Jak się zabiera dziewczyny na kolację.

1
Wiem, że się obijam jeśli chodzi o ocenianie, swoją drogą postaram sie to niebawem nadrobić. Sądzę więc, że umieszczenie tego opowiadania na forum może wywołać pewne oburzenie. Chcę więc wyjaśnić, że nie olewam forum na rzecz pisania czy innych przyjemności. Po prostu zdarzyło się tak, że wpadło mi kilka wolnych godzinek, w czasie których na dodatek miałem wenę i tak oto powstał ten tekst.

Jak znam życie pewnie dostanę tęgie baty, ale w końcu nie piszę dla samego siebie czy do szuflady. wskażcie proszę błędy i to co waszym zdaniem jest nie tak.

ObywatelkaAM już czytała i dała mi do zrozumienia gdzie popełniłem małe gafy. Poza tym doczytała do końca, więc chyba nie jest aż tak źle XD

Tak więc smacznego.





Jak się zabiera dziewczyny na kolację.



Jakiś czas temu płatki śniegu zakończyły swój szaleńczy taniec z wiatrem. Muzyka ucichła, białe, znudzone tancerki opuściły śnieżną imprezę i na parkiecie zostały już tylko nieliczne, mroźne podmuchy listopadowego wiatru.

Tego roku zima przyszła dość późno, ale swym gwałtownym nadejściem znowu udało jej się zaskoczyć drogowców. Blisko dwudziestokilometrowy odcinek trasy łączący Kadzidło z Ostrołęką bardziej przypominał biały szal niż czarną wstęgę. Minęła godzina dziewiętnasta. Było już całkiem ciemno i zanosiło się na to, że pierwszy pług odwiedzi te okolice dopiero nad ranem.

Nikt przy zdrowych zmysłach nie wybrałby się na przejażdżkę autem w takich warunkach. Zalegający na asfalcie śnieg nie dawał oponom najmniejszych szans na zachowanie jakiejkolwiek przyczepności. Na dodatek miejscami świeży puch, przeniesiony przez wiatr, tworzył zaspy, które tylko czekały żeby jakiś nieostrożny kierowca dał się złapać w ich pułapkę i ugrzązł w nich na dobrych kilka godzin.

Justyna liczyła na to, że jakoś uda jej się jeszcze tego samego dnia wrócić do domu.

łudziła się mimo wszelkich przesłanek, które co najmniej odbierały nadzieję na to, że ktokolwiek mógłby się zjawić w taką pogodę na tej części drogi numer 53.

Autobus, którym jechała z Olsztyna do Ostrołęki, poddał się śnieżycy i utknął na dworcu w Kadzidle. Po przeniesieniu bagażu na pobocze jezdni zaczęła intensywnie wypatrywać jakichkolwiek oznak nadjeżdżającego pojazdu. Nic jednak nie wskazywało na to, że znajdzie się wybawca, który w swej dobroci zgodziłby się zawiedź ją do rodzinnego miasta.

Paradoksalnie niska temperatura, która spadła już do minus pięciu stopni Celsjusza, sprawiała, że ostatnie, śladowe ilości nadziei topniały w zatrważającym tempie. Jakieś głupie poczucie dumy, czy niechęć do narzucania się innym i robienia im kłopotu nie pozwalały jej zadzwonić do rodziców i poprosić o przybycie. Gdyby zdobyła się na ten krok, najdalej za półtorej godziny siedziałaby w ciepłym domu wtulona w kubek gorącej herbaty. Tak bardzo chciała udowodnić wszystkim, jak potrafi być samodzielna. Tak bardzo chciała pokazać, że nie jest tylko głupią, typową jedynaczką, która dąsami i fochami wywalcza to, czego akurat zapragnie.

Nadzieja topniała, a siarczysty mróz stawał się coraz bardziej nieznośny i wbrew staraniom Justyny wdzierał się coraz głębiej pod jej ubranie, przenikając skórę i penetrując mięśnie. Zmarznięte ciało błagało o litość i o wykonanie jednego, krótkiego telefonu.

W końcu duma i przekonania ustąpiły. Dłoń powędrowała do torebki i zamknęła się na telefonie. Już miała go wyciągnąć, gdy zza wzniesienia wyłoniła się łuna światła. Iskierka nadziei w postaci blasku reflektorów nadjeżdżającego pojazdu.

- Dzięki Bogu – powiedziała na głos, nie mając pojęcia, że Bóg nie maczał w tym palców.



