Było to jakiś czas temu. Dwie supernowe wstecz.
W tych czasach wojny toczyły się jedna za drugą. Istniały zakazane planety, o których prawie nikt nie wiedział. Na jednej z nich, ja i moi kamraci mieliśmy swoją kryjówkę. Nasza baza nazywała się „Saluun”. Byliśmy ostatnimi prawdziwymi Ziemianami, którzy nie potrafili zapomnieć o Ziemi. I zależnie od układów z naszymi klientami nazywano nas różnie – piratami, elementem czy najemnikami. W istocie rzeczy należeliśmy do odważnych i niezdyscyplinowanych ludzi ściganych przez prawo. Każdy z nas pilnował swego interesu, a nie matactw obcych cywilizacji, które chciały nas za wszelką cenę wcielić do swoich armii. W tych armiach pokrak, jeden ziemianin był więcej wart niż dziesięciu ich wojowników. Krótko mówiąc, byliśmy z gliny, która łatwo się dezorganizowała z byle powodu.
Długotrwałe promieniowanie kosmiczne odcisnęło piętno na mojej twarzy. Niejedno przeżyłem na niejednej planecie, sądząc, iż słyszałem różne cuda, jakie potrafi odebrać ludzkie ucho z bełkotu innych ras. Tak sądziłem. Do czasu. Tego dnia raczyłem się z kompanami zrabowanym napojem rasy Vxrz. Mniejsza z tym jak się ten napój nazywał – ziemski język mógłby połamać się od tego bełkotu. Napój, podobny w konsystencji do naszego soku był przedni. A, że czas nie miał dla nas znaczenia, delektowaliśmy się nim powoli. W smaku podobny był do naszego ziemskiego piwa, lecz nie sposób było się tym sokiem upić. Lecz nadal uważam, iż nasza staruszka Ziemia oferowała najlepszy towar w kosmosie. Nawet naszym nieczułym sercom było żal tej poczciwej planety i jej nieprzebranych zasobów nie tylko wody, ale i mocniejszych trunków. Ach! Nie mówmy już o tym.
Opowiem wam coś. Czego w żadnych aktach nie znajdziecie. Ten dzień pamiętam bardzo dokładnie. Siedziałem sobie z moimi druhami ściskając sobie te soczki w rękach, wsłuchując się w wiadomości z dalekich światów. A wiadomości były paskudne: potężne imperium Tor-Tan-Sud prowadziło wojnę z nieznaną nikomu wcześniej cywilizacją Cziwad. Było to dla mnie niepojęte, gdyż około ośmiu ziemskich lat temu imperium to zapowiadało swą neutralność i chęć współpracy z każdym na rzecz pokoju. Jeszcze nie słyszałem aby imperium dopiero co nawiązując kontakt z inną cywilizacją wypowiedziało jej wojnę.
Dobra, wracam co opowiadania i soczków! Tego dnia siedziałem w „Saluunie” rozkoszując się wygodną meliną i towarzystwem. Na zewnątrz szalała potężna wichura. Jak zwykle pogoda na zewnątrz była paskudna, lecz takie były uroki tutejszego babiego lata. Nawet podczas najsilniejszych podmuchów wiatru atmosfera miała konsystencję „londyńskiej mgły”. Nie pytajcie się mnie o pochodzenie tego zwrotu. Podobno ma ono coś wspólnego z naszą ukochaną Ziemią. Dzięki silnym wiatrom i owej ślepej atmosferze nikt niepowołany nie lądował na tej planecie.
Dotychczas. Na początku myślałem, że to ktoś z naszych z pilną sprawą, lecz barman nie tylko mnie rozczarował i wprowadził w stan najwyższego wzburzenia. Obcy statek wylądował. Jakiś obcy wylądował! Nie potrzebowaliśmy żadnych pokrak zwłaszcza w „Saluunie”. Już chciałem, idąc za przykładem kumpli, naciągać prześcieradło na siebie by rozprawić się z niechcianymi przybyszami, tym bardziej okazało się, iż był to nam nieznany statek.
