karina wychodziła na prostą, miałem nadzieję, że będzie coraz lepiej… To smutne.
- Zgadza się. To jest smutne – Iga uśmiechnęła się do kuratora – Kto w takim razie zajmował się dzieckiem, skoro ofiara nocami pracowała?
- Nie… nie myślałem w ten sposób – Fridrich był rzeczywiście zmieszany słowami policjantki.
- Bo ktoś musiał.
Kurator nic więcej nie powiedział, jednak wnioski, jakie wyciągnęła z jego zeznania Iga pozwoliły jej stwierdzić, że w życiu ofiary musiał być ktoś jeszcze. Ktoś, kto do niej przychodził i zajmował się jej dzieckiem w czasie, kiedy ona pracowała. Fridrich przekazał policjantom również ważną wskazówkę – nazwisko ojca małej Patrycji. Janusz Biegalski miał bogatą kartotekę. Dwa lata temu usiłował zgwałcić wracającą z uczelni studentkę, jednak sprawa została umorzona z powodu braku wystarczających dowodów.
- Myślisz o nim – powiedział Wincenty, popijając niegazowaną mineralną wodą kanapkę z żytniego chleba z kiełkami i sałatą. Kobieta z każdym kolejnym kęsem partnera stawała się jeszcze bardziej głodna.
- A ty nie? – zaśmiała się – Zabójca małego dziecka jest na wolności. Chyba zasługuje na naszą uwagę, prawda?
WWWIga wstała z krzesła i podeszła do tablicy korkowej przy jednym z regałów. W ręce trzymała kilka zdjęć. Przypięła je i zamyśliła się chwilę, patrząc na uśmiechniętą twarz Patrycji. Nie zasługiwała na śmierć. Miała przed sobą całe życie.
- Mamy dwie ofiary, które zginęły w dość dziwnych okolicznościach. W mieszkaniu nie ma śladów żadnej szarpaniny, więc Karina musiała pozwolić oprawcy dojść do siebie na tyle blisko, by ten swobodnie ją wypchnął. Jest były partner, Janusz Biegalski, który już wcześniej stosował wobec ofiar przemoc fizyczną i który miał motyw. Potrzebujemy czegoś jeszcze?
- Tak. Skupiasz się na jednym i pomijasz drugie – Iga parsknęła, słysząc słowa Wincentego. Rzadko kiedy jej się sprzeciwiał, a w tym przypadku wydawał się być zdeterminowany – Jest właścicielka mieszkania, która chciała od Kariny zaległych pieniędzy. Powinniśmy ją przesłuchać. Jest tajemniczy ktoś, kto zajmował się dzieckiem nocami. I właśnie, jest właściciel piekarni, który może rzucić coś nowego w sprawie.
- Ojciec dziecka, chciał pieniędzy. Ale jasne, sprawdźmy właścicielkę mieszkania – Iga wstała z miejsca i już zmierzała do wyjścia, kiedy w progu zauważyła starszego, zapłakanego mężczyznę.
WWWMógł mieć pięćdziesiąt lat. Ubrany w stare, przetarte dżinsy i za dużą, rozciągniętą koszulę ledwo trzymał się na nogach. Iga poczuła od człowieka silną woń alkoholu, ale w pierwszej kolejności zwróciła uwagę na jego podobieństwo do Kariny. Podobnie jak ofiara, i mężczyzna charakteryzował się ciemną, bujną czupryną, dużymi intensywnie niebieskimi oczami i czarnym zarostem, rosnącym gdzieniegdzie na twarzy kępkami.
- Mój aniołek – wydusił z siebie, płacząc – To ty… ty prowadzisz sprawę mojej Karinki. Kazali mi do ciebie przyjść. To ty?
Człowiek ciągle łkał. Iga bez słowa podeszła do niego i pomogła mu dojść do starego, skrzypiącego krzesła przy biurku.
- Tak – wyszeptała, kiedy go prowadziła – Proszę usiąść. Przyniosę panu wodę.
Gdy ojciec Kariny zajął miejsce, Iga wyszła z pomieszczenia. Wincenty poczuł się nieswojo, zwłaszcza wtedy, jak starszy człowiek zauważył wiszące na tablicy korkowej zdjęcia martwej córki i wnuczki.
- To one… - powiedział cicho, ledwo słyszalnie, i już miał zamiar wstać i najpewniej zbliżyć się do fotografii, ale wtedy zaczął łkać, zakrywając swoją twarz brudnymi, poniszczonymi od lat pracy dłońmi – To moja wina. Nie byłem dobrym ojcem… Nigdy. Nigdy nie byłem dobrym ojcem. To moja wina!
Wincenty musiał przyznać, że nigdy wcześniej nie słyszał bardziej żałosnego płaczu mężczyzny, ale musiał zrozumieć jego zachowanie. Najbliżsi mieli tendencję do obwiniania się za śmierć krewnych. Czas łagodzi rany.
- Przykro mi – powiedział po chwili policjant, wciąż wpatrując się w zapłakanego, ale jednocześnie pijanego człowieka.
- Proszę mi obiecać… obiecaj mi, że znajdziesz tego, kto to zrobić… Proszę. Musisz mi to obiecać, chłopaku, musisz!
WWWDo gabinetu weszła Iga z kubkiem zimnej wody, który przekazała niezapowiedzianemu gościowi.
- Przykro mi – powtórzyła słowa swojego partnera, kiedy zajęła miejsca obok niego.
- Co wiecie? Wiecie, kto to zrobił? – zapytał po chwili, gdy odłożył na biurko pustą szklankę. Musiał być spragniony.
- Mamy kilka tropów. Pana córka ostatnio pracowała w piekarni. Wie pan, kto zostawał z Patrycją, kiedy jej nie było? – Iga wyciągnęła z szuflady biurka chusteczkę i podała ją Nowickiemu.
Mężczyzna zwlekał pewną chwilę z odpowiedzią.
- Nie byłem dobrym ojcem – powiedział już spokojniejszym głosem i przyjrzał się Idze – Nie rozmawiałem z córką odkąd się wyprowadziłem. Nie wiedziałem, że ma dziecko.
Policjanci wymienili spojrzenia.
- Dopiero w telewizji… zobaczyłem jej zdjęcie. Mojej Karinki, mojego motylka małego! Nie byłem dobrym ojcem…
- Proszę się uspokoić – Iga uśmiechnęła się do ojca ofiary – Dlaczego nie utrzymywał pan z córką kontaktu?
Stary Nowicki podniósł w końcu głowę i znów spojrzał na zdjęcia, przedstawiające ciała kobiety i jej dziecka. Wincenty przyglądał się tragedii ojca z pewnego rodzaju przerażeniem – bał się odezwać, żeby nie sprowokować świadka do jeszcze bardziej dramatycznych zachowań, z kolei Iga wydawała się być nieufna względem ojca Nowickiej. Wrodzone przeczucie podpowiadało jej, że z tym człowiekiem jest coś nie tak.
- Żona umarła, jak motylek… Karinka miała trzy lata. Sam ją wychowywałem. Nie mieliśmy za dużo pieniędzy. Jak zaczęła dorastać, pojawiły się problemy. Nie mogłem jej dawać pieniędzy na ciuchy jakie miały jej koleżanki. Miała do mnie żal. Wyprowadziła się i nie utrzymywała ze mną kontaktów.
- Przykro mi – powtórzyła Iga, nawet nie ukrywając braku przekonania, co do słów Nowickiego.
- Miała śliczną córeczkę – ojciec ofiary uśmiechnął się przez łzy – Jak miała na imię?
- Patrycja – odpowiedział szybko Wincenty.
- Patrycja… Kto… kto jest jej ojcem?
Iga spojrzała na swojego partnera.
- Janusz Biegalski.
