Polujący na tygrysy Prolog

1
Prolog
Dwie godziny do desantu!
Dwie godziny do desantu!
Jeszcze raz powtórzy to zdanie, a nie wytrzymam!
Dwie godziny do…
Wyrywam głośnik ze ściany i rzucam o ziemię. Roztrzaskuje się na tysiące kawałków. Nie wiem czyim pomysłem było, aby o wszystkich czynnościach przypominał monotonny, kobiecy głos. Mówiła, że zostały dwie godziny. Powinna powiedzieć „zostały ci jeszcze dwie godziny, to dużo czasu, ale przypomnę ci o tym żebyś się na mnie rozłościł”. Co do takich spraw, jestem strasznie niecierpliwy.
Cztery długie lata przesiedziałem na statku „V’hau”. Podróże są najgorsze w polowaniach. Jednak, kiedy znajduje się odpowiednią planetę… Całe ciało ogarnia nieopisywalne odczucie. Zwłaszcza, kiedy znajduje się taką planetę jak OR-296. Planeta klasy N. Najciekawsza ze wszystkich. Smoki, magia, czarodzieje, sto różnych ras i ten zacofany rozwój cywilizacji. Pełna swoboda działań i wolność. Wolność od syntezatorów mowy, hologramów, prześladujących maszyn, które nic, tylko gadają co, jak i gdzie trzeba robić. Idealne miejsce na wakacje.
-Mistrzu Te’Vo…
-Mówiłem abyś nazywał mnie Tarnis! – krzyczę na mojego specjalistę od sprzętu. – Tam, dokąd się udaję moje imię nie jest możliwe do wymówienia!
-Rozumiem, ale…
-Chciałbym mieć jak największą satysfakcję z polowania!
-Dobrze mistrzu. Wszystko zostało przygotowane zgodnie z twoimi zaleceniami. Przygotowaliśmy pancerz mezotyryczny z morytowym ostrzem, tak jak sobie życzyłeś bez udziału żadnej elektroniki. Proponuję jednak zabrać ze sobą chociaż pisto…
-Nic z tego! – krzyczę. – Nie mam zamiaru zepsuć sobie zabawy rozwiniętą technologią. Jedyne, co mi będzie potrzebne to działający projektor mowy. Chciałbym się trochę dogadywać z tymi ludźmi.
-Przygotowałem już taki. Na jakie języki ma być skonfigurowany?
-Na takie, jakimi się tam posługują! – krzyczę zirytowany. To nie ja mam troszczyć się o sprzęt!
-Wybacz mistrzu, ale wie mistrz gdzie się w ogóle mistrz udaje?
-Jakbym nie wiedział, to bym nie marnował czterech lat, aby tu przybyć – odpowiadam siadając przy wielkim oknie. Planeta OR-296 pięknie się prezentuje. Z każdą chwilą staje się coraz większa. – Wiem gdzie się udaję i po co. Na kontynent zwany Artja. Miejsce gdzie każdego dnia rodzą się i umierają wielcy bohaterowie. Dwanaście prowincji, którymi rządzą przeróżni władzy. Nie można nazwać ich wrogami, ale przyjaciółmi też raczej nie są. Zaś ja przybywam, aby zmienić ten świat. Zabicie władców wszystkich dwunastu prowincji doprowadzi do chaosu. Wybuchną wojny. Rozpocznie się walka o władzę. Kolejna planeta wyniszczy samą siebie.
-Jeśli mogę spytać mistrzu, czemu to wszystko robimy? – pyta.
