Tylko trzy Rzeczywistości (pogranicze realizmu magicznego)

1
WWWTylko trzy Rzeczywistości

WWWDzień zapowiada się pięknie. Białe kłębowiska obłoków płyną nad łagodnymi szczytami ciemnozielonych wzgórz, śpiących po przeciwległej stronie doliny. Ich spokojna, pełna dostojeństwa wędrówka, odsłania wciąż szersze fragmenty zamglonego porankiem błękitu nieba. Szare pasmo wąskiej, asfaltowej drogi ginie zakrętem i zasłoną wybujałych traw, łagodnie kołysanych ciepłym oddechem zbudzonego świtem wiatru. Po zboczach suną ostatnie pasma rannej mgły, gdzieniegdzie zbijając się w kłębki puszystych królików, wspartych na długich łapkach dymów, rosnących z nielicznie rozrzuconych u podnóży chat. Obok nich pełznie niespiesznie ciemno czerwona gąsienica lokalnego pociągu, wystawiając do słońca jasnokremowy grzbiet. Odruchowo spoglądasz na zegarek: punktualnie. Jakby odpowiadając twym myślom, spalinowa lokomotywa odzywa się tęsknym, przeciągłym sygnałem, wyobrażasz sobie, że takim głosem oznajmiał swą siłę wymarły dawno jaskiniowy niedźwiedź, takim właśnie przeciągłym rykiem, który z właściwym opóźnieniem oplata górską łąkę, na którą przed chwilą przyszedłeś i powtórzony echem ginie w niebycie.
WWWGłówną drogą, wijącą się w nie do końca zasłoniętej dolinie, pędzą dwaj jeźdźcy, wzbijając postrzępiony tuman kurzu. Przez chwilę prowadzisz ich wzrokiem, wzdychasz ciężko, w końcu odwracasz się, pochylasz i rozkładasz metalowy stelaż przyniesionego ze sobą turystycznego leżaka. Siadasz, jadące szosą w dole samochody wyglądają jak kolorowe chrabąszcze, które łażą po otaczających cię wybujałych źdźbłach wysokiej trawy, łodygach żółtych i fioletowych kwiatów. Opierasz ręce o gruby mur, kamienie zachowały jeszcze kojący chłód minionej nocy, patrzysz na ostatni wagon przesłaniany ścianą świerkowego lasu, wiesz, że wychynie za chwilę z prawej jego strony, z turkotem wjeżdżając na stację niedużego miasteczka, w którym na okres kilku dni wynająłeś wygodną kwaterę. Jeźdźcy są coraz bliżej, podążając już boczną drogą wiodącą do zamku, jadą teraz wolniej, konie zmęczone, a droga choć łagodnie, jednak się wznosi. Słońce grzeje coraz mocniej, tuż nad tobą zawisa ostrzegawczy skrzek drapieżnego ptaka, wzbudzając podświadomy niepokój, siadasz, nie jest zbyt wygodny, ale lekki w transporcie, a nie chciałeś ryzykować jazdy swoim nowym wozem po nieznanej, górskiej jakby nie było drodze, trudno było przypuścić, że będzie utwardzona aż dotąd, widać już miecze u ich boków, właśnie nakładają przyłbice, dziwne, posłowie chyba tak się nie zachowują, nie masz pewności, wyżej są jakieś domy, asfalt i biegnące wzdłuż niego pochylone słupy trakcji elektrycznej. Wszystkiego nie przewidziałeś, ale bramy trzymasz zamknięte, i dobrze, nie wiadomo do końca kto kim jest, tak zawsze bezpieczniej, na nieznanej polnej drodze nawet zawrócić nie ma sposobu, rów, kamienie ukryte, dziury, szkoda zawieszenia.