Nazwisko mężczyzny spowodowało dziwną reakcję Nowickiego, któremu prawie wyskoczyły zapłakane oczy. Zdziwienie? Iga spojrzała na akta sprawy. Przypomniała sobie o bliźnie po poparzeniu na ciele Kariny.
- Znałem go – ojciec ofiary wyrwał policjantkę z zamyśleń – To nie był dobry człowiek.
- Pan nie był dobrym ojcem – rzuciła szybko policjantka – Kłócił się pan z córką. Dochodziło do rękoczynów.
Człowiek milczał. Nawet się nie bronił. Przypuszczenia Igi okazały się brutalną prawdą.
- Blizna po poparzeniu… Mówi to coś panu?
- Byłem innym człowiekiem! Zmieniłem się! – podniósł głos, ciągle patrząc swoimi niebieskimi ślipiami na policjantkę.
- Zmienił się pan i próbował odnowić relację z córką, prawda? Ale ona nie chciała. I… stało się. Nie zapanował pan nad sobą, co? Tak było?
Wincenty spojrzał na partnerkę dokładnie wtedy, kiedy pijany człowiek wstał z miejsca.
- Jak myślisz, po co bym tutaj przychodził, gdybym ją zabił?! Była moją córką, moim motylkiem, kochałem ją!
- Kochałeś… - Iga parsknęła śmiechem – Dziwna miłość, co?
- To nie ja! Nie zabiłem córki! Jak możecie mi coś takiego wmawiać? Zmieniłem się! Biegalski… on… wiedziałem, że będą z tego kłopoty, ostrzegałem ją już dawno temu… Tak dawno temu… Nie słuchała.
WWWSiedział przed telewizorem i wpatrywał się w jego ekran, delektując się smakiem kolejnego piwa tak bardzo, że nie zauważył zbliżającej się do domu córki z jakimś znajomym. Przez jakiś czas stwarzał pozory przyzwoitości, zawsze na wyraźną prośbę jedynego dziecka. Wstydziła się ojca-alkoholika, dlatego za każdym razem, gdy zapraszała do domu przyjaciół, prosiła Andrzeja o zachowanie umiaru albo – jeżeli ten stwierdził, że to zadanie jest dla niego jednak zbyt trudne – o wyniesienie się z domu na kilka godzin. Zazwyczaj chodził wtedy z sobie podobnymi nad Wisłę, aby w jej otoczeniu spożywać trunek bogów, jak zwykł mawiać, wywołując przy okazji śmiech swoich towarzyszy.
WWWTym razem było inaczej. Deszcz padał od kilku dni i nic nie zapowiadało nagłej zmiany pogody, a poza tym Andrzej miał ostatnio ciężkie dni, w których to rozmyślał o swojej zmarłej dawno temu żonie. Karina coraz bardziej ją przypominała. Była tak piękna. Najpiękniejsza na całym świecie.
WWWMłoda dziewczyna otworzyła drzwi do domu, a za nią wszedł chłopak, jej rówieśnik, może o rok starszy, ale szczerze, różnica nie była aż nadto widoczna. Był przystojnym młodzieńcem o średnim wzroście, jasnym kolorze skóry i umięśnionych łapach. Gdy Andrzej go zauważył w oddali, trochę się przestraszył – chłopak musiał intensywnie uczęszczać na siłownię i to już przez jakiś dłuższy okres czasu. Uwagę mężczyzny zwrócił złoty łańcuch na szyi Janusza, który wyglądał komicznie. Karina musiała mieć fatalny gust.
WWWJanusz pocałował dziewczynę, próbując po omacku zamknąć drzwi. Para była tak bardzo zajęta sobą, że nie zauważyła siedzącego naprzeciw im ojca Kariny.
- Kocham cię – wyszeptywała co chwilę nastolatka, co wprawiało jej milczącego rodzica w coraz większe zdenerwowanie. Nie wytrzymywał. Jakim prawem obcy człowiek macał jego córkę?! Dotykał, całował… Andrzej nie chciał o tym myśleć.
- Jesteś taka… podniecająca – powiedział w końcu śmiesznym, wysokim głosem, kiedy przypatrywał się jej piersiom.
WWWWłaśnie wtedy ojciec Kariny kaszlnął, po czym wstał z łóżka, przy okazji wylewając na stary dywan resztkę piwa. Przestraszona dziewczyna momentalnie odsunęła się od chłopaka.
- Tato – wyjąkała z siebie, jakby niedowierzając całej sytuacji – Miało cię nie być.
Andrzej zaśmiał się i chyba wywołał strach w oczach Janusza, który znieruchomiały bacznie obserwował każdy jego krok. Szczeniak musiał się bać.
- Ale jestem – wymamrotał z siebie, zbliżając się do córki – I ty też jesteś. A to… kto to?
- To… to…
- No, tak, kto to, motylku? – Andrzej wskazał na chłopaka Kariny – Kim jesteś i dlaczego macasz moją córkę?!
- Janusz… Mój chłopak – wymusiła uśmiech, kiedy złapała Biegalskiego za rękę, chcąc chyba w ten sposób okazać więź ich łączącą.
- Chłopak? Ha! Chłopak? Wracaj do siebie – Andrzej czuł, jak krew zalewa mu żyły. Gdyby tylko mógł, pozbawiłby tego chłopaka rąk, ale stwierdził to za dość ryzykowne, zważywszy na posturę młodzieńca. Co innego jego Karinka. To była jego własność.
WWWPodszedł do córki i złapał ją za rękę, zupełnie nie zwracając uwagi na Janusza. Pociągnął ją tak mocno, że dziewczyna zapiszczała z bólu.
- Do siebie, gówniaro – wrzasnął i próbował zaprowadzić ją do jej pokoju, ale wtedy stało coś nieprzewidywalnego.
Andrzej poczuł uderzenie. W mgnieniu oka upadł na ziemię oszołomiony i zdezorientowany. Rozejrzał się wokół i zauważył jego… Młodzieniec stał nad ojcem Kariny jakby był jakimś bogiem.
- Wyrwę ci rękę – powiedział do Andrzeja zupełnie bez emocji, jakby czytał jakiś artykuł w gazecie.
- Przestań! Janusz! – Karina nie była zadowolona z zachowania chłopaka. Jak mogła mu pozwolić podnieść rękę na ojca? Jakim prawem?
Dziewczyna próbowała odciągnąć Janusza od ojca, ale wtedy nastolatek zrobił dokładnie to samo, co Andrzej – zatrzymał ją w mocnym uścisku, aż dziewczyna pisnęła.
- Bronisz go? Jesteś żałosna – powiedział i wyszedł, a córka pospiesznie pomogła ojcu wstać.
WWW- Nie byłem dobrym ojcem, ale to on, nie ja, był niebezpieczny.
- Bardziej od ciebie? – Iga zaśmiała się zapłakanemu mężczyźnie prosto w oczy.
- Nie widziałem mojej córki lata. Nie widziałem.
Iga dopiła kawę i wstała. Spojrzała na pijanego człowieka, po czym skierowała swój wzrok na Wincentego.
- Jedziemy – powiedziała i zignorowała osobę ojca ofiary. Nie miała szacunku do takich jak on. Wyszła z gabinetu, a za nią ruszył Wincenty.
WWWCiemnoskóra kobieta na wieść o śmierci lokatorki spoczęła na wygodnym fotelu na tarasie za dużym domem odziedziczonym po rodzicach. Była w trakcie telefonicznej rozmowy ze swoją matką, kiedy przeszkodzili jej komisarze. Kasandra miała długie proste włosy tak czarne, że przypominające gorącą smołę, ciemne, ładne oczy, pełne, duże usta i ładną, zadbaną cerę. Ubrana w ciemnoniebieski kombinezon nerwowo spoglądała na zegarek, jakby gdzieś się spieszyła, co z resztą szybko wzbudziło zainteresowanie Bronieckiej i Wincentego, stojących nad kobietą. Iga widziała, jak jej partner patrzył na latynoską piękność. Sama musiała w głębi duszy przyznać, że kobieta naprawdę była atrakcyjna.
