Witam. Wrzucam swój pierwszy tekst, który kiedyś zacząłem i analizowałem. Tego rodzaju opowiadanie pisałem po raz pierwszy. Nie miałem pojęcia, czy kontynuować, ponieważ uważałem, że tekst się nie przyjmie. Tak czy owak postanowiłem go tutaj wrzucić. Miłej lektury.
"Szacunek i zemsta"
Jack przyspieszył do siedemdziesięciu kilometrów na godzinę. Jego kabriolet wymijał samochody jak błyskawica. Było lato. Wiatr zachodni skierował się na wschód. Za nim podążyły stada ptaków. Słońce rzadko się tu pojawiało. Mniejsze chmury łączyły się z tymi większymi, tworząc nieprzeniknione ściany obłoków. Czasami, kiedy cisza panowała na rozdrożach powietrze przecinał odgłos przelatującego helikoptera.
W tej części stanów rzadko kto jeździł. Dookoła rozpościerały się jedynie lasy. Nie było latarni, a szarówka wkraczała tu po szesnastej. Jazda po zmroku była niebezpieczna, toteż przyspieszenie do osiemdziesiątki kończyło się zazwyczaj dachowaniem. Wysokie na kilkanaście stóp drzewa przesłaniały krajobraz. Z głębi lasu wydobywały się przeróżne jazgoty i piski. W koronie drzew śpiewały ptaki. W dole trzeszczały krzaki. Wilki lub lisy wychylały się, by popatrzeć na drogę, by potem zniknąć w czeluściach zagajnika. Liście tańczyły w powietrzu, a ponieważ były ich dziesiątki (zwłaszcza na ziemi) opuszczały brązowe zacisze i atakowały drogę.
– Ile jeszcze do celu? – zapytała Tanako, machając rękami dookoła, by odgarnąć liście z twarzy i włosów.
– Zaraz, moja droga – odparł oschle Jack.
– Wiesz, że bardzo mi się chce.
– Pięć minut. Zaraz się tobą zajmę.
Tanako zapięła bluzkę pod szyją i wtuliła się w rękę kierowcy i przymknęła oczy. Jack zerknął na nią kątem oka i uśmiechnął się. Wystarczył jedynie dotyk, by poczuł się wniebowzięty. Natychmiast rozluźnił wszystkie mięśnie i pogłaskał jej kasztanowe włosy. Codzienna pielęgnacja sprawiła, że dłoń zjeżdżała po nich jak sanki z górki. Japonka westchnęła i zamruczała. W odbiciu wewnętrznego lusterka wyglądała jak postać z bajki. Miała mały, różowy nosek. Usta nieco większe od przeciętnych, pomalowane na szkarłatny kolor. Kiedy otwierała oczy, źrenice miała brązowe i wielkie jak bile. Jack kochał je najbardziej. Do tego Tanako operowała tak urzekającym głosem, że pod ich wpływem rozpływał się on jak lody w upalne dni.
Skręcili z autostrady w nieoznakowaną drogę. Ta poprowadziła ich pierw przez gaj, potem przez skoszoną łąkę. Ziemia usłana była różnego rodzaju kamieniami, toteż pojazd trząsł się jak galareta. Dziewczynie jednak w ogóle to nie przeszkadzało, ponieważ ani na chwilę nie przestała rozmyślać z zamkniętymi oczyma.
Chwilę potem wyjechali z równiny. Znaleźli się przy brzegu szerokiego strumienia. Woda stąd parła przed siebie z nieziemską szybkością. Ryby skakały do góry jak poparzone. Jedna z nich uderzyła o maskę, co lekko zdekoncentrowało Japonkę. Jack, zdziwiony jej opanowaniem, przejechał na drugą stronę. Jechał powoli, ponieważ w tych rejonach łatwo było o wpadkę. Ostatecznie, widząc jak kilka metrów od niego biły się niedźwiedzie zjechał w dół doliny. Jego oczom ukazał się wtenczas rodzinny dwór.