WWWSą coraz bliżej, twoi strażnicy tkwią nieruchomo, nie wydałeś żadnego rozkazu, otwierasz pierwszą z dwóch przyniesionych książek, „Struktura Rzeczywistości”, wyjmujesz kolorową zakładkę, to bilet nadmorskiej, wąskotorowej kolejki ze zdjęciem staroświeckiego parowozu, byliście tam zeszłego roku, tam poznaliście się, niby niedawno, a jakby epoka upłynęła cała, oprawiona w pamięć wydm, plaży, morza niepojętego, lecz nie przyjechała tutaj z tobą, musi dopilnować pewnego interesu, bardzo ważnego interesu, od którego zależy tak wiele, często myślisz o niej, pamiętasz smutek, prawie rozpacz tego pierwszego chyba pożegnania, otwierającego długą, kilkudniową rozłąkę. Jeden z jeźdźców rzuca coś w pył drogi, unosi rękę władczym gestem, śmieje się, zawracają, doskonale wiesz co to jest i od kogo, choć tak bardzo chciałbyś nie wiedzieć, tak bardzo pragnąłbyś być gdzieś indziej, w jakimś innym świecie, patrzysz przez chwilę na przeciwległe zbocza, wiatr owiewa twarz, szeleści kartkami książki, odsuwa cień osłaniającego cię drzewa.
WWW- Panie! - sługa przysłany przez dowódcę straży, lekko drżącym głosem ośmiela się zadać ci pytanie, nie możesz go za to karać, sytuacja jest usprawiedliwieniem. - Panie! Wybacz, ale cóż czynić mamy? - No tak, oni mogą nie wiedzieć, ale ty musisz, brzemię władcy, musisz podjąć decyzję, trzeba wstać, przesunąć głębiej w osłonę cienia, robi się gorąco, światło razi oczy, trudno czytać, wyjmujesz z plecaka termos z herbatą, gorąca lepiej gasi pragnienie chociaż nie wszyscy o tym wiedzą, i dobrze jest dodać plaster cytryny, niezbyt gruby, dwie łyżeczki cukru, co ona teraz robi, modli się pewnie w swej komnacie.
WWW- Przynieście mi to, co rzucili – rozkazujesz. Jeźdźcy się oddalają, najpierw kłusem, potem już galopem, spieszą się, czujesz, że twój czas również przyspiesza, jakby ktoś policzył twoje dni, godziny, szara zasłona pyłu zaciera ich kształty, znikają za zakrętem. Słyszysz zgrzyty, szczękają zasuwy, to strażnik otwiera furtę w bramie, wychodzi ostrożnie, widać pełen lęku chociaż wie, musi wiedzieć, że w tej chwili nie ma się czego obawiać, nikogo nie ma wokół, pusta droga, wyniosłe, nieskoszone trawy, przetykane kolorowym kwieciem i łagodnie wiatrem kołysane, dalej kilka drzew, kępa niewysokich krzewów, śpiew ptaków rozcina powietrze, pochyla się, podnosi i znika w osłonie murów. Czekasz z niecierpliwością. Dłoń ściska kurczowo drzewce. Otwór wiodący do jaskini jest wąski, wpijasz wzrok w stojącą tuż za nim mroczną ścianę lasu, wiesz, że za nią ciągnie się dolina i dalej przeciwległe wzgórza porośnięte tę samą bujną, pełną tajemnic zielenią. Niedźwiedź może pokonać wejście, ale chciałbyś aby przyszedł, słyszałeś go w pobliżu, jest mięsem, potrzebne ci mięso, tobie, twojej kobiecie i dzieciom, czekają z nadzieją ukryci w głębi pieczary, jesteście głodni, bardzo głodni, przeżyjecie najwyżej jeszcze kilka dni.
WWWDomyślasz się jaką wieść otrzymasz, nie wiesz tylko, ile dni ci wyznaczono. Sługa podaje sakwę ciśniętą przez przybyszy, nie wręczoną jak należy, to obraza, ale cóż poradzić, wyjmujesz zwinięty ciasno rulon, spodziewana wiadomość, zaraz zadzwoni, kiedyś otrzymywałeś listy w zaklejonych kopertach, ze znaczkiem kolorowym, jakże się na nie czekało, lub te godziny na zatłoczonej, dusznej poczcie, najlepiej wieczorem, ludzi mniej i taniej, oczekiwanie, godzinę, czasem dłużej, zły głos nerwowej czy zmęczonej telefonistki wywołuje nazwę miasta, numer kabiny do której rzucasz się jak zwierzę, stoi u wejścia, zasłania światło, obnażone kły, gorejące ślepia próbują przebić mrok, nos wietrzy już twój zapach, teraz telefon masz w kieszeni, ale oczekiwanie pozostało niezmienione, tęsknota ta sama, skurcz w piersiach ten