-Jak to, czemu? Dla zabawy! Kiedyś na naszej planecie toczyła się walka o władzę. Zabijaliśmy się o to, kto będzie rządził. Aż w końcu nadszedł pokój. Długi nudzący pokój. Nasz rząd miał nie dopuścić do jakichkolwiek walk. I stąd wzięli się łowcy. Powiedz mi, zabiłeś kiedyś kogoś?
-Nie, mistrzu.
-Widzisz. Pierwsze zabójstwo jest najgorsze, drugie też nie jest łatwe, ale następne stają się przyzwyczajeniem, a z czasem przyzwyczajenie zamienia się w uzależnienie. Skoro nie możemy zabijać swoich, zabijamy cudzych, a wtedy nie ponosimy żadnych konsekwencji. Któż nas może osądzić, gdy nie ma nikogo nad nami większego?
-Jesteś pewien mistrzu, że ci się uda? Ta planeta nie jest zwykła. Zalicza się do klasy N. Zróżnicowanie sił jej mieszkańców jest ogromne.
-Dlatego wybrałem tę planetę. Jest jedyna w swoim rodzaju. Czarodzieje, smoki… Smoki! Widziałeś kiedyś prawdziwego smoka? Widziałeś, żeby ktoś na naszej planecie używał magii?!
-Nie mistrzu. Jedynie, co wiem o czarodziejach i smokach to tyle, co wyczytałem z książek.
-Tym właśnie jesteście, ścierwo! Myślicie, że w książkach zobaczycie wszystko.
-Mistrzu, za chwilę wejdziemy w sferę planety OR-296. Powinien się mistrz przygotować.
Bez słowa odwracam się i idę do swojego pokoju. Tam leży przygotowany już pancerz. Mezoteryczny napierśnik i długa rękawica, z wysuwanym morytowym ostrzem. Mógłbym nim przeciąć głaz na pół, zaś pancerz odbiłby nawet kulę armatnią, ale, z czego wiem, w Artji nie ma armat.
Jest jeszcze projektor mowy, załadowany w mały pistolecik. Nienawidzę tego robić. Przykładam pistolet do głowy i strzelam. Czuję okropny ból. Odruchowo rzucam pistoletem w ścianę. Roztrzaskuje się na drobne kawałki. Przez długą chwilę siedzę trzymając się za głowę i przyswajając nowe słowa. W końcu wstaję i wychodzę. Znam już całą wspólną mowę Artji oraz Khelbrę, język, którego używają mieszkańcy Azlorwy.
Jest to pierwsze miejsce do którego się udaję. Zawsze zaczynam od najnudniejszych państw. W Alzowrze prawie wcale nie ma magów. Są tam gnębieni. Panuje tam jedność rasowa. Przyjemnością będzie dla mnie zgładzić tamtejszego króla. Potem będą mnie czekać coraz ciekawsze i trudniejsze wyzwania, ale wrócić mogę tylko z głowami wszystkich władców Artji.
Pakuję do skórzanej torby zapasy jedzenia. Powinny wystarczyć na tydzień. Nie wiem czy mój wygląd będzie odpowiedni. Biała skóra, czerwone oczy. Zauważyłem, że na większości planet istoty rozumne posiadają coś takiego jak włosy, których na mojej planecie nie ma nikt. Rzadko jednak spotykałem istoty z ogonami, a z mojego mogę być dumny. Moje trzypalczaste stopy, nie zmieszczą się w żadne buty i nie uda mi się ich ukryć. I jeszcze fioletowe barki. Żadne istoty takich nie miały.
