Pani Kebab, pamiętnik nauczycielki na wesoło cz2

1
Treść zawiera wulgaryzmy!

Pani Kebab rozważa nad młodzieżą

- Wyruchać panią?
Takie pytanie. Do mnie skierowane.
Idę korytarzem, targam ciężkie pudło książek i w myśli powtarzam, jak Adaś Miauczyński, o Jezu o Jezu o Jezu o Jezu, gdy to właśnie słyszę, co mnie momentalnie i twardo osadza w znajomej rzeczywistości. Nie do końca jednak, bo patrzę na tę bezczelną piegowatą gębę, na ten cyniczny uśmieszek, i zamiast larmo jakieś podnieść, to odpowiadam tylko: Nie. Po czym wyrobiony tu odruch angielskiej uprzejmości każe mi natychmiast dodać: Dziękuję bardzo.
Po czym się szybko, cała czerwona, oddalam.
Chyba mam problemy adaptacyjne, bo poziom bezczelności prezentowany w tej bądź co bądź, ale jednak szkole, mnie przerasta. Takie pojęcia, jak szacunek, dobre maniery czy uprzejmość znane są w teorii z porozwieszanych wszędzie plakatów Zasady Naszej Szkoły. W praktyce - proszę bardzo:

- Gdzie idziecie, dziewczynki? - pyta nasz nowy Korytarzowy dwóch lasek, które w środku lekcji przechadzają się po schodach.
- A chuj ci do tego, ty gruby tępy chuju! - pada z umalowanych elegancko ust.
Biedny Korytarzowy, to był jego pierwszy dzień. Teraz nikt mu nie podskoczy, ale wtedy otworzył tylko usta i tak stał.

- Skąd pani jest? - zaczepia mnie pod klasą grupka dziewcząt.
- Z Polski. - odpowiadam, uśmiecham się.
- Anglia to nie hotel, więc wynocha stąd.

Wchodzę do klasy Sophie, mam pomagać polskiej uczennicy. Sophie nie lubi Polaków. Nie lubi też mnie.
- Kurwa, tylko nie ona, jak ona mnie wkurwia! - mówi na mój widok. Głośno i prosto w twarz, bez żadnego obciachu, a potem przechodząc obok mnie z nożyczkami obcina mi ukradkiem spore pasmo włosów.

- Nie możecie tu stać, chłopcy, przesuńcie się.
- Nie.
- Przesuńcie się, proszę, tu nie wolno stać.
- Tu będę kurwa stał i gówno mi zrobisz.

Do Matta, opiekuna roku:
- Nie będziesz mi mówił, co mam robić, czarnuchu.

O Jezu o Jezu o Jezu o Jezu. O świecie, o tempora, o kurwa mores.

Pani Kebab ma nową

Zapisuję nową uczennicę.
Przyszło to takie, chude jak nieszczęście, oczyska wielkie, rzadkie włoski uczesane w fikuśny warkoczyk.
Całe aż żółte na twarzy. Jakieś takie zakurzone, przydymione. Rosalinda, cygańska księżniczka.
Skąd jesteś?
Ze Slovenska.
A z którego miasta?
Z Koszyc.
Patrzę na nią uważniej.
Z Lunika?
Aż się rozpromieniła w uśmiechu, jakby usłyszała o niebie.
I tęsknisz za domem?
Kiwa głową. Dziwi mnie to, i kto widział osiedle Lunik, rozumie. Pytam ją o rodzinę, rodzeństwo. Zamyśla się na chwilę, potem odpowiada: siedmiu braci i pięć sióstr. Wypełniam formularze i wysyłam ją do domu. Powinna jeszcze przejść testy z angielskiego, ale sobie darowuję. Rosalinda ani słowa nie rozumie po angielsku i z góry wiadomo, że trafi do nas. Zakłada cienką kurcinę, ale nie wychodzi. Z wahaniem podaje mi jakiś świstek. Czytam. Po Słowacku, niewprawnym, koślawym pismem, ktoś napisał: Niech pani nam pomoże. Nie mam mleka dla dzieci. Są głodne.
Sadzam ją na krześle, idę do szefowej. Co prawda nieraz już to słyszałam, ale tym razem jest inaczej. Rosalinda nie ma na sobie różowych Ników, ani brylantowego paska z motylkiem, ani najnowszej komórki, ani blond pasemka z przodu. Szefowa - porządna kobita - organizuje jakieś pieniądze z funduszu na drobne wydatki i zabieramy Rosalindę do domu.
Otwiera nam szkielet bez górnych zębów, obleczony w luzny podkoszulek, z którego wyzierają obwisłe jak worki piersi. Szkielet jest w wyraznej ciąży. Przedstawia się jako Maria i serdecznie zaprasza do środka. Wchodzę i przez chwilę nie mogę się zorientować, co widzę.
Mały, ciemny pokoik, kanapa i stolik z wielką dziurą pośrodku, ewidentnie znaleziony na śmietniku, i poza tym nic. W kuchni puste szafki, puste blaty, pusty pojemnik na chleb.
I wszędzie dzieci.
Od szesnastoletniej Sandry po dwumiesięczną Julię, wypełniają całe pomieszczenie. Chude, brudne. Płaczą, śmieją się, biją, łypią na nas ciekawie, chowają się jedno za drugie, co śmielsze podchodzą. Jest też ojciec. Szefowa patrzy na niego.
- Powinien pan sobie znalezć nowe hobby.
Pytamy, czego najbardziej potrzeba, kupujemy pieluchy, mleko, trochę jedzenia. Zawiadamiamy opiekę społeczną, obiecują, że jeszcze dzisiaj przyjadą. Po powrocie organizujemy jeszcze zbiórkę jedzenia na zbliżające się Święta. Nic więcej nie możemy tu zrobić.
Nazajutrz wracamy z koszami jedzenia ze zbiórki, przy okazji wychodzi na jaw że poza Rosalindą jeszcze czwórka jej rodzeństwa powinna chodzić do naszej szkoły. Zyskujemy więc Sandrę, piętnastoletnią Andreę, trzynastoletniego Romana i dwunastolatka Leona.
Dwa tygodnie pózniej okazuje się, że Sandra jest w ciąży. Ucieka z domu, po kilku dniach przywozi ją policja. Rosalinda płacze w szkole.
- Co się stało?
- Dziecko Sandry umarło.
Łapię ją za rękę. - Jak to?
- Rano poszłam ją obudzić. I ono już tam leżało, takie malutkie. Jak laleczka. Bo ono w nocy z niej wyszło i nie wiedziała co zrobić, więc czekała do rana. Krwi było tyle...
Zabieram ten widok ze sobą do domu, wiozę go zatłoczonym autobusem, niosę po schodach, cały wieczór zamiast telewizji go oglądam.
Sandra trafiła do szpitala, a zaraz potem skończyła szesnaście lat. I już nie wróciła do szkoły.