sam, czekasz, tak bardzo czekasz, wiesz, że czyjeś mięso przedłuży czyjeś życie, ale nie wiesz czyje, twoje, jego, tak już jest, nie dziwisz się, nie protestujesz, po prostu trwasz w oczekiwaniu, bo nic więcej nie pozostało do zrobienia, tylko myśl dziwna wsącza się nagle, czy wrócisz tu kiedyś, czy będziesz pamiętał. Pierwsze akordy piątej symfonii zaklętej w sygnał telefonu obwieszczają zapewne nadejście tak ważnej, tak oczekiwanej wiadomości, nadejście słów, które zmienią twoje życie, staną się ciałem, przyszłością, nowym realnym światem, rozwijasz pergamin, staranne pismo, musieli zabrać na wyprawę pisarza, a może przygotowali je wcześniej, ale krótkie, bardzo krótkie, jedno zdanie, choć ładnie napisane, „Twój czas minie przed zachodem słońca”, tylko tyle, wiedziałeś, ale gdzieś tam w głębi serca czekałeś na coś innego, czekałeś na cud.
WWWPodnosisz oczy, sługa stoi pochylony w pokornej, oczekującej postawie, „przyprowadź ją tutaj” - taka jest twoja wola, miało zabrzmieć władczo, nie zabrzmiało, głos wychodzący ze ściśniętej krtani, cichy jakiś, stłumiony, nieposłuszny, on kłania się jeszcze niżej, wycofuje tyłem, znika, przechodzi oddział kilku wojowników, nie, to nie wojownicy, chłopi powołani naprędce do obrony zamku, niewielki będzie z nich pożytek, twoje wojsko prawie nie istnieje, wróg łatwo mury pokona, wiesz o tym, zginiesz, to ostatni twój dzień, słońce wspina się coraz wyżej, trele ptaków cieszących się pięknem świata, życiem, którego im nikt zabrać nie chce, do zachodu pozostało jednak trochę czasu, jak go wykorzystać, czy coś możesz zrobić, naprawić, nie wiesz, nie potrafisz, wszystko już było, będzie, jesteś jaki jesteś, nikt ci nie pomoże nieść to brzemię, nikt nie doradzi, dźwięki symfonii jak fatum wdzierają się do twego świata, odbierasz szybkim ruchem, znów jakaś reklama, znów wciskają niechciany towar, niepotrzebną kartę innego, niespełnionego życia. Jednak ten kontakt, to związanie ze światem, jest ci już niezbędne, komórka stała się częścią ciebie, gdy nie zabierzesz jej ze sobą czujesz się nagi, zagubiony, samotny, ale dzięki niej zawsze można cię znaleźć, zlokalizować, dopaść, zabić, wiesz, że on tylko o tym myśli, ale jest silniejszy, znacznie silniejszy, potężne łapy i pazury, pożre was, idzie z całą swoją armią, niezbyt liczną, ze stu konnych, ale są wśród nich ciężkozbrojni rycerze i kilkuset pieszych, wieśniacy, ale to i tak nazbyt wiele na twe ogołocone z załogi niewysokie mury, nie potrafiłeś utrzymać żołnierzy, dowódcy wszczęli rokosz, odeszli, żołdu nie płaciłeś, po trochu z braku srebra, po trochu ze skąpstwa, zresztą dostęp łatwy, nie ma fosy, wzgórze łagodne, lecz ona... dostanie ją, będzie jego nałożnicą, a twoje księstwo przestanie istnieć wymazane z dziejów jak wiele innych, których nazw nigdy nie poznałeś. Ty zawiśniesz jak słomiany chochoł w świetle własnej bramy, na postrach i upokorzenie, w aureoli zlatujących się zewsząd tłustych, lśniąco granatowych much.