Paskudne warunki zmuszały Darka do drastycznego ograniczenia prędkości. Zwykle przejeżdżając przez Kadzidło zwalniał tylko na kilka chwil by bezpiecznie ominąć fotoradar ustawiony przy północnej granicy miejscowości, a tuż za nim przyspieszał do dziewięćdziesięciu na godzinę. Teraz nie był w stanie jechać szybciej niż pięćdziesiątką. Gruba warstwa śniegu, która całkowicie przykryła asfalt, sprawiła, że właściwości trakcyjne opon stały się śmiesznie nieistotne. Nie zostały przystosowane do pracy w tak trudnych warunkach i tylko założenie na koła łańcuchów mogło w znacznym stopniu podnieść bezpieczeństwo jazdy, ale takowych Darek niestety nie posiadał.

Przy pokonywaniu zakrętów ze zbyt dużą szybkością, granatowa Honda Civic wykazywała znaczną podsterowność i mimo napędu na przednią oś łatwo wpadała w delikatne poślizgi.

Dojeżdżając do dworca, zauważył coś, czego całkowicie się nie spodziewał. Ktoś stał przy drodze i wyraźnie machał do niego, nalegając na zatrzymanie się. Z każdą sekundą obraz postaci stawał się coraz bardziej wyraźny, aż w końcu światło reflektorów odsłoniło przed nim sylwetkę młodej kobiety.

- A to ci prezent – szepnął sam do siebie.

Poczuł jak serce zaczęło bić mu żwawiej, węsząc okazję na niecodzienną przygodę. Szybko się uspokoił, by nie dać nic po sobie poznać i najostrożniej jak potrafił zatrzymał auto tuż obok zagubionej w śniegu niewiasty.



Granatowy sedan stanął. Silnik chodził tak cicho, że nie zagłuszył nawet chrzęstu ugniatanego przez koła śniegu. Nie był to najnowszy model Hondy, ale też nie najtańszy. Widząc taki samochód miało się pewność, że nie prowadzi go zwykły Kowalski, tylko ktoś z groszem i klasą. Było w nim więcej spokojnej elegancji niż krzykliwości. Tym bardziej zaskoczyło Justynę to, kogo zobaczyła w środku, gdy tylko pojazd znalazł się na tyle blisko by blask świateł przestał kłuć w oczy.

Za przednią szybą ukazała się smukła twarz młodego mężczyzny. Już na pierwszy rzut oka wydał jej się być niezwykle sympatyczny i czarujący. Miał ciemne, starannie przystrzyżone włosy, świeżo ogoloną twarz, widok której w umyśle przywoływał delikatny zapach wody po goleniu, i zielone oczy, które, choć Justyna nigdy nie widział niczego szczególnego w tej barwie oczu, wydały jej się być niezwykle głębokie i radosne.

Mężczyzna miał na sobie jeden z tych swetrów, które Justynie kojarzyły się z teledyskiem do „Last Christmas” Georga Michaela. Utwór ten, do przesady częsty puszczany na wszelkich stacjach radiowych w okresie przedświątecznym i świątecznym, sprawiał, że niektórzy zaczynali nienawidzić Bożego Narodzenia, a ci, którzy już nie lubili Gwiazdki upewniali się tylko w swoich przekonaniach.

Dla Justyny również był on jednym z dwóch czarnych akcentów świąt. Drugim był emitowany co roku w telewizji „Kelvin sam w domu”. Film stał się nieodzownym towarzyszem świąt Bożego Narodzenia i przybrał niemal rangę staropolskiej tradycji, zrównując się tym samym z łamaniem opłatka czy śpiewaniem kolęd.

Szyba od strony pasażera zjechała w dół. Poczuła na twarzy przyjemne ciepło bijące z wnętrza auta i natychmiast zapragnęła znaleźć się w środku.

- W czymś pomóc? – Głos mężczyzny był gładki i dźwięczny.

- Z nieba mi pan spadł – odparła nie ukrywając radości. – Mógłby mnie pan podrzucić do Ostrołęki? Autobus utknął i jest tak zimno…

- Wskakuj. Bagaż połóż na tylnym siedzeniu – powiedział i uśmiechnął się serdecznie.

Jego uśmiech i głos zdawały się być w stanie rozgrzać Justynę bardziej niż jakikolwiek płomień. Było w nim coś magnetycznego, coś, co kazało jej ufać mężczyźnie i dawało cudowny spokój oraz pewność, że wszystko zmierza w dobrym kierunku.

- Nie moja droga – pomyślała. – Taki facet na pewno już kogoś ma.

Posłuchała kierowcy i niemal wrzuciwszy torbę na kanapę, usiadła z przodu i zapięła pasy.

- A więc do Ostrołęki? – Zagadał i uśmiechnął się jeszcze szerzej. – A może po drodze na kolację?

Justynie aż zakręciło się w głowie na dźwięk tych słów i poczuła jak na policzki wstępują jej rumieńce.

- Raczej nie – odparła udając, że uważa pytanie nieznajomego za głupi żart i starając się nie okazywać zainteresowania wybawicielem.

Honda ostrożnie ruszyła i po chwili miękko sunęła po śniegu z prędkością czterdziestuparu kilometrów na godzinę.