Pani Kebab spotyka swą Nemezis

Pora na wizyty domowe.
Jedziemy rozklekotanym szkolnym vanem z Anką, jak co dzień, przez ceglany labirynt Beestonu. Od trzech lat tak jeżdżę, a ciągle nie umiem niczego znalezć. Coś jak katowicki Nikisz, ale o wiele brzydszy. Wyprany z magii, goły i rozbabrany, o tej porze dnia zwykle skąpany w upiornym, sinym świetle. Mży.
Jadę na spotkanie ze swą Nemezis, ale się nie boję, bo mam ze sobą Ankę, która zaraz każdemu powie dokładnie, co myśli. A nie myśli ona najlepiej o odwiedzanych rodzinach w ogólności, a o mej Nemezis w szczególności.
Śmiejemy się, zatrzymujemy w parku na fajkę. Opowiada swoje wielopiętrowe historie. Ze swym szerokim akcentem Yorkshire, blond grzywką, metrowymi tipsami i bezkompleksowym 'Co mi on tu będzie pierdolił' podejściem do życia, Anka ratuje nieraz moje zdrowie psychiczne. Bardzo lubię te nasze przedpołudnia.
Anka dopala, ani na chwilę nie przestając gadać, i patrzy podejrzliwie w bok.
- Od nas - rzuca hasło i ucieszona wsiadam. Anka uwielbia ścigać swoim vanem przydybanych przypadkiem wagarowiczów, potrollować ich trochę. Ale tym razem się spózniłyśmy. Wszyscy zarzucają sobie marynarki na głowę celem uniknięcia rozpoznania i znikają gdzieś na ogródkach działkowych.
- Pieeeerdoloooneeeee kuuuuuurwyyyyyyy!!! - dobiega nas jeszcze pozdrowienie i jedziemy dalej.
Wysiadamy przed jednym z domków w szeregu. W dwa na dwa metry ogródku stara kanapa, na murze narysowane serce i podpis ,,Mam te rada Vanesko". Ja te, niestety, Vanesko, ne mam rada wcale.
Z hukiem otwierają się drzwi i chlust! Leci po schodach woda z miednicy. Cokolwiek by o niej nie mówić, jest bardzo czysta. W ogóle cygańskie domy są czyste jak łza, z podłogi możnaby jeść, w przeciwieństwie do rodowitych mieszkańców tej dzielnicy. Raz wchodzę do takich , Anka już wcześniej ostrzegała żeby se zatkać nos, i już w korytarzu bigos z komunii w gardle czuję. Wszędzie nasrane psami, wdeptane to w dywan, rozmazane na linoleum, a w kuchni w charakterze kociej kuwety rozerwane tekturowe pudełko, zawartość po calej kuchni dawno rozniesiona. Pośrodku tego wszystkiego leży gospodyni w zasyfionym barłogu i wcina chińszczyznę z pudełka.
- Dzień dobry, dlaczego Shantelle nie ma w szkole?
- A, bo coś ciągle na żołądek narzeka, wymiotuje.....
Ciekawe dlaczego.