WWWKoniec się zbliża, pełznie, wślizguje jak wąż, ród twój nie przetrwa, niedźwiedź już jest, ryczy, staje na zadnich łapach, chcesz wróść nogami w ziemię, może ona doda ci tak potrzebnych sił, znaleźć punkt oparcia, kamień pod stopami, twardy, śliski nieco, oszczepem mierzysz w rozwarty pysk, mocarne przednie pazury rozrywają po bokach kawałki zwietrzałej skały, otwór się poszerza, ciskasz dzidę, ale w tym momencie on zwiera paszczę, grot uderza w twarde zęby, może jakiś wybija, odrzuca go w tył, ale wraca natychmiast rycząc z jeszcze większą wściekłością, wciska się w szczelinę, dłoń trzyma krótkie, krzemienne ostrze, wiesz, że to za mało, nie uratujesz kobiety, dzieci, nie wyprowadzisz ich z tej zamkniętej czeluści, ostatnia chwila, życie przebiega przed oczyma, krótkie, nędzne życie, ciągła walka, walka o przetrwanie, pożywienie, schronienie, ognisko, czemu tak, czemu, matka, strumień, las, pogoń za pięknym jeleniem, kwitnąca łąka, ona, dlaczego świat ten odchodzi, dlaczego, smród oddechu, rozrywana pierś, ułamek bólu, sługa wraca, zatrzymuje się w pełnej szacunku odległości, ale jednak zbyt daleko, powinien mówić lecz milczy, głowa spuszczona, czujesz dreszcz przechodzący przez plecy, „mów”, on się cofa, otwiera usta, ale głos z nich nie płynie, „mów”, krzyczysz, pięści zaciśnięte bezwiednie, palec dotyka przycisku ledwie zabrzmiał pierwszy akord Beethovena.
WWW- Tak? Tak... słyszę... naprawdę... nie wierzę, nie... - piersi twardnieją w bryłę lodu - no co mam powiedzieć, wiem, że to katastrofa, co? - jeszcze raz nie możesz, nie chcesz uwierzyć w to, co słyszysz – jak to wyjeżdżasz do Anglii, samolot, kiedy, nie rozumiem... masz już bilet? - znaczy, liczyła się z tym, przewidywała, zostawia cię, zdradza, na pewno zabierze wszystko co zostało, nie zdążysz jej uprzedzić siedząc tutaj wśród gór, rok wspólnego życia, planów, wiary, nadziei, miłości. Chcesz coś powiedzieć, słowa uciekły, czujne takie, przewidujące, ty zostałeś, ale to już bez znaczenia, już niepotrzebne one, dokonało się, byli sprytniejsi może mądrzejsi, a na pewno silniejsi od ciebie, prawie nie masz wojska, dwudziestu żołnierzy, kilkudziesięciu okolicznych chłopów uzbrojonych w kije i jakieś wyszczerbione noże, mur od wschodniej strony popękany, rękoma można wyłom zrobić, ale czemu ten sługa tak dziwnie patrzy, „nie przyjdzie panie... ona... ona nie żyje... wisi w odrzwiach...”, nie słuchasz dalej, jak szalony rzucasz się do biegu, wpadasz do budynku, schody, korytarz, jeszcze jedne schody, tamto wejście, jej izba, dostrzegasz ją, wybrała śmierć, nawet się nie pożegnała, nic, ani jednego słowa, nie wiedziałeś, zostawiła cię na tym świecie, padasz na kolana, płacz wybucha niezależnie od woli, to koniec drogi, nic już nie zostało, nic nie jest ważne, nic się nie liczy, bezmyślnie podnosisz drugą z przyniesionych książek „Światy Równoległe”, dzieło znanego japońskiego naukowca – cóż on może o tym wiedzieć – myślisz z goryczą, otwierasz ją i zamykasz drzwi za sobą, zostaniesz tutaj, z jej ciałem w mrocznej izbie, w tym zamkniętym kamiennym murem wycinku tej jednej, jedynej czasoprzestrzeni, nie widzisz już, bo oczy zostały zjedzone razem z twarzą, nie widzisz, że twoja kobieta patrzy tępo na potężne cielsko zwierzęcia z głuchym pomrukiem pożerającego twe ciało, wie, że będzie następna, nie ma ratunku, dzieci siedzą cicho, taki los, jest ciemno, bardzo ciemno, światło wpadające przez wejściowy otwór zasłania kudłata bestia, niewielki obłok skrył promienie dalekiego słońca, podchodzisz do wąskiego, zakratowanego gotyckiego okna, otwartą książką odpędzasz natrętnego owada, nadciąga chmura, może jednak spadnie deszcz, która