Ostatnie stado hipopotamów [opowiadanie]

1
WWWWyszedłem przez zamknięte okno. Wątpliwości nie powstały, wiedziałem, mówił prawdę. Biegnące etiudą poranka stado hipopotamów, potwierdziło moje przekonanie, wzmacniając je gasnącym blaskiem zachodu ostatniego dziś Słońca, odbitego w drżących lustrach kałuż jutrzejszego deszczu. Świadectwo to mogło pokonać każdą niewiarę. Tętent grubych, silnych łap, zagłuszał inne dźwięki, stopniowo opanowując wszystkie zmysły. Były tak blisko, że skuliłem się instynktownie, bojąc się zmiażdżenia, lecz nie mogłem ich dostrzec. Swym wszechpotężnym, rytmicznym dudnieniem, zdawały się stwarzać i wypełniać Wszechświat, powtarzając powracające echo mitycznej pranavy. W końcu z trudem zamieniłem ten huk na domniemane wizje tłustych, brudnoszarych ciał, z których dało się zauważyć jedynie potężne zady, umykające w kolejne miesiące i lata.
WWW Most nie został jeszcze zbudowany, miałem więc dużo czasu. Schodów też nie było, lecz zszedłem nimi na ziemię, niewysoko przecież, pierwsze piętro. Twardy grunt przywitał mnie przyjaźnie, nie ugryzł, nie pochłonął i nie żądał fałszywych dokumentów. Zasadzka czyhała na początku i na końcu, a w środku siedział kozioł i to w formie podstawowej. Nie miał tronu, zwykły stołek, a i to paskudny. Krzywy i poplamiony. I choć zajmował Najważniejsze Miejsce w Najważniejszej Księdze, byłem pewny, że prawie nikt go nie rozpoznał i długo jeszcze nie rozpozna; przeminęła już chwała jego świata.
WWW - Wygodnie ci? - zagadnąłem.
WWW - Nie – mruknął – poszedł?
WWW - Poszedł.
WWW - Daleko ma. Ponad dwa tysiące lat – uśmiechnął się prawie złośliwie. Posądzałbym go o większą obojętność.
WWW - Owszem, w jego wieku zajmie to kilka godzin – odrzekłem manifestując troskę – nie mógłbyś mu pomóc?
WWW - Może i tak, ale nie lubię koine.
WWW - A po jakiemu miał pisać?
WWW - To nie on pisał, nie udawaj, że nie wiesz – popatrzył na mnie z niesmakiem.
WWW - Ale on nie wie.
WWW - To prawda.
WWW - Przejdziesz się? Cztery eony tu sterczysz – potrzebowałem towarzystwa. Z braku lepszego mogłem się przejść nawet z Prawie Wszechmocnym.
WWW - Ponad pięć. Ale nie wypada. Rzeczywistość mogłaby się rozpaść.
WWW - Ee... mała strata, chodź – gdzieś w głębi czegoś tam, ożyła nadzieja, że właśnie tak się stanie.
WWW - Dobra, co mnie to w końcu... - zlazł niezgrabnie ze swego obskurnego siedziska. Kilka zdziwionych, kosmatych pająków rozbiegło się w sześć stron świata, biedaczyska, będą musiały zacząć od nowa; misternie tkane pajęczyny, zwisały teraz chaotycznie, tworząc przypadkowe rysy, a może nawet pęknięcia, na obrazie niepotrzebnej już realności. Dobrze chociaż, że wiedziały o sześciu, a nie tylko o czterech, jak nasza prymitywna cywilizacja. Na dokładkę nic się stało. Wszechświat trwał, obojętny, brakoróbstwo jak zwykle.
WWW - No i popatrz, jednak możliwe jest istnienie tylko jednej strony, misy bez wnętrza, monety bez rewersu...
WWW - Zawsze to podejrzewałem, wszędzie złodziejstwo – poskrobał zadnim kopytem między rogami - dokąd pójdziemy?
WWW - A tak... przed siebie.
WWW Pierwsze wieki szliśmy w milczeniu, otuleni kopułą nieba usianego światłem ulicznych lamp i echem powtarzanych przez lata niepotrzebnych słów, baraszkujących teraz wesoło wśród przemykających pasm nocnej mgły. Tańczące wiewiórki rzucały orzeszki, kosmate ćmy zapraszały do walca, nietoperze nuciły jakieś arie. Gdzieś w tle, Księżycowa Sonata opadała znajomym brzmieniem sennych akordów, wprost ze świecącego nad nami srebrzystego globu. Można się było odprężyć.
WWW - Powiedziałeś mu, że rozumiesz? - zapytał gdy nie bez trudu minęliśmy kolejne hałaśliwe skrzyżowanie.
WWW - Tak. Chyba się ucieszył.
WWW - Na pewno. Ach, zapomniałem. Ten z Hippony chciał cię widzieć.
WWW - Po co? - natychmiast stałem się podejrzliwy.
WWW - Skąd mam wiedzieć? Pewnie będzie przynudzać z tym zwróconym ku jedności universum, jakby kogokolwiek to obchodziło. Myśli, że tylko on zna się na etymologii. Od jakiś pięciuset lat trudno z nim rozmawiać. Uważa się za autorytet – z irytacją kopnął jakiś kamień, który obrażony takim traktowaniem zawrócił szybko zgrabnym łukiem, celując w jego plecy. Chybił jednak.
WWW - Ma kompleks Akwinu – roześmiałem się.
WWW - I trudno się dziwić, prawda zawsze przegrywa, ale zajrzyj do niego, bo inaczej mnie zamęczy. Aha, sądzę, że już wie, kto był u ciebie.
WWW - Zajrzę – obiecałem – właściwie, to coś powinien mi wyjaśnić. Ja jemu też.
WWW - Idź od razu, blisko jesteśmy, potem możesz zapomnieć. Pogadamy innym razem.
WWW Zamyśliłem się, machinalnie obserwując otoczenie. Siedząca na rozłożystym klonie sowa śledziła nas uważnie, dyskretnie zapisując coś pazurkiem pod uchylonym lekko skrzydłem. Wiewiórki nagle zniknęły, nietoperze przestały śpiewać i tylko ćmy niestrudzenie kontynuowały swój taniec. Tramwaje zgrzytały złośliwie, samochody polowały na nielicznych przechodniów, bezskutecznie jakoś, uchylając się zgrabnie przed niebezpiecznie rozbieganymi odwłokami przegubowych autobusów i śledzone wścibskim spojrzeniem okien pobliskich domów. Deszcz już zaczynał padać, powstaną kałuże, w lustrach których znów będę szukał rysów swojej twarzy, potwierdzenia odrobiny własnej tożsamości. Tak, to był dobry pomysł.
WWW Pożegnaliśmy się. Pojąłem nagle, skąd wzięły się te hipopotamy, zapraszał mnie w ten sposób delikatnie, był przyzwyczajony do subtelnych, choć trudno zrozumiałych aluzji i wielotorowego znaczenia słów, a skoro słów, to i elementów świata materialnego. No i potrafił ich używać w starym stylu. To znaczy realizować. Jeśli się zna zasady, to tworzenie nowych rzeczywistości nie jest zbyt trudne - ale ja, prostak, nie zrozumiałem.
WWW Hippończyk mieszkał niedaleko. Niewielki, prawie skromny apartamentowiec na pobliskim rogu, który jak każdy znaczący róg wyrastał z głowy tego, którego pożegnałem przed chwilą. Od razu poznałem jego wóz, kombi, tył wyładowany po dach zwojami i księgami. Stał za ogrodzeniem na strzeżonym terenie. Przyjrzałem się. Napęd hybrydowy. No tak, wiecznie ta dwulicowość, zdradził manichejczyków i tu też chciał poszukać zabezpieczenia, zawsze lepiej na dwa fronty. Co prawda powinien zamontować jeszcze gaz, bo nową wiarę też zdradził, ale zrobił to tak inteligentnie, że mało kto zauważył. A jak sprawnie rozgłosił świętą prawie zasadę, noverim me, noverim te. Boże zawsze niezmienny! spraw, abym poznał siebie, spraw, abym poznał Ciebie. Wszystkich prawie oszukał, bo kto tu jest na pierwszym miejscu, przed Bogiem? Człowiek! Niewiarygodne, człowiek przed Bogiem! Masoreci znieść nie mogli, że Pan stał przed Abrahamem i oficjalnie sfałszowali Torę. I w porządku. Ustalili kolejny wariant wszechobowiązującej prawdy. A tutaj? Ktoś zbyt późno się połapał i teraz nie ma innego wyjścia, albo cenzurować albo nie widzieć. - Ciekawe, czy on o tym wie – pomyślałem – chyba mu powiem, może uwierzy w ateizm, byłoby zabawnie. A ideologię zawsze można dorobić.
WWW Zadzwoniłem. Cieć z fizjonomią przypominająca Tego, Którego Imienia w okolicy przebywania świętego (ponoć) nie wypadało przyzywać, miłym uśmiechem zaprosił mnie na teren posesji.
WWW - Augustyn? Uprzedził mnie o pańskiej wizycie. Bardzo proszę, trzecie piętro, szybkobieżna winda – tędy... bardzo proszę...
WWW - Oczywiście, że trzecie – mruknąłem. – Dziękuję.
WWW Winda była rzeczywiście szybkobieżna. Wmontowane lustro nie odbijało mojej twarzy, zapewniając dyskrecję i anonimowość. Po krótkiej chwili stałem przed drzwiami ozdobionymi złotą tabliczką (ciekawe, czy z prawdziwego złota lub choćby pozłacaną) z napisem „A. z H.” Wiedza jest tylko przypomnieniem, a i to nie dla wszystkich. Drzwi otworzyły się niespiesznie, wiedziony uprzejmym ruchem ręki gospodarza, wszedłem do środka.