Ale oto już Nemezis we wlasnej osobie. Staje przed nami. Wkurwiona.
Jest to babsko postawne i złe, istna czarownica, kurwiszon jakich mało. Włosy czarne, ogromne, cycki wywalone, spojrzenie zarazem tępe i chytre. Bo chytra jest jak lis, wszystkie kruczki prawne ma od dawna opanowane, a jak umie wszystko odraczać, przedłużać, wszystkimi manipulować! Już drugi rok udaje jej się unikać kary sądowej za zaniedbanie obowiązku szkolnego. Vaneska od dwóch lat siedzi w domu, focie sobie robi na fejsa.
- Astmę ma, astmę, miesiączkę!! - Drze się od progu, pod boki się bierze. - Nigdzie nie pójdzie, przestańcie mi tu ciągle jezdzić!! Holka je nemocna, nemocna je!! Vaneska, chodz tu, zaś ze szkoły przyszli!!
- Niech mi wyliżą pizdę! - Krzyczy z góry nadobna Vaneska.
Tłumaczę Ance, ta patrzy na nią wzrokiem pod tytułem : Taak, a żaba się goli, bocian w trepach chodzi, taaak, po czym bardzo poważnie mówi:
- Pani jej powie, żeby tak nie biegała za chłopakami z fajką w zębach jak wczoraj po parku, bo to faktycznie jej szkodzi na astmę.
Trzaska nam drzwiami przed nosem i tyle wskórałyśmy na dzisiaj.

Pani Kebab odbiera telefon

Dzwoni Nemezis.
Ledwie co usiadłam, nie spojrzałam nawet kto to, odbieram i aż mnie cofnęło. Jeb! mi w ucho taka oto tyrada:
- Jak tego chuja czarnego dorwę, to mu nogi z dupy powyrywam, jeszcze raz Vaneska nie dostanie w szkole obiadu, to go podam do sądu! Bo on se z tym ciulem czarnym siądzie i se obiad kurwa zje, a moja holka głodna chodzi! Jak przyszła, to tak płakała, tak płakała, na schodach z głodu wymiotowała, a on się patrzył i się z niej śmiał! Dlatego uciekła ze szkoły i do domu przyszła, i dobrze zrobiła, więcej tam nie pójdzie, żebyście mi tu nie jeździli znowu. I jeszcze powiedział na nią, że jest czeska, a sam jest chuj czarny! I to nie trochę czarny! Cały czarny! Chuj czarny!
- QUE?
Tylko taka reakcja mi przychodzi do głowy, ale postanawiam spróbować się z nią dogadać po ludzku, bo wielce mnie zaciekawiło, któż jej tym razem tak podpadł.
- Proszę powiedzieć jeszcze raz, co się stało - Mówię uprzejmie, odsuwając na wszelki wypadek telefon jak najdalej. I dobrze robię, bo jak ta nie lunie naraz potokiem cygańskich wyzwisk! Aż się zachłysnęła.
- I pocałujcie mnie wszyscy w rzyć! - dodaje jeszcze po czesku, żebym na pewno zrozumiała, i rzuca słuchawką.
Otóż ci i dla pani Kebab zadanie! Otóż i zagadka! Kręcąc w zadumie głową, wyruszam na misję. Mogłabym wprawdzie dziecku jakiemuś pomóc w nauce , ale nie, mam przecież ważniejsze rzeczy na głowie, kurwa konwersacje z wariatami prowadzić. Robię w myśli przegląd potencjalnych czarnych chujów. Pada na Matta, opiekuna roku.
- Cześć Matt, co to było dzisiaj z Vaneską?
- O, a skąd już wiesz?
- Nemezis dzwoniła, że sobie ze swoim czarnym chujem siadłeś i zjadłeś, a Vaneska na schodach wymiotowała z głodu - zdaję radośnie relację.
Matt wybucha śmiechem.
- A, no pojechaliśmy po księżniczkę rano, zgodziła się przyjść koło dziesiątej, tylko zamiast na lekcje poszła palić fajki do kibla. Poźniej zapewne zdecydowała, że starczy na dziś edukacji, i poszła do domu. Spotkałem ją na schodach i pytam: Dokąd to, Vaneska? A ta do mnie z gębą, że wcale nie jest czeska, od rasistów mnie zwyzywała i poszła.
- O której to było?
- Tak koło dwunastej, godzinę przed obiadem akurat.
- Widzisz - mówię do niego poważnie - Jak mogłeś pozwolić na to, żeby biedne dziecko dwie godziny bez obiadu chodziło, na głodno fajki w zimnym kiblu paliło. To już nie mogłeś stołówce polecenia wydać, że Vaneska niedługo zgłodnieje, żeby zjadła coś porządnego zanim do domu via park w długą drogę się wybierze? Bez serca jesteś, i ty siebie pedagogiem nazywasz. To nie wiesz, że astmę ma, astmę, miesiączkę?
- Tak - wzdycha Matt, oczy wznosi. - Taki już ze mnie czarny chuj.
- I to nie trochę czarny - przytwierdzam.