to godzina, nieważne, możesz przecież tu zostać, powinieneś tu zostać, już nie masz dokąd iść, widzisz koniec doliny, błyski jakieś, tak odbija się światło od stali rycerskich pancerzy, nadciągają zwartym szykiem, niewiele czasu zostało, wiatr powiał mocniej, jednak może padać, przeciwległe wzgórza pokrywa cień, niespiesznie skradając się coraz bliżej i bliżej, odkładasz książkę, wyciągasz się na leżaku, źdźbła trawy łaskoczą twe dłonie, motyle trzepocą skrzydełkami, białe, żółte i małe takie, niebieskie, z błękitu niebios wykrojone, niebu wydarte, basem buczy kosmaty, czarno rudy trzmiel nie mogąc się utrzymać w wiotkim, liliowym kielichu i coraz głośniejsze, rytmiczne brzęczenie, to pszczoły, dużo pszczół, tyle kwiatów wokół, zbierają nektar dla swego roju, swego ula, mają dla kogo żyć, pracować, dokąd wracać i nawet nie wiedzą jak są szczęśliwe.
WWWWyczuwasz czyjąś obecność, odwracasz się. Stoi tuż za tobą, niewysoki, szczupły, w nieokreślonym wieku, znoszone lecz czyste ubranie, jasna koszula nie kontrastuje z bielą spodni odsłaniających bose stopy, ręce skrzyżowane na piersiach. Jego oczy patrzą z dobroduszną ironią choć bez pogardy i potępienia, a ich przenikliwe, ciepłe promienie przesycone jarzącym się wewnętrznym światłem, są zapowiedzią czegoś nieznanego, niepojętego. Tak, pamiętasz, spotkałeś go już raz czy dwa, na dole, w mieście, idącego z przeciwka zatłoczonym deptakiem, objął cię wtedy przeszywającym wzrokiem, wasze spojrzenia skrzyżowane na mgnienie, coś zapłonęło, zadrżało, wstrząsnęło, rozpadł się świat na miriady lśnień, fragmentów, dróg wiodących dokądś, wyskoczył z tego czasu, ale potem scaliło się ono, odeszło, wtuliło w zapomnienie, ucichłe nagle, onieśmielone, odrzucone, później chyba staliście razem w kolejce po lody, w tej kawiarni na rogu, a może był tam ktoś inny. Przyglądasz się uważnie, bardzo uważnie, zza jego pleców coś wystaje, unosi kształt jakiś, przypominający rozpostarte... nie, to niemożliwe, mrugasz, nie znika, nad głową spłaszczony owal świeci niewyraźną, ledwo widoczną poświatą, gdyby nie ciemny brąz tła stworzony przez stojące za nim pnie świerków, nie byłby widoczny.
WWW- Zstąpiłem po ciebie – uśmiecha się – chodź już ze mną.
WWWWyciąga rękę. Głos spokojny, pewny, łagodny, ironia zniknęła; zastąpiła ją trudna do określenia troska, życzliwość. Wiatr ucichł, słońce rozbłysło pełnią oślepiającego blasku przeganiając ciemną chmurę, która strwożona nagle, odeszła w niewiadome miejsce.
WWW- I znów ci się nie udało – wzdycha ze współczuciem. - Nawet tylko w trzech światach, tylko w trzech rzeczywistościach, nie umiesz sobie poradzić, a jest ich przecież tak wiele, nie miliony, nie miliardy, lecz nieskończona liczba, czytałeś przecież, wiesz o tym. I w każdej z nich żyjesz, w każdej dźwigasz swój los. Pojmujesz, jaki ciężar nieść musisz? Kim jesteś? Ale będąc jedynie w trzech spośród nich, nie pomożesz własnemu ja, nie potrafisz dostrzec siebie, nie wiesz, że gdzieś jeszcze istniejesz. Ileż eonów upłynie, zanim zrozumiesz kim jesteś naprawdę, zanim staniesz się pełnią własnej istoty. Tak już jest, trzeba o tym wiedzieć, choć czasem lepiej nie pamiętać. No i chodź już, chodź, musisz iść dalej, tyle jeszcze dróg przed tobą...
Ostatnio zmieniony pt 15 sty 2016, 18:14 przez Gorgiasz, łącznie zmieniany 2 razy.