- Państwo usiądą – poprosiła delikatnym, choć silnie zamerykanizowanym głosem i uśmiechnęła się do Winiego, odsłaniając śnieżnobiałe zęby.
- Postoimy – odpowiedziała szybko Iga – Więc? Co pani wie?
- Nic.
Policjantka odgarnęła jasne włosy, które przysłoniły jej twarz.
- Nowicka wynajmowała od pani mieszkanie.
- To prawda, jak kilkanaście innych osób. Żyję z tego – raz jeszcze spojrzała na zegarek, który musiał być naprawdę drogi – Matka inwestowała w nieruchomości na początku lat dziewięćdziesiątych. Kupiliśmy je za bezcen.
Wincenty rozejrzał się. Na dużej działce rosło mnóstwo drzew owocowych, których to część zaczęła już kwitnąć. Było pięknie. Zielona, młoda trawa świeciła się w blasku słońca. Mężczyzna w oddali zauważył starszego mężczyznę, który z wyraźnym zaciekawieniem przyglądał się policjantom, opierając się o konar brzozy. Kiwnął głową do Wincentego, jakby chciał mu coś przekazać.
- Nie jest pani zaskoczona? W pani mieszkaniu ktoś zamordował dwie osoby, w tym dziecko – Iga nie mogła uwierzyć w brak zainteresowania sprawą Kasandry.
- Prędzej czy później to się musiało tak skończyć. Pani Nowicka zalegała z opłatami, ale litowałam się nad nią. Była sama, bez mężczyzny. Rozumiałam ją – uśmiechnęła się do Igi – Sama wiem, co to znaczy być pozbawioną pomocy. Nikt ciebie nie rozumie. Popadasz w skrajności, szukasz rozwiązań, które tak naprawdę nie są rozwiązaniami. Człowiek zdesperowany jest gotowy do wszystkiego.
- Przeżyła pani coś takiego – stwierdziła policjantka.
- O, tak. Wiele lat temu. Wracając do pani Nowickiej, oczywiście, chciałam pieniędzy. Należały mi się. Dałam jej trzy miesiące na uregulowanie długów.
- Tak się pani litowała nad samotną matką z dzieckiem? – do Igi podszedł Wincenty.
- Ładny ogród – powiedział mężczyzna, kiedy Kasandra zaśmiała się.
- Wierzcie czy nie, okazałam jej więcej serca niż ktokolwiek inny.
- Więc twierdzi pani, że w otoczeniu Nowickiej nie było mężczyzny? – Wincenty kaszlnął.
- O, tego nie powiedziałam. Nie mieszkam tam, więc nie wiem, jak często, ale…
Kobieta nie dokończyła. Patrzyła przed siebie pogrążona w myślach.
- Ale? – zapytał po chwili policjant.
Kasandra wstała.
- Spieszę się. Po prostu miesiąc temu, kiedy poszłam do niej upomnieć się o moje pieniądze, była z jakimś mężczyzną.
- Mówiła, jak się nazywa? Janusz? – Iga spojrzała na Kasandrę.
- Ten ćpun? Nie. Spotkałam go kilka razy, dziwny typ. Ale to nie był on. Ten był dżentelmenem. Zdziwiłam się, bo nigdy wcześniej go nie widziałam. Miał na imię Marek.
WWWKasandra siedziała na krześle przy stole wyraźnie się niecierpliwiąc. To trwało zbyt długo. Mieszkanie było czyste i zadbane. Stwierdziła, że zawsze to jakiś plus, w porównaniu z tym, co wyprawiały bandy małolatów z bloku naprzeciw. Istny chlew, a nie lokal, nadający się do zamieszkania od zaraz! Trzeba było ich postraszyć. Znużona oczekiwaniem, rozmyślała, jak zmusić młodzieńców do szanowania jej własności.
WWWDo kuchni weszła kilkuletnia dziewczynka z mokrymi, jasnymi włoskami w pięknym, różowym szlafroczku. Uśmiechała się do Kasandry.
- Cześć, ciociu – powiedziała grzecznie i usiadła obok kobiety.
- Cześć – Kasandra pogłaskała dziewczynkę po mokrych włosach, właśnie wtedy, kiedy do kuchni weszła Karina.
- Przepraszam, że czekałaś. Herbaty? Kawy?
- Nie – Kasandra wstała – Właściwie to się spieszę. Mogłybyśmy porozmawiać?
- Rozmawiamy – Karina zaśmiała się. Najwyraźniej nie zrozumiała.
- Same.
Kasandra spojrzała na małą Patrycję, która w błyskawicznym tempie opuściła pokój. Była grzecznym dzieckiem.
- Chodzi o pieniądze – stwierdziła Karina, przyglądając się rozmówczyni, której twarz nie wyrażała żadnych emocji, tylko obojętność – Spłacę cię, obiecuję. Znalazłam pracę.
- Karina... Lubię cię. I małą też. Ale nie mogę cię utrzymywać, wiesz o tym.
Oczy Kariny zeszkliły się. Ciemnoskóra kobieta w myślach stwierdziła, że za chwilę będzie świadkiem wylewu kobiecych łez. Matka Patrycji była słaba. Zbyt słaba, aby poradzić sobie w tym świecie.
- Co chcesz zrobić? Daj mi czas – błagała Kasandrę, dotykając jej delikatnych, gładkich dłoni. Zapewne chciała wykorzystać fakt kobiecego solidaryzmu, ale to nie działało na właścicielkę lokalu. Może kiedyś, ale nie po tym, co przeżyła. Nie była głupia.
- Ile? Co? Ile tego czasu mam ci dać? – Kasandra odsunęła się od Kariny i podeszła do czystego okna. Utwierdziła się w przekonaniu, że pomimo wszystkiego, ta kobieta zasługiwała na to mieszkanie. Bóg jest niesprawiedliwy, krzywdząc niewinnych.
- Dwa miesiące. Zapłacę wszystko, co do grosza, obiecuję. Uda się, tym razem na pewno – Karina uśmiechnęła się.
- Dobrze. Trzy miesiące. I ani dnia dłużej.
Matka dziewczynki nie kryła swojej radości. Kasandra przypuszczała, że gdyby mogła, skakałaby ze szczęścia. W głębi duszy musiała przyznać, że wywołanie uśmiechu na twarzy tej kobiety sprawiło jej satysfakcję. Coś, czego nie da się opisać słowami.
WWWWłaścicielka mieszkania usłyszała dzwonek do drzwi. Była zaskoczona, zważywszy na późną porę. Od razu pomyślała o ojcu małej Patrycji, która zapewne chowała się w szafie w pokoju, jak to już kiedyś zrobiła przy niej. Biedna dziewczynka musiała czegoś się bać. Jak Karina mogła związać się z kimś, kto budzi strach w oczach własnego dziecka?
- Wejdź! – krzyknęła zadowolona Karina i podeszła do Kasandry. Przytuliła ją i wyszeptała tylko „dziękuję”, kiedy w kuchni zjawił się on.
WWWElegancki mężczyzna w drogim, możliwe że szytym na miarę, czarnym garniturze od razu wzbudził zainteresowanie Kasandry. Po pierwsze – co mógł robić taki człowiek z kobietą jak Karina? Po drugie – miał obrączkę, a pierwszą rzeczą, którą zrobił zaraz po przywitaniu się i ucałowaniu dłoni Kasandry, był namiętny pocałunek złożony na ustach Kariny.
- Powinnam już iść – właścicielka mieszkania stwierdziła, że nie będzie przeszkadzała lokatorce, zwłaszcza że ta wyglądała jakby była w siódmym niebie. Z resztą chwilę później do kuchni wbiegła uradowana Patrycja z radosnym okrzykiem, witającym wujka, którego tuliła jeszcze dłużej niż jej matka.
