Powoli zapadał zmrok. Skwer Dobrego Maharadży rozbrzmiewał krzykami kawek, które gromadziły się, aby przekroczyć granicę światła i ciemności. Za chwilę miały zerwać się do lotu, jak zawsze przed zmierzchem i o świcie.
Na przystanku, kilka kroków od pustej ławki, stał przygarbiony staruszek. Przed chłodem chroniło go tylko skromne paletko z rzędem guzików przypominających stare monety. Czekał, wsparty o lasce, popatrując niespokojnie wokół. Wyglądał na podekscytowanego, jakby autobus miał go za chwilę zabrać na wycieczkę. W pewnym momencie sięgnął do kieszeni i wyjął orzechowe Prince Polo. Zielono-czerwone opakowanie zaświeciło blaskiem celofanu na tle filcowych szarości późnej jesieni. Starszy pan niecierpliwie szarpnął górną część kolorowej folii, po czym drżącymi palcami zaczął obierać wafel jak banana. Z niekłamanym entuzjazmem w oczach przypominał małe dziecko rozpakowujące prezent-niespodziankę. Oddzierał z pietyzmem jeden cienki pasek za drugim, wpatrując się w łakoć miłosnym wzrokiem. Kiedy Prince Polo został w trzech czwartych odwinięty, nachylił się nad nim i otworzył usta. W chwili, gdy od pierwszego kęsa dzieliły go dwa centymetry, wafelek złamał się i spadł na ziemię. Staruszek na chwilę zamarł, po czym spojrzał pod nogi takim wzrokiem, jakby patrzył w otchłań.
Stał tam, szary, zgarbiony, z zielonym strzępkiem w ręce i przeżywał utraconą chwilę szczęścia.
Tymczasem ponad jego głową przeleciał niespiesznie krzykliwy, ptasi kondukt. Starszy pan ocknął się, spojrzał w górę i zobaczył cienie, przesuwające się po ciążącym ku czerni niebie. Znał kawki jeszcze z czasów dzieciństwa, kiedy Warszawa zmieniła się w wypiętrzone na ceglanym prochu góry - z kanionami, przełęczami i zapadlinami. Te utykające ptaki o trupio białych źrenicach w ruinach znalazły swój wymarzony dom. Rozpoczęły nowe życie, gdy miasto straszyło turniami zburzonych kościołów i błądzącymi po usypiskach cieniami ludzi. Żywiły się i mnożyły jak nigdy wcześniej. Trwał złoty wiek czarnych ptaków.
A kiedy na szczątkach ich gniazd odbudowała się Stolica – musiały nauczyć się prosić.
I czekać.
Jedna z kawek przysiadła nieopodal. Przekrzywiając głowę, wpatrywała się w pokruszoną, czekoladową cegiełkę.
Stary człowiek obserwował ją bez ruchu.
Czas nie istniał.
Prince Polo [miniatura obyczajowa]
1
Ostatnio zmieniony ndz 26 kwie 2015, 10:53 przez Eir, łącznie zmieniany 2 razy.