2
Pierwszy akapit mnie odstraszył tłokiem określeń. Potem za nic nie mogłam pojąć, o co biega, aż do akapitu z niedźwiedziem. Przypomniałam sobie wtedy, jak pisałam o Starzyńskim i mnie oświeciło, co robisz ze swoim tekstem. :D Trochę mnie rozczarował koniec, chciałabym czegoś więcej niż anioł.

Gorgiasz pisze:Obok nich pełznie niespiesznie ciemno czerwona gąsienica lokalnego pociągu, wystawiając do słońca jasnokremowy grzbiet.
Zdecyduj się na pisownię. :P
"Natchnienie jest dla amatorów, ten kto na nie bezczynnie czeka, nigdy nic nie stworzy" Chuck Close, fotograf

3
Eksperyment ciekawy, choć przyciężki w odbiorze. Na pewno może się spodobać klimat, zwłaszcza na początku. Później te dziwne konstrukty zdaniopodobne i akcja przenikająca pomiędzy światami mogą przyprawić czytelnika o mętlik w głowie i takie uczucie literackiej "zadyszki". Rozumiem, że zabieg nie był przypadkowy, a inspirację stanowiła hipoteza istnienia światów rónoległych, tylko do końca nie potrafiłem uchwycić celu - czy tekst niesie ze sobą głębsze przesłanie, a ja go w swojej ignorancji przeoczyłem, czy też należy utwór należy rozpatrywać raczej jako popis autora, swoistą zabawę z formą. Po przeczytaniu czuję się trochę zagubiony. Być może nie miałbym takiego odczucia, gdyby pomiędzy "przenikaniem światów" autor powsadzał jednak kropki - wtedy czytelnik uzyskałby jakąkolwiek szansę odnalezienia się (choć podejrzewam że o to chodziło).
Gdybym miał podsumować swoją opinię o tekście, to powiedziałbym: "ciekawy, aczkolwiek nazbyt frustrujący dla przeciętnego zjadacza chleba" :P

4
krlux pisze:do końca nie potrafiłem uchwycić celu
A ja w momencie, kiedy pojęłam "pomysł na..." i przeczytałam zakończenie, zrozumiałam, że ta forma jest (nawet jeśli trudniejsza w odbiorze) celowa i dobra. Wyobraziłam sobie bohatera, który jest świadom swego bycia w trzech wymiarach jednocześnie, miotającego się między nimi. Wariactwo całkowite. Oczywiście nie wiem, czy autor chciał, by bohater miał tę świadomość, ale moje myśli pobiegły w tę stronę. Nic nie poradzę.

I narracja w drugiej osobie - trudna rzecz. Cały czas ma się wrażenie, że ktoś go obserwuje, widzi wszystkie światy na raz i obrazy mu się nakładają. :D Tu zerk, tam zerk... Jakby oglądał na raz trzy całkiem różne filmy. Zleją się w końcu w jeden, nie do końca logiczny i spójny.

Naprawdę twórcze. :D
"Natchnienie jest dla amatorów, ten kto na nie bezczynnie czeka, nigdy nic nie stworzy" Chuck Close, fotograf

6
Ad. Dorapa
Bardzo dziękuję za powyższe spostrzeżenia.
W kwestii anioła, zdaję sobie sprawę, że to słaby punkt, ale myślałem nad tym miesiąc i nic lepszego nie wymyśliłem. Poza tym nie chciałem wprowadzać dodatkowej komplikacji. Najważniejszą kwestią jest tutaj przekazana informacja – porządkująca i wyjaśniająca. A kto to robi i w jakiej formie, ma znaczenie drugorzędne.

Ad. Krlux
Bardzo dziękuję za wyrażone uwagi.
Jest to zarówno przedstawienie pewnej koncepcji jak i swoista zabawa z formą, a ściślej jej poszukiwanie. Kropki (choć może logiczne) wprowadzałyby daleko posuniętą oczywistość i uproszczenie formy, które mogłoby zbanalizować treść.