Miała na sobie długą do kolan kurtkę. Spod grubej, wełnianej czapki, na którą dodatkowo naciągnęła kaptur z kożuchem, niemal spływały kaskadą lśniące blond włosy. Jej nosek zaróżowił się od mrozu. Wydała mu się być bardzo ponętna. Mało kto miałby szanse się w niej wtedy nie zakochać do szaleństwa.

Kiedy usiadła koło niego poczuł delikatny, nieco słodkawy zapach jej perfum, pasujący bardziej do nastolatki niż dojrzałej kobiety, ale mimo to podsycający w nim podniecenie i fascynację.

Nieśmiało zerknął na pasażerkę i uśmiechnął do niej, starając się zniwelować napięcie, które z każdą sekundą stawało się coraz bardziej wyczuwalne. To spojrzenie sprawiło, że zapragnął zobaczyć jak najwięcej. Kurtka skutecznie maskowała walory dziewczyny, które chciał jak najszybciej odkryć. Chciał poznać skrywane tam tajemnice.

Czasem miał do siebie żal, że nie potrafi zapanować nad sobą i jak zwykły samiec dąży tylko do jednego. Ale cóż, był samcem. Tego nie dało się ukryć. I było całkiem normalne, że pociągają go piękne kobiety.

- Rozbierz się – rzucił po dłuższej ciszy.

Pytanie padło tak nagle, że Justyna zaskoczona jego bezpośredniością w ramach riposty zdołała jedynie, nie kryjąc oburzenia, spojrzeć na kierowcę.

- Przepraszam. źle mnie zrozumiałaś. – Zaśmiał się pod nosem. – Chciałem przez to powiedzieć, że powinnaś zdjąć kurtkę. Szybciej się zagrzejesz.

- Och! – Justynie zrobiło się niezwykle głupio. – Masz rację – odparła, przeklinając się w duchu za swą głupotę.



Minęło kolejnych kilka minut. Kurtka spoczywała obok torby podróżnej razem z czapką, szalikiem i torebką. Ciepło rzeczywiście szybciej dotarło do jej ciała i subtelnie wniknęło pod skórę.

Cisza stawał się dla niej nieznośna. Jakaś wewnętrzna siła kazała jej walczyć o tego faceta i nie pozwalała tak po prostu wypuścić z rąk jedynej szansy. Jednak z każdą ulatującą sekundą próba nawiązania rozmowy wydawała jej się być coraz bardziej nie na miejscu.

W końcu zwalczyła w sobie ten irracjonalny strach i zaczęła rozmowę, która miała doprowadzić ją do nieznanych dotąd uczuć.

- Mogę spytać, jak ci na imię? – spytała.

- Darek, a tobie? – To pytanie zabrzmiało bardziej nieśmiało niż jej.

- Justyna. – Nie była w stanie powstrzymać uśmiechu wpływającego na jej twarz.

- Miło mi cię poznać, Justyno – odparł nieco teatralnie, co z jakiegoś powodu ją rozbawiło.

- Emm… Czym się zajmujesz? – zadała kolejne pytanie, modląc się w sercu, żeby nie wyjść na zbyt wścibską.

- Ja? Jestem, jakby to powiedzieć, szefem kuchni.

- Szefem kuchni? Nie jesteś aby za młody na takie stanowisko?

- Mam dwadzieścia sześć lat. Poza tym sam jestem sobie szefem.

- O proszę – rzuciła, nie ukrywając zaskoczenia. – Masz własny lokal?

- Coś w tym stylu. – Najwyraźniej chcąc zejść z niewygodnego tematu, kierowca przejął inicjatywę i sam zaczął wypytywać. – A ty, czym się zajmujesz?

- Studiuję prawo.

Rozmowa potoczyła się jak zepchnięta z górki śnieżna kula i z każdym pokonanym metrem nabierała prędkości i rozmiarów.



Odkąd Justyna pozbyła się kurtki, Darek nie mógł przestać myśleć o jej wąskiej talii i obfitych, skrytych pod zasłoną bluzki piersiach. Koncentrował się na drodze i wnętrzu auta, a jednocześnie jego umysł ślizgał się po nagiej i cudownie ciepłej skórze niedawno poznanej kobiety.

Co chwila wygarniał sobie brak ogłady, ale nie mógł nic poradzić na pociąg, jaki czuł do tej dziewczyny. Była inna niż poprzednie. Była z jakiegoś powodu wyjątkowa, nie tylko ze względu na urodę. Miała w sobie to coś, co kazało mu myśleć tylko o niej.

- Wiem, że nie powinno się o to pytać kobiet, ale jestem ciekaw. Ile masz lat?

- Dwadzieścia jeden – powiedziała bez zastanowienia.

- Dwadzieścia jeden – powtórzył. – Ja dałbym ci najwyżej osiemnaście.