Uznałem, że nie będę zmieniał swojego wyglądu. Niech widzą we mnie obcego. Jestem już gotów, aby opuścić ten przeklęty statek. Jednak jest jeszcze coś co muszę zrobić.
-Przygotowałeś mój kokpit? – pytam specjalistę od sprzętu.
-Tak jest wyposażony we wszystko co chciałeś mistrzu. W sygnalizator, który może wysłać sygnał, aż do naszej planety. Jest również wiertło, które pozwoli zakopać go na ponad trzysta metrów, tak jak chciałeś mistrzu. Sterowania nie musisz się uczyć. Wyślemy cię na odludzie Alzowry, sprawdzając wcześniej czy nie ma nikogo w zasięgu trzech kilometrów. Później wystarczy wpisać kod: dwa, jeden, osiem, trzy i kokpit zniknie głęboko pod ziemią. Aby go z powrotem odkopać wystarczy abyś wypisał ten sam kod w tym samym miejscu, gdzie zakopałeś kokpit. Mam nadzieję, że wszystko jasne.
-Właściwie, to jest jeszcze jeden problem…
-Jaki?
-Ty! – mówię wysuwając morytowe ostrze prosto w jego brzuch.
Mijam trupa i idę do pomieszczenia sterowniczego. Wyrywam drzwi i rzucam w pierwszego pilota. Drugiemu miażdżę w dłoni szyję. Podchodzę do panelu sterowniczego i wpisuję odpowiednią kombinację.
„Uwaga! Nastąpiło przeciążenie rdzenia. Należy opuścić jak najszybciej pokład. Nastą…”.
Ten monotonny głos nawet teraz mnie drażni. Niszczę wszystkie głośniki. Idę do swojego kokpitu, gdy nagle słyszę głos trzeciego pilota.
-Mistrzu, dlaczego?
-Uznałem, że przez długi czas nie będę mógł zabić żadnego ze swoich rodaków, a to jest takie… niepoprawne.
Morytowe ostrze powoli przechodzi przez jego wnętrzności. Nie zostało mi wiele czasu. Biegnę do kokpitu. Wystukuję odpowiedni kod i zaczyna się odliczanie.
Pięć…
Cztery…
Trzy…
D…
Ten przeklęty głos mnie prześladuje! Czuję nagłe szarpnięcie. Przyzwyczaiłem się już do desantów. Po paru sekundach uderzam w ziemię. To tak jak uderzyć z rozpędem w ścianę. Wychodzę i czuję świeże powietrze. Wystukuję kod w kokpicie i ten znika powoli pod ziemią. Artia sprawia dobre wrażenie. Chyba właśnie panuje tutejsza jesień, chociaż jest dość ciepło, jak na tę porę roku. Wpadłem w jakieś ogromne pole. Gdzie się nie odwrócę, to widzę tylko falującą, żółtą trawę. Biorę kilka głębszych oddechów. Powietrze jest niezwykle czyste. Próbuję określić gdzie jest północ, ale jest to niemożliwe w samym środku dnia, kiedy słońce znajduje się w najwyższym punkcie. Decyduję się iść przed siebie. Przecież w końcu muszę gdzieś dotrzeć.
Po czterech latach ląduję na łące w Alzowrze, aby zgładzić tutejszego władcę. Jego herb to tygrys zabijający węża. Nadszedł czas, aby zapolować na tygrysy…
Ostatnio zmieniony wt 10 cze 2014, 21:57 przez tygrrrysek, łącznie zmieniany 2 razy.