Pani Kebab pociesza ucznia

- Dzień dobry, Liam, co jesteś taki smutny?
- Weź spierdalaj.
No to spierdalam, wchodzę do klasy, asystentka pot z czoła ociera. Luke jest, drugi Luke jest, Patrick jest, Ali z kąta pokazuje faki. Gdzie Matt? Nie ma znów Matta. Johny jest, Johny masz makaron na twarzy.
- To ze śniadania.
- Na śniadanie chow mein wsuwasz?
Wzrusza ramionami.
- No.
- Płatki ci się skończyły?
Patrzy na mnie jak na przybysza z Matplanety, jakie płatki, my nie mamy w domu płatków.
- Ani chleba?
Tu już zdziwko sięga zenitu, ocipiałaś babo, kto chleb w domu trzyma?
- My nie mamy w domu jedzenia.
- To co jecie? - wiem, że nie wypada pytać, ale mnie wziął z zaskoczenia.
- No jak to, kupuje stary co dzień tejkełeja. I jemy na obiad, a co zostanie to na śniadanie - tłumaczy powoli, jak krowie na miedzy.
Aha.
Wchodzi Liam. Krzesło kopie, siada. Chudy,wszystko w nim jest trójkątne. Dziwny to jest dzieciak, tu coś gada i śmieje się, a naraz cały ci się zrobi jakiś taki wężowy. Skuli się, nieruchomą twarz tak bokiem wysunie, półgębkem zacznie obelgi syczeć. Jak z Egzorcysty przemiana. Aż mi się zawsze zimno robi, aż się odsuwam od niego.
Mieszka z babcią. Jeszcze zanim zaczęłam go uczyć, byłam u nich nieraz na wizycie. Czasem jeździłyśmy po niego rano, i choćby skały srały musiałyśmy czekać, aż skończy precyzyjną toaletę. Przylizywał starannie ciemne włosy, bez końca poprawiał kołnierzyk. Patrzył w lustro, wiążąc krawat, i rozmawiał z babcią:
- Daj pięć funtów.
- Nie mam, dam ci tylko trzy dzisiaj.
- Chcę pięć.
- Nie mam, mam trzy tylko.
Obejrzał się powoli od lustra, łypnął wężowym okiem.
- Pięć powiedziałem, głupia cipo.
I przygładzał snieżnobiałą koszulę, a mnie w podłogę wmurowało, przeszły ciary. Nie ma to jak w Balladzie o Januszku się znaleźć z rana.

- Wszystko okej, Liam?
- Weź spierdalaj.
No to dobra.

Pani Kebab i Spondżbob

Dziś wizyta u Spondżboba.
Spondżbob ma lat trzynaście, szopę kręconych włosów, niespotykane u Romów zielone oczy, ręce całe pociachane żyletką i dzienniczek uwag gruby jak książka telefoniczna.
Aha, i jest dziewczyną.
Spondżbob, bo wygląda jak Spondżbob, kiedy tak siedzi bez ruchu na każdym zebraniu. Wszyscy wkoło aż plują, tacy na nią wkurwieni, matka grozi domem dziecka, wychowawca - poprawczakiem, a dyrektorka - stałym wydaleniem ze szkoły. Policjant przemawia ostrym tonem, psycholożka ochuje nad nią i achuje.
A ta siedzi. Ani drgnie.
Na twarzy ma nieruchomy, niesamowity uśmiech, oczy zimne i martwe, przednie zęby sterczą spośród wąskich warg jak nagrobki.
Boję się tej laski.
A ona się nie boi.
Co się ma bać, jak to sto razy już wszystko słyszała. Od dwóch lat w kółko jedno i to samo, nie rób be, bo ci zrobimy ała. Nie robimy jej ała, więc ona znów robi be. No chuja idzie dostać do głowy, dwa razy w miesiącu zebranie, juz nie muszę słuchać nawet co mówią, tylko z pamięci tłumaczę. Że przyszłość, że dom dziecka w Czechach, że nie bij młodszej siostry krzesłem, że nie uciekaj z domu chuj wie gdzie i na ile. Że taka fajna byłaś, a teraz se nie jesteś, że to wszystko tej Lucki Divakovej wina, ona cię tak zepsuła, czemu innej koleżanki nie znajdziesz se, czemu matki ojca nie szanujesz, czemu do szkoły chodzić nie chcesz, starsza siostra na uniwersytecie, a ty płytki w klozecie.
- Ci Divakovie - odwraca się do mnie matka Spondżboba, miła, bardzo inteligentna kobieta - To prosto Neandertalce. Degesze.
Degesze to najniższa kasta cygańska, niedotykalni. Wszyscy oni się od degeszów wyzywają regularnie. W Czechach to oni byli degesze - mówią jedni na drugich. Albo jak się ktoś wybrudzi, nie chodź jak degeszka, umyj się. Nie baw się z degeszami. Nie rób z siebie degesza.
- To twoja ostatnia szansa, S...eee, Michalo - o mało nie walnął się wychowawca. Jak tak dalej pójdzie, będziemy musieli usunąć cię ze szkoły.
Akurat. Z tej szkoły się nie wyrzuca, i Spondżbob wie o tym równie dobrze jak ja. Bo statystyki spadają, kaska nie leci. Już nie wiem, co by musiała zrobić, żeby zasłużyć na wydalenie, babkę dyrektorce harmonią zabić. Kiedy rok temu wydalono dwóch takich za handel twardymi narkotykami na przerwach i już nie dało się sprawy zamieść pod dywan, to dyra o mało nie pękła, tak opowiadała, jak to my se nie damy, jakie to mamy wysokie standardy, jakie wszystko.
Masz teraz swoje standardy, kurwa. Ty nie musisz oglądać zapłakanej matki, tracić czasu na zebrania wypełnione pustymi groźbami i patrzeć, jak Spondżbob po każdym z nich robi się jeszcze twardszy i chytrzejszy.
Zazwyczaj szkoda mi jej. Kiedyś bezproblemowa i cicha, odkąd poznała Luckę jakby diabeł w nią wstąpił.