WWW Natychmiast ogarnął mnie nastrój innego świata. Wzdłuż wszystkich ścian, aż do śnieżnobiałego sufitu, stały przeszklone szafy z ciemnego, pokrytego politurą drewna, wypełnione książkami, niektóre spośród dyszących dostojeństwem i historią skórzanych grzbietów, mogły się poszczycić słusznym wiekiem, a w szufladach u parkietu podłogi (na pewno dąb) instynktownie wyczuwałem starsze zwoje. Kilka świec i niewielkich popiersi raczej rzymskich niż greckich, jakaś owalna miniatura, kilka muszli, zegar pozbawiony wskazówek, wazon obejmujący łodygi trzech czerwonych róż. Gdzieś musiały być ukryte drzwi do innych pomieszczeń albo światów. Uchylone okno przysłonięte firanką, doniczka z bliżej nieokreśloną rośliną, skażony współczesnym żyrandolem sufit. Pośrodku pokoju ciężki stół, na nim rozłożony gruby zeszyt, kilka książek, przybory do pisania z różnych epok, przytulone doń cztery miękkie krzesła z finezyjnie rzeźbionymi oparciami. Usiedliśmy. Czułem spojrzenie trzydziestu par oczu przyczajonego w kącie Simurga, oprawione w cichy łopot nieruchomych skrzydeł, ale udałem, że go nie zauważam.
WWW - Co wy teraz pijecie – gospodarz zmarszczył czoło, pomijając standardowe przywitania – już wiem; kawa, herbata?
WWW - Nie trzeba.
WWW - Mogę zadzwonić, przyniosą – grał swoją rolę. Przyjrzałem się miejscu, gdzie nosił twarz. Odmłodniał od naszego poprzedniego spotkania, lat wyraźnie ubyło, schudł, niepotrzebnie uwydatniając ostre kości policzkowe, broda sczerniała nieco, oczy pojaśniały, zgęstniały nastroszone zawsze brwi, tylko usta pozostałe blade, lekko zaciśnięte, by nie pozwolić uciec niepotrzebnym słowom. Koło czasu obracało się nieuchronnie. We wszystkie strony.
WWW - Później może, dziękuję. Co piszesz?
WWW - Nic. Dosyć napisałem. I tak nie zrozumieli. Chciałem przekazać potomnym swoją mądrość. Tylko nie przypominaj mi tu pokory, mogę ją żywić wobec Boga, a nie ludzi. Nie ma chyba słowa, któremu by natura nadała sens jaśniejszy niż słowu mądrość!
WWW - Natura nadała? - przerwałem, nie zdążywszy dodać ironii – nie pomyliłeś się?
WWW Udał, że nie słyszy i ciągnął dalej.
WWW - Lecz nie wiem, jak to się dzieje, że gdy samo pojęcie opuści, niby port, nasz umysł i rozwinie żagle słów, natychmiast tysiące fałszywych interpretacji grozi mu rozbiciem. Siedzę więc i sprawdzam własne pisma i tchnienia wiatrów, co im kierunki nadawały. Nigdy bym nie przypuścił, że to moje dzieło.
WWW - To nie wiesz, że nie liczy się to, co piszesz, ale to, co będzie odczytane? A w każdej epoce i środowisku będzie to co innego? - Rozbawił mnie prawie. - Nie istnieją fałszywe interpretacje, tylko autorzy, którzy nie mają nic do powiedzenia, oprócz własnego ograniczonego poglądu.
WWW - Ale kiedy tego doświadczasz... – skrzywił się z niesmakiem. Bolało go to najwidoczniej.
WWW - Wiem.
WWW - Stawiasz litery, układasz wyrazy, zdania, formułujesz myśli, a potem... ech... ja rozumiem, że wszystkie znaki oddziałują na umysł w zależności od zgody społecznej i funkcjonują odmiennie, jeśli obowiązuje inny układ, ludzie zaś przyzwolili na to nie dlatego, jakoby już miały znaczenie, ale znaczą, gdyż oni tak się zgodzili, tak też i te znaki, dzięki którym dochodzi do skutku szkodliwa spółka z demonami, mają moc zależną od przesądów. Nawet można łatwo rozpoznać dzisiejsze demony, na przykład środki przekazu wiedzy na usługach władzy, ta wasza telewizja chociażby. To profanacja dwóch połączonych słów z mojej epoki, przecież one nie mają nic wspólnego z oryginałem! Jak tak można! I to nie jest żadne przekazywanie jakiejkolwiek wizji ani wiedzy, oni niczego nie widzą, a tym bardziej nie wiedzą, znasz zapewne etymologię tego słowa, z dalekich Indii pochodzi, a ci oszuści co z tym zrobili?
WWW - To samo co fałszerze ksiąg i znaczenia słów z twoich czasów. Zawsze tak było. Dziwi cię to? Ludzie się tak szybko nie zmieniają.
WWW - Tak, tak, pomińmy... Jest coś ważniejszego. Przypomnij sobie obrządki augurów, którzy to przed rozpoczęciem swoich zbiegów, jak też gdy już zdobyli oczekiwane znaki, nie troszczą się zupełnie i nawet nie chcą spojrzeć na lot ptaków czy posłuchać ich krzyku. Dzieje się tak dlatego, że tego rodzaju znaki nie istnieją jako znaki, dopóki obserwujący je nie uzna ich za coś takiego. A dziś za podstawę zrozumienia przyjmuje się właśnie te znaki, pismo na przykład i wszyscy mają rozumować tak samo, jednakowo je odczytując. Nawet demony nie potrafią tak opętać ludzi, aby ci widzieli i myśleli tak samo. Szaleństwo!
WWW - I co z tego?
WWW - Martwe symbole podstawą pojmowania? Kto na to wpadł? - podniecony głos wibrował ze zdenerwowania.
WWW - Po części nikt, a po części zasługa religii. Twojej religii. Przyłożyła się do tego na przestrzeni wieków. Masz zresztą w tym osobisty udział.
WWW Zignorował tę drobną, choć uzasadnioną złośliwość.
WWW - Przecież aby znak, element świata rzeczywistego nabrał znaczenia, zaczął działać, spełniać swoja rolę, musi nastąpić jego połączenie ze świadomością człowieka. Niezależnie od niej, znak jako symbol, sigil, czy przedmiot podległy prawom materii ze świata fizycznego, nie jest znakiem. Nie istnieje jako Znak. Nie istnieje takie pojęcie in spe bez udziału świadomości, będącej jego twórcą. Człowiek winien wiedzieć, czym jest rozum, za którym dąży i dzięki któremu pojmuje.
WWW - Mówisz, że za rozumem dąży? Odważna teza, jak na Doktora... sam wiesz czego. Ale niektórzy ludzie już o tym wiedzą i nawet jest to praktycznie wykorzystywane. Ale u nas działa to tylko w mikroskali, na poziomie atomowym i mniejszym.
WWW - Atomowym?
WWW - Tak, pamiętasz Demokryta? Znajdziesz to pojęcie również w Pierwszym Liście do Koryntian, rozdział bodajże piętnasty, choć tam odnosi się do czasu, a nie materii.
WWW - A... pamiętam, nie skojarzyłem, ale, ale, dlaczego nie stosujecie tego do dużych rzeczy waszego świata? - zapytał nie maskując zdziwienia. Trudno o bardziej zasadne pytanie. Wypadało szczerze odpowiedzieć.
WWW - Bo nie potrafimy. Proste. – Niezręcznie trochę się było przyznać. - Zresztą, może to i lepiej – dodałem ciszej.
WWW - Nie potraficie! No jasne! A ja się zastanawiałem po co wam ta cała techne, machiny skomplikowane budujecie, energia do nich potrzebna, mechaniczna i jeszcze jakaś inna, nawet wołów, czy chociażby koni albo osłów używać już nie potraficie, pewnie słuchać was nie chcą, nic dziwnego, dlatego bezmyślne konstrukcje tworzyć i używać musicie, regres, zacofanie, ciemnota. Wstyd. A wy słowem posługiwać się nie potraficie! To wszystko wyjaśnia, z materialnymi narzędziami i tą całą el... elektroniką, czy jakoś tak, musicie się męczyć.
WWW - Nie jest tak źle. Przyzwyczajenie druga naturą człowieka.
WWW - Chciałeś powiedzieć, jedyną. Czekaj, czekaj... miałem zapytać, czy ta elektronika ma coś wspólnego z Elami?
WWW - Skądże.
WWW - Tak myślałem – skinął głową, nie bez pogardy.
WWW - To twój Bóg to wszystko zaaranżował, stworzył. Wymyślił jakiś grzech i teraz wszyscy obrywamy. Nieładnie z jego strony. Przerobił nas na grzeszników. W ramach bezbrzeżnego miłosierdzia zapewne.
WWW - Bóg uczynił grzesznika czymś brzydkim, lecz nie jest brzydki czyn Boga. Człowiek bowiem stał się odrażający z własnej woli, tracąc władzę nad światem, który do niego należał, kiedy był posłuszny Bogu, i sam stał się jego częścią. Nie chciał żyć zgodnie z prawem, musi więc prawu podlegać. - Odruchowo chyba podniósł ręką i przybrał mentorski ton.
WWW - Sofistyka. Mówisz, że człowiek grzesznikiem uczynił sam siebie, z własnej woli, czyli wolna wola jest źródłem następującego w konsekwencji wszelkiego zła. Rezygnując z władzy nad światem stał się jego częścią, czyli przedtem był częścią Boga, więc zamiast Nie chciał żyć zgodnie z prawem należałoby powiedzieć „nie chciał być prawem”. Z podmiotu stał się przedmiotem. Ktoś się bał konkurencji? Ale widzisz - uśmiechnąłem się - teraz szuka drogi powrotnej, ale celem nie jest poddaństwo i służba Bogu, lecz partnerstwo z Nim, bądź stanie się immanentną częścią Jego Istoty. Tak jak było kiedyś.
WWW - Nikt dobrym nie będzie, nie będąc złym przedtem – mruknął. - A przedtem... Bóg... Ech, dajmy spokój, zresztą, być może każde zdarzenie szczęśliwe lub nieszczęśliwe w każdym konkretnym przypadku, odpowiada ogólnemu porządkowi rzeczy i zestraja się z nim. Tak jak dobro i zło. Poddaństwo, partnerstwo, wszystko się łączy.
