Wulgaryzmy
Wszystkie gazety, portale internetowe i telewizja na całym świecie podają jeden komunikat: w kierunku Ziemi zmierza ogromny meteoryt, który za 24 godziny zniszczy naszą planetę.
Od teraz masz tylko dobę na zrobienie tego na co normalnie byś się nie odważył. Nieważne czy to będzie wyznanie wielkiego uczucia miłości z podstawówki, urządzenie imprezy, przy której Projekt X to dożynki, czy zjedzenie całego słoika Nutelli bez konieczności przeliczania każdej łyżki na kalorie. Masz 24 godziny, mnóstwo możliwości i żadnych konsekwencji.
Choć zbliża się północ nawet nie myślisz o śnie- przecież nie możesz w tak banalny sposób zmarnować ostatnich godzin swojego życia. Wybiegasz z domu na ulicę pełną spanikowanych staruszek. Nie zmieniłeś koszulki na czystą, a na nogach masz Kuboty, w których śmigasz po domu. Walić to. Po drodze weźmiesz sobie coś z Zary. Nie masz portfela, ale po co komu dziś pieniądze? Wreszcie nastał dzień, w którym YOLO nabiera prawdziwego znaczenia.
Po zjedzeniu sushi z najdłuższej restauracji palcami, zmierzasz w świeżo zabranych ze sklepu ciuchach w stronę centrum. Po drodze zmieniasz zdanie i wsiadasz do fury, którą jakiś spanikowany psychol zostawił na poboczu. Brukowane uliczki Starego Miasta zmieniasz w autostradę, po czym parkujesz z piskiem przed jakimś klubem.
I oto jest twoja Ziemia Obiecana. Żadnych panikarzy, w powietrzu zapach zmieszanych perfum i zioła ze wszystkich stron świata, na podłodze stłuczone butelki po Jack'u Danielsie, a w głośnikach dubstep rozwalający ściany. Ludzi jest tylu, że złapanie powietrza jest teraz trudniejsze niż przejechanie się czerwonym Ferrari na miejscu kierowcy. Olać to. Najwyżej się udusisz. Party must go on.
Niektórzy już zdołali zaliczyć zgon, który w obliczu obecnej sytuacji nabiera prawdziwego znaczenia. Może już się biedaczyska nie obudzą, wszak do walnięcia tego co ma wszystko zniszczyć zostało kilka godzin. Przynajmniej zginą w wielkim stylu- jak na Titanicu, z muzyką do końca i mnóstwem kasy wokół siebie. W tej chwili jakoś specjalnie cię to nie rusza, siedzisz w vipowskiej loży i obmyślasz plan na najbliższe godziny z nowo poznanymi przyjaciółmi. Na trzydzieści minut przed końcem świata macie jechać brykami, które wcześniej przygarniecie sobie z salonu lub ulicy, nad Wisłę i jebnąć się do wody. Póki co nie wiesz za bardzo co się dzieje. Pijesz wodę z procentami wprost z butelek i palisz coś co zmienia struktury w Twoim mózgu. Tańczysz, rozmawiasz, żyjesz. Nie ma zmartwień, nieśmiałość została wypłukana przez kolorową wódkę, a twoje nogi dopasowują się do każdego dźwięku. Jest wspaniale...
Do twoich uszu dociera dźwięk głośniejszy niż wszystkie dotychczas. To nie meteoryt, ale coś o wiele gorszego. Budzik. Pieprzony budzik przerywający wszystkie najlepsze przygody. Podnosisz głowę z kałuży śliny na poduszce, wyłączasz elektrycznego zabójcę twoich marzeń i idziesz do łazienki. Bo znowu trzeba iść do szkoły, przecież matura czeka. Znowu płatki na śniadanie i ubrania z poprzedniej kolekcji. Jebnął by to wszystko meteoryt. Przynajmniej Danielsa byś spróbował.
Nat. dopisałam ostrzeżenie.
A gdyby jutra miało nie być...
1
Ostatnio zmieniony śr 30 lip 2014, 22:04 przez Karolina96, łącznie zmieniany 2 razy.