2
Cześć, przeczytałem, miałem napisać krótki komentarz, jednak nie udało się. Wyszedł z tego spory potworek, mam nadzieję, że będzie takim kubłem zimnej wody, a to że jest tego dużo, tylko wzmocni efekt działania.

Dwie godziny do desantu!
Dwie godziny do desantu!
Jeszcze raz powtórzy to zdanie, a nie wytrzymam!
Dwie godziny do…
Wyrywam głośnik ze ściany i rzucam o ziemię.
Dziwny statek... wydaję mi się, że nawet przy starcie naszych zacofanych rakiet, których wystrzelenie jest sporym wydarzeniem, informowanoby o starcie pojedynczym komunikatem co godzinę, a atak potrójnym przypomnieniem rzucany byłby w ostatnich minutach, czy w razie awarii. Gdyby było tak jak u ciebie, to rzeczywiście, szybko zabrakłoby głośników.

Wyrywam głośnik ze ściany i rzucam o ziemię.Roztrzaskuje się na tysiące kawałków
Co on, przeżuł go jeszcze?
Nie wiem<przecinek> czyim pomysłem było, aby o wszystkich czynnościach przypominał monotonny, kobiecy głos. Mówiła, że zostały dwie godziny. Powinna powiedzieć „zostały ci jeszcze dwie godziny, to dużo czasu, ale przypomnę ci o tym żebyś się na mnie rozłościł”. Co do takich spraw, jestem strasznie niecierpliwy.
Ciekawi mnie, jakie jeszcze rzeczy z "takich spraw" mierżą głównego bohatera? Pikanie budzika? Dzwonek po przygotowaniu jedzonka w mikrofali? Jak na razie nie potrafię się w czuć w historię, bo cały czas mam w głowie pytanie "Ej, czy na pewno wszystko tu gra?". Nic, jedziemy dalej.
Co do takich spraw, jestem strasznie niecierpliwy.
Cztery długie lata przesiedziałem na statku „V’hau”.
To musiała być naprawdę trudna podróż :roll:

Jednak, kiedy znajduje się odpowiednią planetę…
Może raczej, kiedy znajdzie się. Znajduje się zastosowałbym do określania miejsca, np. rozpruty na tysiąc części głośnik znajduje się na podłodze.
Całe ciało ogarnia nieopisywalne odczucie.
Problem w tym, że nigdy nie odnalazłem nowej planety i ciężko mi sobie wyobrazić te uczucia szargające bohaterem. Mógłbyś je jakoś przybliżyć, bądź chociaż mnie nakierować. Póki co uważam, że to raczej niezbyt przyjemny stan, skoro ufok rzuca głośnikami, w których odzywa się kobiecy głos (ludzki?).


Zwłaszcza, kiedy znajduje się taką planetę jak OR-296. Planeta klasy N. Najciekawsza ze wszystkich.
Klasa najciekawsza, czy planeta?
I skąd nazwa planety? Skoro poszukiwał planet, to znaczy, że jeszcze nikt tej konkretnej nie znalazł. A jeżeli ktoś ją nazwał, to równie dobrze mógł oznaczyć na jakimś odpowiedniku mapy. Chyba, że szukanie polegało, na przeszukiwaniu baz danych, ale jakoś tego nie kupuję. Mógł jeszcze bohater wymyślić tę nazwę, ale wydaję mi się, że taki typ prędzej wykorzystałby imię ulubionej prostytutki czy skorzystał z innej bezdennej studni pomysłów, aniżeli z tak martwej nazwy.
Smoki, magia, czarodzieje, [1]sto różnych ras i ten [2]zacofany rozwój cywilizacji. Pełna 3swoboda działań i wolność.
1. Sto ras. Jakby nie były różne, to by było ich mniej.
2. Zacofany rozwój? Raczej zacofana cywilizacja, niski poziom rozwoju.
3. Czyli inaczej: Wolność i wolność.

działań i wolność. Wolność od syntezatorów
Brzydkie powtórzenie.
prześladujących maszyn, które nic, tylko gadają co, jak i gdzie trzeba robić.
Spodobało mi się to zdanie. Ufoludki stworzyły maszyny, które zamiast ich wyręczać, nadzorują. Potrzeba uciskania matką wynalazków!

-Mówiłem abyś nazywał mnie Tarnis! – krzyczę na mojego specjalistę od sprzętu. – Tam, dokąd się udaję przecinekmoje imię nie jest możliwe do wymówienia!
"Przepraszam szefie, już nie orientuję się w pańskich kaprysach." Jak on wytrzymał te 4 lata?
-Mistrzu Te’Vo…
-Mówiłem abyś nazywał mnie Tarnis! – krzyczę na mojego specjalistę od sprzętu. – Tam, dokąd się udaję moje imię nie jest możliwe do wymówienia!
-Rozumiem, ale…
-Chciałbym mieć jak największą satysfakcję z polowania!
-Dobrze mistrzu.
Specjalista od sprzętu zapomniał z czym się zwrócił? I ciężko wyobrazić tarnisa, który krzyczy "Chciałbym mieć jak największą satysfakcję z polowania!".
Dobrze mistrzu. Wszystko zostało przygotowane zgodnie z twoimi zaleceniami.
Szybko przechodzi na ty.