WWW - Zasada synchronizmu, był taki jeden w naszych czasach, który ją opracował, ale nie wspomniał o tobie. Zresztą wyszedł z trochę innych założeń. – Było to prawdą, ale gdyby nie było, również powiedziałbym coś takiego, nie chciałem go urazić.
WWW - Nie szkodzi. A poza tym przekazałem wam wiedzę, że możecie, że powinniście sami od tego grzechu się uwolnić, doctrina christiana na tym polega, cały traktat spłodziłem – oczy mu błyszczały, jedna para wprawdzie, więcej nie miał - jesteście przecież ecclesią, macie moc odpuszczania grzechów w swojej ecclesii, samym sobie, sibi, musicie w to wierzyć, bo inaczej nie będą wam odpuszczone, quisquis in ecclesia eius dimitti sibi peccata non crederet, non ei dimitterentur, tylko nie mów, że tego też nie umiecie, że zapomnieliście czy nie dociera, tak, wiem, że można inaczej tłumaczyć te słowa, ale musiałem wieloznacznie pisać, nie zachowałyby się w przeciwnym razie, przecież to dla waszego dobra, żebyście nie wpadli w większą rozpacz i stali się jeszcze gorsi, Quisquis enim non credit dimitti sibi posse peccata, fit deterior desperando. Własną ecclesię oczywiście zbudować należy, czyli połączyć swoje trzy ciała, trzeba poćwiczyć, ale jeśli ma się tego świadomość, to nie jest takie trudne, zresztą wiele dróg rozmaitych do tego prowadzi, różni o tym mówili, w Liście do Rzymian też o tym było, jasne, że schowane nieco. Sami, bo każdy we własnym zakresie i własną mocą może tego dokonać, zbudować, napisałem... niewyraźnie trochę? Tak, tak, wiem, nie do końca jednoznacznie, ale rozumiesz przecież dlaczego... I nie pozwolić odebrać sobie tego, nie dać się zwieść, że ktoś was wyręczy, opanuje wasze myśli, dusze, rządzić nimi będzie, to winno być waszą wiarą, nadzieją... co tak na mnie patrzysz?
WWW Siedzący w kącie Simurg kłapnął dziobem, wydając cichy skrzek, może był w nim śmiech, może współczucie, a może pogarda. Połowa oczu patrzyła na mnie, połowa na gospodarza. Zakończona ostrymi szponami łapa, drapała podłogę. Skrzydła drżały niespokojnie.
WWW - Głodny. - Augustyn, nie doczekawszy się ode mnie odpowiedzi, wstał, pchnął jedną z półek, która nawet nie drgnęła. Wszedł w przejście, które się nie pojawiło i zniknął. Powodowany grzecznością, zagadałbym do ptaszyska, ale nie wiedziałem jak; „cip”, „cip” trochę nie wypadało. Trzydzieści źrenic wpiło się w moje spojrzenie, uważnie, przenikliwie, a po krótkiej chwili, uspokojone jakby, rozbiegło po pokoju. Ptak potrząsnął piórami, wstał, wyprostował. Bezgłośnym truchtem podszedł do jednej z szuflad, otworzył ją zręcznie haczykowatym dziobem, wyłuskał zwinięty rulon, będący bez wątpienia starym i cennym rękopisem, połknął bez pośpiechu, zasunął szufladę, podrapał pazurem nabrzmiałą szyję, mrugnął do mnie porozumiewawczo kilkoma parami oczu i wrócił do swego kąta z wyraźnie zadowoloną miną.
WWW Augustyn pojawił się jakby znikąd.
WWW - Lodówka pusta – zwrócił się do Simurga – zresztą pewnie i tak zeżarłeś jakąś księgę – dodał twierdzącym tonem.
WWW Zagadnięty tkwił nieruchomo, wtulony w opiekuńcze regały z miną obrażonej niewinności. Ślepia emanowały łagodnością i spokojem.
WWW - Dobrze, że to tylko słowa – ciągnął dalej – nie mają już znaczenia. Żeby chociaż wiernie je przekazywano, a tak... wszystko można powiedzieć. Czyli nic. Wiem przecież, stały się tylko nośnikiem tego, co nazywacie informacją, utraciły dawną magię, moc, integralny związek z tym, co oznaczają. Zapomniano o tej innej mowie, o której pisał nasz Stary Mistrz. No i Thot niepotrzebnie się starał. - Nie musisz niczego wyjaśniać – dodał patrząc w moja stronę jedyną parą oczu – przejrzałem twoje myśli, otwierałem przecież lodówkę, wiem już wszystko.
WWW Usiadł ciężko na krześle. Milczałem. Znów nie miałem nic do powiedzenia, podobnie jak podczas rozmowy z Platonem, ale wtedy jej zakończenie było inne, zupełnie inne. Z kąta dobiegło współczujące kwilenie Simurga. Drgnął.
WWW - Dobrze, że mieszka u mnie – skinął głową w jego stronę. - To trzydzieści, tak jak w Piśmie, jest moją tarczą, obroną, cieniem, który kiedyś chronił ziemię kananejską. Nefilim załatwili. Pamiętasz? Nawet On nie mógł nic zrobić, kiedy liczba ta była nad ludem.
WWW Długie pożegnanie byłoby przykre dla nas obu. Nie tak miała przebiegać ta rozmowa, może następnym razem. Bez słów, które i tak nic by nie znaczyły, podaliśmy sobie ręce i zamknąłem za sobą drzwi. Ich trzaśnięcie naruszyło ciszę, która zdążyła objąć już nasz świat, rozpościerając czułe ramiona dla nadchodzącego snu zapomnienia, przyzwyczajenia. Powróciła natychmiast; wsłuchałem się w nią przez chwilę, po czym nie fatygując windy, zszedłem na dół. Strażnika nie było, lekki wiatr kołysał przyczajony mrok, rozpraszany światłem nielicznych lamp, falującym szeptem usiłując opowiedzieć o czymś, czego i tak nie byłem w stanie słuchać, zajęty swoimi myślami. Szedłem ku bramie, pełną piersią wdychając orzeźwiające powietrze, gdy ktoś skinął ku mnie z opuszczonego okna znanego mi samochodu.
WWW - Wsiadaj – z ciężkim westchnieniem zawołał Prawie Wszechmocny – pomożemy mu.
WWW - Jak?
WWW - Wywieziemy te szpargały na wysypisko. Jemu będzie trudno, sentyment, rozumiesz, a jak ten jego uroczy ptaszek się do nich dorwie, to zdechnie z przejedzenia. - Uśmiechnął się, ale smutno tak jakoś, niewyraźnie.
WWW - Albo się biedak otruje.
WWW Pojechaliśmy. Deszcz pomału ustawał, pozostawiając po sobie lśniące oczy kałuż. Niedługo będzie świtać. Wstanie kolejne Słońce, pisząc nową etiudę kolejnego poranka. Szare cienie opasłych zwierząt pojawiały się niespodziewanie z różnych stron, zwracając ku nam swe rozłożyste pyski ozdobione krzywymi kłami i prychając bezgłośnie przez rozdęte nozdrza. Nie zakłócały ciszy i mogłem im się dokładnie przyjrzeć. Widziałem je lub słyszałem, razem było to niemożliwe, mikrokosmos rozszerzył już swe prawa, dostosowując je do ludzkich zmysłów. Tuż za nimi pierwsze autobusy niechętnie wyłaziły na mokre ulice, niespiesznie obracając zaspanymi jeszcze, okrągłymi łapami. Samochody rozpoczęły polowanie, nieliczne okna zapalały pierwsze światła, przecierając firankami zaspane powieki i wdychając powiewy ożywczego powietrza.
WWW - Wiesz – nagle odwrócił się do mnie – mam pomysł. Zawieźmy to lepiej do jego czasów. To tylko szesnaście wieków, zdążymy przed śniadaniem. Większość tych ksiąg on napisał, niech poprawi, dopasuje do rzeczywistości, nie potrafił jej właściwie ukształtować, jego wina, ale niech ma tę szansę, ktoś powinien mu ją dać. Raz się wyparł swojej wiary, może tak postąpić i teraz, a zamieszanie będzie mniejsze, chociaż... nie wiem czy zechce... To jak?
WWW - A nie będzie miał pretensji?
WWW - O co? Pomożemy mu przecież odpuścić jego grzech. Najcięższy z możliwych, grzech mądrości. Reszta pójdzie już łatwo. Jak zgłupieje, będzie mu lżej – błysnął wesołym teraz uśmiechem.
WWW - Przecież sam powinien.
WWW - I zrobi to. My tylko wskażemy drogę. Zagubił się we własnych myślach, rękopisach, księgach. Ciężko człowiekowi samemu...
WWW - Każdy dobry uczynek zostanie ukarany, ale może rzeczywiście powinniśmy to zrobić – odrzekłem po dłuższej chwili.
WWW Z tyłu wozu dało się słyszeć jakieś zamieszanie.
WWW - Nie pchaj się – rozłożony na tylnej kanapie Simurg, kłapnął dziobem w stronę małego hipopotama siedzącego obok – i przestań być zielony, nie lubię tego koloru.
WWW Hipopotamiątko z urażoną miną stało się niebieskim, ale zmniejszyć swoich rozmiarów nie potrafiło.
WWW - Nakarm go – Prawie Wszechmocny podał mi zakończoną smoczkiem dużą butelkę wypełniona białym płynem, w którym domyśliłem się mleka – bo będzie płakał.
WWW Odwróciłem się, wyciągnąwszy ją w kierunku rozwartej, błękitnej paszczy. Malec przylgnął do smoczka i z głośnym gulgotem łykał płyn. Niewielkie, błyszczące oczka promieniały zadowoleniem. Jednocześnie zauważyłem, że trzydziestu jego sąsiadów zapisuje coś dyskretnie pod skrzydłem.
WWW - Co tam piszesz?
WWW Łypnął z niechęcią, chciał schować, rozmyślił się jednak i z ociąganiem podał mi kawałek tektury, pokrytej niewyraźnym pismem. Poznałem fragment opakowania po makaronie. Odczytałem z pewnym trudem:

WWWWW Na końcu było Milczenie, Milczenie było u Ludzi, a Ludzie byli Milczeniem.
WWWWW To było na początku u Ludzi.
WWWWW Wszystko przez nie zginęło, a bez niego nie zginęło nic, co powstało.
WWWWW W nim była śmierć, a śmierć była ich nadzieją.

WWW - Zobacz – zwróciłem się do Niego – kolejna wersja.
WWW - Wiele ich było, wszystkie fałszywe, łącznie z oryginałem. To jak, jedziemy?
WWW Patrzyłem na wychodzące z ustępującej nocy, ciemnoszare fasady mijanych domów, z kiełkującą niepewnością i tłumionym lękiem, rosnącymi im bliżej było do końca ziemskiej wędrówki, którą w swojej niewiedzy ludzie traktowali jako ostateczną. Co będzie później, co będzie tam, po tamtej stronie, jak mnie osądzą, w imię czego, kto, za co... Nadzieja... Czy Ktoś będzie czekał przy moście? Grzech... Milcząca, ponura mgła czaiła się wokół, niedostrzegalna czasem, lecz zawsze obecna, gotowa pochłonąć wszystko, łącznie z bezładem, pustkowiem i nicością.
WWW - Jedźmy.
WWW Wcisnął pedał gazu, choć było to niepotrzebne. Trzydzieści par potężnych skrzydeł poniosło nas do mrocznego świtu tamtej epoki. Trzydzieści par reflektorów oświetlało niewidoczną drogę i czas, nie zostawiając żadnych śladów, jakbyśmy byli tylko snem, nieistniejącym odbiciem unoszącego się ducha, widmem, mijającym w pośpiechu kolejne lata. Pędziliśmy w milczeniu, zamyśleni, oglądając przez opuszczone szyby panoramę sześciu stron świata, bezszumnie płynących wieków i odbite w lustrach smutne twarze tych, którzy dawno odeszli w poczuciu niezatartej winy, nie odpuściwszy sobie grzechów we wzniesionej przez siebie ecclesii, przez co nie zostały one im odpuszczone.
WWW W oddali cichł tętent ostatniego stada hipopotamów.


WWW W opowiadaniu zostały wykorzystane krótkie fragmenty następujących przekładów dzieł Świętego Augustyna:
WWWWW „O muzyce” - (tłum. Danuta Turkowska)
WWWWW „O nauce chrześcijańskiej” - (tłum. Jan Sulowski)
WWWWW „O prządku” (tłum. Józef Modrzejewski)
WWWWW „Państwo Boże” (tłum. Władysław Kubicki)
WWWWW „Przeciw Akademikom” - (tłum. Katarzyna Augustyniak)
WWWWW „Solilokwia” - (tłum. Anna Świderkówna)

WWWAleksander Litto - Strumieński
Ostatnio zmieniony pn 15 gru 2014, 14:21 przez Gorgiasz, łącznie zmieniany 3 razy.

2
Gorgiasz pisze:Biegnące etiudą poranka stado hipopotamów
Jesteś pewien tej etiudy? Wygląda to (choć mogę się mylić) na źle skonstruowaną metaforę z niefrasobliwym wrzuceniem słówka bez uwzględnienia jego znaczenia.
Gorgiasz pisze:Świadectwo to
Co było tym świadectwem? Tyle jest w poprzednim zdaniu, że nie wiadomo. Hipopotamy? Poranek o zachodzie słońca? Jutrzejszy deszcz, który już zdążył utworzyć lustra kałuż? Co to za świadectwo? Świadectwo czego?
Gorgiasz pisze:grubych, silnych łap, zagłuszał
Po łapach nie potrzeba przecinka.
Gorgiasz pisze:stopniowo opanowując wszystkie zmysły. Były tak blisko,
Podmiot! Z tego wynika, że zmysły były blisko, a chodziło Ci chyba o hipopotamy?
Gorgiasz pisze:Swym wszechpotężnym, rytmicznym dudnieniem, zdawały się stwarzać i wypełniać Wszechświat, powtarzając powracające echo mitycznej pranavy.
Nieprzekonujące. Nie słyszę tego. Muszę wierzyć na słowo, ale nie czuję tego we własnych uszach, własnej głowie. Być może przydałyby się tu jakieś wyrazy dźwiękonaśladowcze, jakieś emocje... Pamiętasz, jak grały bębny tuż przed rzezią krasnoludów w Morii? Tego tu brakuje.
Gorgiasz pisze:W końcu z trudem zamieniłem ten huk na domniemane wizje tłustych, brudnoszarych ciał, z których dało się zauważyć jedynie potężne zady, umykające w kolejne miesiące i lata.
Tu ładnie. Działa. Bo zostało powiedziane bardzo zwyczajnie. Spróbuj zastosować zasadę: Niezwyczajne mów zwyczajnie i odwrotnie. Powinno u Ciebie zadziałać.
Gorgiasz pisze:nie żądał fałszywych dokumentów.
Dlaczego fałszywych? Nie wystarczy sam pomysł, że mógłby żądać?
w środku siedział kozioł i to w formie podstawowej.
Myślę, że wiem, o co Ci chodzi, ale ponieważ nie mam pewności, to jednak zapytam: co to jest kozioł w formie podstawowej? :) Pytam nie dlatego, że oczekuję odpowiedzi, tylko taka będzie reakcja odbiorcy: wyczuwam, o co chodzi, ale pewności nie mam. Jeżeli chciałeś uzyskać taki efekt, to OK. Brzmi to ładnie. Ale jeżeli chciałeś, żeby czytelnik to rozumiał, to wyszło średnio. :)
Gorgiasz pisze: uśmiechnął się prawie złośliwie. Posądzałbym go o większą obojętność.
Dlaczego?
Gorgiasz pisze:- Owszem, w jego wieku zajmie to kilka godzin – odrzekłem manifestując troskę – nie mógłbyś mu pomóc?
- Może i tak, ale nie lubię koine.
- A po jakiemu miał pisać?
- To nie on pisał, nie udawaj, że nie wiesz – popatrzył na mnie z niesmakiem.
- Ale on nie wie.
- To prawda.
- Przejdziesz się? Cztery eony tu sterczysz – potrzebowałem towarzystwa.
Zapis!
1. W dialogach powinny być półpauzy, nie dywizy (na forum to się nie zawsze udaje, ale powinny).
2. Jeżeli po kwestii nie masz "odgłosu paszczą" (rzekł, powiedział, chrząknął itp.) tylko masz gest, to kończysz kwestię kropką, a po półpauzie zaczynasz nowe zdanie.
Czyli:
– Owszem, w jego wieku zajmie to kilka godzin – odrzekłem, manifestując troskę. – Nie mógłbyś mu pomóc? (...)
– To nie on pisał, nie udawaj, że nie wiesz. – Popatrzył na mnie z niesmakiem. (...)
– Przejdziesz się? Cztery eony tu sterczysz. – Potrzebowałem towarzystwa.
Gorgiasz pisze:misternie tkane pajęczyny, zwisały teraz chaotycznie, tworząc przypadkowe rysy, a może nawet pęknięcia, na obrazie niepotrzebnej już realności.
Rysy? Pęknięcia? Ze zwisającej pajęczyny? Znów obraz, który mnie zupełnie nie przekonuje. Pęka coś twardego, rysa jest prosta, ostra, kanciasta, a pajęczyna to miękki zwis. Wiem, że w całym tekście chodzi o odwracanie skojarzeń, bo w takiej rzeczywistości jesteśmy, ale ta próba jest akurat nieudana, moim zdaniem.

Na razie tyle. Pozdrowienia. Wrócę. :)
Oczywiście nieunikniona metafora, węgorz lub gwiazda, oczywiście czepianie się obrazu, oczywiście fikcja ergo spokój bibliotek i foteli; cóż chcesz, inaczej nie można zostać maharadżą Dżajpur, ławicą węgorzy, człowiekiem wznoszącym twarz ku przepastnej rudowłosej nocy.
Julio Cortázar: Proza z obserwatorium

Ryju malowany spróbuj nazwać nienazwane - Lech Janerka

3
Gorgiaszu, przeczytałam z zainteresowaniem. Podoba mi się efekt tego "odwróconego" świata. Co i raz uderzała (ale tak z zachwytem) mnie jego inność i fakt, że nie jest mój, a jednocześnie jest bardzo wciągający. Świetnie jest wpleciona filozofia i teologia. Bardzo lubię Twoje pomysły i sposób budowania opisów.

Jak tutaj:
WWWPierwsze wieki szliśmy w milczeniu, otuleni kopułą nieba usianego światłem ulicznych lamp i echem powtarzanych przez lata niepotrzebnych słów, baraszkujących teraz wesoło wśród przemykających pasm nocnej mgły. Tańczące wiewiórki rzucały orzeszki, kosmate ćmy zapraszały do walca, nietoperze nuciły jakieś arie. Gdzieś w tle, Księżycowa Sonata opadała znajomym brzmieniem sennych akordów, wprost ze świecącego nad nami srebrzystego globu. Można się było odprężyć.
czy tutaj:
Siedząca na rozłożystym klonie sowa śledziła nas uważnie, dyskretnie zapisując coś pazurkiem pod uchylonym lekko skrzydłem. Wiewiórki nagle zniknęły, nietoperze przestały śpiewać i tylko ćmy niestrudzenie kontynuowały swój taniec. Tramwaje zgrzytały złośliwie, samochody polowały na nielicznych przechodniów, bezskutecznie jakoś, uchylając się zgrabnie przed niebezpiecznie rozbieganymi odwłokami przegubowych autobusów i śledzone wścibskim spojrzeniem okien pobliskich domów. Deszcz już zaczynał padać, powstaną kałuże, w lustrach których znów będę szukał rysów swojej twarzy, potwierdzenia odrobiny własnej tożsamości. Tak, to był dobry pomysł.
A obraz na końcu:
wwwWcisnął pedał gazu, choć było to niepotrzebne. Trzydzieści par potężnych skrzydeł poniosło nas do mrocznego świtu tamtej epoki. Trzydzieści par reflektorów oświetlało niewidoczną drogę i czas, nie zostawiając żadnych śladów, jakbyśmy byli tylko snem, nieistniejącym odbiciem unoszącego się ducha, widmem, mijającym w pośpiechu kolejne lata. Pędziliśmy w milczeniu, zamyśleni, oglądając przez opuszczone szyby panoramę sześciu stron świata, bezszumnie płynących wieków i odbite w lustrach smutne twarze tych, którzy dawno odeszli w poczuciu niezatartej winy, nie odpuściwszy sobie grzechów we wzniesionej przez siebie ecclesii, przez co nie zostały one im odpuszczone.
wwwłW oddali cichł tętent ostatniego stada hipopotamów.
bardzo zostaje na długo...
gosia

„Szczęście nie polega na tym, że możesz robić, co chcesz, ale na tym, że chcesz tego, co robisz.” (Lew Tołstoj).