WWW- To był ostatni raz, kiedy ją widziałam. Była szczęśliwa – Kasandra uśmiechnęła się, znowu spojrzała na zegarek i najwyraźniej wystraszona późną porą, niemal biegiem ruszyła w stronę swojego samochodu. Policjanci szli zaraz za nią.
- Nie zna pani nazwiska? – Iga nie odpuszczała.
Kasandra wsiadła do wozu.
- Nie. Tylko imię. Marek. Nie nacieszyła się szczęściem. Do widzenia.
WWWKomisarze wsiedli do samochodu w milczeniu. Kimkolwiek był owy Marek, musiał być związany z ofiarą. I równie dobrze mógł być jej zabójcą, tak samo jak ojciec Patrycji.
- Co, mamy drugiego podejrzanego? – Wini uśmiechnął się do zamyślonej partnerki.
- Tego nie wiemy. Jeszcze.
WWWIga odpaliła silnik. Samochód miał ruszyć, ale ktoś zaczął pukać do szyby. Starszy człowiek bez słowa wszedł do auta, jakby przed czymś się krył. W pierwszej chwili Iga poczuła strach, jednak brak jakiejkolwiek reakcji jej partnera – który, swoją drogą, był paskudnym panikarzem – powstrzymał ją przed użyciem broni, choć mało brakowało.
- Niech pani jedzie – wyszeptał cicho.
WWWDopiero podczas drogi mężczyzna wyjawił, że pracuje u Kasandry jako… pomocnik przy różnych sprawach.
- Co wam powiedziała? – zapytał Wincentego podekscytowany.
Policjanci milczeli. Iga nie wiedziała, jak odpowiedzieć na to pytanie.
- A jak myślisz, Heniu, co nam mogła powiedzieć? – dopiero po kilku dłuższych chwilach wybrnęła ze ślepej, jakby mogło się wydawać, uliczki. Zawsze była dobrym dyplomatą i politykiem, z resztą jej babcia dwadzieścia lat wcześniej stwierdziła, że Iga zostanie „amerykańskim prezydentem”. Musiała nie wiedzieć, że aby pełnić ten urząd, trzeba być obywatelem USA od urodzenia, co wnuczka jej wytknęła po jednej z pierwszych lekcji wiedzy o społeczeństwie w liceum. Była pilną uczennicą. Czasami żałowała, że babci już nie ma, ale z drugiej strony nie odczuwała uczucia pustki po jej śmierci, za co znowu lubiła się obwiniać.
- Nie wiem. Pewnie kłamała – Henryk siedział w samochodzie wciąż skulony. Rzeczywiście, jego strach nie był udawany.
- Aż taka zła szefowa? – zaśmiała się, ale jej rozmówca nie odpowiedział na to pytanie. Broniecka potraktowała milczenie jako „tak”.
- Co takiego zrobiła, co? – kontynuowała, wciąż prowadząc. Wincenty jak zwykle okazał się być bardziej niż bezużyteczny, bo nawet nie starał się nawiązać kontaktu z niespodziewanym w radiowozie ogrodnikiem pani Kasandry.
- Mówiła o tym eleganciku? Mareczku?
Iga zaśmiała się.
- Oczywiście, Heniu, mówiła o eleganciku. Widziała go raz, z Kariną. Chyba, że…
- Nie, nie… Musiałaś źle zrozumieć. Widziała go raz z nią. Ale sama lubiła się na niego patrzeć.
- Co? – Wincenty w końcu się obudził.
Samochód zatrzymał się w korku. Iga obróciła się i skierowała swój wzrok na Henia.
- No… Nie znała go wcześniej. Ale chciała go poznać.
- „Chciała go poznać”, Heniu? Bajkę piszesz? – zaśmiała się.
- Wysyłała mnie, żebym obserwował jej mieszkanie. I żebym za nim chodził. Zakochała się w nim! – niemal wrzasnął z podekscytowania, jakby zapomniał o strachu, który chwilę wcześniej go paraliżował.
- I co widziałeś, co, Heniu? – Iga nie wydawała się być przekonana zeznaniom przypadkowego świadka. Miała dwóch podejrzanych, nie było tu miejsca na trzeciego, poza tym Kasandra w żadnym stopniu nie przypominała człowieka zdolnego do zabójstwa dziecka.
- Jeździł ładnym samochodem, miał duży dom, ładną żonę, małego synka…
- Jak się nazywał? – zapytał Wincenty, wyciągając z kieszeni papierosa. Chciał poczęstować gościa, ale ten grzecznie podziękował.
- Marek Łotucki, tak… Łotucki. Zapamiętałem, bo jest adwokatem. Ma firmę Łotucki i Partnerzy. Śmierdząco bogaty typ.
- Nie pasował do Nowickiej – stwierdziła Iga.
- Ale się zakochał. Z wzajemnością.
Samochód ruszył.
- Kasandra chciała spróbować szczęścia z facetem Nowickiej – Wincenty spojrzał na Henryka.
- Nie. To wariatka i snobka, ale nieszkodliwa dla otoczenia. Pomagała Karinie, a gdy dowiedziała się, że on ma żonę zrezygnowała. A właśnie, co do żony. Nakryła Karinę z mężem u niej w domu. Była awantura.
- Kiedy to było, Heniu? – Iga przyspieszyła. Miała dość korków.
- Tydzień przed śmiercią Kariny. Kasandra wysłała mnie do remontu jednego z mieszań i przestałem ją obserwować.
- A szkoda, Heniu, byłbyś bardziej pomocny – zaśmiała się policjantka, dodając do grona podejrzanych kolejne osoby. Zarówno Kasandra jak i żona bogatego Łotuckiego mogły chcieć się pozbyć konkurentki.
- Dlaczego Kasandra nie powiedziała nam prawdy? – Wincenty chyba pomyślał na głos, zapominając o obecności Henryka w samochodzie.
- Obecność czarnej kobiety w sprawie o morderstwo białej w jej przekonaniu jest przyznaniem się do winy. Znam ją, nie umie żyć w świadomości, że jest inna i pieniądze nie są w stanie tego zmienić. To wariatka, ale nie jest szkodliwa.
CDN
2
Po łebkach, bo tekst jest za długi, żeby analizować zdanie po zdaniu.
. No, i "serdeczny" z "wymuszonym" wykluczają się wzajemnie.
), dziadków czy absolwentów? Nie wspominam o tym, że opisywany osobnik też musi być absolwentem studiów i aplikacji, skoro jest prokuratorem. No, i sformułowanie "prokuratura charakteryzowała się nieszczęśliwymi rozwódkami itd." zahacza o humor zeszytów.
.
. A poważnie, to niby wiadomo, o co chodzi, ale stylistycznie wyszło słabo.
. ÓW! Żaden "owy". Nie wspominając o tym, że zdanie doskonale się obejdzie bez tego zaimka. Co to w ogóle za jakaś cudaczna moda na wciskanie tego archaicznego słowa gdzie się da i nie da?
W sumie zapowiada się nieźle, intryga zawiązana ciekawie, ale ortografia, interpunkcja, styl i gdzieniegdzie logika do przeorania. Czekam niecierpliwie na dalszy ciąg.
zatwierdzona weryfikacja /Gorgiasz/
Po "chuda" konieczny przecinek. Interpunkcja w całym tekście do rewizji.Wysoka i chuda nie spuszczała wzroku z dziecka.
Znów brak przecinka, a poza tym nie widzę logicznego związku między elegancją a dobrocią i wychowaniem, czy choćby ich pozorami.Ubrany w elegancki garnitur wydawał się być dobrym i wychowanym człowiekiem.
