Morderstwo w sam raz dla siatfanki

1
Dwie pierwsze części można przeczytać tutaj i tutaj.

Bez słowa odwróciłam się i zbiegłam do samochodu. Dwie minuty potem byłam na komendzie. Wzięłam ze sobą dwóch mundurowych. Razem wskoczyliśmy do radiowozu. Nigdy przedtem nie udało mi się pokonać drogi do Wiśniowej w tak krótkim czasie. Wbiegłam do hotelu.

- Gdzie są sportowcy? – zapytałam ochroniarza.

- Jedzą w restauracji – brzmiała odpowiedź.

Byli tam wszyscy, zawodnicy i trenerzy. Na szczęście nikogo poza nimi. Nie byłam w stanie wydusić z siebie słów „dobry wieczór”. Podeszłam do Adriana.

- Jesteś zatrzymany w związku z podejrzeniem o zabójstwo Janusza Stefczyka – rzuciłam, starając się zachować spokój. Odpowiedziała mi cisza.

- Nie, no, pani chyba oszalała – usłyszałam zirytowany głos. To był statystyk.

- Niewykluczone, ale zatrzymać go muszę – odpowiedziałam zimno.

- Nic nie mów! – krzyknął siedzący o kilka miejsc dalej Sosnowski. – Dzwonię do mojego adwokata!

Wyciągnął telefon i wcisnął kilka klawiszy.

- Dlaczego? – zapytał Młody. – Teraz już i tak wszystko jedno. Osiągnąłem, co chciałem, a chciałem zabić tego bydlaka. Tak jak on zabił moją matkę i brata.

Zaskoczył mnie.

- Brata? – powtórzyłam głupio.

- Bo widzi pani, nas było dwóch. No, tam, u mamy w brzuchu. Kiedy… kiedy to się stało, mnie udało się uratować, Wojtka nie. Babcia pochowała go razem z mamą. Wie pani, o czym mówię. Kierowniczka do mnie dzwoniła i powiedziała, że pani u niej była i o wszystko ją wypytała. Od tamtej chwili czekałem, aż mnie pani aresztuje.

Boże, jakiż on jest przerażająco spokojny.

- Od kiedy wiedziałeś, że Stefczyk był twoim ojcem? – zapytałam, sama nie wiedząc, po co.

- Podejrzewałem to prawie od początku zgrupowania, kiedy zobaczyłem na jego ręce takie samo znamię, jakie i ja mam. Babcia opowiadała mi, że ten facet, który skrzywdził moją mamę, studiował medycynę, miał na imię Janusz i był bardzo wysoki. Wszystko się zgadzało. A kiedy opowiedział, co zrobił mamie, wtedy, przy obiedzie, byłem już całkiem pewien, że to on. Wydał na siebie wyrok. Nawet nie tym, że doprowadził do śmierci mojej matki i brata, a mnie do sierocińca, ale tym, że opowiadał o tym jak… jakby mówił o śmieciach. Powiedział, że w czasie studiów był na wakacjach gdzieś koło Żywca i jakaś tamtejsza dziewczyna, którą wtedy poderwał, próbowała go nakłonić do ślubu mówiąc, że jest w ciąży. Zostawił jej pieniądze i kazał, jak powiedział, „załatwić sprawę”. I jeszcze dodał coś w rodzaju: „Pewnie myślała, że małym wysiłkiem złapie męża z miasta. A ja nawet nie wiedziałem, czy bachor rzeczywiście jest mój i czy w ogóle jest w tej ciąży. A gdyby nawet, to nie zamierzam dać się wrobić w coś, na co nie mam ochoty. Wam też to radzę, chłopaki”. Może nie dosłownie tak, ale taki był sens.

- Przecież nie wiedział… - próbowałam bronić Stefczyka.