- Dziękuję - odparła, prezentując uśmiech, mówiący „zawstydzasz mnie, ale nie przestawaj”.



Rozmowa toczyła się dalej. Justyna czuła, że mogłaby mu powiedzieć o wszystkim. Powierzyć największe sekrety, najgłębiej skrywane tajemnice i najbardziej wstydliwe pragnienia.

- Boże – pomyślała, nie wiedząc, że to w najmniejszym stopniu nie było sprawką Boga – dziękuję ci za tego faceta. Tylko nie pozwól mi niczego zepsuć. Błagam.



Nie mógł już dłużej wytrzymać. Musiał zacząć działać. Każda komórka jego ciała kazała mu działać.

- To co z naszą kolacją? – zapytał.

- No nie wiem – odpowiedziała, wciąż udając niedostępną, jakby drażniąc się z rozmówcą.

- Nalegam.

- Może kiedyś…

- A może dziś? – Ledwo mógł powstrzymać drżenie głosu. Jego podniecenie osiągnęło niebezpiecznie wysoki pułap.

- Dziś nie. śpieszę się do domu – wyjaśniła – Ale może…

- Nalegam! – Zaczął zbliżać się do granicy, za którą nie byłby już podrywaczem, a jedynie niegrzecznym natrętem.

- Obawiam się, że będziesz musiał poczekać co najmniej do jutra. – Starała się odwlec to spotkanie by móc się przygotować tak psychicznie, jak i od strony wizualnej. Chciała wypaść jak najlepiej.



- Znowu to samo – pomyślał. – A wydawała się być wyjątkowa. Tymczasem jest taka sama jak inne. Nieczuła i okropnie samolubna. Wszystkie kobiety są takie, bez wyjątków.

Spojrzał na nią ponownie, jakby w nadziei, że zajdzie w niej coś, co przekona go, że jednak nie jest tak jak myśli. Niczego takiego nie odnalazł. Już nie było w niej tego czegoś. Stanowiła tylko ciało. Zlepek kawałków mięsa. ładna buzia, cycki, dupa i pizda. Nic poza tym.

- Nie chcesz po dobroci? – pomyślał znowu. – To będzie tak jak zawsze.

Ponownie spojrzał na jej twarz. Była rzeczywiście piękna. Najpiękniejsza, jaką do tej pory miał okazję skosztować.



Kiedy najmniej się tego spodziewała, puścił prawą ręka kierownicę, zacisną pięść i wierzchnią stroną dłoni uderzył Justynę w twarz. W jednej chwili łzy wypłynęły spod powiek, a krew trysnęła na usta i ubranie. Zanim zorientowała się, co zaszło, straciła przytomność.



Nie chcąc ryzykować, że ktoś go zobaczy, zjechał w leśną drogę. Upewniwszy się, że noc i drzewa doskonale go chronią przed wścibskimi spojrzeniami, zatrzymał auto i przeniósł swoją nową znajomą do bagażnika. Wróciwszy do środka, uruchomił silnik, wycofał powrotem na drogę numer 53 i ruszył dalej.



Ocknęła się. Nie od razu zrozumiała, gdzie się znajduje. Poczuła jak twarz jej pulsuje. Z początku nieokreślonej natury falami, które z wolna przeistoczyły się w nieprzyjemne uciski, by w końcu osiągnąć postać ostrego, głębokiego bólu.

Dotknęła ust i poczuła na nich lepką ciecz. Serce załomotało ze strachu, który za nic nie chciał dać się zdławić i wręcz rósł jakby karmiony każdym na nowo odkrywanym faktem.

Ciasne pomieszczenie natychmiast skojarzyło się z bagażnikiem Hondy, poczuła, że samochód wciąż się porusza i lekko podskakuje na nierównościach, na dodatek na twarzy miała krew. To aż nadto by wpaść w panikę, jednak zachowała ostatki spokoju i opanowania do czasu, gdy do jej strzaskanego nosa dotarła woń, której w pierwszej chwili nie mogła zidentyfikować. W końcu stało się jasne, że był to przeplatający się z wonią tapicerki zapach uryny. Jedyny ślad po kobietach, które podobnie jak Justyna wpadły w tą śmiertelną pułapkę.

Nie panowała już nad sobą. Krzyk sam z niej wypływał, a nogi i ręce same waliły na oślep w klapę bagażnika, starając się otworzyć jej drogę ucieczki. Bezskutecznie.



Bagażnik był specjalnie zmodyfikowany przez Darka. Miał zamontowane głośniki i mikrofon, które pozwalały mu śledzić poczynania jego ofiar i komunikować się z nimi.

Uwielbiał sycić się ich strachem. Bawić się nimi, jak bestia bawi się jeszcze żywym posiłkiem zanim przystąpi do uczty. Drażnił się z ofiarami. Na przemian straszył je, dawał nadzieję, a potem znów ją odbierał. I karmił się ich lękiem.

