
Słońce stało nisko, rzucając ukośne promienie na schludnie przystrzyżony trawnik i dwie postacie stojące naprzeciwko siebie w odległości dwudziestu kroków. Nieco dalej, w cieniu drzew, widać było sylwetki obydwu sekundantów i srebrnowłosego medykusa z dużą, skórzaną torbą na przyrządy. Cała trójka miała stać się świadkami tego, co Ian nazywał w myśli smutnym nieporozumieniem, a co tutaj nosiło szumny tytuł pojedynku o Honor.
Przeciwnik Iana miał dwadzieścia kilka lat i długie, jasne włosy związane na karku wstążeczką, co w połączeniu z miękkimi rysami twarzy nadawało mu wygląd prawie niewieści. Ale determinacja wypisana na twarzy i sposób, w jaki zaciskał palce na rękojeści całkiem profesjonalnej, nowoczesnej kuszy, stanowiły oznakę, że nie jest to jego pierwszy pojedynek, i że łatwo nie odpuści. Ian spokojnie przyglądał się, jak robi kilka kroków w bok, po łuku, tak by zmniejszyć dzielącą ich odległość. Grot bełtu na kuszy Iana podążał za nim, ani na chwilę nie schodząc z celu. Nawet z tej odległości widać było purpurowy rumieniec na twarzy chłopaka i jego rozdymające się nozdrza, serce musiało mu bić jak bęben. Ian powstrzymał się od wzniesienia oczu ku górze. Jeśli zaraz nie zakończą tej farsy, młody gotów umrzeć ze zdenerwowania.
A wszystko oczywiście przez kobietę – wyszczekaną hrabiankę, która lubiła zwracać na siebie uwagę i ponad wszystko ceniła mężczyzn, którzy walczyli o jej względy. Najlepiej rzecz jasna, w sensie dosłownym, na Placu Pojedynków. Ian dopiero poniewczasie dowiedział się, że z powodu małych intryg panienki Anriny kilkunastu możnych panów straciło zdrowie, a dwóch również i życie, walcząc o jej cześć z innymi podobnymi sobie frajerami. Panna Anrinka kusiła mężczyzn posagiem i urodą, przyciągała jak ćmy do płomienia. Ian nie chciał podbijać, jak to się tu ładnie mówiło, kasztelu jej Serca, pragnął jedynie wyciągnąć od niej kilka drobnych informacji, ale jego zainteresowanie zostało opacznie przyjęte przez aktualnego oficjalnego absztyfikanta. No i wyszło jak wyszło.
Blondwłosy chłopak zbliżał się coraz bardziej, w skupieniu mierząc do przeciwnika. Ian westchnął niedostrzegalnie i uniósł kuszę, zdecydowawszy, że zaatakuje pierwszy. Zanim jednak nacisnął spust, pełną napięcia ciszę przerwał narastający tętent kopyt.
Spomiędzy drzew wyprysnął gniady koń, niosąc na grzbiecie chudego jak szczapa wyrostka, w którym Ian ze zdziwieniem rozpoznał służącego z zajazdu „Chwalebna Głowa”. Mieszkał tam od dwóch miesięcy, a obsypaną pryszczami od czoła po podbródek twarz nietrudno było zapamiętać. Wyrostek wymachiwał ręką i wykrzykiwał urywane:
– Czekajcie! Możni panowie! Czekajcież, na Boginię!
Kiedy znalazł się blisko obu mężczyzn, szarpnął za wodze, niemal zmuszając konia do poderwania kopyt, i ześlizgnął się z siodła. Nie zważając na chmurne spojrzenie jasnowłosego młodzieńca, podbiegł do Iana, ściskając w ręce kawałek papieru.
– O moja Bogineczko najsłodsza. Tyle pieniędzy obiecali, jeśli to panu jak najszybciej dostarczę! – wysapał, oddając Ianowi pomiętą kartę. – Zdążyłem przed pojedynkiem, prawda, jaśnie panie?
– Niezupełnie – odezwał się kwaśnym tonem blondyn. – Pojedynek już się rozpoczął. – Odwrócił się do Iana. – To pogwałcenie reguł! Co też pan sobie wyobraża?
Ian spojrzał na list, zatrzymując wzrok na czerwonej pieczęci stołecznej poczty.
– Może to wiadomość od panny Anriny? – powiedział, choć wydało mu się to mało prawdopodobne.