Nasze zaskoczenie było całkowite. W przestronnych hermedrzwiach stanął – człowiek! Zwróciłem oczy w jego stronę życząc mu tylko jednego. Ale to mi, mimo iż czułem się tu jak u siebie, jego wyraz twarzy napędził lekkiego stracha. Nic nie robiąc sobie z naszej delikatnie mówiąc obojętności - rozejrzał się. Przyjrzał się każdemu z nas z osobna, leniwie bawiąc się czymś, co wisiało przy jego pasie. Z jego intencji zrozumiałem przeznaczenie nieznanego przedmiotu. Był zabawny sądząc, iż jakakolwiek broń zadziała w polu Saluunu. Nie po to budowano tę budę, by ktoś mógł się tu powystrzelać.
Mina mi lekko zrzedła, gdy zniknęło najcenniejsze trofeum ostatnich dziesięciu ziemskich lat. Krata czystej po prostu wyparowała! Zniknęła, a czujniki nic nie zarejestrowały!
W przybyszu było coś niesamowitego. Można było wyczuć w nim antypatię do wszystkiego co żywe. Miałem ochotę zabawić się nim, lecz miał w sobie coś co mnie trzymało na dystans. Czułem się jak dziecko. Dobrze znacie ten rodzaj bezsilności, gdy trafiacie na lepszego od siebie zawodnika. Jeżeli uważano nas za niegodnych noszenia miana człowieka, to nie wiem jak jego określić. Był nam bardziej obcy niż Obcy, których znaliśmy.
Nieznajomy patrząc na barmana wyrzucił z siebie jakiś bełkot, czekając w napięciu na jego reakcję. Nasz stary poczciwina spojrzał na niego tępo. Nieznajomy poczekał chwilę i wyrzucił z siebie jeszcze raz jakiś bełkot, tym razem donośniejszy. Nie wytrzymałem i zarechotałem złośliwie. Ten bałwan był za długo w kosmosie – nieszkodliwy świr. Wróciłem do omawiania swoich spraw. Nikt się nie pytał go o imię. Mógłby być kotem perskim i nikogo by to nie zdziwiło.
Nasz barman, stary kuternoga i szczwany lis kosmiczny kuty na cztery nogi zagadnął do niego:- Te wariat! Tutaj nawet za siedzenie się płaci. Pokazuj szmal, albo spadaj stąd.
Czy widzieliście kiedyś stare prześcieradło? Jeśli tak to wiecie co czułem patrząc na jego twarz, która była wymięta i nieświeża. Nieznajomy flegmatycznie wycedził słowa do barmana: - Daj chociaż szklankę wody!
Wiadomo było, że nikt się nie ruszy, gościnność nie leżała w naszej naturze.
- Opowiem wam historię, a sami osądzicie ile jest warta szklanek wody! Zaczynało być ciekawie, a barman podsuwając mu kufel piwa rzekł:- Masz na dobry początek, lecz jeżeli będziesz nudził chłopcy wykręcą ci piwo razem z jajami. Rozumiemy się?
Pokiwałem głową, święte słowa. Rozejrzałem się, nie tylko ja byłem ciekawy nowych historii. Wtedy nieznajomy uśmiechnął się pod wąsem, wziął duży łyk piwa i zaczął.
Trzy lata ziemskie spędziłem latając pod banderą Tor-Tan-Sud, nim ... . Niechciany przybysz chciał kontynuować, lecz Pawlik siedzący tuż koło mnie wyraził dezaprobatę dla jego fantazji: - Bzdura! Żaden Ziemianin nie zamustrował się u nich, nikt nie latał tak daleko. Obcy spojrzał na Pawlika, który służył pod prawie wszystkimi banderami cywilizacji znanego nam kosmosu, i wiedział co mówi. - Zarzucasz mi kłamstwo? – rzekł, na co Pawlik odparował – Tak!
- Hardy jesteś! A jak sądzisz czyim statkiem przyleciałem! – zripostował przybysz. Wiedziałem, że Pawlik łatwo mu nie popuści i będzie draka. Reszta kompanów uspokoiła go na razie, chcąc wysłuchać niecodziennego gościa.
Wówczas ktoś z sali rzucił: - Co nim?