Każda z kobiet reagowała w podobny sposób. Najpierw była panika, wrzaski i bezskuteczne miotanie się. Potem następował etap błagania o litość. Błagały najpierw Boga, a kiedy docierało do nich, że Darek je słyszy, kierowały swe prośby właśnie do niego. W końcu ustępowały również błagania i przychodził czas na chłodną ocenę sytuacji i próbę ucieczki. Kiedy wszelkie sposoby zawodziły, proces zaczynał się od początku. Najpierw gniew, potem błaganie i trzeźwe działanie. I tak w kółko i w kółko.

Justyna właśnie była na etapie błagania. Darek w wetkniętej w ucho słuchawce słyszał każdy jej szept, a nawet najdelikatniejsze łkanie. Słuchał i karmił się wyczuwanym w tych dźwiękach przerażeniem.



- Błagam – brzmiała jej cichutka modlitwa. – Błagam cię Boże, niech on mnie wypuści. Niech to się okaże tylko głupim żartem albo złym snem. Proszę. – łzy równym strumykiem ciekły po policzkach. – Niech on mnie wypuści. Nie chcę, żeby robił mi krzywdę.

Nastała chwili ciszy, po której wybuchła kolejna część modlitwy, przeplatającej się z nieprzerwanym płaczem.

- On mnie zgwałci. Zgwałci i zabije. Boże, on mnie zabije.

W pewnej chwili przyszła jej do głowy jedyna pocieszająca myśl, na jaką było ją w tej sytuacji stać. Myśl, że jeśli będzie miała szczęście, to najpierw zostanie zabita, a dopiero potem zbrukana. Zastanowiła się nad tym głębiej i uznała, że to znacznie lepsze niż być gwałconą i trzymaną przy życiu przez wiele dni, a może nawet tygodni.

Kolejne ognisko płaczu eksplodowało.

Zabawne jak zmieniają się potrzeby ludzi, kiedy znajdą się w niecodziennej sytuacji. Pieniądze, miłość czy kariera przestają mieć znaczenie i jedyne, czego człowiek pragnie to śmierć, stanowiącą ostatnią szansę na ucieczkę przed cierpieniem. O tak, wszystko jest względne.



- O, płacz ustał – pomyślał Darek. – Teraz zaczyna się zastanawiać.



- Weź się w garść dziewczyno. Jeszcze żyjesz. Wciąż masz szanse. Skup się. Działaj.

Pierwszą rzeczą, jaka przyszła jej do głowy był telefon. Przypomniała sobie jak na chwilę przed pojawieniem się samochodu chciała zadzwonić do rodziców. Och, jak bardzo żałowała, że tego nie zrobiła. Po chwili uświadomiła sobie, że komórka jest w jej torebce, a ta zapewne wciąż leży na siedzeniu obok kierowcy.

Musiała znaleźć inne wyjście. Nie mogła wezwać pomocy, więc musiała się sama stamtąd wydostać. Z trudem obróciła się na plecy i zaczęła rękami i nogami napierać na klapę bagażnika. Próbowała kilkakrotnie z całych sił, jednak jej wysiłki spełzły na niczym i musiała porzucić to rozwiązanie.

Wtedy naszła ją błyskotliwa myśl, która nie tylko przywróciła jej zanikającą nadzieję, ale również zaszokowała swoją genialnością. Przypomniała sobie o narzędziach schowanych razem z kołem zapasowym. Wystarczyło tylko dostać się do nich i użyć na przykład klucza do kół w celu podważenia zamka.

Zadanie wydawało się proste do chwili, gdy stało się jasne, że pokrywy schowka na koło zapasowe nie da się podnieść przy zamkniętej klapie, a co dopiero, gdy w bagażniku leży kobieta.

Ostatnia szansa zgasła równie szybko jak się pojawiła. Do umysłu Justyny znów zaczął powracać lęk, obawa i rezygnacja.



- Jedziemy na kolację – powiedział do niej przez mikrofon.

Ocknęła się z odrętwienia, a gniew, jaki czuła do właściciela dźwięcznego głosu natychmiast ją pobudził.

- Wypuść mnie, skurwysynu! – wrzasnęła.

- Co za słownictwo! Takie wyrażenia nie przystoją damie, Justyno.

- Wypuść mnie, bo pożałujesz!

- Nie sądzę – w jego głosie dało się słyszeć ogromną pewność siebie, do której w przeciwieństwie do Justyny, miał prawo.

W słuchawce znowu usłyszał szlochanie.

- Błagam, cię. Wypuść mnie. Nic ci nie zrobiłam. Nikomu nic nie powiem, tylko mnie wypuść. Proszę… - Reszty słów nie zrozumiał, gdyż płacz wziął górę nad jego ofiarą.

Minęło kilka minut zanim się uspokoiła i mogła swobodnie mówić.

