Pieścidełko
Samolot tanich linii był wyładowany po brzegi. Wolne miejsce w schowku na bagaż znalazłam dopiero cztery rzędy za swoim fotelem. Wcześniej na lotnisku zdążyłam kupić kilka drobiazgów: ciasteczka w ozdobnej puszce, magnesy na lodówkę, zeszyt z króliczkiem Miffy dla siostry. Po chwili wahania kupiłam też perfumy dla mamy (Ekstrawagancki prezent jak na studencką kieszeń. Zwykle dawałam jej książki). Upchnęłam siatkę z zakupami między czyjeś walizki, które ze względu na rozmiar powinny były raczej lecieć w luku bagażowym, i wróciłam na miejsce.
Na fotelu po drugiej stronie przejścia siedział mężczyzna w garniturze i płaszczu. Młody mężczyzna, ale jednak mężczyzna, nie chłopiec. Spojrzał na mnie, więc uciekłam wzrokiem. Moją uwagę przyciągnęły jego buty: skórzane ze spiczastym noskiem. „Jest coś niesamowicie męskiego w tych butach” – pomyślałam i już nie mogłam odpędzić tej myśli. Skojarzyły mi się banalnie: z zapachem cygar, z firmowym lunchem, z czymś niedostępnym dla dziewczynki z torbą tanich świątecznych prezentów. Po prostu typowo męski fason. Kobiety nie noszą takich butów. Ani młodzi chłopcy. Mogą nosić buty sportowe „adidasy”, trampki, buty do wspinaczki, kowbojki, buty wojskowe, sztyblety czy mokasyny… Ale nie noszą butów do garnituru. Przynajmniej niezbyt często. A może i noszą. Może nie chodzi wcale o buty. Spojrzałam jeszcze raz na ich właściciela. Posłał mi uśmiech – w połowie drogi miedzy flirtem a uprzejmością towarzysza podroży. Odwzajemniłam się tym samym i odwróciłam wzrok w stronę okna. Zaczęło robić się duszno. Wciąż jeszcze czekaliśmy na start.
Miały to być moje pierwsze rodzinne święta od czasu, kiedy wyjechałam z Polski na studia (w poprzednie Boże Narodzenie nie wróciłam do domu z powodów, o których później opowiem). Minęło półtora roku, choć naprawdę wydawać by się mogło, że znacznie mniej. Jest taka teoria wyjaśniająca, dlaczego w dzieciństwie czas zdaje się upływać wolniej, a z wiekiem przyspiesza. Podobno dzieje się tak, ponieważ na początku życia każdy dzień, każda godzina stanowi większy procent całości. Gdy mamy piec lat, rok stanowi dwadzieścia procent nieskończonego morza czasu. W miarę jak przybywa nam lat rok, dzień, godzina traci na relatywnej długości.
Nie wiem, czy to prawda. Jednak dla mnie na pewno w święta czas płynie inaczej. Nie potrafię stwierdzić, czy wolniej, czy szybciej, ale jakoś pełniej, jakby zawierał w sobie więcej. Każda minuta zapewnia sto procent dziennego zapotrzebowania na wspomnienia z dzieciństwa. Cały wieczór to już końska dawka, jaką przetrawić mogą jedynie najbardziej odporni. Po kilku miesiącach tęsknoty za domem byłam nie tylko gotowa na ten zmasowany atak, ale co więcej oczekiwałam go z radością: momentu, gdy poczuję zapach drewna na schodach, a stare niemieckie lampki na choince (te same od piętnastu lat) zagrają „O tannenbaum”.
W moje rozmyślania wdarł się komunikat: „Prosimy o wyłączenie wszystkich urządzeń elektronicznych”.
Sięgnęłam po telefon. Jedna nowa wiadomość.
Jasper.
1. Dzielność
(Przeszłość)
Króle witają...
Na początku wcale mi się nie spodobał. Wydawał mi się wręcz brzydki. Był wprawdzie (jak większość swoich rodaków) wysokim blondynem, jednak w jego twarzy było coś, co nie wzbudzało mojego entuzjazmu, coś lekko podejrzanego: nieco krzywe zęby i rozbiegany wzrok. Pewnie nigdy nie zwróciłabym na niego większej uwagi, gdyby któregoś zimowego dnia nie zepsuł mi się rower. Właściwie „zepsuł się” to nie do końca trafne określenie.