Obrazek

4
Ad. Thana
Jesteś pewien tej etiudy? Wygląda to (choć mogę się mylić) na źle skonstruowaną metaforę z niefrasobliwym wrzuceniem słówka bez uwzględnienia jego znaczenia.
Skoro tak wygląda, to znaczy, że w oczach odbiorcy tak jest – bo to się liczy. Ale (z mojego punktu widzenia) to słowo jest przemyślane. Z jednej strony strony miałem na myśli Etiudę Rewolucyjną Chopina (bo mnie to słowo machinalnie z nią się kojarzy) i nawiązanie do pewnej popularnie rozumianej rewolucyjności, ale w sensie obrazoburczym oraz niestosowaniu się do niektórych utartych i przyjętych poglądów, dotyczących zarówno formy wypowiedzi, jak i przede wszystkim treści, a z drugiej do szkicowego i „eksperymentalnego” czy „ćwiczebnego” charakteru opowiadania.
Co było tym świadectwem? Tyle jest w poprzednim zdaniu, że nie wiadomo. Hipopotamy? Poranek o zachodzie słońca? Jutrzejszy deszcz, który już zdążył utworzyć lustra kałuż? Co to za świadectwo? Świadectwo czego?
No cóż, jak zwykle skróty myślowe jawią się jako błąd czy nieporozumienie. Problem polega na tym, że pisząc, ich nie dostrzegam. Gdyby było inaczej, to bym tak nie napisał.
Podmiot! Z tego wynika, że zmysły były blisko, a chodziło Ci chyba o hipopotamy?
Hipopotamy.
Dlaczego fałszywych? Nie wystarczy sam pomysł, że mógłby żądać?
Mnie nie wystarczył. A fałszywych dlatego, że nasz świat w znacznej mierze na fałszu się opiera, tego oczekuje i tym się zadawala.
Myślę, że wiem, o co Ci chodzi, ale ponieważ nie mam pewności, to jednak zapytam: co to jest kozioł w formie podstawowej? Pytam nie dlatego, że oczekuję odpowiedzi, tylko taka będzie reakcja odbiorcy: wyczuwam, o co chodzi, ale pewności nie mam. Jeżeli chciałeś uzyskać taki efekt, to OK. Brzmi to ładnie. Ale jeżeli chciałeś, żeby czytelnik to rozumiał, to wyszło średnio.
Pytasz, co to jest kozioł w formie podstawowej. W pierwszych dwóch słowach Genesis jest ukryte słowo „kozioł”. Oczywiście w tekście oryginalnym. Nawet nie wiem czy ktoś to dostrzegł, nie spotkałem się z tym. I nie należy go mylić z Szatanem czy i innym diabłem (średniowieczne impresje, nie zawsze na temat), raczej traktować jako hipostazę Najwyższego. A forma podstawowa to odniesienie do gramatyki, bo w takiej formie tam występuje.

Zdaję sobie sprawę, że jest to trudne, a może i niemożliwe do zrozumienia. Ale jeśli udało mi się uzyskać taki efekt o jakim piszesz, wzbudzić zainteresowanie, to i tak jestem zachwycony.

Gorgiasz napisał/a:
uśmiechnął się prawie złośliwie. Posądzałbym go o większą obojętność.

Dlaczego?
Po pierwsze dlatego, że Platon jest „z Aten, a nie z Jerozolimy” (porównanie Lwa Szestowa), czyli z innego kręgu kulturowego, wówczas jeszcze raczej niekonkurencyjnego, a tym bardziej antagonistycznego. Po drugie, Bóg ST (w jakiejkolwiek postaci) w wielu wypadkach, wykazywał daleko posuniętą obojętność na cierpienie i (powiedzmy) kłopoty człowieka.
Rysy? Pęknięcia? Ze zwisającej pajęczyny? Znów obraz, który mnie zupełnie nie przekonuje. Pęka coś twardego, rysa jest prosta, ostra, kanciasta, a pajęczyna to miękki zwis. Wiem, że w całym tekście chodzi o odwracanie skojarzeń, bo w takiej rzeczywistości jesteśmy, ale ta próba jest akurat nieudana, moim zdaniem.
Znaczy, trzeba będzie poprawić.

I bardzo dziękuję za tak szczegółową analizę. [img]http://www.cosgan.de/images/more/flowers/037.gif[/img] Z niecierpliwością oczekuję na ciąg dalszy.



Ad. Ithilhin
Wielkie dzięki za tak miłe słowa. [img]http://www.cosgan.de/images/more/flowers/090.gif[/img] Mam wątpliwości, czy zasłużone. Ale oczywiście bardzo się cieszę, że tak to odbierasz.

6
Gorgiasz pisze:Z jednej strony strony miałem na myśli Etiudę Rewolucyjną Chopina (bo mnie to słowo machinalnie z nią się kojarzy)
Sęk w tym, że odbiorcy niekoniecznie, bo właśnie ten cały, wiesz, ćwiczebny charakter. ;) Mnie nawet do muzyki nie prowadzi wprost, bo może to teatralna etiuda albo filmowa? Za daleko od tarczy. Jeśli chcesz zachować trochę nieokreśloności, tak "nie w punkt", to bym dała tu Chopinowską i w osobnym zdaniu. Na przykład tak:
Chopinowską etiudą poranka biegło stado hipopotamów. To potwierdziło moje przekonanie...
Gorgiasz pisze:Po pierwsze dlatego, że Platon jest „z Aten, a nie z Jerozolimy”
Zaraz, a skąd wiadomo, że to przez Platona należy czytać i tam szukać odniesień? Była wskazówka, a ja przeoczyłam? Czy to jest jakiś ciąg dalszy czegoś albo element cyklu i będzie wiadomo?

To jedziemy dalej! ;)
Gorgiasz pisze:Od jakiś pięciuset lat trudno z nim rozmawiać.
Jakichś. Por. Jakiś typ stuka mi do drzwi od jakichś pięciu minut w poszukiwaniu jakichś cukierków.
Gorgiasz pisze: był przyzwyczajony do subtelnych, choć trudno zrozumiałych aluzji i wielotorowego znaczenia słów,
Po pierwsze, lepiej by było: trudnych do zrozumienia. Po drugie, jeśli były subtelne, to właśnie dlatego trudne do zrozumienia, a nie choć. Po trzecie, dlaczego wielotorowe znaczenie słów, a nie zwyczajna wieloznaczność?
Gorgiasz pisze:Zadzwoniłem.
Normalnie byłoby w porządku, ale akurat w tym utworze, to ja bym bardzo chciała wiedzieć, w jaki sposób i czym on zadzwonił! :)
Gorgiasz pisze:wiedziony uprzejmym ruchem ręki gospodarza,
Wiedzionym można być przeczuciem, ale nie ruchem czyjejś ręki. Opisz zwyczajnie, co ten gospodarz zrobił i już.
Gorgiasz pisze:raczej rzymskich niż greckich, jakaś owalna miniatura, kilka muszli, zegar pozbawiony wskazówek, wazon obejmujący łodygi trzech czerwonych róż.
Tu znów bardzo ładnie, niby prosto, a robi wrażenie!
Gorgiasz pisze:Pośrodku pokoju ciężki stół, na nim rozłożony gruby zeszyt, kilka książek, przybory do pisania z różnych epok, przytulone doń cztery miękkie krzesła z finezyjnie rzeźbionymi oparciami.
A tu znów się podmiot zgubił. Chyba za dużo próbujesz wpychać do jednego zdania. Nic się nie stanie, jeśli podzielisz je na mniejsze. I jakieś orzeczenie by się przydało. Na przykład tak: Pośrodku pokoju ciężki stół z przytulonymi doń czterema miękkimi krzesłami o finezyjnie rzeźbionych oparciach. Na stole zobaczyłem rozłożony gruby zeszyt, kilka książek i przybory do pisania z różnych epok.
I znów włącza mi się ciekawość co do tych przyborów. Jakie? :)
Gorgiasz pisze:spełniać swoja rolę,
Mało istotna duperelka frazeologiczna, ale spełnia się funkcję a rolę - odgrywa.
Gorgiasz pisze:Tuż za nimi pierwsze autobusy niechętnie wyłaziły na mokre ulice, niespiesznie obracając zaspanymi jeszcze, okrągłymi łapami.
Ślicznie!

Jako całość - bardzo ładne opowiadanie. Tylko trochę poczyścić, dodać kilka brakujących przecinków i możesz przyjmować gratulacje! :)
Oczywiście nieunikniona metafora, węgorz lub gwiazda, oczywiście czepianie się obrazu, oczywiście fikcja ergo spokój bibliotek i foteli; cóż chcesz, inaczej nie można zostać maharadżą Dżajpur, ławicą węgorzy, człowiekiem wznoszącym twarz ku przepastnej rudowłosej nocy.
Julio Cortázar: Proza z obserwatorium

Ryju malowany spróbuj nazwać nienazwane - Lech Janerka

7
Zaraz, a skąd wiadomo, że to przez Platona należy czytać i tam szukać odniesień? Była wskazówka, a ja przeoczyłam? Czy to jest jakiś ciąg dalszy czegoś albo element cyklu i będzie wiadomo?
W tekście jest on wspomniany, a poza tym jest to rzeczywiście (w pewnym sensie) sequel innego opowiadania („Wieczór”), którego tutaj nie zamieszczałem. Mea culpa.
Po trzecie, dlaczego wielotorowe znaczenie słów, a nie zwyczajna wieloznaczność?
Hm.
Tak wyszło...
I znów włącza mi się ciekawość co do tych przyborów. Jakie?
Miałem z tym problem. Gdybym zaczął precyzować, to musiałbym zacząć od gęsiego kuperka, a skończyć na kompie. Nie pasowało mi to. Uciekłem od tematu.

Jeszcze raz bardzo dziękuję za opinię i wnikliwe uwagi. [img]http://www.cosgan.de/images/more/flowers/081.gif[/img]

8
Pogubiłam się w dyskusji prowadzonej przez Twoich bohaterów, lecz zupełnie mi to nie przeszkadza. Dla mnie lektura była niczym spacer po trochę-mieście, trochę-labiryncie, mocno archaicznym, częściowo współczesnym, nieco futurystycznym, pełnym zaułków, gdzie nagle pojawia się coś dobrze znanego, żeby za chwilę ustąpić miejsca czemuś kompletnie nieznanemu, zaskakującemu. W sumie - nie potrafiłam wniknąć w dyskurs filozoficzny (zresztą, wiedzy mi brakuje), za to skupiałam się na obrazach.To rzadka rzecz, tutaj na Wery, żeby jakiś tekst tak jednoznacznie kojarzył mi się z malarstwem. Surrealistycznym, jak najbardziej, ale całkiem świeżej daty: dużo z Wańka, to i owo z Sętowskiego... Chodzi mi oczywiście o pewną wspólnotę obrazowania, nie zaś o podobieństwo poszczególnych motywów.
Gorgiasz pisze: w środku siedział kozioł i to w formie podstawowej.
A mi właśnie ten kozioł w formie podstawowej bardzo się spodobał, choć skojarzenia miałam zupełnie, jak się okazało, niewłaściwe: z emanacyjną koncepcją realizmu, czyli byłby ten kozioł pojęciem ogólnym, które daje początek wszystkim kozłom realnym. Jednak ten Prawie Wszechmocny... już go zaczęłam podejrzewać.