- Co ze mną zrobisz? – spytała jakby było jej wszystko jedno, jakby pogodziła się ze swoim losem.

- Jedziemy na kolację – powtórzył.



Poczuła, że auto zwalnia i zatrzymuje się. Dotarły do niej dziwne mechaniczne dźwięki. Kiedy ustały, samochód ruszył powoli. Potoczył się kilka metrów po śniegu, potem chrzęst opon ustał, jakby Honda wjechała na twardszy grunt. Stanął.

Ponownie zabrzmiał dziwny, mechaniczny odgłos i Justyna domyśliła się, że musiały to być automatycznie zamykane i otwierane drzwi garażu. Dało się słyszeć stukot i dźwięki ucichły. Nastała złowroga cisza.

Otworzyły się drzwi i kierowca wysiadł. Po krokach zorientowała się, że Darek zbliża się do tylnej części samochodu. Lada chwila podniesie klapę bagażnika i dopiero wtedy koszmar Justyny się zacznie.

Starała się zachować spokój. Chciała odnaleźć w sobie siłę by w odpowiedniej chwili rzucić się na przeciwnika i walczyć o życie i honor. Nie potrafiła. Z każdym słyszanym krokiem była coraz słabsza i coraz bardziej przerażona. Lęk brał nad nią górę, obezwładniał. Z każdym krokiem płakała coraz bardziej i coraz mniej panowała nad swoim ciałem. Drżenie mięśni wzmagało się.

W końcu kroki ustały. Napastnik stał przy bagażniku i najwyraźniej na coś czekał. Czekał albo to ta chwila w odczuciu wystraszonej dziewczyny zdawała się trwać całe godziny.

Dławiąc się płaczem czekała aż klapa się uniesie, a jej oczom ukaże się twarz oprawcy. Ta sama przystojna twarz, w której jeszcze kilkadziesiąt minut temu była gotowa się zakochać, teraz budziła najgorsze lęki.

Otwierany zamek kliknął i Justyna dołączyła do grona sprawczyń panującego w bagażniku smrodu moczu i kału. Jedno małe kliknięcie sprawiło, że utraciła resztki godności i zapragnęła umrzeć, w jakikolwiek sposób, byleby szybko.



Uniósł klapę bagażnika. Zwinięta w kłębek kobieta nie zasłoniła nawet oczu przed światłem. Była zbyt przerażona, żeby cokolwiek mogło ją obchodzić. Popatrzył na jej twarz. Oczy straciły blask. Stały się płytkie i martwe.

- Zapadła się w sobie – pomyślał. – Tak jak wszystkie. Zawsze tak samo. Robią w portki i przechodzą w stan katatonii, a nie spodziewają się nawet połowy atrakcji, jakie dla nich przygotowałem. Ciekawe, czego się domyśla. Gwałtu? Na pewno. śmierci? Zapewne. Ale przecież to tylko początek.

Przechylił głowę na bok. Patrzył, jakby starał się samym tylko wzrokiem dojrzeć, jakie myśli chodzą jej po głowie.

- Najpierw… – kontynuował bezgłośny monolog – najpierw, w ramach przystawek, będę kosztował twoją niewinności. Potem dam ci chwilę żebyś ochłonęła i zanim cię zabiję podam danie główne. Ciebie. Postaram się żebyś żyła jak najdłużej kiedy będę zjadał kolejne fragmenty twojego ciała. Tak. Wtedy smakujecie mi najlepiej. – Uśmiechnął się.

Wyciągnął dłoń w jej kierunku i powiedział równie delikatnym głosem jak ten, który usłyszała, kiedy się poznali:

- Chodź, Justynko. Zapraszam cię na kolację.

Kiedy nie podała mu ręki, złapał ją za nadgarstek i siłą wywlókł z bagażnika.
"Małymi kroczkami cała naprzód!!" - mój tata.

„Niech płynie, kto może pływać, kto zaś ciężki – niech tonie.” - Friedrich Schiller „Zbójcy”.

"Zapal świeczkę zamiast przeklinać ciemność." - Konfucjusz (chyba XD)

2
Jakiś czas temu płatki śniegu zakończyły swój szaleńczy taniec z wiatrem. Muzyka ucichła, białe, znudzone tancerki opuściły śnieżną imprezę i na parkiecie zostały już tylko nieliczne, mroźne podmuchy listopadowego wiatru.
Powtórzenie ;P


łudziła się, mimo wszelkich przesłanek, które co najmniej odbierały nadzieję na to, że ktokolwiek mógłby się zjawić w taką pogodę na tej części drogi numer 53.

Gdyby zdobyła się na ten krok, najdalej za półtorej godziny siedziałaby w ciepłym domu wtulona w kubek gorącej herbaty.
Uhm. Wtulić się w kubek herbaty...?

