Sąd nad podchorążym cz. I

1
"Sąd nad podchorążym" cz. I



Kap... Kap... Kap...
- Jeśli jeszcze raz usłyszę ten dźwięk, oszaleję - pomyślał więzień, wciśnięty do małej, wilgotnej celi.
Kap... Kap... Kap...
Kolejne krople wody zbierały się na zagrzybionym suficie, odrywały i spadały na kamienną posadzkę. Więzień z jękiem oparł głowę o zardzewiałe kraty, wystarczająco chłodne, by przynieść choć chwilową ulgę. Głowa bolała go, jakby za chwilę miały rozerwać ją żelazne szczypce, w żołądku coś wzbierało i domagało się powrotu na światło dzienne, ale nie to było najgorsze. O wiele gorsza była pustka w pamięci i otoczenie, w jakim niespodziewanie się znalazł. Zamknął oczy z nadzieją, że to tylko niezwykle realistyczny sen.
Kap... Kap... Kap...
- Co do cholery się wczoraj stało?
Nie dostał odpowiedzi. Ściany celi milczały, nie zdradzając nawet, czy osadzony znajduje się w areszcie miejskim, czy wojskowym.
- Laudo Hallmann! - od ścian odbił się czyjś ochrypły krzyk.
Aresztant natychmiast zerwał się na równe nogi. Od gwałtownej zmiany pozycji zachwiał się, pociemniało mu w oczach, ale nie upadł. Wyprężył się na baczność, oczekując na dalszy rozwój akcji.
Z ciemności korytarza wyłonił się zarośnięty strażnik w brudnym uniformie. Towarzyszyła mu uzbrojona eskorta. Brodacz zaświecił niewielką latarką wprost w oczy Hallmanna.
- Na przesłuchanie - warknął i skinął głową. Czyjeś ręce mocno chwyciły Laudo za ramiona, wykręciły je do tyłu i skuły mu ręce kajdankami. Powlekli go korytarzem gdzieś w głąb ciemnego gmachu aresztu.

Przesłuchujący go śledczy okazał się starszym, siwowłosym dżentelmenem. Zwracał się do aresztanta grzecznie, wręcz kurtuazyjnie, nie wrzeszczał i nie przeklinał. Jedyną niedogodnością podczas przesłuchania był brodaty strażnik, który prawą dłonią trzymał Hallmanna za włosy, w drugiej zaś dzierżył latarkę, ciągle skierowaną wprost w twarz przesłuchiwanego.
Śledczy trzymał w dłoniach dokumenty znalezione przy aresztowanym. Przekartkował je, odłożył i zaczął zadawać pytania. Na początek, jako aperitif, dane osobiste:
- Imię?
- Laudo - odpowiedział aresztant i sam zdziwił się tym, jak spokojnie zabrzmiał jego głos.
- Nazwisko?
- Hallmann.
- Syn?
- Josefa i Elżbiety.
- Urodzony?
- 14 sierpnia tysiąc... - Laudo nie zdołał dokończyć odpowiedzi. Nagle rozległ się huk otwieranych gwałtownie drzwi i do sali przesłuchań wpadł młody mundurowy z wyrazem ekscytacji na twarzy.
-Panie inspektorze, przyjechał pułkownik Englot ze szkoły podchorążych!
- Czy nauczycie się kiedykolwiek, że niestosownie jest przerywać przesłuchanie? - oburzył się uprzejmy starszy pan nazwany inspektorem. - Proszę wybaczyć - zwrócił się do Hallmanna.
Hallmann delikatnie - na ile pozwalała mu dłoń strażnika nadal trzymająca go za włosy - kiwnął głową na znak, że nie żywi do inspektora urazy. W takiej sytuacji nie warto dodatkowo robić sobie wrogów.
- Panie Hallmann – odezwał się śledczy. – Niestety jestem zmuszony przerwać nasze spotkanie. Jest mi niezmiernie przykro, że fatygowałem tu pana na darmo. Mam nadzieję, że nie ma mi pan tego za złe? Teraz sprawę przejmie sądownictwo wojskowe.
