Prolog
Dwie godziny do desantu!
Dwie godziny do desantu!
Jeszcze raz powtórzy to zdanie, a nie wytrzymam!
Dwie godziny do…
Wyrywam głośnik ze ściany i rzucam o ziemię. Roztrzaskuje się na tysiące kawałków. Nie wiem czyim pomysłem było, aby o wszystkich czynnościach przypominał monotonny, kobiecy głos. Mówiła, że zostały dwie godziny. Powinna powiedzieć „zostały ci jeszcze dwie godziny, to dużo czasu, ale przypomnę ci o tym żebyś się na mnie rozłościł”. Co do takich spraw, jestem strasznie niecierpliwy.
Cztery długie lata przesiedziałem na statku „V’hau”. Podróże są najgorsze w polowaniach. Jednak, kiedy znajduje się odpowiednią planetę… Całe ciało ogarnia nieopisywalne odczucie. Zwłaszcza, kiedy znajduje się taką planetę jak OR-296. Planeta klasy N. Najciekawsza ze wszystkich. Smoki, magia, czarodzieje, sto różnych ras i ten zacofany rozwój cywilizacji. Pełna swoboda działań i wolność. Wolność od syntezatorów mowy, hologramów, prześladujących maszyn, które nic, tylko gadają co, jak i gdzie trzeba robić. Idealne miejsce na wakacje.
-Mistrzu Te’Vo…
-Mówiłem abyś nazywał mnie Tarnis! – krzyczę na mojego specjalistę od sprzętu. – Tam, dokąd się udaję moje imię nie jest możliwe do wymówienia!
-Rozumiem, ale…
-Chciałbym mieć jak największą satysfakcję z polowania!
-Dobrze mistrzu. Wszystko zostało przygotowane zgodnie z twoimi zaleceniami. Przygotowaliśmy pancerz mezotyryczny z morytowym ostrzem, tak jak sobie życzyłeś bez udziału żadnej elektroniki. Proponuję jednak zabrać ze sobą chociaż pisto…
-Nic z tego! – krzyczę. – Nie mam zamiaru zepsuć sobie zabawy rozwiniętą technologią. Jedyne, co mi będzie potrzebne to działający projektor mowy. Chciałbym się trochę dogadywać z tymi ludźmi.
-Przygotowałem już taki. Na jakie języki ma być skonfigurowany?
-Na takie, jakimi się tam posługują! – krzyczę zirytowany. To nie ja mam troszczyć się o sprzęt!
-Wybacz mistrzu, ale wie mistrz gdzie się w ogóle mistrz udaje?
-Jakbym nie wiedział, to bym nie marnował czterech lat, aby tu przybyć – odpowiadam siadając przy wielkim oknie. Planeta OR-296 pięknie się prezentuje. Z każdą chwilą staje się coraz większa. – Wiem gdzie się udaję i po co. Na kontynent zwany Artja. Miejsce gdzie każdego dnia rodzą się i umierają wielcy bohaterowie. Dwanaście prowincji, którymi rządzą przeróżni władzy. Nie można nazwać ich wrogami, ale przyjaciółmi też raczej nie są. Zaś ja przybywam, aby zmienić ten świat. Zabicie władców wszystkich dwunastu prowincji doprowadzi do chaosu. Wybuchną wojny. Rozpocznie się walka o władzę. Kolejna planeta wyniszczy samą siebie.
-Jeśli mogę spytać mistrzu, czemu to wszystko robimy? – pyta.
-Jak to, czemu? Dla zabawy! Kiedyś na naszej planecie toczyła się walka o władzę. Zabijaliśmy się o to, kto będzie rządził. Aż w końcu nadszedł pokój. Długi nudzący pokój. Nasz rząd miał nie dopuścić do jakichkolwiek walk. I stąd wzięli się łowcy. Powiedz mi, zabiłeś kiedyś kogoś?
-Nie, mistrzu.
-Widzisz. Pierwsze zabójstwo jest najgorsze, drugie też nie jest łatwe, ale następne stają się przyzwyczajeniem, a z czasem przyzwyczajenie zamienia się w uzależnienie. Skoro nie możemy zabijać swoich, zabijamy cudzych, a wtedy nie ponosimy żadnych konsekwencji. Któż nas może osądzić, gdy nie ma nikogo nad nami większego?
-Jesteś pewien mistrzu, że ci się uda? Ta planeta nie jest zwykła. Zalicza się do klasy N. Zróżnicowanie sił jej mieszkańców jest ogromne.
-Dlatego wybrałem tę planetę. Jest jedyna w swoim rodzaju. Czarodzieje, smoki… Smoki! Widziałeś kiedyś prawdziwego smoka? Widziałeś, żeby ktoś na naszej planecie używał magii?!
-Nie mistrzu. Jedynie, co wiem o czarodziejach i smokach to tyle, co wyczytałem z książek.
-Tym właśnie jesteście, ścierwo! Myślicie, że w książkach zobaczycie wszystko.
-Mistrzu, za chwilę wejdziemy w sferę planety OR-296. Powinien się mistrz przygotować.
Bez słowa odwracam się i idę do swojego pokoju. Tam leży przygotowany już pancerz. Mezoteryczny napierśnik i długa rękawica, z wysuwanym morytowym ostrzem. Mógłbym nim przeciąć głaz na pół, zaś pancerz odbiłby nawet kulę armatnią, ale, z czego wiem, w Artji nie ma armat.