- Nie wiedział, bo go to nie obchodziło – podniósł głos Młody. – Ani razu nie zastanowił się nad konsekwencjami tego, co zrobił. Przez te wszystkie lata ani przez chwilę nie miał wyrzutów sumienia i nie próbował odnaleźć mamy czy mnie. Kiedy mu powiedziałem, że jestem jego synem, tam, w jego pokoju, odpowiedział, że oszalałem. Gdyby zapytał, dlaczego tak uważam, gdyby ze mną porozmawiał i zrozumiał, co zrobił, może bym mu wybaczył. Ale nie zapytał i nie porozmawiał. Miał mnie w dupie.

Nie wiedziałam, co odpowiedzieć. Nagle zrozumiałam milczącą wściekłość Sosnowskiego wtedy, przy obiedzie. Pogardliwy ton Stefczyka, kiedy mówił o własnym dziecku i jego matce, musiał spowodować powrót koszmarnych wspomnień. Kolejna wyjaśniona sprawa.

- Jeszcze jedno. Odkręciłeś wodę, żeby Krzysiek nie słyszał, że wychodzisz z łazienki, i poszedłeś do pokoju Stefczyka. Tak?

- Tak – potwierdził Młody.

- A co było potem?

- Powiedziałem, że jestem jego synem i że chcę z nim porozmawiać o tym, co powiedział przy obiedzie. Chciałem mu dać ostatnią szansę. On na to, że oszalałem i żebym mu nie zawracał głowy, bo ma spotkanie u pierwszego trenera. Odwrócił się, sięgnął po jakieś papiery leżące na biurku. Wtedy zacisnąłem ręce na jego szyi.

- I wtedy odłamał ci się kawałek paznokcia, dzięki któremu doszłam po nitce do kłębka – dokończyłam.

- Tak, następnego dnia zauważyłem, że jeden paznokieć mam złamany, ale nie miałem pojęcia, że to się stało wtedy.

- Nie wziąłeś pod uwagę, że ktoś mógł być w jego pokoju?

- Powiedziałbym, że boli mnie głowa i poprosiłbym o jakieś lekarstwo. Dobra, dosyć tych pogaduch. Chodźmy.

Przekazałam Młodego funkcjonariuszom.

- Tylko delikatnie z nim. Jest nieletni, a poza tym nie wymaga środków przymusu. To miły chłopak.

Mundurowi odeszli z Młodym. Dopiero wtedy zauważyłam, że zawodnicy i trenerzy, o których obecności zupełnie zapomniałam, wpatrują się we mnie… nie potrafię określić, jak. Jakoś tak... bez wyrazu.

- Co mu grozi? – zapytał martwym głosem Gregorczyk.

- Jest nieletni, więc na pewno nie dożywocie. Jeżeli ten adwokat, którego mu wysyła pan Sosnowski, jest dobry, to zrobi z niego niepoczytalnego i skończy się na dwóch-trzech latach w zakładzie psychiatrycznym.

Kadra w milczeniu przeniosła wzrok na Sosnę.

- Jest bardzo dobry. Jutro rano będzie u Młodego - zapewnił przyjmujący. Reprezentacja zgodnie wydała z siebie coś w rodzaju westchnienia ulgi.

- Nie życzę dobrej nocy, bo dla nikogo z nas nie będzie dobra, ale mam nadzieję, że następnym razem zobaczymy się w hali - spróbowałam się pożegnać.

- Chwileczkę - usłyszałam. To był Sosnowski.

- Chciałem zamienić z panią dwa słowa w cztery oczy.

Wstał zza stołu, podszedł, złapał mnie za ramię i wyciągnął z restauracji.

- Jakim prawem mnie szpiegujesz – warknął, ale niezbyt głośno. Pewnie nie chciał, żeby ci w restauracji go usłyszeli.

- Szpieguję? – nie zrozumiałam.

- Ciotka do mnie dzwoniła. Mówiła, że była u niej policjantka i wypytywała o mnie. Opisała jej wygląd. Wypisz, wymaluj ty. I nie pieprz mi tu, że chodziło o śledztwo. Moja rodzina nie ma ze śledztwem nic wspólnego. Wniosę na ciebie skargę!