Laudo zdołał mruknąć coś o zrozumieniu, ale nie dokończył. Strażnik szarpnął go za włosy jeszcze raz, po czym popchnął i nagle puścił, tak że więzień z impetem wyrżnął czołem w stół. Syknął z bólu, ale nie zdążył nawet rozmasować guza, bo wykręcono mu ręce i powleczono z sali przesłuchań z powrotem do celi.
Ledwie zatrzasnęły się za nim żelazne kraty, ledwie strażnicy zniknęli w mroku, w korytarzu przed celą znowu rozległy się czyjeś kroki. Laudo, opierający pękającą z bólu głowę o chłodną ścianę, podniósł wzrok. Przed celą stał postawny człowiek w idealnie dopasowanym mundurze cesarsko-królewskiego oficera. Jego buty lśniły czernią jak smoła, siwiejące włosy były nienagannie ułożone – jak pewnie całe życie pułkownika Englota.
- Kapral podchorąży Hallmann – rzekł spokojnie pułkownik.
To nie była komenda. Laudo nie podniósł się z wilgotnej podłogi, nie wyprężył się jak struna, ani nie zasalutował. Spojrzał tylko na pułkownika zgnębionym wzrokiem.
- Dlaczego to zrobiłeś, chłopcze? – Englot przemawiał delikatnie, cicho, jak do dziecka. – Pokładaliśmy w tobie wielkie nadzieje. Zawiodłeś nas wszystkich.
W głosie pułkownika na próżno można by szukać wyrzutu, czy żalu. Pobrzmiewało w nim jedynie zdumienie i delikatne zaciekawienie.
Hallmann spoglądał tępo przed siebie. Nawet gdyby chciał, nie wiedziałby co odpowiedzieć pułkownikowi. Wreszcie zdołał jako-tako zebrać myśli, przełknął ślinę i odezwał się:
- Panie pułkowniku…
Oficer wyczekująco spojrzał na Hallmanna. Spodziewał się pewnie jakichś nieprawdopodobnych wyjaśnień lub błagania o litość.
- Co ja właściwie zrobiłem?
W celi i na korytarzu zapadła przytłaczająca cisza. Pułkownik był wyraźnie zaskoczony.
- Cóż to, Hallmann? Nie wiesz, co uczyniłeś?
- Nic nie pamiętam – przyznał Laudo.
- Ciekawe… - westchnął pułkownik. – Śledczy będą musieli ci przypomnieć.

W sali przesłuchań było sucho i woda nie kapała z sufitu. Zamiast irytującego dźwięku spadających kropel słychać było, równie irytujące, tykanie zegara. Tym razem nie było przy Hallmannie strażnika, który ściskał by go za włosy i zmuszał do patrzenia wprost w latarkę. Środki bezpieczeństwa ograniczono do skucia mu rąk kajdankami. Nie było także niepokojąco uprzejmego pana inspektora. Zamiast niego pojawił się jakiś wojskowy po cywilu, nazywany majorem i towarzyszący mu milczący oficer żandarmerii.
- Czy mógłby pan złożyć zeznania, panie Hallmann? – grzecznie spytał major.
- Niestety nie mogę – odpowiedział zgodnie z prawdą Hallmann.
- Proszę zanotować „odmawia składania zeznań” – zwrócił się major do żandarma. – Z jakiego powodu pan odmawia?
- Ponieważ nic nie pamiętam. Czy mógłbym dostać szklankę wody? – poprosił Laudo.
- Na przyjemności przyjdzie czas później, panie Hallmann – zbył go major. – Czy życzy pan sobie, by przedstawić postawione panu zarzuty?
Laudo skinął głową. Major sięgnął po leżącą przed nim kartkę, poprawił okulary, odchrząknął i zaczął czytać:
- W świetle zeznań złożonych przez świadków jest pan oskarżony o: rozbój, usiłowanie zabójstwa, spowodowanie ciężkiego uszczerbku na zdrowiu, profanację munduru, a także wizerunku Najjaśniejszego Pana. Ponieważ jest pan wojskowym, obawiam się, że może to być poczytane jako zdrada stanu.