Obcy nic nie robiąc sobie z zaistniałej sytuacji pokazał pusty kufel. Barman szybko go napełnił. Przybysz dalej opowiadał: - Nim zamustrowali mnie na swoim flagowym statku „Na-Ta-Ok”. No, nie na samym statku, lecz w kapsule, w której mogłem żyć - sprostował widząc nasze miny i ciągnął dalej:- Pamiętacie, swego czasu było głośno o tym statku. Imperium Tor-Tan-Sud głosiło, iż przyniesie on pokój naszej umęczonej galaktyce. Miał pogodzić zwaśnione rasy, doprowadzić do kompromisów. Stąd nazwa statku „Ten, który niesie pokój”.
Tak, dobrze pamiętałem te czasy, o których opowiadał nieznajomy najemnik. Bałem się, że stracę zajęcie przez te krucjaty pokoju.
¬ - Pogodził około dwudziestu ras, gdy natknął się na krańcach galaktyki na nieznaną nikomu wówczas rasę! – Obcy zaakcentował mocniej ten ostatni wyraz, licząc na nasze zaskoczenie, lecz każdy z nas wiedział o tym. Nieznajomy kontynuował:
– To był szok dla przedstawicieli Tor-Tan-Sud. Za najbardziej skłóconym rejonem galaktyki rozwijała się potężna cywilizacja. Idealne miejsce by spokojnie istnieć bez odwiedzin z zewnątrz! Zaczęto podejrzewać, iż za tymi konfliktami kryła się cwana polityka tej cywilizacji nazwanej umownie - Cziwad. Gdy nie ma pokoju w kosmosie, każdy pilnuje własnego ogródka, gdyż nie ma czasu na kosztowną eksplorację kosmosu.
- Logiczne – przyznałem, a najemnik ciągną dalej:
- Statek cywilizacji Tor-Tan-Sud latał od planety do planety, a te bestie nie chciały nawiązać z nami kontaktu, twierdząc, iż bez zgody władz centralnych nic nie mogą zrobić. Dość długo szukano ich rządu. Na statku „Na-Ta-Ok” wszyscy byli zdecydowani machnąć wszelkimi odnóżami na ich władze. Nie chciało nikomu się wierzyć - jak Cziwad mogli skolonizować kosmos bez posiadania centralnej władzy? Na „Na-Ta-Ok” doszli do wniosku, że władza kultury Cziwad ukrywa się przed nami, a powoływanie się na wyższe instancje to tylko parawan. Postanowiono postawić ich przed faktem dokonanym. Wóz albo przewóz, Cziwad nie będzie dmuchał nam w dysze. O tak, z tym łatwo przyszło mi się zgodzić. Tu, nieznajomy miał poglądy zbliżone do moich.
- Tor-Tan-Sud wybrali sobie nie skolonizowaną planetę w pobliżu ich najbogatszych układów. Zaczęli się tam panoszyć i uzupełniać podstawowe surowce. Czekali, przecież Cziwad musieli się kiedyś zainteresować nami. Nikt nie pozwala sobie na okradanie własnych układów. Elokwencją nikt z nas nie grzeszył, więc tym razem
wszyscy jak tylko siedzieli w „Saluunu” przytaknęli. Znaliśmy z własnego doświadczenia jak cywilizacje pilnują swoich bogactw.
- W pewnym momencie statek dostał wiadomość od Cziwad, że szykują oficjalne powitanie. Tor-Tan-Sud dopięli swojego! Wybrano planetę z wyważoną grawitacją aby przedstawiciele obu cywilizacji czuli się w miarę swobodnie. Ktoś z sali rzucił spóźnione pytanie do najemnika:
- Hej, czegoś tu nie rozumiem, do czego byłeś im potrzebny?
Nieznajomy rzekł ponuro:
– To odrębna historia. Tor-Tan-Sud znaleźli mnie jako rozbitka w kosmosie - z dala od Ziemi. Łatwiej im było zaadoptować statek dla mnie, niż odsyłać mnie ku ojczystym terenom. Jestem najemnikiem, zostaję tam gdzie dobrze płacą. A jeśli chodzi o służbę na Na-Ta-Ok byłem bardzo dumny wierząc, że chcą zrobić ze mnie ziemskiego niezależnego obserwatora. Czas pokazał jaki byłem naiwny! – skończył nerwowo.