Skąd "wschodnio brzmiące imię"? Karina to czysta łacina.Przez wzgląd na wschodnio brzmiące imię
To zdanie należałoby rozbić na dwa. Takich przydługich ciągów słów jest w tekście co najmniej kilka.Przez wzgląd na wschodnio brzmiące imię chwilę myślał, że kobieta jest imigrantką i po prostu boi się nieprzyjaznych jej podobnym ludzi, ale w końcu stwierdził, że to musiało być coś innego, strach, prawda, ale nie umiał określić przed czym.
Powiedziałabym raczej: "każde z rodziców było zajęte...", bo każde z nich jest innej płci.Przez jakiś czas panowała cisza, a każdy z rodziców zajęty był przyglądaniem się swojej pociesze
Nie potrafię sobie wyobrazić rzucania uśmiechurzuciła do niego serdeczny, ale wymuszony uśmiech

Z dalszego ciągu wynika, że jednak było, i to chyba niejedno. Albo źle zrozumiałam resztę tekstu.Kolejnego spotkania już nie było.
Z kilku poprzednich zdań dość jednoznacznie wynika, że była kobietą, nie trzeba tego komunikować po podaniu jej imienia i użyciu wobec niej kilku czasowników w rodzaju żeńskim.Była kobietą kilka lat po trzydziestce,
Wieś marzyła o życiu w wielkim mieście? Bo tak wynika z tego zdania.urodzoną gdzieś na południu Polski i wychowującą się na spokojnej wsi, która marzyła o życiu w wielkim mieście.
"Wyprosić od matki", nie: "na matce". Poza tym całe zdanie jest niezrozumiałe.Kiedy w końcu udało jej się wyprosić na matce sfinansowanie szkolnej wycieczki do Warszawy, również nie ustępowała.
Niedbale związane, jasne, prawie białe, włosy,
Z kolei w każdym z tych zdań mamy o przecinek za dużo.Wincenty był mniej więcej w tym samym wieku, co Iga.
Znów zdanie mówi coś innego, niż - jak sądzę - zamierzałeś, mianowicie to, że i sklep, i właściciel znajdowali się przy ulicy.Przy ulicy znajdował się osiedlowy sklep i – jeżeli wzrok ją nie mylił – właściciel, dbając o zabezpieczenie swojej własności, zamontował kamery ze wszystkich czterech stron.
Skąd wiadomo, że zbrodni? Może samobójstwa albo wypadku? Jeszcze nie zobaczyli zwłok, a już wiedzą, co zaszło.Miejsce zbrodni.
Po trzydziestce brzydnie się gwałtownie?Naprzeciw policjantom wyszedł ubrany w czarny garnitur mężczyzna po trzydziestce, całkiem przystojny jak na swój wiek.
Sorry, ale to zdanie kupy się nie trzyma pod wieloma względami. W jaki sposób kolor oczu i wzrost stawiają bohatera w opozycji do panien z kotami (co w ogóle masz do panien z kotami, ja się zapytowywujęNiebieskie oczy, jasne, krótkie włosy zaczesane do tyłu i wysoki wzrost czyniły go wyjątkiem w warszawskiej prokuraturze, która charakteryzowała się albo nieszczęśliwymi rozwódkami lub pannami z kotami, albo starymi, zmęczonymi życiem dziadkami, albo dla odmiany młodymi, ale grubymi i dość tępymi absolwentami studiów zaraz po aplikacjach, liczącymi na podbicie świata.

Po kilku godzinach od zgonu?Dziecko, dziewczynka miała ślady łez.
Znów bezpodstawne założenie, że doszło do zabójstwa.Znowu szli po schodach w milczeniu, każde pogrążone myślami na temat potencjalnego sprawcy morderstwa, bo tak to trzeba nazwać.
Nazwisko z prawem dziecka do alimentów i z ojcostwem nie ma nic wspólnego. Dziecko mogło urodzić się w małżeństwie; wtedy mąż matki jest automatycznie uznawany za ojca, ale przy ślubie ustalili, że dzieci będą nosić nazwisko matki (bo tatuś nazywa się, na ten przykład, Fiut). Albo ojcostwo zostało ustalone przez sąd, ale matka nie wniosła o nadanie dziecku nazwiska ojca z przytoczonego wyżej powodu. Tak czy inaczej, to zdanie nie ma oparcia w polskim prawie.Dziecko miało nazwisko takie jak matka. Nie wskazała ojca, ale go znała. Nie chciała alimentów?
"Kojarzyć się z czymś", nie: "jak coś".Przeglądanie klatka po klatce, minuta po minucie materiału kojarzyło jej się jak oglądanie niemającej końca telenoweli,
"Swoją" zbędne. Gra się w przedstawieniu, nie "na przedstawieniu".Kobieta przytulała swoją córkę po szkolnym przedstawieniu, na którym mała dziewczynka grała rolę księżniczki.
Wcześniej wspominasz, że Patrycja miała mniej niż dziesięć lat, więc to, że była dzieckiem, jest oczywiste. Stwierdzenia w rodzaju: "to jeszcze dziecko" rzuca się raczej w rozmowie o starszych nastolatkach, co do których można mieć wątpliwości, czy właśnie jeszcze są dziećmi, czy może bardzo młodymi dorosłymi.Zależało mi na Patrycji, to jeszcze dziecko!
Kolejne zdanie, w którym po prostu nie wiadomo, o co chodzi.Iga zaśmiała się w duchu, myśląc o swoim partnerze, zbawiającym serce ich ofiary.
Mówi o smutnych rzeczach i uśmiecha się przy tym? To zakrawa na psychopatię. W ogóle, ta kobieta trochę za dużo się śmieje i zawsze bez związku z sytuacją.- Zgadza się. To jest smutne – Iga uśmiechnęła się do kuratora
Znaczy, jadła partneraKobieta z każdym kolejnym kęsem partnera stawała się jeszcze bardziej głodna.

Jeżeli czuć alkohol, to niemal na pewno od człowieka, zwierzęta rzadko się zalewająIga poczuła od człowieka silną woń alkoholu,

Należy rozumieć, że ofierze rósł kępkami zarost? Bo tak jednoznacznie wynika z tego fragmentu. Poza tym, znów interpunkcja i znów nieszczęsne "charakteryzował się", jak w wypracowaniu czwartoklasisty.Podobnie jak ofiara, i mężczyzna charakteryzował się ciemną, bujną czupryną, dużymi intensywnie niebieskimi oczami i czarnym zarostem, rosnącym gdzieniegdzie na twarzy kępkami.
Zgaduję, że "zrobić" to literówka, ale koniecznie trzeba ją poprawić, bo sprawia wrażenie, że nadawca komunikatu jest cudzoziemcem słabo posługującym się polszczyzną, a chyba nie o to Ci chodziło.- Proszę mi obiecać… obiecaj mi, że znajdziesz tego, kto to zrobić…
Znów niepotrzebny zaimek. Oczywiste jest, że skoro zaczął łkać, to zakrył swoją twarz, a nie rozmówcy.ale wtedy zaczął łkać, zakrywając swoją twarz
Powiedziałabym raczej: "podała".Do gabinetu weszła Iga z kubkiem zimnej wody, który przekazała niezapowiedzianemu gościowi.
Rozumiem, że chciała uspokoić roztrzęsionego człowieka, ale uśmiechanie się do kogoś, kto właśnie dowiedział się o śmierci dziecka i wnuczki to nie jest dobry pomysł i fatalnie świadczy o empatii policjantki.- Proszę się uspokoić – Iga uśmiechnęła się do ojca ofiary
Obwiniać o coś, nie: za coś. Drugie zdanie ni przypiął, ni przyłatał.Najbliżsi mieli tendencję do obwiniania się za śmierć krewnych. Czas łagodzi rany.
Dlaczego mówi o nim w czasie przeszłym? Gdybym to ja prowadziła to przesłuchanie, pod czaszką zapaliłaby mi się czerwona lampka.- Znałem go – ojciec ofiary wyrwał policjantkę z zamyśleń – To nie był dobry człowiek.