* * *
Był grudzień, dwa tygodnie przed świętami. Pierwszy rok mojego pobytu za granicą. Zima uderzyła niepokojąco wcześnie jak na tutejszy morski klimat. Jednak po kilkudniowych przymrozkach przyszła chwilowa odwilż. Tego dnia obudziło mnie słońce. Wyszłam z domu i pierwszą rzeczą, jaką zobaczyłam były ślady gąsienic na lepkim, topniejącym śniegu. Czarny pas ziemi prowadził w stronę stojaków rowerowych.
Na jego końcu znajdowała się rzeźba, której nigdy wcześniej nie widziałam. Z daleka metalowa, powykręcana konstrukcja przypominała nieco szkielet konia lub jelenia. A może to jeden z reniferów spadł na ziemie? Mechaniczny renifer – modernizacja dotarła pewnie i na biegun. Stałam jak urzeczona, jakbym rzeczywiście odnalazła w śniegu szczątki mechanicznego zwierzęcia. Szczątki przyszłości. I nawet, gdy dotarło już do mnie, że mam przed sobą swój rower, nie potrafiłam się zdenerwować. Wyglądał zbyt niesamowicie.
Spojrzałam na sąsiedni budynek ogrodzony siatką, obwieszony ostrzeżeniami, gotowy do rozbiórki. Może operator koparki świętował „Winter holidays” już na początku grudnia? Kilku mężczyzn w roboczych kombinezonach kręciło się po terenie. Podeszłam do siatki i zamachałam rękami:
- Halo, przepraszam!
Stojący najbliżej mężczyzna zaczął mówić coś do mnie z bardzo silnym polskim akcentem. Ktoś inny zawołał: „O co chodzi?”. Wspaniale – rodacy. Przeszłam na język ojczysty:
- Przepraszam, ale chyba któryś z panów… - szukałam odpowiednich słów - …zagalopował się i uszkodził mój rower.
Ten najbliżej siatki obrzucił mnie spojrzeniem. Oczy miał bardzo jasne, może przez kontrast z ogorzałą skórą.
- Kazik! - zawołał i splunął mi pod nogi.
Podszedł do nas mężczyzna w czerwonej czapce z pomponem.
- O, koleżanka nasza, krajowa, Polka.
Po krótkiej wymianie uprzejmości (Co tu robisz? Studiujesz? Pracujesz? Skąd jesteś?) ruszyli za mną.
- Czyli rowerek kolega stuknął, tak? Który to? – spytał Kazik w czerwonej czapce w połowie drogi do stojaka.
- Pozna pan.
Gdy zobaczył mój rower, zagwizdał. Obeszli go z Jasnookim ostrożnie, niczym łowcy zwierzynę. Ciekawe, czy to któryś znich upolował tego biednego mamuta. Zmiażdżony i zmięty, rower przedstawiał żałosny widok. Siodełko przypominało zgnieciony plastikowy kubek, skręcone w ósemkę opony – ironiczny żart znieśmiertelności. Szprychy sterczał w koło jak cierniowa korona. Chrystus konający. To nie te święta.
- O Chryste! – Kazik miał chyba podobne do mnie skojarzenia.
- O kurwa! – zawtórował mu Jasnooki, po czym splunął i kucnął przy stojaku. Przez chwile wyglądał jakby się modlił.
- Łańcuch cały. Przynajmniej nikt nie buchnie takiego sprzętu.
Kazik zarechotał.
- Dowodu rzeczowego! - Starałam się przybrać surową minę.
- Musisz się odezwać do zarządcy budynku. Jakoś to załatwią.
- Wyklepią - Kazik znowu się roześmiał. - Tylko uważaj – dodał z troską. - To Holender, Żyd jeden, na pewno będzie chciał cię wy… kiwać.
Teraz obaj wybuchnęli śmiechem. Jasnooki wstał i otrzepał kolana. Kazik wyciągnął komórkę i pstrykał zdjęcia. Zrobiłam się nagle spięta.
- Śpieszę się na zajęcia. Już i tak jestem spóźniona – wymamrotałam. - Przepraszam.
Mokry śnieg chlupotał mi w butach, gdy biegłam na przystanek autobusowy.
* * *
Autobus zaczynał trasę niedaleko mojego domu, nadjechał więc prawie pusty. W takich okolicznościach chłopak stojący na przegubie automatycznie przyciągnął moją uwagę. Był odwrócony do mnie tyłem, mimo to rozpoznałam jego sylwetkę. Wiedziałam, że miał na imię Jasper, Kasper lub jakoś podobnie. Chodziliśmy razem na zajęcia i obracaliśmy się w tych samych kręgach, pewnie nawet zostaliśmy sobie kiedyś przedstawieni, chociaż teraz już na takie rzeczy nikt nie zwraca uwagi. Nigdy tak na dobrą sprawę ze sobą nie rozmawialiśmy.