Dalsza część dialogu cierpi na brak logiki i przecinków oraz interesujących bohaterów. Trochę powtórzeń i błędów też jest.
-Jakbym nie wiedział, to bym nie marnował czterech lat, aby tu przybyć – odpowiadam siadając przy wielkim oknie. Planeta OR-296 pięknie się prezentuje. Z każdą chwilą staje się coraz większa. – Wiem gdzie się udaję i po co. Na kontynent zwany Artja. Miejsce gdzie każdego dnia rodzą się i umierają wielcy bohaterowie. Dwanaście prowincji, którymi rządzą przeróżni władzy. Nie można nazwać ich wrogami, ale przyjaciółmi też raczej nie są. Zaś ja przybywam, aby zmienić ten świat. Zabicie władców wszystkich dwunastu prowincji doprowadzi do chaosu. Wybuchną wojny. Rozpocznie się walka o władzę. Kolejna planeta wyniszczy samą siebie.
Eh, ja wiem że to on tak naprawdę nam tłumaczy, ale no kurde tak nie można. Z kim on tam lata, że musi strzelać popisówkę, gdy planeta jest już za oknem, a do lądowania zostało dwie godziny. W promieniu milionów kilometrów nie ma innego wypełnionego życiem miejsca, a tu się gość pyta, gdzie leci? Z tego co rozumiem, to nie pierwsza taka eskapada naszego bohatera, pracownicy mogliby się już wyszkolić.
Długi nudzący pokój
Długi, nudny pokój.

-Widzisz. Pierwsze zabójstwo jest najgorsze, drugie też nie jest łatwe, ale następne stają się przyzwyczajeniem, a z czasem przyzwyczajenie zamienia się w uzależnienie. Skoro nie możemy zabijać swoich, zabijamy cudzych, a wtedy nie ponosimy żadnych konsekwencji. Któż nas może osądzić, gdy nie ma nikogo nad nami większego?
-Jesteś pewien mistrzu, że ci się uda? Ta planeta nie jest zwykła <Ta planeta jest niezwykła>. Zalicza się do klasy N <O, naprawdę?>. Zróżnicowanie sił jej mieszkańców jest ogromne.
Specjaliście od sprzętu trzeba tłumaczyć motywy działania na dwie godziny przed lądowaniem? Późnawo. Jest jeszcze możliwość odstąpienia od umowy?
I nie powiedziałbym, że da się zmierzyć siłę danego kontynentu na podstawie jego zróżnicowania. Jakbym miał dziesięć mrówek, w której niektóre byłyby malutkie, a inne trzy razy większe, to nadal nie wpłynęło by zbytnio na to czy uda mi się jej zdeptać, czy nie.

-Tym właśnie jesteście, ścierwo! Myślicie, że w książkach zobaczycie wszystko.
Nie spodziewałbym się po twoim bohaterze za wiele, ale powinien wiedzieć, że na książki się nie patrzy i nie ogląda, tylko czyta. Poza tym dlaczego wyzywa specjalistę od sprzętu? Widział smoka, że tak mędrkuje?

Mistrzu, za chwilę wejdziemy w sferę planety OR-296. Powinien się mistrz przygotować.
Sfera to taki okrąg, tylko że w trójwymiarze. Pewnie chodziło ci o atmosferę, choć bardzo prawdopodobne że statek przymierza się do przebicia skorupy planety.

Bez słowa odwracam się i idę do swojego pokoju.
Może kajuta? Pokój kojarzę raczej z czymś co się nie porusza.