Ale niektóre z Twoich figur stylistycznych też mi trochę zgrzytały, podobnie, jak Thanie. Z tym, że ja bardzo niechętnie zabieram się za krytykę metafor, gdyż to twory złożone, wieloznaczne, i trudno dociec, czy to autor popełnił gdzieś błąd, czy też może czytelnik jest taki impregnowany :wink:
Gorgiasz pisze: misternie tkane pajęczyny, zwisały teraz chaotycznie, tworząc przypadkowe rysy, a może nawet pęknięcia, na obrazie niepotrzebnej już realności.
No właśnie. O ile bardzo podobało mi się przeglądanie się w kałużach jutrzejszego deszczu (jeśli czas nie jest linearny, to czemu nie?), o tyle te miękkie, cieniutkie, zwisające pajęczyny zupełnie nie budzą skojarzeń z rysami czy pęknięciami. Ty chętnie wykorzystujesz rozmaite zderzenia przeciwieństw, lecz jedne są udane, inne natomiast - niespecjalnie.
Gorgiasz pisze: Przyjrzałem się. Napęd hybrydowy. No tak, wiecznie ta dwulicowość, zdradził manichejczyków i tu też chciał poszukać zabezpieczenia, zawsze lepiej na dwa fronty. Co prawda powinien zamontować jeszcze gaz, bo nową wiarę też zdradził, ale zrobił to tak inteligentnie, że mało kto zauważył.
Zgrabna złośliwość. Jak to charakter ładnie odbija się w rzeczach...
Gorgiasz pisze:Czułem spojrzenie trzydziestu par oczu przyczajonego w kącie Simurga, oprawione w cichy łopot nieruchomych skrzydeł,
Ech... To spojrzenie oprawione w cichy łopot jakoś niespecjalnie do mnie przemawia.
Gorgiasz pisze:- Mówisz, że za rozumem dąży? Odważna teza, jak na Doktora... sam wiesz czego.
A dlaczego tego słowa też nie należy wypowiadać?
Gorgiasz pisze:Zagadnięty tkwił nieruchomo, wtulony w opiekuńcze regały z miną obrażonej niewinności.
Te opiekuńcze regały to już chyba zbędna animizacja.
Gorgiasz pisze:lekki wiatr kołysał przyczajony mrok, rozpraszany światłem nielicznych lamp, falującym szeptem usiłując opowiedzieć o czymś, czego i tak nie byłem w stanie słuchać,
A tu, mam wrażenie, za dużo epitetów.

Poczepiałam się trochę obrazów i sformułowań takich czy innych i pewnie jeszcze więcej bym ich znalazła, lecz w sumie te moje zastrzeżenia to drobiazg wobec złożoności i różnorodności Twojego świata. Mogę więc z czystym sumieniem powiedzieć, że była to bardzo wciągająca lektura.
Ja to wszystko biorę z głowy. Czyli z niczego.

10
To jest opowiadanie łamigłówka, chciałoby się siedzieć nad nim jak nad kłębkiem i rozwikływać zdanie po zdaniu. Surrealistyczny - tak. Na razie zatrzymałam się w tej warstwie obrazowej, bardzo do mnie przemawia.

Tekst wydaje mi się trochę za gęsty. Można wyrzucić część słów bez szkody dla całości, oszlifować nieco, dodać przejrzystości metaforom, których istota jest wystarczająco skomplikowana. Ale te obrazy! Augustyn i Simurg - jak na takie coś wpadasz? Kiedy on go spotkał, gdy jeszcze szukał? I z nim się nie rozstał?

Bardzo ładne, oryginalne dziełko.

12
Jakoś nic mnie od dłuższego czasu nie skłania, żeby z entuzjazmem grzebać w Tuwrzuciu, pewnie, mój problem, że mi się stroniczki zapisane tytułami głównie z bryndzą kojarzą, nikomu nie uwłaczając. Tym większa uciecha, że się w końcu – niby słoneczko przebijające przez chmury w dzień ponury, ni to jesienny, ni zimowy – uśmiechnęło w tym zapomnianym magazynie czyjeś pisanie.
Wprawdzie, szczerze mówiąc, wywody Hippończyka wydają mi się lekko mulące, lecz kwestia to raczej słabej orientacji i zaangażowania w filozofię, a tym bardziej teologię, niż samego wykładu :-)
Ale część narracyjna – joł, madafaka, dooobre!
Sobie wrócę na końcu do takich tam refleksji ogólnych, na razie to mnie palce świerzbią, żeby tu i ówdzie w tekście zagrzebać.

„Etiuda” mi nie przeszkadza, właśnie przez co najmniej dwuznaczność słowa, dookreślenie jej Chopinem bardzo zaszkodziłoby owej dwuznaczności, zagoniłoby do zagrody jednolitego rozumienia – a po co? Mnie się skojarzyło z etiudą filmową, ktoś wziął i nakręcił poranek, a potem przedstawił efekt jako pracę dyplomową szacownemu gronu profesorów od sztuki na celuloidzie :-)

Ale muzyka tutaj:
„Gdzieś w tle, Księżycowa Sonata opadała znajomym brzmieniem sennych akordów, wprost ze świecącego nad nami srebrzystego globu.”
gdzie odwołanie do konkretnego utworu mało tego, że koliduje z niekonkretną przestrzenią bez kodu pocztowego, to jeszcze rozpycha się w warstwie dźwiękowej, przyczyniając się do niejakiej kakofonii – mi właśnie przeszkadza. Bo już jest jej za dużo. Jeszcze o tym przeszkadzaniu będzie dalej.

„W końcu z trudem zamieniłem ten huk na domniemane wizje tłustych, brudnoszarych ciał..”
Może jednak - „łoskot”?

I wracając do wieloznaczności: „fałszywe dokumenty”. Heh, „dokumenty” to dowód osobisty, ale i lista tajnych współpracowników i pozwolenie na budowę, fałszywe za to może być świadectwo – znowu - a może szkolne? ukończenia kursu operatora wózków widłowych? I co to ja chciałem? A, już mi się zapomniało... :-(

Ale, ale - „kozioł w formie podstawowej” jest frapujący, rzeczywiście, bo stąd już krok do stwierdzenia, że mógłby być w wersji pełnej – z ABSem, ESP i bocznymi poduchami :-P problem w tym, że językowo jest po prostu kanciasty, brzydki, nieużyty. Da się to napisać dużo ładniej, ze zwielokrotnieniem znaczeń.

Teraz o wyrażeniach, zdaniach, które same są fajne, ale powtórzone – irytują. Tu jest pierwsze:
„Siedząca na rozłożystym klonie sowa śledziła nas uważnie, dyskretnie zapisując coś pazurkiem pod uchylonym lekko skrzydłem.” Ten sam numer robi Simurg :-) ptaszki tak mają?

I zaraz drugie:
„Deszcz już zaczynał padać, powstaną kałuże, w lustrach których znów będę szukał rysów swojej twarzy, potwierdzenia odrobiny własnej tożsamości.”
Deszcze → kałuża = lustro, w porządku, dajmy ten motyw jako refren, jednak za każdym razem trzeba go odpowiedzieć nieco inaczej, bo się robi obsesyjnie. Tym bardziej, że lustro występuje – już bez kałuż – w dwóch innych miejscach (winda, finał).

I trzecie:
„Wzdłuż wszystkich ścian, aż do śnieżnobiałego sufitu,..” a potem - „Uchylone okno przysłonięte firanką, doniczka z bliżej nieokreśloną rośliną, skażony współczesnym żyrandolem sufit.”
Albo pominąć pierwszy sufit (szafy mogą być od góry do dołu), a śnieżnobiałość przenieść do dalszej części opisu, albo powiązać, choćby najprostszym „ów” przy drugim suficie.

I dalej, w monologu Świętego:
„...ale musiałem wieloznacznie pisać, nie zachowałyby się w przeciwnym razie, przecież to dla waszego dobra,...” i w tym samym akapicie - „Tak, tak, wiem, nie do końca jednoznacznie, ale rozumiesz przecież dlaczego...”
No niechże on powie, jak jest, nie łazi wkoło, nabijając okrążenia :-)

Co do podwójności oczu Augustyna, to mam podejrzenie, że chodzi o okulary, czy cokolwiek wówczas pełniło ich rolę, aliści też występują w dwóch miejscach opowieści, jakby czytelnik również miał wadę wzroku i wymagał powtórzenia :-P

W opisie mieszkania zbyt długi jest ciąg równoważników zdań, co bystro :-) zauważyła Pani Baronowa, natomiast inkryminowany kawałek załatwiłbym dla odmiany powtórzeniem, a co!
Jest:
„Pośrodku pokoju ciężki stół, na nim rozłożony gruby zeszyt, kilka książek, przybory do pisania z różnych epok, przytulone doń cztery miękkie krzesła z finezyjnie rzeźbionymi oparciami.”
Mogłoby być:
„Pośrodku pokoju ciężki stół, na nim rozłożony gruby zeszyt, kilka książek, przybory do pisania z różnych epok, do stołu przytulały się cztery miękkie krzesła z finezyjnie rzeźbionymi oparciami.”
Ale to pierdoła. Natomiast w zupełnie złym miejscu pojawia się sugestia o ukrytych drzwiach – wydaje się, że powinna uciec na koniec akapitu, jako wynik oglądu narratora i jego wniosek z tegoż oglądu.

Takie zdanie:
„Przyjrzałem się miejscu, gdzie nosił twarz.”
mnie zastanawia. Jeśli jest w nim zamysł, to podany tak, że oczami wyobraźni widzę twarz Mędrca w.... no, miejscu, gdzie słońce nie dochodzi, albo co najmniej w kieszeni :-P

I takie:
„Odmłodniał od naszego poprzedniego spotkania, lat wyraźnie ubyło, schudł, niepotrzebnie uwydatniając ostre kości policzkowe...”
No schudł, to schudł, może dietę mu lekarz przepisał, albo maratony zaczął biegać, ale że sam se uwydatnił kości? Owszem, wyobraźnia (autora, narratora) nie ma granic, mógłby Święty treningiem autogennym rządzić takimi procesami, ale wtedy konsekwentnie, co się da - w stronie czynnej!