Takie oceny w ustach policjanta są niedopuszczalne. Policja jest od ustalenia faktów, nie od wystawiania świadectw moralności. A kłótnie i rękoczyny są wzięte z sufitu. Blizny nieboszczki nie dowodzą niczego - mogły powstać w bardzo różnych okolicznościach, na przykład w czasie pożaru.- Pan nie był dobrym ojcem – rzuciła szybko policjantka – Kłócił się pan z córką. Dochodziło do rękoczynów.
Zignorowała, czyli co zrobiła? No, i obowiązkowa osoba, o ileż mądrzej brzmiąca od zwykłego "ojca ofiary" :wink:.- Jedziemy – powiedziała i zignorowała osobę ojca ofiary.
A skąd wiadomo, że odziedziczonym po rodzicach?spoczęła na wygodnym fotelu na tarasie za dużym domem odziedziczonym po rodzicach.
Zresztą.co z resztą
Co to znaczy, że głos jest "zamerykanizowany", i dlaczego ta cecha kłóci się z delikatnością?poprosiła delikatnym, choć silnie zamerykanizowanym głosem
Albo "matka inwestowała", albo "kupiliśmy". No, i coś dziwnie mi wygląda inwestycja w zrujnowany slums. Żeby chociaż potem został gruntownie wyremontowany i wynajmowany za duże pieniądze...Matka inwestowała w nieruchomości na początku lat dziewięćdziesiątych. Kupiliśmy je za bezcen.
"To" do wyrzucenia. A najlepiej podzielić to zdanie na dwa.których to część zaczęła już kwitnąć.
Odblaskowa trawa? Może i jest taki gatunek, nie znam się, ale dziwnie to brzmi.Zielona, młoda trawa świeciła się w blasku słońca.
Powtórzenie.Mężczyzna w oddali zauważył starszego mężczyznę,
Musiał się unosić bardzo wysoko nad ziemią. no, i skąd wiadomo, że przyglądał się policjantom, i to z zaciekawieniem, skoro stał w oddali?który z wyraźnym zaciekawieniem przyglądał się policjantom, opierając się o konar brzozy.
Jeden z tych błędów, na które reaguję warkotemKimkolwiek był owy Marek

W szybę.ale ktoś zaczął pukać do szyby.
"W drodze" albo "podczas jazdy".Dopiero podczas drogi
Skąd wiadomo, jak gość ma na imię? I kto upoważnił policjantkę do tykania go? Co do imion ex machina, to szefowa Henia też chyba ma swoje wypisane na czole.- A jak myślisz, Heniu, co nam mogła powiedzieć? –
Doświadczony policjant nie dzieli ludzi na "zdolnych i "niezdolnych" do czegokolwiek - zwłaszcza według kryterium wyglądu - a tym bardziej nie decyduje na tej podstawie o objęciu albo rezygnacji z objęcia ich podejrzeniami.poza tym Kasandra w żadnym stopniu nie przypominała człowieka zdolnego do zabójstwa dziecka.
Ze świadomością.Znam ją, nie umie żyć w świadomości,
W sumie zapowiada się nieźle, intryga zawiązana ciekawie, ale ortografia, interpunkcja, styl i gdzieniegdzie logika do przeorania. Czekam niecierpliwie na dalszy ciąg.
zatwierdzona weryfikacja /Gorgiasz/
Ostatnio zmieniony pt 22 maja 2015, 09:23 przez aria_pura, łącznie zmieniany 1 raz.
Andare avanti senza voltarsi mai.
3
aria_pura, bardzo dziękuję za opinię.
Do błędów nie ma, co się ustosunkowywać - one są, wyszedłem z wprawy po niepisaniu przez dłuższy czas, poza tym... z wiekiem coraz bardziej nie lubię opisów i niezręcznie mi wychodzą, co też powoli, pewnie zbyt wolno, zauważam. Nie ma na to innej rady jak praktyka, praktyka i praktyka.
Natomiast kilka rzeczy wyjaśnię:
Chodziło mi raczej na podstawie kontrastu pokazać, że sprawa jest dość poważna, skoro oddelegowano do niej jednego z najlepszych prokuratorów, a przy okazji atrakcyjnym, bo właśnie, co jest wyjaśnione w zdaniu dalej. Ale racja, brzmi niezręcznie, do przeredagowania. Opisywany osobnik rzecz jasna jest po studiach, ale użyłem w zdaniu słówka "zaraz po aplikacjach", co miało świadczyć o ich nijakim doświadczeniu zawodowym w przeciwieństwie do tegoż osobnika.
Tu racja, mój błąd, wkleiłem złą wersję, a jak się ogarnąłem, minął czas przeznaczony na edycję.
Raz jeszcze dzięki wielkie za ocenę, biorę się do przeredagowania, bo rzeczywiście dużo rzeczy kuleje. Ponoć praktyka czyni mistrza.
Do błędów nie ma, co się ustosunkowywać - one są, wyszedłem z wprawy po niepisaniu przez dłuższy czas, poza tym... z wiekiem coraz bardziej nie lubię opisów i niezręcznie mi wychodzą, co też powoli, pewnie zbyt wolno, zauważam. Nie ma na to innej rady jak praktyka, praktyka i praktyka.

Natomiast kilka rzeczy wyjaśnię:
Do panien z kotami nic nie mam, uwielbiam koty, sam jestem posiadaczemSorry, ale to zdanie kupy się nie trzyma pod wieloma względami. W jaki sposób kolor oczu i wzrost stawiają bohatera w opozycji do panien z kotami (co w ogóle masz do panien z kotami, ja się zapytowywujęNiebieskie oczy, jasne, krótkie włosy zaczesane do tyłu i wysoki wzrost czyniły go wyjątkiem w warszawskiej prokuraturze, która charakteryzowała się albo nieszczęśliwymi rozwódkami lub pannami z kotami, albo starymi, zmęczonymi życiem dziadkami, albo dla odmiany młodymi, ale grubymi i dość tępymi absolwentami studiów zaraz po aplikacjach, liczącymi na podbicie świata.), dziadków czy absolwentów? Nie wspominam o tym, że opisywany osobnik też musi być absolwentem studiów i aplikacji, skoro jest prokuratorem. No, i sformułowanie "prokuratura charakteryzowała się nieszczęśliwymi rozwódkami itd." zahacza o humor zeszytów.


Bo nie widział córki od wielu lat, więc jego też nie mógł widzieć, mało tego - nie mógł wiedzieć, czy to on jest ojcem jego wnuczki (o której nie miał zielonego pojęcia). Wydawało mi się, że użycie "znam go" będzie dziwne - spotkał go kilka razy, dawno temu, stąd czas przeszły.Dlaczego mówi o nim w czasie przeszłym? Gdybym to ja prowadziła to przesłuchanie, pod czaszką zapaliłaby mi się czerwona lampka.
Z dalszego ciągu wynika, że jednak było, i to chyba niejedno. Albo źle zrozumiałam resztę tekstu.Kolejnego spotkania już nie było.
Tu racja, mój błąd, wkleiłem złą wersję, a jak się ogarnąłem, minął czas przeznaczony na edycję.
Mówi o smutnych rzeczach i uśmiecha się przy tym? To zakrawa na psychopatię. W ogóle, ta kobieta trochę za dużo się śmieje i zawsze bez związku z sytuacją.- Zgadza się. To jest smutne – Iga uśmiechnęła się do kuratora
To akurat zamierzone, postać policjantki uśmiechem maskuje swoje uczucia, jest bezpośrednia i często stosuje niekonwencjonalne metody, ale o tym akurat będzie szerzej w dalszych częściach.Takie oceny w ustach policjanta są niedopuszczalne. Policja jest od ustalenia faktów, nie od wystawiania świadectw moralności. A kłótnie i rękoczyny są wzięte z sufitu. Blizny nieboszczki nie dowodzą niczego - mogły powstać w bardzo różnych okolicznościach, na przykład w czasie pożaru.- Pan nie był dobrym ojcem – rzuciła szybko policjantka – Kłócił się pan z córką. Dochodziło do rękoczynów.