Agresywny ton ostatniej wypowiedzi najemnika wprowadził trochę urozmaicenia w jego lekko usypiający monolog. Pobudzał towarzystwo Saluunu nie swą opowieścią, a tym co chciano z nim zrobić. Jakże to ja i moi kompani byliśmy naiwni!
- Stanęło na tym, że to miał być tradycyjny kontakt w cztery oczy, lub cokolwiek co tworzy obrazy.
Ostatnie zdania jego wypowiedzi zaczynały być drażniące i wytrącały mnie z lekkiego otępienia. No cóż, nieznajomy przybysz próbował wprowadzić trochę ożywienia do opowieści. Starał się, lecz nędznie.
- Teraz słuchajcie! – rzekł najemnik znowu donośnie – wiecie jak wyglądają przedstawiciele Tor-Tan-Sud?
- Nie, nie wiemy – rzekłem będąc już lekko na haju – niby skąd mamy wiedzieć? – dokończyłem ironicznie, dobrze wiedząc jak wyglądają przedstawiciele największej cywilizacji. Najemnik wziął moją kpinę za dobrą monetę.
¬- Żartujecie! – krzyknął i drwiąco spoglądając na salę szukał mojej osoby. Ten gościu ciągle nas prowokował. Nikt go tu nie zapraszał i prosi się, by doprowadzić go do porządku. Nieznajomy ciągnął dalej:
- Tor-Tan-Sud to pokurcze. Ewolucja na ich planecie przystosowała ich do odmiennych warunków jakie znamy. Oni, by przeżyć na planecie, gdzie drapieżniki atakują tylko skokiem na ofiarę, wykształcili w sobie dodatkowy członek ciała ze zmysłami, który ewolucja umieściła na najbardziej widocznym miejscu ich ciała. Po ataku, ten członek odrasta u nich jak ogon u szczura. Pamiętacie, swego czasu śmiano się z nas, że nasze zmysły działają prowokująco na drapieżniki doprowadzając nas do natychmiastowej śmierci.
Wszyscy w Saluunie przytaknęli ponuro, swego czasu dyskryminowano nas z tego powodu nim doceniono nasz ziemski refleks. Powszechnie uważano, iż ewolucja postąpiła w naszym przypadku nieekonomicznie, pakując w jedno miejsce umysł i zmysły.
Z tego co nam w Saluunie dalej opowiadał ów irytujący najemnik wyłaniała coraz bardziej pasjonująca historia.
Wynikało z niej, że Tor-Tan-Sud tak się śpieszyli, iż zapomnieli o podstawowych środkach ostrożności i wywiadu środowiskowego. Tak więc wraz z naszym nieznajomy przylecieli na planetę, na której miał nastąpić kontakt z przedstawicielem cywilizacji Cziwad. Załoga Na-Ta-Ok sprawdziła czy nie ma w pobliżu ich armady. Statki skrywały się w cieniu planety, a jakże inaczej.
Przedstawiciel nowo odkrytej cywilizacji oczekując na wysłannika Tor-Tan-Sud podziwiał z nudów miejscową florę. Na Na-Ta-Ok zapanowała konsternacja, okazało się, że fachowiec od spraw kontaktu zaniemógł. Postanowiono wysłać osobnika, który miał największe doświadczenie w sprawach kontaktu.
Grawitacja tej planety była trochę za mała, ale to było korzystne dla Tor-Tan-Sud. Przedstawiciel rasy Cziwad był słusznego wzrostu. Wielki, masywny – lecz miał nieproporcjonalnie duże stopy! Strasznie psuło to estetykę jego muskularnego ciała.
W największym pośpiechu Tor-Tan-Sud wysłali swego przedstawiciela. Jak dobrze wychowana rasa nie chcieli by przedstawiciel takiej cywilizacji czekał na nich. Gdzie tu takt! Byłoby to pogwałcenie znanych im procedur dyplomatycznych.
Nieznajomy najemnik podczas swej opowieści o przygodach ze służby pod banderą obcej cywilizacji stał się wreszcie pożądanym gościem w Saluunie. Jego opowieść zaczęła wciągać wszystkich siedzących w melinie. Historia była coraz ciekawsza. Nawet barmana zaciekawił, stary liczykrupa przestał kontrolować się i dolewał najemnikowi piwo, gdy tylko kufel był pusty. Żadnemu z nas nie postawił tyle darmowego piwa, nawet w swoje urodziny czy rocznicę śmierci Ziemi.