” - Lodówka pusta – zwrócił się do Simurga – zresztą pewnie i tak zeżarłeś jakąś księgę – dodał twierdzącym tonem.”
Coś tu nie funkcjonuje. „Twierdzący ton” musiałby być w opozycji do jakiegoś pytania, którego nie widać. I w ogóle to, co dodał Augustyn (atrybucja) jest niespecjalnie potrzebne.

„Bezgłośnym truchtem podszedł do jednej z szuflad…” Trucht to już nie jest chodzenie, tylko bieganie. Mogłoby ewentualnie ptaszysko truchtem „dopaść” szuflady.

A teraz – pewna niekonsekwencja, która pojawiła się w świętym monologu, a dotyczy osadzenia Augustyna w świecie realiów z grubsza nowoczesnych. Kto mu to zrobił? Najwyższy? Narrator? (Hmm… tego w zasadzie nie wymyśliłem). Pytanie, czy wbrew woli zainteresowanego, bo jeśli tak, to chyba powinien zaznaczyć swój sprzeciw, albo kontestować wyposażenie, które mu podsunięto. Gdy jednak założymy, że z pełną akceptacją, dziwnym robi się fakt, że Święty najwyraźniej zgrabnie korzysta z pewnych udogodnień technicznych (samochód, lodówka, telewizja) i wcale mu z tym dobrze, mimo to narzeka na wynalazki, co więcej, jakby nie był zupełnie ciekawy ich działania, o czym świadczy pytanie o elektronikę.
A do tego oburza się, że funkcjonuje, dostępne również jego teraźniejszemu doświadczeniu, choć sprzeczne z jego niegdysiejszą filozofią, uśrednienie i ujednolicenie odbioru treści serwowanych przez media.
Myśliciel byłbyż takim bałwanem?

Czydzieści patrzałków Simurga to – kombinuję – pawi ogon, no bo co innego? Ale symboliki kryjącej się za cyferkami nie rozebrałem :-( stąd i finał mi trochę przeszedł obok.
Czy Ty, Gorgiaszu nie pisałeś już czegoś o niebieskim hipciu?

Dobra. Tośmy sobie trochę pożartowali, poopowiadali krotochwil, trochę pomędrkowali, teraz trzeba poważnie. Najpierw drobiazgi, co przyciągają wzrok i łapią za serce.

Takie coś:
„Wmontowane lustro nie odbijało mojej twarzy, zapewniając dyskrecję i anonimowość.” No heca. Lustro, które jest zaprzeczeniem siebie. W opozycji do kałuż, które pokazują, co trzeba. Ładne.

„Wszedł w przejście, które się nie pojawiło i zniknął.” Co z tego, że alogiczne? Ale jakie obrazowe!

”Samochody rozpoczęły polowanie, nieliczne okna zapalały pierwsze światła, przecierając firankami zaspane powieki i wdychając powiewy ożywczego powietrza.” Ożywione samochody (drapieżne!) i domy jak budzący się ludzie, potrząsa wyobraźnią :-)

Okrągłe łapy i aktywny życiowo wazon – to już znalazła Thana.

A to?
„Tańczące wiewiórki rzucały orzeszki, kosmate ćmy zapraszały do walca, nietoperze nuciły jakieś arie”.
Zatrzymajmy się na chwilę. Po pierwsze – mamy zdanie złożone z trzech krótkich, kompletnie niemożliwych w znanej nam rzeczywistości, co jedno - to większa głupota. Taaa? To dlaczego do kupy tworzą kompletne przedstawienie zawierające muzykę, taniec i interakcję z publicznością? I nastrój trochę z balu w Operze Wiedeńskiej, a trochę z przedstawienia w cyrku, gdzie klauni rozrzucają cukierki roześmianym dzieciakom? Po drugie – wystarczy muzyki, Księżycowa do tego to już za dużo, poświata ze Srebrnego Globu (jak teatralny reflektor) wystarczy.

Teraz o humorze i ironii.

„Wszechświat trwał, obojętny, brakoróbstwo jak zwykle.” Zderzenie kosmicznej nieskończoności z niedoskonałością wytworów ludzkich rąk a jeszcze zjawiskiem społecznym (tylko bumelanctwa i nieuzasadnionych przerw w pracy brakuje) – uśmiech numer jeden.

„Uważa się za autorytet – z irytacją kopnął jakiś kamień, który obrażony takim traktowaniem zawrócił szybko zgrabnym łukiem, celując w jego plecy. Chybił jednak.” Slapstick normalnie. Właściwie to już na rżenie, nie uśmiech.

„... No i potrafił ich używać w starym stylu.” Taki drobiażdżek ze stajni Stefana Króla, hyhyhy.

„Niewielki, prawie skromny apartamentowiec na pobliskim rogu, który jak każdy znaczący róg wyrastał z głowy tego, którego pożegnałem przed chwilą.” No cuś podobnego! Uśmiech numer trzy.

„Cieć z fizjonomią przypominająca Tego, Którego Imienia w okolicy przebywania świętego (ponoć) nie wypadało przyzywać, miłym uśmiechem zaprosił mnie na teren posesji.” Zaraz przyjdzie Harry P z katechizmem pod pachą. Nie chce mi się dalej numerować :-P

„ - Natura nadała? - przerwałem, nie zdążywszy dodać ironii – nie pomyliłeś się?” Ha, dowcipniś z tego narratora, z grubą szpilą.

I tu:
„Na końcu było Milczenie, Milczenie było u Ludzi, a Ludzie byli Milczeniem.
To było na początku u Ludzi.
Wszystko przez nie zginęło, a bez niego nie zginęło nic, co powstało.
W nim była śmierć, a śmierć była ich nadzieją.”

Nie wiem, może cytat? W każdym razie wesoła herezyjka, w sam raz na mały stosik chyba.

No i w ogóle pomysł obsadzenia Ojca Kościoła w roli lokatora bloku na osiedlu gdzieś w Piasecznie (aczkolwiek ostatnio chętnie używany w odniesieniu do bogów olimpijskich i nie tylko) w towarzystwie świata realistyczno-magicznego jest uroczy.

To jest bardzo ciekawe opowiadanie, które można czytać na kilku poziomach – od podążania za fabułą (no rzeczywiście, dość wątła) i opisami przyrody :-P, poprzez śledzenie zawartości myślowej dialogów i monologów, wydłubywanie rodzynków językowych i warsztatowych, kombinowanie z literackimi pierwowzorami, aż do skonfrontowania swojej wiedzy z tezami czy poglądami postaci (i Autora) i polemiki z nimi.
Przy czym każdy poziom daje satysfakcjonujące wrażenia – prawdopodobnie, bo do ostatniego nie doszedłem, czasy formułowania się filozofii i teologii chrześcijańskiej są niezwykle ciekawe, ale jest to jednak wiedza dość hermetyczna. Coś wszakże można ugryźć, bo od czego mamy ciocię W i wujka G?

Mnie się niezwykle podoba kunsztowność i staranność Autora, zwłaszcza w odniesieniu do warstwy językowej, w tym obrazowania, nawet, jeśli ocierają się one o pewną nadmiarowość. Żadne tam floły-pierdoły, człowiek uczciwie przemyślał, co i jak chce powiedzieć, a potem cyzelował swoje myśli, siedząc nad tekstem, nie pisał go na kolanie, czekając, aż kelner pojawi się z następnym browarem. I to widać.
Degustibusy – jak zawsze – mają pełną wolność, jednak nie godzi się nie zauważyć porządnej roboty.

Takie teksty powinni (choćby w ramach treningu) czytać ci kandydaci na pisarzy, którym fantazji fabularnej wystarcza na opisanie podróży rycerza od karczmy do karczmy z obowiązkowym ubiciem kogo- lub czegokolwiek po drodze, a inwencji językowej na konstruowanie zdań z rytmem równie finezyjnym, co praca prasy do blach w fabryce pralek.

Płakać i czytać, nawet jeśli nie idzie lekko. Po co?
Ano, kiedy na oślej łączce pierwszy raz pługiem zsuniesz się do podnóża górki, możesz zostać przy tych wrażeniach i uznać je za wystarczające. Lecz kiedy na porządnej trasie narty zaczną cię słuchać, ciało bez kontroli umysłu układać się będzie w płynne skręty, a w uszach zaświszcze wiatr, na tamtych, którzy zostali i dalej cieszą się wielkimi – ich zdaniem – emocjami, patrzyć będziesz ze zdziwieniem, może nawet pogardą. A przecież to jeszcze daleko nie wszystko. Jeszcze czekają dzikie trasy, które nie widziały ratraka. No i możesz jeszcze stanąć na desce…
Po to.

Ad rem. Gorgiaszu, wielu filozofów w swoich przemyśleniach zaczyna od rozważania jakiegoś paradoksu i na paradoksie często kończy. To, co wydaje mi się najciekawsze, najbardziej nośne literacko, to próba sfabularyzowania tych paradoksów, przybliżenia ich czytelnikowi w formie innej, niż dialog, czy monolog, które czynią utwór statycznym. Przysiągłbym, że to kierunek, w którym warto byłoby podążać, także w Twoim przypadku. Taaa, wiem, wiśta wio, łatwo powiedzieć... :-P

I już na sam koniec. Kiepsko jest ostatnio z poziomem tekstów w Tuwrzuciu. Ten, sam z siebie, a i w obliczu niejakiej malizny, wydaje mi się wart zarekomendowania do Wyróżnionych.
Co z przyjemnością niniejszym czynię.