7
Co do taksonomii genologicznej: czy istnieje coś takiego jak "pogranicze" realizmu magicznego? Mamy albo do czynienia z realizmem opartym na mechanizmach mimetycznych i referencjalnych, albo z realizmem magicznym, który odrzuca podobne zabiegi, stawiając wyżej elementy fantastyczne, surrealne, oniryczne czy magiczne właśnie. Nie wyobrażam sobie, żeby istniało jakieś "pomiędzy" zlokalizowane między realizmem a realizmem magicznym. Albo już mamy do czynienia z jednym, albo z drugim.
Chyba, że się mylę ;3
Wyrażenie to oznaczało chyba, że autor nie chciał jednoznacznie wpisywać swojego utworu w ramy realizmu magicznego.
Roronoa Zoro: Chcesz mnie zabić?! Nie potrafiłeś nawet zabić mi nudy!

8
Po zboczach suną ostatnie pasma rannej mgły, gdzieniegdzie zbijając się w kłębki puszystych królików, wspartych na długich łapkach dymów, rosnących z nielicznie rozrzuconych u podnóży chat.
Piękne. Bardzo lubię jak tak budujesz rzeczywistość. A zabieg narracyjny mnie zachwycił. I to uspokojenie gonitwy myśli i przenikania światów w wyjaśnieniu na koniec - mi to było potrzebne.
Dziękuję za to opowiadanie, Gorgiaszu. Jest świetne.
Czy można je do Wyróżnionych tekstów??
gosia

„Szczęście nie polega na tym, że możesz robić, co chcesz, ale na tym, że chcesz tego, co robisz.” (Lew Tołstoj).

Obrazek

9
Gorgiasz, ma u mnie w łeb! Zabieram ten tekst do WF.
Granice mego języka bedeuten die Grenzen meiner Welt.(Wittgenstein w połowie rozumiany)

11
Nie wiem, Gor. Chyba muszę wrzucić kamyczek do Twojego ogródka.
Jak dla mnie, to należałoby ten tekst mocno wyczyścić - usunąć nadmiar przymiotników i tak przekonstruować zdania, by obrazowanie było bardziej precyzyjne (wbrew pozorom, w realizmie magicznym zwięzłość wypowiedzi i precyzja mają olbrzymie znaczenie - dzięki szybkim skojarzeniom, budujemy obrazy wykorzystując najkrótszą możliwą drogę do głowy czytacza). Pomysł ok, natomiast narracja się mocno rozchodzi - w niektórych miejscach popłynąłeś i tekst, zamiast uruchamiać wyobraźnię, nuży przy czytaniu.
Coś tam było? Człowiek! Może dostał? Może!

13
Gorgiasz pisze:Szare pasmo wąskiej, asfaltowej drogi ginie zakrętem
Uciekło "za".
Gorgiasz pisze:wspartych na długich łapkach dymów, rosnących z nielicznie rozrzuconych u podnóży chat.
Nie jestem pewna, ale coś w głowie uparcie mi to poprawia na "wyrastających".
Gorgiasz pisze:ciemno czerwona
Ciemnoczerwona
Gorgiasz pisze:Jakby odpowiadając twym myślom, spalinowa lokomotywa odzywa się tęsknym, przeciągłym sygnałem, wyobrażasz sobie, że takim głosem oznajmiał swą siłę wymarły dawno jaskiniowy niedźwiedź, takim właśnie przeciągłym rykiem, który z właściwym opóźnieniem oplata górską łąkę, na którą przed chwilą przyszedłeś i powtórzony echem ginie w niebycie.
Powtórzenie pewnie umyślnie zrobione, ale zgrzyta mi w uszach bardzo.

Uch, jaki gęsty ten opis w pierwszym akapicie. Nie powiem, momentami budowa zdań taka, że nie do końca wiedziałam, które określenie do czego jest. Obraz działa na wyobraźnię, ale trochę mi się przez to opornie brnęło.