Na chwilę zapadła cisza. Twarz Hallmanna wydłużyła się, szczęka opadła mu ze zdumienia. Zbladł. Zamknął oczy, znowu licząc, że to tylko sen. Otworzył je, ujrzał przed sobą tego samego tajemniczego majora. Nagle z krzykiem poderwał się z krzesła i rzucił w stronę śledczych:
- To nieprawda! Oszczerstwa! Jestem niewinny!!
Nim śledczy zdążyli się choćby przestraszyć, świat w oczach Hallmanna zmienił pozycję. But strażnika przydusił go do betonowej posadzki, kilka celnych kopniaków w twarz i żebra skutecznie stłumiło chęć protestowania.
- Panie Hallmann – dobiegł go głos śledczego. – Niech pan nie pogarsza swojej sytuacji…
Laudo nie słuchał go już. Skupił się na przyjmowaniu kolejnych ciosów. Strażnicy byli wyraźnie zadowoleni, że wreszcie mogą wyrzucić z siebie długo tłumione emocje. Hallmann jęczał, usiłował uchylać się przed kopniakami, ale nie miał szans. Jeden ze strażników trzymał go mocno, dwaj pozostali nie słuchali jęków katowanego.
Wreszcie major uznał, że już dość. Skinieniem dłoni nakazał strażnikom zakończyć przywracanie porządku i posadzić przesłuchiwanego na krzesło.
Hallmann wypluł wprost na podłogę ślinę zmieszaną z krwią i wybitego zęba.
- Cóż za maniery – rzekł z dezaprobatą pułkownik, ale Laudo nie miał zamiaru się nim przejmować. Odchylił głowę do tyłu, tak, że spoglądał teraz w sufit a nie na śledczych, złożył ręce na piersiach, obejmując obolałe żebra i milczał. Major mówił coś, ale to Hallmanna zupełnie nie interesowało. Zacisnął powieki i usiłował zorientować się, czy to może jednak wyjątkowo realistyczny sen, czy też dopadła go jakaś choroba psychiczna. Próby przypomnienia sobie czegoś z poprzedniego wieczoru spełzły na niczym. Ostatnie wspomnienia sięgały chwili, gdy w szynku, wraz z przyjacielem z podchorążówki, świętował rychłą promocję oficerską. Ale było spokojnie, wypili jedno, może dwa piwa, dzielili się planami na przyszłość i nadziejami, marzeniami…
- Panie Hallmann, nie chce pan z nami rozmawiać? – major udawał zdumienie.
- Nie chcę – wychrypiał Laudo. – Żądam rozmowy z moim prawnikiem.
- Nie przysługuje panu prawnik – poinformował go major.
Laudo nie rzekł nic więcej. Major wbił w niego wzrok i w ciszy przyglądał mu się wyczekująco.
- Czy mogę choć dowiedzieć się, co właściwie się stało? – zapytał Laudo.
- Panie Hallmann, niech pan nie udaje – zaśmiał się major. – To areszt, nie teatr.
Laudo skrzywił się. Mógł być oskarżony o jakieś bzdury, których i tak nie zrobił, ale posądzenie o kłamstwo go zabolało. Prawie tak jak kopniaki strażników.
-I co ze mną teraz będzie? – szepnął Laudo, bardziej do samego siebie niż któregokolwiek ze śledczych, ale major usłużnie odpowiedział:
- O tym zadecyduje nadzwyczajny sąd wojskowy.
- Ale ja jestem niewinny…
- Panie Hallmann – rzekł ostro major. – Raz pan mówi, że jest pan niewinny, a raz, że nic pan nie pamięta. Pan nie jest wiarygodny. Pan sam sobie przeczy.

Laudo leżał na wiązce słomy w swojej celi. Woda znowu kapała z sufitu, doprowadzając go do szału. Odpoczynek w celi miał chyba należeć do zapowiedzianych przez majora przyjemności, bo dostał nawet wodę do picia i to nie szklankę, a wiadro. Co więcej, dostał suchary, które prawdopodobnie stanowiły stały i jedyny punkt aresztanckiego menu. Specjalność zakładu.