Na swój sposób nieznajomy imponował nam. Jak przystało na rodowitego Ziemianina był tam, gdzie działo się coś ważnego. Nawet, gdy sprawa się rozgrywała na krańcach galaktyki. Na własne oczy widzieliśmy człowieka, który był przy incydencie, który zapoczątkował wojnę między dwiema największymi potęgami znanego i nieznanego nam kosmosu. I to na dodatek naszemu nieznajomemu przypadła skromna rola w tej historycznej chwili, bowiem to on miał odtransportować i przywieźć emisariusza pokoju z Na-Ta-Ok na planetę. Tak więc nieznajomy dalej opowiadał:
- Przedstawiciel Tor-Tan-Sud wylądował na planecie. Był specjalnie ubrany na taką okazję w lekki spacerowy kombinezon, by Cziwad mógł przyjrzeć się dokładnie jego sylwetce. Gdyby ktoś podejrzewał jak sytuacja się rozwinie, włożyłby cięższy ubiór. Tymczasem armady dwóch cywilizacji obserwowały w skupieniu powierzchnię planety. Tor-Tan-Sud chcieli pokazać, że z nimi to nie przelewki, a Cziwad szukało okazji do pozbycia się nieproszonych gości. W atmosferze wzajemnej życzliwości i zrozumienia przyglądano się próbie kontaktu.
Jak na ironię losu, Tor-Tan-Sud dostał na tę okazję przydomek tak samo brzmiący jak nazwa ich flagowego statku.
Na-Ta-Ok podszedł do Cziwada, który w tym momencie przestał podziwiać przyrodę. Wtedy wyszła na jaw nieznajomość biologii tych ras. Wówczas najemnik zwilżył zachrypnięte gardło:
- Trudno tu winić Tor-Tan-Sudów, nie dano im wiele czasu, a Cziwad nie wykazali się dobrą wolą i profesjonalizmem - i wrócił do opowieści:
- Tak więc Na-Ta-Ok posuwa do Cziwada, a gdy zbliżył się do niego na długość ramienia, stała się rzecz niesłychana, Cziwad obrócił się, wyjął coś zza pasa i ciął go. Skrócił Tor-Tan-Suda o wypustkę z receptorami zmysłów! Na-Ta-Ok wskutek szoku zemdlał. Niestety sprawca tego czynu nic nie wiedział o technice wykonania kombinezonów Tor-Tan-Sud. W chwili gdy hełm jest niszczony, reszta kombinezonu nie rozhermetyzuje się. Coś na wzór gilotyny natychmiast odcina resztkę wypustki, zasklepiając ranę i usuwając natychmiast ubytek w kombinezonie. Kombinezon jest cały, a osobnik w środku żyje. Sama biologia podpowiedziała im ten trik, o którym na początku żadna inna rasa nie wiedziała. W chwili gdy Cziwad dotknął kombinezonu Na-Ta-Ok, uwolnił się toksyczny gaz, który może zniszczyć legion wrogów kłębiących się nad jeszcze żyjącym ciałem. Niestety biedny Cziwad swą ignorancję przypłacił życiem.
Po obu stronach kontaktu zapanowała powszechna konsternacja. Nikt nie wiedział co robić, zaatakował jeden osobnik, a zginął inny. Obie armady rwały się do bitki! Wówczas, jak opowiadał najemnik, ci z Tor-Tan-Sud rozkazali mu by przytransportował ich emisariusza. Na Na-Ta-Ok nie próżnowano. Ratowano honor swego imperium wytaczając fotonowe działa na przeciwnika. W ferworze przygotowań do walki kazano naszemu nieproszonemu gościowi przytransportować ich emisariusza. Nieznajomy widział już oczami duszy jak sprawa się zakończy. Czuł przez skórę, że źle się dla niego to skończy. Wiedział, że w takiej sytuacji nie ma szans na wyjście z opresji. Stwierdził – ziemianin też ma honor – i niech Tor-Tan-Sud i Cziwad sami spijają nawarzone piwo. Cóż, z duszą na ramieniu - jak mawiano na Ziemi - nasz nieznajomy najemnik wsiadł na statek. Miał problem - jak uciec przed dwiema armadami międzygwiezdnych krążowników, niszczycieli i szybkich szperaczy? Wpadł na genialny pomysł – zaszyć się w strefie asteroid.