Nie ufam ludziom, którzy stoją w pustym autobusie. Usiadłam na pierwszym z brzegu wolnym miejscu, dość daleko od niego. Zastanawiałam się, czy kiedy się odwróci nawiązać z nim kontakt wzrokowy, czy raczej udawać, że go nie widzę. Ostatecznie przeważyła chęć rozmowy. Przez moment chciałam nawet podejść do niego, postanowiłam jednak poczekać, aż on podejdzie do mnie.
Miał na sobie krotki kożuch z futrzanym kołnierzem i czerwone spodnie. Przekrzywił nieco głowę, tak, że stał teraz zwrócony do mnie profilem. Wyglądał jakby myślał o czymś intensywnie, a mnie przyszło nagle do głowy, że gdy zamyka oczy i usta wygląda nawet ładnie.
Na następnym przystanku wsiadło kilka osób. Jasper (Kasper?) wciąż się nie odwracał a ja zaczęłam się niecierpliwić. Tak bardzo chciałam opowiedzieć komuś o tym, że mój rower został rozjechany przez buldożer.
W końcu postanowiłam podejść do niego. Uniosłam się lekko z siedzenia i wtedy on podniósł głowę i omiótł spojrzeniem autobus. Jego wzrok prześlizgnął się po mnie – wydawało mi się nawet, że zobaczyłam w nim iskrę rozpoznania – zaraz jednak przemknął dalej, nie zatrzymując się. Oczywiście nie podszedł do mnie. Więcej też nie patrzył w moją stronę. A mi nagle odechciało się rozmów. Przez całą drogę od przystanku na wydział szłam kilka kroków za nim.
* * *
Tej nocy śnił mi się chłopak w czerwonej czapce, jadący na mechanicznym reniferze. Stałam na śniegu przed swoim domem w Warszawie, grzebiąc w ziemi patykiem, gdy zobaczyłam jak wyłaniają się zmgły: chłopak i renifer. Chłopak miał nieco krzywe zęby, które odsłaniał w ponętnym uśmiechu. „Przysłał mnie zarządca budynku” – powiedział. Nim się obejrzałam, siedziałam w siodle tuż przed nim. Czułam, jak dotyka ustami moich włosów i ucha. Ręce trzymał jednak za plecami. Jego obecność była tak realna, oczywista i słuszna jak moja własna. Zrozumiałam, że to na niego czekałam, stojąc przed domem. „Zepsuł mi się rower” - powiedziałam. Splunął na śnieg. „Wiem. Wiem wszystko.”
* * *
Następnym razem spotkałam Jaspera przy automacie do kawy. Czekał w kolejce tuż przede mną. Stanęłam nieco bliżej niż zwykle i przyglądałam się jego plecom. Był ubrany w ciemnozieloną koszulę, koszulę koloru mchu i choinek, a jego zapach przywoływał na myśl zapach ziemi. Przypominał świerk albo górującą nade na skałę. Gdy przyszła jego kolej, naciskał guziki automatu bardzo szybko, a czekając na kawę odszedł kawałek na bok i stał tak zniecierpliwiony z wyciągniętą ręką, jakby brał udział w sztafecie: naprężony i gotowy do startu.
Pieścidełko (początkowy fragment)
1
Ostatnio zmieniony pt 24 paź 2014, 22:13 przez Sud_Pralad, łącznie zmieniany 3 razy.
„Nie rozumiem, wie pan, jak można przechodzić koło drzewa i nie być szczęśliwym, że się je widzi? Rozmawiać z człowiekiem i nie być szczęśliwym, że się go kocha!”
„I co to znaczy śmieszny? Cóż z tego, ileż to razy człowiek bywa albo wydaje się śmieszny? A teraz prawie wszyscy zdolni ludzie strasznie się boją śmieszności i w skutek tego są nieszczęśliwi.”
F.D.
„I co to znaczy śmieszny? Cóż z tego, ileż to razy człowiek bywa albo wydaje się śmieszny? A teraz prawie wszyscy zdolni ludzie strasznie się boją śmieszności i w skutek tego są nieszczęśliwi.”
F.D.