Żebra bolały go piekielnie przy każdym oddechu, pewnie co najmniej kilka było połamanych. Jedno oko zapuchło tak, że nie mógł go otworzyć, a parę zębów okazało się niepokojąco chwiejnych. Mimo to ból fizyczny okazał się pewnego rodzaju udogodnieniem. Odciągał myśli od niepewnej przyszłości, od czekającego go sądu, przed którym nie mógł się nawet usprawiedliwić i od bólu psychicznego – o wiele gorszego.
Za pięć dni Hallmann miał być oficjalnie mianowanym oficerem. Do miasta przyjedzie sam arcyksiążę. Cały najstarszy rocznik podchorążówki będzie stał na rynku, w galowych mundurach. Piękni, równi, silni, wierni cesarstwu. Najlepsi z najlepszych. Złożą przysięgę i dostaną upragnione oficerskie szlify. Laudo miał stać tam z nimi. Pułkownik Englot był z niego naprawdę dumny, nazywał go swym najlepszym uczniem. A ojciec, cesarsko-królewski urzędnik, jeszcze bardziej! Kazał wykonać dla syna specjalną szablę, na zamówienie… Za pięć dni miał mu ją wręczyć sam arcyksiążę. A teraz Laudo siedzi w areszcie. Rodzina nie chce o nim słyszeć. Niedawni przyjaciele stali się wrogami.
Westchnął. Nadal miał resztki nadziei, śnił jeszcze, że może stanie na rynku razem ze swoim rocznikiem. Ale krople wody kapiące z sufitu drążyły tę nadzieję jak skałę. Przyszłość, która jeszcze niedawno rysowała się tak jasno i wyraźnie, teraz stała się wroga i niepewna.
- Podnieś tyłek, Hallmann! – rozległ się czyjś zimny, chrapliwy głos.
Laudo niechętnie wstał z podłogi. Ciekawiło go, kto do niego przemawia. Śledczy zwracali się do niego z wystudiowaną uprzejmością, natomiast strażnicy nie mówili prawie nic. To pogardliwe warknięcie stanowiło pewną odmianę.
Hallmann spojrzał za kraty, w przestrzeń korytarza i cofnął się. Jeśli w całej tej sytuacji brakowało przysłowiowej kropki nad „i” to właśnie się ona pojawiła. Przed celą Hallmanna stał niski, barczysty mężczyzna o wiecznie niezadowolonym wyrazie twarzy. Sierżant-szef Langer. Największa szuja w podchorążówce, zmora ścigająca podchorążych dniem i nocą, służbowo i osobiście nienawidząca Hallmanna jak psa.
- Nie spodziewałem się tak ciekawego widoku – uśmiechnął się Langer.
- Nie musiał się sierżant fatygować, nie tęskniłem aż tak bardzo… - warknął Hallmann.
Langer obrzucił go spojrzeniem zimnym jak lód.
- Lepiej trzymaj język za zębami i bądź dla mnie miły, Hallmann. Inaczej zdechniesz nawet nie wiedząc za co.
Laudo spojrzał w oczy znienawidzonego podoficera, ale poskromił swój język.
- Chcesz wiedzieć, co się właściwie stało? - zapytał sierżant.
- Chcę.
Langer, nie żałując Hallmannowi przytyków, zaczął opowieść. O tym, jak w małym, pustym szynku dwóch podchorążych świętowało zbliżającą się promocję. Jak, prawdopodobnie, jeden dolał czegoś do piwa swego przyjaciela, a gdy ten zasnął, zdzielił butelką w głowę właściciela szynku, obrabował kasę, zrzucił portret Najjaśniejszego Pana. I uciekł z pieniędzmi, zostawiając rannego, nieprzytomnego szynkarza i śpiącego kolegę.