Jest jeszcze projektor mowy, załadowany w mały pistolecik. Nienawidzę tego robić. Przykładam pistolet do głowy i strzelam. Czuję okropny ból. Odruchowo rzucam pistoletem w ścianę. Roztrzaskuje się na drobne kawałki. Przez długą chwilę siedzę trzymając się za głowę i przyswajając nowe słowa. W końcu wstaję i wychodzę. Znam już całą wspólną mowę Artji oraz Khelbrę, język, którego używają mieszkańcy Azlorwy.
Jest to pierwsze miejsce do którego się udaję. Zawsze zaczynam od najnudniejszych państw. W Alzowrze prawie wcale nie ma magów. Są tam gnębieni. Panuje tam jedność rasowa. Przyjemnością będzie dla mnie zgładzić tamtejszego króla. Potem będą mnie czekać coraz ciekawsze i trudniejsze wyzwania, ale wrócić mogę tylko z głowami wszystkich władców Artji.
Pakuję do skórzanej torby zapasy jedzenia. Powinny wystarczyć na tydzień. Nie wiem czy mój wygląd będzie odpowiedni. Biała skóra, czerwone oczy. Zauważyłem, że na większości planet istoty rozumne posiadają coś takiego jak włosy, których na mojej planecie nie ma nikt. Rzadko jednak spotykałem istoty z ogonami, a z mojego mogę być dumny. Moje trzypalczaste stopy, nie zmieszczą się w żadne buty i nie uda mi się ich ukryć. I jeszcze fioletowe barki. Żadne istoty takich nie miały.
Uznałem, że nie będę zmieniał swojego wyglądu. Niech widzą we mnie obcego. Jestem już gotów, aby opuścić ten przeklęty statek. Jednak jest jeszcze coś co muszę zrobić.
-Przygotowałeś mój kokpit? – pytam specjalistę od sprzętu.
-Tak jest wyposażony we wszystko co chciałeś mistrzu. W sygnalizator, który może wysłać sygnał, aż do naszej planety. Jest również wiertło, które pozwoli zakopać go na ponad trzysta metrów, tak jak chciałeś mistrzu. Sterowania nie musisz się uczyć. Wyślemy cię na odludzie Alzowry, sprawdzając wcześniej czy nie ma nikogo w zasięgu trzech kilometrów. Później wystarczy wpisać kod: dwa, jeden, osiem, trzy i kokpit zniknie głęboko pod ziemią. Aby go z powrotem odkopać wystarczy abyś wypisał ten sam kod w tym samym miejscu, gdzie zakopałeś kokpit. Mam nadzieję, że wszystko jasne.
-Właściwie, to jest jeszcze jeden problem…
-Jaki?
-Ty! – mówię wysuwając morytowe ostrze prosto w jego brzuch.
Mijam trupa i idę do pomieszczenia sterowniczego. Wyrywam drzwi i rzucam w pierwszego pilota. Drugiemu miażdżę w dłoni szyję. Podchodzę do panelu sterowniczego i wpisuję odpowiednią kombinację.
„Uwaga! Nastąpiło przeciążenie rdzenia. Należy opuścić jak najszybciej pokład. Nastą…”.
Ten monotonny głos nawet teraz mnie drażni. Niszczę wszystkie głośniki. Idę do swojego kokpitu, gdy nagle słyszę głos trzeciego pilota.
-Mistrzu, dlaczego?
-Uznałem, że przez długi czas nie będę mógł zabić żadnego ze swoich rodaków, a to jest takie… niepoprawne.
Morytowe ostrze powoli przechodzi przez jego wnętrzności. Nie zostało mi wiele czasu. Biegnę do kokpitu. Wystukuję odpowiedni kod i zaczyna się odliczanie.
Pięć…
Cztery…
Trzy…
D…
Ten przeklęty głos mnie prześladuje! Czuję nagłe szarpnięcie. Przyzwyczaiłem się już do desantów. Po paru sekundach uderzam w ziemię. To tak jak uderzyć z rozpędem w ścianę. Wychodzę i czuję świeże powietrze. Wystukuję kod w kokpicie i ten znika powoli pod ziemią. Artia sprawia dobre wrażenie. Chyba właśnie panuje tutejsza jesień, chociaż jest dość ciepło, jak na tę porę roku. Wpadłem w jakieś ogromne pole. Gdzie się nie odwrócę, to widzę tylko falującą, żółtą trawę. Biorę kilka głębszych oddechów. Powietrze jest niezwykle czyste. Próbuję określić gdzie jest północ, ale jest to niemożliwe w samym środku dnia, kiedy słońce znajduje się w najwyższym punkcie. Decyduję się iść przed siebie. Przecież w końcu muszę gdzieś dotrzeć.
Po czterech latach ląduję na łące w Alzowrze, aby zgładzić tutejszego władcę. Jego herb to tygrys zabijający węża. Nadszedł czas, aby zapolować na tygrysy…
Polujący na tygrysy Prolog
1
Ostatnio zmieniony wt 10 cze 2014, 21:57 przez tygrrrysek, łącznie zmieniany 2 razy.