Ale że dziś spędziłam razem z całą szkołą dwie i pół godziny na deszczu, na wypiździe, bo Spondżbob z Lucką rozbiły pięścią alarm przeciwpożarowy, to jakoś mniej jestem wyrozumiała.
- Ta Lucka - mówi ojciec Spondżboba - to neni holka, to je prosto demon.
To prawda, że Lucka charyzmę ma, bo ma, i w dupie absolutnie cały świat. Raz jej w szkole policjant wykręcił ręce, przyparł do ściany, bo już nie dało się jej opanować. Chłop jak dąb, z pałą, w mundurze, że mnie się momentalnie respekt włącza i yes sir, a ta spojrzała tylko na niego przez ramię.
- Spierdalaj, chuju, ja się ciebie nie boję.
Dwanaście lat ma.
Po cichu myślę, że się Spondżbob po prostu w Lucce zakochała i nie może sobie z tym dać rady. Miota się jak mucha po butelce, już wszystko jej obojętne, matka, bo i tak chce ją do domu dziecka oddać, rodzeństwo, szkoła, gdzie wysłuchuje tylko jaka to nie jest okropna. W samotności tnie sobie ręce albo śpi po szesnaście godzin na dobę. Nikogo już nie słucha, nikomu nie pozwoli sobie pomóc.
- To do widzenia, Spondżbob, i nie rób już więcej be.
Nie rób be!