Mezoteryczny napierśnik i długa rękawica, z wysuwanym morytowym ostrzem. Mógłbym nim przeciąć głaz na pół, zaś pancerz odbiłby nawet kulę armatnią, ale, z czego wiem, w Artji nie ma armat.
Nie wnikam w nazewnictwo pancerza, nie wiem, nie znam się. Jednak zdanie o nim jest kopią wcześniejszego. Odbijanie kul armatnich jest dość wątpliwe, chyba że w twoim uniwersum nie działają prawa fizyki. Albo twój bohater to kawał spaślaka.
projektor mowy

Może syntezator?
Przykładam pistolet do głowy i strzelam. Czuję okropny ból. Odruchowo rzucam pistoletem w ścianę. Roztrzaskuje się na drobne kawałki. Przez długą chwilę siedzę trzymając się za głowę i przyswajając nowe słowa.
Dość inwazyjna metoda uczenia języków.
Potem będą mnie czekać coraz ciekawsze i trudniejsze wyzwania, ale wrócić mogę tylko z głowami wszystkich władców Artji.
Brak związku między dwoma członami.
Nie wiem przecinek czy mój wygląd będzie odpowiedni.
Biorąc po uwagę różnice, które wypisałeś potem, ciężko mi zrozumieć, że istnieje tu jakieś miejsce na wątpliwości.
-Tak jest wyposażony we wszystko co chciałeś mistrzu. W sygnalizator, który może wysłać sygnał, aż do naszej planety. Jest również wiertło, które pozwoli zakopać go na ponad trzysta metrów, tak jak chciałeś mistrzu. Sterowania nie musisz się uczyć. Wyślemy cię na odludzie Alzowry, sprawdzając wcześniej czy nie ma nikogo w zasięgu trzech kilometrów. Później wystarczy wpisać kod: dwa, jeden, osiem, trzy i kokpit zniknie głęboko pod ziemią. Aby go z powrotem odkopać wystarczy abyś wypisał ten sam kod w tym samym miejscu, gdzie zakopałeś kokpit. Mam nadzieję, że wszystko jasne.
-Właściwie, to jest jeszcze jeden problem…
Dlaczego muszę to wiedzieć? Dlaczego są jakieś kody (na planecie ktoś może ukraść mu kapsułę?)? Gdzie wpisać ten kod, jak statek się zakopie. Dlaczego czasem mówi mistrzu, czasem jest na ty?
Ty! – mówię wysuwając morytowe ostrze prosto w jego brzuch.
Mijam trupa i idę do pomieszczenia sterowniczego.
Zero dramatyzmu. Wysunął ostrze i co? Mogłoby się wbić. Zaczynam też rozumieć skąd niekompetencja u załogi.
Ten monotonny głos nawet teraz mnie drażni. Niszczę wszystkie głośniki.
Tu parsknąłem śmiechem. Przepraszam, ale nie mogę poważnie traktować bohatera, na którym zabijanie nie robi wrażenia, ale za to denerwują go komunikaty systemu statku. Na tyle go denerwują, że odpuszcza swoje bezpieczeństwo, zapomina o przeciążeniu rdzenia i zajmuję się zniszczeniem wszystkich głośników.
Ten monotonny głos nawet teraz mnie drażni. Niszczę wszystkie głośniki. Idę do swojego kokpitu, gdy nagle słyszę głos trzeciego pilota.
-Mistrzu, dlaczego?
-Uznałem, że przez długi czas nie będę mógł zabić żadnego ze swoich rodaków, a to jest takie… niepoprawne.
Morytowe ostrze powoli przechodzi przez jego wnętrzności. Nie zostało mi wiele czasu. Biegnę do kokpitu. Wystukuję odpowiedni kod i zaczyna się odliczanie.
Już wolałbym, gdyby powiedział "Bo cię nie lubię". "A do domu wrócę sobie sam!".
Po paru sekundach uderzam w ziemię. To tak jak uderzyć z rozpędem w ścianę.
Naprawdę z dużym rozpędem. Kilka sekund przez dajmy lekką ręką sto tysięcy kilometrów. Grubo.
Wystukuję kod w kokpicie i ten znika powoli pod ziemią.
Aha, czyli później będzie musiał go wykopać.
Chyba właśnie panuje tutejsza jesień, chociaż jest dość ciepło, jak na tę porę roku.
Logika przewraca się już w grobie, gdzie trafiła po pierwszym akapicie.
Jego herb to tygrys zabijający węża. Nadszedł czas, aby zapolować na tygrysy…
Na tygrysa, chyba że autor już robi spoiler i bohater wybije przy okazji cały ród.



