Wprawdzie nie mnie pytasz o zdanie, ale ponieważ już pisałam o tym fragmencie, więc myślę, że nadal mam prawo

Redaktorka zrobiła dobrą robotę, usuwając ewidentne błędy (47 dni, Niej) oraz potknięcia (...tego przeczytać. Czytałem...). Przy okazji zajęła się trochę składnią, dzieląc dłuższe zdania i zmieniając szyk wyrazów. To jest działanie troskliwej pani od polskiego, a jego rezultaty bywają różne. Podział zdania czy akapitu na jednostki mniej więcej równej długości, rozdzielane przecinkami czy kropkami, rzeczywiście wywołuje wrażenie monotonii, zwłaszcza w dłuższych tekstach, którym odbiera żywość narracji. Pod tym względem fragment nie poprawiony wydaje mi się bardziej naturalny, chociaż są w nim potknięcia.
Ale: problem nie w redakcji. Problem w tym, że pisząc "literacko", gubisz spontaniczność wypowiedzi. To jest to, co zauważył Leszek. Rozmawiając z nami (a w końcu to też jest słowo pisane, nie gadki przy stole) używasz języka znacznie bardziej żywego i swobodnego, niż w narracji książkowej. I nie masz problemów z monotonią zdań
Zamiast zliczać proporcje między dialogami i narracją w jakichś powieściach dla dziewcząt, sięgnij po stare kryminały Chmielewskiej. Ona znakomicie potrafiła posługiwać się codziennym językiem, pełnym kolokwializmów, zarówno w dialogach, jak i właśnie w narracji. Pewnie i za to kochali ją czytelnicy, bo przecież jej fabuły bywały mocno naciągane i pełne nieprawdopodobieństw. Miały jednak dwie podstawowe zalety: zaczynały się w realiach codzienności (dom, miejsce pracy, dom przyjaciółki w Szwecji), a narracja - często pierwszoosobowa - była prowadzona żywo, w czym podstawową rolę odgrywał właśnie język. U niej normy poprawnościowe nie zabijały barwności wypowiedzi.
Ty masz zadanie trudniejsze, gdyż narratorem jest mężczyzna, cudzoziemiec, więc trudno mu wkładać w usta jakieś specyficznie rodzime kolokwializmy (np. grepsy z polskich filmów), ale możesz jednak pozwolić sobie na większą niż do tej pory swobodę (potoczność) języka.