Niecodzienne trochę określenie ^^


Tym bardziej zaskoczyło Justynę to, kogo zobaczyła w środku, gdy tylko pojazd znalazł się na tyle blisko, by blask świateł przestał kłuć w oczy.

Miał ciemne, starannie przystrzyżone włosy, świeżo ogoloną twarz, widok której w umyśle przywoływał delikatny zapach wody po goleniu, i zielone oczy, które, choć Justyna nigdy nie widział niczego szczególnego w tej barwie oczu, wydały jej się być niezwykle głębokie i radosne.
Powtórzenie.


Georga Michaela. Utwór ten, do przesady częsty puszczany na wszelkich stacjach radiowych w okresie przedświątecznym i świątecznym, sprawiał, że niektórzy zaczynali nienawidzić Bożego Narodzenia, a ci, którzy już nie lubili Gwiazdki upewniali się tylko w swoich przekonaniach.
Literówka?


roku w telewizji „Kelvin sam w domu”.
Zgrozo! Kevin! ^^


- Nie, moja droga – pomyślała. – Taki facet na pewno już kogoś ma.

Odkąd Justyna pozbyła się kurtki, Darek nie mógł przestać myśleć o jej wąskiej talii i obfitych, skrytych pod zasłoną bluzki, piersiach.

w tą śmiertelną pułapkę.
Tę.


Błagam cię, Boże, niech on mnie wypuści. Niech to się okaże tylko głupim żartem albo złym snem. Proszę.


- Weź się w garść, dziewczyno. Jeszcze żyjesz. Wciąż masz szanse. Skup się. Działaj.

Pierwszą rzeczą, jaka przyszła jej do głowy był telefon. Przypomniała sobie, jak na chwilę przed pojawieniem się samochodu chciała zadzwonić do rodziców. Och, jak bardzo żałowała, że tego nie zrobiła.

- Błagam, cię.
Bez tego przecinka.


Z każdym słyszanym krokiem była coraz słabsza i coraz bardziej przerażona. Lęk brał nad nią górę, obezwładniał. Z każdym krokiem płakała coraz bardziej i coraz mniej panowała nad swoim ciałem.
Uhm. Powtórzenia.





Przeczytane. Khm.



Pomysł: 4+ Podczas czytania tekstu chciałem wystawić 3+, ale puenta zrobiła swoje ^^



Styl: 4 Czyta się dobrze, choć czasem zgrzyta



Schematyczność: 5 To było tylko w Sin City. No, ale w innej wersji ^^



Błędy: 3+ Są na górze :P



Ocena ogólna: Mocne 4+, na bogów, podobało mi się :D



Zgadzam się z Weberem![/quote]
Are you man enough to hold the gun?

3
No to dodam jeszcze to, czego nie wyłapał Testudos:


gdy do jej strzaskanego nosa dotarła woń, której w pierwszej chwili nie mogła zidentyfikować. W końcu stało się jasne, że był to przeplatający się z wonią tapicerki zapach uryny.


Powtórzenie.



Nie lubię takich tekstów. Nie ma w tym ani krzty twojej winy, po prostu nie lubię. Ale podoba mi się styl, dobry. Całość zgrabnie napisana. I po przeczytaniu tytuł nabiera znaczenia :wink:



Ps. Ale jak mi się to przyśni, to zabiję :P
Obrazek

4
Mordercy! ^^ Kanibale!



ładnie, sprawnie to napisane. Nie jestem fanem kryminałów, ani takich "powiastek o zbrodni" - po prostu nic mnie tu nie zaskakuje. Dlatego ciężko mi powiedzieć coś naprawdę dobrego o tym tekście. Ot, jest, dobrze się czyta.



Najbliższe kryminału książki, które lubię, to późne książki Koontza, te, w których jest najmniej elementów fantastycznych. Jego detektywi i złoczyńcy zawsze mają tak pokręconą psychikę, że aż miło poczytać. Autor zawsze odkrywa jakiś nowy model mordercy i dlatego od początku do końca czujemy się urzeczeni jego działaniami.



U Ciebie mamy "zwykłego" mordercę-kanibala-gwałciciela. ;) To dużo dla kogoś, kto kryminały kończył na Christie. Dla współczesnego gościa, który naoglądał się "Siedem" i "Piły" - to trochę za mało.



Pozdrawiam!
Pozdrawiam
Nine

Dziewięć Języków - blog fantastyczny
Portfolio online

5
zgodziłby się zawiedź ją
zawieźć ?


poprosić o przybycie
myślę, że ładniej brzmiałoby o pomoc, poprosić o przybycie brzmi tak bardziej oficjalnie


właściwości trakcyjne opon stały się śmiesznie nieistotne
może śmiesznie nikłe, czy niskie?