– Kochasz mnie, Jack? – mruknęła dziewczyna.
– Tak, złotko. Zobacz, właśnie dojechaliśmy.
Tanako przetarła oczy i ujrzała ogromną bramę. Z jej dwóch stron strzelały w niebo dwie wysokie kolumny. Posiadłość była otoczona murem. Przed nimi rosły zastępy kwiatów. Ich zapach mimo lekko otwartego okna, połaskotał nozdrza obojga kochanków. Kwiecie było dokładnie pielęgnowane. Przepiękne żonkile i róże dziesiątkami upiększały czarną jak noc ziemię. Nie znalazł się tam żaden niechciany gość, co zaskoczyło Jacka, który nie spodziewał się aż tak imponującej precyzji gospodarza.
– Moja mama ma fioła na punkcie ogrodnictwa.
– Właśnie widzę.
– Poczekaj, otworzę bramę.
Tanako kiwnęła głową i sprawdziła na komórce godzinę przyjazdu. Było dobrze po ósmej. Gwiazdy ukazujące się zza chmur zaczęły błyszczeć jak latarnie. Jack pchnął furtkę z całych sił, po czym zmęczony wrócił za kierownicę.
– Jesteś wykończony, prawda? – zapytała z troską w głosie Tanako.
Nie musiał odpowiadać. Rezultaty całodziennej jazdy były widoczne na twarzy i rękach.
– Czyli nie zdołasz zrobić tego o co cię proszę?
– Tanako – wymamrotał Jack – Czy musi to być akurat dzisiaj? Chciałem ci pokazać coś innego.
– Nie chcę czegoś innego – uparła się dziewczyna. – Chcę się kochać. Nawet nie wyobrażasz sobie jak mnie niesie. No więc, jesteś facetem czy nie?
– Zrób to sama. Ja naprawdę padam z nóg. Moi rodzice z pewnością będą chcieli cię dzisiaj poznać. Zjeść z tobą kolację, pogadać.
– Misiu – zaśpiewała Tanako, głaszcząc policzek chłopaka – Chcesz odmówić sobie takiej przyjemności po całym dniu jazdy?
Jack zadrżał, gdy ręka dziewczyny zjechała mu po klatce piersiowej. Zmęczenie znikło, pojawiła się euforia. Nie zważał już, że ktoś mógł ich nakryć, tylko od razu zaczął się całować z dziewczyną. Ta usiadła mu na nogach i przywarła do niego. Nieśmiała gra wstępna przerodziła się szybko w głębokie i energiczne uczucie. Jack nie spieszył się, najpierw ściągnął jej bluzkę, potem pocałował szyję. Muskając ją koniuszkiem warg sprawił, że Tanako przeszył dreszcz emocji. Wiedział, że spisuje się doskonale. Po chwili pieścił jędrne piersi dziewczyny. Gdy wzdychała, on jej wtórował. Wkrótce ich oddechy złączyły się w jedną całość. W oczach zapłonął ogień, a myśli powiodły ich ku kolejnej fazie przyjemności. Tanako piszczała z radości, zaciskając palce na barkach Jacka. Członek partnera doprowadzał ją do szału. Czuła, jak stają się jednością. Z każdą sekundą, z każdą kroplą potu na czole jej ciało domagało się miłości. Więcej i więcej! Tamten przyspieszał i przyspieszał, aż w końcu zniknął w ekstazie wyobrażeń i odgłosów Tanako. Złączeni nierozerwalną więzią czuli jak odpływają do raju. Jack lubił jak kobieta przejmowała inicjatywę. Miał w końcu do czynienia z niewyżytą seksualnie tygrysicą. Marzenie stało się rzeczywistością. Zdobył to, o czym marzył każdy facet na świecie. Wypełniony falą radości i pobudzenia wtulił się w delikatne i gładkie ciało Japonki. Skórę miała powabną jak włosy. Nogi zgrabne jak u modelki, a ręce atletyczne jak u sportowca. Boże, dziękuje, że zesłałeś mi anioła, pomyślał Jack.