- Wiedziałem, że z tym typem jest coś nie tak. Nawet cię o niego nie pytali, prawda Hallmann? Wszyscy doskonale wiedzą, jak to naprawdę wyglądało. Wystawił cię, żeby samemu uciec. Nie potrafisz sobie dobierać przyjaciół i właśnie za to będą cię sądzić. Możesz błagać i płakać, ale za tę rozróbę w szynku muszą szybko postawić kogoś przed sądem. Jego tak łatwo nie schwytają, zbyt cwany. A ty się do tego osądu idealnie nadajesz, Hallmann.
Wszystko stało się jasne. Tu nikomu nie chodzi o przeprowadzenie autentycznego śledztwa. To teatr, w którym on, Hallmann, tylko odgrywa rolę przestępcy. To główna rola, bardzo potrzebna. Za pięć dni, kiedy przyjedzie arcyksiążę, miasto musi być czyste, a sprawca rozboju przykładnie ukarany. Jutro, najdalej pojutrze ogłoszą mu wyrok. To jasne, jaki będzie. Postawią go przed plutonem, założą opaskę na oczy, później pogrzebią pod cmentarnym murem, za miastem. Nie będzie ani śladu po czarnej owcy wśród podchorążych. Rodzice będą udawać, że nigdy nie mieli takiego syna. Wszyscy zapomną o Laudo Hallmannie, a on zapomni o nich. Czy warto pamiętać o tym zakłamanym świecie? O ludziach, którzy postanowili poświęcić go, by ratować fałszywy obraz rzeczywistości? Laudo sam siebie przekonywał, że nie warto, by nie żałować swojego życia. Ledwie przekroczył dwudziestkę, teraz stanie przed plutonem egzekucyjnym. A płakać nie wolno.
-Dlaczego sierżant przyszedł mi to powiedzieć? – zapytał Laudo, wyrwawszy się z ponurej zadumy. Ale sierżanta Langera nie było już przy jego celi.
Ostatnio zmieniony wt 21 kwie 2015, 13:32 przez FrauleinFeldgrau, łącznie zmieniany 1 raz.

2
- Jeśli jeszcze raz usłyszę ten dźwięk, oszaleję - pomyślał więzień, wciśnięty do małej, wilgotnej celi.
Kap... Kap... Kap...
Kolejne krople wody zbierały się na zagrzybionym suficie, odrywały i spadały na kamienną posadzkę. Więzień z jękiem oparł głowę o zardzewiałe kraty,
Powtórzony „więzień”. W drugim wypadku napisałbym „człowiek”.
Głowa bolała go,
„go” - niepotrzebne
Wyprężył się na baczność, oczekując na dalszy rozwój akcji.
„się” mamy zarówno w poprzednim jak i w następnym zdaniu. Może: Wyprężony na baczność, oczekiwał na dalszy rozwój akcji.
Czyjeś ręce mocno chwyciły Laudo za ramiona, wykręciły je do tyłu i skuły mu ręce kajdankami.
„mu” – niepotrzebne. Można się jeszcze zastanowić nad „je”.
Z ciemności korytarza wyłonił się zarośnięty strażnik w brudnym uniformie. Towarzyszyła mu uzbrojona eskorta. Brodacz zaświecił niewielką latarką wprost w oczy Hallmanna.
Opisujesz wrażenia z punktu widzenia więźnia. Jak mógł ocenić, że uniform był brudny, skoro w korytarzu było ciemno, a następnie świecono mu latarką w oczy?
- Panie Hallmann – odezwał się śledczy. – Niestety jestem zmuszony przerwać nasze spotkanie. Jest mi niezmiernie przykro, że fatygowałem tu pana na darmo. Mam nadzieję, że nie ma mi pan tego za złe?
Ta wysublimowana grzeczność, jest jednak w tej sytuacji trochę rażąca.
bo wykręcono mu ręce i powleczono z sali przesłuchań z powrotem do celi.
Powtórzone „z” nie wygląda najlepiej. Może: „i powleczono z sali przesłuchań na powrót do celi.”
bo wykręcono mu ręce i powleczono z sali przesłuchań z powrotem do celi.