Lekcja gotowania Pani Kebab

Lekcja gotowania.
Pomagam na zajęciach Meli, romskiej dziewczynce. Jest z Pragi, choć wygląda jak żywcem z 'Chłopów' wyjęta, tylko jej chusteczkę na głowę i wstążkę do warkocza. Przemiła dziewczyna i bardzo pracowita, aż za bardzo nawet - rzuca się na każde zadanie i zanim zdążę jej w ogóle objaśnić, o co kaman, to ta już całą stronę z dupy zapisała, bez ładu i składu. Duża i mimo lat ledwie dwunastu, dorodna jak jałowica, o ślicznych czarnych oczach i słodkiej gębusi nieskalanej myśleniem - stara się, nie wagaruje, ale orłem w szkole nie była i nie będzie.
Jak ma być, skoro pierwszy raz posłano ją w Czechach do szkoły w wieku dziewięciu lat. Ledwie zdążyła się nauczyć dodawać, czytać i pisać, a i to stękając, język wysuwając, a tu nagle się znalazła w gimnazjum, i to w obcym kraju. Pisze po czesku wypracowania przedziwne, nieokiełznany strumień świadomości i potworne błędy ortograficzne, razem efekt rodem z Lyncha. Na poprzedniej lekcji miała właśnie opisać obejrzany film, i nie był to Lynch bynajmniej, lecz Kroniki Narnii, teraz to czytam i spoglądam na nią, jak gestem starej gospodyni zagniata ciasto. W tym temacie nikt jej tu niczego nowego nie nauczy akurat.
'No to ja pisze o filmie to byl taki chopak tam i schody po lewej stronie od pani tomas i torba ten chopak był mały i płakał i były tam schody i potem się to wszystko skończyło' - odcyfrowuję. Mela formuje równe, apetyczne bułeczki, wsuwa do pieca, czoło ociera, uśmiecha się do mnie.
- Bardzo ładnie, Mela - chwali ją nauczycielka gotowania. To może teraz powiedz, czego się nauczyłaś na dzisiejszej lekcji.
To nowy wynalazek dyrekcji, żeby kilkanaście razy w ciągu lekcji przypominać, co właściwie robimy. O czym się uczymy? O tym się tu, teraz, my uczymy. A zaraz będziemy mówić o czym? Ano o tym, a i o tamtym. Czego się pięć minut temu nauczyliśmy? Tego i tego się przed chwilą nauczyliśmy. Czyli co je ka je, i co to w ogole za planeta. Nauczycielka czeka więc na odpowiedź w stylu: nauczyłam się zakresu wiadomości na poziom trzeci be, czyli jak należy łączyć ze sobą mokre i suche składniki, i techniki zagniatania o nazwie crumbling.
Czeka, ale się nie doczeka.
Tłumaczę Meli pytanie, więc ona bez namysłu odpowiada:
- Najpierw się waży mąkę i cukier, potem się dodaje jajko i mleko, zagniata się i daje do pieca, aż się upieką.
- Tak tak, ale jakiej techniki się nauczyłaś? Co zrobiłaś z mąką, jajkami i mlekiem?
- Się najpierw waży, to zważyłam, potem dodałam jajko i mleko, i dałam do pieca, żeby się upiekły - odpowiada Mela.
- Tak, ale pani pyta, co się robi z suchymi i mokrymi składnikami?
- Się je waży - mówi Mela, już lekko zdezorientowana. - I się daje do miski, dodaje jajko i mleko, i daje się do pieca, żeby się upiekły.
- Dobrze, ale - nie odpuszcza nauczycielka - jak się nazywa ta czynność, to, co zrobiłaś z suchymi i mokrymi składnikami?
- Ahaaaaa! - rozpromienia się Mela, a nauczycielka oddycha z ulgą. - To wiem.
- No więc?
Mela toczy wkoło triumfalnym spojrzeniem.
- Dałam je do miski - wygłasza. - I dodałam jajka i mleko, zagniotłam i dałam do pieca, żeby....
- Ona mówi, że się nauczyła łączyć składniki - tłumaczę bez mrugnięcia okiem.


Pani Kebab i Polacy

Polscy uczniowie, jasna strona mocy.
Co tu dużo gadać, trzymają mnie tu nieraz przy życiu. Przychodzą, uczą się, jak tam który może, pogadają z tobą jak z człowiekiem, nikt ci na drzewo spierdalać nie każe. Pewnie, że są i bumelanci, i wagarowicze, i tacy, co wybitnie już pod górkę mają. Ale żeby chodzić na wagary, trzeba najpierw regularnie chodzić do szkoły. I oni chodzą, bo mają zakodowane od małego, że się chodzi. Stara. Daje coś od siebie. Że się jest porządnym człowiekiem.
Ich rodzice, co do jednego, ciężko pracują. Stoją przy taśmach produkcyjnych, odmrażają sobie ręce w pakowalniach mięsa, tracą zdrowie w sortowniach śmieci. W smrodzie, na zimnie, na wielogodzinnych zmianach. I cieszą się z pełnej lodówki.
- Wiesz - mówi do mnie Ania zupełnie mimochodem, bo się akurat zgadało o obiadach. - Tu mamy dobre obiady. W Polsce nieraz było tak, że mieliśmy cały tydzień tylko ziemniaki.
- Dziś mój Krzysiek - opowiada mama dwóch chłopców - Stanął przed lodówką i stoi. Zamknij te drzwi, bo prąd zżera, mówię mu, a on płacze! Bo jakieś jogurty kupiłam czy serki. Mama, nigdy nie mieliśmy tylu pysznych rzeczy!
Ja może się i wychowałam za komuny, może i zbierałam po śmietnikach puste opakowania po zachodnich czekoladach, może i moja siostra zeżarła całego banana ze skórką, jak już go pierwszy raz w wieku nastoletnim zobaczyła - ale głodni nie byliśmy nigdy. A te tu dzieciaki, dwadzieścia lat później, dalej z byle cukierka się cieszą i szanują, co mają.
I taki obrazek dziś z Beestonu.
Mijam autem dwie znajome matki. Jest dwunasta trzydzieści i oto na brudnej uliczce jestem świadkiem zderzenia dwóch kultur. Polka idzie w górę ulicy, blada po nocnej zmianie, w siódmym miesiącu ciąży, z siatami. I się uśmiecha, że już wraca do domu, bo ma małe dzieci i wariuje za nimi.W dół człapie proper Yorkshire lass, w stroju wizytowym - gacie od piżamy i szlafrok, plus kapcie króliki. Na chuj ci te kapcie, jak i tak nimi w błocie łochlisz? W sklepie nabywa fajki, dwie puszki piwa i chleb, gówno jakieś najgorsze krojone, z waty posolonej. I oto zakończyła dzień pracy. Wróci do domu, se zapali, wypije, chleba se zje. Obiadu nie zrobi, dziecka po tejkełeja pośle. I na ogromny telewizor się pogapi, bo jak zauważyłam, im rodzina biedniejsza, tym plazma na ścianie większa.
Czym skorupka za młodu nasiąknie...
Monkey see, monkey do, monkey pee all over you.
Ostatnio zmieniony ndz 17 sty 2016, 20:27 przez sztojabudu, łącznie zmieniany 1 raz.