Spójrzmy, co będzie dalej... ;)
Gorgiasz pisze:Słońce grzeje coraz mocniej, tuż nad tobą zawisa ostrzegawczy skrzek drapieżnego ptaka, wzbudzając podświadomy niepokój, siadasz, nie jest zbyt wygodny, ale lekki w transporcie, a nie chciałeś ryzykować jazdy swoim nowym wozem po nieznanej, górskiej jakby nie było drodze, trudno było przypuścić, że będzie utwardzona aż dotąd, widać już miecze u ich boków, właśnie nakładają przyłbice, dziwne, posłowie chyba tak się nie zachowują, nie masz pewności, wyżej są jakieś domy, asfalt i biegnące wzdłuż niego pochylone słupy trakcji elektrycznej.
W pierwszej chwili było takie zupełne zaskoczenie. Potem, za drugiem przeczytaniem trochę się z tym sposobem pisania oswoiłam. Nawet ciekawy zabieg, ale tu mam zastrzeżenie:
"siadasz, nie jest zbyt wygodny" - może jednak uzupełnić, co nie jest zbyt wygodne?
"widać już miecze u ich boków, właśnie nakładają przyłbice," - miecze nakładają przyłbice?
Gorgiasz pisze:głos wychodzący ze ściśniętej krtani, cichy jakiś, stłumiony, nieposłuszny, on kłania się jeszcze niżej,
Głos się cofa?
Gorgiasz pisze:z dobroduszną ironią choć bez pogardy i potępienia
Ten spójnik "choć" jakoś średnio mi to pasuje. Jak piszesz o "dobrodusznej ironii", to nikt się chyba nie spodziewa pogardy i potępienia.

No dobra, pomyślmy... Dotarłam do końca. Dobrnęłam czy doleciałam? Mam wrażenie, że doleciałam, niestety momentami ledwo co muskając tekst. Zamysł jest ciekawy, ale może nie na moją głowę? Momentami po prostu prześlizgiwałam się po długich rzędach określeń, po kolejnych słowach, nie zastanawiając się nad obrazami, jakie tworzą. Mam wrażenie, że było tego za dużo, nazbyt intensywnie i przez to skupienie gdzieś ulatywało.
Wytrawniejszy czytelnik pewnie nie miałby problemów - dla mnie to był jednak pewien minus. Gdyby tekst był dłuższy, to bym po prostu nie dotrwała.

Spodobało mi się natomiast (bardzo) to płynne mieszanie rzeczywistości. Przeplatanie trzech światów w pojedynczych zdaniach tak, by nadal te obrazy dało się rozdzielić, wyczuć te przeskoki - jak dla mnie świetna robota. Nie ukrywam, na początku zrobiłam oczy wielkie jak pięć złotych i nie mogłam się odnaleźć. A potem jakoś się wciągnęłam w tę plątaninę.

Pokręcony tekst. Trudno mi zdecydowanie go ocenić, czy mi się podobał, czy nie. Są po prostu elementy, które bardzo doceniam oraz fragmenty, które z kolei mnie umęczyły.
Zdecydowanie nie podeszło mi zakończenie. Ten anioł jakoś tak... nie wiem... nazbyt trywialny w tym wszystkim? Zbyt łopatologicznie tłumaczy? Nie jestem do końca pewna, ale mam silne odczucie, że w końcówce jakoś uciekł klimat.

Pozdrawiam,
Ada
Powiadają, że taki nie nazwany świat z morzem zamiast nieba nie może istnieć. Jakże się mylą ci, którzy tak gadają. Niechaj tylko wyobrażą sobie nieskończoność, a reszta będzie prosta.
R. Zelazny "Stwory światła i ciemności"


Strona autorska
Powieść "Odejścia"
Powieść "Taniec gór żywych"

14
Adrianno, dziękuję za te wnikliwe przemyślenia. Powiem tylko, że „za” nie uciekło, przez kilka dni kontemplowałem ten zakręt, później jeszcze przypominałem go sobie ze zdjęć i wiem jak ginie. :mrgreen:
„Wyrastających” byłoby lepsze od „rosnących”, ale jest tu aż pięć sylab i rytm jakoś mi się załamuje.
I cieszę się, że udało Ci się dotrzeć do końca. Per aspera ad astra. ;D

15
Już po wysłaniu komentarza zaczęłam się zastanawiać, czy to "za" nie było aby celowe... No, widać, za późno wpadłam. Takie wyrażenie też się obroni. ;)
Powiadają, że taki nie nazwany świat z morzem zamiast nieba nie może istnieć. Jakże się mylą ci, którzy tak gadają. Niechaj tylko wyobrażą sobie nieskończoność, a reszta będzie prosta.
R. Zelazny "Stwory światła i ciemności"


Strona autorska
Powieść "Odejścia"
Powieść "Taniec gór żywych"
ODPOWIEDZ

Wróć do „Opowiadania i fragmenty powieści”

cron