Ufff, dobrze. Jest tego jeszcze więcej, bo wcale nie szukałem zbyt szczegółowo, a samemu daleko mi do doskonałości.
Jest bardzo tak sobie. Widziałem co prawda gorsze teksty np. swoje, jednak ciężko tu coś dobrego napisać, rozumiem, że jest to wprowadzenie antagonisty, trzeba przyznać, że zacząłem go nienawidzić od pierwszego zdania. Warto popracować nad językiem, ale wpierw musisz przeczytać co napisałeś i pomyśleć, czy to się klei i zamiast walczyć z logiką, wykorzystaj ją.

Na razie tu się nic nie trzyma kupy. Obsługa statku przypomina bandę idiotów, motywy bohatera, (choć przecież wcale nie muszą być wzniosłe, ale chociaż przekonujące) są naciągane jak plandeka na Starze. Czytałem, ciągle siebie pytając "O co mu chodzi?" i raczej nie byłem ciekawy.

Co mogę powiedzieć na zakończenie. Może to, że może być tylko lepiej. Przeczytaj co było źle, weź sobie do głowy i będzie lepiej. Pozdrawiam i trzymaj się ;D

Zatwierdzone jako weryfikacja - Gorgiasz
Ostatnio zmieniony wt 03 cze 2014, 10:14 przez MTszewski, łącznie zmieniany 1 raz.

3
Siema. Przeczytałem i..
Fabuła troszkę trąci Predatorem, troszkę Armią Ciemności. A przynajmniej ja to tak odbieram. I nie jest to broń Boże zarzut. Taki pomysł poprowadzony sprawie byłby całkiem w dechę. No właśnie. Byłby.
Nie będę się rozpisywał na temat strony technicznej, bo mądrzejsi ode mnie już się tym wyżej zajęli. Chcę spojrzeć z perspektywy typowego, przeciętnego czytelnika.
Więc tak:
Pomysł mi się właściwie podoba. Niby nic odkrywczego, ale i nie musi takie być. Powinno być za to wszystko sprawnie podane.
A jak jest?
Mam jeden, jedyny zarzut. Mianowicie: Główny bohater.
Ja rozumiem. Nie każdy bohater powinien się składać z samych zalet. Być super, hiper, ach. I szczać złotem. Ba, nawet na pewno nie powinien. jest jeden taki gosek z planety Krypton i wystarczy.
Z jednej więc strony całkiem fajnie, że Twój główny bohaterro nie jest taki do końca kryształowy. Z drugiej jednak.... Kurde, to jakiś przerośnięty, rozwydrzony bachor. Kojarzy mi się z wnuczkiem Kim Dzonga II-go.
To oczywiście jedynie subiektywne (bo jakby inaczej) odczucie, ale nie umiałbym komuś takiemu kibicować. On po prostu wkurza. Wkurza imbecylizmem. Czasem irytuje bezsensowną przemocą na (nie wiem) swoich podwładnych? I to przemocą, której użycie dosyć nieudolnie argumentuje. Jest rozwydrzony. I sporo by można jeszcze.
W zasadzie to jedno mi w Twojej historii nie leży. No może jeszcze, wydaje mi się, że chcesz to opowiedzieć zbyt szybko. Ale to z kolei może być wina tego, że przyzwyczajony jestem do takiej Kingowskiej czy Lovecraftowskiej rozwlekłości.
Myślę, że bohater jakiego stworzyłeś mógłby się nadać na ciemny charakter. (oczywiście taki z przymrużeniem oka)
Natomiast sam pomysł na opowiadanie zupełnie, ale to zupełnie mnie nie razi. Zaś idea zabijania jako kaprys, rozrywka, tym bardziej. Ale przykro mi. Wszystko to w innych szatach.
Pokój.
"Niczego się nie obawiam, bo niczego nie mam" - M. Luter.