Raz jeszcze dzięki wielkie za ocenę, biorę się do przeredagowania, bo rzeczywiście dużo rzeczy kuleje. Ponoć praktyka czyni mistrza.

4
Ale najlepszość do stanu cywilnego, poczucia szczęścia i zakocenia ma się nijak. Panna z trzema kotami, psem i papużką może być najbardziej kompetentnym prokuratorem w promieniu stu kilometrów. Rozwódki bywają najszczęśliwszymi ludźmi na świecie. A prokuratura, w której o przydziale spraw decyduje atrakcyjny wygląd, wymaga natychmiastowej, dogłębnej kontroli ze strony organów zwierzchnich.Chodziło mi raczej na podstawie kontrastu pokazać, że sprawa jest dość poważna, skoro oddelegowano do niej jednego z najlepszych prokuratorów, a przy okazji atrakcyjnym
Z tym, że niekonwencjonalne metody muszą się mieścić w granicach prawa. Ale ogólnie - powtórzę się - zapowiada się nieźle, niecierpliwie czekam na dalszy ciąg.To akurat zamierzone, postać policjantki uśmiechem maskuje swoje uczucia, jest bezpośrednia i często stosuje niekonwencjonalne metody, ale o tym akurat będzie szerzej w dalszych częściach.
Andare avanti senza voltarsi mai.
5
Usunąłbym „w rękach”. To zbyt oczywiste. I dał przecinek przed „kurczowo”.którzy pozostawali na dworze w rękach kurczowo trzymali prawie puste butelki wody mineralnej.
„ganiała” – nie jest poprawnie, choć w praktyce tak się mówi.Mała dziewczynka na placu zabaw wciąż ganiała za rówieśnikiem w tę i z powrotem,
Była drobna i mała, nie mogła mieć więcej niż osiem lat, ubrana była w krótką, dżinsową spódniczkę, różowe rajstopki i pomarańczową, spraną koszulkę z wizerunkiem uśmiechniętego motylka.
Powtórzone „była”. Z drugiego można zrezygnować.
„dziewczynka' – do usunięcia. Wiadomo o kogo chodzi.W pewnym momencie dziewczynka upadła na ziemię.
Dwa „się” blisko siebie i niepotrzebne wprowadzenie pojęcia „dziecka”. Napisałbym:Dziecko jednak w mgnieniu oka wstało i kontynuowało niekończącą się pogoń. Wydawała się być szczęśliwa i w ogóle niestrudzona wysiłkiem.
Wstała (Podniosła się) jednak w mgnieniu oka, kontynuując nieskończoną pogoń. Wydawało się, że jest szczęśliwa i w ogóle niestrudzona wysiłkiem.
Napisałbym: - Nigdy się nie męczy? - zapytał z ciepłym uśmiechem, odrywając wzrok od swego syna.- Nigdy się nie męczy? - zapytał kobiety i uśmiechnął się ciepło, gdy na nią spojrzał, odrywając wzrok od swojego syna.
W dwóch krótkich zdaniach mamy trzy czasowniki zakończone „ła” i na dokładkę jeszcze dwa przymiotniki. Aczkolwiek nie ma w tym niczego niepoprawnego, to nie brzmi dobrze i prosi się o przeredagowanie.- Mała diablica - wyszeptała tylko ze śmiechem i napiła się wody. Zdała sobie sprawę, że jest cała mokra.
Uśmiech momentalnie znikł jej z twarzy, ustępując miejsce smutnemu i zamyślonemu spojrzeniu.
Lepiej: Uśmiech momentalnie znikł z jej twarzy, ustępując miejsce smutnemu i zamyślonemu spojrzeniu.
„w końcu” i „po dłuższej chwili” to powtórzenie. Z jednego należałoby zrezygnować.powiedziała w końcu po dłuższej chwili
Zmieniłbym na „zauważywszy”.zauważając dziwny wzrok rozmówcy.
Powtórzenie. „Mężczyzna” był przed chwilą. Można dać zaimek, albo nawet nic nie dawać tylko opuścić „mężczyznę”. I kropka na końcu.Matka dziewczynki zauważyła obrączkę na serdecznym palcu mężczyzny
Przez wzgląd na wschodnio brzmiące imię myślał przez chwilę,Przez wzgląd na wschodnio brzmiące imię chwilę myślał,
„jej podobnym”? Nie rozumiem, o co chodzi.i po prostu boi się nieprzyjaznych jej podobnym ludzi,
„czasu – czas”: powtórzenie- Nauczy, nauczy. Na wszystko potrzeba czasu.
Przez jakiś czas panowała cisza,
„Karina” – niepotrzebne.Karina momentalnie zerwała się z miejsca.
„również nie ustępowała” - ta fraza nie pasuje do pierwszej części zdania.Kiedy w końcu udało jej się wyprosić na matce sfinansowanie szkolnej wycieczki do Warszawy, również nie ustępowała.
Powtórzone „jej”.Kiedy w końcu udało jej się wyprosić na matce sfinansowanie szkolnej wycieczki do Warszawy, również nie ustępowała. Nawet wtedy, gdy przyszło jej się zmierzyć z dorosłym mężczyzną,
W telefonach komórkowych numerów się nie wykręca. Nie ma tarczy. I pojawił się w samochodzie? Od razu tak jakoś? Magiczna materializacja?W końcu wyciągnęła z kieszeni telefon i kiedy miała wykręcać numer do swojego partnera, ten pojawił się w samochodzie.
- Nie wierzę. – Włączyła silnik i ruszyła.- Nie wierzę – włączyła silnik i ruszyła
Przecinek po „docelowego”.Nim dojechali do miejsca docelowego minęło ponad czterdzieści minut spędzonych na słuchaniu starych piosenek Red Hot Chilli Peppers.
„samochód – samochodu”: powtórzenie- Jakieś szczegóły? – powiedział w końcu Wincenty, kiedy samochód został zatrzymany, a radio wyłączone.
- Zaraz się przekonamy – szepnęła i wyszła z samochodu.
wysiadła z samochodu
Osiedle składało się z pięciu czy sześciu bloków wybudowanych zapewne jeszcze przed narodzinami Igi. Wszystkie z zewnątrz wydawały się być w fatalnym stanie, jakby zaraz miały runąć, zabijając przy okazji pogrążonych we śnie mieszkańców.
- Tam – Wincenty wskazał ręką miejsce za jednym z bloków, gdzie zauważył żółtą, policyjną taśmę.
Powtórzone „bloków”.
„jej” do usunięcia.To była najgorsza część jej pracy.
Drugie „się” do usunięcia.Prokurator zbliżył się do ciał i zamyślił się chwilę,
- Może nie miała pieniędzy. – Stanęli przed drzwiami mieszkania ofiar i powoli przekroczyli jego próg.- Może nie miała pieniędzy – stanęli przed drzwiami mieszkania ofiar i powoli przekroczyli jego próg.
Napisałbym: Iga nie była zdziwiona.Iga jej się nie dziwiła.
Fakt, że była sąsiadką, jeszcze nie upoważnia do stwierdzenia, iż była z dzieckiem związana.Widok martwego dziecka zawsze jest bolesny, zwłaszcza dla kogoś, kto był z nim związany.
„było” - małą literą- Nie spała pani – stwierdził Wincenty – Było późno.
Dwa razy „się”.Grzało słońce, kiedy starsza kobieta przechadzała się po osiedlu ze swoim małym pieskiem, rozglądając się po okolicy.
„swój” - zbędneMężczyźni są okrutni, stwierdziła pani z pieskiem, odwracając swój wzrok.