– Dziękuje, kochanie – wyszeptała czule dziewczyna.
Jack westchnął i przytulił ją do masywnej klatki piersiowej. Posiedzieli tak może z piętnaście minut, wspominając stare, dobre czasy. Podjęli też temat studiów, wspólnego mieszkania i dzieci. Chłopak sceptycznie podchodził do ostatniej kwestii. Uznał, że pierw powinni się dobrze wybawić, by ostatecznie osiąść i wychowywać potomków. Dziewczyna podzielała jego zdanie. Sama w końcu nie bardzo różniła się od niego.
– Czas wrócić do rzeczywistości – podjął Jack.
– Tak szybko? Poświntuszmy jeszcze chwilę.
Chłopak roześmiał się i ucałował Tanako w klatkę piersiową.
– Sam widzisz, że musimy powtórzyć bajkę.
– Zdecydowanie – dodał Jack – Ale pewne części mojego ciała nie są w stanie już funkcjonować.
Dziewczyna zmarszczyła czoło i prychnęła.
– Odrobimy to jutro – zapewnił szczerze Jack, ujmując jej chłodne dłonie. – Obiecuję.
– A co zrobisz? – zapytała seksownie Tanako. W sekundzie obudziła się w niej dzika namiętność.
– Zaprezentuję nasz numer popisowy.
Chłopak zmierzwił jej włosy, wielką jak u niedźwiedzia ręką, po czym sprawdził godzinę w radiu. Zostało im jeszcze piętnaście minut. Dokładnie kwadrans do wprowadzenia Tanako w szeregi rodziny Wilson. Ubrali się tak szybko jak to było możliwe, po czym przejechali przez bramę główną. Ujrzeli zagajnik. W nocy drzewa przypominały wielkie stojące bez ruchu kukły. Podmuch wiatru wprawiał je w ruch. Nieprzenikniona ciemność przepływała przez nie jak woda przez zniszczoną tamę. W głuszy bawiły się ze sobą jakieś zwierzęta. Pointrygowana Tanako próbowała je dostrzec, ale zniechęcona wysiłkiem wróciła do przeczesywania drogi. Ta była kręta, lecz widoczna. Przy krawężnikach poustawiano lampki nocne. Kierowca czuł się wtedy, jakby prowadził samolot na pasie startowym.
Gdy wyjechali z gaju, ujrzeli w oddali oświetlony ze wszystkich stron budynek. Zbudowano go z jasnego jak słońce kamienia. Gdyby nie noc, rzec można by było, że dworek leżał w bardzo malowniczym miejscu. Zewsząd otaczały go morza ogrodów. Co kilkanaście metrów napotykało się coraz to inny posąg. Wiele z nich nawiązywało do mitologii greckiej. Dwa z nich były tak ogromne i mosiężne, że wysokością dorównywały samemu domowi. A był on wysoki, miał pięknie wystrojony dziedziniec i ogromne, niebosiężne filary przy wejściu. Doczepione do ścian pochodnie nadawały miejscu szlachecki klimat. Na balkonie na piętrze postawiono maszynę grającą. Wyglądem przypominała jednorękiego bandytę, lecz wydobywały się z niej przeróżne melodie. W całej posiadłości rozbrzmiewała więc kojąca serca piosenka, którą zakłócał jedynie świst powietrza. W tle domu widniały ogromne francuskie okna. Obok na zewnątrz stały parasole i kilka ławek. Tanako śmiała się wniebogłosy, gdy zauważyła, jak bawią się na nich małe kotki. Jack od razu zaproponował, by wzięła sobie jednego. Propozycja ta sprawiła, że o mało co nie wpadli w drzewo, kiedy dziewczyna zaczęła mu dziękować.