4
tygrrrysek pisze:-Mówiłem PRZECINEK abyś nazywał mnie Tarnis! – krzyczę na mojego specjalistę od sprzętu.
tygrrrysek pisze:-Nic z tego! – krzyczę.
tygrrrysek pisze:-Na takie, jakimi się tam posługują! – krzyczę zirytowany.
Ależ ten bohater drażliwy. Nieustannie krzyczy. Niechby już poszedł kogoś zabić.
tygrrrysek pisze:-Jakbym nie wiedział, to bym nie marnował czterech lat, aby tu przybyć – odpowiadam PRZECINEK siadając przy wielkim oknie. Planeta OR-296 pięknie się prezentuje. Z każdą chwilą staje się coraz większa. – Wiem PRZECINEK gdzie się udaję i po co. Na kontynent zwany Artja. Miejsce gdzie każdego dnia rodzą się i umierają wielcy bohaterowie. Dwanaście prowincji, którymi rządzą przeróżni władzy. WŁADCY Nie można nazwać ich wrogami, ale przyjaciółmi też raczej nie są. Zaś ja przybywam, aby zmienić ten świat. Zabicie władców wszystkich dwunastu prowincji doprowadzi do chaosu. Wybuchną wojny. Rozpocznie się walka o władzę. Kolejna planeta wyniszczy samą siebie.
Ja jestem bardzo, ale to bardzo ciekawa, skąd on to wszystko wie. Może coś mi umknęło, ale odniosłam wrażenie, że dopiero ma zamiar wylądować na planecie. Pierwszy raz wylądować.
tygrrrysek pisze:-/.../ Nasz rząd miał nie dopuścić do jakichkolwiek walk. I stąd wzięli się łowcy. Powiedz mi, zabiłeś kiedyś kogoś?
Zrozumiałam, że łowcy zostali powołani, by pilnować pokoju, by na planecie bohatera nie było walk. A myślę, że z innego powodu - to był sposób na wyładowanie agresji poza ojczystą planetą.
tygrrrysek pisze:Któż nas może osądzić, gdy nie ma nikogo nad nami większego?
gdy nie ma nad nami nikogo większego? Chociaż chyba nie o rozmiar chodzi, raczej o potęgę, siłę władzy, więc może lepiej: nikogo potężniejszego?
tygrrrysek pisze:-Nie mistrzu. Jedynie, co wiem o czarodziejach i smokach to tyle, co wyczytałem z książek.
- Nie, mistrzu. Wszystko co wiem o smokach, wyczytałem z książek./Wiem o smokach tyle, ile wyczytałem z książek./Niewiele wiem o smokach. Raptem tyle, ile wyczytałem z książek.
tygrrrysek pisze:Mógłbym nim przeciąć głaz na pół, zaś pancerz odbiłby nawet kulę armatnią, ale, z czego wiem, w Artji nie ma armat.
Jeśli już, to: z tego, co wiem

Niestety muszę zgodzić się z poprzednikami - fragment nie zachwyca. Bohater jest niesympatyczny, ale pal licho, niech sobie będzie. Nie tu leży problem. Uważam, ze robi bezsensowne rzeczy. Najpierw tłumaczy, że nie zabija się swoich, bo kary itp. itd, a potem morduje wszystkich z załogi. Właściwie nie wiadomo z jakiego powodu. Kaprys? Jeśli tak, to oznacza jedno - jest idiotą, przecież to jego załoga.

Dobrze chociaż, ze zgodnie z planem leci sam na nieznaną planetę. Mam nadzieję, że zjedzą go smoki. :) Lubię smoki i ich apetyt.
"Natchnienie jest dla amatorów, ten kto na nie bezczynnie czeka, nigdy nic nie stworzy" Chuck Close, fotograf
ODPOWIEDZ

Wróć do „Opowiadania i fragmenty powieści”

cron