Z miejskiego sklepiku wyszła pani Karina z plecakiem córki w rękach,
„miejskiego”?
jedząc łapczywie czekoladowy baton.jedząc łapczywie czekoladowego batona.
Zbyt często używasz imienia Karina.Pani z psem przyglądała się scenie z rosnącym niepokojem o córkę pani Kariny
a Karina starała się od niego odsunąć, najwyraźniej się go obawiała. – Nie upiecze ci się, ty mała żmijo! Oszukałaś mnie!a Karina starała się od niego odsunąć, najwyraźniej obawiała się go – Nie upiecze ci się, ty mała żmijo! Oszukałaś mnie!
każde pogrążone w myślach na temat potencjalnego sprawcy morderstwa,każde pogrążone myślami na temat potencjalnego sprawcy morderstwa,
„jeżeli” mała literą.- Hej – ciszę przerwał Wincenty – Jeżeli ona mówi prawdę…
Analogicznie jak wyżej. Jeśli nie ma kropki, to mała litera, a jeśli jest – to duża. Oczywiście we wszystkich pozostałych miejscach tak samo.- Wini, za dużo filmów – zaśmiała się – Musimy znaleźć naszego domowego boksera.
„robił – robić”: powtórzenieZawsze robił to powoli, jakby delektował się dymem tytoniowym. A może po prostu chciał robić dłuższe niż inni przerwy od pracy i uznał to za sprytny pomysł?
Policjantka prowadząca śledztwo otrzymuje potrzebne materiały dzięki czyjejś uprzejmości???Broniecka siedziała przy biurku i przeglądała kolejne nagrania z kamery ze sklepiku osiedlowego, które otrzymała dzięki uprzejmości właścicielki.
Ta mini scenka brzmi rażąco drętwo i sztucznie.- Dzień dobry – wstała z miejsca i wskazała gościowi miejsce naprzeciw siebie.
- Dzień dobry – odpowiedział Fridrich i usiadł
Nie rozumiem, o co chodzi z tym zbawianiem.Iga zaśmiała się w duchu, myśląc o swoim partnerze, zbawiającym serce ich ofiary.
Powtórzone „jej”. Z drugiego można zrezygnować.jakie wyciągnęła z jego zeznania Iga pozwoliły jej stwierdzić, że w życiu ofiary musiał być ktoś jeszcze. Ktoś, kto do niej przychodził i zajmował się jej dzieckiem w czasie,
Ubrany w stare, przetarte dżinsy i za dużą, rozciągniętą koszulę ledwo trzymał się na nogach.
Po „ledwo” średnik, albo nowe zdanie.
Zamiast „i” lepiej „również” lub „także”.Podobnie jak ofiara, i mężczyzna charakteryzował się ciemną, bujną czupryną,
Do przeredagowania.i czarnym zarostem, rosnącym gdzieniegdzie na twarzy kępkami.
Uwaga bez związku z sytuacją. Albo należy inaczej ją sformułować i wkomponować w bieżącą akcję.Czas łagodzi rany.
„jego” do usunięciaSiedział przed telewizorem i wpatrywał się w jego ekran,
średniego wzrostuBył przystojnym młodzieńcem o średnim wzroście,
„w oddali”? Czyli w drzwiach?Gdy Andrzej go zauważył w oddali,
Para była tak bardzo zajęta sobą, że nie zauważyła siedzącego naprzeciw im ojca Kariny.
„im” do usunięcia
Raczej „szeptała”.- Kocham cię – wyszeptywała co chwilę nastolatka, co wprawiało jej milczącego rodzica w coraz większe zdenerwowanie.
Trzykrotnie powtórzone „ją”.Podszedł do córki i złapał ją za rękę, zupełnie nie zwracając uwagi na Janusza. Pociągnął ją tak mocno, że dziewczyna zapiszczała z bólu.
- Do siebie, gówniaro – wrzasnął i próbował zaprowadzić ją do jej pokoju, ale wtedy stało coś nieprzewidywalnego.
„Dziewczyna” - niepotrzebneDziewczyna próbowała odciągnąć Janusza od ojca, ale wtedy nastolatek zrobił dokładnie to samo,
„zresztą”co z resztą szybko wzbudziło zainteresowanie Bronieckiej i Wincentego,
„kobieta” - powtórzenie, było przed chwilą.stojących nad kobietą.
„jej” - do usunięcia. Ogólni za dużo zaimków.Policjantka odgarnęła jasne włosy, które przysłoniły jej twarz.
Na dużej działce rosło mnóstwo drzew owocowych, których to część zaczęła już kwitnąć.
„z których część...”
„się' – niepotrzebneZielona, młoda trawa świeciła się w blasku słońca.
„mężczyzna – mężczyznę”; tak nie można!Mężczyzna w oddali zauważył starszego mężczyznę,
To już nie tylko sztuczna, ale kuriozalna scena.- Tak się pani litowała nad samotną matką z dzieckiem? – do Igi podszedł Wincenty.
- Ładny ogród – powiedział mężczyzna, kiedy Kasandra zaśmiała się.
Lepiej: kobiecej solidarności.Zapewne chciała wykorzystać fakt kobiecego solidaryzmu,
Źle zbudowane zdanie.Po pierwsze – co mógł robić taki człowiek z kobietą jak Karina?
No i jest odpowiedź na pytanie postawione w poprzednim zdaniu. Długo nie trzeba było czekać.był namiętny pocałunek złożony na ustach Kariny.
„Zresztą”Z resztą chwilę później do kuchni wbiegła uradowana Patrycja z radosnym okrzykiem,
„uradowana – radosnym”; powtórzenie, derywaty od „radość”.
Jacy grzeczni i potulni. Prawdziwi policjanci!Policjanci szli zaraz za nią.
Trochę realizmu by się jednak przydało; wszystko to staje się coraz bardziej plastikowe i wydumane.
Samochód – powtórzenie; był przed chwilą.Iga odpaliła silnik. Samochód miał ruszyć, ale ktoś zaczął pukać do szyby.
Do auta się wsiada, a nie wchodzi. Ale zarówno jedno jak i drugie w przypadku policji wygląda nierealne.Starszy człowiek bez słowa wszedł do auta, jakby przed czymś się krył.
Biedni policjanci głupieją, będąc przesłuchiwani przez nieznajomego człowieka we własnym samochodzie. Pełnia realizmu!Policjanci milczeli. Iga nie wiedziała, jak odpowiedzieć na to pytanie.
- A jak myślisz, Heniu, co nam mogła powiedzieć? – dopiero po kilku dłuższych chwilach wybrnęła ze ślepej, jakby mogło się wydawać, uliczki.
„zresztą”z resztą jej babcia dwadzieścia lat wcześniej stwierdziła,
Powtórzone „jej”.co wnuczka jej wytknęła po jednej z pierwszych lekcji wiedzy o społeczeństwie w liceum. Była pilną uczennicą. Czasami żałowała, że babci już nie ma, ale z drugiej strony nie odczuwała uczucia pustki po jej śmierci,
Pełny profesjonalizm.Wincenty jak zwykle okazał się być bardziej niż bezużyteczny, bo nawet nie starał się nawiązać kontaktu z niespodziewanym w radiowozie ogrodnikiem pani Kasandry.
Bardzo dużo różnego rodzaju błędów; wyłapałem powierzchownie najistotniejsze, które rzucały się w oczy przy pierwszym czytaniu. Dialogi nie są najlepsze, często brzmią nienaturalnie. Nie wiem jak rozmawiają między sobą policjanci, ale użyty język mnie nie przekonuje. Podobnie jak zachowanie. Brak stosownych opisów. Przedstawione sytuacje – nader często niewiarygodne. Akcja nie wzbudziła zainteresowania. Bardzo dużo do poprawiania.
I masz rację, praktyka czyni mistrza, więc wszystko przed Tobą.