Za przednią szybą ukazała się smukła twarz młodego mężczyzny. Już na pierwszy rzut oka wydał jej się być niezwykle sympatyczny i czarujący. Miał ciemne, starannie przystrzyżone włosy, świeżo ogoloną twarz, widok której w umyśle przywoływał delikatny zapach wody po goleniu, i zielone oczy
wydaje mi się, że przez szybę w takich warunkach pogodowych nie widać takich szczegółów, może lepiej dać ten opis po tym jak dziewczyna już wsiądzie do samochodu, przynajmniej z tym kolorem oczu.




Kurtka spoczywała obok torby podróżnej razem z czapką, szalikiem i torebką...Po chwili uświadomiła sobie, że komórka jest w jej torebce, a ta zapewne wciąż leży na siedzeniu obok kierowcy.
torba podróżna była na siedzeniu z tyłu, czyli torebka jak widać też.



Opisy pogody i stanu dróg, te początkowe i te z perspektywy Darka są moim zdaniem zbyt szczegółowe, trochę jak z prognozy pogody, ale częściowo wymieniane w poetyckim stylu. Może coś przyciąć?





Ogólnie tekst podobał mi się, widać że masz szeroki zasób słownictwa, widać, że pisanie sprawia Ci przyjemność, to sie czuje.

Mam nadzieję, że pomogłam. Pozdrawiam.

6
"Ceną wyobraźni jest strach" Hannibal Lecter z filmu 'Czerwony Smok'



Nie przypadkowo pozwoliłem sobie na przytoczenie tego cytatu przy okazji oceny Twojego tekstu. Jednak cel wyjdzie w trakcie komentowania. Mam nadzieję.

Więc zacznijmy. Początek zapowiadał coś z goła innego od tego, co pokazałeś nam na koniec. Już nie chodzi o treść. Bardziej widać to w stylu. Na początku był oniryczny, usypiał czytelnika tylko po to, by spotęgować szok, zaskoczenie w związku z kolejnymi wydarzeniami. Przerodził się w rzeczowy. lekko suchy. Dopasowany do stosunku Darka do Justyny jako swojej kolacji, nie żywego człowieka.

Teraz mogą wyjść jak bardzo chorą mam psychikę, ale zabrakło mi tu zakończenia. W tym momencie wygląda jakby historia została urwana w połowie. Tak jakbyś sobie zostawił pole na napisanie dalszego ciągu ze spektakularną ucieczką Justyny lub jakimś bohaterem w tle lub jeszcze innym wariantem. Po prostu na tą chwilę nie wiem czy mam puścić wodzę wyobraźni i pozwolić Darkowi na najwymyślniejsze tortury na Justynie, czy lepiej poczekać na jakiś happy end?

Ogólnie wygląda na to, że wszelkie zło ukrywasz pod płaszczem niedomówień. Nie ukrywam, że wolałbym żebyś uderzył w czytelnika (mnie) jakimiś wymyślnymi wizjami. Nie chodzi mi o opisy w stylu: "Zrób to sam: przewodnik dla młodych psychopatów", ale jakieś bardziej dosadne. Wiesz, nie wiem czy mam uruchomić wyobraźnię i poczuć strach, bo teraz jedynie ją lekko podsyciłeś, ale strachu jeszcze nie czuję.

Póki co opowiadanie wyróżnia się tym, że przed posiłkiem Darek gwałcił swoje ofiary. Nie przypominam sobie żeby robił to jakiś znany z książek kanibal. Poza tym jest lekko schematycznie.

Nie wiem co mam o tym myśleć.

Idę do pracy, może tam mnie olśni. Wtedy dopiszę coś do powyższego.



Pozdro.
Po to upadamy żeby powstać.

Piszesz? Lepiej poszukaj sobie czegoś na skołatane nerwy.

7
Dzięki za komentarze. Wezmę je sobie do serca.



Jak to powszechnie wiadomo wszystko jest względne i wszystko jest kwestią gustu, tak więc nie dziwi mnie rozbieżność waszych ocen.

Cieszy mnie natomiast, że pomimo tak długiej przerwy od pisania i tak dużego tempa prac nad tym opowiadaniem udało mi sie utrzymać jako taki poziom.



Co do sugestii/pytania Webera dotyczącego ciągu dalszego, to obawiam się, że coś takiego raczej nie powstanie, choć muszę przyznać, że przeszło mi przez myśl. Nie mam teraz czasu na twórczość. Ehh...



Jeszcze raz dziękuję za oceny i szybką reakcję. Sądziłem, że będę musiał poczekać co najmniej kilka dni XD



Pozdrawiam.
"Małymi kroczkami cała naprzód!!" - mój tata.

„Niech płynie, kto może pływać, kto zaś ciężki – niech tonie.” - Friedrich Schiller „Zbójcy”.

"Zapal świeczkę zamiast przeklinać ciemność." - Konfucjusz (chyba XD)
ODPOWIEDZ

Wróć do „Opowiadania i fragmenty powieści”