Zatrzymali się przy fontannie, która bardziej przypominała basen aniżeli wodotrysk. Gdy Tanako wyszła na zewnątrz ogrom dworu szlacheckiego przyćmił jej serce. Z daleka wydawał się być mały jak kamienica, ale stając z nim twarzą w twarz człowiek wyobrażał sobie, że stoi naprzeciw zamku warownego. Jack objął ją od tyłu w talii i pocałował namiętnie w policzek. Wzdrygnęła się i uśmiechnęła. Jej ciało wypełniła fala ciepła. Następnie obrócili się na pięcie i podążyli w stronę ogrodu.
– A twoi rodzice? – zapytała zdziwiona Tanako.
– Nie przejmuj się nimi. Chodź, pokażę ci coś.
Przyciągnął ja do siebie i przeprowadził przez wielką liściastą bramę, usytuowaną niedaleko placyku. Ich nozdrza łaskotał intensywny zapach flory. W połączeniu z bijącym zewsząd aromatem kwiatów Tanako odpływała w nieznane. Silne ręce Jacka zapewniały jej bezpieczeństwo. Przy nim mogłaby nawet stanąć do walki z najgorszym przeciwnikiem na świecie. Kroczyła dumnie, lecz szybko opadała z sił, gdyż oszałamiała ją nawałnica zapachów. Ciekawa była, dokąd Jack ją prowadzi. Trwało to jednak za długo. Mijali tak wiele zakrętów i zielonych rond, że powoli traciła orientację w terenie. W końcu Jack, widząc, że Tanako lekko słaniała się na nogach, wziął ją na ręce. Zaniepokoił się złym samopoczuciem dziewczyny. Ku jej zdziwieniu szedł jednak dalej.
– Gdzie mnie prowadzisz? – wyjąkała cichutko Tanako.
– Do miejsca, w którym nigdy nie była żadna niewiasta. Wytrzymaj, kochanie.
Postanowił przyspieszyć kroku i po minucie marszu wydostali się z tunelu. Wykończony całodobową jazdą i upojnie spędzonymi chwilami, Jack nie mógł powstrzymać się od pokazania jej Wodospadu Pożądania. Sam ledwo stał na nogach, ale podjął już decyzję i musiał dotrzymać słowa. Gdy owiało ich rześkie powietrze, Japonka odetchnęła jakby parę minut wcześniej brakowało jej tlenu. Spojrzała na Jacka pełnymi od łez oczyma i wtuliła się w jego tors. Zamruczała i przymknęła oczy. Tamten uśmiechnął się w duchu i mijając zachodnią furtkę, zaczął schodzić z pagórka. Potem okrążył skarpę i wówczas usłyszał jednostajny odgłos szumiącej wody. Podniecony do granic możliwości zbudził Tanako i postawił ją na ziemi. Resztkami sił powlekli się na skraj klifu, z którego widać było spływającą do rzeki kaskadę wody. Skały pokryte były mech podobnymi roślinami. Nurt rzeki nie był gwałtowny, toteż można było bez problemu przejść na drugą stronę. Ćwierkanie ptaków i pluskanie wody łagodziły niepokój. Natura, nieprzewidywalna lecz przyjazna witała przybyszy z otwartymi dłońmi. W górze panował okrągły jak piłka księżyc. Otoczony pierścieniem gwiazd rzucał olśniewający blask na grań i otaczający ich krajobraz. Chmury popłynęły daleko na północ. Zupełnie jakby ktoś przepędził je machnięciem ręki. Dookoła nie było też ani żywej duszy.
Jack splótł jej prawą dłoń ze swoją. Dziewczyna, podekscytowana i zaskoczona odparła mu życzliwym uśmiechem. Nie spodziewała się, że kiedykolwiek ujrzy coś tak nadzwyczajnego. Ba! Nigdy nie podejrzewała, że Jack może mieszkać tak blisko arkadii. Ach, ten mój misiek, pomyślała i wyszczerzyła zęby.
Szacunek i zemsta
1
Ostatnio zmieniony czw 17 lip 2014, 09:01 przez growe, łącznie zmieniany 2 razy.
Kto pisze, ten żyje wiecznie.