Blondyn odchrząknął i opuścił kuszę, którą do tej pory trzymał w gotowości. W oczach zagościła mu ciekawość wymieszana z niepokojem.
– Dobrze więc, zgadzam się na przerwę. Niech pan czyta, byle szybko!
Ian złamał pieczęć i rozłożył papier. W środek ktoś włożył mniejszą karteczkę. Widniało na niej tylko kilka słów.
Wpatrywał się w nie dłuższą chwilę. Choć nie było podpisu, dobrze wiedział, kto jest nadawcą. Czekał na tę wiadomość bardzo długo, właściwie stracił już nadzieję, że ją otrzyma. Jeśli oznaczała to, na co się umówili – a zbyt wiele razy posmakował gorzkiego rozczarowania, by mieć pewność w tej sprawie – wszystko w jego życiu bardzo się zmieni. Najpierw jednak musi się spakować i jak najszybciej ruszyć do stolicy. Chyba uda mu się zdążyć na popołudniowy prom.
Nie zauważył nawet, kiedy zniecierpliwiony przedłużającą się ciszą blondyn podszedł do niego i wyrwał mu karteczkę z dłoni.
– Dosyć tego. Co napisała? – Wbił oczy w wiadomość. – Przyjedź, czekam tam gdzie zawsze. To jakiś żart? To nie jest pismo Anriny.
– W istocie – Ian wyjął mu delikatnie karteczkę z dłoni.
– Pan ma jakąś inną flamę? Pan nie ma honoru!
– Być może. Wybaczy pan, ale otrzymałem bardzo pilne wezwanie. Będziemy musieli kontynuować nasz pojedynek innym razem.
Chłopak wpatrywał się w niego przez moment.
– Żartujesz sobie, suczy synu? – wykrzyknął, odskakując na dwa kroki i unosząc na powrót kuszę. – Stawaj do walki, tu i teraz, bo inaczej ubiję jak psa. Nie wywiniesz mi się, gładyszku zasrany.
Ian przeniósł wzrok na pryszczatego wyrostka, który obserwował wszystko z bezpiecznego miejsca za zadem gniadosza.
– No mały, uciekaj – rzucił w jego stronę. – Konia mi zostaw, muszę jak najszybciej dotrzeć do zajazdu. Każę przekazać ci napiwek. Nie wiesz może kto dostarczył list?
– Jaśnie panie, chyba ktoś z Wielkiej Poczty, ale pewny nie jestem. Nie wyznaję się.
– Dobrze, zmykaj już.
Wyrostek nie dał sobie dwa razy powtarzać. Wyprysnął w stronę kępy drzew, pod którą czekali coraz bardziej zaniepokojeni sekundanci. Ian przytoczył kuszę do pasa i podszedł do konia. Kiedy oficjalny absztyfikant panny Anriny zdał sobie sprawę, że przeciwnik puszcza mimo uszu pogróżki, rumieńce z jego policzków rozlały się na całą twarz i spłynęły aż na szyję. Potrząsnął kuszą.
– Stój, obesrany tchórzu! – Ze zdenerwowania głos mu drżał. – Nie pozwolę uchybić mojemu honorowi! Stawaj do walki, albo strzelam!
Ian odwrócił się powoli od siodła.
– To strzelaj – rzucił. – No już.
Oczy chłopaka zwęziły się. Moi Bogowie, pomyślał Ian, do jakich głupot jest zdolny zakochany mężczyzna.
A potem blondyn nacisnął spust. Szczęknęła cięciwa, świsnęły lotki. Ian podniósł rękę.
Ciszę, jaka nastąpiła, przerywał tylko syczący odgłos wirującego bełtu, który unosił się w powietrzu dokładnie naprzeciwko uniesionej dłoni Iana. Blondyn, z kuszą wciąż wzniesioną na wysokość ramienia, patrzył bez słowa jak drzewiec rozsypuje się w pył, a stalowy grot z głuchym stuknięciem upada na trawę. Twarz mu stężała, a z gardła wyrwał się chrapliwy okrzyk. Zanim jego ogłupiały rozum zdołał wymyślić jakąkolwiek sensowną reakcję na to, co widziały oczy, Ian zdążył już znaleźć się w siodle i poderwać konia do galopu.
Nie oglądając się za siebie, popędził w stronę zajazdu „Chwalebna Głowa”. Słońce stało jeszcze nisko. Bez dwóch zdań zdąży na ten prom.