My, naiwnie, słuchając w największym skupieniu opowieści nieznanego i analizując wyraz jego twarzy, doszukiwaliśmy się kłamstw i kpin. Rany, jak wykiwał nas wszystkich. W żywe oczy, powiadam wam, w żywe oczy nas wszystkich oszukał. Jak się później okazało, w tym czasie gdy mamił nas swą niecodzienną historią ucieczki przed dwiema armadami, jego wspólnik łamał systemy zabezpieczeń naszego największego statku i spuszczał paliwo z mniejszych jednostek. A wiecie, kto okazał się jego sprzymierzeńcem? Nie uwierzycie, emisariusz Tor-Tan-Sud! Dowiedzieliśmy się o tym jeszcze tego samego dnia w dość nieprzyjemnych dla nas okolicznościach. Daliśmy się podejść jak małe dzieci. A tymczasem nieznajomy powoli kończył swą już naprawdę pasjonującą opowieść:
- Przeczekałem w obszarze asteroid. Bałem się jak diabli, gdy ci z Na-Ta-Ok lub Cziwad przesłuchiwali obszar koło mnie. Nasłuchiwali na wszystkich częstotliwościach. Chciano mi wmówić, że to było nieporozumienie i nic mi się nie stanie. Wiedziałem swoje i czekałem nadal. Po pewnym czasie przestali mnie szukać, chyba uwierzyli, że rozbiłem się między asteroidami.
Dużo później, jak nam opowiadał, musiał przemykać koło zamieszkanych układów, uważając przy tym, by nie natknąć się na żaden patrol. Nieznajomy miał więcej szczęścia niż mógł to sobie wyobrazić. Mówił dalej:
- Myślałem, że nigdy nie spotkam żadnych Ziemian, ale wojny na nowo rozgorzały i nikt się mną nie interesował. Jak trafiłem do was? Przypadek. Ta planeta wydawała się niezamieszkana, chciałem się na niej zaszyć na pewien czas. Lecz widzę, że nie mam co tu szukać. Swoją drogą wiem o co poszło w chwili incydentu w kontakcie między tymi cywilizacjami!
- I jak historia? Podobała się? – spytał się nieznajomy kończąc historię, której dalszy ciąg mieliśmy odczuć na własnej skórze jeszcze tej samej doby. Spytał się bezczelnie, czy nie mamy paliwa do sprzedania, ponieważ chce uzupełnić swoje. Cwaniak musiał znać naszą odpowiedź. Podziękowaliśmy za historię i pokazaliśmy mu drzwi. A wiecie co ten drań zrobił?
Stanął w hermedrzwiach i uśmiechnął się szyderczo. Pawlik swoim zwyczajem zaczął już posuwać do zawodnika, gdy nas zamurowało. Nasza „Dziewica” wystartowała. Ze zdumienia mowę nam odebrało. Patrzyliśmy na to, jak cielęta na malowane wrota, a nieznajomy jak niby nigdy nic się nie stało wyszedł! Gdy szok minął, rzuciliśmy się do statków, ale nikt nie wyleciał na orbitę. Okazało się, że mamy spuszczone paliwo!
Doba nie miała się jeszcze ku końcowi, gdy spotkała nas w Saluunie kolejna niespodzianka. Nadleciała armada imperium Tor-Tan-Sud i otoczyła planetę. Boże, co to był za pogrom! Pojmano moich kamratów jak owce, byliśmy całkowicie bezradni. Ja! Tak, tylko ja uciekłem! Nigdy nikomu nie wierzyłem, nawet swoim. Czasami męczyło mnie to po nocach, ale dzięki temu uwolniłem się z tej jatki. Miałem statek zakamuflowany na czarną godzinę. Wyrwałem się z tej planety, marząc o zemście nad tym ziemianinem. Dureń jeden, sprowadził za sobą jak smród tych z Tor-Tan-Sud. Głupi najemnik, opowiadając nam tę historyjkę myślał, że zmylił ich. Ale ja uciekłem. Postanowiłem za wszelką cenę znaleźć nieznajomego i staro ziemskim zwyczajem zlinczować go. Smoła i pierze. Zastanawiałem się jeszcze nad najnowocześniejszym szybko schnącym klejem.