2
Ależ się ucieszyłam jak zobaczyłam część drugą "Pani Kebab"! I to jeszcze dłuższą niż pierwsza. Podobają mi się spostrzeżenia, podoba mi się sposób narracji, a pozytywny opis na końcu jest jak wisienka na torcie :) Wydaje mi się, że całość jest trochę chaotyczna - może to specjalny zabieg, może przypadek, może to przez fakt, że jednak czytamy zlepek kilku historii w jakiś sposób odseparowanych. Interesujące, że na pierwszy rzut oka kawałki pisane są powierzchownie, ślizgając się po powierzchni, a spostrzeżenia jednak zahaczają o głębszą warstwę. Nie wiem czy to dobrze czy źle. Gdyby się pochylić nad całością i ją dopieścić, to mogłaby stracić na trafności i błyskotliwości - a tego bym chyba (jako czytelniczka) nie chciała:) Niemniej podoba mi się i będę wracać po jeszcze ;)
"The test of a first-rate intelligence is the ability to hold two opposed ideas in mind at the same time and still retain the ability to function" F.S.Fitzgerald

3
Przeczytałem jeszcze raz.

I donoszę uprzejmie, że mam w nosie zastanawianie się, czy literacko tu jest wszystko w porządku, czy narrator jest taki, czy siaki, czy jest jakikolwiek dysonans między nim a materią (Natasza, to do Ciebie :-P), czy forma najodpowiedniejsza. Sprawa jest prosta: widzę, słyszę, śmieję się, wzruszam. Chcieć czegoś więcej? Przecież to mistrzostwo świata!

Szto, dużo wiesz, czytasz, oglądasz, to się czuje, to zaplecze zaszyfrowane prościutkim językiem i wulgaryzmami. I wrażliwość też widać. I swobodę. Czyli wszystko (no, prawie wszystko) to, co ma mieć pisarz.

Bardzo mi się podobało. Czekam na więcej. Nie, nie o Pani Kebab, to łatwizna, masz to w małym palcu. Na coś większego :-P

4
sztojabudu, pytanko takie mam: Po kiego czorta marnujesz tekst w tuwrzuciu? Przeczytałam z przyjemnością i chętnie poczytałabym więcej. Dzięki.
"Natchnienie jest dla amatorów, ten kto na nie bezczynnie czeka, nigdy nic nie stworzy" Chuck Close, fotograf

5
IMO poziom okołodrukowalny :) Ale jakieś to chaotyczne. Trzeba by to uporządkować przed wysyłką do wydawnictwa, no i trochę doszlifować. I tytuł od czapy: momentami mało wesołe to jest.
Panie, ten kto chce zarabiać na chleb pisząc książki, musi być pewny siebie jak książę, przebiegły jak dworzanin i odważny jak włamywacz."
dr Samuel Johnson

6
To w ogóle nie jest wesołe. Pewnie, że niektóre obrazki mogą przywołać uśmiech, ale całość jest smutno-gorzka. Wieje bezsiłą, brakiem nadziei. Więc może faktycznie tytuł od czapy i niepotrzebnie sztojabudu się za nim ukryła. A może nie poznaliśmy fragmentów, w których ten gorzki, wisielczy humor dominuje? Tylko sztojabudu wie, jak tytuł ma się do całości.
"Natchnienie jest dla amatorów, ten kto na nie bezczynnie czeka, nigdy nic nie stworzy" Chuck Close, fotograf

7
dorapa pisze:Tylko sztojabudu wie, jak tytuł ma się do całości.
Nie, nie! Ja też wiem! Widzę ( znaczy mam wizję) ! :P Tytuł do zmiany.
Panie, ten kto chce zarabiać na chleb pisząc książki, musi być pewny siebie jak książę, przebiegły jak dworzanin i odważny jak włamywacz."
dr Samuel Johnson

8
Jak na moje wyczucie, to jest bardziej literatura faktu, niż beletrystyka. Czyli rzeczywiście pamiętnik/dziennik albo - ale to już wymagałoby większych ingerencji w formę - reportaż. Dziennik jest chyba formą najbardziej swobodną, dającą najwięcej możliwości. Wówczas nawet ten chaos, o którym wspomniał Navajero - istotnie, kompozycja całości jest mozaikowa, poszczególne fragmenty powiązane są ze sobą na tyle luźno, że można by je dość dowolnie przestawiać - wynika z "naturalnego" upływu czasu: postacie pojawiają się w tekście, gdyż pojawiły się w życiu, często dość niespodziewanie, przez chwilę skupiają uwagę na sobie i znikają. Może jeszcze powrócą, może nie - tu nie jest konieczne ich prowadzenie, jak w opowiadaniu czy powieści. Tylko jakieś ramy czasowe by się tu przydały, jako czynnik organizujący całość. Tydzień? Miesiąc?
Aha - tytuł rzeczywiście nadaje się do zmiany.
Ja to wszystko biorę z głowy. Czyli z niczego.