- Boisz się, że twój sekret się wyda? Że cały się dowie, że niezłomny bojownik, walczak nad walczaki, gwiazda siatkówki Piotr Sosnowski był maltretowany przez ojca-degenerata?

- Nie nazywaj go moim ojcem – odburknął Sosna.

- No, więc po prostu przez degenerata. Nie bój się, nie mam zwyczaju chlapać jęzorem na prawo i lewo. Pojechałam do twojej ciotki, bo interesujesz mnie jako człowiek. Chciałam się dowiedzieć o tobie czegoś więcej niż to, co można zobaczyć na boisku.

- No, to się dowiedziałaś. I co?

- I lubię cię jeszcze bardziej niż dotychczas – wyznałam.

Odpowiedzią było niedowierzające spojrzenie.

- Zawsze cię ceniłam jako sportowca, teraz wiem, że jesteś również wartościowym człowiekiem. Najwyższy czas, żebyś ty też to zrozumiał i przestał karać siebie - a przy okazji każdego, z kim cię los zetknie – za jego winy. To nie ty wyrządziłeś zło, tylko tobie je wyrządzono, i zrobił to jeden, konkretny człowiek, a nie cała ludzkość, więc nie dopatruj się agresora w każdym. A przede wszystkim zacznij dobrze myśleć o sobie i lubić siebie. Wtedy polubisz innych, a inni - ciebie. Życie stanie się łatwiejsze.

- Gadka szmatka – mruknął, ale bez przekonania.

- W każdym razie spróbuj. Nawet jeżeli nie pomoże, to przecież nie zaszkodzi. A na razie znikam, bo robi się późno. Powinieneś się już położyć. Będę trzymać kciuki i oglądać wszystkie mecze.

Wspięłam się na palce, wyciągnęłam z całej siły i pocałowałam go w policzek. Spojrzał na mnie jakoś tak… nieważne, jak spojrzał. Spojrzał, i tyle.

- Za dwa tygodnie gramy w Łodzi. Przyjedziesz?

- A zrobisz sobie ze mną zdjęcie? – zapytałam.

- Może być nawet kilka, w różnych pozach – zgodził się.

- Juhuuu – pisnęłam. – Pewnie, że przyjadę. Mam kupę zaległego urlopu. A na razie biegnij do łóżka.

Uścisnęłam mu rękę i wyszłam z hotelu. Zza kierownicy obejrzałam się jeszcze. Nie wiem, czy mi się wydawało, czy ktoś z hotelowego holu posłał mi całusa.
Ostatnio zmieniony śr 20 maja 2015, 13:11 przez aria_pura, łącznie zmieniany 1 raz.
Andare avanti senza voltarsi mai.

2
Z logicznego punktu widzenia wszystko jest OK. Wprawdzie podobieństwo znamion i wspomnienia tego, co mówiła babcia to dosyć wątłe przesłanki, żeby być pewnym ojcostwa, ale jak na siedemnastolatka - wystarczające. Podobnie wściekłość, kiedy domniemany ojciec go wyśmiał.

Moje wątpliwości budzą natomiast pewne sytuacje:
aria_pura pisze:- Niewykluczone, ale zatrzymać go muszę – odpowiedziałam zimno.

- Nic nie mów! – krzyknął siedzący o kilka miejsc dalej Sosnowski. – Dzwonię do mojego adwokata!

Wyciągnął telefon i wcisnął kilka klawiszy.
To taka scenka z filmów kryminalnych klasy B.
aria_pura pisze:- Jakim prawem mnie szpiegujesz – warknął, ale niezbyt głośno. Pewnie nie chciał, żeby ci w restauracji go usłyszeli.

- Szpieguję? – nie zrozumiałam.