Ledwie zatrzasnęły się za nim żelazne kraty, ledwie strażnicy zniknęli w mroku, w korytarzu przed celą znowu rozległy się czyjeś kroki. Laudo, opierający pękającą z bólu głowę o chłodną ścianę, podniósł wzrok. Przed celą stał postawny człowiek
Powtórzona „cela” i to trzykrotnie.
Jego buty lśniły czernią jak smoła, siwiejące włosy były nienagannie ułożone – jak pewnie całe życie pułkownika Englota.
Napisałbym: Jego buty lśniły czernią jak smoła, siwiejące włosy były nienagannie ułożone – zapewne tak, jak całe życie pułkownika Englota.
W głosie pułkownika na próżno można by szukać wyrzutu, czy żalu.
W głosie pułkownika na próżno można było szukać wyrzutu, czy żalu.
Hallmann spogląd
ał tępo przed siebie. Nawet gdyby chciał, nie wiedziałby co odpowiedzieć pułkownikowi.
„pułkownikowi” - do usunięcia.
Wreszcie zdołał jako-tako zebrać myśli, przełknął ślinę i odezwał się:
Formalnie rzecz biorąc, „jako tako” bez kreseczki.
który ściskał by go za włosy i zmuszał do patrzenia wprost w latarkę.
Może lepiej: ...w światło latarki.
Środki bezpieczeństwa ograniczono do skucia mu rąk kajdankami.
„mu” - niepotrzebne.
że spoglądał teraz w sufit a nie na śledczych,
Przecinek przed '”a” by się przydał.
Rodzina nie chce o nim słyszeć. Niedawni przyjaciele stali się wrogami.
Skąd mógł o tym wiedzieć?! Przecież poruszał się tylko między celą a pokojem przesłuchań; przynajmniej tak to przedstawiłeś. Poza tym byłby to proces rozciągnięty w czasie. I dziwne by było, gdyby rodzina nie próbowała wyjaśniać sprawy i go ratować.
Przyszłość, która jeszcze niedawno rysowała się tak jasno i wyraźnie, teraz stała się wroga i niepewna.
Powtórzone „się”.
Ciekawiło go, kto do niego przemawia. Śledczy zwracali się do niego z wystudiowaną uprzejmością,
Powtórzone „do niego”.
Nawet cię o niego nie pytali, prawda Hallmann? Wszyscy doskonale wiedzą, jak to naprawdę wyglądało. Wystawił cię, żeby samemu uciec. Nie potrafisz sobie dobierać przyjaciół i właśnie za to będą cię sądzić.
Trzykrotnie powtórzone „cię”.
Wszystko stało się jasne. Tu nikomu nie chodzi o przeprowadzenie autentycznego śledztwa. To teatr, w którym on, Hallmann, tylko odgrywa rolę przestępcy.
Zbyt często powtarza się „Hallmann”.
Jutro, najdalej pojutrze ogłoszą mu wyrok.
„mu” do usunięcia.
Ale sierżanta Langera nie było już przy jego celi.
„jego” – zbędne. Tradycyjnie zawsze za dużo zaimków.

Przypomina nieco Kafkę, ale bez jego tajemniczości, nastroju i uroku. Przynajmniej na razie. Trochę, powtórzeń, styl przeciętny, niczym nie zachwyca, ale w miarę do przyjęcia. Historia niezbyt ciekawa, banalna wręcz, na pograniczu nudy, nie czuje się napięcia czy emocji, ale może się rozkręci. Szkoda, że nie zostało precyzyjnie określone w jakim państwie i okresie rzecz się dzieje, czyli nie umiejscowiono jej historycznie. Byłoby ciekawiej, a tak wisi jakoś w nieokreśloności, choć mnie akurat nasuwa się monarchia austro – węgierska, co zresztą pociąga za sobą przypomnienie przygód „Dobrego Wojaka Szwejka”, ale takich akcentów tutaj nie widać. Może szkoda, nie byłoby tak duszno i monotonnie. Pozostaje mieć nadzieję, dalej będzie lepiej.
ODPOWIEDZ

Wróć do „Opowiadania i fragmenty powieści”