9
Zdarza się, że czytam coś sceptycznie, czytam z jakimś złym nastawieniem, czekam na fabularny fail, który podpowie mi, że gdzieś są lepsze teksty i trzeba w tej chwili je znaleźć. Czytam i czytam, o dziwo żadnego potknięcia i następuje moment, kiedy jedno zdanie majstersztyk - wg mnie - sprawia, że nie mogę się oderwać i nawet potknięcia mnie nie powstrzymują.
sztojabudu pisze:Zabieram ten widok ze sobą do domu, wiozę go zatłoczonym autobusem, niosę po schodach, cały wieczór zamiast telewizji go oglądam.
Brawo za to zdanie. I za wszystkie inne.

10
Wszystkim z całego serca dziękuję za wszystkie komentarze, poświęconą uwagę i przede wszystkim za słowa zachęty. Bardzo doceniam i jestem wdzięczna. Teraz na serio zabiore się do roboty!

11
sztojabudu pisze:I na ogromny telewizor się pogapi, bo jak zauważyłam, im rodzina biedniejsza, tym plazma na ścianie większa.
Brawo również za to zdanie. I za inne.
Navajero pisze:IMO poziom okołodrukowalny Ale jakieś to chaotyczne. Trzeba by to uporządkować przed wysyłką do wydawnictwa, no i trochę doszlifować. I tytuł od czapy: momentami mało wesołe to jest.
Poziom poziomem, pomysł jest jak najbardziej drukowalny. Więcej, więcej. Uporządkować tekst faktycznie możnaby, doszlifować tu i tam, ale kiedy już wydasz ten zbiór historyjek, planuję go kupić. Więc nie każ mi długo czekać.

13
Obserwuję forum od dwóch lat, może więcej. Rok zajęło mi założenie konta. Stukam "cośtam" w wolnych chwilach w klawiaturę i pcham wszystko do szuflady. Wypowiadam się jednak tutaj po raz pierwszy, więc witam wszystkich serdecznie. :)

Tekst czyta się z niespotykaną lekkością. Historie przez Ciebie przedstawione mimo tego, że smutne potrafią wywołać drobny uśmiech na twarzy. Realia całkiem nieźle mi znane przedstawiłaś bezbłędnie. Poza cytatami - perełkami, które przytoczyli cruelsommer2 i uncle.kat bardzo podoba mi się sposób w jaki przechodzisz z jednej historii w drugą. Zupełnie jakby to było coś naturalnego, co przestało szokować, na przykład:
Sandra trafiła do szpitala, a zaraz potem skończyła szesnaście lat. I już nie wróciła do szkoły.
A w takiej formie jednak trochę szokuje i daje do myślenia.
Na temat warsztatu nie będę się wypowiadać, zwłaszcza, że moje teksty weryfikuje jedynie szuflada. ;)

Krótko mówiąc zmusiłaś mnie do zabrania głosu na forum i z niecierpliwością czekam na druk.

Pani Kebab, pamiętnik nauczycielki na wesoło cz2

14
Romek Pawlak pisze: Dołączam do Frakcji Czekających Na Książkę.
Redakcji i uporządkowania te teksty potrzebują, ale... za rok widzimy się w księgarni, tak? :)
Tadammm...
Proszę bardzo!
http://lubimyczytac.pl/ksiazka/4804850/ ... emigrantki
Wszyscy, którym się podobało, mogą się poczuć usatysfakcjonowani. Mnie osobiście książka sprawiła niekłamaną radość.
Już ją mam, właśnie czytam. W środku są chyba wszystkie fragmenty, testowane w Tuwrzuciu.

A wnioski?
1. Pisz dobrze. Lamenty o niedobrych wydawnictwach czasem mają podstawy, najczęściej - nie.
2. Zawsze się znajdzie dziura, w którą da się wtrynić swoje trzy grosze, nawet jeśli forma tekstu daleka jest od wieloksięgu o czarodziejach, smokach i krasnoludach.
3. Pani Kamila jest osobą słowną :-P
No wzięła napisała, wysłała i wydała, chociaż trwało to dłużej, niż rok.
Tylko szkoda, że sobie poszła z Wery.

Tak czy owak - gratki!
Może fiolecik?
Zaocznie?
ODPOWIEDZ

Wróć do „Opowiadania i fragmenty powieści”