- Ciotka do mnie dzwoniła. Mówiła, że była u niej policjantka i wypytywała o mnie. Opisała jej wygląd. Wypisz, wymaluj ty. I nie pieprz mi tu, że chodziło o śledztwo. Moja rodzina nie ma ze śledztwem nic wspólnego. Wniosę na ciebie skargę!
aria_pura pisze:Pojechałam do twojej ciotki, bo interesujesz mnie jako człowiek. Chciałam się dowiedzieć o tobie czegoś więcej niż to, co można zobaczyć na boisku.
Ja rozumiem, że facet jest niezrównoważony, a dziewczynie plączą się obowiązki zawodowe i zainteresowania prywatne. Ale jednak policjantka, która nie odpowie po prostu: Nie zapominaj, że byłeś jednym z głównych podejrzanych, czy coś podobnego, wypada bardzo nieprofesjonalnie. To ona decyduje, z kim i o czym będzie rozmawiać, a takie tłumaczenie: ... chciałam się dowiedzieć czegoś więcej... dobre byłoby na znacznie dalszym etapie znajomości, już bardziej poufałej.
aria_pura pisze:Najwyższy czas, żebyś ty też to zrozumiał i przestał karać siebie - a przy okazji każdego, z kim cię los zetknie – za jego winy. To nie ty wyrządziłeś zło, tylko tobie je wyrządzono, i zrobił to jeden, konkretny człowiek, a nie cała ludzkość, więc nie dopatruj się agresora w każdym. A przede wszystkim zacznij dobrze myśleć o sobie i lubić siebie. Wtedy polubisz innych, a inni - ciebie. Życie stanie się łatwiejsze.
To brzmi jak odpowiedź na list czytelniczki w popularnym piśmie kobiecym z poradami psychologa. Co do treści - nie będę sie czepiać, ale ludzie jednak tak ze sobą nie rozmawiają.

W ogóle, Twoi bohaterowie mówią w sposób mało naturalny: okrągłymi, wygładzonymi zdaniami, w których wszystko jest na swoim miejscu, łącznie z przecinkami. Przeczytaj ich wypowiedzi na głos, z założeniem, że masz przed sobą rozmówcę. Mam nadzieję, że zaczną Ci się układać wtedy zupełnie inne zdania.

Masz łatwość pisania, to się czuje, ale warto zadbać, żeby w Twoich tekstach nie zapanowała taka gładka banalność, rodem z popularnej publicystyki. Bo fabułę skonstruowałaś sensowną, bohaterowie - poza nielicznymi wpadkami - też wypadli dość przekonująco. Trzeba więc byłoby skupić się właśnie na warstwie językowej.
Ja to wszystko biorę z głowy. Czyli z niczego.

3
W ogóle, Twoi bohaterowie mówią w sposób mało naturalny: okrągłymi, wygładzonymi zdaniami, w których wszystko jest na swoim miejscu, łącznie z przecinkami.
Zdaje się, że wychodzi ćwierćwiecze (no, wtedy jeszcze piętnastolecie) zarabiania tłumaczeniem umów - precyzja, jednoznaczność i właśnie każdy przecinek na swoim miejscu tak mi weszły w krew, że budowa wypowiedzi nie odpowiadającej tym kryteriom sprawia mi trudność. Co, rzecz jasna, nie znaczy, że każdy tak ma i że moje postacie powinny się tak wypowiadać. Serdecznie dziękuję za oceny, cierpliwość i pozytywny stosunek do mojej pisaniny :).
Andare avanti senza voltarsi mai.

4
Wiem, że nawyki wyniesione z pracy zawodowej mogą mocno wpływać na formę tekstów literackich :) Sama oduczam się gładkiej poprawności.
Dialogi mają jednak swoje prawa. Nawet bez szpikowania ich kolokwializmami, język rozmów powinien być bardziej potoczny, zdania prostsze, krótsze, czasem urwane... Dopuszczalne są skróty myslowe, nagłe przeskoki, wtrącenia niezupełnie logiczne, czyli to, co byłoby obciążeniem w narracji.

Powodzenia!
Ja to wszystko biorę z głowy. Czyli z niczego.
ODPOWIEDZ

Wróć do „Opowiadania i fragmenty powieści”