13
Leszku, bardzo dziękuję za – jak zwykle zresztą – inspirujący, wnikliwy i niezwykle ciekawy komentarz.
Wprawdzie, szczerze mówiąc, wywody Hippończyka wydają mi się lekko mulące,
Odnoszę podobne wrażenie. Problem polega na tym, że nie bardzo udaje mi się znaleźć właściwą formę do przedstawienia pewnych spekulacji, koncepcji, a może nawet postawionych tez, z teologii, filozofii czy fizyki. A ponieważ jest to dla mnie najważniejsze, obawiam się, że zjawisko to będzie się powtarzać.
Ale muzyka tutaj:
„Gdzieś w tle, Księżycowa Sonata opadała znajomym brzmieniem sennych akordów, wprost ze świecącego nad nami srebrzystego globu.”
gdzie odwołanie do konkretnego utworu mało tego, że koliduje z niekonkretną przestrzenią bez kodu pocztowego, to jeszcze rozpycha się w warstwie dźwiękowej, przyczyniając się do niejakiej kakofonii – mi właśnie przeszkadza. Bo już jest jej za dużo.
Po zastanowieniu, dochodzę do wniosku, że chyba masz rację.
Może jednak - „łoskot”?
Tutaj zdecydowanie masz rację.
Ale, ale - „kozioł w formie podstawowej” jest frapujący, rzeczywiście, bo stąd już krok do stwierdzenia, że mógłby być w wersji pełnej – z ABSem, ESP i bocznymi poduchami problem w tym, że językowo jest po prostu kanciasty, brzydki, nieużyty.
Kanciasty – zgoda, brzydki – no, skoro tak twierdzisz, ale nieużyty to się nie zgodzę (choć pewnie różnie można ten termin rozumieć). W moim przekonaniu jakiś użytek z tego słowa jednak jest, niesie w sobie określoną (aczkolwiek mocno zakamuflowaną) treść, o czym pisałem wyżej.
Teraz o wyrażeniach, zdaniach, które same są fajne, ale powtórzone – irytują.
Te powtórzenia są zamierzone, a jeśli irytują – cóż, znaczy nie wyszło.
Co do podwójności oczu Augustyna, to mam podejrzenie, że chodzi o okulary, czy cokolwiek wówczas pełniło ich rolę,
Nie. To dualistyczne przeciwstawienie trzydziestu parom oczu Simurga.
mnie zastanawia. Jeśli jest w nim zamysł, to podany tak, że oczami wyobraźni widzę twarz Mędrca w.... no, miejscu, gdzie słońce nie dochodzi, albo co najmniej w kieszeni
Miałem co innego na myśli. Ludzie noszą maski, popularnie postrzegane jako wciąż ta sama twarz, noszą i zmieniają je tak jak ubranie.
„Bezgłośnym truchtem podszedł do jednej z szuflad…” Trucht to już nie jest chodzenie, tylko bieganie. Mogłoby ewentualnie ptaszysko truchtem „dopaść” szuflady.
Tak, masz rację.
A teraz – pewna niekonsekwencja, która pojawiła się w świętym monologu, a dotyczy osadzenia Augustyna w świecie realiów z grubsza nowoczesnych. Kto mu to zrobił? Najwyższy? Narrator?
Nie traktowałbym tego jako niekonsekwencji. To pytanie jest po prostu pominięte. Rodzaj uproszczenia, abstrakcji w filozoficznym sensie oderwania, wyabstrahowania, z dodatkiem dalekiego echa filozofii buddyzmu zen (chińskie chan) i koanów. Nie konstruowałem zwartego, logicznego świata czy systemu pojęć.
Gdy jednak założymy, że z pełną akceptacją, dziwnym robi się fakt, że Święty najwyraźniej zgrabnie korzysta z pewnych udogodnień technicznych (samochód, lodówka, telewizja) i wcale mu z tym dobrze, mimo to narzeka na wynalazki, co więcej, jakby nie był zupełnie ciekawy ich działania, o czym świadczy pytanie o elektronikę.
Przecież takie zachowanie, taka postawa, jest normą w dzisiejszym świecie.
Czydzieści patrzałków Simurga to – kombinuję – pawi ogon, no bo co innego? Ale symboliki kryjącej się za cyferkami nie rozebrałem
Simurg, pochodzący z Persji, etymologicznie oznacza „trzydzieści ptaków” (metaforycznie odnosi się do ludzi), a pochodzi z legendy/mitu o ptakach, które wybrały się na poszukiwanie swego króla, wiele z nich ginie w ciężkiej wędrówce, wreszcie trzydzieści z nich przybywa do Simurga czyli Boga i „Wówczas w odblasku swej twarzy garstka trzydziestu ptaków (si-murg) widzialnych spogląda w twarz Simurga niewidzialnego. Tonęły wzrokiem w Simurgu i przekonały się, że on stanowił si-murg (trzydzieści ptaków) t.j. ich samych. (…) Patrząc w stronę Simurga widziały, że w tych miejscach panuje jakaś istota, a skoro ku sobie samym wzrok swój zwróciły, widziały, że tą istotą są one same. Nakoniec jeśli spojrzały jednocześnie w dwie strony, zapewniły się, że one i Simurg stanowiły jedną tylko istotę. Wówczas wszystkie te ptaki, pogrążone w osłupieniu, oddały się myślom, nie mogąc myśleć.” W zakończeniu ptaki rozpływają się w Nim, czyli w samych sobie, tak jak cień tonie w słońcu.
/ „Dzieje literatury powszechnej z illustracyami” oprac. przez I. Radlińskiego, E. Grabowskiego, I.A. Święcickiego, B. Grabowskiego ; Warszawa 1887/

Dalej – to nawiązanie (mgliste, przyznaję) do znaczenia i symboliki kabalistycznej i biblijnej oraz zasad gematrii tej liczby; w pewnym stopniu oparta na ideach Fabre d'Olivet'a, ale głównie moja, autorska.
Czy Ty, Gorgiaszu nie pisałeś już czegoś o niebieskim hipciu?
Chyba nie. Przynajmniej nic mi o tym nie wiadomo.
I tu:
„Na końcu było Milczenie, Milczenie było u Ludzi, a Ludzie byli Milczeniem.
To było na początku u Ludzi.
Wszystko przez nie zginęło, a bez niego nie zginęło nic, co powstało.
W nim była śmierć, a śmierć była ich nadzieją.”
Nie wiem, może cytat? W każdym razie wesoła herezyjka, w sam raz na mały stosik chyba.
Pochlebiam sobie, że na duży. To parafraza początku Prologu Ewangelii według Jana.
a potem cyzelował swoje myśli, siedząc nad tekstem, nie pisał go na kolanie, czekając, aż kelner pojawi się z następnym browarem. I to widać.
Oj siedział. Dwa miesiące tylko nad tym się męczyłem. Dzięki, że zauważyłeś.
to próba sfabularyzowania tych paradoksów, przybliżenia ich czytelnikowi w formie innej, niż dialog, czy monolog, które czynią utwór statycznym. Przysiągłbym, że to kierunek, w którym warto byłoby podążać, także w Twoim przypadku. Taaa, wiem, wiśta wio, łatwo powiedzieć...
Tak, warto byłoby, ale – jak sam wiesz – to trudne zadanie, bardzo trudne, a i przekonania czy motywacji czasem brakuje...

14
Gorgiaszu!
Gorgiasz pisze:Kanciasty – zgoda, brzydki – no, skoro tak twierdzisz, ale nieużyty to się nie zgodzę (choć pewnie różnie można ten termin rozumieć). W moim przekonaniu jakiś użytek z tego słowa jednak jest, niesie w sobie określoną (aczkolwiek mocno zakamuflowaną) treść, o czym pisałem wyżej.
Jest użytek znaczeniowy, słusznie, ale literacko, stylistycznie cosik jest zgrzytliwie. No i mnie wypuszcza w niechciane rozumienie, bo mi kozioł natrętnie włazi do głowy, nasmarowany oliwą w brytfannie, gotowy, żeby go wstawić do piekarnika :-)

Piszesz, kiedy trzeba, ślicznie, okrągło. Może pokombinować z imieniem, mianem, czymś takim? Mnie wyszło tak: „Zasadzka czyhała na początku i na końcu, a w środku siedział kozioł, w postaci najsurowszej, podstawowej, tak chciałoby się o nim powiedzieć”.
Gorgiasz pisze:Te powtórzenia są zamierzone, a jeśli irytują – cóż, znaczy nie wyszło.
Oj tam, oj tam ;-)
Gorgiasz pisze:Miałem co innego na myśli. Ludzie noszą maski, popularnie postrzegane jako wciąż ta sama twarz, noszą i zmieniają je tak jak ubranie.
OK, z tym zdaniem jest trochę tak, jak z kozłem. W tej postaci jednak prowadzi na manowce, czymś jeszcze warto by było czytelnika wspomóc.
- Mogę zadzwonić, przyniosą – grał swoją rolę. „Przyjrzałem się miejscu, gdzie nosił twarz, główny jej rekwizyt.”?
Ech, czasem rzeczywiście ciężko się rzeźbi w materii słów. Ale... dwa miechy poszły w komin, to i jeszcze jeden na szlifowanie nie zawadzi :-P
Gorgiasz pisze:Nie traktowałbym tego jako niekonsekwencji.
A nie, tu jeszcze nie ma niekonsekwencji, to był tylko wstęp. To, że – jako autor - nie stawiasz wszystkich pytań (to oczywiste, niby jak?!), nie oznacza, że czytelnicy ich sobie nie postawią, ba, sami sobie nie odpowiedzą :-P
Gorgiasz pisze:Przecież takie zachowanie, taka postawa, jest normą w dzisiejszym świecie.
Eee... no tak. Tutaj masz rację stuprocentową. Niestety, żyję z naiwną wiarą, że ludzie mądrzy są niezwykle ciekawscy i wnikliwi. A powinna dać do myślenia postać Immanuela i słynna anegdota o wizycie w burdelu :-P
Gorgiasz pisze:Simurg, pochodzący z Persji, etymologicznie oznacza „trzydzieści ptaków” (metaforycznie odnosi się do ludzi)...
Oooo... Bardzo się wszystko rozjaśniło. Internet jezd gupi, nie mówi tego, co akurat najbardziej potrzebne.
Gorgiasz pisze:Dalej – to nawiązanie (mgliste, przyznaję) do znaczenia i symboliki kabalistycznej i biblijnej oraz zasad gematrii tej liczby; w pewnym stopniu oparta na ideach Fabre d'Olivet'a, ale głównie moja, autorska.
Ojezu, omatko, ratunku! <LP włazi w popłochu pod stół licząc w obronnym odruchu palce – jeden, dwa, trzy...>
Gorgiasz pisze:Pochlebiam sobie, że na duży. To parafraza początku Prologu Ewangelii według Jana.
A nie, tyle to wiem, tutaj się Wujek i Ciocia spisali. Tylko nie wiedziałem, czy sobie sam, samiuteńki tak poprzerabiałeś. Już idzie hiszpańska inkwizycja... :-P
Gorgiasz pisze:Tak, warto byłoby, ale – jak sam wiesz – to trudne zadanie, bardzo trudne, a i przekonania czy motywacji czasem brakuje...
Ja Ci dam brak motywacji... Dopóki choćby jeden wierny czytelnik.... Ni ma letko :evil:
ODPOWIEDZ

Wróć do „Opowiadania i fragmenty powieści”

cron