Ziemianin skończył swą bardzo długą opowieść o przygodzie z najemnikiem. Rozejrzał się:
- Niestety, nigdzie nie mogłem znaleźć nieznajomego i nie mogłem go zlinczować. Czyżby zmienił Galaktykę? Nie mam waluty, chyba moja opowieść jest warta tego byście postawili mi chociaż wodę. Od dwóch dni już nic nie piłem.
Lecz słuchacze nagle odwrócili się do niego plecami. Każdy chętnie wykorzystał okazję do wysłuchania niecodziennej historii. Historii, która doprowadziła wkrótce niektórych ze słuchaczy do utraty życia, a resztę do współpracy ze służbami. Była ona bowiem niewygodna dla władz imperium Tor-Tan-Sud.
Do sali weszło dwóch funkcjonariuszy Służby Ochrony Ginących Ras. Zdecydowany krok zdradzał ich kierunek.
- Czemu nikt nie postawi mi wody? – rzekł Ziemianin i załamał się. Jego wzrok padł na funkcjonariuszy SOGR-u kierujących się w jego stronę. Rozejrzał się zaskoczony, to na słuchaczy, to na zbliżających się ku niemu mundurowych. Nikt nie kwapił się by mu pomóc.
Funkcjonariusze trzymali w swoich odnóżach coś w rodzaju pasa-rzepu. Zbliżając się ku Ziemianinowi, zaczęli rzepy rozwijać oddalając się od siebie. Pasy były szerokie i rozchodziły się od wspólnego środka w kształcie tarczy, tworząc coś na wzór drapieżnej orchidei. Mężczyzna domyślił się ich intencji. Nie próbował nawet uciekać.
- Nie macie prawa wy rakarze! Powinniście mnie chronić i żywić. Jestem wymierającym gatunkiem – krzyknął wypinając upokarzającą plakietkę.
Jeden z nich odezwał się: - Ciebie żywić paskudo? Naruszasz porządek społeczny. Specjalnych traktujemy specjalnie - i dobitnie skończył - Ciesz się, że was tolerujemy. Lecz mężczyzna zaczął oponować:
- Ale konwencja galaktyczna – jego język zaplątał się i poprzestał na tym zdaniu. Przeszedł do działania. Wyciągnął starego niezawodnego kolta, który nie wypalił. Zdumiony rzucił nim. Odezwała się w nim krew przodków, których niegdyś budowali na chwałę Ziemi. Jednak znowu trafił niefortunnie, w sam środek rzepu. Funkcjonariusze SOGR-u szybko zareagowali, podbiegli do niego i dopięli poszczególne rzepy. Ich operacja przypominała pracę pająka nad ofiarą. Po chwili mężczyzna leżał powalony bez ruchu. Mundurowi chwycili dwa wolne pasy, szybko wywlekli go z budynku. Wrzucili go do pojazdu, którym odjechali. W ustronnym miejscu pozbyli się uniformów ukazując swą właściwą przynależność – służb wywiadowczych Tor-Tan-Sud. Jeden z nich wyciągnął telefon, połączył się i zdał relację z operacji:
- Szefie operacja udana. Zapuszkowaliśmy jednego przemytnika z tej planety, ale naszego najemnika i dezertera nie namierzyliśmy.
Odezwał się głos z drugiej strony słuchawki: - Nie rozumiem tego. Jeden Ziemianin potrafi oszukać nasze służby, a jako rasa przegrali. Macie mi dostarczyć tego dezertera. Żywego lub martwego. Po chwili funkcjonariusze usłyszeli:
- Dajcie mi Ziemian, nawet tylko tych co jeszcze żyją, a podbiję z nimi całą galaktykę!
[ Dodano: Wto 30 Wrz, 2014 ]
OOps, coś mi tytuł w temacie poszatkowało i reszty nie załączyło. Powinno być - "Opowieść zasłyszana na planecie barze „Saluun”" , [całość], [western/space opera]
I pozwólcie, że na sam przód skrytykuję siebie samego
